Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-10-2009, 17:09   #21
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Goran w boju rozpoznał jednego z miejscowych, z którymi bili się z towarzyszami poprzedniej nocy. Właśnie znokautował go prostym między oczy, gdy bijatykę coś przerwało.

- Co w naivčina?! - Zaklął kiedy zorientował się, że to czar elfona. - To lyśna, j'bana w uch krva!

Zatoczył się, gdy wreszcie mógł, i odprowadził nieludzia spojrzeniem. Tylko szok i zmęczenie walczących uratowały elfona przed pościgiem i linczem. Używanie magii, podobnie jak ostrej broni, było w niepisanym kodeksie karczemnych mordobić czymś haniebnym i zabronionym. Wspólne oburzenie tak zjednoczyło gości, że zaprzestali dalszej walki. Zniesmaczony na równi z innymi góral zasiadł za stołem ścierając krew z rozbitej wargi i mrugając podbitym okiem. Napiwszy się jeszcze kwaśnego wina, niebawem zmył się wraz innymi, by zasnąć na niewygodnym dla pozostałych, a dla niego luksusowym sienniku w koszarach. Oraz wnet powitać kolejny podły dzień. Z łaźni rzecz jasna nie skorzystał.

***

Z radością pożegnał miasto, zwłaszcza, że szli na południe, bliżej domu, w góry. Zgłosił się na ochotnika do prowadzenia osłów i od razu widać było, że umie się obchodzić z tymi krnąbrnymi zwierzętami. Praca przy taborach zawsze uchodziła za bardziej opłacalną i bezpieczniejszą, choć w tak małym oddziale jak ich nie robiło to znów tak wielkiej różnicy. Osły oznaczały jeszcze jedną dobrą nowinę - że nie wybierają się wysoko w góry, gdyż wówczas wzięli by muły. Góral nie omieszkał podzielić się tą uwagą z nowymi kompanami - konkretnie z Ivonem i Reinhardem - jak się okazało podobnie jak on Sylvańczykami. Wprawdzie imię i nazwisko Reinharda świadczyło o obcym pochodzeniu, lecz ewidentnie on sam w Sylvanii się urodził a przynajmniej wychował. Co do Iva, ten wyraźnie był szlachcicem. Może jego ród brał udział w powstaniu przeciw wampirzym książętom, które wybuchło wraz ze wkroczeniem wojsk Imperium, za co otrzymał nadania. Goran nie wspomniał, że wówczas, jako młody chłopak, walczył (chociaż z przymusu) po drugiej stronie.
Fakt, że Ivo, bywały w świecie pan, jął bratać się z nim, wprawił górala w osłupienie. Panowie mieli zmienne humory i bratanie się z nimi mogło być wstępem do oberwania batogiem. Choć to nie mógł być prawdziwy pan, skoro sierżant Helga krzyczała na niego. Mimo to góral z początku nieśmiało odpowiadał na pytania Iva, rozgadawszy się dopiero przy dyskusji o pieczeniu barana. Sam zaś podzielił się z ziomkami uwagą co do skromnych rozmiarów ich oddziału:
- Malo nas, herr pany, desa’t czlona - malo. W mja kpanja błot sjem desa’t ludje. Wy mszje byč mocarne pany, inżej my ne zdolimy z zielenmi. Zich ja nienawiżu skrvysynów. Porvali me sest ovec na vesna.

***

Dźwigając na ramieniu berdysz i prowadząc za uzdę osły Goran zdołał jednocześnie podrapać się po tyłku, poprawić ociekający wodą kaptur oraz wyjąć torby grudkę tytoniu do żucia. Poczęstował nim chętnych kompanów, w tym Reinharda, który urósł w jego oczach, wyznawszy im swą służbę w Lwach Sylvanii.

- Ty bil se w Lwach? Oficyr byl! Ja pomne te! My bili se rizem z zelenmi krvami, prede roka, pode Nachthafyn! Ja w milicyja byl, ty na beli kuń ludji wojvodil! My narzli won krv tedy. Ha! – Klepnął poufale w plecy Aberhoffa. – My braty! Lepe było, lepe. Ale počem ty ne ze Lwy? A ne oficyr? Preskrobal coźe?

Nim Reinhard zdołał odpowiedzieć, Harg spojrzał wymownie na Gorana.
- Ja sem Goran z Pltwicy – rzekł góral do krasnoluda - z milicyj regjona Ploesti, z Nawiedzenych Wzgorz, ak wy m’wlič n' ne. Herr oficyr, ja zagbił sja kpania, zi izašłi prede nmi z Waldnhofa...
- Teraz tu jest twój oddział! -
Ryknął Khazad, najwyraźniej nieźle rozumiejący pomieszaną z reikspielem gwarę tutejszych górali - Jesteś włóczykij i maruder! Mów lepiej co potrafisz, poza prowadzeniem osłów, chocież i to się przyda. Robić tym żelastwem umiesz? – Wskazał na berdysz górala – Czy dla parady nosisz?
- Umiet. Gdje, ja ne na parady…
- A toporem?
- Umiet. Ja bil sem vele raz z zelenmi krvami. Rznič ja orka a tre gobeliny nez im juha izašła ak krva ich mat nepozla. I gotovat umiet. I…
- ...I co?
- Hory znat –
odrzekł Goran. – Tamoj, k’dje izašmi. K’ Ochlava. Tamoj mja familja misač. Kuzyny. I wspnič se na skaly prife.
- Dobrze, żeś wspomniał –
rzekł Harg. – Na coś się jednak przydasz. A przynajmniej nie będziesz zawadzał.

Ledwo skończył mówić, gdy hojny cudzoziemiec Marco powalił pięścią elfona. Kolumna zatrzymała się a Goran skoczył w bok, w wysoką trawę, by uniknąć niechybnie wyczarowanej w akcie zemsty przez elfona kuli ognia lub hordy demonów. Leżał tak pół minuty, apokalipsa jednak nie nastąpiła. Słyszał jedynie ogólną kłótnię, w tym głównie wrzask sierżant Helgi. Kiedy góral wyściubił nos z trawy, elfon otrzepywał się i szeptał coś pod nosem. Ha! Więc jednak nie był taki potężny. Bo gdyby był, przecież spaliłby Marka na popiół! Goran szczerze podziwiał obcokrajowca za rozgryzienie elfona i za odwagę.
- Ha! Lepe mu daleś brate – poklepał z uznaniem Tileańczyka po ramieniu. – Rznič jgo w naivčina, lyśna krve. Mat me m’wlila, zat elfony na drevlach misają, to nech na drevla krvy izašą.
Pewien wsparcia kompanów spojrzał hardo na elfona.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 28-10-2009 o 17:27.
Bounty jest offline  
Stary 28-10-2009, 18:10   #22
 
Corran's Avatar
 
Reputacja: 1 Corran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumnyCorran ma z czego być dumny
-Zbyt długo żyłem wśród ludzi by posiadać jeszcze godność mojego ludu. Bacz na swoje słowa i słuchaj jak się coś mówi do Ciebie, gdyż powiedziałem że nie sprawia mi przyjemności patrzenie na innych gdy cierpią. Jestem Magiem prawda, jestem także elfem to również znany fakt, więc zdaj sobie sprawę również z tego jak nieocenioną pomocą jestem dla tej drużyny, nie obchodzą mnie zaszczyty nie obchodzi mnie nawet ludzkie życie, robię to wszystko z wrodzonego poczucia obowiązku. I powiem prawdę jeżeli nazwę cię głupcem który nie zna stworzenia a ocenia je. Jeżeli będziesz chciał mnie zabić, dręczyć, torturować, czy zdradzić zrób to a nie tylko o tym mów, ja już przeżyłem swoje wiem jak bardzo życie potrafi upodlić innych. Więc reasumując pomyśl za nim coś powiesz bo tak jak twojego towarzysza nie znasz mnie a próbujesz ocenić i straszyć. Co do dekretu o Magii, faktycznie mnie tutaj nie chroni, ale sam znasz wagę tego dokumentu. I osobiście zabije każdego kto go złamię. Co do mojego języka, jesteśmy w wojsku a nie na bankiecie czy wykładzie więc nie widzę potrzeby używania zdobnych frazesów i strzępienia sobie języka jak ty.


Spojrzał na wszystkich, nie miał nawet cienia emocji w oczach, nie oczekiwał także ich reakcji przekazał tylko to co chciał a to co inni myślą zostawił dla ich własnych serc i umysłów, aż za bardzo był przyzwyczajony do takich słów by w jakikolwiek sposób przejmować się tym. Każdy w życiu miał swoje zadania i priorytety.


-A... I ostatnia sprawa, nie jestem już od dawna uczonym, jestem mordercą i tylko dla tego jestem tutaj, tylko dlatego walczę za nie swoją sprawę. I pamiętaj Ivo możesz mnie nie lubić, możesz gardzić ale nie występuj przeciwko mnie bo źle to się skończy jak nie dla mnie to dla Ciebie, i nie chce byś pomyślał że to groźba, o nie, to obietnica...


Niech sobie myślą co chcą, głupi ludzie nie widzą nic poza tym co widoczne tylko przed ich własnym nosem, zero wyższych ideałów. Spuścił głowę i pomachał nią z ubolewaniem nad ich losem, zbyt mało widzieli w życiu by zawsze umieć zachować się odpowiednia miał chociaż nadzieję że Ivo zrozumiał że Elf nie jest jego wrogiem, i nie ma zamiaru się rządzić a jedynie nie przejawia sympatii co do jakichkolwiek form życia gdyż i tak każde życie ma swój koniec a jedynie śmierć jest wieczna.
 
__________________
Dyplomata to ktoś, kto mówi ci abyś poszedł do diabła, a ty cieszysz się na podróż...
Corran jest offline  
Stary 28-10-2009, 19:58   #23
 
Gustav's Avatar
 
Reputacja: 1 Gustav jest jak niezastąpione światło przewodnieGustav jest jak niezastąpione światło przewodnieGustav jest jak niezastąpione światło przewodnieGustav jest jak niezastąpione światło przewodnieGustav jest jak niezastąpione światło przewodnieGustav jest jak niezastąpione światło przewodnieGustav jest jak niezastąpione światło przewodnieGustav jest jak niezastąpione światło przewodnieGustav jest jak niezastąpione światło przewodnieGustav jest jak niezastąpione światło przewodnieGustav jest jak niezastąpione światło przewodnie
Oskar bardzo ubolewał nad całym zajściem, widział bardzo powoli zbliżającą się pięść do twarzy elfa. Wiedział że następne słowa które wypowiedzieli nie złagodzą sytuacji lecz odwrotnie, będzie tak samo jak w karczmie. Zaraz zaczną się bić, bądź co gorsza zabijać. Nie mógł na to pozwolić, szanuje ludzi lecz elfy też, bądź co bądź on, elf i krasnolud byli w mniejszości. Krasnolud poradził by Sobie bez żadnego problemu, na pewno, zdawał Sobie sprawę że czarodzieje niezależnie od rasy są pomocnikami dowódców. Przynajmniej tak to pamiętał Oskar z opowieści dziadka. Nie, nie, nie, to musi się skończyć.

Odchrząknął głośno

-Panowie, panowie proszę was bardzo ! Wydarł się -Nie chcemy tutaj rozlewu krwi Wziął dwa głębokie oddechy -Wszyscy zdajemy Sobie sprawę z tego że Kah'el mówi prawdę, magia choć przeraża jest nam bardzo potrzebna, myślę że dowódca zgodzi się ze mną. Dziadek był przyjacielem prawnika i mi to wytłumaczył. Magowie są prawą ręką dowódcy, służą imperium, wiedzą dotyczącą magii. Większość z nas nie wiedziała by co zrobić po napotkaniu jakiegoś czarnoksiężnika. Jesteście w wojsku ! ocknijcie się ! to nie jest przechadzka na grzyby na wsi, gdzie jak zobaczysz czarumarującą osobę to ją Sobie spalisz na Stosie. Będziemy walczyć z potężnymi stworami, potrzebujemy każdego, a zwłaszcza kogoś kto potrafi zmrozić strachem całą karczmę. Wyobraźcie co to nam umożliwia. Orkowie i gobliny które się boją i nie mogą, nic zrobić. Będziemy mogli wyjść z całej opresji bez zadrapania

Może za dużo gadałem i też oberwę z pięści w twarz, a może nie. Pożyjemy i zobaczymy. Albo Sobie zemdlejemy. Rozejrzał się wokół Siebie wyczekując nadlatującej pięści. A może wtrąci się krasnolud i uspokoi to całe zajście. Nie wiedział co myśleć więc, przebiegł do tyłu by stanąć bliżej elfa. Omijał wszystkich, będąc przygotowanym na skok, bądź uniknięcie ciosu. Czekał na rozwój sytuacji, Gotowy by dostać po twarzy. Lecz w głębi serca miał nadzieje, że jego słowa podziałały na wszystkich twórczo, a nie destruktywnie.
 

Ostatnio edytowane przez Gustav : 28-10-2009 o 20:05.
Gustav jest offline  
Stary 29-10-2009, 21:39   #24
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Wybuch bójki nie zaskoczył jej i nie przestraszył nawet w troszeczkę porównywalnej skali do propozycji Marco. Były różne potwory, a te, które ona miała wtedy w główce, były związane właśnie ze słowami i czynami obcokrajowca. Głowa jakiegoś pijaka lądująca na jej kolanach przecież nie była straszna, a tylko brzydka. Odruchowo zepchnęła to z siebie, widząc jeszcze, jak elf obrywa kuflem. Był pięknym celem. Szybko się zawstydziła takich myśli, ale więcej nie zdążyła zrobić, gdy wciągnięto ją pod stół. Niziołek, który chyba przedstawiał się jako Oskar, nie za bardzo mogła wtedy go słuchać, bardzo chciał jej pomóc. Ciekawe czemu. Litość? Nie lubiła litości, ten świat nie był do niej przystosowany.
~Ratowana przez niziołka, no pięknie. Prawie jak dziecko prowadzące pod rękę starą babcię!~
Ale przecież nie mogła mu odmówić! Dzieciak (to było straszne, ale nie mogła o nim inaczej myśleć) starał się jak mógł i był przy tym taki... uroczy! Uśmiechneła się do niego i kiwnęła głową, gdy poprosił by za nim poszła. Na chwilę nawet o Marco zapomniała.

Pobiegli, chociaż tylko o Oskarze można było to powiedzieć w pełnym tego słowa znaczeniu. Był mały, łatwiej mu było unikać wielkich pięści, kufli czy ław, których się okładano. Ona była całkiem duża i nawet, gdy się pochyliła, to nic nie dało. Szybko poczuła wielkie łapy na brzuchu a potem na piersiach, których miętolenie powstrzymała skórznia. Ale adwersarz nie miał zamiaru się poddać, bo jego dłonie właziły już pod jej ubranie, jednocześnie mocno trzymając. Krzyknęła, ale w karczmie było tak głośno, że nie usłyszał tego nawet niziołek, będący kilka kroków przed nią.
-Nie wyrywaj się malutka! Będzie ci dobrze, hahaha.
Ani myślała go słuchać. Wiła się jak piskorz, przez chwilkę panikując.
~Znowu to robisz, Ann! Zacznij myśleć!~
Potem do głosu doszły pierwotne instynkty a także kilka wyuczonych sztuczek, przydatnych w takich bijatykach jak ta. Nadepnęła na stopę cuchnącego mężczyzny, a jej podkuty but załatwił resztę. A gdy tamten wrzasnął i uścisk zmalał, najpierw ugryzła go mocno w dłoń, czując metaliczny smak krwi a potem kolanem doprawiła tam, gdzie przeciwną płeć najbardziej boli. I pobiegła za Oskarem, który chyba nic nie widział i musiał trochę się zdziwić widząc krew na jej twarzy i to głównie na ustach.
-Dziękuję.
Szybko uciekła do koszar, wrażeń jak na jeden dzień miała dość.

***

Wstała jeszcze przed świtem i zbiórką. Przyzwyczajona była do niewielkich, rwanych, nie pozwalających na pełny wypoczynek dawek snu. A oznajmienie szybkiego wyjazdu zmusiło ją do pospiesznych zakupów. Płaszcz dostała, ale dokupiła do tego ciepłe spodnie, futrzaną czapę i wełniane okrycie na górną część ciała. Kłujące i proste, ale za to niewątpliwie ciepłe. Nie było ją stać na więcej. Na to wszystko mogła założyć jeszcze skóry, które krawiec dopasował bardziej, niż jej się to udało porzedniego dnia. Przynajmniej już nie ściskało tak jej piersi, upchanych pod ubraniami i twardą zbroją. Do tego dochodził ciężki miecz, plecak z podstawowymi przedmiotami, jej bielizną i zapasowymi ubraniami, długi nóż zawieszony przy pasie i kolejny w długim, skórzanym bucie. Do plecaka przywiązany był także łuk, teraz bez cięciwy, a także kołczan z bełtami. Obładowana nie wiedziała jak długo będzie w stanie utrzymać tempo marszu. Dobrze, że pozwolono jej chociaż torbę z medykamentami, czystymi bandażami i przyżądami chirurgicznymi umieścić na ośle.

Maszerowała. Próbowała nie na końcu i chyba dzięki obładowanym mułom nawet się jej to udawało.
~Wzgórza były niedaleko, ale jeśli faktycznie nie wejdziemy w góry, to może nie odpadną mi nogi.~
Nie odzywała się. Zimny wiatr i paskudna aura, na dodatek ciężki plecak i fakt, że szli walczyć, nie poprawiały jej nastroju ani troszkę. I dopiero jak zaczęła się draka z tym elfem, Ann zatrzymała się na chwilę. Ludzie byli nerwowi, ale widziała już i takie zachowanie w stosunku do magów. Gdy się odezwała, głos prawie jej nie drżał.
-Zostawcie go. Widziałam już wielu czarodziei, im nie jest łatwo. Każde zaklęcie może spowodować, że zginą. I muszą uczyć się tyle lat, by poznać sposób na obudzenie tej magii. Większość z nich to bogaci, lubiący obnosić się swoją władzą i potęgą. Niewielu ma dobre zdanie o takich jak my. To nie jego wina, że taki jest. Podobno dopiero w walce można poznać prawdziwą naturę osoby, a ten już i tak zapewnił sobie to, że w najbliższej bitwie będzie zdany na siebie.
W jej oczach pojawiło się raczej współczucie, chociaż i trochę pogardy mógł ktoś dostrzec. Od jakiegoś czasu nie lubiła ludzi u władzy. Odchrząknęła.
~I po co zwracałaś na siebie uwagę, głupia?~
-Jestem Ann Heigl, certyfikowany medyk z Nuln. Tam się uczyłam. Umiem to co każdy z tego zawodu, ale dodatkowo miałam być posłana do armii. Nie byłam zbyt popularna.
Kwaśny uśmiech wypełzł na jej twarz. Wyglądała pewnie jak zawsze, zbyt niewinnie i strasznie kretyńsko.
-Nauczono mnie szyć rany i ambutować kończyny, jeśli to konieczne. Nie boję się krwi, ale nikogo jeszcze nie zabiłam. Dano mi również całkiem męczącą szkołę strzelania z łuku i posługiwania się mieczem, ale nie sądzę, bym mogła dorównać w tym komukolwiek z naszego oddziału. Ale raczej trafię we wroga, niż kogoś w swoich.
Popatrzyła jeszcze na wszystkie twarze, gdy znów zamilkła. Najdłużej zatrzymała spojrzenie na obliczu Ivo, bardzo nie pasującego do języka, którym posługiwał się ten człowiek. Przed spojrzeniem Marco nie uciekła, może jeszcze przestanie się go bać? Przecież za kilka dni i tak miały ich wszystkich pomordować jakieś gobliny.
 
Lady jest offline  
Stary 30-10-2009, 21:49   #25
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Rudowłosa dziwka jeszcze spała, gdy Steiner się obudził. W sumie nie dziwił się – najpierw w przypływie nocnych wrażeń wrzeszczała jak zarzynany prosiak, a teraz chrapała niczym krasnoludzki weteran. Dlatego najemnik skrzywił się nieco, gdy dostrzegł, że wstał razem z kurami, które żwawo hulały sobie po podwórku za gospodą. Dziwka zaciągnęła gardłowo, a Kurt mało nie spadł z łóżka.
”Ona jest gorsza niż krasnoludzki weteran… po przepiciu!” – pomyślał przerażony najemnik i czym prędzej wyskoczył z posłania.

Zanim zszedł do głównej sali, wykonał serię ćwiczeń, które utrzymywały jego ciało w dobrej kondycji, a następnie wypluskał się w lodowatej wodzie, zostawionej w dużej misie poprzedniego wieczoru przez gospodarza. Może i był tylko najemnikiem, ale nie oznaczało to, że ma śmierdzieć jak banda przepitych, przepoconych krasnoludów. Ubrał cały ekwipunek, rzucił Ilse srebrną monetę na łóżko, po czym wyszedł z pokoju.

W sali jadalnej nastroje były nieco minorowe, tak przynajmniej stwierdził Kurt przyglądając się niektórym gębom, które wyglądały jakby zderzyły się z czymś ciężkim. Nie trzeba było długo czekać, by dowiedzieć się co wydarzyło się w nocy – ponoć cała gospoda się tłukła i to naprawdę namiętnie. Steiner tylko kręcił głową, że ominęła go taka zabawa. No ale dużo przyjemniejszą miał u siebie w pokoju. Poza tym, jak mawiało stare imperialne przysłowie „Co się odwlecze...”.

U gospodarza zamówił solidną porcję jajecznicy, chleba, naleśników i jakąś podejrzaną zupę o zielonkawej barwie, która, jak się potem okazało, nie dość że miło pachniała, to jeszcze lepiej smakowała. Po obfitym śniadaniu zabrał swoje klamoty i ruszył w kierunku koszar.

* * *

Już na zbiórce przywitały go twarze kompanów, którzy sądząc po siniakach, bądź skwaszonych minach również uczestniczyli we wczorajszej awanturze w gospodzie. No cóż, jak się bawić, to do końca. Steiner rzucił okiem na szereg i stwierdził, że niektórzy na pewno nie mieli do czynienia z wojskiem, czy jakąkolwiek musztrą. Ale to się zmieni, na pewno – na ziemiach Sylvanii, z tego co słyszał, nigdy spokojnie nie było.

Rozmyślania przerwała mu sierżant Helga, która na solidnym kacu zaczęła przedstawiać szczegóły ich pierwszego zadania. Z tej perspektywy nie wydawało się to trudne: jakaś wioska, gobliny. Najemnik wiedział jednak, że priorytety w tego typu „misjach” zmieniają się z chwili na chwilę, w zależności od tego, jaki opór napotkasz. A skoro mówiła o goblinach, to trzeba się było spodziewać też i innego ścierwa. Tak było, gdy służył w Zleanii i wszędzie indziej. Normalka.

Niedługo potem wyruszyli, zabierając z sobą najpotrzebniejsze rzeczy. Nawet dwa juczne osły dostali, co bardzo ucieszyło najemnika. Skoro nie mógł się poruszać na swoim wierzchowcu, przynajmniej jakieś inne zwierzę będzie nosić jego rzeczy na grzbiecie. Poza tym, gdyby doszło do walki, wciąż potrzebował dwóch rąk wolnych i nie chciał mieć przy sobie niczego, co spowolniało by jego ruchy.

Od czasu do czasu spoglądał na Gorana, który w swoim dialekcie rozmawiał to z Ivo, to z Rainhardem. Wojownikowi nie przeszkadzało zupełnie, że wyłapuje co drugie, czy trzecie słowo – w Księstwach Granicznych też miał do czynienia z czymś takim, dlatego przyzwyczaił się, że ktoś może gadać językiem, który słyszysz pierwszy raz w życiu. Poza tym nie to było najważniejsze; na polu walki mieli ochraniać swoje dupy i nie dać się zabić – wtedy nie jest ważne, kto jakim narzeczem albo dialektem rozmawia, liczy się zgranie. Pytanie brzmiało, czy mógł im zaufać na tyle, by nie bać się o swoje plecy, gdy przyjdzie co do czego. Z drugiej strony tacy ludzie jak Goran, rdzenni mieszkańcy, często walczyli za swoje ziemie z większym zapałem niż wynajęci za imperialne pieniądze żołdacy. Pytanie brzmiało, czy mógł im zaufać na tyle, by nie bać się o swoje plecy, gdy przyjdzie co do czego.

Pogoda pogarszała się z każdą chwilą, choć to nie było nic nowego jeśli chodzi o tę porę roku. Kolumna, którą mieli stanowić, powoli się rozwiązywała i niewiele później każdy szedł, jak mu było wygodniej. Krasnolud, prawa ręka sierżant Helgi kazał im tylko iść blisko siebie. To i szli. W pewnym momencie odezwał się w końcu:

- Dobra, kompania. Mamy razem spać, srać i wojować, to musim się poznać choć odrobinę, kurwa! Po kolei, kto gdzie służył, na czym się zna i na chuj w ogóle nam taki ktoś w wojsku. Ja jestem Harg, poza toporem umiem też podpalić proch tak, by zabił tych, co ma zabić a nie podpalającego. Służę w waszym pierdolonym imperialnym wojsku od dziesięciu lat. Tom sobie pogadał, tera następny.

Na odzew nie trzeba było długo czekać. W końcu i Steiner dostał swoją szansę by się dokładniej przedstawić nowym towarzyszom.

- Jak już niektórzy wiedzą, jestem Kurt Steiner. – powiedział głośno i pewnie, bo niektórzy nadal nie wiedzieli kto zacz. – Dawno temu pracowałem jako ochroniarz, ostatnie kilka lat spędziłem w Księstwach Granicznych walcząc pod sztandarem „Szarych Sokołów”, oddziału najemnego sierżant Werthy Vestress. Słyszał kto? – w tłumie podniósł się szum, ale nikt nie odpowiedział. – Zjeździliśmy pół Księstw i walczyliśmy z różnym ścierwem na tamtych ziemiach, więc możecie liczyć na moje ostrza. Nie będę wam pierdolić jaki to jestem świetny w walce, najlepszym świadectwem tego co potrafię jest chyba to, że nadal żyję. Chyba niektórzy wiedzą, jaki burdel panuje w Księstwach, nie? Nie ma dnia, żeby nie zezował do ciebie z łuku jakiś parszywy goblin jak idziesz na siku… - Kurt splunął ostro.

Niedługo później wybuchła ta patetyczna awantura z elfim czarodziejem w roli głównej. Długouchy chyba nie znał swojego miejsca w szeregu, które z miłą chęcią zaprezentował mu Marco. Czarodzieje w wojsku- jeśli tak można było nazwać zbieraniny podobne do tej, to była istna paranoja – nie dość, że przy szarży wroga ginęli najszybciej, to jeszcze robili z siebie nie wiadomo kogo. Ten tutaj nie był lepszy, no ale przy okazji zapewnił sobie od razu bilet do Królestwa Morra, czy w co oni tam wierzą. Steiner nie zamierzał się wtrącać – Marco i Ivo zajęli zdecydowane stanowisko w tej sprawie, a jeśli dojdzie do walki, cóż… Steiner opowie się za swoimi ludzkimi ziomkami. Skinął tylko głową Tileańczykowi w salucie za dobre uderzenie, po czym przyspieszył kroku, trzymając się po prawicy Iva.

„To będzie naprawdę ciekawa „wycieczka”", pomyślał Steiner i uśmiechnął się spod wąsa.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline  
Stary 02-11-2009, 13:36   #26
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Nagłe zatrzymanie się pochodu dowódcy przyjęli zgoła inaczej. Harg stał zaciekawiony, zatykając grube kciuki za pas i najwyraźniej nawet uśmiechając się tam pod swoją brodą. W końcu wyżywano się na elfie, nie miał wielkiej ochoty przerywać teatrzyku. Helga jednak nie miała chyba ochoty na zabawę. Gdy zauważyła zatrzymanie się całej gromady, odwróciła się, szczerząc kły na swojej brutalnej twarzy. Zanim elf czy Marco zdążyli na dobre zakończyć swoją dyskusję, a niziołek i Ann skończyli swoje przemowy, pani sierżant złapała Tileańczyka za fraki i uniosła lekko w górę.
-Jeszcze raz pieprzniesz kogoś bez pozwolenia to łapy pourywam i nakarmię nimi osły! Oddział to oddział, był rozkaz, wykonać, kurwa! Będzie postój, będziesz mógł dostawać po mordzie, jest marsz to zapierdalasz!
Chyba to po prostu lubiła. Odstawiła Marco, który ścierał z twarzy kropelki śliny. Helga tymczasem podniosła z ziemi elfa, którego bez większego problemu trzymała na wysokości swoich oczu jedną łapą.
-A ty, pierdolcu, jeszcze raz komuś będziesz swoimi sztuczkami groził, to załaduję ci długi kij w dupę i będę prowadziła jako przewodnika! Srasz na rozkaz, jesz na rozkaz i rzucasz czary na pierdolony rozkaz! Spróbuj zrobić to bez potrzeby, a przestaniesz przypominać jebanego elfa!
Ilość przekleństw odpowiadała wyglądowi ćwierć-ogrzycy. W oczach pałał jej szał, który wciąż jeszcze szukał wyładowania. W wojsku musiała już trochę być, bo powstrzymała się przed biciem po mordach. Ledwo, ale w końcu sapnęła i wznowiła marsz.
-I zamknąć mordy, bo mnie łeb napierdala!
Na tym zakończył się pierwszy spór w ósmej kompanii.

A gadać coraz mniejsza ochota była. Deszcz siąpił, a momentami nawet zacinał. Płaszcze nie pomagały, a nasączone wodą były jeszcze cięższe. Gdy wreszcie zeszliście z brukowanej drogi na prowadzący na wzgórza utwardzany trakt, buty zaczęły się zapadać w coraz bardziej rozmokłej ziemi, a całe nogi szybko były tak samo przemoczone jak reszta ciała. A gdy pod koniec dnia wchodzili na wzgórza, poruszając się już po wąskich ścieżynach, po których wozy miałyby spore problemy z przemieszczaniem się, praktycznie każdy miał już dość wojska. Po drodze minęliście kilka wiosek, ale mająca swoje rozkazy Helga nie pozwoliła się w żadnej z nich zatrzymać na dłużej i tylko w jednej zrobiliście krótki postój. A teraz nadszedł wieczór, zimny i ciemny. Schroniliście się w kępie jakiś większych drzew, które zapewniały lekką ochronę przed deszczem, ale nie pomagało to wiele. Szybkie rozkazy i cała kompania albo zbierała drewno na opał, co wcale nie było proste, albo rozbijała namioty, w których trzeba będzie spędzić tę drugą noc w armii. Dopiero tętent jadących stępa koni przerwał te czynności.

Pięciu jeźdźców zatrzymało się, widząc kompanię w płaszczach górskiej straży. Byli uzbrojeni i ubrani w jednakowe, czarne tuniki. Każdy miał dobre jeździeckie buty i niezłą zbroję. Nie to co hołota z piechoty! Ich dowódca podjechał bliżej.
-Kto tu dowodzi?
-Ja.

Helga wyprostowała się, zaskakując kawalerzystę, ale tylko na chwilę.
-Wasi już są na miejscu. Widzieliśmy kilka band goblinów, nic wielkiego, ale w pięciu nie ryzykowaliśmy. Wasz porucznik dostał wytyczne. My mamy dość namiotów, jedziemy szukać karczmy.
Zakręcił konia, dając znak swoim.
-Jazda!
Szybko zniknęli wam z oczu, można było wrócić do niedokończonych spraw.

Komuś w końcu udało się rozpalić ogień i wszyscy zebrali się wokół, owijając się swoimi przemoczonymi płaszczami. Nie było tu wiele suchych rzeczy, ale przynajmniej namioty z ciężkiego płótna były w miarę nieprzemakalne. Nie dotyczyło to oczywiście śpiworów pozszywanych z drapiących koców. Deszcz zaczął zacinać jeszcze mocniej, przenikliwy, lodowaty wiatr przenikał aż do kości, a dookoła na dodatek podnosiła się nieprzyjemna mgła. Ciepła, ugotowana na ogniu polewka nieco pomogła, ale nie było nawet świeżego mięsa. Oskar zrobił co mógł, dzięki czemu było to nawet zjadalne, a i dla niektórych lepsze od tego, co jadali na codzień. Potem przyszedł czas odpoczynku, bowiem tylko Harg nie wyglądał na zmęczonego - dzień drogi w paskudnej pogodzie dawał w kość.
Namioty były trzyosobowe, ale jeden z nich zajmowała sierżant wraz ze swoim zastępcą. Dostosowany do ludzkich wymiarów nie zmieściłby tam już nawet małego dziecka, a i te dwie niezwykle szerokie postaci musiały mieć tam ciasno. Zostawały więc dwa namioty na ósemkę, na co Helga poradziła prostym sposobem - wystawiając podwójne warty.
-Dobra tłumoki, teraz spać. Pierwsza warta kobieta z Ivo, potem elf i Goran, nizioł i Harg, Kurt i Reinhard na koniec ja i Marco. - całkiem nieźle zapamiętała imiona, o dziwo - Lubię twardzieli, jeśli zechcesz to będzie miła warta.
Popatrzyła na Tileańczyka dziwnym wzrokiem i roześmiała się.
-Pierwsza dwójka zostaje, reszta spać! Jutro dojdziemy łączymy się z resztą i zaczynamy polowanie na goblińskie ścierwa!
To mówiąc, ona i Harg wleźli do swojego namiotu.
-Budzić jak zobaczycie wroga, inaczej dać mi spokój!
Dwa pozostałe namioty wydawały się całkiem ciasne, gdy popatrzyło się na Gorana. A zwłaszcza powąchało.
 
Sekal jest offline  
Stary 03-11-2009, 00:12   #27
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Dialog przy ognisku napisany wspólnie z Morfidiuszem.

Sierżant Helga, jak każdy dobry dowódca, od razu zaprowadziła porządek w kompanii. Jak dla Steinera, nieco niesłusznie zrugała Marco, po czym rozmówiła się na swój sposób z elfem. Nie można było odmówić Ogrzycy wspaniałego i co najważniejsze, dobitnego podejścia do swych podwładnych. W jednej chwili Kurt przypomniał sobie, że podczas jednej z misji, gdy służył jeszcze w „Szarych Sokołach” sierżant Wertha powybijała zęby magowi, którego mieli ochraniać, tylko dlatego że ten wypuścił ognistą kulę. Inna sprawa, że ta kula ognia trafiła w pół ich oddziału. Taaak, nie ma to jak adepci magii ze szkoły w Nuln…

Kurt nie zamierzał się przejmować obecną sytuacją, bo i po co. Wiedział natomiast, że z elfem nie zostaną dobrymi kolegami, zwłaszcza, że tym incydentem zniechęcił do siebie z pół oddziału. Może i czarodzieje byli dobrzy na daleki dystans, ale w starciu z szybkim i znającym się na rzeczy wojownikiem mieli małe szanse w bliskim starciu. Dlatego zupełnie nie rozumiał zachowania tego całego Kah’ela i zrozumieć nie zamierzał. Jak powiedziała sierżant Helga – mieli razem jeść, spać i walczyć – lubić się nie musieli. Zresztą, nie za to Kurtowi płacili.

Dalsza podróż przebiegała w coraz gorszych warunkach pogodowych. Mimo iż Steiner był raczej do tego przyzwyczajony, to w końcu i jego wiejący non stop wiatr i nasilający się deszcz zaczęły denerwować. Postojów było jak na lekarstwo, jedynie w jakiejś małej wiosce zatrzymali się na szybki prowiant i rozprostowanie kości. Nieustanny marsz sprawiał, że pod koniec dnia, gdy znaleźli się na górskiej ścieżynce, nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. Na szczęście sierżant Helga zarządziła rozbicie obozu. I dobrze, przynajmniej wreszcie będzie mógł nieco wysuszyć ubranie – płaszcze otrzymane od ‘wojska’ nadawały się tylko jako ścierka; ani nie dawały należytego ciepła, ani nie zapewniały ochrony przed deszczem. Psia krew!

Zgłosił się na ochotnika wraz z kilkoma innymi do zbierania chrustu na opał. Łatwe to nie było, zwłaszcza że wszystkie drzewa zmoczył przeklęty deszcz. Reszta rozbijała namioty, a z tego co widział najemnik, też nie szło im za ciekawie. Obie czynności przerwał przyjazd jakichś nieznajomych w czarnych tunikach, z którymi rozmówiła się Helga. Steinera nie interesowało po co przyjechali i kim byli – on miał tylko rąbać mieczem tych, za których mu płacili i zachować życie. Na razie jednak zbierał drewno… cóż, ciężkie jest życie wojaka.

Niewiele później komuś udało się wreszcie rozpalić ogień, akurat wtedy, gdy Steiner wrócił z okolicznych krzaczków, oddając się potrzebie. Zasiadł obok jedynej kobiety w ich oddziale (nie mówcie, że Helgę można było ochrzcić mianem kobiety?), po czym uśmiechnął się delikatnie do Anne. Mimo parszywej pogody, ciepło paleniska wlewało się w jego ciało, co w połączeniu ze zmęczeniem sprawiało, że najemnik stawał się śpiący. Z podziękowaniem przyjął strawę od Oskara i musiał przyznać, że całkiem mu smakowało… Cokolwiek to było.

Po kolacji sierżant Helga ustaliła warty, okazało się, że Kurt będzie ją pełnił wespół z Reinhardem jako przedostatni. Dobrze się składało, że nie był to elf, wtedy pewnie by się zanudził. Nie mając nic lepszego do roboty, mężczyzna uwalił się spać w pełnym rynsztunku oczekując swojej warty.

* * *

Harg obudził Steinera akurat, gdy kończyła się ich zmiana z Niziołkiem. Najemnik przetarł zmęczone oczy, przeciągnął się i spotkał się ze swoim towarzyszem przy palenisku, podczas gdy krasnolud i Oskar znikali w mrokach nocy. Usiedli więc z Reinhardem przy ognisku dorzucając kilka drew, by lepiej się paliło. Kurt spojrzał na mężczyznę badając go wzrokiem. Skoro Helga wyznaczyła ich razem, normalne, że nie będą siedzieć i patrzeć w gwiazdy. Zwłaszcza, że dzisiaj na niebie ich nie było.

- A więc służyłeś w „Lwach Sylwanii”? Słyszałem że to świetny oddział. – najemnik uśmiechnął się do Reinharda. – Służąc w Księstwach miałem kumpla Sylwańczyka – Mirko von Schlieffen, służył w „Czarnych Tygrysach”, oddziale tropicieli i zwiadowców na tych ziemiach. Słyszałeś może?

Reinhard zapatrzył się w ogień, nie odzywał się przez dłuższą chwilę, po czym spojrzał Kurtowi w oczy.
- Tak, byłem strażnikiem sylvańskich dróg i bezdroży, ale było to dawno temu... A ty jesteś najemnikiem? Co skłoniło cię walki akurat w armii Sylvanii?

- Pieniądze, bo cóż by innego. – odparł Kurt, patrząc pewnie w oczy Reinharda. – Z czegoś trzeba żyć, nie? Poza tym tacy ludzie jak my nie mogą usiedzieć długo w jednym miejscu, nieprawdaż? Jutro jest dla zuchwałych, a ja nie należę do ludzi, którzy siedzą na tyłku i czekają aż Morr powita ich w swoim Królestwie. Lubię działać. – Kurt potarł dłonie. Noc była chłodna, nawet tu, przy ciepłym ognisku czuł jej zimne macki. – Słyszałeś może o moim kompanie? – Steiner ponowił pytanie.

- O twoim towarzyszu nie słyszałem, o formacji a i owszem, przecie to nasza rodzima kompania, tak samo jak Lwy. Nie wiem co obecnie się stało z nimi, ale myślę, że możemy się natknąć na chłopaków. – odparł Reinhard. – Jak myślisz, możemy zaufać długouchemu?

- Znałem kilku z jego rasy, niektórzy byli dziwni, ale ten to prawdziwy oryginał. – rzucił Kurt nie zastanawiając się długo. – Myślę, że jak przyjdzie co do czego, to będzie walczył po naszej stronie żeby chronić swoją dupę, ale za to, co mu zrobił Marco może się odegrać. Oni zwykle są pamiętliwi. Póki co nie ma co tego roztrząsać, zobaczymy jak się sytuacja ułoży. Ja w każdym razie ginąć za niego nie zamierzam. A ty jakie masz zdanie? – spytał towarzysza.

- Cóż, ja swego zdania nie zmieniłem od wczoraj. Uważam, że jest dziwny. Widziałem ten błysk triumfu w jego oku, kiedy przyglądał się przerażonym ludziom w karczmie, po rzuceniu czaru. – powiedział mężczyzna. - Słyszałem, że trafiają się jakieś dziwne elfy… ciemne, czy tam mroczne? Które są złe i wspomagają potęgi chaosu.

- Ponoć. – rzucił chłodno najemnik. – Dużo o tym różnych plotek chodzi, zwłaszcza w większych miastach Imperium. Ponoć te ‘mroczne’ elfy już mają swoich agentów w Altdorfie i Middenheim. Mówi się, że szykują się na podbój, ale dla mnie to zwykłe mrzonki. Zresztą, ludzie różne rzeczy gadają, nie ma co się tym przejmować. – Steiner wyciągnął dłonie w kierunku tańczących jęzorów ognia.

- Mam nadzieję, że to nie taki jegomość, bo wtedy może być krucho... Tu u nas, w Sylvanii, prędzej natrafisz na nieumarłych niż na elfony .

- Myślę, że to nie jest jeden z nich. – Kurt go uspokoił. Reinhard wydawał się nieco zabobonny, ale najemnik nie dziwił się. Żyjąc na takich ziemiach jak Sylvania można się było bać dosłownie wszystkiego.

- Tak się zastanawiam… - zaczął Aberhoff. - One po prostu nie lubią się zapuszczać do Sylvanii. A zwłaszcza takie, co parają się domeną Morra. To jak na elfy dziwna dziedzina wiedzy tajemnej. Nie uważasz, najemniku?

- Nie znam się na elfach, Reinhardzie, zresztą, mało mnie one obchodzą, póki nie wchodzą mi w drogę. – odparł Steiner. Strażnik dróg chyba lubił ten temat, a Kurt nie zamierzał go już ciągnąć. – Masz jakąś rodzinę? W sensie żonę, dzieci?

Kurt spostrzegł na twarzy towarzysza, dziwny grymas. Poznał go od razu i natychmiast pożałował zadanego pytania.
Twarz Reinharda zastygła przyjmując wygląd beznamiętnej maski. Tylko ten wzrok, niby martwe, lodowate spojrzenie oczu Reinharda przeszyło Kurta na wskroś zmuszając do mimowolnego skupienia wzroku w płomieniach. Kurt wiedział, że rozmowa na ten temat właśnie dobiegła końca.
- Pójdę po chrust… - rzekł Reinhard wstając od ogniska.

I to tyle w kwestii osobistych pytań, pomyślał Steiner. Gdy Aberhoff wrócił, zmienili nieco temat na bardziej ogólny a warta mijała im na przyjemnej rozmowie. Kurt stwierdził nawet , że z Reinharda był naprawdę niezły rozmówca. Poruszali różne kwestie, gdy w końcu przerwał im jakiś hałas dobiegający od strony namiotu zajmowanego przez sierżant Helgę. Najemnik w jednej chwili poderwał się zapobiegawczo do góry dobywając swych mieczy. W niewielkiej łunie ogniska dostrzegł tylko wielkie oblicze zbliżającej się Helgi.

- Nie sraj tak po nogach, Steiner, to tylko ja. – rzuciła rozbawiona zakładając ręce na biodra. – Wypierdalać spać, teraz moja kolej. Obudź Tileańczyka.

Kurt skinął jej głową, po czym odnalazł Marco i zbudził go na wartę. Pożegnał się przy okazji z Reinhardem i zajął z powrotem swe posłanie. Nie minęła chwila, jak oddał się w ciepłe objęcia Morra.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.

Ostatnio edytowane przez Serge : 03-11-2009 o 00:29. Powód: Drobna korekta ;)
Serge jest offline  
Stary 03-11-2009, 17:42   #28
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Wyglądało na to, że Sylvańczyk chce jeszcze coś powiedzieć, albo nawet i zrobić, bo drgnął i poruszył się lekko do przodu, ale spostrzegłwszy wpatrujące się w niego długo dziewczęce źrenice zastygł i przeniósł wzrok na Ann. Na jej młodej twarzyczce dostrzegł mieszaninę paru różnych sprzecznych odczuć, ale również i to, co odnajdywał na obliczach większości niewiast gdy patrzył im tak jak teraz, zdecydowanie i śmiało prosto w oczy. Stał tak, nieruchomo, a czarne kosmyki jego włosów poruszały się na wietrze, aż rozległ się piskliwy monolog Niziołka. Słuchał go, nie spuszczając wzroku z dziewczyny, ale nie zdążył już nic powiedzieć, bo ulotną tę chwilę przerwało ostre wejście Helgi, które prędzej czy później musiało nastąpić. Ivo z trudem oderwał wzrok od dziewczyny, obrzucając obojętnym spojrzeniem scenę szarpania najpierw tileańczyka, a potem elfona przez miotającą się wściekle sierżant.

Porządek musi być.

Dowódcy uznając najwidoczniej sprawę za zakończoną, dali sygnał do marszu. Zaszurały buty, zachrzęścił ekwipunek. Ivo uśmiechnął się raz jeszcze, tym razem do niziołka, który to z zaskoczeniem skonstatował że ktoś chce jednak odnieść się do jego gorącego apelu.
- Powiem ci, co trzeba zrobić, gdy napotkasz czarnoksiężnika…- rzucił Ivo nonszalanckim tonem – Wbić mu klingę prosto w szyję, zanim zdąży obrócić swoim jęzorem. To zawsze działa.

Poprawił bagaż i ruszył, przelotnie obrzucając jeszcze spojrzeniem Kah’ela. Elf mógł zobaczyć, jak po tym spojrzeniu dłoń któregoś ze stojących za Ivo ludzi uspokajająco dotyka jego ramienia, a potem odchodzą powoli razem. Po chwili do grupy dołączył też Steiner, zrównawszy krok z maszerującym już forsownie Ivo. Czarnowłosy widząc, że Kurt ruszył obok niego po prawej stronie, mruknął do najemnika z uznaniem.

O dalszy spokojny przebieg marszu zadbała sama pogoda, skutecznie zniechęcając żołnierzy nie tylko do rozmów, ale też do jakichkolwiek innych czynności poza bezustannym powłóczeniem nogami. Oddział minął parę widmowych wsi, na widok których niektórym z uczestników wyprawy wyobraźnia już zaczęła podsuwać wypełnione upiorami scenariusze. Udręczone mięśnie ud i łydek dawały już naprawdę mocno znać o sobie, gdy wreszcie naczelne dowództwo zarządziło rozbicie obozowiska. Pośród oddziału rozległ się szmer wielu pomruków, w swym charakterze rozciągających się od westchnień ulgi do miętolonych w ustach przekleństw. Ivo zrzucił toboły na ziemię i usiadł na nich, by złapać chwilę oddechu. Nie trwało to długo, po chwili wrzaski „oficerów” zaczęły przydzielać wszystkich do określonych zadań. Sylvańczyk skrzywił się, podniósł opuszczoną głowę i wstał, wyżymając jeszcze deszczową wodę z kosmyków swoich włosów oraz, co kosztowało więcej sił, z oddziałowego płaszcza.

Walcząc z materią starych, połatanych namiotów Ivo z ciekawością przysłuchiwał się wymianie zdań dowódcy z przybyłymi jeźdźcami. Przerwał na chwilę naciąganie liny, prostując kręgosłup i przyjrzał się uważnie uzbrojeniu konnych oraz ich zwierzętom. Pomyślał znowu o swoim koniu, który ukradło mu wojsko i rozejrzawszy się wokół był gotów się założyć, że paru innych żołnierzy z tego oddziału myślało o tym samym. Gdy tamci odjeżdżali, Ivo patrzył jeszcze dłuższą chwilę na znikające we mgle konie, w myślach oceniając umiejętności jazdy ich posiadaczy.

- Co najmniej dwu z nich nie czuje się tak naprawdę pewnie w siodle…- mruknął do siebie, niezadowolony, niezbyt głośno, ale ci pracujący przy namiotach najbliżej mogli go usłyszeć – Ci imperialni nie mają chyba po kolei w głowach, zabierając doświadczonym jeźdźcom garnącym się na wojnę ich rumaki i oddając je takim, którzy przy pierwszym trudniejszym zwarciu czy szarży ani chybi sami spadną z wierzchowca i zostaną stratowani. Cóż za marnotrawstwo. Ileż potężniejszą siłę uderzeniową stanowilibyśmy z grzbietów znających nas i rozumiejących koni. Jak temu całemu Imperium udało się podbić pół świata?

Otaczające ich drzewa o ciężkich, nasączonych dobrze deszczówką liściach szumiały na wietrze, którego siła zdawała się powoli, ale stale wzmagać. Zmierzchało już, gdy padły słowa Helgi wyznaczające pary do wart. Gdy Ivo usłyszał, kogo mu przydzielono, praktycznie bez udziału świadomości skrzyżował ze sobą dwa palce prawej dłoni, czyniąc dziękczynny gest. Jednocześnie posłał dziewczynie uprzejmy, wystudiowany uśmiech ponownie skłaniając się ku niej lekko.

Pierwsza warta zapowiadała się znakomicie, choćby i pod tym względem, że wreszcie chwilowo przestało padać. Powietrze po deszczu było rześkie, choć prawie lodowate. Gdy z namiotów, do których zapakowali się umordowani marszem żołnierze poczęły rozlegać się odgłosy chrapania, Ivo zaczął wsłuchiwać się bardziej w inne odgłosy. W tle panującego wokół obozowiska szumienia starych drzew trzaskały cicho płonące w ognisku drwa. Dalej otaczała ich prawie nieprzenikniona ciemność, która zdawała się być źródłem prawdziwej nocnej ciszy. Dla Ivo, który więcej w swoim życiu spędził nocy pod gwiazdami niż pod dachem, ciemność owa nie była niczym nowym. Przyglądał się jednak Ann, której skórę oświetlał czerwonawy blask ognia stwierdzając, że dziewczyna z wyraźnym niepokojem wbija wzrok w otaczający ich mrok.

- Wybacz, o Pani, że przerywam rozmyślania…- wojownik zbliżył się, stając blisko siedzącej przy ognisku dziewczyny. – Służę jednak radą. Nie rozpamiętuj tego, co może czaić się w tej ciemności. Ona tylko czeka, by imaginacja Twoja zaczęła tkać z niej koszmary, które nawiedzą twoje serce i zasieją zwątpienie. Bądźmy czujni, ale skupmy się na sobie.

Uśmiechnął się, stał nad nią oświetlony karmazynową poświatą tańczącego ognia i nagle łatwym stało się wyobrażenie sobie go na bitewnym polu. Ivo nie miał już przy sobie ciężkiego bagażu, który stał w bezpiecznej odległości przykryty kocami. Dziewczyna zauważyła natomiast, iż poważnie traktował zadanie pilnowania obozu- mężczyzna co jakiś czas obchodził ostrożnie i cicho obozowisko sporym łukiem, nie wypuszczając ani na chwilę z rąk ciężkiej, wielkiej okrągłej tarczy i obnażonego miecza. Wiele razy zatrzymywał się i nasłuchiwał uważnie, zastygłwszy przy którymś z pni. Teraz, najwyraźniej zadowolony z rezultatów obchodu po raz pierwszy podszedł bliżej i usiadł przy ognisku obok Ann. Blisko, tak blisko, że mogła usłyszeć jego oddech.

- Niebosa zaiste mi dziś sprzyjają…- podniósł oczy ku pędzącym chmurom, zasłaniającym gwiazdy – Bo jakby inaczej, najpierw na drodze mojej Ciebie, o Pani, postawiwszy, a teraz, poprzez usta naszego herszta: wyrok swój odsłoniwszy, który sposobność do poznania nam daje.

Nieoczekiwanie popatrzył śmiało w jej oczy, szczerząc się w otwartym uśmiechu. Pochylony, ze zwieszonymi na kolanach rękoma i oświetlony teraz wyraźnie dającym ciepło płomieniem sprawiał wrażenie, jakby miał się na nią zaraz rzucić. Jednak nic podobnego się nie stało, a rozmowa zaczęła toczyć się dalej. Mimo to, Ivo nauczony praktyką wielu nocnych obozowisk, nie przestawał nasłuchiwać i co jakiś czas rozglądać się uważnie po otaczających ich przestrzeniach między drzewami.

- Przyglądałem Ci się, o Pani. – mężczyzna mówił, ale w tym samym czasie rozpoczął niespieszne czynności, polegające na wyjęciu z znajdującej się przy pasie torby jakiegoś sporego zawiniątka a następnie na zawiniątka tego rozwijaniu. – Wybacz śmiałość, ale zdaje mi się, iż dostrzegam coś w twych oczach. Nie chodzi nawet o lęk przed tym co może wyłonić się dziś z mroku...

Ivo sprawdził dłonią stabilność leżącego nieco za jego plecami pniaka, ocenił wzrokiem bezpieczny dystans od ognia, po czym rozłożył na drewnie nieprzepuszczającą wilgoci szmatkę. W powietrzu zapachniało, a tylko jedna rzecz wydzielała taki właśnie zapach. Proch strzelniczy.

- W twoich pięknych oczach zobaczyłem dzisiaj coś, co widywałem już w oczach ludzi, którzy stracili wszelką nadzieję. Coś, co czai się w oczach tych, którzy są pewni, że niebawem umrą. Tak pewni, że to co jest w ich oczach nie jest już nawet strachem. Brakuje mi słów, by to coś opisać. Zgaszona zimna rozpacz. Rodzaj bezdennego smutku po pogodzeniu się ze swym losem.

Mężczyzna wyprostował nogi, aż poczuł gorąco na podeszwach butów. Wyciągnął zza pazuchy pistolet ze zdobną zakrzywioną fantazyjnie rękojeścią i chwyciwszy go za lufę położył go sobie na udach. Dłonie Ivo, w których zaraz potem znalazły się jakieś szmaty i niewielkie narzędzia, rozpoczęły spokojną pracę polegającą na dokładnym czyszczeniu mechanizmów broni. Sylvańczyk, jak się okazywało, wykonywał te czynności właśnie niemal mechanicznie, bo w pewnym momencie nie przerywając przecierania każdego elementu pistoletu, znowu spojrzał Ann prosto w oczy i nie odwracając wzroku kontynuował poważnym już tonem:

- Posłuchaj. Położenie wydaje ci się beznadziejne, ale wychodziłem cało już z gorszych imprez. Jeśli będziesz miała głowę na karku masz szansę przeżyć. Ale to nie wystarczy. Jeśli nie będzie w tobie woli życia, są wrogowie którzy wyczują to tak doskonale jak ty wyczuwasz zapach tego prochu. Jeśli będziesz wierzyła, że się uda – wtedy umrzesz być może. Jeśli nie będzie w tobie woli życia i przekonania o zwycięstwie: umrzesz na pewno. Wszyscy kiedyś umrzemy. Ale jeśli już wyciągam miecz… Jeśli nawet mam zginąć, zabiorę ze sobą tak wielu popaprańców jak to tylko możliwe. Tobie radzę wykrzesanie z siebie takiego samego ducha, o Pani. Niechaj śmierć mówi w naszym imieniu. Naszym. Tak by Jej głos usłyszeli nasi wrogowie.

W międzyczasie wszystkie części pistola zostały porządnie wyczyszczone, a lufa oczyszczona wyciorem z pozostałości prochu po ostatnim wystrzale…. Chwilę potem podsypano prochu, a w lufie znalazła się kula, zabezpieczona starannie przed wypadnięciem. Czarnowłosy rozejrzał się uważnie po okolicy, po czym odłożył naładowany pistolet w zasięgu ręki.

- Ostrożnie dobieraj przyjaciół. Trzymaj się tych, których rozumiesz. Wiem, że chciałabyś uciec, ale by miało to sens, musi przyjść ku temu odpowiedni moment. Kiedy się zacznie, wybierz mądrze.

Bardzo pieczołowicie poskładał wszystkie narzędzia i szmatki, chowając to w skórzanych płaskich toreb przytroczonych do pasa. Sięgnął za siebie, po czym w jego dłoniach znalazło się jeszcze jedno, tym razem malutkie zawiniątko. Ivo szybkim ruchem wyjął coś z niego i ścisnął zawartość w jednej ze swych dłoni. Nagle przysunął się bliżej kobiety i ujął z zaskoczenia dłoń Ann drugą, wolną ręką.

- Nie lękaj się…- powiedział cicho, a potem do jej złączonych smukłych dłoni włożył to, co trzymał w zwartej pięści. Ann poczuła, że teraz w jej rękach spoczywa jakiś mały, twardy przedmiot, a szorstkie i twarde dłonie mężczyzny zaciskają się na koszyczku jej dłoni otulając je całkiem.

- Chronił mnie… - spojrzał i zmrużył nieco oczy - Teraz jego moc będzie twoim strażnikiem… Jeśli zaś nasze drogi rozejdą się… Jeśli przyleci po mnie Kruk… Wspomnij mnie tedy, o Pani, gdy w inną zimną noc spojrzysz na ten podarunek…

~ Zimna noc. Jak i wtedy. Gruby, dygoczący kupiec i strużki potu spływające po jego policzkach jak górskie strumienie...
Nie mogę, zmiłowania panie, nie mogę oddać, to...
Ostrze tnące jego otłuszczoną skórę jak masło...Wyraz jego oczu, gdy nóż przechodzi przez kość palca...Ten wrzask, rozdzierający nocną ciszę i karmazynowy wzór w powietrzu, po rozpaczliwym machnięciu kikuta. Krwawy ochłap ciśnięty w śnieg i odbicie uśmiechu w zielonkawym połyskującym klejnocie, jak w lustrze...~


Połowa twarzy Ivo skryta była w mroku, na drugiej blask ognia przepływał jak fale karmazynowego morza. W rozchylonych nieco dłoniach dziewczyny zalśnił piękny złoty pierścień o dużym, szmaragdowym oku… Zerwał się mocniejszy wiatr i zdało się, że mężczyzna nachylił się bardzo leciutko ku przodowi…
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 03-11-2009 o 19:33.
arm1tage jest offline  
Stary 05-11-2009, 21:07   #29
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Reinhard nie chciał, aby uwaga, wysunięta w kierunku elfa, doprowadziła do lawiny zdarzeń, które Pani Sierżant przerwała na swój ogrzy sposób. Wiedział, że niedopowiedziane sytuacje z czasem prowadzą do konfrontacji, która może się okazać brzemienna w skutkach. Dlatego wolał od razu wyjaśnić co i jak, aby uniknąć niedomówień. Cóż, nie każdy potrafił to zrozumieć, ale to już nie jego problem. Sierżant Helga jasno naprostowała sytuację i nakazała kontynuację marszu.
Reinhard powstrzymał jeszcze wyrywnego Ivo, któremu mimo rozkazów dowódcy, nie w smak był taki obraz zakończonego konfliktu. Ruszyli razem za odchodzącym oddziałem.


Dalsza wędrówka nie należała do zbyt przyjemnych. Pogoda efektywnie utrudniała marsz odbierając wędrowcom ochotę na jakąkolwiek konwersację, czy inne głupoty, które chodziły im po głowach. Ogromne ilości padającego deszczu, czy lodowaty austrul* świadczący o bliskości sylvańskich gór, nie ułatwiały wędrówki. Kiedy droga skręciła ku niegdyś utwardzanemu traktowi oddział poczuł przedsmak nadchodzących dni. Nogi grzęzły niemal po kolana w rozmokłej glebie czyniąc obolałym ciałom kolejne tortury. Kiedy wieczorową porą sierżant Helga zarządziła rozbicie obozowiska wśród oddziału górskiej straży nie było już nikogo skorego do kontynuowania porannego incydentu. Zmęczeni trudem podróży, marzyli tylko o ciepłej strawie i odpoczynku.


Rozpalając ogień z przyniesionego chrustu Reinhard przysłuchiwał się rozmowie konnych z ich dowódcą. Przez myśl, niczym galopujący mustang, przeleciał mu obraz jego utraconego wierzchowca, dla którego odcinek dzisiaj pokonanej drogi byłby jedynie błahostką. W dość markotnym nastroju przyjął strawę przygotowaną przez Oskara i po ustaleniu wart udał się na spoczynek.
......


Sen przyszedł szybko, niestety nie należał do spokojnych i kiedy Oscar zbudził go na warte, Reinhard był bardziej padnięty niż przed spoczynkiem. Wygramolił się szybko robiąc miejsce dla zmęczonego niziołka. Ze współczuciem przyglądał się Oscarowi gramolącemu się do śpiwora, mimo swojego małego wzrostu niziołek nie skarżył się na trudy wyprawy, chociaż wędrówka, niemalże po pas w błocie, musiała być dla niego gehenną.
Z rozmyślenia wyrwał go odgłos pierdzącego Harga wracającego właśnie z krzaków, w których krasnolud urządził sobie toaletę.
Aberhoff przyzwyczaił wzrok do ciemności, rozejrzał się po pogrążonym w mroku zagajniku i osnutym chmurami niebie. Wciągnął pełną piersią lodowate powietrze i z zadowoleniem powitał chwilową poprawę pogody.
Usadowiając się przy ognisku wysłuchał krótkiego raportu Harga odnośnie panującej sytuacji. Po czym krasnolud udał się na spoczynek pierwej budząc Kurta, który po krótkiej chwili dosiadł się do ognia.


-A więc służyłeś w Lwach Sylvanii.... - rozpoczął rozmowę najemnik.

Przez chwilę było nawet przyjemnie, dopóki Kurt nie zakończył rozmowy sprowadzając ją na tor drażliwy dla Reinharda.....


-Pójdę po chrust...- rzekł sylvańczyk – po czym oddalił się w mrok.


Chodząc po lesie bił się wewnętrznie z natłokiem myśli, które niczym sztorm, zaprzątały jego głowę. Przed oczami znowu zobaczył obrazy masakry urządzonej przez te przeklęte lamijskie suki, ujrzał martwe lica synka oraz ukochanej Rose. Następne majaki przyjęły nie co dynamiczniejszy charakter,niczym szczepki brutalnych wizji mężczyzna widział krew – mnóstwo krwi , obrazy walki u podnóża Gór Środkowych niczym szarżujący dzik przemknęły po jego podświadomości zadając rany i niosąc ogień zemsty, zemsty która nawet po spełnieniu nie przyniosła ukojenia.
Kolejna iskra jego człowieczeństwa zgasła bezpowrotnie wypalając ból. Reinhard mimowolnie podrapał się po starych ranach zakrytych białą chustą,
wiedział już, że tego rodzaju pytania, nie zaskoczą go już nigdy więcej.


Skupił się teraz na otoczeniu, niczym kot bezszelestnie przemieszczał się po okolicy. Robiąc rekonesans i gromadząc chrust, który był pretekstem do ucieczki w mrok. Nie musiał martwić się ciemnością, od jakiegoś czasu widział w niej niemal tak dobrze jak stworzenia nocy.
Po powrocie uśmiechnął się lekko do Kurta dając mu tym do zrozumienia, że wszystko jest w porządku. Rozsiadając się w bezpiecznej odległości od ognia Reinhard zaczął przygotowywać do czyszczenia swoją broń palną. Wygrzebał z sakwy małe zawiniątko po czym rozłożył je przed sobą na wcześniej przygotowanej szmatce. Rozwiązał rzemienie pakunku i niemal mechanicznie przystąpił do rytuału czyszczenia broni w międzyczasie rozmawiając z Kurtem. Kiedy w powietrzu rozniósł się zapach prochu najemnikowi zebrało się na wspominki, sylvańczyk słuchał go w milczeniu starannie czyszcząc ulubiony moderunek. Reinhard czyścił starannie każdy element, oczyścił broń z resztek prochu, po czym sumiennie przystąpił do pielęgnacji lufy. Czując przyglądającego mu się z zainteresowaniem Stainera Reinhard zaczął opowiadać najemnikowi czemu pielęgnacja broni palnej jest tak istotna. Następnie w ściśle określony sposób przygotował broń do strzału a następnie zabezpieczył ją do dalszej wędrówki. Na zakończeniu rytuału czyszczenia, składając narzędzia z powrotem w małe zawiniątko, sylvańczyk opowiedział najemnikowi zabawną anegdotę jak pewien szlachetka, próbując zaimponować jednej pannie odstrzelił sobie „wacka”. Dalszą rozmowę przerwała sierżant Helga, która wygramoliła się ze swego namiotu. Znaczyło to jedno – koniec warty. Jak zawsze taktowna pani sierżant przywitała wartowników miłym zdaniem. Reinhard pożegnał się z Kurtem, zdał szybki raport ogrzycy i powrócił do swojego namiotu by skorzystać z luksusu odpoczynku.
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline  
Stary 05-11-2009, 21:08   #30
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Marsz, deszcz i wzgórza nie były dla Gorana niczym nowym. Z obojętnym milczeniem znosił trudy podróży. Gdy wreszcie rozbili się obozem góral uczestniczył w rozpalaniu ogniska, co przy wszechobecnej wilgoci wyszło im całkiem nieźle - już po półgodzinie ogień zapłonął. Pomógł również nieco niziołkowi w przyrządzeniu posiłku - gęstego krupniku z kawałkami mięsa. Na tym Goran jak widać znał się również. Mieszając strawę chochlą wyjął z kieszeni torby małą sakiewkę i wsypał jej zawartość do gara. Widząc podejrzliwe spojrzenie halflinga góral powiedział:
- Zacna priprava. Vampire zele - odsłonił, co chyba miało być żartem, swe pożółkłe kły - Rosne na stare cmentarje k' mja ves.
Przyprawa dodała potrawie korzenny aromat i nieco pikantności.
Gdy łapczywie zjedli, Goran wytarł drewnianą łyżkę o płaszcz, schował ją za cholewę buta po czym zaległ przy ogniu, masując z zadowolonym wyrazem twarzy raczej chudy brzuch.
- Ha, zacna strava maly - pochwalił kucharza. - Gotovat lepej ak mja žena.

Patrząc w płomienie i nocne niebo napił się wina z bukłaka i nieoczekiwanie zaśpiewał, bynajmniej nie pięknym, mocno zachrypniętym, lecz dość melodyjnym głosem. Ivo i Reihard poznali popularną ludową sylvańską pieśń.

Lepe ti je, lepe ti je,
Zagorie zelene
Lepe ti je, lepe ti je,
Zagorie zelene,
Ješ je lepši
Ješ je lepši beli
Ješ je lepši beli grad.

Sira, putra, kruha, mleka,
Jajec i krumpira
Sira, putra, kruha, mleka,
Jajec i krumpira,
Vse to moreš
Vse to moreš lanko
Vse to moreš prodat sad.


Z jego oczu dało się wyczytać pewną specyficzną zadumę i tęsknotę, zapewne za domem.

***

Goranowi nie podobała się warta z elfonem, ale wolał nie kwestionować rozkazów dowództwa. Gdy przyszła jego kolej współlokatorzy namiotu odetchnęli z ulgą, bowiem chrapał donośnie. Obudzony góral podrapał się po kudłatym łbie i niechętnie wstał. Następnie usadowił się z berdyszem w cieniu pobliskiego drzewa, tak by nie być widocznym w blasku ognia, a jednocześnie mieć dobry widok na otoczenie. Co jakiś czas spoglądał podejrzliwie na elfona.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 05-11-2009 o 21:27.
Bounty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172