lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Do zobaczenia w Piekle! (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/7948-do-zobaczenia-w-piekle.html)

Van der Vill 07-09-2009 11:10

Do zobaczenia w Piekle!
 
Do zobaczenia w Piekle

Muzyka pod tekst



To trwało od ostatnich paru godzin.

Droga - nierówna, nieubita i dziurawa, rozsypywała się pod waszymi stopami. Z zachwytem dostrzegliście, że w końcu przechodzi w ubitą ścieżkę. Przed wami zamalowało małe wzgórze z samotnym drzewem na horyzoncie.

Przez ostatnie godziny drążył was ten sam widok - setki, a może nawet tysiące grobów, kopców, usypanych na cześć zmarłych. W większość nich wbite były przerdzewiałe lub połamane miecze albo rękojeści - jednoznaczny dowód na to, że zmarłymi byli walczący. Niestety, wiedzieliście, że tak jak żołnierze, walczący byli mieszkańcy Wolfenburga.
Czas mijał, a horyzont wciąż pokrywała mgła i kolejne cmentarzyska. Ciągnęły się całymi kilometrami, jakby miały nigdy nie mieć końca. Trawa coraz bardziej rzedła, ukazując wypaloną ogniem, suchą ziemię.

Ścieżka, którą dostrzegliście dalej, prowadziła wzdłuż wzgórza, w końcu wychodząc na jego szczyt. Co bieglejsi dostrzegli pewnie, że niegdyś był to Trakt Północny, przecinający cały Hochland drogą z Middenheim do Wolfenburga. Teraz jego pozostałości zaprowadziły was ku smutnemu horyzontowi.



To, co kiedyś było stolicą Ostlandu i najbardziej ufortyfikowanym miastem północy, leżało w gruzach. Liczne wieże i pałace gniły gdzieś w oddali, wciąż płonąc, jakby wojna zakończyła się wczoraj, a nie miesiące temu.

List prowadził was tu i tu mieliście nadzieję znaleźć Wurta, syna człowieka, który niegdyś tak gościnnie przyjął was w dom i nakarmił, jak robi się z goścmi. Mimo, iż nie znaliście go dobrze, wiedzieliście, że na tym smutnym świecie trzeba wspomagać tych, którzy podali wam kiedyś dłoń.

Pierwsze ulice wydawały się być najbardziej puste - w oddali, za murem, który odgradzał gród od podgrodnych wioseczek, góry gruzu zapewne utrudniłyby chodzenie. Tutaj szliście dalej smętną ulicą pośród ścian i resztek sufitów.



Nagle, gdzieś spomiędzy ścian, dostrzegliście poruszenie. Jedna, potem druga, trzecia i kolejne zgarbione, brudne postaci wyłaniały się na ulicę, na początku onieśmielone, potem coraz bardziej pewne siebie. Nim zdążyliście się obejrzeć zostaliście otoczeni przez masę garbusów, kalek i ubogich. Wszyscy wysuwali ręce do przodu, próbując choć dotknąć skraju waszych ciuchów; brudne ręce kładły się na waszych policzkach i twarzach, a parę sięgnęło nawet do sakiew. Pytania - "Skąd przybywacie, panowie?", "Czy Imperium wciąż stoi?", "Kto śle nam siły?", "Moja córka? Panie, widziałeś moją córkę?", "Karl Franz! Karl Franz! Czy Imperator wciąż siedzi na tronie?", "Czym... czym było to, co tu przeszło?" zalały was całą falą. Z równą siłą przed wasze oczy wytrysnęły na wpół sprawne miecze, wygniecione hełmy, zniszczona biżuteria i stare obrazy, a ceny, choć wysokie, wciąż zmniejszały się, jeśli nie zechcieliście kupić towaru.

Z ich oczu malowała się nadzieja, niezmierzony smutek i okruchy szaleństwa. Ludzie, którzy tu pozostali nie wiedzieli już, w co wierzyć. Ich twarze, brudne, twardo ciosane i pokaleczone, krzywiły się w uśmiechach i przerażeniu na wasz widok.
W ruinach Wolfenburga najpierw zostaliście otoczeni przez zwierzęta.

Zaś parę tygodni wcześniej...

Pycha, czyli Sigryd

"Bracia i przyjaciele moi!"

Pośrodku hochlandzkiego lasu, w karczmie pełnej dzikusów i brudnych łowczych z ukosa patrzących na suto zastawiony stół, słowa te były jak wybawienie. Ktoś na poziomie, ktoś z wykształceniem, ktoś, kto już niegdyś udzielił rycerzowi schronienia, teraz pisał list. Zanurzając się w zgrabnie skreślonych literach, Sigryd popijał wino z brudnego kubka. Wszyscy w przydrożnej gospodzie milczeli, przygnieceni osobowością wysoko urodzonego Rycerza Pantery.
Przez myśl przeleciały mu ostatnie wydarzenia. Wielka wojna, uderzenie czegoś nie do opisania z północy, jego czynny udział przy jednej z ważniejszych kompanii, rozbicie jej i powolny powrót w stronę Middenheim. Pamiętał, że przez ostatnie dni marzył o wysokich murach miasta-fortecy, malujących się na horyzoncie.
Kubek uderzył o ławkę, przyciągając uwagę tubylców.
- Co to, to nie! - warknął pod nosem Sigryd, naciągając na dłonie rękawice. Middenheim poczeka, bowiem jeśli druh od serca ma dziecko w opresji, nie zostawia się go bez pomocy.
- Dobrze się spisałeś. - w stronę posłańca, który cały czas siedział cicho, poleciał szyling. - A teraz pokaż tę błyskotkę.
Po krótkim spojrzeniu, z wyrazem znużenia kolejnym złotym cackiem, von Holssender odrzucił pierścień w stronę chłopca, jakby były to resztki spod paznokci. Potem nachylił się w jego stronę, przeszywając go spojrzeniem
- Słuchaj mnie, młodzieńcze, bowiem nie będę się powtarzał. Jedź do swego pana i rzeknij mu, że do kolejnego Hexensnacht może oczekiwać w domu syna. Przekaż też, że jeśli Rycerz Pantery coś obiecuje... - wziął z rogu krzesła hełm. - ...to dotrzyma słowa. Gospodarzu, gotuj mego konia! I byle wyglądał jak nowy!

[Ekwipunek: topór, sztylety, zbroja płytowa; jurny rumak, zapasy na drogę i 10 marek w zanadrzu]

Zemsta, czyli Wilhelm

[pozwoliłem sobie zmienić nieco wersję wydarzeń - miast zostać odciętym w Wolfenburgu, Wilhelm został odcięty gdzieś w okolicy Gór Wewnętrznych]

W ferworze bitewnej zawieruchy strzały lecą we wszystkie strony, topory i ostrza mieczy tańczą wokół, a dzikie krzyki i wycia potępionych dusz, ulatujących do Morra wzbudzają przerażenie. Wilhelm złapał się na głowę, uderzony odlatującym gdzieś hełmem i przekrwionymi oczami wpatrzył przed siebie. Spośród ludzi północy, wielkich, brudnych i pokrytych symbolami Mrocznych Potęg pojawiło się coś więcej; strzępy kości i ścięgien układały się w dziwaczną machinę, puste oczodoły zaświeciły zielonkawym ogniem. Wrzeszcząc imiona ukochanych, rzucił się naprzód, wymachując ciężkim, długim mieczem.
Jedno mrugnięcie, potwór lata w górę i w dół - nie, on tylko biegnie, pochylając się co chwila.
Drugie - długi skok, powietrze i krew na twarzy, miecz zatrzymuje się na czymś twardym.
Trzeci - ból, ogłupienie i roztrzepany wzrok; żołnierze, dzikusy, znaki, znaki, znaki...

***

Zielony znak na suficie ulepiony był z ziół.
Wilhelm otwarł oczy i spróbował ruszyć głową. Z jękiem opadł na poduchę, wypchaną liśćmi. Był nakryty kocem i owinięty skrawami materiału.
- Leż. - mruknął cichy starzec, przeżuwając chleb. Uniósł dłoń i górę i zgarnął pajęczynę ze ściany. - Nie powinieneś jeszcze wstawać. Po prawdzie, poczekasz jeszcze trochę na taką okazję.
Bretończyk zamknął oczy, zapadając znowu w sen.

***

- Sen? - spytał Wilhelm.
- Tylko prawda. - odpowiedział smutno starzec, przecierając mu czoło.

***

Wilhelm dopił mleko. Łapczywie pożarł też ser, jaki Jurgen przygotował mu na śniadanie. Przełknął ostatni fragment, przeglądając pismo.
- Von Helm to przyjaciel. Pomyślałby ktoś, że przeciw niektórym koszmarom nikt nie stawiłby czoła. Ja stawiłem. I on też, strzelając wtedy do tego w lesie. Uratował mi tyłek.
Dziadek skinął krótko głową.
- Jadę do Wolfenburga.
Posłaniec uśmiechnął się na tę wieść. Szybko przyodziewek i założenie broni na ramię. Staruszek, na szczęście, dysponował też koniem.
- Nie martw się. - pożegnał go Wilhelm, gdy chłopiec od von Helma czekał na zewnątrz. - Dla ciebie zrobiłbym to samo. Bywaj!

[Ekwipunek: miecz bastardowy, sztylet, zapasy na parę dni, stary, ale wytrzymały koń]

Bez łaski, czyli Lambert

- List gończy? - łowca wyszczerzył zęby, z politowaniem spoglądając na posłańca.
- Nie, p-panie...
Lambert zagłębił się w treści. Stary von Helm chciał zwrotu przysługi, za to, dawno temu, gdy przechował te parę trupów, których nie powinni widzieć strażnicy dróg. Niech to diabli!
- Co to, kurwa, ma być? - spytał, wstając od stołu. - Za kogo ma mnie ten dziadyga? Za posłańca? Psa na smyczy, którego może spuścić, kiedy chce? Niańkę dla tego gnoja z jego lędźwi?
Chłopiec cofnął się parę kroków.
- Czy twojego pana kompletnie pojebało? - wrzasnął Lambert, przewracając stół. Napoje i jedzenie zwaliły się na ziemię, ale nikt w gospodzie nawet się nie ruszył. Kusza leżała niedaleko łowcy i w każdym momencie mogła znaleźć się w jego dłoni. Bywalcy pamiętali jeszcze, jak jeden z tutejszych "bohaterów" ruszył śledzić podejrzanego przybysza. Skończył szybciej, niż zdążył otworzyć sobie drzwi.
- P-pan będzie wdzięczny... błagam, waćpanie, nie mógłbyś... ja...
Przyparty do ściany, posłaniec napotkał oczy Lamberta.
- ...i...i-i... nagroda...
- Teraz rozmawiamy.
Chłopak padł na ziemię, a łowca przystawił sobie ławkę bliżej.
- Jeśli ma być żywy, przekaż Helmowi, żeby potroił stawkę.

[Ekwipunek: kusza, miecz, sztylet, zapasy na dziesięć dni, kara klacz]

Gorączka, czyli Jakuszyn

"...Życząc powodzenia i błogosławiąc was przez Shallyę, Ranalda i
Sigmara, pana naszego, w powrót wasz rychły wierzę.

Stary druh i przyjaciel wasz
Berthold von Helm, starosta wierzburski, ostermarski".

Po odczytaniu ostatnich słów listu w karczmie zapadła cisza, która
zaczęła wkrótce się przedłużać. Przerwało ją dopiero głośne mlaskanie i
bekanie rozpartego na dębowej ławie kozaka, który wbrew temu, czego
spodziewał się stojący nieopodal umyślny, nie odpowiedział zaraz po
wysłuchaniu ale wrócił spokojnie do przerwanego posiłku.
Chłopak patrzył z niedowierzaniem na brudnego, zapijaczonego typa
pałaszującego w najlepsze utłuszczonymi palcami pieczyste. Wąsaty kozak
stosował przy tym metodę: na jeden kęs mięsa, dwa łyki ze
stojącej obok talerza otwartej butelki wódki. To ma być ten "szlachetny
i chętny do pomocy człowiek", o którym pisze w liście Pan Starosta?! Nie
może to być. Ale rezolutny cham nie byłby sobą, gdyby nie sprawdził tego
wcześniej, niestety, o pomyłce nie mogło być mowy.
Odrażający ochlapus odezwał się dopiero, gdy pracowicie ogryzł ostatnią
kosteczkę i wytarł łapy w sznurowany rękaw, którego stan wskazywał na
to, że jego właściciel wykonuje tę czynność po każdym posiłku. Pogłaskał
się po brzuchu i popatrzył przekrwionymi oczyma na młodego:
- Dobrześ się sprawił, że mnie odnalazł aż tutaj. Siądnij, napijesz się
zacnej gorzałki z Jakuszynem.
- Nie powinienem chyba, panie...- wybąkał pachołek. Muszę....
- No żebym nie zmienił zdania, chamie... Zawsze się możesz napić wody z
tego bajora dla koni przed karczmą, jak ci gorzałka niemiła. Siadaj! -
podniósł nieco głos kozak.
Chłopak postanowił na razie nie drażnić kogoś, kto wygląda jak bandyta i
ma szablę. Usiadł na jednym półdupku, a zaraz po tym w jego rękach
pojawiła się podana przez rozmówcę butelczyna.
- Pij!
- A...Ale...
- Pij!!!- pięść, której otarcia na kościach mówiły, że w niejedno już
tłukła, uderzyła z mocą w ławę, aż zakołysały się stojące dalej
drewniane kufle.
Pociągnął mocnej gorzały wprost z butelki, paliła jak ogień... Już po
pierwszym łyku zakręciło mu się w głowie.
- Jeszcze, mówię!
Gdy tamten pozwolił mu skończyć, umyślny zaczął wodzić dookoła
półprzytomnym wzrokiem a w brzuchu czuł coś w rodzaju palących się w
piecu drew.
- Widzisz chłopie... - zaczął wreszcie kozak. - Twój pan to oleju w
głowie ma ile trzeba, że to mnie poszukał. Ucz się od niego sprytu... Bom
do delikatnej wycieczki odpowiedni jak nikt. Pokaż no mi zaraz ten złoty
pierścień, co to po nim rozpozna się młodego pana dziedzica.
- A... Ale... - chłopak ze zdumieniem dostrzegł, że jego głos przypomina
bardzo bełkot całkiem pijanego bywalca podrzędnej knajpy - Przecie...
- Chamie, nie wyprowadzaj mnie znowuż z nerw...- oczy kozaka zamieniły
się w cienkie, źle wróżące na dalszy ciąg rozmowy szparki - Pana masz
bystrego jak zimne strumienie kislevskie, a tyś sam matoł jak pniak.
Jakże to, wydaje ci się, mam rozpoznać tamtą błyskotkę i osobę, co ją
nosi, jakem tej coś ją przywiózł nie obaczę? No?!
- No... No tak... - zgodził się chłopak, po czym niepewnie wyjął z buta
zawiniątko, które po chwili zostało rozwinięte okazując okazały klejnot.
- Dawaj, pachołku! - warknął kozak, a potem sam przechylił się
przez ławę wyrywając prawie chłopakowi z ręki pierścień... Pijany umyślny
patrzył jak przez mgłę, jak przekrwione oko ogląda pod światło wytwór
jubilerskiej sztuki.
- Zacny, zaiste, zacny!!!- szeroki uśmiech zepsutych zębów rozświetlił
wręcz mroczny kąt gospody. Chłopak wyciągnął dłoń po zwrot własności,
ale zaraz pożałował tego ruchu.
Kozak, chwiejąc się pod wpływem wypitego alkoholu jedną rękę z klejnotem
schował za siebie, a druga łapa chwyciła chama za oszywkę, skręciła
koszulinę tak, że aż zaszczypało, a potem nagle duża siła odepchnęła
brutalnie chłopaka na ścianę.
- Gdzieeeee z łapami, widzisz go! Swołocz! - zawył na całą karczmę
podrywając się na nogi i stanął nad stołem jak buchający z nosa
powietrzem byk. Bardzo pijany byk.
- Ale panie... - zapłakał chłopak - Co ja mam teraz...
- Zamilknij chamie, bo misja twoja zakończona. Mi się tera ten pierścień
do wypełnienia woli pana starosty nada, tobie już nic po nim! A jak
jeszcze słowo usłyszę, jakem kozak, szablę wyciągnę i płazem przez ryja
przejadę że maty rodzona nie pozna. - huknął.
Pachołek przełknął ślinę, na wpół pijany, na wpół przestraszony
wybuchem. Ozwać się jednak nie ważył.
- Karczmarzu, gotuj mego konia, wyruszam co żyw! - zakrzyknął
kozak - A i trzech antałków na drogę wyszykować nie zapomnij! A ty
co się tak gapisz chamie? Ruszaj stąd, ale już, psia mac!

Fragment autorstwa arm1tage

[Ekwipunek: szabla, sztylety, zapasy na drogę, wierny rumak oraz 10 koron w sakwie]

Wszyscy

Spotkanie w którejś z przydrożnych gospód na granicy Ostlandu i Hochlandu nie należało do najmilszych, szybko jednak i szczęśliwie okazało się, że macie wspólny interes. Niektórzy nigdy nie zaufaliby innym, inni z kolei w życiu nie pałętaliby się z niektórymi. Teraz jednak łączyła was wspólna sprawa - na ruinach stolicy Ostlandu, gdzie Rycerz Pantery będzie przeklinany przez zabobonnych sigmarytów, bretończyk, uznany za dziw może zawisnąć przed zachodem, łowca głów napotka tylko podobnych sobie, a kozak rozdziawi gębę ze zdziwienia, potrzeba sojuszników.

-----------------------------------------

Od MG:

To pierwszy post, w którym sugeruję opisać wygląd i charakter postaci. Trochę już ze sobą podróżujecie, więc warto wtrącić parę szczegółów z historii. Oraz, oczywiście, wrażenia z podróży.
Ciężko mi się pierwszy pisało, a i niezwykle długi jest. Wszystkich, nie cierpiących opisówek, serdecznie przepraszam.

Hej, arm1tage, dzięki za pomysł - dzięki Twojemu preludiom wpadłem na to, jak zakręcić tekst przy innych postaciach. Rządzisz.

arm1tage 09-09-2009 19:25

Kozak rozdziawił gębę ze zdziwienia.
- Jebała to sobaka! Wielem widział już pogorzelisk i ruin, ale takiej góry gówna jeszczem nie oglądał.
Przekrwione oczyska wodziły po zgliszczach, jakby te były siódmym cudem świata. Długie koślawe nieco palce mełły zdjętą przy wjeździe do miasta wystrzępioną baranią czapę, w której liczne dziury uzupełniono trawą.
Wygolona glaca porąbanego w wielu potyczkach łba świeciła łyswą, poza swiecącym się od tłuszczu pozostawionym na środku głowy długim kozackim czubem, zwisającym z fantazją na podkrążone pijackie oczodoły. Co ciekawe czub, w przeciwieństwie do ubioru mężczyzny, który wyglądał jakby noszący postawił sobie za punkt honoru noszenie go do prawie całkowitego zdarcia, czub wyglądał na starannie ułożony. W przeciwieństwie do bardzo długich, sięgających piersi wąsisk o wyraźnie siwym odcieniu, które rosły jak chciały.
Mordę kozaka, gdyby przyszło komuś do głowy zapytac sto osób o słowo, które najlepiej by ją określiło, zdecydowana większośc określiłaby jako „niechybnie bandycką”. Zbijała z tropu może wyraźnie rysująca się na niemłodej już twarzy duma, zamyślenie i przemykający czasem wyraz czegoś w rodzaju troski – wszystkie trzy jakoś zupełnie na pasowały do tej zniszczonej wichrami fizjonomii.
Ubiór kozaka na pewno nie wyróżniał się pięknym wyglądem, łagodnie mówiąc. Dla odmiany prezentował się wyjątkowo swobodnie i luźno. Stanowiły go szarawe, spłowiałe do szczętu siermięgi, z których jedna była bardziej wytarta, a kolejna częściowo podarta – co wydawało się wcale nie przeszkadzac właścicielowi. Jako dolne odzienie służyły pozszywane pozornie chaotycznie kawałki grubych ciemnych płacht, które tworzyły jednak coś na kształt spodni – jakże odmiennych jednak od tego, co zwykło się tym mianem określac w centralnych częściach Imperium. W ubiór wkomponowane było też całe mnóstwo sznurków, czy to na nogawicach i rękawach, czy to na piersiach: w postaci sznurkowatych lekko barwionych wschodnich ozdób którymi przetkano gruby materiał. Przy kołyszących się powolnych ruchach, pod luźnymi, szmaciarskimi niemalże szatami uważny obserwator dostrzec mógł ciasno przylegającą do ciała skórznię, wcmacnianą płytkami.Całości dopełniały wysokie, sięgające pod kolana sznurowane buciory, rzemienie opasające wystające spod szerokich rękawów przedramiona oraz postrzępione, skórzane rękawice i okazały, szeroki pas.
Gdy kozak kolebał się niedbale w siodle poruszającego się spokojnie wierzchowca, tanie drewniane ozdóbki i amulety przewieszone na rzemykach na szyi jeźdzca kołysały się lekko. Przygarbiona sylweta jadącego i nonszalanckie bujanie się na koniu mogłoby zmylic mniej wprawne oko, ale doświadczony koniuszy wyłapałby ruchy, które świadczyły o tym, że jeździec ten większośc swego życia spędził na końskim grzbiecie. Każdy, kto słyszał o stylu życia ludzi stepu, nie dziwił się umiejętnościom jeździeckim nawet przeciętnego kozaka.
Tych, którzy słyszeli opowieści o kozackich wojskach, dziwic wszelakoż mogło to, że na pierwszy przynajmniej rzut oka całe uzbrojenie Jakuszyna stanowiła stara, ciężka zakrzywiona szabla zwieszona w czarnej pochwie podwiązanej do konia. Nie można było wykluczyc targania przezeń jakichś broni w worku podróżnym, podłużnych zawiniątkach i jukach przytroczonych do wierzchowca, ale mimo to dziwił brak broni strzeleckiej czy też charakterystycznych toporów.
Podczas długiej, ciągnącej się jak flaki z olejem podróży w przygnebiającym klimacie kozak trzymał się na uboczu, miało się wrażenie, że nie tylko właściciel konia, ale i sam koń był w stanie permanentnego upojenia alkoholowego – bo jego trasa wiodła to na ukos głównego traktu, to w nieskoordynowany sposób kluczyła za jakimiś chaszczami, ale zawsze leniwie i jakby niedbale sprzeciwiała się idei prostego przemieszczania się z jednego punktu do drugiego. Bywało, że znikali na czas jakiś z tyłu i wracali po paru godzinach nawet, koń spienony i zmęczony wyraźnie galopem.
Choc miał w głowie cel swojej podróży, Jakuszyn próbował bezskutecznie przypomniec sobie szczegóły, w jakich poznał towarzyszy swojej wędrówki i drogę w ich towarzystwie. Im bardziej próbował, tym częściej napotykał mur pijackiej niepamięci i rekonstruował sobie wszystko tylko na podstawie rzadszych lub częstszych okruchów świadomości. Cóż, dobrze zaopatrzył się na wyprawę, a teraz zapasy gorzały stały się mocno przerzedzone i do kozaka zaczęło powoli docierac, w jakim momencie swojej historii się znalazł i jacy to kompanioni wjeżdżali właśnie u jego boku do miasta.
- Job twoju mat...- zaklął i pociągnął solidnie z bukłaka – Bo życie na trzeźwo jest nie do przyjęcia.

kayas 15-09-2009 20:00

- Nie klnij, kmiocie.- burknął Wilhelm zrównując się z Jakuszynem. Kislevita widział tylko ruiny miasta, przez które przeszła bitwa: Wilhelm widział nieumarłe miasto, pełne pośmiertnych drgawek. Szabrowników, dezerterów, niedobitków, maruderów, umierających żołnierzy i przerażonych mieszkańców. A gdzieś tam, był cel jego podróży. Zmrużył szare oczy, poprawiając szeroki kapelusz. Ludzie, raczej resztki ludzi. Przerażeni, przygnębieni, przybici. „Wyglądają jak szczury”- pomyślał Wilhelm.
Droga było trudna i upokarzająca: niemal co noc budził się przerażony. Koszmary ciągle go nie opuszczały, ale polubił je: pozwalały mu nie bać się dnia. Nie raz i nie dwa patrzył w oczy wampira bez strachu, bo wiedział że to nic w porównaniu z tym co przeżyje w nocy: wspomnienia straszliwych dni tułaczki po przeklętych ziemiach.
Twarz Wilhelma był jak zawsze niewzruszona: szare oczy, prosty nos, zaniedbane, choć może kiedyś przystojne rysy twarzy. Szerokie barki opasywał ciężki płaszcz, spod którego widniał półtorak. Na długi, poplątanych czarnych włosach spoczywał stary, zniszczony kapelusz. Jednym słowem: bardzo nie po szlachecku, ale Wilhelm nie był szlachcicem. William can Canoe był szlachcicem, ale to było dawno i kto inny.
„Co za czasy, żeby von Helm zadawał się z taką hałastrą” pomyślał. Znał go jeszcze jako William… czy von Helm wie kim jestem? Na pewno wie co się stało… wiec wie, inaczej miałby mnie za zmarłego. Czy jak niemal każdy uzna mnie za obłąkańca?
Pijany Kislevita, napuszony rycerz i żałosny łowca głów… Wilhelma nie interesowały pieniądze. Nie musiał kupować gorzały, udowadniać swej wyższości ani zarabiać w ten sposób na życie. Zgodził się bo von Helm był jego przyjacielem… i miał nadzieje znaleźć tu niedobitki armii chaosu, i kontynuować zemstę. Zemstę za Williama.

arm1tage 15-09-2009 21:09

Kozak dopił spokojnie łyk z bukłaka i skrzywił się w nieładnym uśmiechu. Koń jego wyraźnie zwolnił, a jeździec wyprostował się z dumą, choć wyraźnie chwiał się w cuglach. Brudna ciecz wypluta z mokrych jeszcze od gorzały ust poleciała w pył drogi.
- Kogo nazywasz kmiotem, burak? - spiewny kislevski akcent nie pasował do poważnie i twardo brzmiącego głosu. - Wasz lud jeszcze w skórach łaził, i maczugami machał, gdy nasza kozacka starszyzna przy ogniskach siadywała. A ja starszy kozak, i będę klął kiedy chcę, kogo chcę i jak chcę, a takie sobaki jak ty mogą mi do butów narobic.
Łeb kozaka był wysoko podniesiony, spojrzenie było zaskakująco trzeźwe, jedna ręka spoczywała swobodnie na rękojeści szabli, drugiej nie było widać spod szerokich łachmanów.

kayas 15-09-2009 21:21

Wilhelm spiął konia i spojrzał twardo na kozaka.
- I do dziś przy tych ogniskach, dziadygi, siedzicie. Dla mnie starszy kozak to tyle co tileańska dziwka. Więc nie, nie będziesz klął, chyba ze Ci zapłacimy.
Nie widać jednej ręki... druga na mieczu. Biedy pijaczyna... chyba nie chce zginac jeszcze przed spotkaniem wroga...
- Ręka na szabli? Ha, czy ty mi grozisz? Proszę Cie Jakuszyn, oszczedź tego mnie i sobie...
Szabla, zabójcza rzecz. Ciężka, mocna, jak sie nią umie zamachnąć ciosy lecą jak głupie. Wilhelm uczył się robić szablą w Estalii. "Jeśli Jakuszyn nie jest tak pijany na jakiego wygląda... to i tak przegra. Ale będzie sie bronił jak lew."

arm1tage 15-09-2009 21:39

Kozak nie odpowiedział od razu. Po prostu chwilę pomilczał, a potem pomalutku podjechał blisko, tak blisko, że Wilhelm mógł wyczuć woń zepsutych zębów i potężny smród gorzały.
- Nigdy...- wycedził, wpatrując się w tamtego hardo, choć mętnymi od wypitej wódy oczyma - Nigdy nie będziesz kozakowi mówił co ten ma robić lub nie... I ja za to nawet i zginąć mogę, raz maty rodyła! I chuj tobie do tego. A jak ci się to nie podoba, to jebał cię pies. Kozak wolny, nie tak ja wy...A jak chcesz przekleństw kozaka więcej nie słyszeć, to ubić mnie musisz. Albo stawaj, albo się z odmiennością innego od siebie pogódź i odpierdol.

kayas 15-09-2009 21:48

- Szczerze mnie ranisz Jakuszyn- Wilhelm zmienił taktykę. Trzeba by go podejsc inaczej - Mówisz o sobie jak o szlachcicu, a odzywasz się jak cham. Chlejesz jak cham... pamiętasz choć jak mam na imię? Pamiętasz cokolwiek, poza włąsnym imieniem i miejscem gdzie schowałeś gorzałę?
Wilhelm puścił lewą ręką cugle i położył ją na rękojeści miecza.
- Może przetrzeźwiej trochę i uspokój się, bo jeśli w takim stanie masz pilnować moich pleców, to moze do razu się powieśmy.

arm1tage 15-09-2009 21:59

Jakuszyn chyba również zmienił taktykę, o ile można było o niej mówić w przypadku zapijaczonego kozaka. Po słowach Wilhelma, twarz kislevity rozjaśnił szeroki uśmiech, ukazujący wachlarz nadpsutych pniaków.
- Ależ nu jaśnie panie, jakże to "chlejesz jak cham".? Przecie wiadomo i wszem, że chama to i nie stać na taką zacną gorzałkę, co tą ją tu mam za pazuchą! U was jeno szlachta taka wydelikacona, tutaj na wschodzie jak Pan, to i napić się umie! I lubi! W niepamięć puśćmy zatem nienasnaski i napijem się jak rodzeni, nu!
Nieoczekiwanie kozak nachalnie podetknął otwartą butelkę cuchnącą podłą wódą wprost przed oblicze Wilhelma.
- Nu! Na pohybel pohańcom!

kayas 15-09-2009 22:13

Wilhelm odsunął się od butelki.
- Widzisz, ale ja jestem z zachodu. Dalekiego zachodu.
Przywyczaił się, ze ludzie nie widzą w nim obcokrajowca. I dobrze. Bretonczyk zawsze rzuca się w oczy, kolejny obłakaniec z Imperium nie.
- U nas nie pijają gorzałki.
Pomyślał o całych miesiacach, niedy nie trzeźwiał... zanim odkrył, że potzebuje wspomnień, którcyh próbował zapomnieć. Wyrwał kozakowi gorzałkę i wychylił łyka.
- Na pochybel... u nas nie mają takich paskudnych widoków.
Ha, mają i gorsze. Co ty wiesz o naprawde paskundych ziemiach...

arm1tage 16-09-2009 20:34

Gdy Wilhelm odsunął się od butelczyny i padła pierwsza odmowa, twarz Jakuszyna jakby zasnuły ciemne chmury. Gdy rozbrzmiały słowa „U nas nie pijają gorzałki” mina na facjacie kozaka najpierw wyraziła bezgraniczne zdumienie, potem stała się miną którą z powodzeniem mógłby przybrac najgorliwszy z kapłanów Sigmara w obliczu wypowiedzi „Twój bóg nie istnieje”, krótko mówiąc miną pietnującą najstraszliwszą z herezji. Potem było już tylko gorzej, ale tylko do momentu w którym Wilhelm chwycił jednak nagle naczynie i golnął solidnie.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki twarz kozaka zmieniła się w rubaszną, tryskającą wręcz radością życia mordę. Kozak obserwował z niejakim zaskoczeniem, jak Wilhelm nie tylko nie zakrztusił się napojem składającym się w zdecydowanej większości z podłego spirytusu, ale nawet go przełknął do końca - nie zwracając! Ot, nie taki on święty jak to malował, wprawne oko wyłowi gorzelnika, co to niejedną już butelkę w życiu osuszył! „ U nas gorzałki nie pijają”, prawie mnie nabrał, niecnota!

- Nu, mołodiec! – ryknął wesoło wyraźnie ukontentowany kozak, swoim zwyczajem wychyliwszy się w siodle i chwytając Wilhelma w typowy dla swoich stron „niedźwiedzi” uścisk, a potem niestety posypały się pijackie, gorące całusy śmierdzącego, zapijaczonego kozackiego ryja w policzki broniącego się przed tym wybuchem serdeczności Wilhelma. – No dajże pyska! Nom ja już myślał przez chwilę, że potwarz mi chcesz uczynic niebywałą, albo to i wszyscy wiedzą że gorszej to obelgi dla kozaka nie ma jak to, gdy kto grzecznie proszony napicia się jak równy z równym odmawia!

Gdy skończyła się ta demonstracja, kozak wyprostował się w siodle i sam pociągnął dwa potężne łyki z błogim uśmiechem. Zamknął oczy i rozkoszował się wiatrem owiewającym jego głowę...Koń sam poruszył się lekko i ruszył niespiesznie do przodu.
Po chwili Jakuszyn uniósł powieki i nieoczekiwanie zaczął znowu mowic do Wilhelma, już na niego nie patrząc, tym razem spokojnym, niższym tonem, kolebiąc się powolutku na wierzchowcu.
- Dla ciebie, pane, starszyzna kozacka nie więcej warta niż tileańska kurew, dla mnie wasze tytuły też i warte tyle co gówno nanizanego na palik. Jeno tyle wam powiem, że mi okolice jak ta znane bo nasze ziemie i zawsze tak wyglądały, chaosowi od pokoleń czoło stawiając, więc głosu starego kozaka wy posłuchajcie. Na ziemiach jak tu, herby tyle warte jedynie co kawałek dechy lub żelastwa co są na nim odmalowane. A właściwie dobre żelazo więcej tu od tytułów warte. Pytałeś też, pane, czy coś oprócz gorzały mojej pamiętam, a imiona wasze czy znam. Oto wiedz, że my na wyprawie jednej razem wyjechalim, a na wyprawie gdy kozaki ruszają, to każdy jeden każdemu jak brat. Tak to mogę drogi do dom nie pamiętac, ale imiona tych co śmierc z nimi jadę – znaju. I twoje, Wilhelmie. I Lamberta...I...Tego rycerza też.
Nie czekając na odpowiedź, kozak popędził nieco konia, wysuwając się na przód pochodu, ale trzymając się pobocza. Wtedy to uszom wszystkich doszła pieśń, śpiewana ochrypłym kozackim głosem, ale głosem rzewnym, smutnym i głębokim.

„Nalywajmo bratja
krysztalewi czaszi
szczob szabli ne braly, szczob kuli mynaly holiwońki naszi
szczob szabli ne braly, szczob kuli mynaly holiwońki naszi

szczoby nasza slawa kozac'kaja slawa za wik ne propala
szczoby nasza slawa kozac'kaja slawa za wik ne propala

bo kozac'ka slava
jak u stepi ruta
syczena szabljamy, chreszczena meczamy ta spysamy kuta”.

Pieśn niosła się na tle ruin, jakoś dziwnie nadając jeszcze bardziej minorowy ton obrazom obszarpanych stojących na poboczach drogi biedaków, budzących litośc kalek, mętnie wyglądających handlarzy wszystkim co dało się wynieśc ze szczątków domostw. Pieśń kozacka przeszła jakiś czas później w ciche mamrotanie, a sam jeździec począł lustrowac z końskiego grzbietu oferowane przez niedobitki towary. Wzrok kozaka, choc zmącony napitkiem, wiedział dokładnie na czym się koncentrowac. Jeździec nie poświęcał żadnej uwagi wątpliwej jakości dziełom sztuki, nie odpowiadał na rzucane pytania. Uważnie oglądał za to prezentowaną broń. Wiedział, że na zgliszczach takich jak te, gdzie niedawno jeszcze ginęły dziesiątki wojowników, pozostaje wiele całkiem dobrego oręża i wielu ze znalazców nie posiada umiejętności aby go używac, więc się szybko pozbywa takich przedmiotów. Wielu z nich nie ma też pojęcia o prawdziwej wartości tego co chce upłynnic, by zarobic na drogi w takich miejscach chleb. Takich właśnie szukał Jakuszyn. Nie patrzył na początek na twarze, patrzył na ręce, próbując wyłowic takie, które trzymałaby porządny łuk. W miarę proste i wyważone strzały...Długą i mocną włócznię, której mógłby używac z wierzchowca...
Oczywiście, nie pogardziłby również dobrą wódką...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:24.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172