Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2009, 16:16   #21
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Co się gapicie?! Już na pysk frontem do podłogi! A ty się zamknij żeż w końcu kurwo!
Zachrypnięte już gardło Angelique nie każdemu pozwalało docenić jej talent muzyczny.

***

Od momentu gdy w starym rzadko używanym korytarzu, Zapaśnik osunął się na ziemię, wydarzenia potoczyły się jeszcze błyskawiczniej. Callisto, który jeszcze przed chwilą z pewnym niedowierzaniem patrzył na ciało Zapaśnika, teraz wbił się plecami w kamienną ścianę. Nie tak to się miało skończyć... a może właśnie tak? Czy w ogóle jakoś miało? Setki myśli przewijały się przez rozgorączkowany umysł Estalijczyka gdy uratowana przez niego dziewczyna oparła się o jego ramię. Prawie jej nie zauważył. Nagroda w postaci pełnego wdzięczności spojrzenia jej ciemnych i mokrych od złości i strachu oczu prawie do niego nie dotarła. Wpatrywał się tylko w rozłożoną pod przeciwległą ściana bezwładną sylwetkę sztygara. Verena gorzko się dziś do niego uśmiechnęła. I choć sprawiedliwości stało się zadość to nadal nie mógł tego ogarnąć. Tylko nieobecny tam jasnowłosy mężczyzna nieznacznie uniósł kąciki ust z wyraźną satysfakcją jakby degustował kolekcji białych frizzante z Mercelaux Desloux.
Vestine nie wytrzymała. Dała ujście wściekłości. Doktor zasłoniwszy się przed jej niegroźnymi kobiecymi uderzeniami, zaczął krzyczeć swoim skrzekliwym głosem. Gulasz wyjął nóż z klatki piersiowej martwego przeciwnika. A potem niemal w tym samym momencie zgasło światło i w głównym chodniku dał się słyszeć dzwonek alarmowy. Doktor z wrzaskiem pobiegł na oślep. Ciemność, śmierć jednego z popleczników i atak ze strony Vestine stanowiły zbyt dużo jak na jego tchórzowską naturę. Dziewczyna ruszyła za nim, omal nie potykając się o coś po drodze. Strażnicy przesiadujący obok szybu nie mieli daleko. Wpadli do korytarza, z którego wybiegł doktor niemal tratując Vestine, na zakręcie. Na miejscu zastali ciało Zapaśnika, nadal wpatrującego się w swoje dłonie Callisto, oraz coś czego wcześniej tam nie było, a co potknęła się dziewczyna. Tiris leżał na ziemi z nienaturalnie wykrzywionym karkiem. Po Gulaszu nie było nawet śladu.

***

Szurak pogwizdując ruszył za trójką górników ze swojej trzódki. Robota od rana szła wyśmienicie. Mężczyźni przy nowej kopali jakby im za to płacono więc i nie było teraz pośpiechu. Uśmiechnął się obleśnie zobaczywszy kawałek rozdartej sukni więźniarki. Jak już trochę sponiewierają to może za tydzień, lub dwa sam się za nią weźmie. W końcu takie fajne suczki rzadko się na dole zdarzały, a Szurak nie lubił się męczyć. Lubił patrzeć jak się łamie ludzi. Dopiero potem osobiście pilnował, by wola walki do nich nie wróciła. Widok, który jednak zastał po kolejnych parunastu metrach, zszokował go setnie. Wielki Tileańczyk leżał na podłodze z umiejętnie, choć zdecydowanie za mocno obitą gębą. Z rozkwaszonych, ust, warg i pękniętego łuku brwiowego, krew sączyła się pogarszając tylko całkowity efekt. Kawałek dalej natomiast blondyn czule obejmował niedoszłą ofiarę. Valdred był szczęśliwy. A tak mu się przynajmniej wydawało, bo dawno już nie czuł prawie niczego. Ale to była ona. Gdzieś w trzewiach zrobiło mu się gorąco na samą myśl o tym gdy przytrzymywał siostrę. Brudna twarz, postrzępione włosy i podkrążone oczy, ale to naprawdę była ona. Cieszył się pozwalając by troski o ich los spoczęły na jego barkach choć trochę później. Astrii zaś zrobiło się słabo. Val? W więzieniu? To przecież niemożliwe. Poczuła, że nogi zrobiły jej się jak z waty, a widok wbitych w nią błyszczących oczu Valdreda przesłoniła mgiełka. Upadłaby gdyby nie jego silne ramiona.
- Co to kurna ma być?! - Szurak wkurzył się. Nie lubił gdy ludzie się cieszyli. Drażniło go to. Drażniło to jego zepsutą naturę sadysty. Podskoczył do dwójki i smagnął nahajem. Valdred sprężył się od ostrego bólu i choć większość ciosu dostałą się jemu, to bogowie tylko wiedzą, czy i Szurak nie miałby dziś swojej ostatniej szychty gdyby akurat dziwnym zbiegiem okoliczności nie przybiegła straż kopalni. Parę minut później wyprowadzała z chodnika czwórkę górników. Prosto do karceru w części wschodniej. Potem wszyscy wrócili do pracy. Tylko Astria ocucona w końcu miała nieprzepartą obawę, że to co się przed chwilą wydarzyło nie było prawdziwe. Pamięta to jak się pamięta sen. Podbiegł do niej. Jej brat... a może po prostu zemdlała ze zmęczenia w tym korytarzu. A przed nią jeszcze cały dzień pracy. Odruchowo trzymała się blisko elfa.

***

- Piskorz – nieznajomy przedstawił się Emesto, wyciągając do Estalijczyka dłoń. Po chwili, w gruncie rzeczy tłumacząc się ze swoich czynów, zwrócił się do pozostałych.
- Pchnął mnie, to oddałem. Nie chcę kłopotów.
- Przyszedłem po rozpierak, miałem go do brygady zanie… -
nie dokończył, bo cucony przez Alberta Chabs głośno jęknął. Po czym podniósł się na nogi podpierając się jeszcze na Albercie. Przez chwilę sztygar z niedowierzaniem obmacywał własną głowę. Piskorz zastygł w miejscu.
- Co jest kurwa?! – ryknął w końcu Chabs, dowodząc, że z jego głową wszystko w porządku - A ten czemu jeszcze stoi?! Sam?!
Zamach kościstej pięści dosięgnął szczęki. Piskorz nie próbował uniknąć ciosu. Zachwiał się od jego siły, lecz utrzymał na nogach.
- Wy dwaj – Chabs wskazał na Kurta i Emesto – bierzcie gnoja i chodźcie ze mną.
Odchodzili. Sztygar, dwóch współwięźniów i nieznajomy, który kazał nazywać się Piskorzem. Słychać było dzwonienie łańcuchów, a przynajmniej Albert je słyszał, ale on tu był najkrócej. Jeszcze trochę i też przywyknie. Do ciężaru, do odgłosu. Skóra na kostkach i nadgarstkach stwardnieje, już po dwóch tygodniach prawie nie czuć było bólu, ktoś, kto nosił metalową zbroję szybko przywyka do ciężaru kajdan i łańcuchów. Aleam również patrzył za oddalającymi się. Nie słyszał melodii stalowych ogniw. Za to widział mechanizm. Wyjątkowy rurowy zamek, prawie niemożliwy do otwarcia wytrychem, w który można włożyć klucz tylko przy ściśle określonym położeniu łańcucha, 90 stopni w stosunku do korpusu. Tak wyglądały jego kajdany i wszystkich pracujących na dole więźniów. Ale nie tego, który uderzył sztygara. To, że nieznajomy skończył w karcerze, było oczywistą konsekwencją jego czynów. Nie dziwiło ani Kurta ani Emesto, którzy prowadzili tam niestawiającego oporu mężczyzny. Duża grupa strażników odchodziła w kierunku zachodnich korytarzy. Z jednej z cel dobiegał radosny kobiecy śpiew.

...Nasz piracki okręt znów po morzach włóczy się,
By mordować, czynić zło piraci rodzą się...

- Epidemia szaleńców – mruknął pod nosem sztygar.

***

Wieczorem Albert dostał swoją szansę. Do Bachmanna odprowadził go Chabs. Rycerz stanął na środku pokoju, sztygar czekał przy drzwiach.
Paulus Bachmann miał palce pobrudzone atramentem. Średniego wzrostu, o szerokich umięśnionych plecach i dużej głowie na krótkiej szyi. Zbir posadzony za biurkiem, z gęsim piórem w ręku.
Pomieszczenie będące biurem zarządcy było bardzo jasno oświetlone. Olejowa lampa na biurku, druga, nad drzwiami, trzecia na komodzie, tuż obok lśniącego posążka z alabastru. Posążek przedstawiał szczupłą kobietę w długiej szacie o gładko zaczesanych włosach, miała obłupany nos i uszy, puste oczodoły prosiły się o jakieś klejnoty.
Widzieli to światło, kiedy schodzili na dół i zwykle, kiedy wracali. Symbol władzy w świecie pogrążonym w mroku.
- Mów - Bachmann uśmiechał się dobrotliwie. – Zwięźle. Chabs cię chwali, to dobrze, silny jesteś, to dobrze, udajesz rycerza, to zabawnie, ale czemu nie znajdziesz sobie innej dziwki? To głupie.
- Ale mów – uśmiechnął się szerzej – chętnie posłucham.
- Grasz na jakimś instrumencie mości rycerzu? Panna ponoć dobrze śpiewa. Ułatwię ci życie, jeśli chcesz? –
odsunął się na chwilę od papierów - Mogę cię wsadzić do jej celi.
- Chcesz tego?


***

Wieczorem baraki szumiały od plotek. Kilka bójek w dniu egzekucji to normalka, kilka aresztowań też, ale dwa trupy poza normalność wychodziły. Będą nowe egzekucje. Wtedy Szurak przyszedł po Amendila.
- Zarządca chce cię widzieć.
Jednego wprowadził Szurak, drugiego wyprowadził Chabs. Elf i rycerz minęli się w drzwiach.
Bachmann wstał już od papierów. Spacerował po pokoju. W przedłużającej się ciszy Amendil mógł rozejrzeć się po wnętrzu.
Zarządca odezwał się, gdy wzrok elfa zatrzymał się na posążku.
- Specjalistów dobrze karmię i ubieram. Mniej pracują i mają przyjemniejsze życie. Jesteś kimś takim? Potrafisz wykryć magię?

***

Obudzono was w nocy. Kilka osób z dwóch brygad pracujących na dole: Emesto, Amendli, Aleam, Kurt, Astriata, Urir, jeden z kretów, Tobiasz -dzieciak z którym poprzedniego dnia rozmawiał rycerz i Szurak. Coś się stało, mieliście zaraz zejść na najniższy poziom.
Przy wejściu Szurak rozmawiał chwilę ze strażnikiem. Rozkuto Astriatę i chłopca. Szurak dostał miecz i tarczę.
Zeszliście. Z magazynu sztygar pobrał narzędzia i lampy, rozdał je. Większość z was była jeszcze w tak cichej kopalni. Rżały konie, gdzieś kapała woda. Znane dźwięki, ale brzmiały jakoś inaczej. Wasze kroki, brzęk łańcuchów. Amendilowi i Aleamowi wydawało się, że słyszą hałas od strony karceru. Zatrzymaliście się w głównym wyrobisku.
- Sprawdzamy zamknięty korytarz, tam był – Szurak zawahał się - chyba wybuch.
Kurt znał sztygara od lat, nie widział go jeszcze tak podekscytowanego.
W niedawno zamkniętej dla górników sztolni, tej, w której kiedyś pracowała brygada Urira, rzeczywiście nastąpił niewielki obryw stropu. Dało się iść bez trudu, ale sztygar zatrzymał się przed wejściem.
- I nich mi ktoś powie, co to kurwa jest? – drobne ślady były ledwie widoczne w słabym świetle lampy.
Amendil przykucnąłby je dokładnie obejrzeć. Nigdy nie widział, ale domyślał się.
- Skaveny – powiedział cicho – z korytarza wyszła spora grupa. Pewnie kręcą się po całym poziomie.
- Sieć korytarzy. Muszą tu być dojścia z wnętrza gór – Urir oddychał ciężko.

***

- No już!
Całą czwórkę, czyli Callisto, Valdreda, Piskorza i Vestine przywleczono tu, by w międzyczasie Bachmann zdecydował o ich losie. Można było się domyślić, że Callisto najpewniej zostanie oskarżony o zabicie sztygara i w efekcie nawleczony na pal jutro, lub pojutrze, a Valdred posiedzi z dzień lub dwa, a zresztą nie wiadomo. Wszystkim którzy mieli, zdjęto marki i wrzucono do ciemnych cel, których wielkość można było porównać do sławojki. W ciemności zostali sami ze swoimi myślami za zamkniętymi grubymi drzwiami z wytrawianej dębiny...

Parę godzin później drzwi do celi Vestine otworzyły się. Dziewczyna zmrużyła oczy od światła trzymanej w ręce strażnika pochodni.
- Masz kwadrans – rzucił funkcjonariusz drugiemu mężczyźnie i odszedł. Drugim mężczyzną był Gulasz. Łysy czerep zdobiły kropelki potu jakby sama myśl o tym co obmyślił już go podniecała.
- Spokojnie mała – rzekł i oblizał wargi spoglądając na dziewczynę – Nie mnie się teraz powinnaś obawiać, a Bachmanna. Stary się wkurwił na ciebie. Ponoć w jego domu też słabo dawałaś, a i tu niezłą zadymę zrobiłaś. Dwa sztywniaki... - zagwizdał spoglądając na zmianą to na jej osłonięte piersi, to na już słabiej zakryte białe uda – Jak go znam to cię na pal nawleką. Nie szkoda ci tej twojej dziurki na coś lepszego niż kawał olchy?
- Posłuchaj... - ciągnął dalej i spojrzał jej w oczy tym razem... a może na usta? Nie mogła stwierdzić na pewno - Znam parę osób. Mogę cie wyciągnąć. Ale to będzie kosztowało.
Nawet nie fatygowała się, by obrzucić go pytającym spojrzeniem. Zdecydowanie jednak patrzył na usta.

Sytuacja, w której się znalazł Callisto zaczynała do niego docierać. Poranne widowisko bardziej teraz wzmagało odruch wymiotny po tłustym rosole jaki zalegał mu teraz nieprzyjemnie w żołądku. Sam znalazł się w celi, której poprzedni rezydent jak mu powiedziano bawi od rana na obrzeżach kopalnianego zbocza. Czas w ciemności mijał umilany wyłącznie bezsensownym monologiem jakiejś dziewczyny. Piratki? Może... Usiadł na zimnej podłodze. I tak nie umrze od dostania wilka. Co za parszywa ironia losu. Po to go matka tak wychowała? Żeby teraz na zdechł na jakiejś żerdzi jak pospolity złoczyńca? Tak powinno się innych karać. Nawet przychodził mu do głowy jeden przykład. Ale los chciał inaczej. Pod ręką wymacał parę nierówności w podłodze. Regularnych. Ze dwa rzędy. Jakby napis? Ktoś się napracował. Przejechał palcem po początku.
- g...ł...o...s
Głos. Jakiś szaleniec głosy słyszał. Jakież to oryginalne. Nie za takie rzeczy palono na stosach Estalii... czy nawlekano na pal w Księstwach Granicznych. Ale powiódł palcem dalej, odczytując cicho pod nosem napis.
- Głos. Głos w mojej głowie. Łza. Odnajdę... Wybacz mi Mannanie.
Callisto westchnął. A za co on ma prosić o wybaczenie?

Valdredem targały emocje. Teraz kiedy odnalazł siostrę, wiedział, że musi być przy niej. Chronić ją. I właśnie teraz go do karceru wrzucili. Jak się Tileańczyk ocknie... i dowie, że to to Astria... będzie chciał się zemścić. To pewne. Znał Tileańczyków. Hulaki, z których żaden nie zniesie obicia. Mściwe sukinsyny. Uderzył parę razy w potężną dębinę. Bezskutecznie. Powinien był go tak obić, by nic z niego nie zostało... Może chociaż ten elf się za nią wstawi. Wątpił. Długouchy choć umiał się bić, nie wtrącał się nigdzie. Najpewniej wyjdzie wtedy się odlać, by samemu uniknąć kłopotów... Ciemność wzmagała myślenie... a to tylko wzmagało gniew i obawę w sercu najemnika. Na nic. Nikt go nie słuchał.
Nie wiedział ile czasu minęło. Leżał zwinięty z nogami opartymi o ścianę i głową pod drzwiami. Nie mógł usnąć... i nagle usłyszał to. Cichy chrobot małych pazurków szybko przemierzających po podłodze na zewnątrz. Mysz? Szczur? Na pewno nic większego... ale tak głęboko ich nie było. Nigdy. Najemnik nadstawił ucha. W sąsiedniej celi zatrzeszczała otwierana klapka w podłodze na miskę z jedzeniem. Potem przez chwilę była cisza... a potem cichutkie ker-klank i skrzypienie drzwi... Szybko próbował sobie przypomnieć kogo obok umieścili... Jakiś nowy. Ponoć sztygara uderzył. Piskorz? Czy jakoś tak. Nim jednak zdążył pomyśleć o odezwaniu się do niego, zatrzeszczały drzwi do całego więziennego chodnika. Ktoś uciekł.

Angelique jako jedyna chyba nie czuła się samotna. Nie w swoim towarzystwie, które musiała przyznać, że coraz bardziej się jej podobało i żałowała, że wcześniej nie zamykała się sama w ciemności. To, że sytuacja była dupna, doskonale wiedziała. Nie przeszkadzało jej to jednak w przećwiczeniu wielu przyśpiewek do pracy na krypie, a i również paru kawałków których dawno nie słyszała, a w sumie z chęcią by odświeżyła... Żeby jeszcze choć trochę kolebało. A tu nic. Marazm i chujnia. Dopiero piątego dnia coś się zaczęło dziać. Wielka przygoda psia jej kurna mać. Nowi marynarze na pokład. I jeszcze ten krasnogęby co to wciąż kazał się jej zamykać. Gadaj zdrów... albo najlepiej wybierz wodę z zęzy bo już śmierdzi. Właściwie to nawet smród był znośny. No i luksus w ogóle. Nawet w kapitańskiej koi nie przynoszą wiaderka by nie trzeba był daleko tyłka wystawiać na fale. I jeszcze potem wieczorem zabierają. Tak czy inaczej czterech nowych majtków zapakowano do osobnych kajut więc by nie być nietowarzyską zaśpiewała fajny kawałek o przeciąganiu pod kilem. Eh... klawe pirackie życie. I nawet grogu specjalnie nie potrzeba... Tylko dlaczego tak naprawdę jest tak nieznośnie nudno?

***

Była noc... a przynajmniej tak można było wywnioskować po tym, że dawno już wymieniono im wiadra z nieczystościami. Wszyscy to usłyszeli. Drzwi zamykające cały chodnik więzienny otworzyły się i zostały prędko zatrzaśnięte i zamknięte. Zabrzęczało kółko z kluczami.
- Jest tu kto? - głos był wystraszony i trochę proszący.
Nie czekając na odpowiedź zaczął otwierać kolejne cele mrucząc coś pod nosem póki nie doszedł do ostatniej.
- Nie dajcie mi zdechnąć – jęknął patrząc na wychodzących z cel więźniów i niewolnych. Więzień. Starszy zdecydowanie. Co tu robił o tej porze, pozostawało tajemnicą. Tak czy inaczej wyglądał na rzeczywiście wystraszonego– cały niższy poziom... wszędzie skaveny. Pomóżcie!
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 29-08-2009 o 16:32.
Marrrt jest offline  
Stary 30-08-2009, 16:06   #22
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Przez resztę dnia Astriata starała się zapomnieć o słodko-gorzkim śnie, w którym Val biegł do niej z wyciągniętymi ramionami, a potem delikatnie tulił. Sam ten gest - tak różny od zwykłych tu poszturchiwań i kopniaków - wywoływał łzy w oczach dziewczyny, która do tej pory nie zdawała sobie sprawy jak przez te dwa tygodnie stała się złakniona czułości i dobrego słowa. Dwa tygodnie...? Trzy lata raczej! W swoich podróżach Astria natykała się na różnych ludzi: uprzejmych, troskliwych, pomocnych, sympatycznych lub zwyczajnie miłych - oraz ich przeciwieństwa rzecz jasna - jednak ich życzliwość nie mogła zastąpić dziewczynie utraty drogich sercu osób. Teraz pewnie nawet od uścisku spracowanych dłoni Renaty zwilgotniały by jej oczy, lecz iluzja obecności Valdreda była ponad jej siły. Nie mogła nawet sprawdzić czy ten sen był rzeczywistością - gdy ocuciły ją wściekłe kopniaki Szuraka, straż wlekła już blondyna w stronę wyjścia. Przez resztę zmiany sztygar chodził nie w sosie, ale nawet gdyby był w humorze Astria nie ośmieliłaby się spytać o nazwisko chłopaka - ani jego, ani nikogo innego.
Dobudzony wreszcie Tileańczyk z trudem wykonywał swoje obowiązki, a z braku obecności swojego niedoszłego oprawcy rzucał wściekłe spojrzenia w jej stronę. Dziewczyna miała szczerą nadzieję, że dziś odpracowała z nawiązką nieznaną sobie przewinę i jutro, jak zwykle, pozwolą jej iść do pralni. Rzecz jasna i kobiety potrafiły nieźle dopiec - stłuc, a nawet zabić - jednak przed nimi łatwiej było się bronić. Z trudem podniosła po raz kolejny kilof, zastanawiając się, czy gdyby użyła go jako broni udało by jej się nie zabić współwięźnia. Chyba jednak wolałaby gwałt niż pal czy sznur. Przynajmniej na razie. Póki co trzymała się w pobliżu elfa zauważając, że mimo jego odmienności nikt go nie zaczepia. Co prawda nie stanąłby w jej obronie, lecz jego wysoka sylwetka skutecznie zasłaniała ją przed wzrokiem tileańczyka. Choć i elf jakoś dziwnie się jej przypatrywał... Byle by tylko wytrwać do końca zmiany, a potem biegiem na góre...

***

Pokrzykiwania sztygara wyrwały Astrię z koszmarów, w których na zmianę włóczono jej brata końmi, wieszano i nadziewano na pal. Zwlekła się z pryczy na miękkich nogach, które nie chciały jej nieść i zatoczyła się na posłanie innej więźniarki. Ta zepchnęła ją z siebie, złorzecząc głośno.

- Ruszaj się łachudro! Ino żywo, nie mamy całej nocy! - huknął sztygar, a Astria z trudem powlokła się za nim. Inne kobiety budziły się jedna po drugiej i dziewczyna nie chciała rano znosić ich zemsty za to, że nie zdołały się przez nią wyspać. Po śmierdzącym, dusznym wnętrzu baraków zderzenie z zimnym, nocnym powietrzem podziałało jednak na Astrię trzeźwiąco. Na tyle szybko, na ile pozwalały jej sztywne członki podążyła za zwierzchnikiem i odebrała przedmioty z magazynu. Zdziwiło ją, że biorą ich do pracy w środku nocy, a jeszcze bardziej to, że ją i nieznajomego dzieciaka rozkuto.

Pusta kopalnia była niesamowita i straszna, choć jednocześnie w jakiś dziwny sposób fascynująca. Gdyby nie wszechobecna duchota i smród po nieczystościach, które pozostawiali po sobie pracujący cały dzień pod ziemią górnicy, wyrobisko stanowiło by całkiem interesujące miejsce. Astria nie miała jednak czasu podziwiać otoczenie - nawet bez kajdan z trudem nadążała za szybko idącymi mężczyznami. Stanęli akurat wtedy gdy dziewczynie zaczynało już brakować tchu.

- Skaveny – powiedział Amendil oglądając ślady – z korytarza wyszła spora grupa. Pewnie kręcą się po całym poziomie.
- Sieć korytarzy. Muszą tu być dojścia z wnętrza gór
– dodał dziwnym głosem Urir.

Astria
podzielała podniecenie krasnoluda. Dojście do gór oznaczało, że można było uciec stąd drogą inną, niż na marach. Zwłaszcza dla obeznanego z podziemiami krasnoluda musiała to być kusząca perspektywa. Był z nimi tylko jeden sztygar - co z tego że uzbrojony? W ósemkę z łatwością by sobie z nim poradzili. Pozostawał jeden problem. Skaveni. A oni nie mieli się czym bronić. No, chyba że łopatą i kilofem, ale co to za broń? Wkrótce też dotarło do niej prawdziwe znaczenie słów elfa. Skoro rozkuto ją i młodego - najmniejszych i najsłabszych członków grupy - mogło oznaczać to tylko jedno: mieli im służyć jako zwiadowcy. A raczej - jako przynęta...
 
Sayane jest offline  
Stary 30-08-2009, 23:29   #23
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Cokolwiek działoby się, na pewno nie planował podzielić losu poprzedniego lokatora, nawet, jeżeli szykowało się nienajgorsze towarzystwo. Trudno! Stało się, jak się stało. Faktycznie podle, ale jeśli już paść, koniecznie walcząc z bronią w ręku. Miał założone okowy, ale trochę luzu było. Postanowił: kiedy przyjdzie strażnik, uda nieprzytomnego, kiedy się nad nim pochyli, złapie go łańcuchem za szyję, udusi, może zdobędzie broń. Wtedy zrobi, co się da. Owszem doskonale wiedział, że plan jest grubymi nićmi szyty, ale cóż, innego nie miał. Miał za to wcześniej pecha kwadratowego! Najpierw jakiś śmierdzący łajdak zbił lampkę. Tym samym zablokował im jedyną możliwość ucieczki przed strażnikami. Gdyby mieli światło, mogliby prysnąć licząc na to, że przestraszony Schultz nie zapamiętał ich wybrudzonych twarzy w kiepskim, migającym świetle. Mogliby uciec, a tak … nie miał szans! Nie mieli - przed strażnikami, którzy dysponowali oświetleniem. Ponadto jeszcze, to akurat … stracił głowę. Stał przestraszony dopóki go nie złapali. Co właściwie miał powiedzieć? Jak się bronić? Zresztą, chromolić to! Biorąc pod uwagę głosy, które dobiegały jego umysłu, pewnie zwariował. Potwierdzał to zresztą dziki śpiew, docierający do jego uszu. A sądził, że tak kiepsko, jak ok, nie śpiewa nikt na całym szerokim Starym Świecie. Właściwie powiedzieć by można, że nie tyle kiepsko, co bezsensownie. Ktoś gadał tam do siebie, podśpiewywał szanty … jakaś kobieta. Może dziewka wszeteczna obsługująca jakichś marynarzy? Cóż, widocznie spędziła tu więcej czasu, co odbiło się na jej umyśle. Widząc, jak sam zaczyna reagować, wcale się nie dziwił, iż dłuższy pobyt w tym kurorcie mógł doprowadzić do stanu lekkiego bzika.

***

Otwarcie drzwi potraktował jak dar od wszystkich potęg Starego Świata. Verena jednak miała dla niego inne plany, niżeli obmyślony ostatnio desperacki atak.

- Nie dajcie mi zdechnąć – jęknął patrząc na uwolnionych starszy więzień, który niemal zionął strachem. – Cały niższy poziom... wszędzie skaveny. Pomóżcie!
Chłop drżał niczym osika.
- Gdzie? Ile? - Callisto wrzasnął mu prosto do ucha.
- Nie wiem! Dużo. One tu są. Są! Szczuroludzie. Wybiją wszystkich. Musimy uciekać. Pomóżcie. Ratujcie. Ludzie – był zdesperowany. Callisto też by był, gdyby nie to, iż z serca spadło mu właśnie pół tony ciężaru. Może wcześniej chłopak twierdziłby, że to masakra: być zamkniętym w kopalni z gołą laską bez spodni, która tylko długą koszuliną skrywała swój tyłek, blondynowatym drągalem oraz jeszcze jakimś innym, kompletnie nieznanym facetem, ponadto dziewczyną o pysku, który fatalnie mu się kojarzył, niestety. Właściwie nawet nie był to pysk, ale ładna buzia pod warstwą brudu. Jednak owa kobieta miała twarz szalenie podobną do piratki, która rzuciła się na niego i skrępowała na statku, gdzie został przehandlowany. Jasne, to musiała być zupełnie inna osoba, bo skąd by się tu niby wzięła piratka. Lecz oblicze tak podobne do tej łajdackiej suki powodowało, ze ciężko mu było zapałać do towarzyszki niedoli sympatią, czy choćby traktować neutralnie. Ale obiecał sobie, iż się postara. Przecież podobieństwo do kogoś naprawdę nie było winą onej dziewczyny! Oprócz tego on. Ponadto szpakowaty mężczyzna, który ich uwolnił. Czyli pięć plus jeden pomiędzy skavenami. Szlag! Szlag! Szlag! Bagno straszliwe, które powodowałoby przechodzenie ciarek chłodu po plecach, gdyby nie to, że wylazł właśnie ze znacznie gorszego bagna.

Zamienił z innymi kilka słów.
- Broń. Jakakolwiek – rozejrzał się wokół. Nieco dalej stał kawał ułamanej dechy, która wcześniej służyła za oszalowanie. Był też porządny młotek i dłuto, które od biedy mogło posłużyć, jako nóż. Nieco dalej piła.
- Skąd tutaj to wszystko? - zdumiał się w pierwszej chwili, ale kolejne zerknięcie wyjaśniło sytuację. Wśród kilku izb karcerów brakowało drzwi do środkowej celi. Może korniki przeżarły, może wilgoć przejadła, może popróchniały? Tak czy siak cieśla zakładał nowe. Część prac już wykończył. Przygotował deski i inne tam potrzebne, ale pewnie skończył na ten dzień szychtę i nie było sensu zabierać ze sobą torby z narzędziami, żeby następnego dnia znowu targać je na sam dół. Chwycił młotek, który pierwszy wpadł mu w rękę, inni złapali też coś.

- Magazyn! - krzyknął. - Tam jest broń. Rozkujemy się.
Było jasne, że jeżeli cokolwiek mają zrobić, to muszą mieć coś poważniejszego, niż niewielki młotek, czy dłuto, dobre może do drewna, ale nie dająca szans na skruszenie okowów, którymi zostali skuci ich. Ponadto oręż! Magazyn oferował całkiem niezła partię oskardów, toporów, potężnych młotów, nawet pseudokowadło, które doskonale mogło się przydać przy niszczeniu łańcuchów. Topór trzymany w garści to już nie była uboga krewna normalnej broni, ale pełnowartościowy, groźny oręż.

- Jak się nazywasz? - spytał nieznajomego, który ich wypuścił.
- Co? - przestraszony mężczyzna chyba nie zrozumiał pytania.
- Twoje imię? - powiedział jeszcze raz chłopak.
- Kuuuuuu
- Kurt? - zaryzykował giermek.
- Ku no.
- Doskonale Kuno. Daj lampę i trzymaj się nas. Rozumiesz? - powiedział biorąc latarnię od niego. Nie mógł go zostawić ot tak. Skaveny budziły grozę. Gdyby ich nie uwolnił … właściwie … wiadomo co. Zresztą, niewątpliwie ta osoba dała mu szansę i on zamierzał się zrewanżować oddając także jemu możliwość wyjścia z tego jako tako cało. Inna rzecz, czy udaną, ale nie mógłby sobie spojrzeć potem prosto w oczy, gdyby korzystając z okazji po prostu machnął ręką na tego człowieka i zostawił go samemu sobie.

Gdzie magazyn, wiedzieli wszyscy. Ostatecznie każdy górnik na tym poziomie brał stamtąd narzędzia. Szli szybko, niemal biegli, na ile tylko pozwalały kajdany wiedząc, że od tego zależy ich szansa. Ciemność chodnika przenikało tylko delikatne światło lampki. Ale nie byli sami! Przytłumione piski, szuranie, jakieś nagłe stukoty … wszystko to sprawiało, że, choć wydawało się to w kajdanach niemożliwe niemal, przyspieszali kroku. Czasem w bocznych korytarzach dostrzegali nagły błysk samotnych oczu, które widzac ich natychmiast przypadały do ziemi i wycofywały się.
- Skaveny nie słyną specjalną odwagą. Atakują raczej w kupie, chyba, że są zdesperowane lub naćpane spaczeniem – wyjaśnił używając swojej książkowej wiedzy, przede wszystkim po to, by dodać ducha. Zdaje się, iż na tym poziomie szczuroludzi nie było zbyt wielu, bo nie natknęli się na kilku, czy kilkunastu, którzy zaryzykowaliby atak na paru zdesperowanych ludzi. Owe pojedyncze sztuki mogły błyszczeć złowrogo, warczeć, wściekać się, ale nie uderzać, chyba że …

Ktoś go nagle pchnął! Aż się zatoczył waląc o ścianę i przewracając. Niewytłumaczalnym sposobem zdołał utrzymać lampkę. Chciałby zakląć, gdyby nie to, że owo pchniecie uratowało go przed niemal pewnym ciosem małej, nabijanej kolcami maczugi, na której igiełkach zieleniła się jakieś paskudnie pachnące mazidło. Usiał wyskoczyć gdzie z boku. Kurde! Nagły cios. Zamieszanie. Szczurowaty pysk niewielkiego skaven aż się otworzył ze zdziwienia, że jego uderzenie nie doszło celu. Ktoś machnął.
- Ratunku! - głos Kuna przeleciał przez korytarz gnając gdzieś hen, do jądra ciemności.
- Mam cię!- ktoś wrzasnął tłukąc szczurowatego po łbie, ale ten zdołał się uchylić. Przynajmniej pysk, bo łapy jednak się gnojowi nie udało. Chłopak zdołał zerwać się na nogi.
- Iiiiiiii! - świdrujący pisk ohydnego bólu przeciął powietrze zagłuszając chrupot miażdżonej łapy, powtórzony, kiedy Callisto przywalił mu z całej siły młotkiem w drugą. Potem zaś ostrze stolarskiego dłuta wepchnięte w serce dokończyło sprawy. Smród popuszczonego piżma przeniknął nozdrza.

Rzucił szybkie „dzięki”, nawet nie wiedząc komu. To wszystko ich jeszcze bardziej zdopingowało. Biec! Biec! Biec! Ile tylko sił w nogach. Wreszcie magazyn. Jak zwykle zamknięty. Drzwi potężne. Kłódki brak, za to trzymał je potężny, choć nieco podrdzewiały zamek. Otworzyć nie dałoby rady, ale wyważyć? Nawet gdyby wszyscy naparli ramionami, drzwi nie puściłyby. Grube, solidne, przypominały te niemal zamykające karcery. Bez piły, czy siekiery, ani rusz.

- Może taran? - ktoś spytał ironicznie, może nawet Kuno, którego skrzekliwy głos wyróżniał się wyraźnie.
- Racja.
Trzeba tarana! Zrywać szalunki? Belki? Czy co? Na szczęście nie było potrzeba. Dyszel! Przy stajniach położonych tuz obok ktoś znalazł cudowny kawałek drąga do wozu. Ech, chwycili w spracowane, czarne od brudu dłonie. Strach poczwarza siły! Krótki rozpęd … łuppppppp! Potem jeszcze raz. Trzasnęło. Wyłamane drzwi wpadły do środka razem z żeliwnymi zawiasami.

Callisto powiesił lampkę na drucianej zawieszce. Topory, młoty, kilofy, oskardy, łopaty, liny … olej nawet. Skarby! Trzeba się było na gwałt rozkuwać.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 31-08-2009 o 10:34.
Kelly jest offline  
Stary 31-08-2009, 17:32   #24
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Reszta szychty minęła mu tak szybko, że nawet nie zauważył, kiedy. Myśli nieustannie kłębiły mu się w głowie to o zamkniętej dziewczynie, to o czekającej go przeprawie z zarządcą to o Piskorzu. Koniec pracy. Zaraz po wyjściu z kopalni Chabs go wziął do Bachmana. Albert próbował dla opanowania nerwów zagadać

- I wiadomo już, co to za jeden, ten cały Piskorz? Sztygar popatrzył na niego uważnie, jakby sam się zastanawiając czy mu odpowiedzieć. Nie odpowiedział.

Im bliżej gabinetu tym Albert był coraz bardziej zdenerwowany. Dalej nie wiedział, co zastanie za tymi drzwiami.

Paulus nie zrobił na nim zatrważającego wrażenia. Raczej wyglądał na oprycha z portowej dzielnicy niż na wielkiego okrutnika. Jak widać pozory mylą. Rycerz wytrzymał wzrok zarządcy, lecz nie rzucał mu wyzwania swoją postawą czy miną. Pamiętał, po co tutaj przybył.

Sir Albert chciał oponować na pierwszą wzmiankę o udawaniu rycerza. Zmilczał. Zacisnął mocniej szczęki. Potem kolejny policzek. Bachmann dobrze wiedział, że młodzieniec nie szukał żadnej ladacznicy. Zarządca był chyba w dobrym nastroju. Dawało to niewielką nadzieję na sukces. A może chciał pobawić się kosztem młodzieńca. Nim kompletnie ucichło jego „czego chcesz” w pokoju Albert odezwał się.

- Panie Bachmann, może nie jestem znawcą ludzkiej natury – zrobił, krótką pauzę widząc kpiący uśmieszek swego rozmówcy – ale wiem, że cokolwiek ta dziewka zrobiła to dziesięć dni nory jest zbyt surową karą. To dla niej zbyt okrutny los. Jeżeli śmierć jej pisana w tym miejscu to na pewno jej ona nie minie. Pewnie poza karcerem jest tak samo niechybna jak w nim ale… zdanie zamarło mu w gardle. Widząc bezduszną twarz zarządcy wiedział, że to co mówi nie ma dla niego żadnego znaczenia. Nawet gdyby był biegły w sztuce dyplomacji. Nic nie maił dla Bachmanna. Kompletnie nic. Był dla niego tylko rozrywką. Miał wrażenie, iż wszystko zostało postanowione nim tutaj wszedł.

- Wiem, że przychodzę tutaj nie mając nic do zaoferowania. Raz jeszcze rozpoczął. Żadnej dobrej propozycji, jeno prośbę. Zakończ jej karę Panie i wypuść ją. Okaż jej łaskę. Tylko o to przyszedłem Cię prosić. Trudno było ukryć fakt, iż proszenie przychodziło rycerzowi równie trudno jak zginanie karku. Czekał na reakcję jednego z najokrutniejszych ludzi, jakich poznał w życiu. Liczył na cud.

Bachmann bawił się piórem. Wprawnie obracał je między wielkimi palcami.

- Dobrze synku – Spojrzał na Alberta dobrotliwie. – Zostało jej pięć dni. Podzielimy je między was. Jeśli do niej dołączysz za dwie i pół doby ujrzycie znowu światło dnia.

Było oczywiste, że bawi go ten eksperyment na naturze młodzieńca. Z uwagą przypatrywał się rycerzowi. Stojący przy drzwiach Chabs nerwowo zachichotał.

- Pozwól mi wziąć na siebie resztę jej kary.

Nawet przez chwilę się nie zawahał, łapiąc najmocniej jak umiał daną mu szansę. Poświęcenie nie było mu obce. Pięć dni dla niego to katorga. Ale nie śmierć. Przeżyję.

Zarządca pokiwał głową.
- Dwa dni karceru z oblubienicą – powiedział do Chabsa – I dajcie mu najpierw porządny posiłek. Paulus Bachmann potrafił wyglądać dobrotliwie. Wstał od biurka i poklepał Alberta po ramieniu.

- Powodzenia chłopcze.

Chabs wyprowadził młodzieńca, w drzwiach minęli Szuraka prowadzącego innego więźnia.

W drodze na ostatni posiłek przed karcerem widać było, że Chabs nosił się z zamiarem powiedzenia mu czegoś. Nie wiedział czy staremu zrobiło się mu go żal czy może chciał mu podziękować za zajście na dole.

- Słuchaj młody, ten cały Piskorz jest, co najmniej śliski jak pieprzony piskorz, rozpoczął. Teraz siedzi w karcerze, jutro mają się nim zająć. Powiem ci, że jego gębę pierwszy raz widziałem w kopalni. A zapamiętałem wielu, jego nie.

Żarcie to dobre słowo. Micha ciepłej zupy z kawałkami czegoś i jeszcze czegoś, do tego suchary i kawałek surowej kalarepy. Młodzian mógł się najeść i napić. Skorzystał z okazji. Przy prowizorycznym stole nie siedział z nim nikt. Chabs rozmawiał ze strażnikiem od czasu do czasu rzucając mu tylko spojrzenie. Albert postanowił wykorzystać okazję i zwędzić kilka sucharów dla dziewczyny. Nie był wprawnym złodziejaszkiem, w ogóle nie był złodziejaszkiem. Kajdany mu nie pomagały w całym procederze. Niezręcznie schował dwa do kieszeni. Gdy podniósł wzrok na strażnika i Chabsa zobaczył sztygara wpatrującego się w niego. Widział.

- No, widzę żeś już pojadł. Idziemy. Będzie musiał się mu odwdzięczyć. Ten stary to jednak dobroduszny człowiek, nie wydał go strażnikowi. Jeszcze do sracza i do zobaczenia za dwa dni.

***

Im bliżej karceru. Im bliżej celi tym coraz ciężej było mu stawiać kolejne kroki. W pamięci miał jeszcze spędzone dni w norze poprzednim razem. Sam się sobie dziwił, że tak łatwo zaproponował powrót w to miejsce. Dotarli przed dębowe drzwi. Albert westchnął zbierając siły na to, co ma się wydarzyć, gdy przestąpi ten próg. Na dwie bardzo długie doby.

- Mam nadzieję, że wiesz jak zatkać gębę tej suce, bo wrzeszczy całymi dniami i nocami. Wtrącił się strażnik ze sprośnym uśmiechem zdobiącym jego ospowatą twarz.

Nie odpowiedział, nie maił na to siły.

***

Coś wyrwało go z drzemki. Jakieś odgłosy. W pierwszej chwili myślał, że to Bobby hałasuje łańcuchami, ale jak się tylko poruszył ta położyła mu dłoń na ustach i uciszyła. Chwilę później drzwi do karceru otworzyły się. Niemal wypadli z ciasnego pomieszczenia.

To, co usłyszał nie napawało optymizmem. Skaveni. Niewiele słyszał o tych bestiach, ale jak coś słyszał to nigdy nic dobrego. Skaveni. Uśmiechnął się. Lepsze to niż zdechnąć zasypanym albo pod batem strażnika. Popatrzył na swoich kompanów – dwie niewiasty i trzech mężczyzn. Nie jest źle. Ale coś mu się nie zgadzało.

- Gdzie Piskorz? Młody, ciemne włosy bez blaszki? Zdziwienie na twarzach mówiło mu, że takiego nie widzieli. Wsadzili go wczoraj za pobicie Chabsa? Nic. Najpierw on a teraz skaveni śmierdzi mi ten jegomość na milę.

Jego rozterki nie spotkały się z większym zainteresowaniem. Specjalnie go to nie zdziwiło. Nie był to czas na takie dywagacje. Jakiś ciemnowłosy Estalijczyk wziął sprawy w swoje ręce. Szybko zaproponował w miarę sensowny plan – nie było, co oponować. Trzeba im było zdobyć broń. Bo ta sztacheta, którą trzymał w garści nie na wiele się zda. Wprawdzie historyjki o szczurludziach ich odwadze i waleczności wolał wrzucić między bajki to i tak udał się w stronę magazynu.

Zamykał pochód. Jeżeli szczury są na całym poziomie to zagrożenie może przyjść z takim samym prawdopodobieństwem z tyłu jak i z przodu. Lepiej żeby niewiasty były w środku. Oczywiście szybko tego pożałował jak tylko usłyszał szamotaninę na przedzie, ale ostatecznie to był tylko jakiś wyleniały samotnik. Na szczęście nie stanowił wielkiego zagrożenia. Dotarli w jednym kawałku pod drzwi magazynu.

Jak się okazało nie była to bariera nie do przejścia. Prowizoryczny taran w połączeniu z siłą mięśni nawykłych do kruszenia skały zrobił swoje. Weszli do środka. W jego ręce szybko dostał się młot i majzel. Z kowadłem też nie było problemu.

- Niech ktoś obserwuje korytarz, trzeba się pozbyć tych kajdan. Ty przytrzymaj przecinak a ty kładź kajdany na kowadle. Zwrócił się do najbliższych mężczyzn. Nie miał czasu na uprzejmości, prośby czy przepuszczenie pań przodem. Teraz wiedział, że jak rozkuje mężczyzn najpierw to ich możliwości obrony znacznie wzrosną.

Nie bawił się z obręczami. Kilka silnych uderzeń w kajdany wystarczałoby ustąpiły. Wreszcie można było normalnie poruszać rękoma i nogami. Pierwszy wolny. Nadstawił swoje. Jak tylko uwolniono mu ręce i nogi zabrał się za rozkuwanie wszystkich po kolei. Gdy przyszła kolej na Angelique ta z ironicznym uśmiechem popatrzyła na młot i kowadło.

- A konie też podkuwacie, rycerzu?

Gdy wszyscy mieli już rozwalone łańcuch rozglądnął się za jakąś bronią dla siebie. Złapał siekierę, daleko jej było do bojowego topora, ale miło było mieć coś w ręku, co można było nazwać bronią.

Teraz można było zastanowić się jak pozbyć się obręczy z rąk i nóg. I co robić dalej.
 
baltazar jest offline  
Stary 31-08-2009, 22:49   #25
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Tchórz! Cholerny, cholerny tchórz! Gdy ruszył na oślep ciemnym korytarzem z piskiem, przywodzącym na myśl podszczypywaną posługaczkę, dziewczyna ruszyła za nim. Źle się stało, że tamten zginął, ale skoro wszystko potoczyło się tym właśnie torem, należało nim podążyć do końca. Doktor nie mógł, nie powinien uciec. Ona nie zamierzała mu odpuścić. W miejscu, z którego pochodziła zemsta była uświęconym prawem. Prawem, z którego ciemnowłosa zwykła była korzystać.
Rzuciła się za nim, wykorzystując oczywistą przewagę szybciej przystosowujących się do ciemności oczu. Potknięcie na czymś, czego zdecydowanie nie powinno tam być, na moment wybiło ją z rytmu. Poderwała się błyskawicznie. I byłaby go pewnie dopadła, gdyby zza zakrętu nie wypadli na nią ściągnięci tutaj alarmem strażnicy.

~~ Kurwa mać! ~~ przemknęło jej przez myśl, gdy ktoś szarpnął jej skute długawym łańcuchem ramiona i przydusił ją do ściany. Cholera, wchodziło im to w krew.
Sądziła, że wleką ją do karceru. Od przybycia do kopalni, gdziekolwiek pojawiła się Vestine, tam wybuchała jakaś burda. I nawet nie chodziło o to, że dziewczyna jest jakaś szczególnie konfliktowa. Być może był to po prostu kolejny bezużyteczny talent? Bachmann się wścieknie.
Jej przypuszczenia potwierdziły się, gdy po zatrzaśnięciu prowadzącej do karceru bramy, usłyszała znajomy głos. Mimo chrypy, bezbłędnie rozpoznała Bobby. Może nie darzyła jej najcieplejszymi z możliwych uczuć, ale Motormouth, jak zwykła ja nazywać, była przynajmniej znajomym elementem.
Fakt ten nie poprawiał samopoczucia Vestine.
Siedziała w ciemnicy, zgłodniała z nerwów, a na dokładkę spodnie, których widać dotąd nie doceniała, rozdarły się tak, że żadną miarą nie chciały się jej trzymać na tyłku. Zdjęła je, wytężając wzrok, by przyjrzeć się rozdarciu.
Świetnie, w tych warunkach mogła sobie z nich zrobić co najwyżej szalik. Oczywiście, pod warunkiem, że nie miałaby na nogach kajdan. Ani w jedną, ani w drugą. Niewiele rzeczy tak rozjuszało dziewczynę jak oczywisty brak wyboru. Do tego w tej zasranej norze nie było nawet czego kopnąć, żeby choć odrobinę rozładować złość. W porządku, wiadro z nieczystościami. Lecz krótki obrachunek zysków i strat sprawił, że zostawiła wiadro w spokoju.

Choć chciało jej się wyć, zamilkła. Grube dębowe drzwi niewiele przepuszczały ze strzeżonego korytarza. Jej położenie było raczej rozpaczliwe. O mord na ‘towarzyszu’ urzędnika oskarżyli tego słodkiego z wyglądu chłopaka. Jego pewnie czekał pal. A co z nią? Ośrodkiem tych zdarzeń? Vestine nie była naiwna. Kiedy Bachmann o tym usłyszy, nawloką i ją. Będą tak sobie kwitli na palikach, jedno obok drugiego. Jak wielkie pieczone jabłka w karmelu na wronim festynie.
Może by się nawet zaśmiała z tego obrazka, gdyby nie fakt, że chodziło o jej własny tyłek.
~~ To nie fair, powinniście mi chociaż dać szansę, żeby się z tego wywinąć~~
Choć zwracała się do bliżej nieokreślonych bogów, trudno by to nazwać modlitwą.

Czas stanął.
Stałby pewnie dalej, gdyby ciężkie drzwi nie uchyliły się ze skrzypieniem zawiasów, które nie pamiętały ostatniego oliwienia. Snop światła z górniczej lampki zakłuł Vestine w oczy. ~~ Wszyscy tu ślepniemy ~~ przemknęło jej przez myśl. Chwilę później zidentyfikowała swojego gościa.
- Posłuchaj... Znam parę osób. Mogę cię wyciągnąć. Ale to będzie kosztowało.
Mówił od dłuższej chwili. Małe, świńskie oczka w półmroku obmacywały dziewczynę. Jej pełne usta, oblepione wilgotną jeszcze koszulą piersi, nagie uda i zapętlone wokół kostek spodnie. Mała bańka śliny w kąciku jego ust pękła z cichuteńkim pyknięciem. Ve przyglądała się mu beznamiętnie. Próbowała ocenić na ile jego słowa to kierowany parciem na krocze blef a na ile zwykła propozycja w miarę uczciwej transakcji. Od dawna wiedziała, że cipka może być walutą porównywalną do sztabek złota, kołem ratunkowym, które – tak się składa – zawsze masz przy sobie. A także przyczyną kłopotów, przekleństwem oraz drogą ucieczki. Tak, zdecydowanie. Cipka była dla Vestine obiektem poważania, toteż nim podjęła decyzję przez dłuższą chwilę uważnie przyglądała się się Gulaszowi. Znała ten typ: potrafiące się odnaleźć w każdych okolicznościach cwaniaczki. Królowie na śmietniku. Trzeba jednak przyznać, że często na tym śmietniku mieli pewną władzę.
Poza tym i tak winna mu była podziekowania.

- Mam nadzieję, że umyłeś kutasa.

Vestine lubiła obciągać, choć czynność, której właśnie się oddawała z jej własną przyjemnością miał niewiele wspólnego.

- Ghyyy – powiedziała, gdy Gulasz z sykiem wcisnął się jej w głąb gardła. Podniebienie miękkie ustąpiło pod naporem, sprawiając, że oczy dziewczyny zaszły łzami. Przy następnym pchnięciu nadział się więc na rząd wyjątkowo ładnych zębów Ve. Małe ostrzeżenie. Robiła co do niej należało ciesząc się wizją zachowania życia i nie wnikając zanadto w szczegóły ani okoliczności. W górę i w dół, w górę i w dół. No dobrze, może trochę pomagała sobie ręką. Zresztą, co za różnica? Gulasz dobijał właśnie do brzegów mitycznej wyspy zwanej Rozkoszą. Kutasa miał, w przeciwieństwie do gęby, całkiem znośnego. Z półprzymkniętymi oczyma przyglądał się wydętym usteczkom dziewczyny, która sumiennie obrabiała mu fiuta.

*

Verena miała ją w dupie.
To jasne było od bardzo dawna.
Ale że zakpi z niej również i Ranald – tego żadną miarą spodziewać się nie mogła.
A tak właśnie poczuła się, gdy ledwie kupiwszy bilet na dalszą drogę, zorientowała się, że ktoś wypuszcza ich wszystkich z cel. Och, jak bardzo chciała nawrzucać całemu światu!
Rozejrzała się wokół. Raptem kilka osób, a w korytarzyku panował niezgorszy harmider. Czułe powitanie z Bobby.
Przytrzymując w garści podarte portki, rzuciła się ku narzędziom cieśli. Jakieś dłuto – a może był to pilnik? - broń marna, lecz musiała wystarczyć przynajmniej na jakiś czas. Podniosła do góry pustą już niemal torbę na narzędzia i obróciwszy ją do góry dnem, solidnie wytrząsnęła. Jest! Niemal uradowana chwyciła kawałek konopnego sznurka. Obwiązanie się nim w pasie zajęło jej może mgnienie oka.
- Hej Ty! - wśród świeżo uwolnionych rozpoznała chłopaka, który pomógł jej wtedy w szybie. Uśmiechnęła się doń krzywo. – Chcę się odwdzięczyć. Tam, głębiej, znalazłam taką rozpadlinę, rozumiesz? Sądzę, że tam właśnie powinniśmy pobiec – popatrzyła na Estalijczyka z nadzieją.
- Mam zamiar zwiać, choćby nie wiem co - powiedział z mocą. - Sama wiesz, dlaczego. Jeżeli szczelina, która wspomniałaś daje szanse, pójdę za tobą bez mrugnięcia. Ale tak czy siak, musimy zdjąć kajdany oraz wziąć jaka broń. Inaczej bieda, którąkolwiek drogę wybierzemy.
- Tam! Kawałek dalej jest magazyn. Tak mi się przynajmniej zdaje
- Wobec tego, biegiem
- powiedział eufemizm, biorąc pod uwagę okowy na nogach. - Wolę nie spotkać skavenów bez dobrego topora w garści. Potem zaś, do szczeliny.
W innych okolicznościach, pewnie nie daliby rady dostać się do magazynu, lecz czym są drewniane drzwi wobec ludzkiego strachu? Wyłamany z wozu dyszel rewelacyjnie sprawdził się jako taran. Wpadli do magazynu. Potoczyła wokół wzrokiem... tak, tu było zdecydowanie więcej sprzętów, które mogły im się przydać.

- Panie przodem! – oznajmiła kładąc swoje łańcuchy na niewielkim kowadle. Jej brwi podskoczyły w zdziwieniu, gdy blondyn zaczął od mężczyzn. No tak. Pieprzyć konwenanse.

Rozkuta została jako pierwsza z kobiet i mimo protestów stojącego z toporem przy drzwiach Estalijczyka, wychynęła na korytarz. Przekradając się śród cieni, zrobiła kilka metrów w kierunku ujścia prostopadłego do jej ścieżki chodnika.

Przyklęknęła w płytkiej nawie i wziąwszy głęboki oddech, uspokoiła myśli. Raz jeszcze zaczerpnęła powietrza a wraz z nim mocy. Otworzyła się na wiatr i... przyszło jej to równie łatwo, co zwyczajny oddech. Zakręciło się jej w głowie, cienie na granicy jej postrzegania zafalowały. Ich smużki wyciągnęły się w kierunku dziewczyny, jakby nagle wpadły w zachwyt. Coś było inaczej. Nigdy jeszcze nie było to tak... łatwe. Pomyślała, że gdyby zaczerpnęła jeszcze i jeszcze, to moc przelewająca się wokół niej mogłaby ją rozerwać. Szary wiatr skłębił się pod jej palcami. Koncentrując się wokół korytarza, stopniowo wypuściła moc, uważnie tkając jej sploty.
W oddali rozbrzmiało echo pokrzykiwań i uderzeń stali o stal.
Vestine uśmiechnęła się do siebie. To działało. To naprawdę działało!

Tak samo ostrożnie wróciła do magazynu.
Właśnie kończyli rozkuwać Bobby, a ona miała nadzieję, że tamte odgłosy podarowały im trochę czasu na ucieczkę. Że jeśli hałasy mają zwrócić czyjąkolwiek uwagę, to tamte; głośniejsze; zwrócą uwagę straży jako pierwsze.

W jedna rękę chwyciła lekki nadziak, w drugiej wciąż trzymała dłuto. Kajdany nieco jej zawadzały, ale nie było sensu wybrzydzać.
- No już, musimy się ruszać!
 
hija jest offline  
Stary 01-09-2009, 00:24   #26
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
liliel & baltazar & hija

Drzwi celi otworzyły się na oścież z przeciągłym skrzypnięciem i w progu stanął strażnik, ku zdziwieniu Bobby uzbrojony w lampę, której blask zdrowo ją oślepił. W pierwszym odruchu zmrużyła oczy i szybko przysłoniła dłonią twarz. Nabawiła się normalnie światłowstrętu. Komuś powinna za to krwi upuścić.

- Nie świeć mi po oczach kmiocie - odezwała się wesołym zgoła głosem.
- Prosisz się o łomot - skwitował strażnik, wychudzony bezzębny chłopina, zdawało się na pierwszy rzut oka skoligacony już z Morrem. Długo nie pociągnie – przeszło piratce przez myśl bez cienia żalu.
- Towarzystwo masz – dodał i pchnął kogoś do środka by zaraz zamknąć z powrotem solidne żelazne drzwi. Znów zapadły ciemności. Nawet dość kojące po tej świetlistej orgii.

- Ktoś ty? - zapytała dziewczyna z nutą ciekawości w głosie i zbliżyła się o dwa kroki. Bardzo ją cieszyła ta nowa asysta, w końcu w pojedynkę można tu na dłuższą metę oszaleć. - Poczęstowałabym cię rumem ale akurat dałam lokajowi wychodne. - Nieznajomy nie mógł ujrzeć uśmiechu na jej ustach ale po pogodnym tonie mógł się domyślić, że takowy zatańczył na jej ustach.

Albert widząc małe pomieszczenie, przypomniał sobie jak kilka dni temu wychodził z celi obok. Coś często tu wraca, za często. W środku była Ona. Lampa wyraźnie ją oślepiła. Odetchnął głęboko. Wiedział, iż się nie spisał. Kolejny raz, chyba wchodzi mu to w krew. Przestąpił próg. Serce mu biło coraz szybciej. Dłonie miał zimne i spocone. Drzwi zostały zamknięte, pozbawiając ich ostatniego oddechu świeżego kopalnianego powietrza i światła. Duchota i przykry zapach tego miejsca spowodował, iż poczuł nagły zawrót głowy. Oparł się plecami o ścianę, a może drzwi. Nie wiedział. Nie widział kompletnie nic.

Raczej usłyszał i wyczuł jak zbliżała się do niego niż cokolwiek zobaczył. Usłyszał jej głos.

- Jestem Albert - odpowiedział nieco załamanym, a może tylko niepewnym głosem. - Mamy tu spędzić dwa dni… razem. Tak zarządził Bachmann.
Nie brzmiało to dobrze, a w rzeczywistości było jeszcze gorzej. Pomieszczenie metr na metr i wysokie na jakieś dwa, ledwo pomieściło jego wielką sylwetkę. A przecież jest jeszcze Ona. Tak, niewątpliwie nie był rycerzem w lśniącej zbroi przybywającym na białym koniu i niosącym ratunek.

Na dźwięk nazwiska zarządcy dziewczyna spontanicznie splunęła.
- Bachmann to szuja. Oby zdechł na szkorbut - wyciągnęła przed siebie dłoń i natrafiła na bark Alberta. Jej dłonie bez pytania o pozwolenie powędrowały wyżej, prześlizgnęły się po szyi i spoczęły na twarzy. - Chyba nie brzydki z ciebie jegomość, co? – palce niezbyt delikatnie obmacały nos i policzki. A później zaśmiała się niespodziewanie - Trochę to zabawne, jakby dwóch ślepców się spotkało.
- Mam na imię Angelique, ale jak będziesz tak na mnie wołać to ci język utnę. Wolę Bobby. Wszyscy tak do mnie mówią – nie wyjaśniła w jaki sposób dorobiła się tego dziwacznego chłopięcego imienia.
Jej niestrudzone dłonie pogładziły jeszcze przez moment jego długie splątane włosy i wróciły na tors.
- Chyba rosły z ciebie chłop Albercie. Zgadywałabym żeś był kowalem nim trafiłeś do tego uroczego przybytku? Coś przeskrobał?

Nie był przyzwyczajony do kobiecego dotyku. Dłoń Angelique sprawiła, iż przeszedł go przyjemny dreszczyk. Spuścił głowę jakby obawiając się, iż kobieta może zobaczyć jego zawstydzony wzrok lub spalone policzki. Jeszcze nie wiedział czy ta ciemność jest jego sojusznikiem czy wrogiem.

- Nie – wydobył się z niego słaby głosik. Odkaszlnął starając się ukryć zakłopotanie. Dodał już mocniejszym, swoim głosem. - Nie Pani, nie jestem kowalem. Jestem rycerzem. Mówią mi Sir Albert z Helmgart.- Przemilczał powód swojej obecności tutaj.

Z zakłopotaniem chwycił jej dłoń i odciągnął od piersi. Po chwili jego prawica odnalazła w ciemności lewicę a w niej kobiecą rączkę. Włożył jej w garść dwa suchary.
- Może, to nie żadne rarytasy ale na pewno nie gorsze niż to co Ci tutaj dają.

- Dziękuję - wpakowała sobie suchara w całości do ust i zaczęła głośno chrupać. Usiadła też na ziemi opierając się o zimną skalną ścianę. - Nie stój tak mości rycerzu, rozgość się - ni to kpiła ni żartowała. Milczała dłuższą chwilę, a gdy połknęła ostatni kęs zapytała znowu ni z gruszki ni z pietruszki - Baba czy strażnik?

Cisza. Nie zrozumiał o co jej chodzi. Albo tak udawał, lecz dziewczyna nie dawała za wygraną.
- Pytam za coś do karceru trafił? Chłop się może wpakować w kłopoty z dwóch przyczyn. Przez niewiastę albo poróżnienia z innym mężem. Są jeszcze motywy finansowe. Prawdę mówiąc ja najczęściej właśnie na nich się potykam i spadam w dół na łeb, na szyję. Ale rycerze pewnie o pieniądzach nie myślą, to poniżej ich godności, co? – z zaskoczenia wyprowadziła w bok Alberta cios z łokcia.

- Jestem tutaj z mojej winy, ale dla uproszczenia można powiedzieć, że w całej tej historii pojawiła się pewna kobieta. A ty dlaczego tutaj jesteś? – Albert rozpaczliwie próbował zmienić temat.

- Pytasz za co mnie wtrącono do kopalni? Za niewinność Albercie. Jak nas wszystkich oczywiście - znowu się roześmiała. - Zaśpiewasz mi coś mości rycerzu? Nie cierpię ciszy. Na morzu rzadko zapada taka absolutna cisza, wiesz? Prawie zawsze słychać szum morza - zamyśliła się na dłużej i chyba spoważniała ale za moment znów przybrała ten swój typowy niepoważny ton. - To o czym będzie pieśń? O białogłowej czy o wypruwaniu flaków?

- Wybacz pani, ale pieśni nie będzie – zbył ją rzeczowo.
- Trudno – oparła głowę o jego bark i cmoknęła głośno w wyrazie rozczarowania. – W takim razie pozwól, że się zdrzemnę.
Przymknęła powieki. Sen zaczął otulać ją jak gęsta wata. Jeszcze na moment się mu oparła by wykrztusić rozbawiona:
- Jak mi się przez sen będziesz do portek dobierał to zatłukę jak psa.

* * *

Drzwi znów szczęknęły. Myślała, że to już czas na posiłek, a tu, proszę, takie miłe rozczarowanie. Nie myślała, że kiedyś będzie się cieszyć z powodu inwazji skavenów. Poszła za grupą pogwizdując pod nosem jak jakaś wariatka. Kajdany bezlitośnie ją spowolniały, ale nie ją jedyną. Nikt nie wybijał się z grupy. Wszyscy drobili małymi kroczkami jak kurczaki na wiejskim podwórzu. Zabawny nawet widok.

Nie od razu rozpoznała Vestine w bladym świetle olejowej lampy.
- Cześć Ves, ty w karcerze? - zagaiła pogodnie i poklepała dziewczynę po plecach, może trochę nazbyt żarliwie bo ta aż się zakrztusiła. - Nie było komu dupy dać żeby się wyplątać z tego kłopotu?
- Piękna jak zawsze, Bobby – Vestine podsumowała zmarniałą od siedzenia w ciemnicy powierzchowność piratki. - Kwiaty z twych ust to miód na me uszy.
- Słodka jesteś słoneczko. Swoją drogą skavenów to nam chyba bogowie zesłali. Doskonała okazja żeby stąd prysnąć, co? A Śliski ci się gdzieś nie rzucił w oko? Bez niego się nigdzie nie ruszam.
- Mannan wysłał za Tobą szczury okrętowe. Stęsknił się za twoim boskim głosem. Nie rzucił. Nie widziałam go od...
- Dobra, kapuję – Bobby wyraźnie ściszyła głos. – Lepiej się nie chwal jak tu trafiliśmy bo mnie wszyscy tu do reszty znienawidzą. A ty?... No wiesz, żal masz? To znaczy ja nie wiem co tam z tobą Śliski chciał począć, ale jakby cię upłynnił na złoto to bym pewnie się nie zdziwiła. Polubiłam cię, ale zrozum, interes to interes.
- Bobby.. po prostu puśćmy to w niepamięć, tak?
- Tak – zgodziła się chętnie i wyciągnęła dłoń w stronę Vestine. Ta bez wahania ją uścisnęła i przyspieszyły razem kroku by dogonić resztę.

Z magazynu wzięła tylko lekką siekierkę, nie chciała niepotrzebnie się obciążać. A później grzecznie czekała aż sir Albert ją rozkuje. Oprócz niej i Ves towarzyszyło im jeszcze dwóch mężczyzn. Jeden wydał jej się dziwnie znajomy. Angelique przygryzła wargę i wbiła wzrok w ziemię w wyrazie konsternacji. Skoro znajomy, to znaczy, że pośredniczyła w jego sprzedaży. Szkoda, nawet miły się wydawał, jeszcze nie przeżarty pleśnią tego miejsca. Ciekawe czy ją skojarzył? Jeśli tak to jest w dupie. W razie czego będzie udawać głupią, że to niby nie ona. Uśmiechnęła się rozkosznie do pozostałych dwóch mężczyzn, jakby wcale nie gnili w kopalni a spotkali się gdzieś na wielkomiejskich salonach. Ledwo się powstrzymała żeby, jak na damę przystało, nie wyciągnąć w ich stronę dłoni do ucałowania.
- Jestem Bobby. Ta szczelina to dobry plan. Tyle, że ja muszę jeszcze kogoś z sobą zgarnąć. Zna ktoś Olafa? Śliski na niego gadają. Razem nas tu pięć dni temu przywlekli. Wysoki, gęba zakapiora, nos przetrącony. Kiedyś mu złamali i źle się zrósł. Ja się bez niego nigdzie nie ruszę.
 
liliel jest offline  
Stary 01-09-2009, 15:26   #27
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
- co to kurna ma być ? - wdarło się w umysł najemnika niczym grom z jasnego nieba. Ułamek sekundy później cichy świst i przeraźliwy ból promieniujący od poprzecznej rany na plecach. Chłopak wyprężył się z bólu, jednak tylko zacisnął mocniej szczęki i otulił siostrę. Kolejny zamach, błysk bólu pod przymkniętymi powiekami. Gdy tylko nahaja prześlizgnęła się po jego grzbiecie Valdred puścił siostrę i błyskawicznie odwrócił się do napastnika unosząc ręce w pozycji obronnej. Szurak zdumiał się.
Najemnik już miał rozkwasić mu ryj zmazując z twarzy głupkowaty grymas, gdy opadli go strażnicy. Chłopak rwał się i kopał nogami żwir - celny cios w brzuch i poprawka w twarz chwilowo uspokoiła jego zapędy. Splunął na ziemie gęstą plwociną zmieszaną z juchą lejącą się z rozciętej wargi i spojrzał na nadzorce. Oczy Gotrija płonęły gniewem.
Takim go zawlekli do karceru i zakuli w kajdany.

Ojciec mawiał zę w ciemności rodzą się demony, a szaleństwo wpełza do umysłu niczym trujący jad. Gdy tylko zamykał powieki widział parszywą Tileańską gębę uśmiechająca się obleśnie na widok Astri wracającej do pracy. Drżał z wściekłości na samą myśl co drab zrobi z bliźniaczką na koniec szychty.
- Feirfek- mruknął pod nosem jedyne chyba tileańskie przekleństwo jakie poznał w trakcie swoich tułaczek z tamtejszymi najemnikami. Znał ich zadziorność, mściwość i zamiłowanie do hulanki. Teraz go to mierziło.
- Na urlyka trzeba już było gnoja zatłuc...- ale wciąż nie mieściło mu się to w głowie. Był zupełnie ogłupiały. Zdrętwiały osunął się na klepisko celi i leżał. Sam na sam z chmurnymi myślami. Zaciskał szczęki i pieści w gniewie. Czu, zę musi coś zrobić, nie wiedział jednak co, może udusi strażnika gdy otworzą cele. Potem rzuci się na poszukiwania siostry. Tak rzuci się - Sam. W ciemnościach. Jasne...

Szuranie. Cichy chrobot.
~oszalałem ? nie to pewnie myszy ~ Po chwili znów tonał w ciszy i wirującej przed oczami ciemności. Ciemniejące fale zdawały się nakładać na siebie zasnuwając wzrok coraz gęstszym mrokiem. Prawie mógł je dotknąć, choć nie widział nawet swojej wyciągniętej ręki.
-Astria...- szepnął.



Nie wiedział ile czasu minęło nim drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Już miał się rzucać na przybysza, by zadusić go łańcuchem, gdy mgiełka zasnuwająca wzrok, oślepiony po godzinach ciemnicy, rozpoznał mężczyznę jako więźnia. Spanikowanego, taksującego go błagalnym spojrzeniem. Nie mówiąc nic skinął tylko głową i wyszedł z celi. Spojrzał na pozostałych więźniów i słuchał w ciszy ich powitań i planów.
Jeden z mężczyzn wypuszczonych z celi wydawał się rozsądny i obdarzony darem przewodzenia. Valdred lubił to. Wolał się podporządkowywać pod konkretne rozkazy i działać zamiast zastanawiać się i biadolić. Ruszył więc za ciemnowłosym i Kunem - jak przedstawił się ich zbawcą do magazynu. Towarzyszący im drab o szlachetnym wyrazie twarzy w dziwny sposób nie pasował do otoczenia. Wydawał ise jednak znać na wojaczce - obstawił tyły wpuszczając w środek grupy kobiety. Valdred został przy Estalijczyku by pomagać mu w razie kłopotów na szpicy.

Valdred nie bał się Skavenów, plugawi szczuroludzie wyznający swe rogate bóstwo kilka razy stanęli na drodze jego ojca -"wielkiego łowczy czarownic." Dlatego też Gotrij bez strachu zepchnął prowadzącego pochód mężczyznę z drogi i złapał szarżującego Skavena. Po chwili Estalijczyk zdzielił go młotem - było po sprawie. Kiwnął głową do ciemnowłosego i ruszyli dalej.

Gdy dotarli do magazynu, wspólnymi siłami wyważyli drzwi i zgodnie ze wskazówkami -Rycerza - jak nazwała go jedna z kobiet zaczęli się rozkuwać. Gdy skończyli dźwignął jeden z młotów, przełożywszy jego miażdżąca siłę nad zręczność ciosów. Gdy zaczął się plan omawiania ucieczki, najemnik spojrzał na Bobby i rzekł zachrypłym głosem
-Jestem Valdred, nie znam żadnego Olafa, ale też musze po kogoś wrócić. Tam jest moja siostra, była w mojej brygadzie. Więc ja Ci pomogę jeśli Ty pomożesz mi - samemu w tych korytarzach teraz wędrować niebezpiecznie - zarzucił młot na plecy i popatrzył po reszcie drużyny.

Jestem sir Albert z Helmgart
- przedstawił się blondyn. Błędny rycerz, dodał po krótkiej pauzie . Jeżeli mi pozwolisz chętnie przyłączę się do poszukiwań twojej siostry. Jak ona się nazywa i w której brygadzie kopaliście?

W oczach młodzieńca, pomimo migotliwego światła górniczych lampek i pochodni można było dostrzec niezrozumiały blask. Prawie jak u dziecka, które ma na wyciągnięcie ręki wymarzoną rzecz. Uśmiechnął się do swoich myśli. Lecz nie był to uśmiech na widok, którego brat mógłby poczuć się w obowiązku do chronienia siostry przed jakimś mężczyzną. Wręcz przeciwnie, twarz rycerza wyrażała pewność w powodzenie poszukiwań. Mogła tchnąć nieco optymizmu, oczywiście nie we wszystkich.
Najemnik miał trochę mieszane uczucia, szczególnie że drab przedstawiał się jako Błędny Rycerz. Widział kilku a raczej ich śmierć - nie należała do przyjemnych ani inteligentnych. Cóż każdemu według uznania - w każdym razie jak mawiali jego dawni kompani: "Darowanemu Koniu w zad nie patrzaj - śmierdzi ale pojeździsz".
Z radością więc przyjął pomoc Alberta mówiąc
- Wszelką pomoc przyjmę z wdzięcznością Sir Albercie - Moja siostra, zwie się Astriata wczoraj dołączyła do nas w ekipie Szuraka przy odkrywce rudy -
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 02-09-2009 o 22:36. Powód: dodatki rycerskie
Nightcrawler jest offline  
Stary 01-09-2009, 22:18   #28
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- Specjalistów dobrze karmię i ubieram. Mniej pracują i mają przyjemniejsze życie. Jesteś kimś takim? Potrafisz wykryć magię?
- Nie - powiedział beznamiętnym tonem elf. - Nie znam się na magii. Tam skąd podchodzę nie mieliśmy czasu by zajmować się prawdziwą sztuką.
Bachmann stanął blisko Amendila, tak że elf poczuł oddech zarządcy. Świeży oddech warto dodać, Paulus jak widać nie musiał pić kopalnianej wody.
- Jeżeli kłamiesz, a ja się dowiem, wypatroszę Cię. Osobiście. Gapiłeś się na nią, widziałem. – wybuch niepodobny do opanowanego zazwyczaj mężczyzny.
- To że nie znam się na magii, nie znaczy, że nie potrafię docenić piękna. Szczególnie po pół roku spędzonym na dole - odpowiedział spokojnie elf, jakby groźba Bachmanna nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.
Bachmann uspokoił się szybko. Stojący przy drzwiach Szurak zachował kamienna twarz.
- Możesz odejść – spokojne słowa zabrzmiały złowrogo – Jesteś bezużyteczny.
- Być może... aczkolwiek łatwiej mi wypatrzeć w ciemnościach to czego szukasz. Magia czy nie, to bez znaczenia.
- Za dużo mówisz. Wyciąganie wniosków to przywilej ludzi wolnych. – Bachmann skinął na sztygara

Elf nie podjął dalszej dyskusji, odwrócił się posłusznie i wyszedł z pomieszczenia wraz z Szurakiem. W drodze do baraku nie zamienili ani jednego słowa, ale nie mieli też o czym rozmawiać. Nawet jeżeli sztygar wiedział coś więcej od Bachmanna, w co Amendil szczerze wątpił, to i tak nie podzieliłby się tą informacją z długouchym. Zresztą opinia Szuraka nie była potrzebna leśnemu elfowi w wyciągnięciu wniosków z niezwykłej rozmowy z Paulusem. "Większe porcje jedzenia dla tych na dole, drążenie nowych korytarzy, magiczna figurka i poszukiwanie przez Bachmanna ludzi o niezwykłych umiejętnościach... Wszystko układa się w większą całość. Pytanie tylko co znajduje się na terenie kopalni... dawno zapomniany grobowiec pełen magicznych przedmiotów? Ruiny? W sumie bez znaczenia, pytanie brzmi czy coś nam grozi? Istota która pozostawiła ślad na suficie?" zastanawiał się elf.

Doszli do ogromnego baraku w którym żyli. Amendil przeszedł do swojej pryczy, znajdującej się niedaleko wejścia. Był to "sektor" więźniów, który przecinał barak na pół. Druga połowa należała do niewolników. Nawet w tym świecie zachowano dość groteskowy podział. „Ludzie i ich dziwactwa” pomyślał elf, który sam jednak przestrzegał tutejszych reguł.

Przywitał się z Urirem, który choć był krasnoludem, był jednocześnie jedną z nielicznych osób z którymi elf rozmawiał. Wieloletnia nienawiść jaka dzieliła ich rasy ustąpiła po kilku tygodniach, gdy obaj zdali sobie sprawę, że jako „dziwolągi” i „nieludzie” muszą trzymać się razem. Obaj zresztą na tym korzystali, wymieniając się informacjami, plotkami, a czasem pomagając sobie nawzajem. Nie żeby się przyjaźnili, ale szanowali siebie nawzajem.

Amendil położył się na swoim „łóżku” i zamknął oczy. Na krótko, oczyma wyobraźni, przeniósł się z powrotem do Reikwaldu, do rodzinnego domu. Czar jednak szybko prysł, gdy Urir rzucił:
- Słyszałeś co się stało dziś na dole? Co spotkało Chabsa?
- Nie, nie dokładnie - odpowiedział elf.

*

Pojęcie samotności w takim miejscu jak sypialniany barak nie istniało. Początkowo, przez pierwsze dwa miesiące, był to spory problem dla elfa, przyzwyczajonego do szumu lasu, jednak teraz nie robiło to na nim wrażenia. Amendil przemyślał sprawę i postanowił działać. „Jeżeli mam stąd uciec potrzebuję bukłaku z wodą... A do tego potrzeba jest mi nić i igła” stwierdził.
Szybko odszukał Urszulę, zwaną też Matką od Wszystkiego i Wesołą Urszulką, kobietę-instytucję, która zarządzała kopalnianą kuchnią i – a przynajmniej tak elf słyszał – burdelem. Niewysoka, starszawa kobieta, o siwych pasmach w kruczoczarnych włosach skrzywiła się widząc elfa i rzuciła tylko krótkie:
- Czego?
- Potrzebuję paru rzeczy...
- Każdy z nas czegoś potrzebuje, długouchy. Pytanie czy masz czym zapłacić.
- Tak, dodatkową porcją mięsa przez tydzień za igłę i nić – odpowiedział szybko elf. Kobieta odłożyła pranie, które wieszała i przyjrzała mu się uważnie, nieco zaskoczona nietypową prośbą. Nie skomentowała jednak ani słowem zamówienia, zamiast tego powiedziała:
- Dwutygodniowa porcja, a igła i nić jest twoja.
- Zgoda – powiedział elf, nie targując się. Był w stanie wytrzymać dwa tygodnie bez dodatkowej porcji mięsa, którą dostawał. – Jutro o tej samej porze – rzucił odchodząc.

*
Obudzono ich w środku nocy, nagle, jakby kogoś przywaliło lub był wybuch w kopalni. Elf spojrzał na Urira, który ze względu na wiedzę i doświadczenie w pracy w krasnoludzkich kopalniach cieszył się powszechnym szacunkiem, ten pokiwał tylko głową dając do zrozumienia że nic nie wie. Wyprowadzono ich na zewnątrz, a potem przepędzono do kopalni. Przy wejściu rozkuto chłopaka i kobietę, z brygady elfa, a Szurak, który miał nimi „dowodzić” dostał miecz i tarczę. „A więc nie wybuch i nie wypadek” pomyślał Amendil gdy wręczano mu kilof.
Zjechali na sam dół. Cicha kopalnia przerażała elfa, gdyż była mu całkowicie obca, a w samej ciszy coś posępnego. Mimo to szedł za Szurakiem i Urirem bacznie się rozglądając. Nagle sztygar zatrzymał się i powiedział, za głośno według elfa:
- I nich mi ktoś powie, co to kurwa jest? – drobne ślady były ledwie widoczne w słabym świetle lampy.
Amendil pochylił się by obejrzeć ślady. Były to ślady małych, ni to ludzkich, ni to szczurzych stóp i choć elf nigdy nie widział szczuroludzi lub też Skavenów, jak zwały ich krasnoludy, to nie trudno było się domyśleć, że to właśnie one zostawiły ślady.
- Skaveny – powiedział cicho – z korytarza wyszła spora grupa. Pewnie kręcą się po całym poziomie.
- Sieć korytarzy. Muszą tu być dojścia z wnętrza gór – dodał dziwnym głosem Urir.
- Co robimy Urirze? - zapytał się elf, chwytając mocniej kilof i nieprzejmując się Szurakiem. Zdanie krasnoluda, szczególnie w sprawach takich jak ta, cenił sobie zdecydowanie wyżej niż tępego i okrutnego człowieka.
- Gdyby ta gnida nie miała miecza, to przyszło by mi parę pomysłów do głowy – odparł półgębkiem brodacz patrząc na sztygara. Tej nocy był bardziej ponury niż zwykle. I to jeszcze nim się zaczęła. Po chwili dodał głośno – Skaveni mają ponoć swoje siedziby w niedalekich wzgórzach. Mogli się przekopać. Znam ten chodnik. Pójdę pierwszy…
Szurak splunął siarczyście.

- Gówno nie pierwszy. Pierwszy idzie dzieciak… i nasza księżniczka.
- Rozumiem. Jeszcze nadarzy się okazja... Miej go na oku – odpowiedział elf krasnoludowi, również półgębkiem. Popatrzył się po dzieciaku i dziewczynie, jakby chciał powiedzieć „będę zaraz za wami” i rzeczywiście zamierzał tuż za nimi. Ścisnął mocniej kilof na myśl o tym co może ich czekać.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 01-09-2009, 23:37   #29
 
Oktawius's Avatar
 
Reputacja: 1 Oktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłość
Po głębszym namyślunku, podniósł dupę z łóżka. Po chuj się tak drzeć? I dlaczego nie dadzą się spokojnie wyspać? I dlaczego jest tu tak ciemno? No i dlaczego budzi go sam sztygar? Morda ucieszona jakby znalazł żyłę złota, ale dalej nie jest specjalnie kulturalny. Nie to że od razu rzucał mięsem w Kurta, skoro potrzebuje gladiatora w środku nocy, to wypadało by trochę być milszym. Nie wiem... czekoladki przynieść , czy coś. A tu nic.. Niestety nie wszyscy w tych czasach zachowują tą lepszą stronę.
No zwlókł się z wyra, spojrzał się na Szuraka , który kazał mu iść za nim. Przy wejściu dołączyli do nich inni górnicy. Nie było tak ciemno, żeby nie docenic walorów kobiety i stwierdzić że to nie dwaj młodzi chłopcy tam stoją, a dla jednego zaczęła wcześnie rosnąć broda. I to bujna, ale że to jednak Urir, krasnolud którego już raz poznał, gdy namówili Kurta na siłowanie się na ręke z nim. Oj twarde stworzenie z niego, parę ma w łapie, ale kruchiutkie kosteczki. Mocniejsze ściśnięcie, a purpurą okryły się jego opuszki. Wygrał wtedy i trochę wódki i spokój na następny tydzień.
No ale wracając do spacerku, to jeszcze jacyś panowie, których może już i widział, ale nie specjalnie ich kojarzył.
Gdy zobaczył broń w ręku Sztygara zrozumiał że to nie będzie majówka tylko coś grubszego. Chciał wtrącić malutką uwagę że w rękach Gladiatora może być te żelazo przydatniejsze i skuteczniejsze, ale tutaj jeszcze Sztygar może czuć się za pewnie. Poczeka na późniejszy moment, lepszy.
Rozkuto chłopaka i dziewczynę. Normalny widok w kopalni, ale uzbrojenie sztygara i to że wybuch nie mógł poczkać do rana trochę zaniepokoiło Kurta. Nie pasowało mu to, ale nie specjalnie teraz moze coś zrobić. Weszli w korytarze które teraz wyglądały jak opuszczone. Rżenie koni , brzęk łancuchów, ciężki oddech kobiety, która starała się nadążyć, zgrywało się w bardzo nastrającą muzykę. Pocenie się karku Sztygara i ten podjarany uśmiech na pysku nie wróżył zbyt dobrze i coraz bardziej stawiało w wątpliwości sprawdzenie tego wybuchu. To musi być coś więcej, ale narazie nie zaprzątał sobie tym głowy, a zajął się znalezieniem idealnej pozycji dla rąk na kilofie....

Przy wejściu do sztolni Sztygar się zatrzymał i zadał bardzo konkretne pytanie. Nie ludź stwierdził że to są skaveni, a oczy Kurta zaświeciły, ręce zacisnęły się na narzędziu pracy. Walka! Oczyma sięgał do przeszłości gdy na arenie spotykał kilka takich sztuk. Na początku specjalnie je osłabiali żeby zawodnicy mieli szansę, ale gdy okazało się że szanse Skavenów są nikłe w walce z Kurtem, dostawał do zabawy zdrowe, dorosłe okazy. Oj to była walka. Chwytny ogon z sztyletem na końcu, nie raz przelatywał przed jego twarzą, a nie dwa ranił go w nogę czy korpus. Wiedział jak z nimi walczyć, chociaż zawsze na arenie było więcej miejsca niż w tunelach na wykonanie manewrów, to jednak dalej stawiało go to w lepszej sytuacji niż resztę. Gdyby miał coś innego niż kilof... Przynajmniej tą tarczę.

Spojrzał na rozkutych. Po oczach kobiety widać że domyśliła się tego samego co Kurt. Przynęty... No kurwa. Nawet na arenie tak nie było. Kobiety walczył, no jasne że tak, ale tylko między sobą. Nie wypuszczano ich do zwierząt, nie narażano ich bez sensu na śmierć, bo raz że nie podobało się to dla widzów gdy płeć piękna umierała na piachu od wbitych kłów w pierś, a dwa że to mało opłacalne dla szefa było. Dzieciaki to co najwyżej sprzątały ten cały burdel po walkach żeby przyzwyczaić się do widoku krwi, rozczłonkowanych ciał itd.
Ale nigdy i to przenigdy nie wystawiano ich na przynętę. Kurt może nie należał do wybitnych przedstawicieli intelektualistów z szkół w Altdorfie, ale swoje wiedział. Jak 4 chłopa dalej zostaje zakutych w obrączki, a najsłabszych wysuwa się na przód to tylko z jednego powodu. Żeby wszyscy zginęli... No jaki jest sens zostawiać mobilnych zakutych, a słabych by mieli luz ? Toż to z góry zostaje skazane na porażkę. Korzystając z chwili przerwy podszedł do Sztygara.
-Szurak rozkuj mnie. I resztę też. Walczyłem z tym gównem już - głową kiwnął w stronę śladów- To są sprytne stwory, ruchliwe i znają teren. Mamy z góry przejebane. A sam ze swoim patyczkiem nie dasz rady walczyć. W ogóle dziwnie wyglądasz trzymając tarczę i miecz. Ciężko Ci będzie walczyć dwoma brońmi na raz. Pozwól mi iść za panienką i chłopakiem. Daj tarczę. Pomyśl trochę. Nawet jeśli zaatakują, najpierw pójdą tamci na rzeź , a na mnie dłużej się zatrzymają. Zdążycie wziąść nogi za pas. Ocalisz swoje dupsko. A mając miecz dalej możesz mówić co kto ma robić. Pasuje? - Kurt może i miał dobry pomysł, może i chciał jakoś pomóc, ale z jego dyplomatycznymi zdolnościami ciężko będzie udobruchać Sztygara. Na podsumowanie swoich słów wyprostował się jak najbardziej mógł i uświadomił mu że głowa Szuraka objętościowo dorównuje jego bicepsowi.
 
__________________
Wolę chodzić do studia niż na nie po prostu,
palić piątkę do południa niż mieć ją na kolokwium.

511409
Oktawius jest offline  
Stary 04-09-2009, 14:50   #30
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Szurak obrzucił wszystkich całkiem bystrym jak na niego spojrzeniem, po czym skinął głową.
- Taki z ciebie gieroj olbrzymie? No dobra, ale nie licz na to, że cię rozkuję. Bierz ten puklerz i idź z nimi - to rzekłszy rzucił Kurtowi tarczę pod nogi. Gladiator z sapnięciem przejechał spojrzeniem po wysłużonym żelastwie. Takie samo znajdowało się w ekwipunku straży kopalnianej. Nic specjalnego. Kurt jednak już gorszymi akcesoriami łamał przeciwnikom gnaty. Sztygar wskazał mieczem zamknięty chodnik - Ze sto-coś kroków stąd jest komora i korytarz dalej się wije. Ale jest zabity dechami. Sprawdźcie czy dechy stoją, a potem brać dupy w troki i wracać do mnie. I żadnych kurwa własnych pomysłów! A teraz ruchy!
Nikt mu się nie sprzeciwił więcej. Tylko Amendil próbował podążyć za trójką zwiadowców-mimo-woli, ale zatrzymał się obrzuciwszy Szuraka zimnym spojrzeniem, gdy ten brzeszczotem zagrodził mu drogę.
- Spokojnie laluniu. Ty też będziesz miał okazję się wykazać. Ale teraz siedź na rzyci i czekaj z resztą.
Potem, gdy tamci już zniknęli z jedną lampką w ciemnym korytarzu, pogwizdując oparł się o ścianę wyrobiska i zaczął trochę z nudów, a trochę z chęci popisania się bawić się mieczem wykonując proste cięcia w powietrzu. Bacznie przy tym obserwował miny wszystkich, delektując się tym, że sam jeden ma tu nad nimi władzę. Uchwyciwszy wrogie spojrzenie Estalijczyka zarechotał przeciągle. Sztygar Szurak. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Reszta rozsiadła się po bokach oczekując na powrót trójki towarzyszy.

Przeciągły krzyk odbijał się echem od ścian górniczych korytarzy. Nikt nie miał wątpliwości, że ktoś właśnie krzyknął „ratunku”. Aleam i Emesto poderwali się z ziemi rozglądając się z niepokojem po ciemnych korytarzach.
- Ciii... Ze sto pięćdziesiąt metrów będzie... Gdzieś we wschodniej części - szepnął Urir.
Na powrót zaległa cisza. Co jakiś czas było tylko słychać kapanie wody ze stropów. Normalnie zapalone lampy olejne poumieszczane w załamaniach skał były w tej chwili pochowane na noc do lampowni, tak że jedyne oświetlenie stanowiły teraz trzy posiadane przez małą grupkę górników kaganki rzucające żółtopomarańczowe światło na najbliższe otoczenie. Sztygar przestał się popisywać i wszyscy czekali na jego decyzję, lub drugi krzyk. Wyglądał na niezdecydowanego.
- Słyszałeś Szurak? - spytał cicho Estalijczyk - ktoś wołał o pomoc.
Mężczyzna w odpowiedzi parsknął niechętnie.
- Taa... wołał... Tylko co o tej porze robił w kopalni?
- Może posłali jeszcze kogoś? Albo skaveny dorwały się do karceru? - zaproponował beznamiętnie elf.
- Albo wychodzą właśnie na powierzchnię - dodał krasnolud.
- A wy co kurwa? Wieszczki? Zamknąć jadaczki jeden z drugim i nie pierdolić!
Krasnolud podniósł się i podszedł do sztygara.
- Możemy pójść z elfem i sprawdzić co to.
- Jasne. Dobrze kombinujesz. To ja ci jeszcze miecz dam żebyście się mogli bronić. Głąby -
to rzekłszy odbił się plecami od ściany i podniósł jeden z kaganków - wszyscy pójdziemy sprawdzić.
- A co z tamtymi?! -
zaoponował Emesto.
- Jeśli są cwani to poczekają tu na nas. Idziemy. Pierwsza lalunia, potem reszta. Ja zamykam pochód. Już!

Amendil pierwszy dostrzegł małe złośliwe oczka odbijające światło trzymanego przez niego kaganka. Pojawiały się w ciemności, by po chwili z nienawistnym sykiem w nich znikać. Z początku stanął jak wryty pierwszy raz widząc te istoty, ale przecież tak naprawdę wcale nie były one inne niż pozostali zwierzoludzie. Bestie zrodzone, by nieść mękę i cierpienie. Jak na ironię lepsze od ludzi, którzy rodząc się by nieść coś więcej… nic więcej w sumie nie robili. A przynajmniej patrząc na Szuraka nie można było mieć co do tego wątpliwości. Ludzie… ludzie powinni byli wyginąć gdy jeszcze się rodzili. Stare klechdy elfickie wielokrotnie się myliły…
Zatrzymał idącego za nim Aleama. Dopiero po chwili dziewiętnastolatek dostrzegł istoty kryjące się w cieniu. Stroniły od niesionego przez nich światła. Ale szept, który niósł się po ciemnych korytarzach nie wróżył niczego dobrego. Zmawiały się. I elf intuicyjnie zdawał sobie z tego sprawę. Odzyskanie noża stało się bardzo ważne…

Dotarli do wyrobiska do Krzyki. Potem hałas, odgłos przesuwania czegoś ciężkiego i znów krzyki. Tym razem jednak zupełnie niedaleko.
- Następny boczny korytarz! – krzyknął Urir gdy elf przyśpieszył kroku. Amendil nie potrzebował tej wskazówki. Wystarczyło pół roku w kopalni by dokładnie wiedział gdzie iść. Gdy jednak skręcił w stary nieużywany chodnik gdzie jeszcze dzisiaj próbowano na jego oczach zgwałcić kobietę, widok, który zastał wmurował go w miejsce. Aleam wpadł prawie na jego plecy. Oto w odległości dwudziestu może metrów, grupka górników niewiadomo skąd uskakiwała na boki ustępując jakiemuś kulistemu obiektowi o wysokości i szerokości około jednego metra, który tocząc się i wydając piskliwe dźwięki, wpadł w jedną ze ścian. Cienie postaci migotały w słabym świetle kaganków i lamp gdy daleko przed nim rozgorzała walka pomiędzy ludźmi, a dość licznymi szczuroludźmi, którzy zaczęli wylegać ze szczeliny i z drugiej strony broniących się górników.

***

Tobiasz szedł pierwszy. Głównie dlatego, że niósł jedyny kaganek, a Kurt wyposażony już w kilof i tarcze, choć trzymał się blisko pozostałej dwójki, musiał widzieć więcej niż pozostali by zmieścić w obniżonym chodniku swoją wielką sylwetkę. Astria w ogóle go nie znała, ale fakt, że był tu z nimi działał na nią dziwnie kojąco. W momencie gdy sztygar wysłał właśnie ją z wątłym Tobiaszem na sprawdzenie korytarza, w którym podobno byli szczuroludzie, praktycznie całkiem zwątpiła. Może jej matka miała rację? Może była słaba? W chwili słabości poddawała się wyobrażając sobie brata, który ją osłoni, a teraz uosabiając go w wielkim troglodycie, który zapewne tak samo jak i ona szukał szansy ucieczki. A jednak byli teraz sami. We trójkę. Bez kajdan i okowów... a przynajmniej ona i chłopak. Prawie jak wolni ludzie. Lecz z tylko jedną droga naprzód. Tobiasz ostrożnie stawiał kroki. Był kretem. Nauczył się, że w głębinach nie ma miejsca na pomyłki. Ale bał się tak samo jak ona, co chwila panicznie zatrzymując się jakby w przestraszony, że coś zobaczył w ciemnym kącie korytarza. Nagle jednak zatrzymał się wciągając w płuca powietrze. Miał rację. Śmierdziało. Gazy kopalniane. By się ich pozbyć normalnie wysyłano wypalaczy. Teraz nie mieli nikogo takiego pod ręką.
- Trzeba się mocno pochylić – rzekł rzeczowo chłopak opuszczając kaganek do wysokości kolan i zgiąwszy się w pół ruszył dalej na przód. Pozostała dwójka poszła w jego ślady rzucając uważne spojrzenia zakamarkom. Ruszyli dalej.
Nie minęło dużo czasu gdy dotarli w końcu do wspomnianej przez Szuraka komnaty. Tu już strop był wyżej więc Kurt mógł z przeciągnięciem wyprostować kręgosłup w końcu. Tobiasz jednak tak samo jak i oni był chętny znaleźć coś niespodziewanego. W końcu mieli olbrzyma do obrony. Czy to możliwe by mogło im się udać uciec? Pytanie to ze zdwojoną siła dotarło do obojga gdy znaleźli się w miejscu gdzie powinny być deski blokujące wejście na koniec chodnika. Deski co prawda były… ale obok leżała oparta o ścianę wyciągarka do gwoździ.. Zapora była rozbrojona.

Tobiasz tylko raz obejrzał się upewniwszy się, że im tak samo jak i jemu nie śpieszy się do powrotu do Szuraka. Poszedł więc dalej obchodząc resztki barykady. Astria pierwsza zobaczyła osmalające ściany korytarza smugi ciemnej sadzy. Wszyscy oddychali szybciej. W zimnym korytarzu górniczym prawie zapachniało wolnością…. Dopiero po chwili Tobiasz zatrzymał się pokazując pozostałym dziurę na przodku chodnika. Wszędzie po spągu walały się liczne pokruszone kamienie. Cała trójka zatrzymała się przez chwilę. Nawet Kurt choć tęskno mu było do porządnej bitki, stał teraz niezdecydowany i jakby speszony koniecznością podjęcia decyzji. Podeszli bliżej, by zajrzeć do środka. Jama była zdecydowanie nienaturalna i nie potrzeba było znawcy, by rozpoznał resztki czarnego prochu dookoła. Prowadziła pionowo w dół prosto w nieznane. Czy tak wyglądała wolność?

Podmuch z wnętrza uderzył ich zupełnie niespodziewanie, a Astria w dodatku omal nie straciła przytomności. Poczuła to tak zupełnie nagle. Zmęczona po całym dniu i podłamana tym co nieprawdziwe. Nogi zrobiły się pod nią miękkie, a wzrok zamglił. Ktoś niedaleko parał się potężną magią. Upadła. Dopiero bolesne uderzenie barkiem o skałę i przeturlanie się kawałek w dół na zimną, ale za to niesłychanie jak na kopalnie gładziutką posadzkę, przywróciło ją do normalności. Ciemność. Zupełna ciemność. Gdzieś obok jęczał Tobiasz….
- Moja noga… moja noga…
A gdzieś dalej w nieznanym kierunku dał się słyszeć chrobot. Jakby ktoś metalowymi widelczykami, jakie dziadek trzymał w kredensie, pocierał o posadzkę. Potem węszenie i cichy pisk. Całkiem niedaleko.

Kurt w ostatniej chwili zaparł się o przeciwległą ścianę, gdy strumień powietrza wyleciał z siłą rozpędzonego konia z dziury w ziemi. Widział, że Tobiasz i Astria nie mieli tyle szczęścia, a dziewczyna chyba w dodatku zasłabła. Chłopak próbował ją łapać, ale przypłacił to własnym upadkiem do dziury i co gorsza utratą światła. Zapadła ciemność. Ciemność, w której Kurt tak naprawdę był całkiem bezbronny. Wielki gladiator został niemal zupełnie sam ze sobą. Gdy usłyszał jęczenie z odległości nie większej niż parę metrów, odetchnął. To był głos Tobiasza.

***

Dzięki działaniom Vestine wszyscy zyskali trochę cennego czas. Czarodziejka w oddalonym korytarzu, wywołała odgłosy zgoła podobne do tych, co sami je mieliście wytwarzać za moment. Odczuła zawirowanie wiatrów wyjątkowo silnie, zresztą sam czar zadział w nadzwyczajny sposób, jak dwa zaklęcia, dwa różne wyraźne odgłosy, uderzeń stali i ludzkich pohukiwań.
Wszystkim udało się rozkuć, mimo pośpiechu bardzo sprawnie. Z rąk i nóg nadal zwisały utrudniające poruszanie się łańcuchy, ale swoboda ruchów była nieporównywalna. Niestety mimo obfitości sprzętu górniczego w magazynie nie było broni. Każdy więc wybrał jako broń to co dla niego najlepsze, Bobby i Callisto siekiery, Valdred porządny młot kowalski, Vestine przypominający nadziak oskard.
Bobby, która za wszelką cenę chciała ratować kompana, nawet nie wiedziała gdzie jest wyjście z na wyższy poziom kopalni.
Kuno odnalazł się w świetle lamp, okrwawiony i drżący, ale żywy. Jako broń chwycił pierwszy z brzegu kilof.
- Jedną chwilkę – rzucił błagalnie w kierunku wyróżniającego się posturą Alberta.
Faktycznie starczyło mu kilka sekund. Kilka bacznych spojrzeń i sprawnie odsuwał zawaloną sprzętem półkę, odgarniał brudny, przygnieciony kamieniem worek. Coś podniósł z niewielkiej dziury w podłożu. Uśmiechał się z satysfakcją.
- Udało się szefie – padło w nieokreślonym kierunku. Kuno z dumą pokazał dwulitrowy bukłak.
- Każdy sztygar pije w robocie – odpowiedział na pytające spojrzenia i pociągnął dużego łyka, potem podał dalej – Jeszcze tytoń – zawinięta w szmatę paczuszkę rzucił pierwszemu chętnemu. – Nic więcej.
- Ktoś tu zlazł niedawno z góry –
ciągnął spokojnie dalej jakby niewielki magazyn miał być ich miejscem docelowym - pewnie brygada do sprzątania, po tym jak coś walnęło w zachodnich korytarzach, wydawało mi się, że Szuraka słyszałem, ale czy jakaś kobita z nimi była to nie wiem - powiedział do Valdreda poklepując go po ramieniu. Widać było, że postanowił zadbać o swoje bezpieczeństwo. W dużej grupie.
- No i po co leźć na górę, mała – po spirytusie zrobił się odważniejszy, ale i tak przezornie trzymał się poza zasięgiem Bobby - to ja nie wiem…
- Nie zostawię tutaj siostry –
warknął Valdred odtrącając podaną mu flaszkę.
- Jak cię powieszą, to też jej nie pomożesz. Po cichu stąd nie wyleziesz, nie ma szans. JA po cichu stąd nie wylezę – zaklął pod nosem – a na cichości to się dobrze znam. Za to jakby być na zewnątrz… Dziewka niech pokaże rozpadlinę.
- Bo za panną choćby do środka ziemi – zarechotał jeszcze patrząc na gołe nogi dziewczyny – Czas stąd spierdalać.
Bobby, która za wszelką cenę chciała ratować kompana, nawet nie wiedziała gdzie jest wyjście na wyższy poziom kopalni nie mówiąc już o barakach na górze, w których tylko pół nocy zabawiła nim ją zamknęli. Śliski musiał poczekać.
Opuściliście magazyn i skierowaliście się do miejsca niedawnego dramatu. Tylko Valdred mijając chodnik prowadzący do wejścia do głównego szybu zagryzł język… Po prostu nie mógł jej opuścić... ale musiał też wiedzieć gdzie jest ta szczelina, którą inni chcieli uciec. Może z Albertem naprawdę uda im uratować Astrię, a potem tu wrócić?
Długo milkł hałas poczyniony przez Ve. Za długo. Niektórym wydawało się, że rozróżniają stukot metalowej broni. I gdy nagle zapadła cisza z łatwością rozróżniliście skaveńskie piski o niemożliwym do określenia źródle. Jakby ze wszystkich stron. Zbyt dużo czasu straciliście na rozkuwanie.

Ale to co was wszystkich najbardziej zaskoczyło to wielka kula. Nie miała odpowiedników w doświadczeniu nikogo z was. Jedynie Callisto uczył się o technikach oblężeń, katapultach wystrzelających płonące pułapki. Ale to nie było to. Coś z wielką szybkością toczyło się w waszym kierunku. Bryzgając jakąś cieczą na boki. W wąskim korytarzu wszyscy rzuciliście się do ścian. Nie wszyscy w porę. Substancja obryzgała Kuno, który syknął z bólu, na jego ramieniu momentalnie pojawiły się wielkie purchle.
Kula rozłożyła się w gigantycznego chrząszcza. Drapieżnik o półtorametrowej długości, i prawie metrowym obwodzie. Powierzchnia chitynowego pancerza bulgotała niczym gejzer. Z ran tryskała jadowita krew. Jak dotąd mieliście szczęście.
Za nim, z korytarza, z którego przyszliście, tego prowadzącego do szybu i do karcerów, wyłoniły się szczurze postacie.


Tym razem się nie chowały przed wami. Krótkie brzytwopodobne ostrza błyskały w ciemności gdy podchodziły do was zwinnie skacząc z nogi na nogę.

Pierwszy w przeciwną stronę pobiegł Kuno. Z początku z krzykiem próbował zmazać z siebie maź insekta, lecz gdy substancja zaczęła parzyć go też w ręce, rzucił się przed siebie nie patrząc już na nic.
Stwór zaś okazawszy całą swoją krasę, ruszał się powoli co chwila chlupocząc i otrząsając się jakby w obrzydzeniu na myśl o tym co go wypełniało. I wyglądał jakby miał zaraz … pęknąć.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 05-09-2009 o 12:59.
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172