Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-10-2009, 12:31   #101
 
Petros's Avatar
 
Reputacja: 1 Petros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodze
Po rozmowie z kapitanem, akolita ruszył do swojej celi w asyście strażnika. Po dotarciu na miejsce wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Wiedział, że jego "współtowarzysze" mogą nie pałać do niego sympatią, ale nie obchodziło go to w ogóle. Ma swoje zadanie i nie zamierza nikogo w to mieszać. Pomodlił się chwilę do Sigmara:

- ...i nie wódź nas na pokuszenie, ale zbaw od złego...

Po modlitwie wstał bez słowa, położył się na swej pryczy i zamknął oczy. Jeżeli ktoś go zagaduje o rozmowę z kapitanem i o wszelkie inne bzdury, ten mówi twardo:

- Nie muszę się wam z niczego tłumaczyć. Śpijcie. Jeśli Ranald się do nas uśmiechnie, to jutro będziemy wolni. Dobranoc.

Wkrótce sen ogarnął jego zmęczony umysł i ciało. Nic mu się jednak nie przyśniło, a może po prostu nie pamiętał. Obudził się nad ranem mając nadzieję na udany - dla odmiany - dzień.
 
Petros jest offline  
Stary 14-10-2009, 22:09   #102
 
Ghosd's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghosd nie jest za bardzo znanyGhosd nie jest za bardzo znanyGhosd nie jest za bardzo znanyGhosd nie jest za bardzo znany
Gnordi niespecjalnie się przejął tym co słyszał, ot kolejna ofiara wojny. Poczuł się senny, zauważył spokojny zakątek w pokoju i usiadł na podłodze przy ścianie. Ziewnął raz, dwa razy.... nie słyszał niemal niczego co było mówione na sali. Po chwili zasnął.

Krasnolud nie ucieszył się za bardzo, gdy strażnik potrząsnął nim, zrobił tylko groźny grymas na twarzy i przeklinając, dał się wyprowadzić.

Gdy doszli do celi, zauważył, że nie ma z nimi akolity.
,,Co ten cholerny kaznodzieje kombinuje? Z początku wydawał się porządnym(jak na duchownego) człekiem, teraz jakiś taki skryty i tajemniczy. Będzie trzeba z nim pogadać... mam nadzieję, że nie wykołuje nas w najgorszym momencie."

Gdy Ezekiel wszedł do celi, Gnordi popatrzył na niego chwilę, po czym położył się na swojej ,,pryczy". Zastanawiał się tylko, czy leżysko wytrzyma jego ciężar. Jednak potrzeszczało tylko trochę, a krasnolud zasnął.

Zapomniał już jak to przyjemnie spało się po udanym(po paru głębszych) wieczorze.

...

Gdy się obudził tylko jedna myśl przyszła mu do głowy.
,, O kurwasz mać, mój łeb...."
- Wodyyyyy!!!
 
Ghosd jest offline  
Stary 19-10-2009, 02:36   #103
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Kelen

Tej nocy śnił się elfowi dziwny sen. Jechał w bogatej zbroi i na potężnym koniu przez ciemny las. Cieszył się otaczającą go przyrodą. Zapachem trawy oraz kwiatów i ćwierkaniem ptaków. Nic nie zapowiadało tego co ma się zdarzyć. Nagle przed koniem, jak z pod ziemi, wyrosły ostre pale. Zwierze przeraziło się i stanęło dęba, zrzucając jeźdźca. Od razu opadła go zgraja banitów. Na tym sen się skończył. Kelen obudził się cały spocony. Nadal czuł zapach spadających liści i ból po upadku. Zdziwiło go to. Często miewał sny o tym wydarzeniu, jednak nigdy aż tak intensywnie. Nie myśląc za dużo postanowił się odświeżyć. Wytarł się tylko ręcznikiem leżącym przy misce z wodą, gdy do pokoju wkroczył strażnik z informacją, że kapitan Schutzmann prosi do siebie.

Martin, Ezekiel Varl, Gotfryd, Gnordi

Pierwsze promienie słońca wpadły do komnaty, zalewając ją delikatnym blaskiem. Zastały siódemkę podróżnych, zatopioną jeszcze w głębokim śnie. Wkrótce jednak się to zmieniło. Pierwsi obudzili się Gotfryd i Tadeusz, przyzwyczajeni do służby i porannych pobudek, otworzyli oczy gdy tylko oświetliło ich światło. Potem po kolei budziła się reszta drużyny. Varl budząc się zaklął szpetnie coś o twardych deskach i zimnych porankach; Gnordi właściwie zsunął się ze swojej pryczy i rozejrzał się dookoła, jakby chciał sobie przypomnieć gdzie jest i jak tu trafił. Złapał następnie za miejsce gdzie powinien być jego topór i zmarszczył brwi nie czując chłodnego trzonka. Mablung obudził się z uśmiechem na twarzy, jakby wydarzenie poprzedniego dnia odpłynęły w niepamięć i zaczął przeglądać swój plecak, szukając jakiegoś pożywienia. Znalazł pół bochenka suchego chleba. Nie przejął się jego wyglądem ( i zapewne smakiem) i zaczął z uśmiechem go pochłaniać. Martin i Ezekiel obudzili się z kwaśnymi minami. Obydwu bolały niemalże wszystkie kości. Najwyraźniej leżeli w przeciągu i musiało ich przewiać. Próbowali się poruszać, by chociaż na chwile ogrzać.
- Jak się spało? – zapytał radośnie elf po przełknięciu kolejnego kęsa chleba. Trochę zbyt radośnie jak na zaistniałą sytuację, pomyśleli pozostali i spojrzeli dziwnie na elfa ( Gnordi dodatkowo z typową rasową złością).
Po jakiejś pół godzinie drzwi otworzył strażnik.
- Nie śpicie już? To dobrze. Kapitan Schutzmann zaprasza na śniadanie… i rozmowę.
Pomysł brzmiał wyśmienicie, zważywszy na to że kiszki grały im już marsze żałobne. W gabinecie kapitan straży przywitał ich uśmiechem… i suto zastawionym stołem. Siedział już przy nim Kelen i popijał wodę.
- Zapraszam, zapraszam. Z pewnością zgłodnieliście. Postaram się chociaż w taki sposób odpłacić za noc spędzoną pod kluczem. Sprawdziliśmy już potrzebne formalności i zdobyliśmy potwierdzenie, że byliście w gospodzie „Ostatnia Kropla”. Dość paskudne miejsce na pierwszą noc w Middenheim jak na mój gust, ale cóż. Uczyniliśmy już także starania, żeby wasz przyjaciel otrzymał należny mu pochówek. – słowotok wyjaśnień i usprawiedliwień leciał z ust kapitana, wraz jak podróżni siadali i przyglądali się potrawom na stole. Może nie było ich strasznie wiele, ani nie były najlepszej jakości ale zaspokoiłyby ich pragnienie. Kilka dzbanów napełnionych było kozim mlekiem oraz wodą z cytryną. Olbrzymie pajdy chleba leżały w dwóch koszykach po obu krańcach stołu. Tu i ówdzie ustawione były półmiski z szynką i kilkoma gatunkami sera. Znalazło się nawet miejsce dla odrobiny wędzonego mięsa. Z pewnością nie wszystko było w pełni świeże, ale jadalne. Schutzmann usiadł na szczycie stołu i zaprosił swoich gości do jedzenia.
Przez pewien czas słychać było tylko szczęk sztućców. W końcu przemówił kapitan:
- Jak wam obiecywałem wczoraj, pozwolę wam się udać wraz z moim zaufanym przyjacielem na miejsce morderstwa. Może uda wam się coś odnaleźć zanim moi ludzie znajdą czas. Dostaliśmy ostatnio donos o kwitnącym szmuglu i pewnych kłopotach w mieście które są dla nas priorytetem, dlatego jestem zmuszony was prosić o pomoc. Z mojej strony obiecuje także pomoc przy złapaniu mordercy waszego towarzysza. Teraz jednak jedzmy i zbierzmy siły na resztę dnia. Mam nadzieje, że uda mi się zaspokoić wasze potrzeby.
Potraw było sporo i mimo że nie były najlepszej jakości to smakowały przyzwoicie. Kapitan najwyraźniej chciał zrobić dobre wrażenie na przybyszach, gdyż raczej sam nie jada takich obfitych śniadań. Dodatkowo postarał się, żeby trunki na stole były najwyższej jakości. Po chwili okazało się jaki miał w tym cel.
- Może opowiecie mi jakieś ciekawe historię związane z waszymi podróżami? Moje obowiązki skutecznie powstrzymują mnie przez wyruszeniem w świat, chociaż w młodości trochę wędrowałem. Tęsknie za tamtymi czasami, ale nie mam powodów do narzekań. Dlatego chętnie posłucham informacji z wielkiego świata…
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 19-10-2009, 17:11   #104
 
Petros's Avatar
 
Reputacja: 1 Petros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodzePetros jest na bardzo dobrej drodze
"Śniadanie chyba zbyt wystawne jak na to miejsce. Zapewne próbuje nas w ten sposób zachęcić do współpracy. Wielki przyjaciel się znalazł. Najpierw "won do celi" a potem "przepraszam, możecie mi pomóc?". Obyś się udławił obłudniku. Och Sigmarze chroń mnie przed takimi ludźmi..."

Ezekiel odmówił krótką modlitwę przed posiłkiem, po czym na słowa kapitana o jakichś opowieściach zabrał głos:

- Całe moje życie spędziłem na przygotowywaniu się do pełnienia służby Panu naszemu - święte niech będzie Jego imię - więc obawiam się, że nie mam żadnych ciekawych historii do przedstawienia. Żadnych prócz jednej...

"Większość ludzi myśli, że czas jest jak rwąca rzeka, nieubłagalnie płynąca w jednym kierunku. Mylą się jednak, bowiem czas jest jak ocean podczas sztormu. Jego wzburzone fale mogą Cię ponieść dosłownie wszędzie, lub wciągnąć Cię w ciemną otchłań, z której nie ma już powrotu. Niegdyś poprzysiągłem sobie, że będę robił wszystko co w mej mocy, aby płynąć w obranym przez siebie kierunku. Dziś jednak złamię tę obietnicę…
Wiele księżyców upłynęło odkąd zostawiłem miasteczko Ravenstein za sobą. Od tamtej pory staram się zapomnieć o grozie, jaką ujrzałem w lesie, na zachód od mego domu i pokręconych koszmarach nawiedzających mnie każdej nocy…
Ravenstein było niewielką, liczącą ok. 400 dusz mieściną. Niebyła to zapadła dziura jak wielu mogłoby sądzić. Zbudowane z kamienia budynki otoczone były szkieletem z dębowych desek, a ich drewniane dachy pokryte były czerwoną dachówką. Ulice natomiast również odchodziły od standardów imperialnych miasteczek, bowiem nie były wydeptane, lecz brukowane.
Moi rodzice nie mieszkali jednak w samym miasteczku, lecz obok, po drugiej stronie rzeki Lug. Żyli w skromnej, drewnianej chatce na skraju lasu. Moja rodzina od pokoleń zajmowała się łowiectwem. Nic więc dziwnego, że wymagano ode mnie bym tą tradycję kontynuował zostając łowcą. Większość dzieciństwa spędziłem w lesie ucząc się od ojca jak w nim przetrwać. Wychowywany byłem w typowo łowieckim stylu. Miałem być indywidualistą o bystrym umyśle, rozwiniętych zmysłach i umiejętnościach radzenia sobie w trudnych warunkach. Dorastałem wśród natury, która była mi prawdziwą i jedyną przyjaciółką. Odpowiadało mi to, bowiem kochałem szum lasu, śpiew ptaków i zapach trawy po deszczu.
Gdy osiągnąłem odpowiedni wiek i zadowalający poziom umiejętności zostałem tropicielem dostarczającym mięso, skóry i tłuszcz miejscowemu rzeźnikowi. Robota nie była zbytnio męcząca i dawała wiele przyjemności, tym bardziej, że pomagał mi w niej Kadar – Wilczarz Albioński, którego dostałem od ojca. W ten sposób zarabiałem na siebie i na psa. Kadar był mi bratem. Przez lata nasza więź stawała się coraz mocniejsza, co w przyszłości miało nieraz zaowocować...
Rok 2514 był punktem zwrotnym w moim krótkim życiu. Było to w dzień moich osiemnastych urodzin, a dokładniej wieczorem. Moi rodziciele postanowili się wybrać na spacer do lasu. Byłem już do tego przyzwyczajony, więc nie oponowałem. Minęła godzina, dwie, trzy a oni nie wracali. Zacząłem się trochę martwić, w końcu las nie należał do szczególnie bezpiecznych miejsc, zwłaszcza nocą. Wziąłem więc Kadara i wyruszyłem na poszukiwania.
Morrslieb był w pełni, a jego zielonkawy blask oświetlał nam drogę. Księżyc Chaosu napawał mnie niepokojem. Kadara również, gdyż sierść na jego karku zjeżona była jak u jeżozwierza. Dotarliśmy z Kadarem do niewielkiej leśnej polany. Ujrzeliśmy tam kilkunastu mieszczan, moich rodziców oraz budzące strach i obrzydzenie człekokształtne istoty. Nie opiszę tego, co się tam działo. Nie był to widok przeznaczony dla oczu zwykłego śmiertelnika…
Bałem się. Kadar też się bał, gdyż zaczął warczeć. Zaskakujące jak wielką empatię czuję z tym psem. W pewnym momencie mój instynkt się odezwał. Krzyczał do mnie rozpaczliwie „Biegnij! Zabierz Kadara i biegnij!”. Cóż miałem zrobić? Pobiegłem. Biegłem w kierunku domu. Biegłem tak szybko jakby ścigała mnie horda wygłodniałych demonów. Byłem przerażony do szpiku kości. Wiedziałem, że to tylko kwestia czasu nim plugawa tajemnica ujrzy światło dzienne. Wiedziałem, że Czarne Płaszcze zwęszą trop, a wówczas zapłoną stosy. Nie chciałem umrzeć. Wiedziałem, że cokolwiek się stanie ja muszę przetrwać. Tego byłem od dziecka uczony i to tylko trzymało mój umysł we względnym porządku. Chęć przetrwania.
Dobiegłem do domu. Zrobiłem to, co było konieczne. Przebrałem się w szaty podróżne, spakowałem do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy, zabrałem Kadara i czym prędzej odszedłem. Wyrzekłem się rodziny, swego domu, nawet własnego imienia. Przybrałem imię Wędrowca i ruszyłem w świat. Zwiedziłem już połowę Imperium. Dotarłem nawet do Bretonii. Wędruję już od wielu lat w poszukiwaniu…no właśnie czego? Może samego siebie? Tego nie wiem…
Będąc w Krainie Cnotliwych Rycerzy doświadczyłem wielu przygód. Zarówno tych przyjemnych jak i tych mniej przyjemnych. To właśnie tam poznałem Ją…
Rok temu podróżowałem przez Księstwo Artois wraz z grupą bretońskich przemytników. Znaczną część Artois zajmuje Las Arden. Imperialne lasy znane są z hord zwierzoludzi, bretońskie natomiast z wszelkiej maści banitów i rozbójników. Nie martwiłem się tym jednak. Może liczyłem na uśmiech Ranalda? Sam nie wiem. Ranald jednak potwornie sobie ze mnie zadrwił, gdyż moi towarzysze i ja zostaliśmy złapani. Czułem już wcześniej, że coś jest nie tak jak być powinno, lecz to zignorowałem…
Pojawili się nagle. Wyszli z krzaków, zeskoczyli z gałęzi drzew. Nie zdążyliśmy nawet kiwnąć palcem a już byliśmy związani i załadowani na własne wozy. Po jakiejś godzinie jazdy dotarliśmy do obozu, gdzie mieliśmy przeczekać jakiś czas. Nie wiem co chcieli z nami zrobić. Wydaje mi się, że mieliśmy być sprzedani handlarzom niewolników – bardzo popularne rozwiązanie wśród bretońskich oprychów.
W obozie dostrzegłem dwie kobiety, bliźniaczki. Obie uderzająco piękne, obie w jakiś sposób…inne. Gdy byłem trzymany w niewoli miałem okazję poznać je dosyć…dogłębnie. Erica i Anna LeCroix – tak się nazywały. Obie były mną zainteresowane, lecz moją uwagę zwróciła Erica. Cały czas mam przed oczyma jej długie, pachnące kasztanowe włosy, zniewalające, zadziorne spojrzenie, piękny uśmiech ukazujący równe, śnieżnobiałe zęby i jasną, gładką jak jedwab skórę. Czułem coś do niej, nie da się ukryć. Przez kilka dni było miło, lecz sielanka nie trwała długo…
Dzięki bliźniaczkom zostaliśmy wypuszczeni. Przemytnicy chcieli jechać dalej, ja się wahałem. Głos rozsądku wziął jednak górę nad sercem. Nie byłem w stanie wiązać się z Ericą, krzywdząc tym samym Annę. Nie byłem w stanie żyć w związku będąc tym, kim jestem. Wróciłem więc na szlak. Odszedłem, nic Jej o tym nie mówiąc. Po Erice pozostały mi tylko wspomnienia oraz naszyjnik, który mi podarowała dzień przed moim odejściem. Wciąż o niej myślę, lecz wiem, że postąpiłem słusznie. Oszczędziłem wielu cierpień zarówno jej jak i Annie.
Teraz coś mrocznego skrywa się we mnie…czuję to. Prowadzi mnie na wschód zapewniając, że moje zbawienie leży tam, gdzie się wszystko zaczęło. Choć znam drogę, nie wiem jakie niebezpieczeństwa pojawią się, by przeszkodzić mi w mej podróży. I wiem, że dojechawszy na miejsce, lepsza część mojej duszy pozostanie w tyle...na zawsze…"


-Ta opowieść wprawdzie nie tyczy się mnie samego, lecz była opowiedziana przez bliskiego mi człowieka, mego przybranego ojca.

Skończywszy napił się i zajął własnymi myślami.
 

Ostatnio edytowane przez Petros : 19-10-2009 o 17:14.
Petros jest offline  
Stary 19-10-2009, 21:13   #105
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Co napadło kapitana? Trudno było odpowiedzieć na to pytanie.
Nudził się? Chciał sobie urządzić konkurs opowiadań na wzór turnieju bardów? A może z opowieści różnych charakter osób przy stole wraz z nim siedzących chciał poznać.
Bez względu na kierujące nim motywy był tu gospodarzem i raczej nie wypadało mu odmówić.


Gotfryd wysłuchał opowieści. Łykiem wina spłukał ostatni połykany kęs. Rozsiadł się wygodniej i powiedział:

- Może teraz ja.


Jechałem wtedy Z Altdorfu na wschód. Sam, bo w posłańca się bawiłem, a wtedy najszybciej człowiek się porusza i najszybciej do celu dotrze.
Jeśli dotrzeć mu się uda, rzecz jasna.
Mgła była przeokropna, nijak letniej porze nie odpowiadająca. Ledwo kopyta wierzchowca mego widziałem. A patrzeć trzeba było uważnie, żeby szkapa czasem z traktu nie zeszła.
Humor kiepski miałem, bo jak tu wesołym być, kiedy nie do końca wiadomo, czy dobrze się jedzie, a w dodatku za kołnierzem mokro, jakby w deszczu człek jechał.
Rozglądałem się na wszystkie strony, żeby wioski nie przegapić, o której kupiec mil wcześniej parę napotkany opowiadał.
Mgła nagle zrzedła nieco. Opary stało się jakby mniej gęste. Przy odrobinie szczęścia można było już dostrzec drzewa rosnące na poboczu drogi. W końcu kształty jakieś zobaczyłem, regularne dość, co to, ku mej uldze chałupami się okazały.
Chłopaczka, co krowy prowadził, zagadnąłem o nazwę wioski. Ten, zamiast odpowiedzi natychmiast udzielić, gapił się na mnie, jakby zjawę zobaczył. Albo i głupka, co rzeczy oczywistych nie wie.

- To Hrabiowskie Sioło - odparł.

Patrząc na chałupy nie sądziłem, by hrabia jakikolwiek kiedykolwiek się tu zatrzymał, nie tylko na noc, ale i na pięć choćby minut.

- Jest tu jakaś gospoda? - spytałem.

Chłopak wygapił się na mnie, jakbym po kislevsku do niego zagadał.

- Zajazd? Karczma? Miejsce, gdzie zjeść coś można. Albo i wypić... - dodałem.

- A! - Do chłopaka wreszcie dotarło. - Nie ma - powiedział.

Mina mi zrzedła. Wizja czegoś ciepłego w żołądku i noclegu w suchej pościeli jakby się oddaliła.

- Nie ma? - spytałem zdziwiony.

- Aha! - chłopak skinął głową. - Od kiedy Kulawemu Joshowi karczma się spaliła, z Joshem w środku, to nie ma, bo nikt nie odbudował jeszcze.

"Akurat na mnie przypadło" - pomyślałem.

- To zjeść nigdzie ni przespać się nie można? - spytałem. - U sołtysa, kowala? Albo i w szopie jakiejś na nocleg...

Chłopaczek po głowie się podrapał. Widać myślenie z trudem pewnym mu przychodziło.

- A... u kowala może i najdziecie cosik.


Kowal, do którego drogę chłopaczek mi wskazał, bardziej na sakiewkę moją, niż na mnie patrzył. I wnet namowom żony swej uległ, która z kolei na mnie okiem chętnym patrzyła, a i gestów parę zachęcających, gdy mąż nie patrzył, wykonała. Problem w tym był jednak, ze kowalowa mniej jeszcze urody miała i bardziej na kowala wyglądała, niż mąż jej, takoż i zaloty jej ewentualne niezbyt mi odpowiadały. I po pijaku człek by się z dala od niej trzymał, a co dopiero gdy głowa trzeźwa była.
Gotować, jak teraz sobie pomyślę, takoż niezbyt umiała, ale po kilkunastu godzinach w siodle ciepła strawa smaczną mi zdała.
Bimber jakiś na stole w końcu gospodarz postawił. Cuchnęło to strasznie, lecz kowal i jego połowica ciągnęli równo, nie zważając na to, że ja ledwo usta w kubku maczam.
Gdy obiado-kolacja końca dobiegła, o nocleg spytałem.

- Jedna u nas tylko izba - powiedział kowal - ale w stajni miejsce jest. Na stryszku przespać się można.

- O zapłacie mowy być nie może - dodał, gdy do sakiewki sięgnąłem. - Gość w dom...

Zdziwiło mnie to nieco, bo dość chciwym okiem na pękatość sakiewki spoglądał. Uznałem jednak, że wzrok mnie myli w niepewnym świetle kaganka.
Bagaże zabrawszy ruszyłem do stajni.

Siano na stryszku zeszłoroczne było, ale dobre na tyle, że spać w nim było całkiem przyjemnie, szczególnie jeśli człowiek w koc swój mógł się zawinąc.
Jednego sie tylko bałem... Że kowalowa może zechcieć mnie odwiedzić, noc w koszmar zamieniając. Toteż grabie w wejściu do stodoły położyłem, żeby każdy, kto wejść chciałby, musiał je trącić. A że sen miałem zawsze lekki, to by i starczyło, żeby mnie obudzić.
Drabinę również chciałem wciągnąć, wzrok gospodarza takoż pamiętając. I w znaki zesłane wierząc, a kot czarny drogę mi przebiegł, i to z lewej na prawą, bestia złośliwa.

Brzęk cichy i przekleństwa stłumione mnie obudziły.
Gdym się ku drabinie cicho podsunął, to w świetle księżyca, co przez okienko małe się do środka wdzierało, cień jakiś ujrzałem, co za drabinę chwyta i ku górze się pnie.
Pchnąłem zatem, gdy wysoko dośc był.
Krzyk się rozległ i łomot, tudzież przekleństwa paskudne. Gdy jednak głowę wystawiłem i, głupka udając, o przyczynę hałasu spytałem, nikt nie odpowiedział. Cień pozbierał się z ziemi i za drzwi wymknął.


Rankiem gospodyni o złodziejach, co w wiosce buszowali, opowiadała. Ale męża jej nie zobaczyłem. Ponoć wóz gdzieś naprawiać pojechał.
Ponoć.

Nie czekając na powrót kowala ruszyłem dalej.
Do dziś nie wiem, czy życiem sobie ratował, czy sakiewkę. Ale pytać nie miałem zamiaru.



Gotfryd zamilkł, a potem wina sobie dolał, by zwilżyć wysuszone gardło.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-10-2009, 14:55   #106
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
- Cóż za miły ranek – powiedział Varl, gdy wszedł do komnaty kapitana i dostrzegł suto zastawiony stół. Chyba zbyt suto, jeśli wziąć pod uwagę to, że całkiem niedawno zakończyło się oblężenie miasta i po ulicach kręciło się mnóstwo wygłodniałych ludzi. Usiadł za stołem i przysłuchiwał się wywodom Shutzmanna na temat sprawy Sharma. Wyjaśniło się przynajmniej, że nie maczali palców w zabójstwie kapłana. Ale zostali poproszeni o rozwikłanie tej zagadkowej śmierci.

„Dziwne ścieżki wytyczają nam bogowie” – pomyślał ostlandczyk, który z flisaka miał w najbliższej przyszłości przeistoczyć się w middenheimskiego detektywa. „Ale skoro tak ma być to niechaj będzie”.

Kolejne słowa kapitana straży zaskoczyły go. Shutzmann poprosił o opowieści z szerokiego świata.

„A na cóż Ci to kapitanie? Mało to interesujących wydarzeń masz w swoim grodzie? Więcej Ci trzeba? Po co?” zastanawiał się Varl. Ale skoro gospodarz nalegał, nie wypadało odmówić. Meusmann zajadając śniadanie jakiego nie jadł od długiego czasu, przysłuchiwał się opowieściom swoich kompanów i równocześnie myślał o czym sam może powiedzieć. W końcu Gotfryd skończył mówić. Zapadła chwila ciszy.

- A ja Cię kapitanie uraczę opowieścią z nieodległej przeszłości. Nie będzie długa gdyż nie lubię gadać po próżnicy. Zdarzyło się to całkiem niedawno i niedaleko stąd. Otóż jest taka wieś o nazwie Ristedt. Znaczy się była taka wieś, bo została zrównana z ziemią. Znalazłem się tam po tym jak mój pracodawca, krasnolud Odagull Zaksonn, w związku z inwazją Chaosu, Sigmarze miej nas w opiece, rozpuścił naszą kompanię, tak aby każdy na własną rękę szukał ucieczki lub zarobku. Zatrzymałem się w tej wsi, pomagając w tym co umiałem najlepiej. Przeprawiałem ludzi i towary przez Wilczy Bieg i Talabec. Wszystko było dobrze do czasu gdy gruchnęła wieść, że wojska von Raukova dostały w... zostały pobite przez hordę Chaosu i niedobitki zbliżają się do Ristedt. Rzeczywiście niedługo potem pojawili się pierwsi żołnierze. Znajdowali się na wschodnim brzegu rzeki, więc ci co mogli i mieli czym przeprawili się aby ratować wojaków. Gdy dotarliśmy na brzeg patrzyliśmy ze zgrozą na to, co pozostało z dumnych i wymuskanych kolumn księcia Valmira von Raukov. Przerażeni i zdruzgotani klęską, zakrwawieni mężczyźni, w pokiereszowanych zbrojach. Bez broni i tarczy, które porzucili uciekając przed napierającym wrogiem. Wielu z nich krzyczących nadal z przerażenia, o pustych oczach, które zobaczyły zbyt wiele okropieństw. Każden z nas modlił się za nich, w tej strasznej chwili. Nie było czasu do stracenia, gdyż hordy Chaosu były ponoć tuż za nimi. Przez kilkanaście godzin pływałem w mojej łodzi tam i nazad przez rzekę, wożąc żołnierzy. Napatrzyłem się na krew i wnętrzności i wystające kości. Kilkunastu umarło na rękach towarzyszy. Morr nie patrzył czy był to szlachetnie urodzony oficer czy też zwyczajny chłop z poboru. Żniwo zbierał obfite. W końcu dało się słyszeć w oddali zgiełk bitwy, jaką tylna straż pod wodzą samego księcia toczyła z nacierającym Chaosem. Widziałem von Raukova, całego we krwi, wyglądającego niczym demon Khorne’a. Walczył pod podartym sztandarem Księstwa. Jego wrogowie byli wszędzie. Powykrzywiane, zdeformowane i wyjące istoty w niczym nie przypominały ludzi. Zwierzoludzie, bestie chaosu, chaotyczni wojownicy w koszmarnych zbrojach i Sigmar raczy wiedzieć co jeszcze. Z tego co wiem i księciu udało się przeprawić przez rzekę. Ponoć schronił się w zamku Lenkster i stamtąd prowadził wypady przeciw armiom Archaona. Mniej szczęścia mieli mieszkańcy Ristedt i sama wieś. W jakiś nieznany mi sposób armie Chaosu przeprawiły się przez rzekę i splugawiły wszystko co mogły, równocześnie uśmiercając tych, którzy nie uciekli. Mi się udało. Potem ruszyłem ku Middenheim. Ale cóż Ci Panie opowiadał będę o okrucieństwach tej wojny. Znasz je sam przecie!

Zakończył opowieść i nabił na widelec kiszonego ogórka.
 
xeper jest offline  
Stary 21-10-2009, 15:08   #107
 
MrYasiuPL's Avatar
 
Reputacja: 1 MrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputację
Bugg zerknął na wodę... na substancję płynącą pod jego nogami. Wszelkie świństwo z Middenheim zbierało się tutaj, a on miał przejść kanałami tak daleko aż znajdzie inne wyjście, albo co lepsza wielkiego szczura. Miał nadzieję zobaczyć jednego z jego mniejszych kuzynów i pójść za nim. W końcu te paskudy nie były takie głupie jak myślała większość osób, które płaciły mu za robotę. Gdyby wystarczyło podejść do gryzonia i przywalić mu kijem, już dawno zostały by wytrzebione. Szczurołap poszedł w stronę odgłosów, przyglądając się pływającym w mazi resztkom, czegoś co dawno temu mogło być ziemniakiem.
-Mniam.

Drapanie które słyszał wcześniej Bugg, nie było na tyle głośne by dać mu wskazówkę co do dalszej drogi, która dotychczas prosta, kończyła się rozgałęzieniem.
-Uch…
W problemach takich jak te, trzeba było sięgnąć do sił wyższych, co w tym przypadku oznaczało wyliczankę. Zakładając, że jej niesamowita moc magiczna działała, kierunek w lewo był dobrą decyzją.

Paskudny, wilgotny kanał zwężał się coraz bardziej. Na jego końcu, czekała przytulna, śmierdząca dziura. Można było nad nią przeskoczyć jedną z niesamowitych akrobacji, o których Szczurołap nie miał pojęcia. A nawet gdyby miał i umiał wykonać chociaż jedną z nich, to zabiłby się o sufit. Rozpędził się więc na tyle, na ile pozwalała mu wysokość stropu i wyskoczył zawadzając stopami o drugi brzeg. Zaraz potem wymachiwał rękami, topiąc się w mazi. Cały wysiłek przejścia aż do tego miejsca poszedł na marne, Bugg umierał. Podczas swojej śmierci zauważył, że ciecz sięga mu do piersi, a niżej można poczuć twardy grunt, więc wyszedł z wyrwy w chodniku i poszedł przed siebie. Był zły. Jego ubranie już wcześniej nie olśniewało ani wyglądem ani czystością, ale w połączeniu z całkowitym przesiąknięciem materiału ściekami nie czół się najlepiej.

Tunel był kręty, w przeciwieństwie do tych które widział wcześniej. Poza tym jak do tej pory nie leżały tu żadne zwłoki. Tym bardziej takie, które przypominały kawałek nadgryzionej ręki, o jaką się potknął. Bugg spojrzał na kończynę i zaczął mamrotać.
-Obrzydliwe. Komuś wypadło śniadanie z kieszeni… może nawet coś więcej.
No, przynajmniej wiem już gdzie schował się szczur.
Głośne już drapanie i piski dobiegające z następnego korytarza potwierdziły przypuszczenia Szczurołapa. Mniejsze szczury nie dałyby rady zabić człowieka. Chyba, żeby było ich dużo. Gdzieś tutaj powinien siedzieć obiekt zlecenia otrzymanego od alchemika. Ciekawe po co komuś takiemu było żywe monstrum. Nie należało się jednak przejmować takimi głupotami, będzie musiał je zabić. Coś co zostawiło samą rękę na deser, musiało być dosyć duże. A może nawet cholernie wielkie?
Bugg zdjął z pleców drąg i ujął go mocno w dłoń, po czym ruszył ostrożnie przed siebie.
 
MrYasiuPL jest offline  
Stary 23-10-2009, 17:42   #108
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
-Źle się spało. Męczyły mnie koszmary, deska była niezbyt wygodna i przewiało mnie.
Wyciągnął się prostując kości.


Normalnie posiłek lepiej się je jeżeli towarzyszy temu rozmowa, ale był głodny i jeszcze trochę bolały plecy, nie chciał mówić. Przynajmniej dopóki czegoś nie zje.
Dziwny przebieg zdarzeń, cóż darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. Wypuszczają mnie, dostaje posiłek.
Nie było to jedzenie najwyższej klasy, ale osobie głodnej wszystko wydaje się smaczniejsze, więc z pewną radością zjadł i napił się by móc następnie wysłuchać opowieści.
Sam nie miał żadnej, jednak nietaktem było gospodarzowi odmówić opowiedzenia czegoś oraz jak reszta swoistej kompani opowiedziała coś to tym bardziej. Na całe szczęście sytuacje ratował brat Ezekiel, nie trzeba było opowiadać swych przeżyć.

-Historia? Ja? Panie kapitanie... Czy wyglądam na osobę ma jakieś ciekawe historie? Równie dobrze mógłbyś zwykłego żaka z dowolnego uniwersytetu pytać o to samo. Oczywiście studiowałem w kolegium magii, ale mówiąc szczerze, nauka sztuk mistycznych okazuje się nad wyraz przyziemna. Ale nie o tym mi mówić. Choć jak wspomniałem osobiście nic niezwykle ciekawego nie przeżyłem, no poza przeprawą przez las aż do Middenheim. O tym może każdy z nas opowiedzieć i wolałbym to jako wspólną opowieść wygłosić.

-Za to mogę opowiedzieć o tym jak mój przodek, założyciel rodu uratował Magnusa Pobożnego od zamachu, i dzięki temu wpłynął na losy świata i tytuł szlachecki wraz z nadaniem uzyskał.

Było to jakieś dwa stulecia temu, za czasów wspomnianego wcześniej imperatora, założyciela kolegiów magii. Podczas gdy armia chaosu... Nie to nie najlepsze określenie, armia powiedzmy zła grabiła Kislev. Przy okazji chciałbym się odnieść do terminu chaosu i jego błędnego utożsamiania z złem, choć wbrew teorii okazuje się złem i plugastwem. Spójrzmy na stół. Gdy zaczynaliśmy posiłek panował na nim określony porządek, co jest teraz? Bałagan, nieporządek i chaos. Czy chaos na stole jest zły? Najwyżej dla nadgorliwej sprzątaczki. Tak wygląda ta wroga nam siła na naszym stole. Chaos jest zaprzeczeniem ładu i porządku. Brzmi znajomo kapitanie? Powinno pan i pańska straż ma większe sukcesy w zwalczaniu chaosu niż wszystkie kulty imperium i kolegia magii razem wzięte. Straż pilnuje prawa, które jest narzuconym porządkiem, więc walczy z chaosem. Jednak ludzie łamiący ład społeczny nie muszą być źli. Czy dziecko kradnące bochenek chleba z głodu jest z natury złe? Nie sytuacja je zmusza, jednak prawo jest prawem i tylko ono dzieli nas od anarchii. Chaos może także być dobrym zjawiskiem, ponieważ jego naturą są zmiany. Gdyby nie wpływ chaosu dalej bylibyśmy barbarzyńcami, a piękne cuda architektury nie powstałby.
Bracie Ezekielu, ty jesteś najbardziej religijny. Proszę nie myśl tylko, że wspieram chaos. Teraz czemu chaos okazuje się złem. Bo jego przeciwieństwo jest głównie dobrem. Nasz ład społeczny, prawo, wartości moralne i honor, to jest nasz porządek oparty na naszym pojmowaniu dobra. Jak wcześniej wspomniałem chaos będzie dążył do zmian. Będzie chciał obalić to co my prawi ludzie uznajemy za rzeczy dobre i cnotliwe. Jedną z okropnych zbrodni jest morderstwo, według nas, dla osoby wyznającej chaos morderstwo z okrucieństwem nie będzie złem, będzie tylko zniszczeniem porządku uznanego przez ludzi, może pewnym dobrem. Dlatego wyznawcy chaosu są źli. Chciałoby się unieść dumą i stwierdzić, że tylko dlatego, że my jesteśmy dobrzy. Nieprawda, wielu ludzi nie oddających czci mrocznym bogom jest złych. To wynika z naszego ogólnego światopoglądu, gloryfikujemy ogólnie pojęte dobro. Także dlatego jestem pewien, że chaos nigdy nie wygra. Gdyby teraz Arachon wygrał, sukces zła jakie za sobą niósł byłby krótkotrwały. Nowy ład opierałby się na źle, a więc chaos zwróciłby się przeciwko swym niedawnym poplecznikom. Wtedy chaos w każdym aspekcie byłby dobrem, niestety świat nie jest tak piękny i wciąż musimy walczyć. Choć z drugiej strony na nasze szczęście chaos nie wygrał i pomimo, że wciąż jest złem zatrzymaliśmy całe zło jakie działoby się aż do ponownej zmiany równowagi sił.

Dobrze wróćmy do Wilhelma, mojego pra, pra, pra, pra. -Przerwał na chwilę- Które to już pokolenie? Nieważne, mojego dalekiego przodka. No więc przejdźmy do tego jak uratował nasz umiłowany świat. Staraliśmy się by relacje przekazywać z pokolenia na pokolenie w stanie jak najbardziej przypominającym relacje Wilhelma.

Więc początek historii nie był chwalebny. Dziesiętnik najemnej kompanii w stopniu sierżanta dał się wraz z oddziałem zaskoczyć.

Była noc ognisko po ugotowaniu posiłku zostało natychmiast zgaszone, w ciemności żołnierze gorzej widzieli, wróg też. Warty wystawione, czujne oczy wypatrywały śladów zagrożenia. Jednak okazali się nie dość czujni. Wilhelma zbudził nagły rozbłysk widoczny mimo zamkniętych oczu. Wstając słyszał tylko cichy jęk jednego z swych ludzi. Następnie obozowisko ogarnęło piekło. Ryk stworów chaosu wypełnił step na, którym obozowali. Wśród tańca kling, dzikich uderzeń mieczy, młotów i toporów, między okrzykami bitewnymi i kolejnymi manifestacjami mocy magicznych trup padał gęsto. Było ich tylko kilku wrogów wielu. Kilku zahartowanych w boju, każdy z nich zabrał z sobą wielu. Zacięty bój wydawał się stracony. Żelazo blokowało żelazo, jednak nie było siły mogącej powstrzymać plugawe zaklęcia.
Jednak bogowie wydawali się mieć inny plan dla Wilhelma niż śmierć w beznadziejnym boju. Czarnoksiężnik odszedł, pewien sukcesu swych sług.
Stal napotkała rogi, kły, pazury i prymitywną broń. Doświadczenie, wyszkolenie i wiara w Sigmara okazały się silniejsze niż ślepa furia istot wypaczonych przez wpływ chaosu.
Przeżyło ich tylko trzech, dwóch rannych. Nie wiedział czemu miał to zrobić, czuł przymus. Będąc pewnym przeżycia pozostałej dwójki zabrał kuszę wskoczył na koń i ruszył w pogoń za adeptem mrocznych sztuk.

Czarownik nie spieszył się, pozwalał dogonić się swej martwej już zgrai. Zdeformowana postać doskonale widoczna w księżycowej poświacie wędrowała wśród morza traw.
Idealny cel dla kusznika. Przystawił kuszę do ramienia, wycelował. Strzelił i chybił. Dobył broni i z modlitwą do Sigmara popędził wierzchowca i szarżował na wroga.
Czarnoksiężnik nie był bezczynny splótł zaklęcie mające zabić Wilhelma. Jednak stało się coś czego ja jako mag nie rozumiem. Zaklęcie zamiast trafić bezpośrednio wyładowało swą moc na ostrzu łamiąc je, zaś mojego przodka zamiast zabić pozbawiło tchu i zrzuciło go z konia na ziemię. Niewątpliwie Randal sprzyjał mu tego dnia.
Miejmy nadzieje, że naszymi wrogami będą osoby złe, okrutne i kochające władzę. Ponieważ będą chciały nacieszyć się swym zwycięstwem dając pokonanemu szansę na ostatni dramatyczny akt oporu. Tak było wtedy, czarownik podszedł do niego i będąc pewien swej przewagi rozkoszował się kolejnymi groźbami i powiedział jak zamierzają uderzyć w osobę Magnusa. Chciałbym móc opisać wygląd czarnoksiężnika, jednak nikt nigdy o nim nie mówił. Ponoć był tak przerażający, że Wilhelm nie mógł wydusić z siebie słowa gdy miał go komuś opisać. Varl mógł widzieć podobną istotę podczas swych kursów przez rzekę, może przypominał jakąś bestię z, którą walczyliśmy w drodze do tego miasta. Nie wiem. Pomiot chaosu mówił, umysł drżał z strachu, ręce robiły swoje. Ruchem szybszym niż mrugnięcie okiem wydobył nóż i wbił go w trzewia plugawej istoty. Poprawił cios, ścierwo zaległo na ziemi.
Wskoczył na koń i zmusił biedne zwierzę do heroicznego wysiłku. Byle zdążyć przed zdrajcą.
Nie pamiętał jak udało mu się dostać do namiotu imperatora, z zmęczenia był w pewnym rodzaju transu. Pamiętał tylko słowa.
„Panie uważaj, wśród twych sług jest zdrajca.”
Swoją drogą bojaźliwa osoba, która wtedy postanowiła działać bez przygotowania. Zdrajca stał blisko dobył broni i zaatakował władcę. Wilhelm zasłonił późniejszego zwycięzce bitwy u bram Kisleva własnym ciałem i zapłacił za to jedną ręką. Dla jednorękiego wojownika był to koniec wojny, został mianowany szlachcicem i dostał w nagrodę ziemię zdrajcy. Z ranny niezdolny do walki został odesłany do imperium.

Miecz zachował i kazał przekuć, uważamy tą pamiątkę za przedmiot magiczny. Choć w rodzie było kilku czarodziejów nikt nie chciał sprawdzić prawdziwości legendy o właściwościach ostrza. Obecnie walczy nim mój ojciec, ostatnio widziany w bitwie pod Middenheim, albo walczył. Kapitan Heinrich weteran dowodzący regimentem chłopskiej piechoty z naszych włości widział go całego podczas bitwy zanim jego oddział został zmuszony do odwrotu i z powodu strat nie mógł walczyć dalej, dlatego wrócili do domu. Między innymi dlatego tu jestem. Mam także raport naszego nadwornego czarodzieja dla miejscowej gildii czarodziejów i alchemików. Ale to dlaczego pomniejsza rodzina szlachecka ma własnego czarodzieja to inna historia a ja chyba już dość się naopowiadałem.

-O czym suchość w gardle powoli przypomina. Oraz prawdopodobnie czasu szkoda, jeżeli mamy pomóc im później wyruszymy tym większa szansa, że trop rozmyje się w strumieniu czasu. Także chciałbym móc w końcu znaleźć miejscowych reprezentantów kolegium magii.
Następnie sięgnął po kubek by móc napić się.
 
Matyjasz jest offline  
Stary 25-10-2009, 20:21   #109
 
Ghosd's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghosd nie jest za bardzo znanyGhosd nie jest za bardzo znanyGhosd nie jest za bardzo znanyGhosd nie jest za bardzo znany
Ta pobudka nie należała do najprzyjemniejszych w życiu krasnoluda, głowa bolała go niemiłosiernie, a suche gardło dawało we znaki.

,,Cóż to za świństwo było?! W sumie po imperium nie można było spodziewać się niczego innego..."

Nie minęło wiele czasu, gdy zostali ,,zaproszeni" na śniadanie. Gnordiemu nie brzmiało to jak zaproszenie, był w ponurym nastroju i, mimo koszmarnych warunków, chciał nadal leżeć na posłaniu. Gdy zostali wprowadzeni do sali jego zdanie o straży nieco się polepszyło, zwłaszcza gdy zobaczył dzbany pełne napojów. Pomimo kaca, postanowił napić się piwa.

,,Może to będzie chociaż normalnie smakowało, nie jak jakiś cholerny samogon z gnoju, pędzony pod stodołą z chorym bydłem."

Najadł się i napił w czasie gdy inni opowiadali, humor mu się nieco poprawił. Nie chciał dodawać nic od siebie. Jako zabójca trolli zapewne miał sporo historii w zanadrzu, ale nie był wylewnym krasnoludem. Słuchał w milczeniu, w międzyczasie przypominając sobie fragmenty własnego losu. Znowu wrócił do tego dnia, kiedy został schwytany, kiedy jego życie kompletnie zmieniło bieg. Byli w Ostlandzie, polował z drużyną na lokalnego nekromantę... poczuł, że znowu traci ochotę do życia i odgonił wspomnienia. Starał się przypomnieć coś przyjemniejszego, życie w Karaz-a-Karak kiedy, wraz z ojcem, kuł żelazo i srebro na broń. Potem, pod koniec opowieści Martina, przypomniał sobie swoją pierwszą walkę, ich karawana z bronią jechała w kierunku zamku Dok Karaz w Barak Varr. Gdy przejeżdżali przez polanę otoczoną lasem wpadli na gobliny łupiące zwłoki pozostałe z oddziału krasnoludzkiego. Gnordi wraz z towarzyszami otoczyli wrogów i, po salwie z kusz, runęli na nich z obrzeży lasu. Zielonoskórzy mieli prawie trzykrotną przewagę liczebną, jednak zajęci skarbami z trupów zostali kompletnie zaskoczeni. Sam fakt, że zostały otoczone pozbawił gobliny chęci do walki i próbowały bezskutecznie uciekać. Gnordi rzucił toporem trafiając prosto w pierś jednego ze stworów, co od razu pozbawiło go życia. Potem doszło do walki wręcz, zielonoskórzy byli niezorganizowani i padali jak muchy, w czasie gdy krasnoludy wyrzynały drogę wgłąb oddziału. Zabójca zabił wtedy około ośmiu przeciwników i niesamowicie spodobał mu się widok latających głów goblinów.

Krasnolud ocknął się z transu gdy ostatni z towarzyszy kończył opowieść. Zjadł jeszcze kawałek mięsa i solidnie się napoił, po czym wyszedł za potrzebą.
 
Ghosd jest offline  
Stary 25-10-2009, 21:54   #110
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Bugg

Dzierżąc mocno kij w dłoniach, Bugg powoli wyszedł zza zakrętu. Spotykał wiele dziwnych rzeczy i to nie tylko w kanałach, ale nie sądził że takie szkarady istnieją. Gdyby o tym wiedział pewnie zmienił by zawód, albo wykonywał go z zupełnie innym zaangażowaniem. W sumie gdyby nie delikatne światło jakie padało z przyczepionych na ścianie pochodni, to można by pomyśleć, że szczurołap po prostu miał zwidy. Przed nim leżało mnóstwo porozrzucanych i nadgryzionych kawałków kości i czaszek. Niektóre wyglądały dziwnie. Zaraz za nimi siedział olbrzymi szczur. Był wielkości małego psa. Na oko 160 cm długości. Gdy tylko wyczuł człowieka syknął wściekle i wyszczerzył pożółkłe kły wielkości sztyletów. Rzucił się do przodu z otwartą gębą. W nozdrza Bugga uderzył jeszcze silniejszy smród niż z kanałów, połączony z zapachem gnijącego ciała.
(Inicjatywa:
Bugg 41
Olbrzymi Szczur 46)

Stworzenie próbowało wgryźć się człowiekowi w ramię, jednak ten odchylił się i tylko nagi ogon smagnął go po twarzy, nie wyrządzając większej krzywdy.

Martin, Varl, Gnordi, Brat Ezekiel, Gotfryd

Kapitan Schutzmann okazał się dobrym słuchaczem. Nie przerywał swoim gościom i nie zachowywał się głośno zapełniając swój żołądek strawę i napojem. Czasami pokiwał głową, albo westchnął, ale odzywał się tylko kiedy któryś z opowiadających skończył. Po opowieści akolity uśmiechnął się, zwiedziony jej treścią; tak samo było kiedy Gotfryd skończył swoją nie heroiczną, a w śmieszną historię. Opowiadanie Varla zatroskało poczciwe czoło starego wojownika, który zapewnie nie jedną masakrę widział swoimi oczami. Najbardziej zaciekawił go jednak wywód czarodzieja na temat Chaosu jednak, jak zawsze, nie zdradził mimiką co o tym sądzi. Gdy przyszła kolej na Gustava ten opowiedział o potyczce jego oddziału z przeważającymi siłami zwierzoludzi w obronie jednego z węzłów komunikacyjnych. Żołnierz z pewnością przesadził, gdyż liczba 40 potworów na jednego człowieka wydawała się niewiarygodną. Mablung z szerokim uśmiechem opowiedział o swoim wesołych przygodach w jakiejś wsi gdzie zapamiętano go raczej niezbyt miło. Po pierwsze rozbestwiał dzieci ucząc ich chociażby robić procę i strzelać z nich, deprawował młode panny, a na koniec pozbawił dziewictwa obie córki sołtysa. Uciekając przed tłuszczą ukradł jeszcze kilka bochenków chleba i zostawił wiele córek wzdychających do niego. Opowieść można by uznać za prawdziwą, bo Mablung nie należał do brzydkich, a wręcz przeciwnie. Było jednak coś w tej opowieści co nie nadawało się do powiedzenia przy tym stole. Gnordi coś tam burknął, że nie ma ochoty na bardowskie opowieści, a Kelen wykręcił się amnezją.

Stół szybko, jak to określił Martin, zamienił się w Chaos i coraz bardziej pustoszał. W końcu gdy wszyscy zaspokoili swoje apetyty Kapitan wstał i zawołał po strażnika, który miał towarzyszyć drużynie do miejsca śledztwa.
- Dziękuje niezmiernie za wasze ciekawe historie. Teraz przepraszam, ale niestety obowiązki wzywają. Chętnie jednak was przyjmę tym razem już we własnym domu i, miejmy nadzieje, w lepszych okolicznościach. Weźcie to. Ułatwi wam to zadanie. – powiedział wręczając każdemu świstek papieru. - Niech Ulryk i Sigmar będą z wami a Veerena niech otworzy wasze umysły. Mam przeczucie, że to może się przydać.
Na zewnątrz Kelen odparł, że ta sprawa go nie dotyczy i ruszył w swoją stronę.
Strażnik, w przeciwieństwie do poprzednio poznanych, okazał się być miły. Po części zachowywał się jak przewodnik, opowiadając o mijanych ulicach oraz charakterystycznych miejscach. Wkrótce drużyna wiedziała już gdzie można najlepiej, oczywiście legalnie, kupić najważniejsze sprawy i tym podobne rzeczy. Szli tą samą ulicą co wczoraj, która tym razem była bardziej szara i błotnista. Pewnie z powodu nocnego deszczu. W końcu był już drugi dzień Czasu Warzenia. W świątyni Sigmara nikt nie robił przeszkód, po ukazaniu glejtu od kapitana.
Ciało ojca Mortena znajdowało się w jego komnacie, czyli w miejscu w którym po raz ostatni widziała go drużyna. Pokój nie był duży, ale za to wygodnie wyposażony. Pod ścianami stały regały z książkami. Ciało siedziało pod oknem, pochylony nad biurkiem. Na blacie i podłodze rozrzucono arkusze pergaminu. Wszystkie były czyste. Okno było otwarte i wiatr co jakiś czas podrywał pojedynczy pergamin i przesuwał go i kilka centymetrów.
- Paskudna sprawa, jeżeli chcecie znać moje zdanie – powiedział strażnik stając w drzwiach.

(dokument od Kapitana Schtuzmanna)
http://img20.imageshack.us/img20/695...ymiejskiej.jpg
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 25-10-2009 o 22:07.
Noraku jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172