lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Zaczęło się w Behemsdorfie... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/7826-zaczelo-sie-w-behemsdorfie.html)

xeper 13-08-2009 07:13

Zaczęło się w Behemsdorfie...
 

Ostatnimi czasy do Behemsdorfu, samotnej wioski leżącej gdzieś na stokach Gór Środkowych w Ostlandzie, zjechało się wielu obcych.

Pierwsi przybyli uciekinierzy z dolin. Opowiadali o okropnościach jakie przyniósł ze sobą najazd chaotycznych hord, nazywany Burzą Chaosu. Siły Chaosu zostały pokonane pod Middenheim przez wojska Imperium, a sam Archaon mieniacy siebie Panem Krańca Czasów, przywódca hordy zbiegł pokonany z pola bitwy. Mimo zakończenia działań wojennych uciekinierzy pozostali we wsi, gdyż nie mieli dokąd wrócić. Północne połacie Imperium zostały spustoszone i splugawione przez Chaos. Nie mieli gdzie wracać...

Do wsi nazjeżdżało się też kilku osobników, w pewnych kręgach zwanych poszukiwaczami przygód. Jedni, jak szlachetnie urodzona pani, która zatrzymała się w gościnie u Skjelbredów trafili tu przez przypadek. Inni, jak niziołek Manfred poszukiwali pracy lub jak Leonard Grajek, starali się zabawiać gawiedź. Krasnoludzki najemnik Caleb, ku zaniepokojeniu mieszkańców, trafił do wsi uchodząc bandzie zwierzoludzi. Cel Axela był w miarę jasny, tak jak jego profesja - zarobić na kartach. Motywy innych, kislevity z paskudną blizną czy też zubożałego bretońskiego szlachcica skrywała mgła tajemnicy. W każdym razie łączyło ich jedno, przesiadywali w karczmie prowadzonej przez Helmuta Knuiderta i szwendali się po okolicy...



Karczma Helmuta Knuiderta w Behemsdorfie

Największą sensację wzbudził jednak czarodziej, który przybył do wioski kilka dni temu. Przedstawił się jako Bruno Kohler i wypytywał o starą krasnoludzką kopalnię, położoną w górnej części doliny. Po uzyskaniu interesujących go informacji, których nie było zbyt wiele, a wśród których dominowało słowo "przeklęta", spakował manatki i wraz ze swym pomocnikiem wyruszył starym, zarośniętym traktem w góry.

Jak do tej pory nie powrócił, co przez starszych mieszkańców wioski zostało skwitowane stwierdzeniem w stylu "a nie mówiłem, kopalnia jest przeklęta. Z tamtąd się nie wraca". Teraz w karczmie, podczas wieczornych spotkań, ludzie mają nowy temat do plotek. A przybysze siedzą wśród nich i słuchają. Tylko czekać, aż w ich głowach zakiełkuje myśl o spenetrowaniu ponoć przeklętego, krasnoludzkiego kompleksu...

brody 13-08-2009 18:59

Wieś do której dotarł Manfred i jego wierny towarzysz Łapciuch nie należała do metropoli. Ot parę chałup, warsztat kowalski, jakaś małą świątyni i oczywiście karczma. Niziołkowi bynajmniej to nieprzeszkadzało. Po ostatnich wypadkach miał dość wielkch miast na najbliższe kilka miesięcy. Spokojna wieś i jej małe plagi, to było to czego szukał.
Łapciuch oczywiście się nie mylił, we wsi grasowały wyjątkowo wredne szczury. Zwykłe koty nawet nie podejmowały z nimi walki. Nie dokońca wiadomo, czy ze starchu, czy może były już tak rozleniwione. W każdym bądź razie była to okazja dla Manfreda i kompana.
Naczelnik wsi zgodził się przyjąć niziołka na etat. Umowa którą spisali mówiła, że niziołek do końca jesieni musi wyplenić plagę szczurów ze wsi. Oznaczało to tylko jedno, spokój na najbliższe trzy, cztery miesiące. Właśnie tyle niziołek postanowił zatrzymać się w Behemsdorfie.
- Dumna nazwa jak na tak zapadłą dziurę - pomyślał.
Za radą naczelnika Manfred zatrzymał się w gospodzie Helmuta Knuiderta. Otrzymał pokój i rabat 10 procent na składane zamówienia, jeżeli w pierwszej kolejności, zajmie się szczurami w gospodzie.
Tak też się stało. Dwa dni pracy jego i Łapciucha i najważniejszy budynek w wiosce był wolny od gryzoni. Niziołek założył pułapki w strategicznych miejscach na wypadek gdyby szczury postanowiły wrócić i zajął się kolejnymi domstwami.
To właśnie wtedy do wsi przybył czarodziej. Przedstawił się jako Bruno Kohler i wzbudził swoim przyjazdem sporą sensację wśród mieszkańców. Fakt ten spowodowany było to nie tyle jego profesją, lecz faktem wypytywania o starą krasnoludzką kopalnię.
Miejscowi z niechęcią odpowiadali na pytania przybysza, a jeśli już to najczęściej padły wtedy takie słowa jak: przeklęta, zło drzemie w tych sztolniach, tam się lepiej niezapuszczać.
Jak łatwo się domyśleć, niezniechęciło to czarodziej.
Minęło już parę dni od kiedy obcy wyruszył ze swoim pomocnikiem wyruszył stary zarośniętym traktem w góry.
Wieczorami teraz starzy ludzie kwitowali to tylko potakiwaniem głowami i komentarzem w stylu:
- A przecież mu mówiliśmy, kopalnia jest przeklęta. Stamtąd się nie wraca. Głupi ci miastowi jak but.

Pogłoski dotarły także do uszu Manfreda. Stara krasnoludzka kopalnia warta była zainteresowania. W takich miejscach zawsze można znaleźć coś interesującego. Oczywiście jeśli wie się gdzie szukać. Magik najwyraźniej nie wiedział i znalazł tylko śmierć. W starych nieczynnych kopalniach bardzo łatwo o wypadek. Nie potrzebne są potwory czy szczuroludzie, wystarczy nieuważny krok, spróchniała desk czy brak orientacji w podziemnych korytarzach. Śmierć czyha w takich miejscach n każdym kroku.
Niziołek i jego czworonożny towarzysz dobrze widzieli jak poruszać się pod ziemią, by po pierwsze przeżyć a po drugie znaleźć coś cennego.

Pewnego wieczoru po pracy Manfred zszedł na dół napić się dobrze schłodzonego piwa oraz z gorącym postanowieniem, że wypyta kogoś o tę kopalnię.
Usiadł na swoim już stałym miejscu i zawołał na karczmarza. Łapciuch kręcił się mu przy nogach i przypominał, że on też jest głodny.
Z zaplecza wyszła Frida, żona właściela, i obdarzyła niziołka uroczym uśmiechem. Manfred w innych okolicznościach pewnie niezwróciłby na nią uwagi, ale w tej wiosce nie można było raczej liczyć na jakiś konkurs piękności, więc z braku innych obiektów pożądania niziołek skupił się na niej.

- Czym mogę służyć panu? - spytała wypinając do przodu wydekoltowaną pierś.
- O urocza Frida! - zakrzyknął z radością niziołek - Dla mnie zimne piwko i tłuściutką golonkę, a dla Łapciucha wędzone świńskie uszy.
- Już się robi - karczmarka dygnęła już jakaś szlachcianka.
Niziołek podziękował gestem ręki i puścił do niej oko. Żona gospodarza uśmiechnęła się szeroko, a jej policzki zapłonęły czerwonym rumieńcem.
- Najwyraźniej nie jest przyzwyczajona, że ktoś zabiega o jej względy. Będzie łatwy celem - uśmiechnął się pod nosem.
Gdy zamówienie było już na stole Manferd zajął się jedzeniem. Połykając tłuste mięso rozglądał się wokół z kim mógłby porozmawiać o kopalni.
W kącie sali siedział Rajmund, z tego co mówili najstarszy mieszkaniec Behemsdorfu.
Niziołek skończył kolację i z kuflem w dłoni podszedł do siwiutkiego starca.
- Można? - spytał
- A siadaj młodzieńcze - odprał dziadek.
- Frido jeszcze jedno piwko dla Rajmund
- Już się robi złociutki - odkrzyknęła karczmarka.
- O dziękuję ci młodzieńcze, ale z jakiej to okazji.
- No cóż - zaczął niziołek - nie będę cię oszukiwał, że robię to bezinteresownie. Potrzebuję paru informacji...
- Chodzi pewnie o kopalnie? - domyślił się starzec.
- Właśnie tak. Tylko nie interesują mnie te opowieści dla turystów, że przeklęta i drzemie w niej zło...
- ...ależ tak właśnie jest - zapewnił Rajmund.
- Niewątpię, ale mnie interesują fakty.
- To znaczy?
- To znaczy kiedy rozpoczęto budowę kopalni, co w niej wydobywano i przede wszystkim z jakich powodów ją zamknięto? Tylko fakty, rzadnych legend...
- To długa historia...
- Mamy cały wieczór Rajmundzie, a i piwa nam przy twojej opowieści nie zabraknie, gwarantuje.
- A to co innego - dziadek obdarzył niziołka swoim bezzębnym uśmiechem - Wszystko zaczęło się tak....

Sev 13-08-2009 19:45

Ach życie... w jednech chwili ledwo udaje ci się uciec wyjątkowo rosłym zwierzoludom , a w drugiej siedzisz w cieplutkiej, przutulnej karczmie popijając browar... - pomyślał Caleb upijając złotego trunku. Co jak co , ale krasnolud musiał przyznać że piwo w Behemsdorfie było świetne. Najemnik niczego tak nie cenił jak dobrego topora i dobrego piwa. A w piwie najłatwiej utopić swoje niepewności dotyczące dziwnych indywiduów przybywających do zwykłych wsi i pytających się o mniej zwykłe lokacje. A niezaprzeczalnie taką właśnie lokacją była owiana mgłą tajemnicy kopalnia. Jeszcze pare dni temu do wioski przybył czarodziej Bruno Koler, czy Kohler wypytując o ową kopalnie. Calebowi nie podobały się takie osoby, śmierdziało to jakimś podstępem, intrygą... a zresztą nigdy nie miał zaufania do magów, ktoś kto woli walić jakimiś ogniami czy innymi czarostwami, miast stanąć do uczciwej walki na pewno nie jest godzień zaufania. Z drugiej strony tutejsze chłopstwo nie spoglądało na przybysza gorzej niż na samego najemnika. Krasnolud nie przejmując się tym bardziej wybudził się z zadumy i przyjrzał się osobie wchodzącej do środka. Był to niziołek, szczurołap sądząc po ekwipunku. Postać podeszła do tutejszej gospodyni, niejakiej Fridy, zamienili kilka słów , a następnie szczurołap podszedł do stolika przy, którym siedział jakiś staruszek. Caleb już miał ponownie zatopić się w błogiej nieświadomości, kiedy usłyszał strzępek rozmowy:
-..chodzi pewnie o kopalnie?- rzekł staruszek.
-Właśnie tak. Tylko...- odparł niziołek
Najemnik zainteresowany poprawił Annę przy pasie, odłożył kufel na stolik, wstał i podszedł do stolika rozmówców.
- Przepraszam, że przerywam ale jeśli mnie słuch nie myli to chyba waćpan powiedziałeś coś o kopalni.....

yvain 14-08-2009 14:15

Jacques był zirytowany. W podróży stracił wiernego wierzchowca, przemarzł nieprzygotowany na górski klimat, a przede wszystkim od czasu opuszczania Nordlandu w jego sakwie nie przybyło ani grosza. Ba! Nawet go ubyło i to znacznie. Tak czy inaczej Behemsdorf nie oferował luksusów, więc Bretończyk mógł sobie pozwolić na jedzenie i picie bez większego zaciskania pasa. Mimo, że bagaż skrywał ostatnią butelkę wina to Jacques zdecydował się dziś pić tutejsze podłe piwo, przy każdym łyku gwałcące jego podniebienie okropnym smakiem.
- Na bogów! Kto wymyślił to cholerstwo! Za prawdę, gdy nie ma wina, tedy brak cywilizacji - pomyślał. Jakby na potwierdzenie jego tezy trochę dalej jakiś wioskowy głupek zasmarkał się, oślinił i malowniczo ów złociste cholerstwo rozlał.

Bretończyk zapchany nie mniej podłym gulaszem postanowił zastanowić się nad swoim położeniem i rozejrzał się po sali.

Wnet odkrył, że siedzi w idealnym wręcz miejscu, zaraz obok dwójka nieludzi wypytywała przygłuchłego dziadygę o tutejsze kopalnie. Słyszał wcześniej o magu, który zadawał podobne pytania. Warto było nadstawić uszu, najwyżej sam wyciągnie z ludzi więcej informacji. Na razie mu się po prostu nie chciało wstawać.

Rozejrzał się raz jeszcze. Kilka osób nie pasowało do tego miejsca, z pewnością padnie wiele pytań o tajemniczego maga i kopalnie. Kolejne spojrzenie i zauważył silne ręce i ogorzałe od słońca twarze bywalców. Ciągłe zagrożenie zahartowało tutejszych chłopów. Dzisiejszy wieczór nie zapowiadał burdy, Jacques miał jeszcze obolałą szczękę po ostatniej wizycie w podobnej karczmie.

Splunął, poprawił całkiem zużyty już kubrak, wziął łyk piwa i wsłuchał się w opowieść starca.

Serge 15-08-2009 14:49

Trzy dni wcześniej, trakt nieopodal Behemsdorfu

Strzała nie trafiła w jelenia a jedynie go spłoszyła. Wystraszony skoczył w las, jednym susem pokonując wysokie zarośla i mało nie wpadł na konia niosącego na swym grzbiecie jakąś szlachciankę. Zwierzę tak się wystraszyło, że zaraz pognało dalej, a koń stanął stępa i zrzucił swą panią, uciekając w przeciwnym kierunku.
Kobieta wylądowała na tyłku i zaklęła szpetnie pod nosem.
- Ty... Ty tchórzu przebrzydły! Wracaj tu natychmiast Rozkazuję ci! - wołała za koniem i siedząc na trawie rzucała za nimi jakimiś patykami.


- Wystraszył się, ale wróci. - nagle usłyszała za sobą głęboki, melodyjny męski głos. Odwróciła się i zobaczyła wychodzącego z lasu młodego, dość przystojnego mężczyznę w zielonej tunice i płaszczu takiego samego koloru. W dłoniach dzierżył łuk, znad jego lewego barku wystawały czerwone lotki strzał. - Wybacz, pani, to moja wina. Dzisiaj chyba nie mam dnia na polowanie. Wszystko w porządku? Nic się panience nie stało?

- Hmm... - kobieta ubrana w drogą suknię obrzuciła go przenikliwym spojrzeniem, lustrując go jak niewolnika na targu. - Właściwie to, - złapała się za kostkę, - potwornie mnie boli, chyba sobie coś zrobiłam... Ajjj...
Na twarzy rudowłosej szlachcianki wykwitł grymas udawanego bólu. Wyciągnęła dłoń w stronę nieznajomego. - Pomógłbyś mi wstać? Jest tu jakieś miasto, w którym mogłabym odpocząć i poczekać na mojego tchórzliwego wierzchowca?

Mężczyzna szybkim ruchem zarzucił sobie łuk na plecy i podszedł do kobiety. Uklęknął przy niej i zaczął odgarniać jej długą suknię, na co ona zareagowała dobyciem sztyletu.
- Spokojnie, panienko, chcę tylko obejrzeć nogę. Moja matka jest cyrulikiem, nauczyła mnie wielu przydatnych rzeczy.
- Ach tak, no dobrze... - zmitygowała się kobieta i schowała ostrze z powrotem do pochwy przy pasie.

Łowca natomiast zdjął jej buta i kciukami przejechał po obu kościach stopy. Kobieta syknęła, gdy zrobił to mocniej.
- Nie jest złamana ani zwichnięta, ale może być nadwyrężona lub stłuczona. Niedaleko leży wioska Behemsdorf, myślę że powinna panienka udać się tam ze mną. Moja matka obejrzy panience nogę. Pomogę wstać. - to powiedziawszy zarzucił sobie rękę kobiety na ramię i oboje dźwignęli się do pionu. - Można poznać twe imię? Czy mam się zwracać 'panienko'? - uśmiechnął się do niej prezentując białe, równe zęby, co nie było codziennością na szlakach Starego Świata.

- Trochę się boję rozmawiać z obcymi - powiedziała, odwracając głowę i udając, że dłonią zakrywa rumieniec zakłopotania. W graniu była naprawdę dobra, jeszcze się nie trafił mężczyzna, który by ją rozgryzł i przejrzał. - Powiedz, daleko ta wiocha? Bo ja naprawdę nie czuję się na siłach, żeby chodzić. Ech, a tatko mówił, żebym nie oddalała się zbytnio - westchnęła, zbliżając swój policzek do jego. Pachniała wiśniami.

- Jeśli iść traktem, to jest nawet kawałek... Ale przejdziemy na skróty, panienko. Wychowałem się w tych lasach, znam ich każdy zakamarek. - może był zwykłym wieśniakiem, ale zorientował się, że kobieta nie chce mu podać swego imienia. Nie dziwił się – ojciec zawsze mówił, że szlachetnie urodzeni, a ona najwyraźniej należała do tej kasty traktują niżej urodzonych jak zło konieczne. - Ja jestem Effendi, tak czy inaczej miło mi panienkę poznać, choć chyba okoliczności mało sprzyjające. Da radę panienka iść wspierając się na moim ramieniu?

Łowca zagwizdał w osobliwy sposób i po chwili z lasu wybiegł piękny, duży wilk o szaro-czarnej sierści, który podbiegł do kobiety i zaczął ją lizać po dłoni.


- Buran, zostaw! Nie liż pani. Przy nodze, raz! - zwierzę wykonało polecenie Effendiego i dysząc radośnie przyglądało się nieznajomej. - To mój wilk, Buran. Ale niech panienka nie pyta, to długa historia.

Poczuł, jak dziewczyna mocniej zaciska swą dłoń. Chyba była zestresowana obecnością wilka.
- Ja... Och! - zaczęła i zatrzymała się nagle. - Ale ty chyba nie planujesz nic niemądrego, co? Chyba nie chcesz wykorzystać tego, że nie mogę swobodnie się poruszać? - zapytała i widząc jego zdziwione spojrzenie, wyjaśniła. - Masz zamiar mnie zaciągnąć do lasu i zgwałcić, co? Przyznaj się od razu, oszczędzę ci tej śmiesznej próby! Musisz wiedzieć, że mój ojciec wydał niemałą fortunę na moje lekcje szermierki z jednym z mistrzów... - dodała, ściszając głos i marszcząc gniewnie brwi. Rzeczywiście, przy boku miała rapier.

Effendi zaśmiał się głośno i nie mógł przestać jeszcze przez chwilę, nawet widząc jak na twarzy szlachcianki maluje się zdenerwowanie.
- No wie panienka, czegoś tak absurdalnego jeszcze nie słyszałem w życiu. - uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Uspokoję panienkę – nie zamierzam jej zaciągnąć w krzaki i wykorzystać, jeśli o to chodzi. Nie musi się nas panienka obawiać, no może jego trochę – wskazał na Burana, a wilk popatrzył na niego ze zdziwieniem idąc wciąż przy nodze. - śmierdzi mu z pyska.

Przez chwilę patrzyła się na nich lekko zdziwiona, w końcu się zaśmiała i ucałowała go w policzek.
- Teraz to sama mam ochotę cię gdzieś zaciągnąć - uśmiechnęła się szeroko, szturchając łowcę. Nie był pewien, czy sobie żartuje, czy go podrywa, ale miło było widzieć uśmiech na jej twarzy. Od razu zrobiła się sympatyczniejsza.

- Miło ze strony panienki, ale chyba lepiej będzie jak moja matka obejrzy najszybciej jak można kostkę. Żeby nam czasem nie spuchła za bardzo – uśmiechnął się do niej. Cieszył się, że rozładował jakoś atmosferę. Rozmawiając o różnych sprawach, wsparta na jego ramieniu udali się przez las, tylko znanymi Effendiemu ścieżkami w kierunku Behemsdorfu.

Karczma Helmuta Knuiderta, Backertag, 13 Pflugzeita 2522 , po południu

Effendi siedział wraz z ojcem przy jednym ze stolików i czekał na piwo, a także na pieczoną dziczyznę, którą chwilę wcześniej zamówili u piersiastej Fridy, żony Helmuta. Jej gromki śmiech rozniósł się po sali, gdy wymieniła jakąś anegdotkę z Fritzem, tutejszym grabarzem, który chyba również miał ochotę dzisiaj pobalować. Młody łowca przetarł zmęczone oczy – dzisiejszy dzień pełen był wrażeń i musiał przyznać że lubił chodzić z ojcem do pracy, zwłaszcza gdy chodziło o polowania na zwierzynę; przy wycince starych drzew nie był już tak rozentuzjazmowany, niemniej kochał lasy i starał się spędzać w nich jak najwięcej czasu... Nawet jeśli była to tylko praca z ojcem, tutejszym leśnikiem.

- Dobrze się dzisiaj spisałeś, synu. – powiedział ojciec. - Ten dzik od dawna dawał się we znaki ludziom, którzy wychodzili do lasu. Wreszcie będzie z nim spokój.
- Sam mnie nauczyłeś tego co umiem, ojcze... To wyłącznie twoja zasługa. - młody Skjelbred uśmiechnął się zawadiacko.
- Nie bądź taki skromny, chłopcze - ustrzelenie prawie czterystukilowego, rozjuszonego dzika nie należy do rzeczy łatwych.
- Przecież mi z tym pomogłeś.
- Moja pomoc była śladowa, to ty zrobiłeś największą robotę. - ojciec klepnął go w ramię. - Cholera, Frida, gdzie to piwo?! - krzyknął przez salę. - Zemrzemy z młodym z pragnienia!
- Już się niesie, Niclas. - z zaplecza dobiegł ich przytłumiony głos Fridy.

Effendi rozejrzał się po sali – była niemal wypełniona po brzegi, co ostatnio nie było nowością. Wielu podróżnych zjechało swego czasu do Behemsdorfu gnanych opowieściami o starej, krasnoludzkiej kopalni. Sam młodzian również słyszał o niej z przeróżnych opowieści i czasami zastanawiał się, ile w tych wszystkich plotkach i mitach jest prawdy.
- Ten mag nie wrócił, prawda, ojcze?
- Nie. - Niclas pokręcił głową. - I pewnie już nie wróci, przecież sam dobrze wiesz, co to za kopalnia, synu. Jego pomysł był szalony... Ale każdy człowiek odpowiada sam za siebie, mimo żeśmy go ostrzegali. Jego sprawa. - ojciec wzruszył ramionami.
- A gdyby wybrać się tam większą grupą?
- Nawet o tym nie myśl. - przerwał mu Niclas. - Źle ci wśród żywych? Tam byś sobie tylko biedy napytał i nic więcej. Pewnie byś nie wrócił jak i ten czarodziej.

Chwilę później na stół wjechał zamówiony posiłek i dzban piwa. Łowca konsumował obiad rozmyślając o tym, co może kryć się w podziemiach tej starej kopalni. Rodzice stale zakazywali tak jemu, jak i siostrze nawet zbliżać się w tamte tereny, ale był już przecież dorosły i odpowiadał sam za siebie. I za swoje czyny.

Kończył właśnie udziec, gdy w sali pojawiła się ta szlachcianka, którą spotkał na trakcie kilka dni temu. Aria (imię podała dopiero, gdy zagościła w domu Skjelbredów) rozsiadła się przy stoliku w kącie i skinieniem głowy przywitała się z Effendim, na co łowca odpowiedział tym samym.
- Ciągnie cię do tej dziewuchy, co, synu? - spytał ojciec, widząc że Effendi patrzy na nią jak zahipnotyzowany.
- Nie ciągnie. - zaprzeczył łowca i czuł jak na jego twarz wstępuje rumieniec.
- Odpuść sobie, Effendi, nie twoja półka... Ona jest ze szlachetnego rodu. Dla takich jak ona, my zwykli, prości ludzie jesteśmy nikim. - mruknął ojciec. - Przyjechała, pobędzie trochę i pojedzie. Tak to zwykle z nimi jest.
- Może tak, może nie... - Effendi nie był zadowolony z tego co usłyszał. - Tak czy siak idę się przywitać.
- A idź, nie bronię. - ojciec uśmiechnął się spod sumiastego wąsa. - Ale pamiętaj co stary wilk Skjelbred ci mówił.
- Na pewno nie zapomnę, ojcze. - młody mężczyzna uśmiechnął się lekko, zabrał łuk, kołczan a także kufel piwa i ruszył w kierunku stolika zajmowanego przez szlachciankę. Skoro dzień był pracowity, może wieczór będzie bardziej rozrywkowy?

Ouzaru 15-08-2009 16:44

W tej wiosce nawet nie było tak źle, jak się obawiała. Rodzina tego... eee... jak mu tam było...? Effendi'ego, całkiem miło ją przyjęła. Matka łucznika od razu zauważyła, że Aria wcale nie skręciła nogi. Nic nie powiedziała na ten temat, tylko dziwnie się uśmiechała, gdy młodzi rozmawiali ze sobą lub szlachcianka prosiła młodzieńca o pomoc. Z kolei jego ojciec chyba nie do końca ją tolerował i raczej unikał, od czasu do czasu mrucząc coś pod nosem. Był ogromnym mężczyzną i robił niemałe wrażenie na dziewczynie. Ale to nadal był tylko zwykły chłop, więc nawet gdy coś jej doradzał, to go nie słuchała.

Właściwie już dawno by ruszyła w dalszą drogę, ale jej koń był chwilowo niedysponowany. Wprawdzie zwierzę wróciło następnego dnia, jednak miało zwichniętą nogę i zgubiło podkowę. Nikt nie zgodził się sprzedać jej wierzchowca, więc póki co musiała siedzieć i czekać.

Wieczorem lub rano Effendi znikał, wtedy też albo zamykała się w pokoju i spała do południa, albo spacerowała po obrzeżach wioski. Unikała tłumu i wieśniaków, ich smród niedomytych ciał doprowadzał ją do szału i przyprawiał o nudności. Czasami tylko zaglądała do karczmy, zwłaszcza od kiedy pojawił się ten szlachcic. Jeszcze z nim nie rozmawiała, ale wydawał się jej pochodzić spoza Imperium.

W końcu postanowiła zaryzykować i zapoznać się z nim. Wyspała się, uczesała, wypachniła, przebrała w czystą suknię i poszła do karczmy, korzystając z tego, że Effendi wyruszył do lasu z ojcem. Długie rude włosy puściła wolno na ramiona, a suknię zamiast spiąć pasem, złapała w ciasny, skórzany gorset, by uwydatnić swoje piękne piersi.



Jakież było jej zdziwienie, gdy na miejscu zastała łucznika i jego ojca!
"Chyba za długo spałam" - pomyślała, krzywiąc się lekko i siadając gdzieś dalej przy wolnym stoliku. - "Czy wszyscy wieśniacy muszą wstawać i chodzić spać z kurami?"
Nie dokończyła swych rozważań, gdy podszedł do niej Effendi.

- Dzień dobry - powiedział i uśmiechnął się do niej lekko, przysiadając się do jej stolika. Powoli odwróciła się w jego stronę, lecz patrzyła się gdzieś w bok i nad ramieniem młodzieńca. Zwykle tak robiła w rozmowie z pospólstwem.
- Bywał lepszy - odpowiedziała, lekko zadzierając nosek do góry i odgarniając włosy z twarzy. Ładnie pachniała, jaśminem i dzikimi różami.

- A coś ty dzisiaj taka nie w humorze? - zapytał łowca i wziął łyk złocistego napoju. - Chcesz piwo? Pewnie nie smakuje jak to z Nuln czy Altdorfu, ale jest całkiem niezłe. - uśmiechnął się do niej lekko.
- Nie, dziękuję - odparła. Nie żeby miała coś przeciwko niemu, ale akurat chciała porozmawiać z kimś innym, bardziej... odpowiednim dla niej. Westchnęła cicho. - Rano cię nie było - zauważyła i zerknęła na Effendi'ego.

- Byłem z ojcem w pracy. - wytłumaczył. - Upolowałem wielkiego dzika – dobrze, że nie trafiłaś na niego gdy cię znalazłem, bo na pewno coś byś miała połamane. - rzucił jej delikatny uśmiech. - Prawie czterysta kilo, prawdziwy bydlak... - Effendi był z siebie naprawdę dumny.
- Aha, no to chyba dobrze, nie? - zapytała. Miał dziwne wrażenie, że nie słuchała go zbyt uważnie, o ile w ogóle. Aria chwilę patrzyła się na szlachcica, w końcu jednak spojrzała na łucznika. Zlustrowała go uważnym wzrokiem. - Lubisz mnie? - zapytała, pochylając się lekko w jego stronę.

Łowca wzruszył ramionami. Chyba nie interesowały ją polowania.
- No wiesz, trochę z nami mieszkasz, więc zdążyłem cię polubić. Ale to normalne - każdego sympatycznego człowieka prędzej czy później można polubić. A dlaczego pytasz?
- Uważasz, że jestem sympatyczna? - zapytała, ożywiając się i tym razem skupiając na rozmówcy całą swą uwagę.
- Na taką uchodzisz, a mylę się? - napił się piwa.
- Nie wiem, jeszcze nikt mi nie powiedział, że jestem sympatyczna... - zamyśliła się. - Ładna, elokwentna, inteligentna, piękna ponad wszystko, urodziwa, urocza... - zaczęła wymieniać. - Ale sympatyczna? Pierwszy raz słyszę, choć uważam, że masz rację - dokończyła, uśmiechając się do niego szeroko. - Ty też jesteś bardzo sympatyczny, Effendi.

- Miło mi, że tak myślisz. - spojrzał w jej oczy i uśmiechnął się szeroko odsłaniając białe, zdrowe zęby. - Zamierzasz zostać tutaj na dłużej, czy wracasz do siebie jak tylko koń ozdrowieje?
Szlachcianka na chwilę się zawahała.
- Przyznam szczerze, że całkiem miła ta twoja wioska i nawet mogłabym tu zostać, ale nie za bardzo mam gdzie mieszkać. Wątpię, by ktoś się zgodził odsprzedać mi swój dom, a wybudowanie czegoś zajęłoby chyba całe lata! - westchnęła i teatralnie załamała ręce. - Dlatego jak tylko mój wierzchowiec poczuje się lepiej, to stąd wyjadę. Choć... będzie mi ciebie trochę brakować - dodała i położyła drobną, delikatną dłoń na jego dłoni. Spojrzała mu przy tym głęboko w oczy, uśmiechając się niewinnie.

Effendi spojrzał na jej dłoń, po czym w jej oczy. Nie mógł rozstrzygnąć, czy to jakaś gierka zepsutej szlachcianki, czy rzeczywiście będzie go jej brakować. Nagle przypomniał sobie to, o czym mówił od kilku dni ojciec.
- Zawsze możesz zatrzymać się u nas na dłużej, rodzice na pewno nie będą mieć nic przeciwko. Wybór należy do ciebie. - uśmiechnął się krzywo i zabrał dłoń spod jej dłoni zawieszając ją na kuflu piwa.
- Dziękuję! - zapiszczała dziewczyna, radośnie klaszcząc w ręce. Łowca spojrzał się na nią dziwnie i nagle zdał sobie sprawę z tego, że Aria była od niego młodsza i to sporo młodsza. Mało się piwem nie zakrztusił, gdy odjął jej twarzyczce makijaż i zobaczył niespełna dwudziestoletnią dziewczynę.

- Coś się stało? - zapytała, przysuwając krzesło bliżej niego i dotykając dłonią jego przedramienia. Nagle z zupełnie niezrozumiałego dla niego powodu starała się nawiązać jakiś kontakt fizyczny.
- Nie, nic się nie stało. - dyskretnie odsunął nieco swoje krzesło. Cały czas myślał, że jest od niego starsza, a okazało się, że jest zupełnie odwrotnie. - Chyba się przejdę, trochę tu duszno. - powiedział i uśmiechnął się nieco głupkowato. Aria od razu się poderwała do pionu i ujęła go pod ramię.
- Mogę się przejść z tobą? Chciałabym ci dotrzymać dzisiaj towarzystwa, Effendi.

- Eeee... - łowca był nieco zaskoczony tym pytaniem i w pierwszej chwili nie wiedział za bardzo co odpowiedzieć. Ale przecież rodzinie szlacheckiej się nie odmawia. - Oczywiście, jeśli chcesz, to możesz mi towarzyszyć. - Effendi zastanawiał się, dlaczego Aria stała się nagle taka milutka i uczuciowa. Węszył jakiś podstęp. - A więc zbierajmy się.
Udając się z Arią do wyjścia, wśród gości wyłowił dziwne spojrzenie ojca.

Oczywiście młodzieniec się nie mylił. Po pierwsze chciała jak najdłużej zostać w wiosce na garnuszku jego rodziny, by móc się bliżej zapoznać ze szlachcicem. Po drugie liczyła na to, że w ten sposób zwróci na siebie jego uwagę... Mocniej ujęła ramię Effendi'ego, wtulając się w łowcę z całej siły i posłała siedzącemu przy stoliku szlachcicowi tajemniczy uśmiech wraz z intrygującym spojrzeniem.

Ojciec łucznika zauważył zachowanie Arii i tylko pokręcił głową, mrucząc coś gniewnie nad piwem. Miał zamiar później porozmawiać z synem na temat tej dziewczyny. Coś się kroiło i musiał ostrzec swego pierworodnego. Uchronić przed gierkami wyższych sfer.

katai 15-08-2009 17:32

Liev potarł wierzchem dłoni twarz porośniętą kilkudniowym zarostem.
Poprawił się na zydlu i nabił fajkę.
Czerwonawy blask rozświetlił na chwilę ponure oblicze kislevity. Pociągnął solidnego bucha
i znów roztarł policzek. Blizna zawsze "ciągnęła" na zmiany. Pogody lub losu.
Tytoń dawał chwilę odprężenia. Niestety gorzałka skończyła się już dawno a piwo,
choć niezgorsze, nie gasiło pragnienia w ten sam sposób.

Minęły dwa tygodnie odkąd przybył do wioski wraz z obstawą karawany i kontyngentu uchodźców
migrujących w poszukiwaniu jakiejkolwiek stabilizacji czy możliwości zarobku.
Choć do Middenheim został jeszcze kawał drogi, karawaniarz, niech go piekło pochłonie,
pozbył się nadwyżkowej ochrony gdy tylko wkroczyli na bezpieczniejsze tereny Imperium.
Cóż było robić? Gdy tylko trafił do gospody w Behemsdorfie dogadał się z karczmarzem.
Za wikt i miejsce do spania wyręczał gospodarza przy mniej przyjemnych obowiązkach pilnowania spokoju.
Ot, czasem przestawił nos jakiemuś nadgorliwemu wieśniakowi, któremu alkohol dodał animuszu
czy rozprawił się z agresywnym awanturnikiem. Rola wykidajły nie była mu obca. Parał się wieloma
"profesjami" mniej lub bardziej chlubnymi. Czasem duma musi ustąpić pustej sakiewce.
To co zarobił na eskorcie karawany jak i bieżące zajęcie nie przedstawiały zbyt szerokich perspektyw.
Trzeba było zacząć rozglądać się za czymś poważniejszym.

Ze swojego kąta miał dobry widok na izbę i goszczącą wewnątrz gawiedź. Jak co dzień, jedli,
pili i hałasowali. Tłumek składał sie głownie z miejscowych i kilku przyjezdnych.
Nie interesował się zbytnio tym co działo się w izbie. Od czasu do czasu zerkał po gębach i wyłapywał
urywki konwersacji. Uwagę kislevity zwrócił dopiero głos krasoluda wspominający kopalnię.
Rozmawiał z niziołkiem i miejscowym staruszkiem.

Od kilku dni na ustach gości ów zacnego lokalu przewijał się temat zaginionego jakiś czas temu czarodzieja.
Ponoć szukał starej krasnoludzkiej kopalni i tego co mogło się w niej znajdować.
Zapewne odnalazł więcej niż się spodziewał.

A nuże coś z tego wyniknie i rozprostuje kości w podróży. -pomyślał.
Miał naturę wędrowca. Siedzenie na tyłku w tej zapyziałej wiosce i rachowanie kości wieśniakom
zaczynało przyprawiać go o ból głowy.
Odchrząknął, pociągnął z fajki, nadstawił uszu i skupił uwagę na rozmowie.

Athlen 15-08-2009 21:01

Alex poczuł się w tej małej wiosce jak u siebie. Leciutkie słońce muskające jego skórę i karczma z otwartymi na oś ciesz drzwiami, czego chcieć więcej od życia. Z pewnością znajdę tu jakiś frajerów do ogrania.- pomyślał i wziął łyk ze swojej piersiówki. Mocny napój szybko rozgrzał gardło a później żołądek Alexa. Ze smutkiem jednak zauważył iż ten szlachetny trunek już się skończył. Nie przejmując się tym zbytnio ruszył, lekko kołysząc się, do karczmy.

Gdy tylko młody kanciarz stanął u progu drzwi karczmy, rozejrzał się po całej sali i ruszył w stronę karczmarza stojącego za ladą.
- Witajcie mości gospodarzu! - wykrzyknął w stronę karczmarza - Podajcie proszę no jakiś mocny trunek.
- Niestety mamy tylko piwo. - rzekł gospodarz. Echh znowu pić te szczyny. To nie jest żadne piwo tylko jakaś rzadka ciecz rozcieńczona z wodą. - pomyślał lekko podenerwowany Alex. Bywał już w tylu miejscach, nietakie rzeczy pił, ale jednak cały czas denerwuje go jakość trunków w wiejskich karczmach. - Dobrze, już trudno, poproszę jeden kufel piwa.- odpowiedział i zaczął stukać palcami o drewniany blat. Kiedy wreszcie otrzymał piwo w lekko zabrudzonym kuflu, postanowił wypić je na dworze. Oparł się o framugę i delektując się widokiem lekko już zachodzącego słońca, pił z lekkim obrzydzeniem piwo.

Gdy wracał aby odstawić kufel kątem oka zauważył piękną kobietę z długimi, rudymi włosami. Będę musiał się do niej przysiąść ale to dopiero po kilku piwach.- pomyślał.

Oparty o blat, z nonszalanckim uśmiechem, oczekując na kolejne piwo, wsłuchiwał się w rozmowy mieszkańców wsi.

xeper 17-08-2009 00:40




Stary wieśniak Rajmund

- A to co innego - dziadek obdarzył niziołka swoim bezzębnym uśmiechem. - Wszystko zaczęło się tak...

Nim stary Rajmund na dobre rozpoczął swoją opowieść, do stołu, przy którym siedział wraz z niziołkiem, podszedł czarnobrody krasnolud.
- Przepraszam, że przerywam ale jeśli mnie słuch nie myli, to chyba waćpan powiedziałeś coś o kopalni - stwierdził i przysiadł się do stolika.

- Kopalnie pod Sowią Górą dawno, dawno temu założyły krasnoludy - Rajmund spojrzał na brodacza jakby z uznaniem i pociągnął łyk piwa, niemal połowę lejąc sobie po brodzie. Obtarł się trzęsącą dłonią i kontynuował. - Tak powiadał mi mój dziadek Axelbrand, a on to od swojego słyszał, a ten... pewnie od swojego, ale tego nie wiem na pewno.

- Jedno wam powiem - znów oblał się piwem. - Jakeśmy my, ludzie tutaj przybyli to krasnoludy się wynosiły z Karaz Ghuzmul. A czemu, pytacie. Nie wiem. W całych Górach Środkowych miały swoje kopalnie i forty ale pewnego dnia je opuściły w pośpiechu.Do dzisiaj nikt nie wie czemu. Ale skoro waleczne i odważne krasnoludy krasnoludy uciekały to musiało być coś strasznego. Tak, to było straszne bo jak uciekały to zawaliły kopalnie, sztolnie, szyby i własne domy aby groza na jaką trafiły nie wydostała się na zewnątrz.

- O patrz pan, piwo się mi kończy - wskazał na pusty kufel. Niziołek zamówił kolejne, które Frida zaraz podała. - Oczym to ja...? A, tak! Zawalili wejścia. Co więcej, tak mówili, kapłani ichni miejsca te na wieki przeklęli aby nikt tam nie chodził i licha nie budził. Na nic się to zdało...
Rajmund posmutniał i zawiesił głos. - Nasi dziadowie z Behemsdorfu wejście do kopalni w Sowiej Górze znaleźli i odkopali. Nic tam, w środku nie znaleźli, jeno chodniki wodą zalane i jakieś głosy, co ze ścian gadały w obcej mowie. Pewnie po krasnoludzkiemu...
Nikt tam nie chodził, bo i po co? A potem była sławetna bitwa z Chaosem. Mój ojciec Sigrid, niechaj w królestwie Morra na wieki się raduje, świadkiem był jak łowcy czarownic, magowie i poczet rycerzy cały, w góry przez wieś przejechał, coby z plugawymi stworami Chaosu, co się w kopalni zalęgły walczyć.

- Na Sigmara! Chwała im, że w naszej obronie życie oddali! - zakrzyknął i pociągnął spory łyk piwa. Kilku wieśniaków spojrzało zdziwionych w kierunku stolika. - Nikt z nich nie wrócił. Ale i mutanty i stwory Chaosu z gór nie zeszły. Widać, ekspedycja skutek odniosła. A od tego czasu już nikt tam nie chodzi. Jeno ostatnio ten magus przez wieś przejechał, ale i on nie wrócił. Przeklęta kopalnia jest, powiadam wam. Niczego tam nie ma prócz śmierci...

Po tych słowach upił jeszcze łyk piwa i głowa powoli opadła mu na pierś. Zaczął cicho pochrapywać i mruczeć coś pod nosem. Manfred rozejrzał się wokół siebie w poszukiwaniu Fridy, skończyło mu się piwo. Zauważył, że opowieści starca przysłuchiwali się też trzej obcy - bretończyk w podniszczonym kaftanie, kislevita z sumiastym wąsem pykający fajkę i ten młody cwaniak, proponujący każdemu partyjkę. Czyżby i oni byli zainteresowani starą kopalnią?

Aria, Effendi

Po rozmowie przy ławie zajmowanej przez szlachciankę, zarówno ona jak i młody myśliwy wstali i wyszli z karczmy. Zbliżał się wieczór. Słońce , cały dzień skryte za chmurami teraz pojawiło się na zachodzie i oświetlało wszystko czerwoną poświatą. Ludzie powiadają, że to rozlew krwi wróży. Wiatr wiejący od pokrytych jeszcze śniegiem gór niósł ze sobą nieprzyjemny chłód. Rozmawiając przeszli między zagrodami Dresslerów i Eitzigów, po czym skierowali się na otaczające wieś pola. Panowała cisza, zakłócana tylko szczekaniem któregoś z wioskowych burków.
- Wracajmy do karczmy - powiedziała Aria, otulając się rękoma. - Zimno mi...

Serge 17-08-2009 21:00

post częściowo napisany wespół z Ouzaru :)



Wieczór przywitał ich krwawą poświatą słońca znaczącą agresywnie delikatne, błękitne niebo. Przez jakiś czas rozmawiali ze sobą, a Effendi pokazywał jej, gdzie mieszkają co bardziej znaczący mieszkańcy Behemsdorfu. Od czasu do czasu wyłapywał dziwne spojrzenia sędziwych mieszkańców wioski, ale nie przejmował się tym zbytnio, w końcu to nie oni byli w tym momencie dla niego najważniejsi. Patrzył na śliczne oblicze Arii i przyznawał sam przed sobą, że nigdy wcześniej nie spotkał tak wspaniałej młodej kobiety. Jej wzrok, uśmiech, styl bycia sprawiały, że momentami zapominał się i błądził pośród marzeń stawiających ich oboje na równi... Ale wiedział, że nie są sobie równi i nigdy nie będą – ona była panną szlachetnej krwi, on zwykłym wieśniakiem. Mimo wszystko nie chciał wątpić w to, że naprawdę go polubiła i że wszystko jest tak, jak być powinno... poza tym szlachcianka tak właśnie się zachowywała i Effendi stwierdził nawet, że z pewnością coś musi być na rzeczy, skoro kobieta wysokiego rodu zwróciła na niego uwagę. W pewnym momencie dostrzegł, że Aria wzdrygnęła się.
- Wracajmy do karczmy - powiedziała szlachcianka, otulając się rękoma. - Zimno mi...
Effendi w jednej chwili zdjął swój płaszcz i narzucił na nią. Rudowłosa czuła na sobie jego silne ramiona, które wprawnie zapinały ozdobną broszę.
- Teraz powinno być ci cieplej, Ario. - uśmiechnął się do niej delikatnie.
- A ty? - zapytała.
- Spokojnie, jestem przyzwyczajony do różnych warunków pogodowych, w końcu jestem tylko wieśniakiem... - posłał jej uśmiech. Szlachcianka dostrzegła w nim jakby smutek.

Przez chwilę się nad czymś zastanawiała. Przystanęła i poczekała, aż mężczyzna także się zatrzyma i spojrzy na nią. Gdy już to zrobił, posłała mu miły i ciepły uśmiech.

- Mój ojciec dużo mi opowiadał o wieśniakach - powiedziała, otulając się ciepłym płaszczem. - Że są brudni, śmierdzą, mają żółte, krzywe zęby... albo wcale ich nie mają... że są łysi, brzydcy, paskudni i tak głupi, iż nie potrafią poprawie ułożyć zdania. Jeśli wziąć to za definicję, to ty na pewno wieśniakiem nie jesteś, Effendi! - dodała radośnie, znów biorąc go pod ramię i kierując się w stronę karczmy. - Choć przyznam szczerze i dość niechętnie, że niektórzy mieszkańcy tej wioski idealnie pasują do tego opisu.
Ciche westchnięcie wydobyło się z jej piersi, gdy przypomniała sobie grupkę rolników, na których natknęła się dziś zaraz po południu. Chyba wracali z pola, albo z przerzucania gnoju.
- Jeteśmy prostymi ludźmi, którzy pracują na to, żeby żyć. Nie mamy złota, znajomości i nie wyprawiamy wspaniałych balów. - powiedział łowca. - To co widzisz dokoła, to nasze życie. Nie sądzę, byś chciała na dłużej zostać tutaj, gdzie jesteś.
- Ty chyba też nie chcesz, prawda, Effendi? - zauważyła.
- Czy ja wiem? - rzucił. - Z jednej strony to coś, co kocham. Z drugiej, chciałbym przeżyć to, co przeżył mój ojciec i wujkowie. Wiesz... nasza rodzina pochodzi z Norski, wszyscy wujkowie to wprawni wojownicy, honor wojowników przechodzi z ojca na syna i tak dalej. Wiele się nasłuchałem o walkach, przygodach i wojnach z Chaosem. Myślę, że płynie we mnie krew takiego wojownika. - uśmiechnął się do swoich myśli i spojrzał na nią z ukosa. - Mam nadzieję, że cię nie nudzę, Ario?

- Ależ nie! Właściwie to podzielam twoje zdanie, też bym chciała przeżyć jakąś niesamowitą przygodę i móc się wpisać w karty historii - stwierdziła, ściskając mocniej jego ramię. Czuł, że jest mocno podekscytowana tą myślą. Po chwili jednak zwolniła uścisk i zatrzymała się, zwieszając nieco głowę. - Chyba muszę ci się do czegoś przyznać... Widzisz, ja bym tu nawet mogła zostać, bo choć takie życie za bardzo nie pasuje pod moje gusta, to jednak nie mam się gdzie podziać. Parę dni temu uciekłam z domu, ale widać mój ojciec był zbyt zajęty interesami, by to chociaż zauważyć.
W głosie dziewczyny dało się usłyszeć nutkę goryczy i żalu, którą jednak szybko zamaskowała uśmiechem.
- Ale może to i lepiej? Dobrze mi tu z tobą. - Po tych słowach stanęła na palcach i delikatnie pocałowała go w usta. Nie był to głęboki i namiętny pocałunek, jedynie ich wargi na chwilę się ze sobą spotkały.
Effendi uśmiechnął się, podekscytowany tym, że go pocałowała. Naprawdę dziwnie się z tym czuł... Szlachcianka obcująca z wieśniakiem? Nie chciało mu się w to wierzyć. A jednak wszystko na to wskazywało.
- Może zostaniesz tutaj na dłużej? Dla mnie? - zaryzykował pytanie. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany, była naprawdę piękna. - Dlaczego jesteś dla mnie taka dobra? Ludzie twojego pochodzenia zwykle gardzą takimi jak ja...

Poczuł, jak dziewczyna bierze w dłonie jego dłoń i delikatnie zaciska drobne palce.
- To tylko... Ja po prostu... - zająknęła się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Na jej policzkach pojawił się pokaźny rumieniec, więc szybko odwróciła głowę. - Bardzo chętnie zostanę tak długo, jak tylko będę mogła. Ty też byłeś i nadal jesteś dla mnie bardzo dobry, a ja bym chciała cię trochę lepiej i bliżej poznać, skoro już tyle czasu spędzamy razem. I to pod jednym dachem!
Spojrzała się na niego i w jej oczach dostrzegł jakiś dziwny blask, kiedy mu się przyglądała.

- Cieszy mnie to, Ario. - powiedział Effendi patrząc w jej oczy. W tym momencie było mu naprawdę dobrze, mimo że w głębi duszy poczuł coś dziwnego. Szybko jednak odrzucił te myśli. - Nie chciałbym, żebyś wyjeżdżała, ale gdy już to zrobisz, może nie zapomnisz o mnie i zaprosisz mnie kiedyś na swój dwór? - w jego oczach widziała coś, czego zwykle nie widywała wśród ludzi, z którymi obcowała na co dzień, na dworze swego ojca.

- Ale tutaj w Imperium, czy do Tilei? - zapytała, żeby się upewnić. Po chwili potrząsnęła energicznie głową. - Zresztą nieważne, nie mam zamiaru nigdzie jechać! - dodała szybko, śmiejąc się cicho pod nosem. Nim zdążył coś odpowiedzieć, znów stanęła na palcach i musnęła wargami jego usta. Objęła szyję myśliwego jednym ramieniem i nie puszczając dłoni Effendi'ego, położyła ją sobie na biodrze.

Łowca objął ją mocno, a jej wspaniałe perfumy wirowały mu w nozdrzach wprawiając w coraz lepszy nastrój. Gdy przesunęła jego dłoń na swoje biodro, popatrzył w jej oczy i uśmiechając się delikatnie rzekł.
-Czy nie posuwamy się za daleko, panienko Ario? - nie mogła wychwycić o czym tak naprawdę myślał uśmiechając się do niej zadziornie. - Myślę, że gdybyśmy posunęli się dalej, z pewnością byłoby ci cieplej, Ario... Ale chyba sama tego nie chcesz, prawda?

W odpowiedzi dziewczyna spiekła takiego raka, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widział u żadnej przedstawicielki płci pięknej. Chyba poczuła, jak ją policzki palą, bo szybko zakryła twarzyczkę dłońmi.
- Ależ Effendi, o czym ty w ogóle mówisz? Tak nie przystoi... - odkaszlnęła, odsuwając się trochę od niego. Złapała go pod ramię i spuściła głowę, by włosy przesłoniły jej rumieniec. - Wracajmy już do karczmy, dobrze? Och, bardzo grzeje ten twój płaszcz...

- No wiesz, sama ostatnio mówiłaś różne dziwne rzeczy, więc wybacz, że do tego nawiązałem. - zmitygował się. - Ale wracajmy, z pewnością lampka wina rozgrzeje cię bardziej niż mój płaszcz. - uśmiechnął się do niej i spojrzał w niebo. Słońce niemal całkiem schowało się za horyzontem.

Gdy byli kilka kroków od gospody starego Helmuta, dostrzegł ojca, który z nietęgo miną zmierzał w kierunku domu. Widząc Effendiego z Arią zmarszczył brwi i chrząknął doniośle spoglądając na oboje ostrożnym wzrokiem.


- Już do domu, tato? - zapytał łowca.
Po chwili poczuł na ramieniu mocny uścisk. Ojciec odciągnął go za ramię na bezpieczną odległość, po czym posłał szlachciance ostre spojrzenie. Aria z grymasem na twarzy uniosła głowę, po czym zniknęła szybko za drzwiami karczmy.
- Co ty wyprawiasz, ojcze? - spytał Effendi.
- O to samo chciałem ciebie zapytać, synu. - syknął ojciec. - Nie widzisz, że ta dziewucha cię wykorzystuje?
- Nieprawda, Aria jest bardzo miła! - młody łucznik pokręcił głową.
- Jest miła, bo ma w tym jakiś interes. - rzucił Niclas. - Gdy opuszczaliście karczmę, widziałem jak posyła uśmiech temu szlachetce, co siedział dwa stoliki dalej.
- Mylisz się, ojcze, Aria by tego nie zrobiła.
- A co ty możesz wiedzieć o życiu, Effendi? Znałem kiedyś takie jak ona i wiesz co? Źle to się zwykle kończyło. Jeśli się w porę nie wycofasz, dla ciebie też to się źle skończy – ta dziewczyna sprowadzi na ciebie same kłopoty!
- Bo ciebie jakaś szlachcianka wyrolowała, to myślisz, że ze mną będzie tak samo? - wypalił łowca i chwilę później pożałował w duchu swoich słów.
- Nie tym tonem, młody człowieku, chyba zapominasz z kim rozmawiasz! - ojciec obdarował go srogim spojrzeniem.
- Nie zapominam o tym, ojcze. - rzucił już delikatniej mężczyzna. - Ale ty chyba już dawno zapomniałeś, że nie jestem już twoim małym Effim, tylko dorosłym mężczyzną i mam prawo decydować o swoim życiu.
- Masz prawo. – zgodził się leśnik.- Ale skoro ojciec mówi ci, że coś jest z nią nie tak, to na pewno tak jest!
- Nie wiesz tego! - krzyknął Effendi. - Nie znasz jej... Ona nie jest taka, jak te o których mi opowiadałeś. Lubi mnie i nie szczyci się swym lepszym pochodzeniem... Nie uważa siebie za lepszą ode mnie! Ale ty chyba nie potrafisz tego dostrzec, że jakaś szlachcianka może być inna, lepsza, niż te stereotypy o których mi mówiłeś...
- Mylisz się. - mruknął ojciec. - Sam jeszcze nie wiesz jak bardzo się mylisz...
- Nie sądzę... Bo gdyby tak było, to czy spędzałaby ze mną tyle czasu? Ona mnie lubi, ojcze.
Niclas prychnął.
- Bo się z tobą przeszła po wiosce i parę razy uśmiechnęła do ciebie? Nie bądź naiwny, chłopcze, ta kobieta potrafi dobrze grać i bawić się ludźmi. W innych okolicznościach nie oszczała by cię, gdybyś stał w ogniu... - wypalił stary Skjelbred. Po chwili westchnął i spojrzał na syna. - Jesteś dobrym człowiekiem, Effendi i oboje z mamą bardzo staraliśmy się, byś się nie pakował w takie sytuacje. - ojciec położył mu dłonie na barkach.
- No tak, bo według was powinienem siedzieć w tej norze do końca życia, paść krówki i rąbać drzewa. - Effendi cofnął się o krok. - Nie tego chcę... Chcę przeżyć to, co ty przeżyłeś... kiedyś.
- To było dawno, póki nie wiedziałem, co jest w życiu najważniejsze. - powiedział Niclas. - To nie jest życie dla ciebie, Effi. Chyba popełniłem błąd opowiadając ci o swoich przygodach...
- To nie ma znaczenia, ojcze. Krew z krwi, ciało z ciała. Jaki ojciec taki syn. - mruknął łowca. - Nawet wujek Ulkjar mówi, że nie ucieknę od przeznaczenia.
- Ulkjar? - Niclas nieco się ożywił. - Ulkjar to szaleniec!
- Tak nazywasz własnego brata, ojcze?
- Brat czy nie brat, Ulkjar robił w życiu rzeczy, których ty nie będziesz! - ojciec podniósł głos.
- Ty też je robiłeś! - Effendi nie pozostawał dłużny.- A poza tym jak zamierzasz mnie powstrzymać? Zamkniesz mnie w piwnicy?
- Nie przeginaj, synu.
- Wujek Ulkjar to przynajmniej wojownik, a nie emeryt rąbiący lasy!
- Ten emeryt pracuje na to, żebyście mieli co zjeść i w co się odziać, do cholery! - warknął Niclas a Effendi poczuł, jak kuli się w sobie.
- Wiem i szanuję cię za to, tato. - powiedział delikatnie. - Ale nie przeżyjesz za mnie życia i nie uchronisz mnie przed wszystkim, tak jak dziadek nie uchronił ciebie...
- Nie mieszaj w to dziadka, chłopcze...
- Dziadek był wojownikiem... - powiedział z dumą w głosie Effendi. - Dlaczego nie możesz znieść tego, że twój syn też może nim być?
- Nie o to chodzi, Effi! - mruknął ojciec. - Czy myślisz, że twoja matka zniosłaby twój pogrzeb? Czy myślisz, że ja bym to zniósł?
Gromki głos ojca rozniósł się po okolicy. Przez chwilę obaj patrzyli na siebie hardo.
- Nie zamierzam odpuścić z Arią. - przyznał Effendi.
- Dobrze więc. - mruknął ojciec. - Chcesz dorosłości? Więc śmiało, przekonaj się na własnej skórze co znaczą krew, pot i łzy. Tylko potem nie mów, że nie ostrzegałem. - stary Niclas poprawił łuk na plecach, wyminął Effendiego i szybkim krokiem skierował się w tam, gdzie zawsze chodził po pracy, czyli do domu.

Effendi patrzył na niego jakiś czas zaciskając zęby i pięści, a gdy sylwetka ojca znikła mu z pola widzenia, wszedł do gospody. Zamierzał spędzić ten wieczór z Arią. Nawet jeśli ojciec miał rację, tym razem zamierzał się o tym przekonać na własnej skórze i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Sam był panem własnego życia i nikt nie miał prawa mówić mu, co ma robić. Nigdy więcej...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:15.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172