|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
20-05-2009, 09:17 | #1 |
Reputacja: 1 | W służbie J. M. Kanclerza Justusa von Reichermanna hrabiego de Midern Stary rybałt brnął w grząskim śniegu. W duchu przeklinał sam siebie, po kiego wyłaził z ciepłego i przytulnego miasteczka? Po kiego ruszał w zimny poranek w świat? Za stary jestem już na takie przygody, oj za stary... przeklinał siebie w myślach rybałt. A mimo tego brnął w kopnym śniegu przed siebie, brnął wytrwale, całkiem jakby od tego zależało jego życie. Rybałt przystanął i oparł się o stary świerk całkiem pokryty śniegiem. Z trudem łapał oddech … gdzieś w oddali usłyszał wycie, być może wilcze, a być może i nie – któż to wie co pałęta się po tych lasach między Altdorfem, a Middenheim? Wilkołaki, zwierzoludzie, wilki? Rybałt z tego wszystkiego nie bał się jedynie wilkołaków – tojad plus poświęcony medalion samego Sigmara i żarliwa wiara nieraz uratowały mu dupę. Trza iść dalej, no dalej, jeszcze wiorsta, no może dwie i będę w karczmie, tam przeczekam do rana... przekonywał sam siebie w duchu niemłody rybałt. Zgrabnym ruchem poprawił lirę korbową, sztylet za pasem oraz szeroki kapelusz. Rszył dalej, początkowo powoli, ale z każdym krokiem widać było, że przeszedł wiele wiorst w swym życiu. W pewnym momencie rybałt zawahał się czy ma iść dalej prosto czy też nie … Przez chwilę oglądał teren, poniuchał w powietrzu niczym ogar, uśmiechnął się do siebie i ruszył dziarsko w prawo. O dziwo przyspieszył kroku niczym koń czujący stajnię... Po krótkim marszu za drzew ujrzał niewielką karczmę W duchu pobłogosławił ludzi z miasteczka, że powiedzieli prawdę i że nie umarzł w drodze. Nie raz słyszało się, że ludzie kłamali wędrownym rybałtom wysyłając ich na pewną śmierć, że grzebali ich poza miastem na odludziu czy wprost z przestępcami w dołach. Signum tempora – mores … przeleciał przez myśl rybałtowi fragment dawnego powiedzenia w klasycznym. Szedł w stronę karczmy martwiąc się czy go tam przyjmą czy … Po dłuższej chwili doszedł do karczmy. Był to solidny drewniany budynek zbudowany z bali. Posiadał niewielkie okna z porządnymi okiennicami. Drzwi prowadzące do środka były masywne, solidnie nabijane ćwiekami i posiadały niewielki otwór pozwalający na obejrzenie gościa przed wejściem lub poczęstowanie go strzałą czy ołowiem. Nad wejściem dyndał wypłowiały szyld głoszący że karczma nosi miano „Za lasem”. Rybałt zapukał mocno kołatką w drzwi, jednakże nim mu otworzono, naczekał się chwilkę. Zdążył w tym czasie pomodlić się do Sigmara. Nie wiedzieć czy za sprawą modlitwy czy sprawą innych sił po chwili otworzyło się małe okienko w drzwiach. Rybałt nie mógł dostrzec, kto je otwiera, toteż powiedział: Powitać w imię Sigmara i Urlyka... Dobra, dobra... nie kadź mi tu tylko mów ktoś Ty bo nadzieję ołowiem, niczym gęś farszem na pierwszy dzień zimy! odparł ktoś ze środka gderliwie, a chwilę potem rybałt ujrzał koniec lufy garłacza. Na Sigmara jedynego! Rybałtem wędrownym jestem … Ludwig Simmel miano moje. Już dwa dni idę – wpuście mnie na miłosierdzie w imię Shallyi! rybałt początkowo odpowiedział drżącym głosem, lecz koniec zdania padł z jego ust pewniej. Rybałt? W takie zimno? … padło ze środka ni to stwierdzenie. Nie każcie mi czekać, pomarznę tu, jak mi Morr świadkiem i pewnikiem straszyć będę. odparł nieco swobodniej rybałt, wydawało się mu bowiem, że ołowiem go raczej nie nafaszerują. Ze środka słychać było przez chwilę niewyraźne szepty. Właź rybałcie i wiedz, że to nie z niegościnności naszej was tak witamy, ale z ostrożności! odparł ze środka głos. Po chwili słychać było szczęk odsuwanych zasuw i drzwi stanęły otworem. Tym, który rozmawiał z rybałtem i groził mu faszerowaniem ołowiem, był pewnikiem sam właściciel lokalu. Mężczyzna w wieku około czterdziestki ubrany raczej bogato, przynajmniej jak na warunki życia poza głównymi miastami, o licznych pierścieniach na palcach. W ręku dzierżył „chlapacz” – garłacz o sporej lufie i jeszcze większym rozrzucie. Witaj rybałto .. zaczął karczmarz i widoczne stało się uczucie ulgi po tym jak ujrzał lirę na plecach przybysza. ... usiądz sobie tam. Karczmarz wskazał rybałtowi miejsce nieco oddalone od głównego szynku i paleniska. W karczmie oprócz nowo przybyłego było jeszcze siedmiu gości – czterech rycerzy, dwóch kupców i strażnik dróg. Otaksowali oni przybysza i nie znalazłszy nic ciekawego podjęli niedokończone rozmowy, plotki i posiłek. Rybałt zdjął przemarznięte ubranie i buty. Usiadł jak najbliżej się dało paleniska i chłonął ciepło. Po chwili podszedł karczmarz Co podać mości grajku? zapytał nieco życzliwiej. Zjadłbym coś ciepłego – polewka się znajdzie? zapytał karczmarza. Wszystko się znajdzie mości grajku. A brzdęk się u was znajdzie? odparł karczmarz. Ale widząc niebyt tęgą minę rybałta podrapał się po łysiejącym czerepie i powiedział: Widzę, że z gotowizną u was chudo niczym u chłopa z omastą na przedwiośniu. Mam propozycję dla was. Zagrajcie coś, opowiedzcie historyję jakąś – spodoba się gościom to i bliżej pieca siądziecie, a i monetą sypnę. Jak się nie spodoba to i tak dam wam zjeść i przespać się w stajni. Rybałt tylko kiwną na znak zgody głową. Wprawnym ruchem wydobył lirę korbową, szybko nastroił instrument i po chwili zaczął grać. Pieśń była lekka i płynęła powoli wszystkim słuchającym niosła zapach lata, ciepło słoneczne i nadzieję. Po dłuższej chwili pieśń umilkła. Wszyscy goście patrzeli zafascynowani na grajka. On uśmiechnął się i już miał zacząć grać dalej gdy odezwał się jeden z rycerzy A może historyję jakąś nam opowiedzieć raczysz? Może o Sigmarze, Urlyku? Lubo … rycerz nie dokończył wymieniania znanych i lubianych opowieści i historii, gdy rybałt odezwał się A może opowiem waćpanom jak się niedawna woja między Kancelą, a cesarzem naczęła? Cóż waćpanowie na takie dictum? Prawdę tylko rzeknę nic historyi nie ujmując nie dodając niczego. Rycerze popatrzyli po sobie, po chwili ten który się odezwał odparł A jużci, chętnie posłuchamy, chociaż rany po wojnie domowej świeże. A i kufel zimnego znajdziemy dla Ciebie mości rybałto. Chodźże tu bliżej ognia, ogrzejesz się, a i nam łacniej słuchać będzie. Rybałt podszedł do ogniska usiadł wygodnie, przyjął od rycerzy kufelek zimnego i spienionego piwa. Z wyraźną lubością zamoczył w nim usta – łyknął solidnie i zaczął opowieść. Pamiętajcie cni panowie, że prawda jest córą czasu poczęta w krótkotrwałym i przypadkowym romansie ze zbiegiem okoliczności. Jak wiedzą wszyscy, łącznie z dziadem proszalnym na zapiecku, w 2516 świętej pamięci cesarz Karl Franz powołał do życia instytucję Kanclerza Wielkiego. Jak wiedzą niektórzy zainteresowani kancelaria szybko przestała zajmować się tym czym winna była, za zaczęła dziwne knowania i ruchy – zbierała informacje w całym Imperium i poza nim, podobno widywano kancelistów w towarzystwie zwierzoludzi i zielonych! Jak wiedzą nieliczni i dobrze poinformowani kancelaria gromadziła złoto i różnorodne informacje na temat możnych tamtych czasów. Wiemy jak to się skończyło – Kanclerz Wielki obwołał rokosz przeciw cesarzowi i ku zdziwieniu samego cesarza i wielu zakonów – zwołał całkiem sporo luda... Ale wróćmy ad rem jak mawiają uczeni do sedna sprawy, a takoweż w początkach siedzi. Opowiem waszmościom zatem o początkach. Rok to był 2028, pflugzeit – a dokładniej początek wiosny. Wszystko się pięknie zieleniło i nic nie sugerowało późniejszych wydarzeń. Tegoż to roku w mieście Altdorfie pojawiło się ogłoszenie Wielkiego Kanclerza w treści...
__________________ In vino veritas, in aqua vitae - sanitas Ostatnio edytowane przez Toho : 20-05-2009 o 10:51. |