Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-11-2009, 17:51   #1
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
[Warhammer 2.0] Żywi lub martwi, najlepiej to drugie...

Żywi lub martwi, najlepiej to drugie…




Młody mężczyzna biegł szybko za swym wielkim wilkiem pokonując kolejne metry lasu. Za nim, nieco wolniej, podążała smukła, rudowłosa szlachcianka, która mamrotała coś pod nosem, ilekroć jej noga ześlizgnęła się po miękkiej, wilgotnej ściółce. Effendi nawet nie odwracał się za siebie, pragnąc jak najszybciej dowiedzieć się, gdzie prowadzi ich Buran. Przemykał między drzewami szybko, niczym zjawa. Przeskakiwał nad zmurszałymi pniakami i schylał się pod nisko wiszącymi gałęziami. Oczywiście Aria na nie wpadała i dostawała liśćmi po twarzy. Paprocie ocierały się o jej nogi, a większe głazy i pniaki uderzały w kostki. Grunt po chwili przechodził w niewielkie zagłębienie, a Effendi na pełnej prędkości zsunął się w dół i z chlupotem przebiegł przez wartki strumyk. Aria natomiast ugrzęzła w nim i ślamazarnie, unosząc suknię w górę, brnęła do przodu, rozbryzgując wodę.

- Powinnaś była założyć spodnie, Ario. – rzucił Effendi podając jej dłoń. Wilk widząc, że jego pan pomaga szlachciance, również się zatrzymał, drepcząc niespokojnie w miejscu.
- Gdybym wiedziała, że będziemy biegać po brudnym i mokrym lesie, to bym się nad tym zastanowiła – fuknęła w odpowiedzi. – Patrz, całe buty przemoczyłam – jęknęła, ale Effi tylko ją złapał w pasie i wyciągnął z kałuży, stawiając obok.
- Ruszaj się, nie mamy czasu na biadolenie – powiedział.
- A kiedy będzie na to czas? Już mnie nogi bolą.
- Nawet nie chcę tego słuchać!
- Ty nigdy nie chcesz tego… ej! Poczekaj na mnie!

Łowca ruszył dalej, mijając stare sosny i młode dęby rozsiane wokół jak okiem sięgnąć. Im dłużej biegli, tym teren przerzedzał się, a drzewa niebawem ustąpiły miejsca niewielkiemu zagajnikowi. Buran cały czas biegł pewnie, wiedząc zapewne gdzie prowadzi swoich towarzyszy. Gdy świerkowy zagajnik przechodził delikatnie w niewielką wyżynę, oczom dwójki ludzi ukazała się naturalnie rzeźbiona dziura w skalnej ścianie. Wilk warknął radośnie na Effendi’ego, po czym zniknął w ciemnościach. Aria opadła na kolana, oddychając ciężko i z trudem łapiąc powietrze.


Mężczyzna chwycił umordowaną szlachciankę za dłoń i ciągnąc ją za sobą, po chwili dołączył do swego zwierzęcego kompana. Otworzył szeroko oczy z wrażenia, gdy pod jedną ze ścian wilgotnej jaskini zobaczył siedzącego ojca i kilku mieszkańców wioski. Wielu było rannych, ojciec miał na udzie przepaskę przesiąkniętą krwią. Gdy tylko stary Niclas zobaczył syna, nieporadnie podniósł się do góry i pokuśtykał w kierunku Effendi’ego. Obaj rzucili się sobie w ramiona, ściskając mocno i klepiąc po plecach.
- Tato. – rzucił Effendi a z jego oczu popłynęły łzy. – Myślałem, że zginąłeś.
- Mało brakowało. – powiedział ojciec tuląc syna do piersi. – Dobrze, że jesteś cały i zdrowy, synku.
Nagle jednak odepchnął młodziana i zdzielił go otwartą dłonią w twarz. Aria stwierdziła, że gdyby łowca został uderzony pięścią, leżałby teraz pod stopami ojca.
- A to wiesz za co! – głos ojca przyjął złowrogi ton. – Żeśmy się z matką zamartwiali o ciebie, a tobie głupoty w głowie. Poszedłeś do starych kopalń z tą, z tą… - zaciął się, wskazując na szlachciankę.
- Arią. – powiedziała kobieta. – Arią Estari, córką Verinosa Estari, najbardziej wpływowego człowieka na terenie księstwa Luccini, jednego z najbogatszych ludzi w Tilei i przyjaciela Imp…
- A ty się nie odzywaj, dziewucho! – przerwał jej. – Może i masz jakieś prawa u siebie na zamku, ale dla mnie jesteś nikim. – Niclas dawał upust swoim emocjom. – Gdybyś była moją córką, to bym cię nauczył dobrych manier.
- Na szczęście dla ciebie nią nie jestem. Pewnie bym była tak samo dobrze wychowana jak twój nieokrzesany syn! – warknęła w odpowiedzi i odwróciła się na pięcie. Chciała wyjść z jaskini, ale Effendi złapał ją mocno za ramię i powstrzymał.
- Spokojnie, ojcze, stało się. Nic na to nie poradzisz – rzucił łowca i rozmasował czerwony policzek. – Przecież jesteśmy cali i zdrowi. Usiądź lepiej i powiedz co się wydarzyło w wiosce. Gdzie mama i Ilse? – rozejrzał się po jaskini, lecz dostrzegł jedynie mężczyzn. – A ty – szepnął do Arii – nigdzie nie idziesz. Chaos dookoła, jeszcze coś by ci się stało.
Dziewczyna niewiele myśląc splunęła mu w twarz i wyrwała się z uścisku.
- Dobre sobie, jeszcze pół godziny temu byś mnie chętnie im oddał – syknęła, wychodząc z jaskini.
Łowca wytarł policzek, kręcąc głową z niedowierzaniem i spojrzał na ojca, który tylko uśmiechnął się do niego w stylu „a nie mówiłem? szlachta”.

- Było ich ze trzydziestu, a może i czterdziestu? Przyszli przed południem – zaczął starszy mężczyzna. – Najpierw byli tylko mutanci, potem pojawili się jeszcze zwierzoludzie i ten wojownik Chaosu w zbroi. Nie mieliśmy najmniejszych szans. Kto mógł, to uciekał, a reszta zginęła – Niclas pokręcił głową zrezygnowany. – Najgorsze jest to, że uprowadzili wszystkie kobiety, w tym mamę i twoją siostrę! A ty żeś się gdzieś włóczył po kopalni w towarzystwie rozpieszczonej dziewuchy! A mówiłem, że masz nigdzie nie iść! Zresztą… - ojciec westchnął. – Teraz to już i tak nieważne, pewnie nawet gdybyś był w wiosce i tak nic by to nie dało. Może nawet byś zginął…
- Uprowadzili? Gdzie? Widział kto? – Effendi zapytał, patrząc po przestraszonych i zmęczonych twarzach ocalałych mieszkańców.
- Ja widziałem – odezwał się nagle Hans, wioskowy grabarz. – Zabrali je w stronę Czaszkowej Grani.
- Czy ja dobrze słyszałam? W stronę Czaszkowej Grani? – Aria zapytała, wchodząc do jaskini. – Tam jest moja posiadłość…
- Więc szykuj się na to, że twoi rodzice zapewne nie żyją, a służba rozgrabiła majątek – rzucił cierpko ojciec łowcy. – Pożegnałaś się z mamą przed wyjazdem? Bo pewnie już nie będziesz miała okazji.
Aria nie odpowiedziała, a Effendi doskonale wiedział, dlaczego.
- Trzeba je ratować – łowca zmienił temat, nim ojciec zacząłby się kłócić.
Niclas tylko prychnął.
- A co? Chcesz iść SAM na taką bandę? Jak ty to sobie wyobrażasz? A może twoja Aria cię obroni? – zapytał uśmiechając się i spoglądając ironicznie na jej dwie szabelki.
- Owszem – odpowiedziała szlachcianka, nie dając Effendi’emu dojść do słowa. – Pójdziemy razem i sprowadzimy jakąś pomoc. A jeśli nam się nie uda, to i tak wejdziemy do posiadłości. Ma cały tajny kompleks sekretnych korytarzy i przejść dla służby, całe dzieciństwo się tam bawiłam i chowałam. Jeśli ktoś o tym nie wie, to nie ma szans, żeby odkrył – rzuciła hardo.
- Sprowadzić pomoc? – zapytał starszy myśliwy. – Niby kto miałby nam pomóc?
- Można wynająć oddział najemników – odpowiedziała, wzruszając ramionami. Kilku mężczyzn się roześmiało, lecz jej to nie wystraszyło. Nadal patrzyła się pewnie w oczy Niclasa.
- Ciekawe za co. My już nic nie mamy, poza własnymi zadkami.
- Mam ci jeszcze raz przypomnieć, gburze, kim jestem? – zapytała, marszcząc gniewnie brwi.
- Niby czemu miałabyś nam pomagać, co? – przyjrzał jej się uważnie.
- Aktualnie tylko tracisz nasz cenny czas, więc jeśli chcesz zobaczyć swoją żonę i córkę żywe, stul pysk! – warknęła na niego. – Effendi, rusz dupę, idziemy!

Effi nie wiedział, co ma powiedzieć. Chyba postawa ojca tak ją rozzłościła. Nawet nie wyobrażał sobie, że kiedykolwiek mogłaby mu się tak postawić… Zapewne wykorzystała fakt bycia delikatną kobietą i tego, że nie dostałaby za to po twarzy. Aria wyszła z jaskini pewnym krokiem, Effendi położył dłoń na ramieniu ojca.
- Ruszamy, postaram się sprowadzić pomoc jak najszybciej. Uważajcie na siebie i nie dajcie się złapać. – powiedział łowca.
- Ty też uważaj, synu. Obyś odnalazł mamę i siostrę żywe. Niech Ulryk was prowadzi. – uściskał syna. – Miej oko na tę swoją przyjaciółkę. Prawdziwy demon jej siedzi pod skórą. – Niclas uśmiechnął się lekko.

Łowca jedynie skinął głową, odwzajemnił uśmiech i żegnając się z wszystkimi wyszedł z jaskini. Tam czekała na niego szlachcianka, a sądząc po jej minie, czekała za długo.
- Co się tak grzebiesz? – rzuciła, tupiąc swoją małą stópką. – Cały czas tylko gdzieś chodzimy i chodzimy, jeśli myślisz, że mi się to podoba, to się mylisz. Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę.
Effendi poprawił łuk i kołczan, po czym mijając Arię rzucił:
- Wiesz co? Rób co chcesz. Ja nie mam czasu na gadanie.
- Ty jeden… - odwróciła się, patrząc na znikające w krzakach plecy mężczyzny.
- Buran, przodem!– zakrzyknął łowca, a Aria chcąc nie chcąc tupnęła nogą i pobiegła za swym młodym towarzyszem.



[Jest to ciąg dalszy sesji xepera - "Zaczęło się w Behemsdorfie". Jeśli będziemy planować grę w większym gronie niż Nasza dwójka, otworzymy stosowną rekrutację...]
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline  
Stary 10-11-2009, 18:03   #2
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Effendi ruszył z Arią w kierunku Czaszkowej Grani, intuicyjnie wybierając drogę przez knieje. Prowadził ich Buran, który co jakiś czas znikał gdzieś pośród drzew, by po chwili znów pojawić się na drodze szlachcianki i łowcy. Mężczyzna wiedział, że dotarcie na miejsce zajmie im około dwóch – trzech dni, w zależności od tego, czy Aria będzie w stanie podjąć dłuższą wędrówkę w ciągu dnia.

W końcu wyszli z lasu na rozległą, porośniętą krótką trawą polanę. Słońce chowało się właśnie za stalowo-szarymi chmurami, które nadchodząc z północy, zwiastowały deszcz. Łowca na tyle długo polował w tych lasach, przy różnej pogodzie, że potrafił z wyprzedzeniem przewidzieć aurę. Czekał ich deszcz; mieli jeszcze co najmniej kwadrans, nim niebo zapłacze rzęsistymi łzami.

Pokonywali właśnie piaszczysty trakt, by udać się w kierunku zalesionej wyżynki nieopodal, gdy zza załomu zagajnika wyjechały nagle trzy postaci. Początkowo Effendi myślał, że to jacyś maruderzy z bandy, która spaliła jego wioskę, jednak gdy nieznajomi podjechali bliżej, zobaczył, że to dwójka ludzi i krasnolud. Opancerzeni i uzbrojeni jakby jechali na jakąś wojnę. Ewentualnie z takowej wracali.

Widząc, że i tak nie mają za bardzo jak uciec i się ukryć, łowca przygotował jedynie swój łuk i poczekał, aż trójka nieznajomych zrówna się z nimi. Zmarszczył brwi, przyglądając się krewko jeźdźcom – jednym z nich była kobieta, odziana w kolczugę i skórznię. Łypała nieznacznie na swego siwego kompana, gdy cała trójka zatrzymała swe konie, by nie stratować Arii i Effendi’ego.


- Co jest, zgubiłeś się, chłopcze? – zapytał szorstkim głosem krótkowłosy mężczyzna w sile wieku. Ledwo zabliźnione rany na jego twarzy zdradzały, że miał za sobą jakąś świeżą potyczkę. – Zejdź nam z drogi, spieszymy się, do kurwy nędzy.
Effendi przyjrzał mu się. Nieznajomy mógł mieć jakieś dwa metry wzrostu, poza tym był potężnie zbudowany. Odziany w kirys i kolczugę, zdradzał wojownika zaprawionego w bojach. Znad lewego ramienia wystawała mu rękojeść miecza zakończona główką wilka. Symbolem Ulryka.
- Wybacz, panie. – zaczął łowca. – My też się spieszymy, nasza wioska właśnie została najechana przez hordę Chaosu i mamy zadanie do wykonanie.
- Zadanie, powiadasz? – zapytała blond włosa kobieta. Z tej perspektywy wyglądała Arii nie mniej atletycznie niż siwy najemnik. Mimo wszystko była ładna, na swój toporny sposób.


- Daj spokój, Wertha. Nie mamy na to czasu. – mruknął siwy.
- Zawsze mamy czas, Broch. Przynajmniej ja. – kobieta obrzuciła go karcącym spojrzeniem. – Poza tym nie będziesz mi mówić, co mam robić.
Zakuty w purpurową zbroję płytową krasnolud roześmiał się tylko rubasznie, kręcąc wąsa.


- Nie wiedziałem, że to Wertha teraz rządzi. – khazad trząsł się jak galareta. – Ale to pewnie przez to, żeś tak oberwał z tymi orkami, Broch.
- Zamknij się, Gorim. – siwy wielkolud odwrócił się w kierunku czarnobrodego. Chwilę później spojrzał na Effendi’ego. – No dobra, opowiedz nam co się wydarzyło. Tak się składa, że mamy doświadczenie w spotkaniach z tymi kutasami.
- To może usiądźmy pod tamtym drzewkiem. – łowca wskazał palcem niewielki dąb stojący samotnie na wyżynce po ich prawej stronie.

* * *

- No dobra, możemy wam pomóc. – powiedziała Wertha, zakładając dłonie na biodra, po wysłuchaniu opowieści łowcy.
- Nie za darmo. – wtrącił Broch.
- W chuj. – Gorim pokiwał twierdząco głową i splunął tytoniem. – Macie jakieś kosztowności przy sobie, człeczyny?
Effendi pokręcił głową.
- Nie mam nic. Cała wioska została spalona przez tych plugawców. – stwierdził, patrząc na Werthę. – Tam są moja mama i siostra, muszę je uratować.
- Jak już mówiliśmy, nic za darmo. Nie masz czym zapłacić, szukaj sobie innych frajerów. – Broch podniósł się spod drzewa i poprawił kirys.
- A mi się podoba determinacja młodego. – stwierdziła kobieta. – Gorim, pójdziesz za mną, nie? Wisisz mi przysługę, pamiętasz?
Krasnolud zaklął pod nosem, po czym znów splunął. Chyba nie podobała mu się taka perspektywa, bo skinął niechętnie głową najemniczce.
- Effi, ale z ciebie idiota – Aria prychnęła, a oczy zebranych zwróciły się w jej stronę. – Zapominasz, co mam na szyi? – zapytała, a po chwili młody łowca zrozumiał. Dziewczyna nie czekając na jego reakcję, zdjęła swój naszyjnik. Może nieco brudny od błota, ale nadal przedstawiał sobą niesamowitą wartość. Wręczyła go najemnikowi.
- Proszę, to wisior rodowy rodziny Estari. Jest więcej wart niż cały Behemsdorf – powiedziała. – Ale ty chyba sam widzisz, że nie jest to pierwsza lepsza błyskotka, nie? – zapytała. Wertha rzuciła okiem na naszyjnik i pokiwała głową.
- Zgadza się, mała ma rację – przyznała.
- Wiem, widziałem już takie błyskotki. – mruknął Broch i schował naszyjnik do torby przy swoim brzydkim wierzchowcu. Po chwili spojrzał zimno na Arię i Effendi’ego. – Macie nasze ostrza, uratujemy twoją mamę i siostrę, przy okazji wyślemy tych kutasów tam, gdzie ich miejsce.
W serce łowcy wstąpiła nowa nadzieja. Patrzył na tych najemników i wiedział, że z pewnością trafił na ludzi, którzy znają się na swej robocie. Pozostało jedynie odnaleźć obóz Chaosytów, co na chwilę obecną wydawało się być najmniejszym problemem.
- Jestem głodna jak wilk. – mruknęła Aria. Buran słysząc to, podniósł łeb i spojrzał się na nią zaciekawiony. – Co się tak patrzysz? Nie o tobie mowa, kudłaty – prychnęła na niego. Wilk jeszcze przez chwilę się jej przyglądał, po czym położył łeb na przednich łapach i tylko od czasu do czasu łypał okiem na zebranych.
- Dobra, zrobimy przerwę na prowiant, a potem ruszamy. Nam też przyda się odpoczynek. – najemnik sięgnął do plecaka i wyjął z niego kawałek suszonego mięsa, którym podzielił się z resztą. – Gorim, jak zjesz, przejdź się po okolicy i sprawdź czy jest czysto. – chwilę później Broch przeniósł wzrok na Effendi’ego. – Masz jakiś plan, Młody? Chyba znasz te tereny lepiej niż my.
- Mam. – pokiwał głową. – Niedaleko stąd jest chata starego Douglasa. Albiończyk przyjechał tu kilkanaście lat temu i podobno wyczyniał jakieś plugawe rytuały, dlatego wioskowi go wygnali. Przeniósł się więc do lasu, a po jakimś czasie po prostu zniknął. Mówią że po zmroku tam straszy, ale taką grupą nie powinniśmy się chyba bać tam nocować.
- Jest mało rzeczy, których się boimy, chłopcze. – powiedziała Wertha, biorąc kęs mięsa. – A zwłaszcza plotek rozpuszczanych przez jakichś trzęsących portkami wieśniaków.
- Aye. – potwierdził krasnolud. – Jeśli będzie tam jakieś gówno, to i tak damy sobie z nim radę. To nas się boją, a nie my ich. – roześmiał się gardłowo.
- Miło – rzuciła Aria. – Ale ja bynajmniej nie mam zamiaru spać w jakiejś nawiedzonej chacie. I ja się jak najbardziej boję – dodała, marszcząc gniewnie brwi i patrząc się na Effendi’ego z wyrzutem. Jakby to wszystko, a zwłaszcza ta chatka, to była jego wina. Jak zwykle…
- Ej, nie patrz tak na mnie. – mruknął Effendi. – Lepiej spać pod dachem jakiejś ‘ponoć’ nawiedzonej chaty, niż pod gołym niebem. Zwłaszcza, że zbiera się na deszcz.
- Deszcz? – zapytała dziewczyna. – Jakbyś nie zauważył, to pogodę mamy całkiem ładną.

Łowca wskazał jej na dość pokaźną, szarą chmurę, ale ona tylko machnęła ręką. Chłopak westchnął zrezygnowany i usłyszał, jak trójka najemników śmieje się cicho pod nosem. Zjedli kolację, po czym khazad udał się na mały rekonesans. Wrócił po chwili, zdając raport Brochowi, a z nieba posypały się pierwsze, grube krople deszczu.
- Wykrakałeś. – rzuciła Aria.
- Nie, po prostu znam się na pogodzie.
- Koniec pierdolenia, zbieramy się. – zarządził Broch ucinając ich rozmowę. Effendi jechał wraz z Werthaną, Aria usadziła tyłek w siodle Brocha.
Nie czekając dłużej, spięli konie i ruszyli poprzez las.
 
Ouzaru jest offline  
Stary 11-11-2009, 15:47   #3
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Padał deszcz, a las zdawał się być wszędzie taki sam — wszędzie ponure, ociekające kroplami wody drzewa — nigdzie nie widzieli jego krańca. Pod splątanymi gałęziami robiło się coraz ciemniej, właśnie zapadał ponury zmierzch; gliniastą dróżkę po której jechali, pokrywały czarne po zimie liście.

Zerwał się lekki wiatr. Szeleścił głośno gałęziami, strząsając z nich chmury srebrzystych kropel. Drzewa z obu stron dróżki rozstąpiły się nagle, ukazując niewielką polanę porośniętą krzewami o czerwono-zielonych liściach. Na środku otoczonej zewsząd drzewami przestrzeni stała stara, rozpadająca się rudera.


- To chata Douglasa. – powiedział Effendi.
- No i kurwa dobrze, bo mam już dosyć tych pierdolonych lasów. – Gorim splunął ostro zieloną flegmą. – Chodźmy do środka, mam ochotę się napić.

We wnętrzu rudery panowała absolutna cisza. Przekraczając próg zobaczyli pogrążoną w półmroku dużą sień o zbutwiałej podłodze. Wolno, posuwając się z plecami przy ścianie, wkroczyli do środka. Łowca zajrzał do izby z lewej. Duża komnata z piecem—chyba kuchnia. Wszedł tam i zlustrował wszystko uważnym spojrzeniem. Wchodzący za nim zobaczyli zniszczoną ławę, resztki włosianych okryć, kilka starych mis i poszczerbiony kociołek. Piec zdawał się być wciąż zdatny do użytku. Effendi odwrócił się i chciał zaproponować, by w nim napalić, ale zamilkł, nie widząc nigdzie Arii. Zamrugał oczami ze zdziwienia, po czym przepchnął się między najemnikami. Tak jak przypuszczał, dziewczyna stała przed drzwiami, jakby zastanawiając się, czy aby na pewno chce wejść do środka chatki.
- Odbiło ci? – Effendi warknął na nią. – Nie widzisz, że leje? Chcesz się przeziębić? Jeszcze tylko tego nam brakuje do pełni szczęścia… - mruknął i odchylił lewe biodro, by przepuścić Arię.
- Jesteś pewien, że tam jest bezpiecznie? – zapytała szczękając zębami. – Ja nie chcę spać w nawiedzonym domu…
- Na pewno bezpieczniej niż w lesie – odpowiedział, patrząc na tonące w mroku drzewa. Wzdrygnął się, przypominając sobie opowieści ojca o lichu budzącym się po zmroku. – Wolisz zostać na dworze razem ze wszystkimi dzikimi zwierzętami? – zapytał, uśmiechając się ironicznie.
- No… ja…
- Tak właśnie myślałem. – skwitował i poczekał, aż dziewczyna minie go w drzwiach.
- Przydałaby mi się kąpiel – westchnęła cicho.
- Będziesz musiała z tym poczekać – odpowiedział, marszcząc brwi. – Poza tym im bardziej będziesz śmierdzieć, tym mniej będziemy wzbudzać podejrzeń na szlaku. – Za plecami łowcy Broch roześmiał się gromko, a krasnolud aż zakrztusił.
- Bardzo śmieszne… - mruknęła szlachcianka, mordując mężczyzn wzrokiem. – Ale tu zimno. I wilgotno. Co tak śmierdzi?
- Ty? – rzuciła niemniej rozbawiona Wertha. Gdy weszli do środka, główną izbę rozświetlał żółty blask bijący od rozpalonego już pieca i dwóch latarenek, które właśnie zapalił khazad.

Aria rozejrzała się, w świetle kaganków nie wyglądało to aż tak tragicznie. Na ścianach wisiały zakurzone trofea różnych zwierząt, a podłogę przykrywał skołtuniony dywan o wyblakłej zielonej barwie. W jednym miejscu był odsłonięty i właśnie tam podeszła zaciekawiona szlachcianka. Wskazała palcem na zejście do piwnicy, przepasane łańcuchami o grubych ogniwach i spiętych potężną kłódką.
- A to co? – zapytała, łapiąc przechodzącego Effendi’ego za rękaw.
- Pewnie zamknięte, żeby trzymać zombie w piwnicy. Nikt nie lubi, jak się takie rozlezą po chałupie – mruknął poważnie krasnolud. – No w każdym razie ty, Wertha, nie lubisz, nie?
- Aye – odparła najemniczka znad swoich tobołków, zajęta czymś.
- Przestańcie pierdolić! Młoda gotowa nam zejść – przystopował ich Broch i wyjrzał przez okno.
Rzeczywiście, Aria lekko pobladła i jakby nogi się pod nią ugięły. Dyskretnie odsunęła się od wejścia do piwnicy i za wszelką cenę starała się nie patrzeć w tamtym kierunku. Effendi starał się ukryć uśmiech rozbawienia, ale sam także nie czuł się tutaj zbyt pewnie. Ludzie w wiosce wielokrotnie mówili, że coś tutaj straszy, a teraz, zerkając w stronę zamkniętej piwnicy, młody łowca zaczął mieć własne obawy.
- A może Gorim ma rację. – rzucił Effendi. – W końcu, po co ktoś miałby spinać wejście do piwnicy łańcuchami? I to takimi grubymi?
- Pierdolisz, synu. Za dużo się nasłuchałeś tych wioskowych pierdół – mruknął czarnobrody, dłubiąc sobie czymś w zębach.
- Wertha, gotujesz – stwierdził Broch – a młoda ci pomaga.
- CO?! – oburzyła się rosła kobieta, ale najemnik jej nie słuchał.
- Ja biorę pierwszą wartę, potem Effendi, Wertha i na końcu Gorim. Naszej delikatnej panienki nie będziemy kłopotać – zaczął wydawać polecenia. – Zmywamy się o świcie, każdy niech ma oczy i uszy szeroko otwarte. W taką noc może się zdarzyć wszystko i lepiej, żebyście byli na to przygotowani.
- Wszystko? – zapytała Aria. Nie brzmiało to dla niej zbyt pocieszająco.
- Gotować? Czemu znowu ja? – dopytywała się Wertha, ale Broch ją olał.
- Wszystko, dzieweczko, wszystko. O, Broch, pamiętasz wtedy w Blutdorfie? – khazad przypomniał dowódcy. – Tamta banda nieumarłych była wyjątkowo paskudna, też wyleźli nam z piwnicy! Normalnie jedna z tych niewiast była podobna do twojej mamusi. Ale jej z mordy…
- A ty byś nie chciał wpierdol dostać? – zapytał ponuro Broch, karcąc długobrodego wzrokiem.
- A za co?
- A za pierdolenie… To powinno być karalne.
- Ale Gorim ma rację, naprawdę była podobna do twojej mamusi, Broch – stwierdziła Wertha, wyjmując niewielki kociołek z tobołka. – Cholera, czemu to zawsze JA muszę gotować?
- Bo tylko ty jesteś BABĄ w tym zacnym oddziale? – zapytał ironicznie Gorim.
- A ja nie umiem gotować – rzuciła cicho Aria, co ucięło całą dalszą rozmowę. Effendi patrzył się na nowych towarzyszy zaskoczony, że jeszcze sobie nie dają po mordach. Zapadła niezręczna cisza, kiedy wszyscy spoglądali zaskoczeni na szlachciankę, tylko łowca wydawał się nie być zdziwiony. Krople deszczu uderzały w dach i okiennice, co jakiś czas dało się słyszeć kapanie wody i zawodzenie wiatru, który przyprawiał Arię o ciarki na plecach.
- Żeś sobie kobitę znalazł, człeczyno – Gorim pokręcił głową i łyknął z butelki. – Taka z niej gosposia jak z mysiego dupska worek na zboże – stwierdził, podając mu trunek. – Masz, łyknij sobie, bo niemrawo wyglądasz. Tylko uważaj – dodał, gdy łowca pociągnął łyk – kurewsko mocne…
Effendi pożałował i obiecał sobie, że już nigdy nie napije się od krasnoluda. Z ledwością łapał powietrze, a oczy zaczerwieniły się i zaszły łzami.
- Patrz, od razu zdrowych kolorków nabrałeś. – khazad zaśmiał się gromko. – Oddaj to. Wy, człeczyny, nie potraficie pić takich zacnych trunków. Zawsze płaczecie, jakby wam jaja ucinali.
- Bo to całkiem podobne uczucie. – wypalił Effendi, szukając wzrokiem swojego bukłaka z wodą i ocierając oczy rękawem.
Kilka minut później Wertha przygotowała gęstą zupę, składającą się z wszystkiego co miała w torbie. Jak na pozornie osobę, która nie umiała gotować, wyszło całkiem nieźle doprawione i smaczne. Świadczyć mógł o tym żołądek khazada, który pochłonął cztery miski zupy i cały bochen chleba. I prosił o jeszcze.

W końcu, zmęczeni atrakcjami dnia, wędrowcy ułożyli się do snu, natomiast Broch zaryglował drzwi i z mieczem w dłoni objął pierwszą wartę. Aria zajęła zakurzone łóżko, a pozostali rozłożyli się przy buchającym żarem piecu. Barczysty najemnik osiadł na niewielkim taborecie, obserwując, jak jego starzy i nowi towarzysze odpływają do królestwa snów. Jedynie Aria wierciła się niespokojnie, zerkając co jakiś czas w stronę piwnicy, jednak uspokojona obecnością czuwającego nad nimi Brocha, w końcu i ona oddała się Morr’owi.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline  
Stary 13-11-2009, 14:04   #4
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Wrzucam ja, ale post w całości napisany przez Serge'a

Noc przebiegała w spokojnej atmosferze. Około północy zerwał się silniejszy wiatr, zawodząc złowieszczo między spróchniałymi deskami starej chaty. W niedługim czasie dołączył do niego rzęsisty deszcz, a płaczące niebo rozbijało swe łzy na brudnych okiennicach. Wertha i Effendi spali, Gorim mruczał coś przez sen w khazalidzie, a Aria rzucała się z boku na bok. Piec zaczynał już stygnąć, więc najemnik podniósł się z siedziska i ruszył, by do niego dorzucić. I wtedy wydarzyło się coś niesamowitego.


Łeb wiszącego na ścianie przy wyjściu jelenia przekręcił się nagle patrząc na Brocha, a potem na pozostałych. Rogacz parsknął przeraźliwym, nieziemskim śmiechem, tak, że aż zjeżyły im się włosy na plecach. Wszyscy poderwali się na równe nogi. Chwilę później do jelenia dołączyła reszta zwierząt, które śmiejąc się szaleńczo, zamieniły cały dom w kakofonię paskudnych dźwięków. Cała piątka stała zamurowana, patrząc na to, jak martwe zwierzęta nagle ożyły. Gorim chwycił za swój topór, Broch obnażył miecz. Aria wrzasnęła, zatykając uszy i siadając pod ścianą. Buran warczał gotując się do ataku.
- Co do kurwy? – khazad spojrzał pytająco na Werthę.
- Pojęcia nie mam. – kobieta pokiwała głową patrząc na śmiejącego się rogacza. Wydawała się być bardziej zafascynowana tym, co widzi, niż przestraszona. – Najwidoczniej ta chałupa jednak jest nawiedzona.
- Chodźmy stąd, jak najszybciej! – wrzasnęła Aria, wciąż zasłaniając uszy dłońmi. – Nie wytrzymam dłużej tego śmiechu!!!
- Nigdzie się nie ruszamy! – warknął szorstko Broch. – To tylko jakieś głupie sztuczki. Jeśli ktoś myśli, że się przestraszymy, to się kurwa grubo myli!

Śmiech zwierząt nagle się uciął. Cała chata pogrążyła się w nienaturalnej ciszy. Przez chwilę wydawało im się, że nie słychać było nawet kropel deszczu dzwoniących o szyby. Effendi patrzył po towarzyszach zerkając co chwila na wiszące wysoko trofea zwierząt, które teraz wyglądały tak jak wcześniej, gdy tutaj dotarli. Żadnych dziwnych odgłosów, żadnych ruchów – zwykłe wyprawione łby.
- Jestem za tym, żeby jednak się stąd wynieść. – przeszył go dreszcz.
- Pojebało cię, młody? Gdzie się zamierzasz włóczyć w taką pogodę? – khazad prychnął i dodał pod nosem jakieś przekleństwo.
- Effendi ma rację, tutaj straszy! – dorzuciła Aria.
- I co z tego? Jakoś nie widzę, żeby śmiech tych zwierzątek zrobił nam jakąś krzywdę. – Broch obrzucił ją zimnym spojrzeniem.
- Kładźcie się spać, rano wyruszamy. – rzuciła Wertha. – Effendi, twoja kolej na wartę. Broch, spać. Nie będziemy o tym dyskutować.

Gdy mięli zamienić się z Brochem miejscami, nagle łańcuchy spowijające wejście do piwnicy poruszyły się, wydając cierpki, metaliczny odgłos. Jakaś nieziemska siła zerwała kłódkę, a zmurszała, drewniana płyta uniosła się do góry odkrywając ukryte w ciemnościach zejście w dół. Dla podenerwowanej Arii to było za wiele – szlachcianka krzyknęła, po czym otworzyła drzwi i zniknęła w mroku nocy.
- Głupia dziewucha! – mruknęła Wertha i rzuciła się za nią, wybiegając w deszcz.
Effendi chciał pobiec za nimi, jednak silny uścisk Brocha powstrzymał go przed tą decyzją.
- A ty, kurwa, gdzie się wybierasz? Wertha ją przyprowadzi. Ma swoje sposoby…

Młody łowca nie zwracał już uwagi na słowa siwego najemnika, gdyż to, co przed sobą ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach. Nad wejściem do piwnicy unosiła się bowiem niematerialna, jakby stworzona z mlecznego dymu postać. Broch i Gorim również ją ujrzeli. Biło od niej zimno i bladość, z trudem można było dostrzec w niej kształty człowieka. Wyglądała jakby płynęła w powietrzu, gdy zbliżyła się do Effendi’ego.

- Pomóóóżcieeee miiiiii… - zjawa odezwała się nagle, a z jej głosu bił ból i rozpacz.

Łowca zamarł, tak samo jak Broch i Gorim. Chwilę potem w drzwiach pojawiła się Wertha wraz z Arią. Odciśnięte na policzku dziewczyny cztery palce świadczyły o tym, że rosła najemniczka nie była zbyt miła, gdy ją dopadła. Szlachcianka łypała wrogo na Werthę, jednak gdy tylko dostrzegła unoszącą się nad piwnicą zjawę, krzyknęła, po czym osunęła się na podłogę nieprzytomna.

- Pooomóóóżcie miii… - duch ponowił swe zawodzenie.
- Jak mamy ci pomóc? – jako pierwszy odezwał się Broch. Mimo iż jego głos nadal był pewny i donośny, czuć było w nim jakąś nutkę niepewności. Gorim nerwowo ściskał stylisko swego topora. Effendi stwierdził, że i tak nic by tą siekierką nie wskórał przeciwko duchowi.

- Zejdźcie w dół. – niematerialną dłonią wskazał na zejście do piwnicy. – Jestem Alexander Douglas… Tam leżą moje kości, nie pogrzebane, nie poświęcone… Banici mnie zabili i zostawili poćwiartowane ciało w piwnicy… Wracam co noc by znaleźć kogoś, kto wreszcie odeśle mnie do Pana Morra i przyniesie ukojenie moim cierpieniom… Zejdźcie w dół…

Uciął, a jego duch rozpłynął się nagle znikając w mroku piwnicy. Łowca spojrzał w kierunku Arii.
- Wertha, proszę, zajmij się nią. – uśmiechnął się do niej, gdy skinęła mu głową. Sam postąpił krok do przodu, by zanurzyć się w ciemnościach piwnicy. Zatrzymała go dłoń Brocha zaciskająca się na jego ramieniu.
- Ostrożnie, Młody, to może być pułapka. – bladoniebieskie oczy najemnika nie zdradzały żadnych uczuć.
- Ten człowiek… czy cokolwiek, potrzebuje naszej pomocy. Nie zamierzam zostawić tak tej sprawy. Więc z łaski swojej zabierz łapę, Broch. – Effendi spojrzał hardo na barczystego najemnika. – Chyba każdy w tym pokoju wie, co to znaczy prawdziwy wewnętrzny ból, nie? Ja przeżyłem go niedawno, widząc jak płonie moja wioska. Wolę sobie nie wyobrażać, co czuje dusza tego umęczonego człowieka.
- Podoba mi się twoja odwaga, człeczyno. – rzucił Gorim ważąc topór w dłoni.
- Żadna odwaga, krasnoludzie. Po prostu nie chcę, by nadal cierpiał. – rzucił Effendi wyrywając się spod uścisku Brocha. – Buran, noga! – jakby na zawołanie, rosły wilk znalazł się obok łowcy towarzysząc mu w dalszej drodze.

- Weź to z sobą, człeczyno. – Gorim podał mu latarnię. – I wracaj w jednym kawałku. Powodzenia!
- Spokojnie, nie boję się. – stwierdził mężczyzna, choć chyba nie był zupełnie szczery. By odegnać od siebie złe myśli, skoncentrował wzrok na szlachciance. – Ocućcie Arię, wracam niedługo. Idziesz ze mną, Broch? – spojrzał na siwego.
- Nie płacą mi za ratowanie duchów, synku.
- W porządku! - warknął łowca, po czym zniknął w piwnicznej dziurze wraz ze swym zwierzęcym przyjacielem.

* * *

Schody prowadzące w dół niepokojąco trzeszczały, gdy młody łowca stawiał na nich kolejne kroki. Powietrze zmieniło diametralnie swój skład – o ile na górze pachniało lasem i wiatrem, o tyle tutaj było ciężkie i wilgotne, przypominające łowcy wykopane groby. Wzdrygnął się nieco, mając przed oczami wizję zakopywanej przez grabarza mogiły w której leżał i szybko odrzucił te myśli. Gdy znalazł się na dole, rozejrzał się, dobywając swego sztyletu – piwnica zdawała się być dużo większa, niż sobie to wyobrażał. A może to tylko mrok działał tak na jego podświadomość? Podniósł otrzymaną od krasnoluda latarnię i ruszył powoli przed siebie. Światło niewielkiej latarenki nie dawało zbyt dużego pola widzenia, a każdy przedmiot pozostawiony w zawalonym pomieszczeniu przypominał młodemu wieśniakowi potwora, który czaił się na niego w mroku. Odruchowo spojrzał na Burana – wilk zdawał się być spokojny, jedynie nadstawiał uszu, jakby czegoś oczekiwał.

Im posuwał się głębiej, tym powietrze stawało się bardziej zatęchłe i ziemiste. Effendi w pewnej chwili pożałował, że wyruszył sam na poszukiwania kości – ktoś taki jak Broch z pewnością by mu się teraz przydał. Nagle odwrócił się, słysząc jakiś ruch pośród poukładanych na spowitych pajęczyną półkach glinianych garnków. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył ogon uciekającego, piszczącego szczura. Minął rozwieszone na kilku kołkach podziurawione poszewki i znalazł się przy drzwiach prowadzących w głąb kompleksu. Serce waliło mu jak opętane, gdy nacisnął na klamkę i przekroczył próg, oświetlając sobie drogę latarnią.

* * *

- Młody ma ikrę, co nie, Broch? – Gorim odłożył topór. – Trochę mi ciebie przypomina z dawnych lat.
- Pierdolisz. – uciął najemnik. – Myślisz, że ja bym sobie nie poradził z jakimś duchem?
- Tego nie powiedziałem. – khazad pokręcił głową. – Ale poszedł tam sam. Człeczyna ma jaja, nie sądzisz? – Gorim splunął czarną flegmą.
- Może. – Broch wyjrzał przez okno, jakby zupełnie nie zwracając uwagi na to, co mówi khazad.
- ‘Może, może’… zawsze taki byłeś… - podsumował czarnobrody. – Jak na tak młodego szczeniaka trzeba przyznać, że daje radę i chuj. Ja się miałem rzucić z toporem na tego całego ducha. Kurwa, żeby moi z klanu usłyszeli tę historię.
- Pewnie będą mieć okazję, Gorim. – rzuciła Wertha.
- W chuj. – odparł khazad. – Jak tylko dotrę do Karak Azgal. Przy was to jest trochę ciężkie do zrobienia, człeczyny. Ale cieszę się, że mam was za towarzyszy, a nie te pizdy elfy. Wtedy to bym kurwa nie zdzierżył. Co to są za cioty w ogóle… - krasnolud pokręcił głową.
- Nie każdy elf to ciota, Gorim. – rzucił Broch, zainteresowany tym, co dzieje się na zewnątrz.
- W dziurce od chuja to mam, Broch. Dla mnie to są cipki i nic więcej.
- Jakbyś poznał mojego znajomego Falandara, to byś zmienił zdanie, Gor. – rzucił beznamiętnie Broch.
- Nie ma kurwa mowy. Elf to elf, pizda do jebania i ot co! – Gorim splunął.
- Za dużo się nasłuchałeś tych swoich braci, co pierdolą, że elfy to cioty.
- A co, masz z tym problem? – khazad podniósł się do pionu.
- Chyba ty, mój krasnoludzki przyjacielu. – Broch uśmiechnął się lekko. – Po prostu wszędzie są wyjątki od reguły. Falandar taki jest.
- Pierdolisz, jakbyś go wielbił. Nie znałem cię od tej strony, Werner.
Broch spojrzał na niego spokojnym wzrokiem.
- Jestem obiektywny, Gorim. Założymy się, że jakbyście się starli to byś miał z nim problemy?
- Pierdolisz i tyle. – warknął khazad. – Jeszcze kiedyś ci pokażę, co znaczy stal ‘Kruszących Kamień’. Oby Grimnir mi dał szansę spotkać się z tą elficką ciotą.
- Nie, Gorim. Oby Grimnir nie dał ci takiej szansy. – stwierdził Broch patrząc przez okno.
- Ze wszystkich popierdolonych…
Khazad nie dokończył, przystopowany podniesioną dłonią Brocha. Tarczownik wiedział, co to oznacza. Dobył w mgnieniu oka swoją tarczę, Wertha poderwała swój miecz.
 
Ouzaru jest offline  
Stary 14-11-2009, 20:31   #5
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Krasnolud przylgnął do okna, rozglądając się dokładnie. W mroku nocy dostrzegł kilka migoczących punkcików przemykających między drzewami. Naliczył co najmniej siedem, po czym spojrzał na Brocha.
- Jak myślisz, Wern, będzie bitka?
- Nie wiem. Może to jacyś maruderzy z tej bandy, o której mówił Effendi. – rzucił najemnik dobywając miecza. – Albo zwiad. Ulryk da, a się przekonamy.
- Pewnie już nas zauważyli, tak jak my ich. – dodała Wertha, poprawiając kolczugę. – W nocy nietrudno dostrzec światło, nawet w lesie. Pewnie po nas idą.
Spojrzała na nieprzytomną Arię, po czym wzięła ją na plecy i zniosła do piwnicy, zostawiając przy schodach. Chwilę później wróciła do towarzyszy.
- Po co żeś to zrobiła? – zapytał krasnolud.
- Nie będzie mi się plątać pod nogami, jak przyjdzie walczyć. – odparła najemniczka. – Jeszcze by w łeb zarobiła przypadkiem. A tak powinna być bezpieczna. W miarę…

Migoczące w oddali punkty zbliżały się. Niekiedy ustawiały się w jednym szeregu, innym razem zupełnie bez ładu i składu przemykały między drzewami. Broch nie zwracając na nie większej uwagi chwycił za swą ciężką kuszę piechoty. Zagrały twarde mięśnie najemnika, cięciwa została napięta, a na nią powędrował bełt. Po chwili podał ją towarzyszce.
- Stań z tym naprzeciwko drzwi, jak wejdzie przez nie jakieś ścierwo, to wal. Gorim, ty przy samym wejściu. Wertha zdmuchnie pierwszego, ty zajmiesz się kolejnym, który wbiegnie. – wydał polecenia, a krasnolud z uśmiechem zadowolenia ustawił się przy drzwiach. – Jeśli przyjdą do chatki by nas zabić, tutaj mamy przewagę. Chyba że będą chcieli nas spalić.
- Nie kracz, Broch. – powiedziała najemniczka, przygotowując kuszę.
- To się nazywa przewidywanie ruchów przeciwnika, skarbie. – uśmiechnął się lekko, unosząc miecz. – Ja stanę z boku, jak coś się przedrze, będzie miało nieprzyjemność mnie poznać.
Trójka najemników ustawiła się, gotowa do walki, wyczekując, aż nocni goście pojawią się w progu chaty starego Douglasa. Towarzyszył im rzęsisty deszcz, grający swą smutną melodię na szybach i parapetach.

* * *

Effendi otworzył drzwi i przyświecił sobie latarnią. Dostrzegł sterty porozrzucanych papierów, jakiś stary, pokryty pajęczyną stół, ustawiony na środku pomieszczenia i kilka spróchniałych regałów. To chyba musiał być jakiś schowek, choć teraz wyglądał raczej na pobojowisko. Behemsdorfczyk przekroczył próg pokoju i zerknął na ubabrane krwią karty pergaminu – wszystkie zawierały jakieś rysunki przedstawiające niebo, dziwne symbole oraz zapiski świadczące o obserwacji słońca i dwóch księżyców. Młody łowca przerzucając kolejne dokumenty utwierdzał się w przekonaniu, że stary albiończyk musiał być jakimś badaczem gwiazd, czy kimś w tym rodzaju. Ciemni wieśniacy rozumowali błędnie jego bohomazy rysowane na kartkach i przez to najwyraźniej wypędzili go z wioski. Effendi podziękował w duchu matce za to, że nauczyła go czytać; on przynajmniej rozumiał nad czym pracował stary Douglas i stwierdził, że ciemnota wioskowych naprawdę okazywała się problemem.

Mężczyzna rozejrzał się po pokoju, rzucając na niego nieco światła. W kącie dostrzegł leżące pod stertą kurzu i pajęczyn resztki ciała Douglasa, a po chwili zbliżył się powoli, zerkając na szkielet. Ze zmurszałych kości wypełzały małe, białe robaki, w świetle latarni mignęły mu ślepia tłustego szczura, który zniknął po chwili w mroku piwnicy. Effendi wzdrygnął się i skrzywił, po chwili jednak wśród śmieci odnalazł śmierdzący wilgocią lniany worek i zaczął wrzucać resztki ciała do środka. Kurz, który unosił się podczas tej czynności kręcił go w nosie i szczypał w oczy. W końcu młody łowca podniósł się do pionu, zarzucił sobie worek na plecy i ruszył w drogę powrotną. Chwilę później stanął jednak, przełykając głośno ślinę i nasłuchując – dałby głowę, że słyszał jakiś wzmożony ruch na górze. Nie zastanawiając się długo, ruszył czym prędzej w stronę schodów.

* * *

Bełt przeszył powietrze trafiając prosto w futrzany tors pierwszego zwierzoczłeka, który przekroczył próg chałupy. Koziogłowy zawył z bólu, po czym wypadł z chaty odrzucony impetem uderzenia. Kilka kolejnych złowieszczo wyglądających sylwetek poruszyło się na zewnątrz i nim Wertha odrzuciła kuszę, jeden ze stworów z wielkimi mackami zamiast rąk i owczą głową wdarł się do chaty, przeskakując martwego towarzysza. Jakież było jego zdziwienie, gdy dostrzegł wyszczerzonego w uśmiechu krasnoluda, który stojąc tuż obok wejścia, opuścił trzymany nad głową topór dosłownie odcinając bestii łeb. Bryzgnęła krew, a głowa stwora potoczyła się po mokrych schodach prowadzących do chaty.

Nie czekając, aż grupka zwierzoludzi wedrze się do środka, trójka najemników wyskoczyła w deszcz z okrzykami bojowymi na ustach. Pierwszy Gorim, który zasłaniając się swą tarczą siekł toporem na lewo i prawo odcinając członki tym, którzy nawinęli mu się pod jego szalejący topór. Wertha i Broch blisko niego, osłaniając boki towarzysza i walcząc równie zaciekle, co opancerzony khazad. Ktoś postronny obserwujący walkę mógłby dojść do wniosku, że tak właśnie miało to wyglądać, gdyż trójka najemników działała niczym jedno ciało, siejąc spustoszenie w oddziale przeciwnika. Widać było, że niejedną wspólną bitwę mają już za sobą.

Zwierzoludzie nie byli chyba przygotowani na to, co zastaną w chacie, bo w ich szeregi wkradła się panika. Co prawda kilka razy miecze i włócznie bestii Chaosu zjechały po blachach khazada bądź najemnika, jednak nie wyrządziły im najmniejszej krzywdy. Z oddziału liczącego siedem głów, stało jeszcze trzech zwierzoludzi, którzy po początkowym zaskoczeniu ruszyli w końcu do walki. Khazad przyjął na tarczę cios rogatego przeciwnika, który niemal pogruchotał mu ramię. Wyższy o co najmniej trzy głowy zwierzoczłek śmierdział tak, że krasnoludowi aż zaparło dech w piersi. Tarczownik wyprowadził cios, jednak potwór odskoczył, warcząc złowieszczo na Gorima.

- Chcesz mnie, kurwa?! Chcesz?! – khazad uderzył obuchem topora o sfatygowaną tarczę, po czym uniósł broń w górę. – To chodź, jebany pomiocie!

Krasnolud i bestia rzucili się na siebie, a walczący tuż obok Broch dzielnie parował uderzenia zadawane mieczem przez kolejnego stwora z czarną szczeciną na plecach i łbem byka. Obaj byli godnymi siebie przeciwnikami reprezentując podobną budowę i umiejętności. Siwy najemnik kolejny raz odskoczył do tyłu unikając ciosu zardzewiałego miecza, po czym wyprowadził własne uderzenie. Middenheimska stal zagłębiła się w bark bestii Chaosu, a ta zawyła z bólu. Broch nie czekał – ponowił atak tnąc przez miękką szyję adwersarza. Buchnęła śmierdząca jucha, a zwierzoczłek padł martwy na mokrą trawę. Wertha natomiast odpierała ciosy niższego, ale i szybszego przeciwnika. Czuła jak siły powoli z niej odpływają, a unoszone w górę ramię zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Gdy stwór uniósł bułat do kolejnego ciosu, jego kozi łeb przeszyła strzała. Tak samo stało się z przeciwnikiem krasnoluda, powalonym strzałą o czerwonych lotkach.

Odruchowo Wertha i Gorim spojrzeli w kierunku, z którego padły strzały. W drzwiach, z wyciągniętym przed siebie łukiem stał Effendi. Z ociekającą kroplami deszczu twarzą wpatrywał się w pobojowisko, jakie zostawili po sobie najemnicy.

- Ten skurwiel był mój, człeczyno! – warknął szorstko khazad w kierunku łowcy i wykrzywił twarz w sardonicznym grymasie. – Poradziłbym sobie z nim!
- Zbastuj, Gorim. – na drodze krasnoluda stanął Broch. W mroku nocy jego zmęczona twarz wyglądała jeszcze posępniej niż zwykle. – Nieważne, kto zabił to ścierwo, ważne że my stoimy, a oni leżą.
Krasnolud odburknął coś w khazalidzie i wszedł do chatki potrącając barkiem stojącego w przejściu łowcę. Wertha, która jako ostatnia zrównała się z Effendim, klepnęła go w ramię ciężką dłonią i rzuciła:
- Nie przejmuj się nim, on zawsze taki jest. – uśmiechnęła się lekko. – Dzięki za pomoc, dobra robota.

Mężczyzna skinął jej jedynie głową i przetarł twarz znikając jako ostatni w drzwiach chatki. Czuł się paskudnie, tak naprawdę mógł wypuścić strzałę dużo wcześniej, jednak wahał się, by nie zranić najemniczki i krasnoluda. Przyznał sam przed sobą, że strzelanie do zwierząt było czymś zupełnie innym, niż wspomaganie towarzyszy w bitewnym chaosie. Z jednej strony cieszył się, że im pomógł, z drugiej karcił siebie, że postanowił zareagować tak późno, skoro przyglądał się walce już od dłuższego czasu.

Aria właśnie dochodziła do siebie, gdy ściął się wzrokiem z krasnoludem. Może i khazad był lepszym wojownikiem, ale łowca nie zamierzał się przed nim kajać. Wytrzymał spojrzenie Gorima, po czym bez słowa minął go i podszedł do Arii. Pogładził ją po głowie, gdy odezwał się Broch.

- To była ciężka noc, a dalsza jej część przed nami. Teraz wartę obejmie Wertha, a po niej Gorim. Nie chcemy więcej niespodzianek. – wytarł zakrwawiony miecz.
- Przecież jeszcze człeczyna powinien siedzieć. – zaoponował khazad.
- To ja tutaj wydaję rozkazy, zapomniałeś, Gorim? – Broch spojrzał na niego karcąco. – Poza tym Effendi dzisiaj pokazał, że jest dobrym towarzyszem. Brawo, Młody. – skinął mu głową.
- Coś się stało? – zapytała zdezorientowana dziewczyna, która przecież przez cały ten czas leżała nieprzytomna. Spojrzała na Effendi’ego, a on się tylko nieznacznie do niej uśmiechnął, jakby rozbawiony tymi słowami. – No co? – skrzywiła się.
- Nic – mruknął w odpowiedzi. – Przed chwilą najechała nas banda Chaosu, prawdopodobnie ta sama, która przyczyniła się do spalenia mojej wioski.
- Nie przesadzaj z tą bandą, Effendi – rzuciła Wertha. – Było ich ledwo siedmiu. No ale może dla ciebie do banda, chłopcze… - zastanowiła się chwilę.
- I poradziliście sobie? Ależ byłeś dzielny! Zabiłeś jakiegoś? – wypaliła podekscytowana Aria, obdarowując łowcę promiennym uśmiechem.
- Trochę im tylko pomogłem – odparł zakłopotany.
- Przeszkodziłeś! – wtrącił się khazad i splunął na podłogę, szybko odwracając się plecami do młodych. Broch pokręcił jedynie głową i machnął ręką na brodatego towarzysza.
- Hm? – dziewczyna spojrzała się pytająco na Effendi’ego, ale on jedynie uśmiechnął się do niej, ujmując drobną dłoń szlachcianki w swoje silne dłonie. Już dawno nie wykonał wobec niej tak miłego gestu i Aria zarumieniła się lekko. Wertha, widząc co się kroi, szturchnęła łokciem Brocha w bok i podbródkiem wskazała w stronę młodej parki. Wymienili między sobą uśmiechy, po czym poszli razem napalić w piecu, zostawiając ich samych.

- No… A co z tym duchem? – zapytała niepewnie dziewczyna, rozglądając się na boki.
- Znalazłem na dole jego kości, chciał jedynie ukojenia. Jutro z rana zakopiemy jego szczątki. - po chwili spojrzał na rosłego najemnika. – Broch, znasz jakąś modlitwę pogrzebową? Wyglądasz na takiego, co już pochował kilku kompanów w swoim życiu.
- Coś tam znam – odparł Broch wymijająco, nakrywając się derką. – A teraz zamknijcie się i dajcie mi spać, do kurwy.
- Ale miły – Aria szepnęła i gdy nikt nie patrzył, cmoknęła Effendi’ego w policzek. Łowca żałował, że nie są w tej chwili sami w chacie, a perfumy szlachcianki dawno wywietrzały. Odkaszlnął, po czym objął ją ramieniem i przytulił do siebie.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline  
Stary 18-11-2009, 19:54   #6
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Dalsza część nocy minęła spokojnie, a ranek przywitał ich rześkimi promieniami słońca wylewającymi się zza chmur. Aria obudziła się jako ostatnia, mimo że spała najwięcej spośród wszystkich zgromadzonych w chacie towarzyszy. Wertha przygotowywała śniadanie, na które składała się znów jakaś gęsta zupa i suchary z kozim serem. Po skończonym posiłku Effendi, tym razem bez strachu, zszedł do piwnicy i odnalazł jakąś zardzewiałą łopatę, którą potem za domem wykopał dość głęboki dół. Broch zmówił krótką modlitwę do Ulryka, po czym pochowali ciało starego Douglasa. Gorim i Wertha natomiast przeszukiwali zwłoki martwych zwierzoludzi, jednak nic ciekawego przy nich nie znaleźli.

W końcu wyruszyli dalej. Effendi bez trudu znajdował ślady przemarszu bandy Chaosu, głównie odciski stóp na błotnistym gruncie. Dzięki nim łowca mógł także oszacować siły przeciwników. Wiedział, że są coraz bliżej i że nie zachowują żadnych środków ostrożności, co oznaczało, że nie podejrzewają, iż mogliby być śledzeni. Zapewne nie brali również pod uwagę, że ktokolwiek mógłby im się przeciwstawić.

Czy zresztą mieli racjonalny powód, by się obawiać? Behemsdorf, podobnie jak inne wioski Ostlandu, leżał na uboczu, w normalnych okolicznościach mogłoby zatem upłynąć wiele dni albo i miesięcy, zanim mieszkańcy regionu dowiedzieliby się o zniszczeniu wioski. Handlu nie prowadzono tu zbyt intensywnie, nie licząc targowisk w miejscach takich jak Wolfenburg, więc niewielu podróżnych wędrowało po okolicznych szlakach. Los Behemsdorfu długo mógłby pozostać tajemnicą.

Wokół rozciągały się dzikie, słabo zaludnione ziemie. Wiedział o tym i Effendi, i jego przeciwnicy. Zapewne więc nie wystawili straży, bo czuli się tu bezpiecznie.

Dalsza część drogi nie była zbyt przyjemna, bowiem rozciągała się pośród skalistych i nierównych terenów. Na płaskowyżu, przy jednym z wyższych szczytów, gdzie schodziło się i rozchodziło mnóstwo tropów, Effendi znalazł wiele mówiący ślad. Pochylił się nad kałużą błota, na której krawędzi widniał świeży odcisk buta.
– Ten odcisk zostawiono niedawno. – wyjaśnił towarzyszom. Wstał wycierając ubłocone palce – Zaledwie kilka godzin temu.
- Zatem ruszajmy dalej, przed zmierzchem powinniśmy ich dopaść. – powiedział Broch spinając konia.
- Skoro poruszają się cały czas na północ, powinniśmy odbić na zachód przy kolejnym rozwidleniu, zaoszczędzimy drogi. – rzucił łowca i wspiął się na wierzchowca Werthy.
- Jesteś pewny, człeczyno? – krasnolud zezował na niego.
- Urodziłem się na tych ziemiach, znam je jak własną kieszeń. – odparł dumnie Effendi. – Więc nie pytaj, czy jestem pewny, bo ja wiem że tak jest…

Khazad znów burknął coś pod nosem i splunął zieloną flegmą. Spięli konie i ruszyli błotnistym traktem, który niedługo potem zamienił się w kamienną ścieżynę. Wjechali między wzgórza, pośród których hulał zimny wiatr i tak jak mówił Effendi, zjechali ścieżką na zachód mijając rozwidlenie. Podróżowali tak jakiś czas, po południu dostrzegając na niebie smugę intensywnego szarego dymu kilkadziesiąt metrów przed nimi. Broch zatrzymał konia, reszta zrobiła to samo.

- Pójdę sam z Buranem – powiedział Effendi wpatrując się w złowieszczy słup dymu. – Sprawdzę teren i wrócę. – mężczyzna zeskoczył z wierzchowca i dobył łuku.
- Dobra. – skinął mu głową najemnik. – Tylko bez głupot, jeśli chcesz zobaczyć matkę i siostrę żywe. Skoro jest ich dużo, trzeba zaplanować jak dobrać im się do dupy..
- Tak zrobię. – rzucił łowca. – Czekajcie na mnie do zachodu słońca. Gdybym nie wrócił, znaczy, że coś mi się stało.
- Powodzenia. – mruknął Broch.
Effendi skinął głową towarzyszom, ucałował Arię, po czym zagwizdał na Burana. Wilk ruszył pędem za swoim panem. Gdy młody Behemsdorfczyk zniknął między wzgórzami, Broch spojrzał na najemniczkę.
- Idź za nim Wertha, sprawdź teren od wschodu. Wolę mieć na uwadze też twój punkt widzenia.
Kobieta zeskoczyła ze swego wierzchowca, dobyła miecza i ruszyła w ślad za Effendim. Aria spojrzała hardo na siwego wojownika.
- Czyżbyś nie pokładał wiary w Effendi’ego, najemniku? – spytała.
- Wierzę, ale chcę mieć tam kogoś od siebie, kto myśli podobnie do mnie. Z Werthą podróżujemy już od dłuższego czasu.
- Poza tym może się przydać, jeśli twojemu chłopaczkowi siądą na dupie zwierzoludzie. – zarechotał Gorim zakładając hełm. I to chyba był dobry ruch, bo po chwili solidny kamień odbił się od niego wprawiając krasnoluda w zaskoczenie. Splunął i ruszył w kierunku szlachcianki.
- Co? Będziesz bił kobietę? – Aria stanęła dziarsko wypinając pierś do przodu i zwieszając dłonie na biodrach. – Ponoć jesteście honorowym ludem i szanujecie kobiety, czy to wasze, czy ludzkie. Więc okaż szacunek szlachciance, krasnoludzie.
Gorim stanął w połowie drogi i mruknął coś do siebie po swojemu. Zmarszczył brwi i usiadł na skraju traktu. Chwilę później pociągnął z bukłaka łypiąc od czasu do czasu na Arię. Ta natomiast odciągnęła Brocha na bok i z wyrzutem na twarzy rzekła.
- Skoro mam ci zapłacić, to powiedz mi ile jesteście warci, najemniku. Bo wygrana z kilkoma zwierzoludźmi niewiele mi mówi.
Broch przyglądał jej się z dziwnym wyrazem twarzy. Patrząc prosto w oczy odparł:
- Walczyliśmy w Tilei ze skavenami, w Księstwach z orkami i w Imperium z Chaosem. To mało? Mam ci opowiadać o każdej bitwie? A może miarą dobrego wojownika jest liczba czaszek jakie nosi przy pasie? – mruknął, świdrując ją swym zimnym spojrzeniem. – Nic nie wiesz o życiu, więc przestań kłapać dziobem i pozwól pracować.

* * *

Effendi’emu nie podobało się to, co widzi. Leżał płasko na brzuchu na skalistej półce i spoglądał na obozowisko kilkudziesięciu zwierzoludzi – tak jak się spodziewał. Tuż za obozowiskiem majaczyły jednak sylwetki powiązanych kobiet, które teraz karmił jakiś parszywy goblin.

Łowca rozejrzał się dookoła, zastanawiając się, w jaki sposób dostać się w pobliże obozu i zobaczyć, czy matka z siostrą wciąż żyją. Między nimi a obozem nie dostrzegł jednak żadnej obiecującej kryjówki, z trudem też mógł wyobrazić sobie zejście po niemal prostopadłym stoku. Poza tym, słońce wisiało już nisko na niebie i nie pozostało mu zbyt wiele czasu, jeśli zamierzał spotkać się z towarzyszami o wyznaczonej porze. Mógł jedynie żywić nadzieję, że matka i siostra nadal są w jednym kawałku.

Pozostał więc na skalnej półce, obserwując z oddali, jak zachowują się przeciwnicy. Zauważył, że wielki, zakuty w czerwoną zbroję płytową wojownik przechadzał się po obozowisku wykrzykując coś w nieznanym łowcy języku, a wszyscy znajdujący się obok niego zwierzoludzie bez słowa wykonywali jego rozkazy. Z tej perspektywy wojownik Chaosu przypominał posturą Brocha, jeśli nie był od niego lepiej zbudowany.

Pochłonięty obserwacją Effendi, który wytężał wzrok, patrząc na przeciwników, nie zauważył, że od tyłu zakrada się do niego jeden ze strażników obozu. Kiedy spostrzegł zagrożenie, było już za późno.

* * *

Z wysoko położonego punktu obserwacyjnego Wertha dostrzegła obóz bandy Chaosu, leżący dość daleko na zachód od miejsca, w którym wspięła się na północną grań. Zdała sobie sprawę, że Effendi zapewne już go obserwuje, a gdyby chciała do niego dołączyć, zajęłoby jej to tyle czasu, że potem mogłaby tylko co najwyżej przejść wraz z nim w wyznaczone pozostałym miejsce spotkania. W tej sytuacji postanowiła lepiej przyjrzeć się drodze, którą zapewne wyruszą jutro o świcie zwierzoludzie i gdzie być może stoczą bitwę – o ile oczywiście nie przyjdzie im na myśl wcześniej zwinąć obozowiska i wędrować nocą.

Okiem wytrawnego taktyka, którym niewątpliwie była, szukała miejsc korzystnych do szturmu: przewężenia szlaku, naturalnych wzniesień, z których łowca mógłby ciskać we wrogów swymi strzałami...

W stosownym czasie jako pierwsza zjawiła się w umówionym miejscu. Niedługo później dołączył do niej Broch, Gorim i Aria.
– Obozują niemal dokładnie na północ od tego miejsca – poinformowała.
– Ilu ich jest? – spytał Broch. Wertha wzruszyła ramionami.
– Effendi będzie wiedział. Ja przeszukałam teren, by zobaczyć, skąd i jak będziemy mogli uderzyć rano.
– Znalazłaś jakieś dogodne miejsce?
- Jest kilka. - Wertha uśmiechnęła się znacząco, a Broch i Gorim ochoczo zatarli dłonie, po czym najemnik zerknął na Arię, szturchając ją i mrugając okiem.
– Jak dobrze pójdzie, jutro będzie po wszystkim.
- To dobrze, bo już mam dosyć tej całej podróży. – dziewczyna założyła ręce na piersi. Tak naprawdę myślami była przy Effendim i prosiła bogów, by nic mu się nie stało.

* * *

Effendi nie mógłby się znaleźć w mniej korzystnej sytuacji – leżał płasko na brzuchu między wzniesieniem a górną skałą, gdy ktoś zaszedł go od tyłu. Jedynie refleks i instynkt uratowały go przed otrzymaniem śmiertelnego ciosu włócznią. Łowca przetoczył się na bok i odpychając nogami unikał kolejnych ciosów przeciwnika, którym okazał się tyczkowaty zwierzoczłek o kozim pysku i racicach. Smród bestii przyprawiał łowcę o odruchy wymiotne, a kolejny atak rozerwał mu tunikę na lewym ramieniu. Na szczęście nie przedarł się przez kolczugę, ale niewiele już czasu potrzebował potwór by łowca się poddał. Z każdą chwilą bowiem siły ulatywały z Effendi’ego, gdy desperacko walczył o życie unikając kolejnych spadających na niego uderzeń pordzewiałej broni. Nagle za plecami zwierzoczłeka dostrzegł czarny cień i natychmiast zrozumiał, co to oznacza.

Buran zbliżał się niepostrzeżenie, wielkimi susami, skacząc na plecy strażnika. Całkowicie zaskoczony tym faktem zwierzoczłek padł jak długi, a wilk wgryzł się w jego miękką szyję. Trysnęła fontanna śmierdzącej krwi, zalewając skałę, akurat gdy łowca zbierał się na równe nogi. Gdy podszedł do konającego w drgawkach stwora, dostrzegł, że Buran wygryzł mu niemal pół gardła. Dysząc ciężko przytulił do siebie łeb wilka i pogłaskał po grzbiecie.

- Dzięki, przyjacielu. Gdyby nie ty, byłoby po mnie. – wilk jedynie warknął cicho trącając kufą policzek Effendi’ego.

Łowca przetarł pot z czoła, po czym zaciągnął truchło strażnika w szczelinę skalną, a następnie z Buranem u boku ruszył w drogę powrotną do obozu. Jak na jeden wieczór, miał dość atrakcji.
 
Ouzaru jest offline  
Stary 20-11-2009, 17:04   #7
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
– Znalazłam mnóstwo miejsc, które odpowiadają naszym potrzebom. – rzuciła Wertha, gdy zebrali się na płaskowyżu. – Będziemy mogli walczyć tak, jak zechcemy, jeśli tylko wykorzystamy teren.
Nikt się nie sprzeciwił, lecz Gorim skrzywił się nieco.
– Nie sądzisz, że jest ich zbyt wielu? Zwłaszcza, że tak naprawdę tylko my potrafimy walczyć. – wyjaśnił, gdy pozostali spojrzeli na niego pytająco. Nie trudno było odgadnąć, że ma na myśli siebie, Brocha i Werthę. – Czterech zwierzoludzi to aż nadto, by sprawić kłopoty. Powinniśmy chyba wyruszyć przed świtem i trochę przerzedzić ich szeregi.
– Nie wiem, czy uda nam się ich rano zaskoczyć .– mruknęła Wertha. – Łowca może nam bardzo pomóc.
- Nie powinieneś wątpić w Effendi’ego, Gorim. – Broch wstawił się za Werthą, patrząc na kompana. – Pokazał nam swoje umiejętności w chacie albiończyka.
- Bo zastrzelił dwóch zwierzoludzi to już jest taki wspaniały? Przestań pierdolić, człeczyno. – Gorim splunął. – Daj mu hordę, a zesra się w majtki. I na Grimnira, wiem co mówię, Broch. To jest miękka dupa…
- Gówno wiesz. – wypaliła Aria, do tej pory przysłuchując się tylko rozmowie. – Effendi potrafi strzelać z łuku jak żaden z was i jeszcze nie raz wam to udowodni. A ty krasnoludzie wątpisz w niego od momentu, gdy was spotkaliśmy. Nie możesz zdzierżyć, że w czymś człowiek może być lepszy od ciebie?
- Nie pierdol, dziewucho. – warknął gardłowo Gorim. – Myślisz, że się przejmuję jakimś człeczyną? Róbcie co chcecie. Tylko nie chcę, żeby potem się okazało, że ten twój kochaś jest gówno wart jak dojdzie do walki.
- Za to bierzesz pieniądze, zapomniałeś? – postawiła się szlachcianka. – Za to, żeby walczyć i zginąć jak przyjdzie czas. Więc albo walczysz i wierzysz w towarzyszy, albo zbieraj się stąd, bo na nic się nie przydasz!
Zapanowała cisza, gdy słowa zirytowanej Arii rozniosły się po wzgórzach. Broch i Wertha wymienili spojrzenia, a Gorim mruknął coś do siebie w khazalidzie. Chwilę później pojawił się Effendi z Buranem u boku. Na twarzy mężczyzny malowało się zmęczenie, a Tileanka od razu dostrzegła rozerwany materiał na ramieniu łowcy.
- Co się stało?? – przylgnęła do niego.
- Trafiłem na strażnika, ale Buran mi pomógł. – rzucił Effendi. – Jestem cały, spokojnie. – przytulił ją do siebie.
Behemsdorfczyk opowiedział co się stało i zdał raport z tego, co widział. Pozostali wymienili kilka pomysłów, jak można by wciągnąć bandę Chaosu w pułapkę, i omówili potencjalnie najlepsze do tego miejsca, korzystając z wiedzy Effendi’ego. Ich inwencja nie miała granic, wszyscy zdawali sobie jednak sprawę, że realizacja tych koncepcji wcale nie będzie łatwa.

- Jest pewien sposób. – powiedział Effendi uśmiechając się tajemniczo. – Znam te ziemie lepiej, niż ci szubrawcy. Poza tym jeśli uderzymy tam, gdzie mówię, będziemy mieć przewagę.
- Więc tak zróbmy. – rzucił Broch. Jako wytrawny taktyk i najemnik posiadający niemałe doświadczenie wiedział, że teren jest ich sprzymierzeńcem. – Zróbmy to na twoich warunkach, Effendi. Obyś tylko miał rację.
- W końcu zacząłeś mówić mi po imieniu, Broch. – łowca uśmiechnął się krzywo.
- W końcu zacząłeś zachowywać się jak mężczyzna. – odparł najemnik dźwigając się na równe nogi.
- Nie jesteś tym, co będzie mnie sądził. – rzucił Effendi.
- Nie jestem, ale masz ikrę, chłopcze. – mruknął najemnik.
- Muszę być wilkiem, skoro wokół są wilki. – łowca patrzył pewnie na Brocha. – Jeszcze kilka dni temu myślałbym inaczej, ale dużo się zmieniło od tamtego czasu. Już do tego przywykłem.
- I dobrze, nasz pan na pewno to wynagrodzi. – Broch uśmiechnął się złowieszczo całując medalik z symbolem Ulryka. Północny wiatr nasilił się, gdy łowca odprowadzał najemnika w mrok nocy.

* * *

- To jest kurwa chory pomysł. – mruknął Gorim, czając się za wielkim, porośniętym mchem głazem. Obudzili się przed świtem i wyszli na szlak, który polecił im Effendi. Potencjalnie, według jego ustaleń, powinni podróżować nim zwierzoludzie.
- Przestań narzekać, trzeba zaufać chłopakowi. – powiedziała Wertha, wbijając wzrok w piaszczysty trakt.
- Zaufać? Ha! – khazad warknął. – Ufam tylko sobie, człeczyno, więc przestań się wpierdalać.
- A ty skup się na kamieniu, Gorim. – najemniczka już miała dosyć narzekania krasnoluda.
- A co? Myślisz, że nie dam rady go przesunąć? – khazad zezował na nią.
- Myślę, że za dużo mielisz jęzorem, Gorim. – rzuciła Wertha, skupiając się na drodze.
- Ja jestem od walki, a nie od toczenia jakichś kamieni, kurwa. – wycedził czarnobrody.
- Chcesz ich pozabijać, czy dalej pierdolić? – kobieta ucięła rozmowę, wpatrując się w tarczownika. – Lepiej sprawdź, czy możesz podważyć i ruszyć ten głaz.
- Już dawno to zrobiłem, kobieto! – warknął Gorim. – Jak tylko się pojawią na drodze, to rozpierdolę im łby. Potem mnie nie powstrzymasz, żebym do nich pobiegł.
- Nie zamierzam. – rzuciła Wertha. – Póki co skup się na tym, co trzeba.
Gorim zaklął, a Wertha uniosła naładowaną kuszę .

* * *

Effendi leżał na brzuchu, przykryty ściółką niewielkiego zagajnika, który rozciągał się po lewej stronie wzgórz. Tuż obok niego znajdowała się Aria, która kurczowo trzymała przygotowany wcześniej pęk strzał łowcy. Szlachcianka ziewała co chwila, gdyż siedzieli długo w noc, rozprawiając nad przygotowaniami do ataku i obmyślaniem planu. Tak jak Effendi się spodziewał, zwierzoludzie ruszyli do drogi wczesną porą, wąskim traktem pośród wzgórz kierując się na północ. Nie minęła godzina, odkąd zdążyli zorganizować zasadzkę, gdy banda Chaosu pojawiła się na szlaku.


Przyczajony na wyżynie łowca miał ich na talerzu od razu, gdy wyszli zza wąskiego załomu. Cały czas z łukiem w pogotowiu obserwował przeciwników. Zwierzoludzie i prowadzący ich wojownik Chaosu szli spokojnie, jakby nic nie było w stanie im zagrozić. Było ich około dwudziestu, od czasu do czasu jedynie rozglądali się leniwie po okolicy i parskali do siebie w plugawym języku.
- Nawet broni nie mają na wierzchu. – szepnął łowca. – To ułatwi nam sprawę.
- Oby. – rzuciła cicho Aria. – Boję się.
- Spokojnie, poradzimy sobie, jeśli tylko wszyscy będą się trzymać planu. – spojrzał na nią, dostrzegając, że ręce jej się trzęsą. Po chwili jednak wrócił do obserwacji terenu.
W ogonie piekielnego pochodu wlokła się grupka kilkunastu kobiet powiązanych sznurami i biczowanych co jakiś czas przez kilku goblinów, gdy któraś potykała się, bądź zwalniała tempo. Zielone pokraki miały przy tym niezłą zabawę, bo parskały radośnie, kiedy bicz zostawiał czerwone pręgi na delikatnej skórze.
Effendi wziął głęboki oddech – wiedział, że to starcie nie będzie należało do łatwych, jeśli plan nie wypali. Liczył na umiejętności Brocha, który zapewnił, że zajmie się wojownikiem Chaosu. Gdy mniej więcej połowa zwierzoludzi znajdowała się na wysokości łuku mężczyzny, Aria wydobyła przygotowane wcześniej lusterko i namierzyła promień słońca, którego odbicie powędrowało wprost w przeciwległą stronę. Miała nadzieję, że Wertha i Gorim wychwycą sygnał.

* * *

Na skalnej półce Gorim, trzymający pod pachą końcówkę stworzonej z grubej gałęzi dźwigni, przeniósł wzrok na Werthę, a ta uniosła dłoń, wskazując, że cel znalazł się na dogodnej pozycji.

Krasnolud wydał z siebie pełne satysfakcji stęknięcie i naparł na głaz, mocno naciskając na dźwignię. Kamień początkowo lekko drgnął, a potem przechylił się nieznacznie i stoczył, z każdą chwilą nabierając impetu. Zwalił się wprost na głowy czterech zwierzoludzi, którzy zbyt późno dostrzegli zagrożenie, a odgłos łamiących się karków odbił się echem od skał.

Wertha wycelowała, po czym wypuściła bełt trafiając innego w ramię. Strzelcem wysokiej klasy nigdy nie była, ale przynajmniej zraniła kolejnego przeciwnika. Zerkając w stronę niewielkiego zagajnika po przeciwnej stronie szlaku widziała, jak wypuszczane przez Effendi’ego strzały w zabójczym tempie dopadają swoich adresatów. Nim banda Chaosu zdążyła się zorientować że to pułapka, niemal połowa leżała już na martwa. Kobieta dobyła miecza i ruszyła w dół po stoku, patrząc na Gorima, który z okrzykiem bojowym swego ludu był już na dole i wpadł między cuchnące bestie. Khazad był niższy o całe trzy głowy od przeciwników, ale bardziej zdeterminowany i opętany szałem bitewnym. Dobywający dopiero broni zwierzoludzie nie mieli szans z nacierającym krasnoludem, który młócił swym toporem z całej siły. Każdy dochodzący cios wywoływał kakofonie wrzasków i strumienie bryzgającej krwi.

Najemniczka zjechała na tyłku w dół, odbiła kilka spadających uderzeń i wyprowadziła własne, które doszło celu. Bestia o kozim łbie padła na trakt z rozszarpanym gardłem. Wojowniczka ustawiła się z prawej strony khazada, nieco po jego boku, by go ubezpieczać. Kilka ciosów spadło na blachy Gorima, jednak nie wyrządziły mu najmniejszej krzywdy. Kolejne odbijała wojowniczka, by czarnobrody mógł zamiatać swym orężem następnych przeciwników. Krasnolud toczył ślinę uderzając raz po raz, a wokół nich tańczyły strzały Effendi’ego, to raniąc, to zabijając bestie. Wyglądało na to, że banda Chaosu nie spodziewała się czegoś takiego, miotając się teraz po polu bitwy zupełnie niezorientowana, jak mają walczyć i co robić.

* * *


Broch rozpoczął atak, pędząc ścieżką wprost na odciętego od pozostałych wojownika Chaosu. Zakuty w stal przeciwnik posiadał dwa oręża. Najemnik dostrzegł, że Chaosyta unosi rękę, by cisnąć trzymanym w garści potężnym mieczem. Ulrykanin odskoczył w bok w ostatniej chwili, a rzucone z impetem ostrze przejechało nieznacznie po jego znoszonym napierśniku. Łapiąc równowagę, Broch wyprowadził atak, który napotkał opór ze strony adwersarza. Jego uszu doszły słowa plugawej mowy wysyczane przez Chaosytę, gdy blokował kolejne spadające na niego ciosy wielkiego topora. Musiał przyznać, że to był godny niego przeciwnik. Nagle dwie strzały odbiły się od jego zbroi - najpewniej Effendi zamierzał mu pomóc, jednak na nic się to zdało.

Wojownik nacierał, a Broch jedynie się bronił, co jakiś czas wyprowadzając ciosy, które jedynie ześlizgiwały się po pancerzu wojownika. W końcu Chaosyta zamarkował uderzenie, a jego ostrze przeszło po prawej nodze najemnika zostawiając krwawą pręgę. Broch syknął z bólu wyprowadzając cios. Miecz liznął blachy wojownika Chaosu, a ten, jakby zupełnie nie czując zmęczenia, ruszył na najemnika. Werner Broch uniósł miecz w górę, by sparować cios i całym impetem swego ciała odepchnął przeciwnika od siebie. Przez chwilę patrzyli po sobie, po czym z okrzykami wołającymi do własnych bogów starli się po raz kolejny.

* * *

Effendi szył z łuku do zwierzoludzi, osłaniając swoich towarzyszy na tyle, na ile mógł. Mimo tego, że prawa ręka powoli odczuwała zmęczenie bitwą, łowca z determinacją posyłał kolejne, celne uderzenia. Żałował, że nie może wspomóc Brocha w walce z opancerzonym wojownikiem Chaosu. Jego strzały po prostu odbijały się od piekielnej zbroi. Skupiony na przeciwnikach Werthy i Gorima, nie usłyszał tego, co Aria.
- Czekaj, zaraz wracam. – szepnęła, strzepując z siebie resztki kamuflażu i dobywając szabli.
- Gdzie leziesz, dziewucho?! Wracaj! – warknął, patrząc jak szlachcianka znika pośród drzew. W tej chwili nie mógł za nią pobiec, w końcu miał za zadanie osłaniać towarzyszy.

Aria przemykała wśród drzew z uniesioną szablą, rozglądając się wokół. Mogła przysiąc na Myrmidię, że słyszała jakieś dziwne odgłosy; jakby ktoś zbliżał się do nich. Przez chwilę pośród poszycia leśnego panowała cisza, potem jednak krzaki poruszyły się i wylazł z nich zielony pokurcz z włócznią uniesioną do góry. Szlachcianka widziała goblina po raz pierwszy w życiu. Chciała krzyknąć, jednak strach ścisnął jej gardło. Odruchowo uniosła w górę szablę. Goblin warknął coś, po czym doskoczył do kobiety uderzając swą włócznią o wyszczerbionym szpicu. Aria wystawiła ostrze przed siebie, jakby zasłaniając się nim i cofała się do tyłu blokując ciosy na tyle, na ile umiała. Uderzenia spadały na nią jeden po drugim, zmuszając dziewczynę do ciągłego blokowania, choć robiła to raczej intuicyjnie przypominając sobie lekcje szermierki i nie patrząc na stwora. W pewnej chwili potknęła się o wystający korzeń drzewa, zwalając się ciężko na plecy. Zamknęła oczy, żegnając się z wszystkimi w myślach, gdy nagle poczuła, jak coś napiera na jej szabelkę. Uchyliła lekko jedno oko i zobaczyła przed sobą paskudną gębę goblina, który ją zaatakował. Ostrze szabli weszło w jego brzuch niemal do połowy, a goblin mruczał coś pod nosem, dogorywając i plując swą plugawą krwią na kobietę. Aria zrzuciła go szybko z siebie i zostawiając swoją broń ruszyła przez zagajnik, krzycząc w niebogłosy.

Po kilku chwilach dobiegła do zaalarmowanego jej krzykiem Effendi’ego, który wstał na równe nogi i szybko złapał zdenerwowaną szlachciankę w swoje ramiona.
- Co się stało? Nic ci nie jest? – zapytał zatroskany, przyglądając się jej. Dostrzegł ciemnozieloną krew na policzku dziewczyny.
- G.. Goblin – wyjąkała niepewnie, dygocząc.
- Co z nim? Zranił cię?!
Aria w odpowiedzi pokręciła przecząco głową.
- Co się stało, czemu tak krzyczałaś? – dopytywał się, powoli tracąc cierpliwość. Tam w dole towarzysze potrzebowali go, a on tracił czas na próby dowiedzenia się czegoś od tej histeryczki.
- Bo mnie wystraszył! – fuknęła na niego.
- Ale żyje?
- Nie… Nie chciałam, ale on sam się nadział na moją broń – jęknęła dziewczyna, zanosząc się płaczem.
- Nie chciałaś? – Effendi zapytał z niedowierzaniem w głosie. – No to chociaż wiemy, po czyjej jesteś stronie – mruknął, puszczając ją i sięgając po łuk. – Małych, biednych, zielonych goblinków. Pokażę ci, jak się powinno z nimi postępować.
To mówiąc zaczął szyć z łuku w stronę gobinów, które pilnowały uwięzionych kobiet. Jeden po drugim małe stworki padały, wkrótce wpadły w panikę i zaczęły się rozbiegać we wszystkie strony. Effendi usłyszał za swoimi plecami powarkiwanie jednego ze zwierzoludzi.
- Miło, kochanie, że swoim krzykiem zdradziłaś naszą pozycję… - łowca odwrócił się wypuszczając strzałę, która trafiła nacierającego na pełnej prędkości zwierzoczłeka między ślepia.

* * *

Broch blokował kolejne spadające ciosy przeciwnika, gdy nagle stało się coś, czego stwór zrodzony z Chaosu nie mógł przewidzieć. Buran, wilk Effendi’ego skoczył na opancerzonego wojownika. Zwierzę odbiło się od jego barku wytrącając go na chwilę z równowagi. To wystarczyło Brochowi, który znalazł miejsce między blachami przeciwnika i z całą siłą zagłębił tam ostrze. Chaosyta zawył z bólu, padając na trakt. Próbował się podnieść, jednak nie miał na to szans. Przemykająca między zrzuconym na trakt głazem Wertha dopadła go po chwili i silnym zamachem miecza odcięła mu łeb, który potoczył się po kamienistym trakcie.

Ich poczynania obserwował z wysokiej półki Effendi. To on pierwszy zauważył, że jeden z powalonych zwierzoludzi próbuje się podnieść. Zaalarmowany przez niego Gorim zareagował natychmiast. Popędził w stronę stwora i uniósł swój topór, by jednym celnym ciosem rozłupać czaszkę stwora. Zapadła przejmująca cisza. Bitwa została wygrana.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline  
Stary 22-11-2009, 17:54   #8
 
Ouzaru's Avatar
 
Reputacja: 1 Ouzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumnyOuzaru ma z czego być dumny
Kiedy tylko bitewny chaos ucichł, Effendi zsunął się po stoku i dopadł do powiązanych kobiet. Przez chwilę biegał od jednej do drugiej wypatrując matki i siostry, gdy w końcu odnalazł je, skulone niemal na samym końcu w pozycji płodowej. Poobijane i brudne, jak tylko zobaczyły nad sobą Effendi’ego, rzuciły mu się w ramiona głośno łkając.
- Wszystko będzie dobrze. – szepnął z ulgą w głosie łowca, tuląc obie kobiety do siebie. – Już po wszystkim, niedługo wrócimy do domu.
- Synku, jak się cieszę, że cię widzę. – powiedziała matka przez łzy. – Myślałam, że to już koniec. Modliłyśmy się z Ilse do Ulryka, żeby nam pomógł. – kobieta wtuliła się w niego bardziej. Łowca nie wychwycił spojrzenia Arii, która z boku przyglądała się z kamiennym wyrazem twarzy szczęściu młodego wieśniaka.

- To była kurwa dobra walka! – warknął optymistycznie Gorim spluwając gęsto na ciała poległych zwierzoludzi. – Szkoda, że nie było ich więcej, moje mięśnie jeszcze się nie rozgrzały na dobre.
- Ciesz się, że nie było ich więcej. – powiedział Broch utykając na jedną nogę. Usiadł na skraju traktu, rozdarł swoją tunikę, po czym zaczął opatrywać ranę na nodze.
- Widzę, że ci trochę nie poszło, człeczyno.
- Jakbyś się mierzył z tym zakutym w stal ścierwem, to też by ci nie poszło, Gorim. – wtrąciła się Wertha, przysiadając przy siwym najemniku. – Więc stul papę.
- Chuje muje. – odparł Gorim i zdjął hełm przecierając zroszone czoło.
- Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. – powiedziała Aria, patrząc po truchłach bandy Chaosu.
- Tajemnica tkwi w tym, żeby dobrze zaplanować atak, kobieto. – rzucił khazad, siadając pod sosną rosnącą przy trakcie. – Jak masz dobry plan, to żaden przeciwnik ci się nie oprze. Broch jest dobry w planowaniu… Jeśli tylko nie dostaje wpierdol.
- Na świętą brodę Ulryka, Gorim! Jeszcze raz coś powiesz na mój temat, a owinę cię twoimi własnymi flakami wokół tego drzewa! – warknął Broch, a jego głos rozniósł się echem po wzgórzach.
- No przecież żartowałem. – roześmiał się khazad, a po chwili odkaszlnął. – No, w każdym razie daliśmy radę.
Wertha przeszła się po pobojowisku zbierając od poległych kilka złotych naszyjników i bransoletek. Schowała je do sakiewki przy pasie i podeszła do Arii wkładając jej w dłoń rodowy naszyjnik, którym wcześniej im zapłaciła.
- Jesteśmy kwita. – rzuciła.
- Ale…
- To, co znaleźliśmy przy nich wystarczy. – powiedziała najemniczka. – A ja sama dobrze wiem, co znaczą pamiątki po rodzinie. – przez chwilę Aria jakby dostrzegła lekki uśmiech na jej twarzy.
- Dzię… dziękuję. – uśmiechnęła się serdecznie, po czym zapięła kosztowny wisior na brudnej szyi. Zupełnie jej teraz nie pasował. Gorim już chciał coś wtrącić, ale blondynka powstrzymała go uniesioną w górę dłonią.

- To była dobra walka, Effendi. – powiedział Broch, podchodząc do Behemsdorfczyka.
- Ja tylko strzelałem, to wy byliście w ogniu bitwy. – stwierdził łowca, patrząc na najemnika z podziwem. – Jesteś ranny.
- To nic takiego, przy najbliższej okazji odwiedzę świątynię Shallyi. Mam nadzieję, że nie przyplątało się do mnie żadne paskudztwo Chaosu. – wielki najemnik splunął. – I nie odbieraj sobie zasług, bo dobrze się spisałeś. Niewielu było ludzi u mojego boku, którzy mieli takie oko jak ty.
- Miło mi słyszeć. – Effendi uśmiechnął się. – Co dalej? Ja wracam z rodziną do wioski, ojciec na pewno odchodzi od zmysłów. A wy?
- Dalej przed siebie, w końcu jakoś trzeba zarabiać. – rzekł Broch.

Młody Behemsdorfczyk skinął mu głową, po czym uścisnęli się, łapiąc mocno za przeguby dłoni. Ciężka łapa najemnika spadła na plecy łowcy, gdy ten klepnął go po przyjacielsku.
- Niedaleko stąd powinna być moja posiadłość – wtrąciła Aria. – Więc jeśli chcecie odpocząć, zregenerować siły i wyleczyć rany przed dalszą podróżą, to zapraszam. Balie ciepłej wody i duże łóżka powinny was zadowolić – zaproponowała.
Wertha i Broch spojrzeli po sobie porozumiewawczo, w końcu najemnik popatrzył na Arię.
- Niech będzie, przyda nam się odpoczynek. Prowadź więc, dziewucho.
- Hola, a moja matka, siostra i reszta kobiet? – wtrącił się Effendi.
- Niech idą z nami, przynajmniej zobaczą, jak żyje szlachta. – odparła Aria z dumą w głosie. - Poza tym muszę się w końcu wykąpać i nie zniosę tych znoszonych ciuchów. Więc albo godzisz się na moje warunki panie Effendi, albo droga wolna, wracaj do siebie. Choć myślę, że tobie i twoim bliskim też przyda się trochę odpoczynku.

Łowca popatrzył na zmaltretowane i zmęczone oblicza kobiet. W tej chwili na pewno chciały coś zjeść i odpocząć – przez ostatnie dni przeżyły koszmar, który zapewne na zawsze wyrył piętno w ich psychice. Mężczyzna zagwizdał na Burana, a wilk w dwóch susach pojawił się przy jego nodze.
- Dobra, idziemy do twojego dworku, ale jutro, jak już odpoczniemy, wracamy do Behemsdorfu. Z tobą lub bez. – spojrzał jej w oczy.
Skinęła mu jedynie głową i wdrapała się na wierzchowca Werthy. Chwilę później opuścili pobojowisko sunąc wolno w promieniach wiosennego słońca.

* * *

Rozciągające się po obu stronach piaszczystego traktu lasy i pola wprawiały podróżników w dobre nastroje, co zwłaszcza było widać po Gorimie, który co chwila wracał z podekscytowaniem w głosie do wygranej bitwy ze zwierzoludźmi i przeżywał ją wciąż na nowo. Wertha i Broch nie słuchali go zbytnio, koncentrując się na rozmowie o różnych rzeczach, natomiast Effendi sunął na szpicy wraz z Buranem, znikając co jakiś czas między drzewami, by po kilku chwilach pojawiać się to na wyżynce po przeciwnej stronie szlaku, to w niewielkim zagajniku przed nimi. Behemsdorfczyk był jak zwykle rzeczowy. Sygnalizował kierunki i krążył dookoła z taką pewnością i szybkością, że pozostali nie byli w stanie mu dorównać. Zmęczona ostatnimi wydarzeniami Aria zaobserwowała jedynie, że młody łowca wychodził na takie punkty obserwacyjne, by mieć ją zawsze w polu widzenia. Czy był to dowód jego troski, zastanawiała się, czy czegoś zgoła innego?

Było ciepłe i słoneczne popołudnie, gdy licząca dziesięć osób grupa dotarła nad położoną w północno-zachodniej części Jeziora Cieni posiadłość z czarnego kamienia. Z dogodnego punktu obserwacyjnego na wysokiej skalnej półce Effendi dostrzegł majestatycznie wyglądającą budowlę, przypominającą bardziej zamek, niż dworek szlachecki. Chwilę później, wyjeżdżając na otwarty teren, ujrzała go reszta.


- To jest właśnie rezydencja mojego Papy. – wyjaśniła dumnie Aria uśmiechając się szeroko na widok budynku w oddali.
- Robi wrażenie. – powiedziała Wertha.
- To jeszcze nic, w środku wygląda dużo lepiej. – rzuciła podekscytowana szlachcianka. – Dalej, jedźmy tam.
- Spokojnie, nie każdy jest tutaj konno, dziewucho. – mruknął Broch wskazując wzrokiem na człapiące za nimi z ledwością kobiety.
Aria spuściła jedynie wzrok i wbiła go w szerokie plecy najemniczki. Niedługo potem spotkali się z Effendi’m i przekroczyli kamienny most prowadzący do posiadłości hrabiego Estari.
 
__________________
Jestem tu po to, żeby grać i miło spędzać czas – jeśli chcesz się kłócić, to zapraszam pod blok; tam z pewnością znajdziesz łysych gentlemanów w dresach, którzy z Tobą podyskutują. A potem zbieraj pieniążki na protezę :).
Ouzaru jest offline  
Stary 23-11-2009, 00:21   #9
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Z przykrością informujemy wszystkich śledzących przygody Arii i Effendi'ego, iż zamykamy sesję. W związku z masowymi pozytywnymi komentarzami od użytkowników forum, doszliśmy z Żoną do wniosku, że postaramy się dokończyć historię i własnym nakładem wydać ją w formie książki. Gdyby ktoś był zainteresowany tym pomysłem i projektem, to zapraszamy na PW.


Pozdrawiamy serdecznie,
Ouzi & Serge.
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172