Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-03-2009, 00:19   #11
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
Josef wiedział, że zwrócił na siebie uwagę i zaczął przeklinać się w duchu. Nie mógł robić takich rzeczy. W jego sytuacji było to bynajmniej nie wskazane. Usiadł przy ławie i skupił swój wzrok na nowo poznanej kobiecie, która przedstawiła się jako Lizzie. Kobiety spowalniały jego podróż, ale niestety nie mógł się oprzeć. Odgarnęła gęste rude włosy, ukazując przy tym swe wdzięki. Mimo obycia w towarzystwie dam, nie mógł się powstrzymać i mimowolnie spojrzał na krągły biust. Uśmiechnął się do siebie jak głodne zwierze, które właśnie odnalazło posiłek.

- Oj tak… Potrafię Ja słowem damę ucieszyć i nie tylko słowem moja droga. Co do wielkiego ostrza, to władam nim równie wprawnie jak i swym drugim mieczem, którego nie szczędzę. – Uśmiechnął się na te słowa i przysunął ku sobie kufel z piwem. Pociągnął obficie kilka łyków, słuchając przy tym co też młodziutka dama ma do powiedzenia. Część piany została na zaroście. – Prawda, że Kislev daleko. Trochę życia tam spędziłem, ale rodowicie jestem z Imperium i tym się szczycę. Dzięki Bogom, że nie urodziłem się jakimś zawszonym Bretończykiem z kiłą od małego… Tfu… - Splunął na ziemię, wyrażając swą pogardę dla sąsiadów zza Gór Szarych. – Sprowadzają mnie tu sprawy osobiste…

* * *


- Ekhem… - Dziadek jak go nazywano, czasami tez zwano go Starszym, zakasłał i wypuścił przy tym nieco dymu, który pociągnął przed chwilą z fajki. Chata na obrzeżach Rundespitze była totalną ruderą. Staruch siedział na małym pieńku drzewa przed niskim wejściem do swego domu. Podsunął nieco słomiany kapelusz w górę, by lepiej widzieć osobę Josefa. – Powiadasz wojowniku, że spieszno ci do grobu? Ehem…Ekhem!

- O czym ty gadasz stary chłopie?! Pytam o grobowiec, w którym pochowano starego Pana tych włości. Nie rozumiesz starcze mych słów? – Oburzył się Josef.

- Wiem o czym prawisz. Szukasz miejsca złego i opuszczonego przez Bogów. Nawet zielone gęby się tam nie zapuszczają. Pono diabły tańczą tam nocami, grając na kościach zmarłego heretyka. Tfu! Przez lewe ramie od uroku psia mać, żeby mi język nie sparszywiał. Nocą nietopyrze i inne zmory się tam kręcą. Złe to miejsca oj złe…ale…zaraz… Ty… Jak się zwiecie wojowniku? – Dziadek zrobił poważną minę i groźną, która nadała mu wyrazu niczym przy sraniu.

- Josef Huldbringen… A co?

- Wasz miecz… Ja wiem kim jesteś… - Dziadek złapał za rzemyk z drewnianym symbolem Sigmara.

- Milcz dziadu! Bo głowa twoja spadnie i bez ostatniej spowiedzi i grzechów odkupienia Ogrodów Morra nie dostąpisz!


* * *


Josef wyrwał się z zadumy. Spojrzał na kobietę i rozejrzał się po gospodzie w poszukiwaniu swojej zguby i kata. Wciąż wydawało mu się, że nie zmylił go wystarczająco.

- Bardzo osobiste sprawy mnie tu sprowadzają. Jednak ciekawe twe słowa. Powiadasz, że grobowce. Otóż szukam jednego, ale to bardziej osobista rozmowa jeśli się rozumiemy. Może się przejdziemy po posiłku? – Wychylił piwo do końca i spojrzał w pusty dzban. No tak. Przecie rozlał na trzy osoby. – Karczmarzu! Polej swego zacnego trunku bo gardło me suche! Do czorta! Karczmarzu prędzej!
 
DrHyde jest offline  
Stary 08-03-2009, 07:33   #12
 
blaz11's Avatar
 
Reputacja: 1 blaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetny
Widząc ,że Kurt nie ruszył jajecznicy Dankan zasmucił się ,że nie smakują mu jajka a gdy karczmarz przyniósł jakieś inne jedzenie niziołek o mało się nie popłakał myśląc: -Co ja tutaj robię? To nie możliwe! Nikt mi nie pomoże jak ten głupi drwal wróci! Trzeba się ratować!
Starał się nie dać po sobie znać ,że się denerwuje gdy człowiek spytał się co mówił powiedział ,głosem najspokojniejszym na jaki było go stać w tak okropnej chwili:
- Nie smakuje panu jajecznica? A może piwo! Proszę! Proszę!, sobie nalać! Mam pomysł! O której je pan obiad? Może ja coś ugotuję! Będzie na pewno pyszne! Proszę mi nie odmawiać! – powiedziawszy to spojrzał na szyby żeby ocenić godzinę jednak były zbyt brudne, niziołek wstał otworzył drzwi i spojrzał na słońce przez dłoń.
- Raz, dwa, trzy! Trzy palce!
Niziołek wleciał z powrotem do karczmy zamykając drzwi podbiegł do Kurta i powiedział:
- Jest teraz trzy palce nad … To znaczy jest koło 9. Obiad dłoń nad ziemią… Yhhyy to jest o 15? Pasuje? Świetnie jesteśmy umówieni! Zrobię coś pysznego by się panu odwdzięczyć! – wysapał niziołek dość szybko ale żeby człowiek go zrozumiał. Usiadł i dokończył śniadanie, opowiadając człowiekowi skąd pochodzi…
- Z Nuln pochodzę, z biednego domu, matka była kucharką a ojca nie znam… a po tym pracowałem w gospodzie „Pod tłustą gęsią i 3 świniakami” nawet fajnie było… i okazało się ,że gospode zamkneli a ten cały karczmarz był jakimś wyznawcą chaosu czy coś i musiałem uciekać bo mnie też podejrzewali… przecież wszyscy wiedzą ,że halfingi są anty-chaosowe, nie?
Nie przerwał ani na moment opowiadając prawie w całości zmyśloną przez siebie historię. Gdy skończył upewnił się ,że Kurt wie na pewno o obiedzie i podszedł do lady, z dzbanem piwa, które było w 2/3 wypite i rozejrzał się za myśliwym którego widział jak wchodził. Siedział przy ladzie, przez przypadek udało mu się jednak usłyszeć ciekawą rozmowę między jakimś facetem a kobietą.
- Hmm a więc chcą wyjechać, jeśli to prawda to muszę się z nimi zabrać. Bo tutaj umrę z nudów i braku świeżego jedzenia! - pomyślał Dankan. Myśl o skarbie też go cieszyła, mógłby sobie uciec do jakiegoś innego kraju, nowe jedzenie! To by było coś! Podszedł do myśliwego który męczył któreś z kolej już piwo. Siedział przy końcu lady przy ścianie na krześle które przytachał sobie z jakiegoś stolika. Niziołek podszedł do niego uśmiechnął się i widząc ,że człowiek dopił już prawie całe piwo powiedział:
- Witam! Widzę ,że z pana myśliwy! A to dobre wieści, dobre! Ja lubię dobrze zjeść, upolował pan coś dzisiaj? – pytanie było raczej oczywiste bo zauważył worek zawieszony do pasa z którego kapała krew.
- Ano, mam a co chciałbyś?
- Tak, tak! Ja taki mały nic nie upoluje a pan taki duży i silny! Na pewno pan podzieli się mięsem, a ja piwem. – Postawił dzban z piwem na ladzie przed myśliwym.
- Hmmm… - wyciągnął z worka zakrawione mięso, Dankan ucieszył się bo było już oskubane z wnętrzności i oskórowane gdyż wszystko leżało na dole wora. Wyglądało to ja jakiś mały lis, ale skąd on miał to wiedzieć.
- Dzban piwa kup i twoje będzie ja i tak za samą skórę z 2 dni wyżyj.
Niziołek poczekał aż człowiek sobie naleje, zabrał dzbanek i ruszył do karczmarza po drodze podsłuchując przez przypadek rozmowę tej rudowłosej i tego rycerza, wyglądało na to ,że ten mężczyzna jest przy kasie, może mi coś spadnie z jego bogactwa, niziołek na tę myśl uśmiechnął się do siebie.
- Karczmarzu! Piwo polej, proszę! Ahhh i pytanie mam, czy mógłbym z kuchni skorzystać? Gdyż chcę przygotować coś dobrego. Mógłbym w zamian kufle po myć.

***

- A więc nie chcesz pracować inaczej, co mały? – zapytał szef, patrząc się na młodego niziołka.
- Nie, chcę żyć dostatnio, i pomagać glidii. – odpowiedział Dankan.
- A więc dobrze! Przyjmuję cię do glidi na okres 6 miesięcy próby. W tym czasie uczyć się będziesz fachu od swojego przełożonego… - powiedziawszy to wyciągnął palec i wskazał na jakiegoś niziołka.
- … ty, będziesz jego opiekunem.
Ten jego opiekun nie miał więcej niż 16 lat, czyli o 2 lata starszy od niego. Za to był bogaty doświadczeniem… Wychodząc na ulicę ze swoim nowym kolegą niziołek zastanawiał się co jutro ukradnie.


***

Przypomniała mu się jego inicjacja w kręgi „Glidii cienia” jednak szybko odgonił tę myśl. Czekał na odpowiedź karczmarza i piwo i ruszył w kierunku myśliwego. Gdy postawił dzban na stole człowiek się szeroko uśmiechnął i wyjął mięso i wręczył niziołkowi. Ten spojrzał się i dokładnie wszystko obejrzał.
- Idealne! Dziękuję.- złapał mięso i wrzucił je do swojego wora. Wyszukał wzrokiem kogoś kto może mu pomóc wydostać się stąd albo chociaż przeżyć następne dni… Jest, ta Lizzie on może być pomocna ale gada teraz z tym facetem, jak on miał? Nie pamiętam zresztą co za różnica. Niziołek zaczął błądzić po sali ,i przysłuchiwał się rozmową i oglądał mieszki...
 
blaz11 jest offline  
Stary 09-03-2009, 21:48   #13
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Uśmiechnął się cierpko, ale ze spokojem skinął głową. Swoje odsiedział, ale satysfakcji z widoku łachmyty trzymającego się za rozwalony nos, nikt mu zabrać nie mógł. Bez pośpiechu zajął miejsce przy stole, stwierdziwszy że jeśli nikt nie podwędził jego rzeczy do tej pory, to nie uczyni tego też teraz. Karczmarz szybko podał jedzenie oraz kufel pienistego. Lekki uśmiech zagościł mimowolnie na twarzy Joachima, kiedy spróbował jajecznicy na kiełbasie.
Niespiesznie smakował specjału gospody, nie przykładając większej uwagi do tego co działo się w pomieszczeniu. Zresztą sam wystrój także nie zaprzątał jego myśli, które chwilowo niepodzielnie zajmowało to proste zajęcie jakim jest pożywianie się. Dopiero kiedy usłyszał owo magiczne słowa „skarb” sekretnie spojrzał w stronę Josefa, który zresztą w chwilę później zaprosił go do stołu. Ciekawość oraz możliwość napicia się darmowego piwa okazały się zbyt silnymi i ostatecznie zabrawszy resztę swojego skromnego posiłku usiadł na wskazanym mu miejscu, dziękując skinięciem głową. Nadal nie wypowiedział nawet słowa, w skupieniu słuchając innych. Niespodziewane słowa o sprawach osobistych wrzuciły jego umysł na tor wspomnień. Przed oczyma jak żywe stanęły obrazy z nie tak znowu odległej przeszłości.

***

Mdłe światło księżyca lekko rozjaśniało mrok panujący w alejce. Serce biło mu jak młotem, niestrudzenie pompując krew do zmęczonych mięśni. Przez chwilę pozostawał bez ruchu czekając aż kroki oddalą się i przycichną, zaraz potem opuścił mizerną kryjówkę i ruszył w dalsza drogę. Kto mógł przypuszczać, że tak się to skończy? Z własnej głupoty zaprzepaścił wszystko… teraz nie było już odwrotu, musiał uciekać, zbyt dobrze go znał by nie wiedzieć jak skończy się pojmanie. Nie będzie wysłuchiwania próśb i usprawiedliwień, nie będzie litości, będzie tylko krótki błysk ostrza a potem ciemność.
Przemykając w cieniu starał się unikać co bardziej prawdopodobnych tras ucieczki. Jednak pomimo wysiłków nie dało się wszystkiego przewidzieć. Dwaj pachołkowie spotkani kilkanaście minut wcześniej, nie byli zagrożeniem, ale raban jakiego narobili wystarczył by sprowadzić innych. Joachim nie miał zbytniego wyboru i bez zbędnych sentymentów pozbył się przeszkody w najprostszy sposób. W tej chwili liczyło się tylko i wyłącznie jego życie i ktokolwiek stanął mu na drodze musiał się z tym liczyć.


***

Ponury uśmiech na moment zagościł na jego ustach, kiedy przypomniał sobie tą dziką ucieczkę przez najgorsze rejony miasta. To był przełom w jego życiu, potem było już tylko gorzej. Los uśmiechał się do niego tylko po to, by po chwili kopnąć jeszcze mocniej niż poprzednio. Pokręcił głową, dopił resztkę piwa po czym w końcu ściszonym nieco głosem odezwał się, jakby chcąc pokazać że język ma jeszcze na miejscu.

- Wypada się przedstawić i podziękować za poczęstunek. Zwę się Joachim Heizenberg, rodem z Imperium jak chyba zresztą widać.W zasadzie sprowadza mnie tu przypadek, koń okulał mi tuż przed samą faktorią a o nowego tutaj niełatwo. Zresztą jak przypuszczam o mojej drobnej przygodzie z tutejszym , rzekomo uczciwym handlarzem już zdążyliście usłyszeć. Nie będę się usprawiedliwiał, dureń sam jest sobie winny, gdyby zażądał normalnej ceny, nawet lekko zawyżonej wszystko inaczej by się skończyło. Jednak kiedy usłyszałem na jaką kwotę wycenił tą nędzną chabetę, wręcz osłupiałem. Z początku pomyślałem że proponuje mi rasowego wierzchowca, którego gdzieś indziej trzyma, ale pazerny drań szybko wyprowadził mnie z błędu "Chcesz konia, to płać, jak to nie wynoś się, żebraków u nas i tak już nazbyt wielu". Krótko mówiąc krew mnie zalała, kiedy to usłyszałem. Tak jawnego zdzierstwa, nie wstydzę się porównać do rabunku, choć po prawdzie to nie sądzę, by jakikolwiek rzezimieszek tyle zdołał uzyskać z jednej ofiary. Ech przesiedziałem noc pod kluczem, ale widać ludzi tu rozsądni, nie przesadzają z karaniem za tak drobne przewiny. Dobrze wiedzieć, że są ludzie nie żerujący na cudzej niedoli... -

Nagły potok słów ustał równie nagle, jak się pojawił. Z zadowoleniem Joachim spoglądał na twarze zgromadzonych, wypatrując oznak zainteresowania. Sam na powrót wziął się za kufel, przed momentem napełniony przez karczmarza. Coś mówiło mu, że zabawi chwilę w tej okolicy, pomimo tego że pilno mu było do własnych spraw.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 10-03-2009, 10:05   #14
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Kurt słuchał w zadumie tego, co mówił do niego Dankan, przyglądając się reszcie gości zebranych w głównej sali. Co poniektórzy jeszcze pracowali intensywnie łyżkami, co poniektórzy resztką chleba czyścili talerze a inni raczyli się piwem. Stary żołnierz nie śpieszył się z posiłkiem… nie miał takiej potrzeby. Nie licząc tego małego, gadatliwego upierdliwca.

- Posiedzisz tu mały jeszcze parę dni i te jajka bokiem też ci będą wychodzić. Więc za jajecznicę dziękuję, a piwa możesz mi dolać. Obiad… niech będzie. Uważaj na siebie i nie pakuj się w kłopoty. Tutaj ludzie są nawykli do dochodzenia sprawiedliwości szybko i skutecznie.

Sam nie wiedział, po co rozmawia z tym halflingiem. Nie miał złudzeń, że z umiejętnościami ładowania się w problemy Dankana będzie to zmartwienie dla niego. Przez chwilę obserwował gorączkowe zabiegi z ustaleniem godziny i planowaniem obiadu. By po chwili zostać uraczonym historyjką na temat trudnego dzieciństwa i kultystów w Nuln. Mina mu stężała, nachylił się przez stół tak, że halfling mógł przyjrzeć się dokładnie jego zmęczonej twarzy. Wbił w niego chłodne spojrzenie szarych oczu i szepnął spokojnie… chyba, aż nazbyt spokojnie, aby halfling mógł to zignorować.

- Mały nie przesadzaj. Po prostu zachowaj umiar i nie sprzedawaj mi historyjek, którymi raczyłeś dziewki w drewutni.


Nie wiedział czy to za sprawą mocno czosnkowego wyziewu z jego ust czy tego, co usłyszał ale na twarzy jego rozmówcy pojawił się grymas. Swoją drogą to w tej kiełbasie jest stanowczo za dużo czosnku a za mało jałowca – pomyślał przeżuwając ostatni kęs. Osuszył kufel i zabrał się za smakowicie wyglądające jabłko.

I w dalszym ciągu czekał...
 
baltazar jest offline  
Stary 10-03-2009, 11:40   #15
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Południe

Postronny obserwator mógłby powiedzieć, że słoneczne przedpołudnie tego dnia było jak sto innych w tej faktorii. Ot jedzono, pito, handlowano, gdzieniegdzie próbowano flirtować.
Lecz dzień dzisiejszy był jednak inny, a gdy potem go wspominano, ci co przeżyli byli jednomyślni.

Wszystko zaczęło się od Snogara.

Kocur wylegujący się przed drzwiami karczmy "Pod tłusta gęsia" odemknął leniwie jedno ślepie. Przez ulice gnała jedna z tych śmiesznych istot, które czasem go dokarmiały resztkami. Choć określenie gnała było nieco na wyrost zważywszy wzrost oraz nieco przykrótkie nogi osobnika.
Kocisko znów przymknęło powieki postanawiając złapać choć trochę ciepła przed surową zimą, gdy wtem solidny kopniak kazał poderwać mu się na nogi prychając i wyginając grzbiet. Oto niedawno widziany człeczek przemknął obok zwierzaka wymierzając mu niejako w biegu lekki kopniak.
Znów o te myszy awantura - pomyślał kocur - a nie wystarczy po prostu poprosić ? - spojrzał z wyrzutem na zamykające się drzwi i z wyprężonym ogonem, z godnością oddalił się na obchód swych włości.

Snogar wpadł do gospody niczym kula wystrzelona z nulneńskiej bombardy. Stał teraz w drzwiach z dziwnym błyskiem w oku usiłując złapać dech, a o skali jego zaaferowania niech świadczy to, że nie zaplótł do końca swej brody.

Każdy kto choć trochę zna krasnoludy wie, że biegają one zazwyczaj tylko w dwóch sytuacjach. Gdy chodzi o wojnę lub złoto. Błysk w oku widoczny u Thordwalsona świadczył że tym razem chodziło chyba o to drugie.

- Arhhh - wycharczał - piwa...

Gruby Kurt usłużnie podskoczył z kuflem, który został błyskawicznie opróżniony, po czym na migi krasnolud poprosił o jeszcze. Gdy i to życzenie zostało spełnione charknął, splunął i obwieścił

- Poszukuje każdego chętnego, do ciężkiej pracy. Teraz, natychmiast. Płacę gotówką. Potrzebuje co najmniej tuzina. Kopaczy, górników, myśliwych... wszystkich... Kurcie zapisuj chetnych.. - przerwał widząc Dankana rozmawiającego z Upherem.
-
A ty co tu robisz ? Polować, polować, już na polowanie - zaczął ciągnąć z całej siły za rękę zdumionego mężczyznę
- Ale moje piwo - ten słabo protestował
- Żadne piwo. Polować. Przynieś zające, sarny, kozice, tury...- wyliczał krasnolud na palcach.
Myśliwy spojrzał na siedzących wzrokiem "temu to już odbiło zupełnie" bo jak świat światem nikt tu w górach tura nie widział. Ale ponieważ z wariatem nie warto się kłócić machnął ręką i wyszedł z karczmy.

Wzrok Snogara padł teraz na Webera i mina mu się nieco wydłużyła, lecz zaraz odzyskał pewność siebie. W dwóch susach był przy jego stoliku.
- Umowy nie było. Rozmowy nie było. Procentów nie ma - jakby na potwierdzenie swych słów splunął na blat obok łokcia Francesci i starannie roztarł ślinę. Podniósł palec do góry ...
- Nie było - oświadczył uroczyście.

W polu jego widzenia znalazł się ponownie Kurt, który doszedł chyba do tego samego wniosku co myśliwy, bo wracając z zaplecza jedną rękę trzymał za plecami jakby chował tam... bo ja wiem... solidna dębową lagę ?
Teraz on stał się ofiara napastliwości krasnoluda.
- Jak Grob przyjedzie kupisz wszystko. Olej, narzędzia, wnyki, żywność, mięso, zające, sarny, kozice... - Snogar znów zaczął się rozpędzać
- Tury... - dokończył machinalnie karczmarz
- Tu.. Co ? Skąd wiesz o turach ? - przedstawiciel starej rasy łypał teraz podejrzliwie .
- Ekhm... każdy wie ze Gorb ma najlepsze tury w okolicy - wydukał
- Co ? A tak. Kupisz wszystko...

Snogar stanął na środku izby i zamyślił.
Po chwili rozpromienił i mamrocząc coś do siebie wypadł z karczmy. Najpierw usłyszeć można było przeraźliwy miaukniecie kota a potem widać jak kłusuje do swego kantoru wykrzykując do siebie
- Wdowie urwisko...wiedziałem...wiedziałem... Wdowie urwisko... A ja go teraz o tak.. o tak .. o tak

Przez zaciągnięte błoną okno widać było jak zatrzymał się gwałtownie i zaczął wiercić butem w błocie jakby coś miażdżył. Potem splunął, pogroził pięścią w kierunku sklepu Paula, po czym popędził dalej w kierunku swego składu (choć popędził to może za dużo powiedziane. Niektórzy nazwali by to raczej świńskim truchtem)




Taki wzrok ma mniej więcej Snogar

Gruby Kurt popatrzył na siedzących w sali
- Zgłupiał. Na Sigmara zgłupiał doszczętnie. Przecież droga do Wdowiego Urwiska odkąd pamiętam była zasypana lawina skalną.
Westchnął ciężko, wzruszył ramionami i zabrał się pucowanie kufla.
- Choć krasnoludy nie głupieją od tak sobie...hmmm...może jednak coś wie...? - mruczał do siebie

Na zewnątrz stary kocur poważnie przemyśliwał sprawę zmianę miejsca zamieszkania. Zostać bowiem podeptanym dwa razy w przeciągu kilku minut to jest jednak coś czego poważny i szanujący się kot znieść nie może.
Oblizał łapę i przysiągł sobie dozgonnie, że nawet gdyby w kantorze tego małego człeczka zamieszkała rodzina najtłustszych myszy jakie zna świat nie kiwnie nawet pazurem.


Dobry człek to martwy człek. Jedyną rzeczą lepszą niz martwy człek, to umierajacy człek mówiący ci, gdzie mozna znalezć wiecej człeków.
jedna ze złotych mysli Morgluma Karkołamacza.

Grob zaniepokoił się nie na żarty. Obecność zielonoskórych o tej porze roku w tym miejscu nie wróżyła dobrze. Mogli zamknąć wąski przesmyk jaki teraz przejechali odcinając dolinę od cywilizacji. No i karawanę krasnoluda rzecz jasna.
Yuri wraz z kilkoma ludźmi zawlekł trupy orków pod skałę i zaczął obkładać je chrustem. To jakby obudziło Groba.
Wrzasnął
- Czyś ty się z goblinem na rozum pomienił ? Chcesz ich tu więcej ściągnąć ? Cisnąć tę padlinę do jakiejś rozpadliny !!!

Po czym stanął na koźle jednego z wozów i wygłosił krótkie przemówienie.
- Do faktorii mamy cztery duze mile, czyli dobre 12 imperialnych. Musimy do nich dotrzec nie tracąc ani jednego wozu. Żwawo wiec popedzać zaprzegi i miec oczy otwarte.
A jako dodatkowa premie dam -
widać było jak mocuje się chwile ze sobą - po dziesięć karli - obwieścił w końcu.
Odpowiedział mu wrzask radości, po czym sprawiono szybko pochód i karawana ruszyła.

Idący obok pierwszego wozu Hugo i Yuri słyszeli jak szef mruczy do siebie.
- Oby tylko przejechać Bród Wilków, a powinniśmy być bezpieczni.
Człowiek i i halfling spojrzeli po sobie. Wiedzieli ze pierwszy bród do jakiego dążą (zwany właśnie Brodem Wilka, w odróżnieniu od drugiego nazywanego Umarlakiem) leży jakieś 3 mile imperialne przed nimi.
Blisko, a jednocześnie daleko, zważywszy na wąska drogę jaka musieli się poruszać.

Zbliżali się właśnie do pierwszego z licznych zakrętów na niej, gdy z daleka dobiegł ich przeciągły skowyt wilka.
Po chwili zawtórowalo mu kilka innych.
Znacznie bliżej jak im się zdawało.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 10-03-2009 o 12:14.
Arango jest offline  
Stary 11-03-2009, 16:38   #16
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Pociągnęła z kufla solidny łyk piwa, po czym skrzywiła nieznacznie usta. Niespecjalnie przepadała za tym trunkiem, wolała zastąpić je słodkim winem, które serwowano w tawernie Rossich w Scorcio. Przymknęła lekko oczy, próbując przypomnieć sobie jego smak. Pamiętała, że było aromatyczne, czuło się w nim ciepło południowego słońca i łagodny nadmorski zefir, a jego kolor…

…był niczym rubin w rękach najlepszego jubilera jakiego nosiła ta ziemia. Zafascynowana, obserwowała grę świateł na ozdobnym szlifie czarki, która podświetlona blaskiem wielu świec, ukazywała głębię koloru trunku. Zastanawiała się przez skąd wuj sprowadził tak misternie wykonane naczynie. Dotąd takich nie widywała. Ba! Nawet o nich nie słyszała. Mogłaby się założyć o swoją prawą dłoń, że nawet najbogatszy tileański hrabia nie miał w swojej kolekcji takiego skarbu jak ten.
Uniosła głowę i napotkała wzrok szeroko uśmiechniętego Antonia. Kąciki jej warg pozornie wbrew woli uniosły się, układając usta w radosny uśmiech.
- Wszystkiego najlepszego, moja droga – jego uśmiech, jeśli to w ogóle możliwe, stał się jeszcze szerszy. – Nie mogę uwierzyć, że tak szybko dorosłaś. Pamiętam cię jeszcze jak byłaś małą dzie…
- Tonio, przestań wreszcie – przerwał mu, rozparty wygodnie na fotelu przed kominkiem, mężczyzna. – Zanudzisz nas na śmierć. Pomyśl lepiej o jej przyszłości.


Jej wspomnienia rozpierzchły się niczym stado przepłoszonych królików, gdy do gospody wpadł Snogar. Francesca pamiętała go jak przez mgłę, gdyż widziała go tylko raz zaraz po przyjeździe do faktorii. Teraz wyglądał jakby dostał był niespełna rozumu. Kobieta spojrzała na swojego towarzysza i uniosła lekko brwi jakby chciała zapytać: A jemu co się stało? W trakcie przemowy krasnoluda, podczas której ciskał się jakby użądliła go osa, pochyliła się w stronę Ekharda i lekko rozbawionym tonem szepnęła mu do ucha:
- Rządzi się jakby był właścicielem całej faktorii.
Wzdrygnęła się, gdy Snogar nagle znalazł się obok ich stolika. Francesca mogła z bliska obejrzeć jego płową brodę, której wyjątkowo nie miał zaplecionej na krasnoludzką modłę. Nie był to przyjemny widok.
Tym bardziej, że chwilę po tym splunął tuż obok jej łokcia. Kobieta rzuciła krasnoludowi wściekłe spojrzenie, jednocześnie odsuwając się od niego na bezpieczną odległość.
- Umowy nie było. Rozmowy nie było. Procentów nie ma.
Na te słowa Francesca uniosła wysoko brwi, a na jej ustach zaigrał na pół drwiący uśmiech. Jak się stąd wydostanie to będzie miał gdzieś twoje procenty – pomyślała, próbując nie parsknąć śmiechem.
- A to ci heca – mruknęła, gdy Snogar ponownie zaatakował Kurta, a po kilku chwilach oglądała jego plecy oddalające się w stronę kantoru. – Chciałabym wiedzieć, co go ugryzło.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)

Ostatnio edytowane przez Penny : 11-03-2009 o 16:55.
Penny jest offline  
Stary 11-03-2009, 16:49   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przez moment siedzieli w milczeniu.
Popijając powoli piwo Ekhard dzielił swoją uwagę zarówno między Francescę, jak i inne osoby, przebywające w tym momencie w gospodzie. Ze szczególnym uwzględnieniem niziołka, Dankana.
Ktoś, kto próbuje pomagać swemu szczęściu z pewnością nie zawaha się przed wzbogaceniem się cudzym kosztem. Jak powiadają filozofowie - nic w przyrodzie nie ginie, ale wiele rzeczy zmienia postać lub właściciela.
Ekhard wolałby, by zawartość jego sakiewki nie zmieniła właściciela bez jego wiedzy...

Przez chwilę spojrzał na Josefa. Bez względu na to, czy tamten był zwykłym chwalipiętą, czy też prawdziwym twardzielem, nie zamierzał najwyraźniej tracić okazji i już usiłował przygruchać sobie kobitkę. Prywatna rozmowa o grobowcu jako pretekst do rozmowy...
Uśmiechnął się lekko i spojrzał na swoją sąsiadkę. Francesce piwo najwyraźniej średnio smakowało...

Nie zdążył jednak powiedzieć ani słowa, gdyż z trzaskiem otworzyły się drzwi... Snogar wpadł do gospody z takim zapałem, jakby paliły mu się spodnie na tyłku. A piwo wyżłopał w takim tempie, że można by go posądzić o wielotygodniowy pobyt na pustyni.
Fakt, że niedawno wrócił z gór, w końcu Ekhard dotarł do "4 mili" wraz z nim, ale to było ponad pół doby temu... Przez ten czas każdy zdołałby zaspokoić pragnienie. To zatem musiało być coś innego...

Zajście z myśliwym i natychmiastowe wyprawienie go na polowanie mało Ekharda obeszło, ale ciąg dalszy dotyczył go bezpośrednio...
Ponieważ nigdy nie myślał poważnie o poszukiwaniu skarbu, a raczej uważał to za czarną ostateczność, zatem niezbyt go zerwanie owej umowy obeszło... Spojrzał tylko na Francescę i leciutko uniósł brwi.
Kiedy Snogar przeniósł swoją uwagę na Kurta, Ekhard powiedział cicho:

- Tak oto jeden z planów runął w gruzy... - Uśmiechnął się kpiąco. - Najwyraźniej moja pomoc jest już zbyteczna - dodał równie kpiącym tonem.

Sytuacja była na tyle ciekawa, że wszyscy bacznie słuchali i obserwowali Snogara. Francesca i Ekhard również.
Wreszcie krasnolud wyszedł, żegnany zdziwionymi spojrzeniami obecnych.
- Pewnie już wie, gdzie jest skarb - odparł konspiracyjnym tonem na pytanie Francesci. - I z nikim nie chce się dzielić. Albo chce zrujnować Paula.

Owrócił się do Kurta:

- Co to jest to Wdowie Urwisko? - spytał.

Kurt spojrzał na Ekharda ze zdziwieniem. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że pytający jest obcy w tych stronach.

- To owiana zła sławą krawędź skalna. Jakieś trzy mile za faktorią. - Uniósł rękę, by wskazać kierunek. Dopiero teraz zorientował się, że ciągle trzyma w dłoni tęgą pałę. Odłożył ją na ladę i mówił dalej. - Wiedzie nią tylko wąska ścieżka. Jeśli ktoś lubi ryzyko... - Znacząco wzruszył ramionami. - Nikt się tym miejscem od dawna nie interesował. Kiedyś była tam całkiem wygodna trasa, ale ponad 40 lat temu zeszła tamtędy potężna lawina i doszczętnie zasypała szlak.

"Czyżby Snogar chciał się przekopać przez lawinę? Tam chciał szukać skarbu?"

- Czy on - wskazał na drzwi, za którymi zniknął krasnolud - często tak się zachowuje?

Kurt pokręcił głową.

- To stateczny i rzeczowy kupiec. Fakt, że pół roku spędza na poszukiwaniu skarbów, ale tutaj każdy to robi. Prócz paru osób, takich jak ja, Paul czy Madame. I Snorii, siostrzeniec Snogara.

- A kim jest ten cały Fregar?

- Dużo by opowiadać. - Kurt nalał sobie piwa i wychylił od razu połowę kufla. - Ale powiem w skrócie. Tyle, ile wiedzą i inni. I co mi opowiadano, jak tu przyjechałem.

Pociągnął kolejny solidny łyk.

- Fregar, to krasnolud poszukiwacz. Jakieś pół wieku temu wyruszył w góry z dwoma swymi braćmi. Znaleziono go po kilku miesiącach obłąkanego i wycieńczonego w pobliżu faktorii. Bełkotał coś o niewyobrażalnych skarbach, orkach, jaskiniach, ucieczce i niewoli. Reszta to był jakiś bełkot szaleńca. Oderwane słowa, wspomnienia. A potem zmarł. Pochowano go niedaleko. Zaraz za faktorią jest stara, opuszczona kaplica Sigmara i cmentarz.

- Równie dobrze mógł oszaleć z głodu... - szepnął Ekhard do Francesci. - I wszyscy tak uwierzyli w ten skarb? - spytał głośniej.

- Uwierzyli, a jakże. - Kurt uśmiechnął się szeroko. - Fregar przyniósł ze sobą jeden drobiazg... spory rubin, taki jak gołębie jajo.

Ekhard pokiwał głową z uznaniem. Łyknął trochę piwa, a potem powiedział:

- Ba... Niezły drobiazg. Nic dziwnego, że tyle osób ma ochotę na skarb...

Obrócił się Francesci.

- Może i my powinniśmy zmienić plany - powiedział żartem.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 11-03-2009 o 16:59.
Kerm jest offline  
Stary 14-03-2009, 09:14   #18
 
blaz11's Avatar
 
Reputacja: 1 blaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetnyblaz11 jest po prostu świetny
Dankan aż podskoczył gdy krasnolud wpadł do karczmy a gdy myśliwy wybiegł zostawiając pół dzbana nie dopitego piwa zdziwił się. Songar zaczął pić piwo, a karczmarz z tego wszystkiego zabrał dzban który przed chwilą pił Hans A to się zdziwi i mam mięso! – pomyślał. Skoro mam tutaj przeżyć może złapie się tej robótki … Oczywiście procent należyty dla niego… 101% starczy i pokryje koszty. Gdy krasnolud wypadł z karczmy równie „szybko” jak wszedł ,niziołek postanowił działać. Podskoczył do karczmarza i wypomniał mu krzywdę z piwem, karczmarz zrobił nie pewną minę i zgodził się udostępnić wszystko co potrzeba do posiłku poza składnikami.
- Teraz pewnie zastanawia się czemu te piwo przez przypadek leżało mu akurat pod ręką, he. – pomyślał niziołek gdy myślał nad potrawą na obiad. Pieczeń z lisa z warzywami uzupełniona jakimś tanim mięsem będzie dobra.


***

- Co? Nie umiesz gotować? A ty na pewno jesteś niziołkiem?Joachim obdażył go spojrzeniem który wyrażał zdziwienie. Siedzieli teraz w jakiejś karczmie mieli robótkę.
- Nie, za bardzo ale szybko się uczę! Dankan zrobił piękny uśmiech.
- Dobrze a więc… Co powiesz na pieczeń z lisa polaną strasznie mocnym spirytusem? Po takiej dawce ten gościu da nam nawet swoje spodnie a co dopiero klucz do pokoju. – powiedział szeptem pomiędzy nogami gościu.
-Dobra, chyba to dobry pomysł. – powiedział Dankan przeciskając się do przegródki która miała symbolizować kuchnie przy pokoju karczmarza.
-A ten karczmarz? Nic nie powie?
-Nie… Powiedzmy ,że dostaje duże napiwki.Joachim się uśmiechnął.


***

Podszedł do Kurta i powiedział:
- Tego krasnoluda też zaproszę, nie obrazisz się Panie?
Miał nadzieję ,że nie. Bo jeśli tak to będzie zmuszony niestety nie ugotować tego obiadu dla niego.
Poleciał do sklepu krasnoluda po drodze przeskakując nad kocurem który wyglądał na wystraszonego. Gdy podleciał do drzwi i chciał już je otworzyć gdy przypomniał sobie ,że wypada zapukać.
-Puk, Puk, Puk, Puk – rozległo się w całym domu. Otworzył Songar który nie chętnie na niego spojrzał i powiedział tylko
- Czego tu szukasz kurduplu? – było to stwierdzenie dziwne jak na krasnoluda jednak on przewyższał go o całe 20 cm więc z dumą mógł sobie przyznać nie tylko większą siłę ale także wzrost.
- Pracy panie! Jeśli pan kompanie planuje zatrudnić przyda się kucharz panu! Jeśli pan kuchnie moją sprawdzić chce zapraszam pana na obiad by mógł pan posmakować mojej kuchni jeśli mi pan na słowo nie wierzy! O 14:30 w gospodzie, proszę przyjść nie pożaluje pan – w całą wypowiedź wstawił parę trudnych słów których znaczenia sam nie rozumiał jednak zrobił to tak ,że krasnolud wydawał się przekonany. Nic nie odpowiedział tylko zamknął drzwi mówiąc coś pod nosem na kształt „Nooo” albo „Spierdalaj” jednak niziołek był przekonany ,że chodzi o „Nooo”.
Poszedł szybkim krokiem do sklepu Paula, ucieszyło go na początku to ,że nie jest jedynym niziołkiem w faktorii a potem jeszcze bardziej gdy dowiedział się ,że tamten jest „czysty”. Sklep w środku był raczej mały przynajmniej część dla kupujących. Wydawało się niziołkowi ,że dom był co najmniej 5 razy większy ale liczyć dobrze nie umiał. Paul siedział na taborecie za ladą na której nie było nic poza dzwonkiem, jakimiś kluczami i małym pakunkiem który prawdopodobnie czekał na kogoś kto to zamówił. Niziołek wyglądał schludnie i w miarę bogato. Ubranie miał raczej zwykłe nie licząc paska który przyozdabiał go złotem, sam był w kwiecie wieku. Przywitał się z nim grzecznie i obejrzał co ma na sprzedasz. Żywność,a oprócz niej jakaś broń i inne nie potrzebne rzeczy… Poprosił o trochę warzyw dla człowieka, halfinga i krasnoluda porcja dość duża jest… Znalazł jakieś mięso kurze albo przynajmniej takie przypominało. Wziął trochę, i zapłacił, jednak gdy dowiedział się ile ma zapłacić...
- A więc chce mnie okantować! Ha nie dam się! – pomyślał Dankan i udając naiwniaka daje mu srebrnika. Jednak gdy wychodził a Paul krzyczał za nim ,że zaprasza go ponownie wziął ukradkiem z lady małą paczuszkę, widocznie na kogoś czekała.
- Ale ja się okantować nie dam! Przez nikogo! Gdyby Paul zobaczył coś już by krzyczał pomyślał.
– pomyślał zdenerwowany. A gdyby nawet coś zauważył zatrzymał by się i zapytał się co jest w środku oglądając to uważnie. Gdy wyszedł ze sklepu, poszedł spokojnym krokiem do karczmy, zostało mu nie wiele czasu. Gdy doszedł schował pakunek do kieszeni i zabrał się za przygotowywanie obiadu.
 

Ostatnio edytowane przez blaz11 : 14-03-2009 o 13:38. Powód: ortografia
blaz11 jest offline  
Stary 14-03-2009, 11:04   #19
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Francesca spojrzała na Ekharda lekko zamyślona.
- To nie jest zły pomysł - stwierdziła, zawijając kosmyk włosów na palcu.
- Groba nie będzie jeszcze jakiś czas – wyjaśniła. – Z chęcią zobaczę świątynię i cmentarz. Tylko wezmę płaszcz.
Odstawiła do połowy opróżniony kufel i wstała. Okazała się o wiele wyższa niż Ekhard mógł się spodziewać. Ciemne, dobrze dopasowane spodnie spięte były pasem o fantazyjnie kutej sprzączce. Nim mężczyzna zdołał cokolwiek powiedzieć, Francesca odwróciła się na pięcie i lekkim krokiem opuściła salę. Jednak nie musiał długo czekać – już po kilku minutach kobieta wróciła, zakrywając połą ciemnozielonego płaszcza pochwę miecza przy pasie. Rzuciła Erhardowi przelotny uśmiech i skierowała się w stronę drzwi.
Ekhard podniósł się z miejsca, gdy zrobiła to Francesca, ale zaraz usiadł z powrotem. Nie sądził, by jakakolwiek kobieta wyszła do miasta tak, jak stoi. Dlatego też cierpliwie czekał na powrót swej rozmówczyni.
Na szczęście ta nie traciła czasu na niepotrzebne głupoty i wróciła bardzo szybko.
Mądra kobieta - pomyślał, uśmiechnąc się z uznaniem, widząc, że Francesca nie zamierza wybierać się na spacer bez broni.
Wypił jeszcze kilka łyków piwa, po czym odsunął kufel i ruszył w stronę wyjścia.

Jesienne słońce nie przygrzewało zbyt mocno, ale nie było też za zimno. Jednakże kobieta szczelniej okryła się płaszczem, odchodząc kilka kroków od zajazdu, po czym przystanęła czekając na swojego towarzysza. Obok niej przeszedł, mrucząc pod nosem klątwy na Snogara, wartownik, którego rozpoznała od razu. Kiedy przyjechała tu z kupcami był już późny wieczór, a bramy faktorii były zamknięte – to on im je otworzył.
Wartownik utkwił jej głęboko w pamięci, nie tylko dlatego, że nie było ich wielu, bo zaledwie czterech, ale także dlatego, że miał silny ostlandzki akcent i mówił tak szybko, że nie potrafiła go zrozumieć. Zmarszczyła brwi, starając się przypomnieć sobie jego imię.
- Czyżby Snogar odwiedził także i was? – zawołała za odchodzącym. Mężczyzna uniósł głowę, odwrócił się i przystanął. Kobieta przypomniała sobie jego imię: Andreas.
- Ano – przyznał wyraźnie niezadowolony. – Wpadł do nas jak burza i pobudził wszystkich. Kazał nam iść na strażnicę i wypatrywać karawany Groba. A potem wypadł jakby mu się ziemia pod nogami paliła. Georg, z nocnej warty, chciał mu przy… – tutaj mężczyzna urwał speszony, po czym ciągnął dalej - przygrzmocić, ale Dietrich i Bruno go powstrzymali.
Francesca pokiwała głową ze zrozumieniem. Usłyszała za sobą trzask otwieranych i zamykanych drzwi, a potem kroki na drodze. To pewnie Ekhard.
- Wiesz może, co go napadło? – spytała, próbując ukryć jak wielka jest jej ciekawość. – Rozmawiał z kimś ostatnio?
Mężczyzna potargał swoją ciemną czuprynę i pokręcił głową, wzruszając ramionami. Tileanka kompletnie nie zrozumiała tego gestu. To chyba było coś pośledniego między „zastanawiam się”, „nie wiem” i „nie”.
- Widzę każdego nowego, który się kręci po „Mili”, ale nigdy nie widziałem ani nie słyszałem, by ktoś z nim rozmawiał dłużej niż to konieczne.
- Ostatnie pytanie: daleko stąd do cmentarza?
Andreas obrzucił i Ekharda uważnym spojrzeniem, zatrzymując je na ich broni.
- Jakąś godzinę, ale nie wiem czy warto tam iść – odparł po chwili milczenia. – A grób Fregara, jeśli o niego wam chodzi, jest za świątynią. Z drugiej strony lepiej wykorzystać słoneczne popołudnie na spacer niż siedzieć tutaj i zbijać bąki. Ścieżka jest wąska i zdradliwa, więc uważajcie. I wróćcie przed zmrokiem.
- Blisko to nie jest – wtrącił się Ekhard. - Dobrze, że kuszę zabrałem. W razie czego powstrzyma nawet tura.
Andreas wytrzeszczył oczy.
- Tura? Nikt tu nigdy nie widział tura...
Na widok miny żołnierza oboje omal nie parsknęli śmiechem.
- Snogar nie kazał wypatrywać turów? – spytała, udając zaskoczenie, Francesca.
- Ach, Snogar...
Andreas pokręcił głową z niesmakiem, odwrócił się na pięcie i dziarskim krokiem ruszył w kierunku strażnicy. Francesca poczekała, aż się oddali po czym zwróciła się do Ekharda:
- Jak myślisz, co zrobili z tym rubinem? – spytała, patrząc na siedzącego nieopodal kota. – Pochowali go z Fegarem czy może sprzedali?
Ekhard uśmiechnął się.
- Bez wątpienia doszli do wniosku, że w królestwie Morra nie będzie mu potrzebny. Gdyby zaś go pochowali z tym rubinem, co zdawałoby się rzeczą sprawiedliwą, to pewnie biedak niezbyt długo by się nim cieszył.
Ruszyli w stronę głównej bramy, usiłując uniknąć znajdujących się tu czy tam pokrytych błotem fragmentów ulicy.
- Szkoda, ze to nie zima – powiedział Ekhard, obchodząc szerokim łukiem kolejną kałużę. - Nie byłoby takich problemów.
- Tylko któreś z nas złamałoby nogę – uśmiechnęła się pod nosem. – Nie lubię zim w Imperium… A zima w górach to na pewno nie jest coś, co chciałabym przeżyć… Choć jednak ten skarb przyciąga…
Ekhard pokręcił głową.
- Uwierz mi... Poszukiwanie skarbu w środku zimy to coś dla szaleńców. Chyba - uśmiechnął się - że skarb to rubiny wielkości gołębich jaj. Wtedy szaleństwo jest usprawiedliwione.
- Szaleństwem jest mieszkanie na takim odludziu – stwierdziła, kręcąc głową. – Wszyscy jesteśmy trochę szaleni. Powody, dla których tu jesteśmy w większości są zapewne szalone.
- Bez wątpienia. Normalny człowiek siedziałby sobie gdzieś, gdzie o śniegu tylko się słyszy. Z drugiej strony... Niektórzy na tym szaleństwie robią niezłe interesy. Popatrzmy choćby na Paula czy Snogara.
Francesca zachichotała cicho na te słowa.
- Oni raczej ciągle się zwalczają – stwierdziła. – Zbyt wiele nie zarobią. Prawdziwy interes robi tu Kurt, czy Madame Herta i jej… przybytek – to ostatnie dodała z drobnym niesmakiem.
Ekhard rozłożył bezradnie ręce.
- Coś takiego - skinął głową w stronę, skąd przyszli, bo tam stał budynek, nazywany, nie tylko przez Francescę, „przybytkiem” - to niestety ponura rzeczywistość. Niektórzy uważają - dodał z odrobiną kpiącym uśmiechem - że w życiu codziennym nie wystarczy się najeść, napić i wyspać. Inne hm... rozrywki... są, według nich, niezbędne.
- Ale tego nie zmienisz ani ty, ani ja – dodał po chwili.
- Bo nie da się oszukać natury, mój drogi – stwierdziła łagodnie, patrząc na niego uważnie. – Cokolwiek byś nie robił i tak w końcu natura dojdzie do głosu. Tak jest zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami. Żal mi jedynie tych dziewcząt.
Ekhard obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem.
- W końcu z pewnością tak. Ale to nie znaczy, że trzeba korzystać z każdej okazji. Z byle kim, byle gdzie, byle jak... A dziewczyny... - z trudem powstrzymał wzruszenie ramion. - Każda marzy o wydostaniu się z dołów i założeniu własnym... zakładzie... Tak przynajmniej sądzę.
- Dlaczego się tak patrzysz? – spytała lekko zaczepnym tonem. – Czyżbyś się nie spodziewał takich słów po kobiecie? Krępuje cię ten temat?
Ekhard stłumił uśmiech.
- Nie jesteś szarą myszką, co siedzi cichutko u boku męża i pisnąć się nie odważy. Czemu nie miałabyś mieć własnego zdania na sprawy, jakie między kobietami i mężczyznami zachodzą.
- A krępacja tematem... W żadnym wypadku. Wszak to sprawa tak naturalna, jak oddychanie - stwierdził po chwili.
Tylko często więcej zachodu wymagająca - dodał w myślach.
Spojrzała na niego z szelmowskim błyskiem w niebieskich oczach.
- Masz rację, nie jestem – stwierdziła po chwili, parskając śmiechem. - Dlatego nie mam jeszcze męża. Niewielu potrafi przełknąć swą dumę i przyjąć do wiadomości, że jego żona jest niezależną i silną kobietą, która ma swoje zdanie na każdy temat… i czasem jest mniej pruderyjna od niego.
- Gdybym szukał żony - uśmiechnął się - nie przeszkadzałoby mi to, że jest silna ciałem i duchem. I że ma własne zdanie. A że nie szukam, chwilowo, żony - tym bardziej mi to nie przeszkadza. Wprost przeciwnie.
Brak pruderii też mu nie przeszkadzał. Ale o tym nie musiał informować Francesci.

Francesca odwróciła głowę od małej panoramy faktorii i przekroczyła bramę, po czym skierowała się na wąską ścieżkę odbijającą lekko na południowy wschód.
- To chyba tędy, nie uważasz? Nie pamiętam, żebyśmy mijali jakąś świątynię w czasie jazdy głównym traktem.
Skręcili we wskazanym przez Francescę kierunku. Ścieżka zrobiła się tak wąska i zdradliwa, że mogli iść już tylko jedno za drugim, patrząc ciągle pod nogi, by nie potknąć się o wystający korzeń. Jednak najgorszą rzeczą były krzaki wciąż czepiające się ubrań. Kilkakrotnie Francesca musiała przystawać by wyplątać skraj płaszcza ze zwartego muru groteskowo powykręcanych gałązek. Co jakiś czas słyszeli perlisty śmiech małych potoczków i strumieni spływających w stronę Strugi.
Jeden z nich nawet przeciął im drogę.
Nawet jeśli kiedyś był tam jakiś mostek, to dawno zamienił się w luźne kamienie, między którymi szemrała woda.
- Nie musisz mnie przenosić - powiedziała z uśmiechem Francesca, jakby odczytując jego zamiary. Postawiła stopę na pierwszym kamieniu, a ten zachwiał się nieco, ale kobieta, nie wahając się, ruszyła naprzód. Nie wątpiła w dobre maniery towarzysza, ale jednak nie była kaleką. Jeśli się wywróci i wyląduje w strumieniu to będzie tylko i wyłączne jej wina.
- Z pewnością byłoby to przyjemne - stwierdził Ekhard - ale skoro sobie nie życzysz...
Ruszył za swoją towarzyszką.

W końcu wkroczyli na otwartą przestrzeń. Ich oczom ukazał się niezbyt pocieszający widok. Świątynia była w jeszcze gorszym stanie niż Francesca myślała. A cmentarz… Na pierwszy rzut oka mogła stwierdzić, że od dawna nikt tu nie zaglądał. Skierowała swoje kroki w stronę resztek muru i bramy.


Minęli właśnie pozostałości bramy cmentarnej. Po lewej mieli ruiny świątyni Sigmara, wśród których niepodzielnie panowały ostatnie jesienne kwiaty oraz bujna, zielona trawa. Wokół panowała niezmącona cisza. Nie słyszeli nawet szumu wody, choć nie byli daleko od brzegów rzeki. Gdyby wytężyli wzrok zobaczyliby refleksy popołudniowego słońca na wodnej tafli
- Pewnie nikt nie pomyślał o tym - powiedział, wchodząc za Francescą na teren cmentarza - żeby zatrudnić grabarza. Kapłana pewnie też ten zakątek świata dawno nie widział.
Stwierdzenie, że budynek świątyni jest w kiepskim stanie, było najzwyklejszą w świecie przesadą. Trafniej by było nazwać to ruiną. Żaden kapłan nie pozwoliłby, by świątynię doprowadzono do takiego stanu...
- Podejrzana sprawa – zażartowała, ale chwilę później spoważniała. – Prawdopodobnie od czasu do czasu jakiś kapłan tu przyjeżdża. Mieszkanie tu bez duchowego wsparcia mogłoby być dla niektórych nie do zniesienia.
I kto to mówi, ty bezbożnico – pomyślała z przekąsem. Powiodła wzrokiem dookoła. Nie było nawet jak przejść między grobami.
- Chodźmy tam - Ekhard wskazał dłonią ledwo widoczną ścieżkę wiodącą tuż obok świątyni. - Ten żołnierz...
- Andreas - wtrąciła się Francesca.
- Andreas - poprawił się Ekhard - mówił, że grób znajduje się za świątynią. Być tu i nie zobaczyć...


- Szczerze mówiąc to nie wiem, czego się spodziewałam – przyznała cicho Francesca, wpatrując się w zarośnięty grób. – Snogar musi mieć jakieś zapiski, sam z siebie niczego nie odkrył.
Zamilkła na chwilę, po czym spojrzała na Ekharda ze skruchą.
- Wybacz, że przyciągnęłam cię aż tutaj. Miałam nadzieję, że uda nam się czegoś dowiedzieć, ale jak widać – nic z tego. Jednak nie powiem, twoje towarzystwo jest bardzo miłe – mówiąc to, dygnęła przed nim parodiując dworski ukłon. W jej oczach zaigrały dwa wesołe ogniki. – Chyba powinniśmy wracać.
Ekhard zamiótł wyimaginowanym kapeluszem ziemię u stóp Francesci.
- Spacer z tobą to prawdziwa przyjemność. - Słowa Ekharda brzmiały naprawdę szczerze. - I z pewnością nie była to strata czasu. Ale jeśli chodzi o powrót... Tu, niestety, masz rację.
Kobieta skinęła głową, wyraźnie pocieszona jego słowami, po czym odwróciła się by ruszyć w drogę powrotną do faktorii.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)

Ostatnio edytowane przez Penny : 14-03-2009 o 11:19.
Penny jest offline  
Stary 15-03-2009, 16:07   #20
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Hugo już miał zapytać Groba, dlaczego pierwszy z brodów nazwano Brodem Wilków.
Nie zapytał. Zamarł tylko z otwartą buzią, słuchając odległego wycia.
- Aha... - mruknął. - Wilk - stwierdził spokojnie.
Jednak, gdy do tęsknego zewu dołączyło kilka następnych, które nawet zniekształcone przez górski krajobraz zdały się jakby dużo bliższe, niż ten pierwszy, zaniepokoił się odrobinę.
Rozejrzał się po karawanie, żwawo zmierzającej do faktorii. Sił wszystkim dodawała obietnica krasnala, że dodatkowo dołoży po dziesięć złotych monet, jeżeli wozy dojadą w całości. Zważywszy na obecność zielonoskórych w dolinie, mogło to okazać się trudne w realizacji.

Oczywiście takie rozterki towarzyszyły wszystkim z wyjątkiem niziołka.
U nas we wsi psy też tak wyją do księżyca. Albo, jak jaka suczka się goni... - pomyślał wesoło. Zrobił jednak poważną minę i zaczął czujnie rozglądać się wesoło. Jednak zachowanie powagi jest bardzo trudne dla każdego niziołka, a dla Hugo praktycznie niemożliwe, więc co rusz z wozu, na którym siedział, dobiegał chichot wkurzający wszystkich dookoła, może z wyjątkiem głuchego woźnicy.

* * *

Wyjeżdżając zza kolejnego zakrętu ujrzeli Strugę. Jak setki innych górskich potoków z dużą prędkością przewalała się między wygładzonymi przez lata kamieniami.
Trakt po drugiej stronie przeprawy niknął w gęstych krzewach i drzewach sosnowego zagajnika. Wszystko było spokojne i ciche, o ile nie brałoby się pod uwagę szmerów i plusków Strugi. Ale ta akurat miała gdzieś, czy komuś to odpowiadało, czy nie.

Grob, jadący na czele kawalkady zatrzymał się i w zadumie szarpał poznaczoną siwizną brodę. Fakt, że w tym fachu udało mu się dożyć ponad dwóch setek lat świadczył, że nie przeceniał swoich możliwości i nie lekceważył potencjalnego zagrożenia.
Gdy tak spoglądał na wyjątkowo bezpiecznie wyglądający Wilczy Bród, zastanawiając się, czy posłać kogoś na zwiad, czy jednak nie tracąc czasu rozpocząć przeprawę, w futrzaną czapę, jaką nosił na głowie w zimnej porze roku, trafiła ciśnięta gdzieś z tyłu śnieżka.
W krasnoludzie zagotowało się, więc ledwo usłyszał "Yes! Yes! Yes!" wykrzyknięte z chłopięcego gardła.

- Ty! - obróciwszy się do tyłu wrzasnął i sękatym paluchem nieomylnie wskazał na cieszącego się, jakby mu ktoś do czapki narobił, niziołka.
- Jazda na górę! Sprawdzisz, czy po drugiej stronie jest bezpiecznie. - polecił maluchowi, wskazując ręką na zgrubnie obrobione głazy tworzące kamienny krąg na prawo i nieco powyżej drogi.
"Kiedyś go zamorduję..." - Grob obiecał sobie w myślach, patrząc na halflinga podskakującego na co większych kamieniach.

Obok krasnoluda zatrzymał się Franz, również spoglądający w tym samym kierunku.
- Pójdę za nim, żeby nam znowu zielonoskórych na kark nie sprowadził, albo żeby go co nie zjadło... - powiedział do Groba, a ten w odpowiedzi tylko skinął głową.

Gdy Hugo wesoło wspinał się na skarpę, zza jednego z kamieni wysunęła się para pokrytych srebrnoszarym futerkiem, długich uszu. Po chwili, jakby niedowierzając wysunął się również pyszczek zająca, który paciorkowatymi oczkami spojrzał zdumiony na to dziwne coś, co pojawiło się w dolinie. Instynkt, który wielokrotnie przestrzegał właściciela przed różnorakimi niebezpieczeństwami, zapewniając mu w miarę długie życie (i mnóstwo potomstwa, rzecz jasna...) tym razem zawiódł. Gdyby zające potrafiły wytrzeszczać oczy, to ten osobnik właśnie tak by zrobił. Zdumienie gryzonia było tak wielkie, że nawet nie zauważył, gdy ręka tego śmiesznego pokurcza zaczęła zataczać szybkie, coraz szybsze kręgi. Świst zaalarmował zwierzaka, jednak nie uchronił go przez lecącym kamieniem.
Hugo, chwyciwszy gryzonia za długie uszy i zatknąwszy je za pasek, kontynuował wspinaczkę.


Na górę dotarł równocześnie z Franzem. Najemnik spojrzał nieufnie na stary, poznaczony bezlitosną pogodą, pokryty mchem kamienny krąg i splunął na ziemię, czyniąc przy tym gest mający chronić przed złym urokiem.
By sprawdzić, jak wygląda droga za brodem musieli dotrzeć na drugą stronę skarpy.
Człowiek obszedł kamienną konstrukcję, trzymając się od niej na tyle daleko, by uznać to za bezpieczną odległość, ale nie Hugo. Ten po prostu, szybko przebierając krótkimi nóżkami przebiegł przez jego środek, w biegu opierając ręce i wykonując w powietrzu przewrót nad płaskim głazem pośrodku.

Zdyszany dotarł do wpatrującego się w niknący po drugiej stronie Strugi trakt Franza, osłaniającego oczy przed wschodzącym coraz wyżej słońcem. Hugo spojrzał na niego, po czym przytknął obie piąstki do oczu, robiąc coś na kształt lornetki.
Spojrzał w prawo. Dolina. Góry. Drzewa. Spojrzał do przodu. To samo. Spojrzał w lewo. Koń. Potarł piąstkami oczy i spojrzał ponownie. Koń.
- Co do... - wyszeptał i odjął dłonie od oczu. Franz trzepnął go w ucho i obrócił się do wypatrującego znaku Groba. Machnął do niego ręką, co miało oznaczać "Czysto".

Hugo masował piekące ucho i postanowił zapamiętać, że to właśnie Franz nosi emblemat konia na tunice okrywającej kolczy pancerz.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 15-03-2009 o 16:17.
Gob1in jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172