Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-05-2010, 17:51   #151
 
Sylverthorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Sylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputację
- Oczywiście moja droga, dla ciebie zawsze znajdę chwilę. - powiedział Profesor.
- Słuchaj, potrzebuję kilku odpowiedzi, bo coś tu cuchnie. - zaczęła najmitka. - Po pierwsze, kim jest ten Mistrz, o którym wszyscy gadają? Po drugie, jak to się stało, że akurat przy tobie narasta konflikt Tupik-Krogulec? I po trzecie, może ty się orientujesz, co tu się dzieje? Skąd uliczny zakapior ma magię? - wyrzuciła z siebie.
- Już wyjaśniam. Cuchnie hmm Levan albo Matt bo rzadko się myją, no i ci żołnierze z Kislevu tak samo. Grubianie. - uśmiechnął się. - A tak na poważnie to Mistrz jest osobą która moim zdaniem kieruje w tym mieście kultem chaosu. Co do drugiego to przypadek. A może nie tyle przypadek co zwykła konsekwencja. Tupik i Krogulec chcą zostać obaj miejscowymi bossami półświadka przestępczego, a że szef może być jeden stąd konflikt. - poinformował. Przytoczywszy jej teorię o chaosie, którą wyłożył reszcie grupy, nim Ingrid wróciła za Walterem, zakończył: - Uliczny zakapior zatem ma magię od Mistrza.
Najemniczka skrzywiła się niechętnie, ale pokiwała głową na znak, że zrozumiała.
- Czy coś jeszcze cię trapi? - upewnił się. Zaprzeczyła. - Ogólnie konflikt Krogulec-Tupik to tylko częściowo nasza sprawa. Mnie interesuje handel i złoto. Oraz zniszczenie tego kultu, bo inaczej on zniszczy miasto a tak się składa, że jest mi potrzebne. Dobrze zresztą że jesteś, idziecie z nami na spotkanie z Karlem, tam się co nieco też wyjaśni.
- Hehe, zauważyłam. - zaśmiała się, nie mogąc dłużej powstrzymać się po komentarzu o kislevitach. Fakt, można ich było wyczuć. Nagle coś do niej dotarło, waląc ją między oczy. - Czekaj, kult chaosu? Kultyści, banda nieprzyjemnych bogów itede? - podrapała się po głowie. - Kurwa, tośmy im radochę zrobili tym cyrkiem na ulicach! - zauważyła z niepokojem. Po chwili wróciła do pełnej rezerwy i profesjonalizmu miny. - Konflikt mi wisi, płacisz - wymagasz. Lepsze to, niż zgnić za życia od zarazy. - skrzywiła się na wspomnienie rodziców. - Oczywiście, że idę.

- Przykro mi że tak zginęli. - domyślił się, że chodzi o rodzinę. - Oboje wiemy, że świat jest cóż, brutalny i brudny. Ale tu czeka cię lepsze życie. Zadbam o to, w końcu nie łączy nas tylko kontrakt. A ja cenię przyjaźń wysoko. Przy okazji łap. - rzucił kobiecie sakiewkę. Nieśpiesznie przeliczyła. 20 zk. - Zaliczka na poczet służby, pewnie przyda ci się to i owo.
- Dziękuję. - odparła. Żaden dzień z Profesorem nie przebiegał bez wrażeń, a rzadko który bez jakiejś korzyści. Żyła złota, chodząca żyła złota. - W takim razie, w drogę.

Lokal był niczego sobie, chodź Ingrid nie gustowała w cycatych babkach i przepychu. Do tego wiedziała doskonale, że nie pasują do tych kadzideł, kolorowych i z pewnością kurewsko drogich tkanin, do tych ślicznie wygolonych i zadbanych utracjuszy. Weszła jednak posłusznie za resztą ekipy, więc już została.
Egzotyczny wystrój i zapachy były dla najmitki niecodziennością, ale nie licząc obejrzenia sobie z chęcią Araba, witającego ich melodyjnym głosem, udawała, że to nic wielkiego. Usiadła, gdzie jej wskazano i obserwowała.
Nagle w jej pole widzenia wbiegł jakiś bogaty fircyk, drąc mordę wniebogłosy. Wszystkie głowy obróciły się ku niemu jak na komendę. W paluszek się złamas walnął, pomyślała odruchowo... ale jego słowa zmroziły jej krew.
Medyka! Ślij chamie po medyka, skoroś struł naszego pana. I spiesz się, bo bez ducha leży!
Czyżby i tu proszek Profesora dotarł? Zdziwiła się tylko, że mógł komuś zaszkodzić... chyba że pojebany "pan" wpieprzył całą działkę i odleciał, cóż, za daleko.
- Znam się na ziołach i ranach, pokażcie go czym prędzej. - odezwał się Tupik z charakterystycznym błyskiem w ślepiach. No tak, okazja do załapania się do towarzystwa, a stamtąd - do kieszeni tegoż. Uśmiechnęła się nieznacznie. Chaos czy nie, było coraz ciekawiej.
 
__________________
GG: 183 822 08

"Hokey religions and ancient weapons are no match for a good blaster at your side, kid." - Han Solo
Sylverthorn jest offline  
Stary 09-05-2010, 09:16   #152
 
Trojan's Avatar
 
Reputacja: 1 Trojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skał
Matt „Grzeczny” Burgen

To był ciężki ranek. Ledwie połatany wybrał się na wyprawę, która była zdecydowanie nad jego siły. Inna sprawa, że zwykle siłami swymi szafował bez ograniczeń i miał w dupie wszelkie tego konsekwencje. Byli tacy, którzy mieli mu to za złe. Byli tacy, którzy uważali iż zbyt lekko podchodzi do życia i zagrożeń, które te za sobą niosło. Zgadzał się z większością z nich, ale… miał to w dupie. Nie chciał rzecz jasna umierać, ale też miał pełną świadomość, że dzień ten kiedyś nadejdzie. Kapłani podobno gadali, że „TAM” jest piękniej i lepiej. Wielu ludzi dbało o to mocząc dupy w kropielnicach na mszach i ceremoniach, które zapewnić im miały życie wieczne. Taki był Animositas. Jeśli życie wieczne miało jego martwą mordę, to Grzeczny tym bardziej był pewien, że nie warte ono było splunięcia.

Żytniówka paliła przełyk, ale bardziej paliło spojrzenie Levana. Kislevita zawsze w towarzystwie Wasilija, naraz został sam. Samotność mu nie służyła. Grzeczny nie bywał samotny, bo okowitę, żytniówkę, spirt czy też innego bełta kupić mógł niemal wszędzie. Albo wziąć, jak miał w zwyczaju. Jemu samotność nie doskwierała. Ale Levan? Pozbawione sensu życie trwało już zdecydowanie zbyt długo, lecz w gronie „przyjaciół” z „Kuźni” rozumiał to tylko on. No, może zrozumiał by Walter, ale też miał swoje sprawy i nie zawracał sobie nimi głowy. Levan zaś był sam. I Grzeczny nie bardzo wiedział jak temu zaradzić. Oraz czy zaradzić. Każdy kolejny łyk żyta przekonywał, że jest to zabawa bez sensu.

W końcu przyszła pora na akcję. Grzeczny chciał zostać. Przedpołudniowa wyprawa mocno nadwyrężyła jego siły a poza tym zwyczajnie chciało mu się srać. Tylko nie było jak powiedzieć chłopakom „Idździe sami”. Nie teraz, kiedy trwała otwarta wojna. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej uzmysławiał sobie, że jego samotna, poranna wyprawa do końca rozsądna nie była. „Profesor” czy Tupik by sami nie poszli. Oni nie. On nimi nie był. Jednak teraz odbijała się mu ona mroczkami na powiekach. Gdyby nie żytniówka, było by źle…

- Będę na zewnątrz. Będę na wszystko uważał. – powiedział do Tupika. Ktoś zostać musiał. Levan lubił piwsko. Tupik w środku był potrzebny. Matt miał już w ręku flaszkę. Więcej do szczęścia mu potrzebne nie było. Tupik skinął głową i poszedł do środka. Matt szybko rozstawił nową bandę Tupika posyłając ludzi na każde z najbliżej położonych skrzyżowań. I rozstawiając ich tak, by się wzajemnie widzieli. Sam zaległ w bramie naprzeciwko wejścia do zasranego „Tygla” walcząc ze sobą samym. Żołądek atakował z furią. Powinien był swe potrzeby załatwić wcześniej. Póki co południe dopiero się zbliżało.

- Zawołaj mnie, jak by co. – powiedział do towarzyszącego Siary i wręczył mu manierkę. Sam ruszył na poszukiwanie wychodka. Znalazł go w podwórzu kamieniczki. Po zapachu. Drzwi jednak były zawarte a z środka ktoś złym głosem warknął. – Zajęte!

Grzeczny nie słynął z kurtuazji nigdy. Mało myśląc wyrżnął pięścią wzmocnioną kastetem na wysokości zamka. Huknęło a drzwi niedbale sklecone z desek trzasnęły zwijając się do środka. Uderzony nimi facio się zapieklił.

- Kurwa mówię, że zajęte! – fakt, miał prawo być zły. Ale z gaciami do kolan spuszczonymi wyglądał mało przekonująco. Grzeczny nie polemizował. Złapał go za kołnierz i jednym ruchem wyrzucił na zewnątrz.

- Już nie. – powiedział, po czym zatrzasnął za sobą drzwi i nic nie robiąc sobie z biadolenia ciula sam oddał się najpodlejszej z przyziemnych przyjemności. W której nieco przeszkadzały mu uchylające się raz za razem drzwi i biadolący mężczyzna. Skończył szybko, nim tamten zdążył się pozbierać. Szybko pozbierał się i wyszedł.

- Teraz wolne. – powiedział do gościa, który unikał jego wzroku i bliższego kontaktu nie mówiąc teraz już nic. Mądrość potrafiła na człowieka spłynąć nawet w wychodku. Nie patrząc już co tamten czynił będzie teraz wrócił do bramy. Siara był tam, gdzie go zostawił. Okowity już nie było.

- Spokój. Weszło kilkoro ludzi. Jeden to chyba nasz klient. Konno zajechał. – zdał szybko relację. Grzeczny szybko pożałował, że nie ma z nim Levana. Ten znał się na koniach, mógł z wyglądu szkapy coś mądrego wywnioskować. Grzeczny stwierdził by pewnie jedynie, że nadaje się na obiad. Myślał chwilę, po czym postanowił pozbyć się problemu.

- Poślij któregoś z waszych chłopaków, ale jednego, do stajni. Najlepiej takiego co na koniach się zna. Popytajcie o zwierze i jej właściciela. Porozglądajcie się, może stajenny lub sama szkapa nam coś podpowie. – Siara na propozycję tylko skinął głową. Przecież by nie odmówił Grzecznemu. Mało kto odmawiał…
 
Trojan jest offline  
Stary 09-05-2010, 20:26   #153
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Profesor przyjrzałem się swemu rozmówcy nie miał pojęcia czy to Karl słynny w tym mieście kupiec. I kultysta jeśli wierzyć plotką i paranojom. Miał zamiar szybko i łatwo to sprawdzić. ]Wina karczmarzu- rzucił po arabsku do właściciela gospody. Gdy ten podszedł by spełnić życzenie klienta ten rzekł. Wybacz ale mam pytanie jestem nowy w mieście czy ten człowiek to Czarny Karl ten ważny kupiec?-kontynuował w mowie piasków. Dopisz mi karla do rachunku za dodatkową usługę. Oberżysta na pytanie po arabsku spojrzał zdumiony na profesora, po czym skinął głową dodając w dialekcie trudnym do zrozumienia, ale pojmowalnym dla niego.
- Tak moja przyjaciel. Ten to który szukasz

Nagle nastało całe zamieszanie związane z wydarzeniami na górze. Profesor zwrócił jedynie pobieżną uwagę na ten fakt. A raczej zwróciłby gdyby nie nagłe ożywienie Klausa który zwrócił na siebie uwagę profesora. I przykładając kciuk do nosa udawał że coś wciąga. Po czym skinął głową na górę. Wtedy profesor przyjrzał się mężczyźnie. Kurwa-pomyślał. Jak się jebie to po całości mój pierwszy hurtownik idzie na tamten świat. Profesor zastanawiał się czemu. Swojego towaru był pewien. Zostawały dwie opcje. Pierwsza mniej prawdopodobna że szlachcic zmieszał leki a te weszły w reakcje dodajmy szkodliwa z "białym złotem" druga bardziej prawdopodobna że ten rozhulany suczy syn nie poprzestał na proszku. I gdy ten mu zszedł nad ranem wziął pewnie jakieś kolejne używki od karczmarza. To arab to mogło być cokolwiek. Profesor wiedział jedno o ludzkim ciele. Ludzie od razu nie umierają do kombinacji różnych gówien. Najpierw słabną,omdlewają nasze ciało daje nam sygnał że coś jest nie tak.... Ale panika i strach mają wielkie oczy... Nie dycha pewno ma spłycony oddech to normalne. Zaraz, zaraz wołają medyka tylko ja się tu znam na tym gównie jeśli ktoś ma wiedzieć do jakiej reakcji doszło to tylko ja. Czyli albo wstanę albo on wykorkuje. Szlak.

-Przepraszam pana znam się co nieco więc może się przydam. A nasza rozmowa może został wydłużona o 10 minut. Proszę się delektować winem...-zwrócił się do Karla zaraz po przywitaniu z nim. Bo właśnie w tym momencie doszło do tego rozgardiaszu. Wiedział że nie powinien wstawać, nie był to dobry początek rozmowy. Ale miał obawy wolał się upewnić.

- Nie znamy się jednak aż tak długo, bym tracił swój czas. Poprosiłeś mnie o spotkanie. Jestem. Mów, albo idź. - odpowiedział zdecydowanym acz spokojnym tonem.

Oczywiście panie nie znamy się długo. Ja już o panu co nieco wiem pan o mnie nic. Dokończe zatem formalności jestem Carlos ESTABAN.-wyraźnie dał akcent na nazwisko. Panie Karl jest pan człowiekiem inteligentnym dla tego pan poczeka.- powiedział Profesor. Po pierwsze przyszedł pan tu. Już zatem stracił trochę czasu 5 minut różnicy nie zrobi. Po drugie moi przyjaciele uratowali w pewnym sensie pana życie. -widząc zdziwienie na twarzy Karla kontynuował. Teraz ma pan ochronę wcześniej chronił pana Harap i to on wydał zgodę w pewnym sensie na pana likwidacje. Zaskoczony? Wiec ma pan o czym myśleć przez te 5 minut. A mam dla pana więcej rewelacji.... Więc do zobaczenia za krótką chwile?-spytał wyczekująco profesor.

Czarny Karl, jeśli rzeczywiście nim był, twarz zachował pokerową. Beznamiętnym wzrokiem bladych rybich oczu zmierzył Profesora, po czym sięgnął do kielicha. To już była jakaś odpowiedź.

Idąc na górę Carlos do niedawna jeszcze dla wszystkich Heinrich powiedział do karczmarza:

-Medyk nie potrzebny. Widzę że chętny do pomocy już jeden jest.-spojrzał na nizołka. Ja też pomogę znam się co nieco.

Weszli na górę w trójkę ponieważ i Levan postanowił iść dla asekuracji. Ich oczom ukazał się niezwykły widok. Jeden z pokoi miał otwarte drzwi. W apartamencie rozpierducha, jakby nie wiadomo co się działo, powywracane meble, zarzygane i ogólnie hejzel. Baron bo on to jest w całej krasie leży nagi na ziemi z nożem w dłoni. Brzuch ma otwarty, oczy zgasłe. Dwaj jego kumple siedzą na łóżku i rechocą.

- Mówił, że ma diabła w brzuchu, hehehhe. I wykroi sukinsyna, hehehe. -bawili się w najlepsze widać było że nie dociera do nich co się stało.

- Boże! - z tyłu dochodzi głos tego co zrobił raban. Karczmarz zaklął po arabsku.

Jasny gwint- pomyślał Profesor. Przecież moje dragi tak nie działają. Ciekawe co ci durnie wzięli poza proszkiem pewno jakieś halucynki. Takie rozważania naszły go w pierwszej chwili.

- Jak wychodziłem żył jeszcze. Myślałem że ... myślałem... To to gówno! Proszek dostalim taki! On mu rozumu odebrał!-poczoł wyjaśniać szlachciura.

Analiza, analiza,analiza..... Powtarzał w myślach Estaban. Tego uczono go lata temu w szkole tym zajmował się przez całe życie. Używał tego zawsze użyje i teraz. Zaraz zaraz. Przed chwilą było: Medyka! Ślij chamie po medyka, skoroś struł naszego pana. I spiesz się, bo bez ducha leży! A tamci mówią że słowa denata brzmiały: Ma diabła w brzuchu. I wykroi sukinsyna.. No to leżał czy wręcz rzucał się opętany by diabła wykrajać? Zresztą mój proszek nie powoduje halunów! Tego był pewien. Jego towar był pierwsza klasa dużo testów przeszedł w tym tych na ludziach. I Profesor świetnie wiedział jakie ma efekty. Halucynacje nie były jednym z nich. Są zatem dwie opcje brali coś jeszcze albo to.... Nie nie za wcześnie jeszcze na pochopne wnioski.

-Mów coście jeszcze wzięli. Widziałem wiele używek w tym mieście diabły to halucynacie. Starał sobie wmawiać jakby próbując wyprzeć informacje o najgorszych podejrzeniach.

Grzybki może?-zwrócił się z pytaniem łudząc się.

-Nic panie medyk!, Ratujcie go! Jak się zwiedzą, że baron nieżyw cała wyprawa się tu zwali. Toż to syn Księcia Jeana Pierra II, pana Bradancji.- szok ogarnął rozmówcę profesora. Mimo tego że widać było gołym okiem iż nie ma już kogo ratować.

- Jedno ten proszek, wina nie licze
- I tego specyfiku na erupcje!
- zarechotał jeden z żartownisiów w barłogu. Za nim poruszyło się coś jeszcze. Jedna, druga, trzecia. Dziwki. Pierwszej urody.

-Erekcję. Żeby choć zadziałało... - mruknęła jedna przeczesując włosy aż nagle jej wzrok spoczął na baronie.Jej twarz zastygła w jednej chwili, zbladła i z jej ust pomknął w przestworza przeszywający krzyk...Went do jej hejnału dołączyła druga, trzecia, czwarta...

-Znaczy coście brali teraz pyta rozrechotanych szlachciców. Jakiś proszek i co jeszcze? -starał się korzystać z ostatnich chwil rozmowy. Wiedział że ów krzyk praktycznie zamknie sprawę.

- A co za różnica!-krzyknął rzeczowy szlachciura.

-Hehehe, dupy. Ale kiepskie, jak widać, nawet nam nie postawiły masztu jak trzeba, hehehhe.-gadali od rzeczy szlachcie

Sprawdził tak dla formalności czy denat na pewno sztywny. Ciało wyprute. Musiał sobie wbić nóż w bebechy i rozkroić się. Jakoś nie był sobie wstanie tego wyobrazić nikt nie był aż takim czubem. Albo mu wbito....-świdrowała myśl która profesor uznał za tezę. Widać było że baron to szycha jego ojciec wielki pan. Widać ma to jakieś drugie dno....

-Różnica trza ustalić dokładną przyczynę zgonu czy powiesz księciu że nawet nie wiesz co dokładnie brał jego syn? Gadaj że prędko- starał się wywrzeć presję to był ostatnie momenty. Nie miał czasu na długie wywody.

- Ja i tak nie wrócę, hehehe. Zostaję w królestwie miłości i będę dawał wszystkim damom rozkosz! Hehehe!

- Chyba kpisz - mruknęła jedna z dziwek zbierając się z barłogu i zasłaniając podniesioną kiecką ruszyła do sąsiedniej izby.

Szlachcic jedyny kumaty z całego towarzystwa- co było szczególnie podejrzane! Wszyscy napruci on nie. Zaczął opowiadać:

Że to była wspaniała zabawa, dopóki nie zażyli tego proszku. Normalnie chcieli się jeszcze z dziwkami zabawić, ale nawet eliksir erekcji im nie pomógł. Stanąć im już nie chciało a później zaczęła się jazda. W sumie to baron najbardziej był napalony na dupczenie.

Profesor rozejrzał się czy nikt nie nosi na sobie żadnych śladów walki. Prócz denata. Nie nosił choć to żaden dowód.

-Ok panie niziołku zostawiam pana z tym bałaganem nic tu po mnie.- Mijając zaś szepcze do Levana: Mordestwo. Sprawdź tą dziwkę pokój obok.

Schodząc dał znak Klausowi. Przeciągając całą ręką po gardle i kiwając głową niby to kaszląc w stronę drzwi. Ten w mig zrozumiał że ma wypierdalać.

Podszedł też do jednego z kislevitów swoich wyszeptał na ucho:
-Zapierdalaj za nim. Na górze zabili barona i pozorują samobójstwo. Niech dogada to z Grzecznym i ludźmi na zewnątrz. Zgarnąć jeśli się da każdego kto wyjdzie opisuje na szybko dziwki. Wygląd szlachty Klaus zna. Szczególnie tego knypka co rabanu narobił przycisnąć jeśli będzie okazja. Wydobyć z nich co trzeba. Metody dowolne.... Macie zgodę iść na ostro. Likwidacja jeśli uzna ją za konieczną. Ma też myśleć.

Idąc do Karla spytał się karczmarza. Czy masz jakieś miejsce gdzie mogę porozmawiać z moim gościem w spokoju. Bo tu jakiś idiota się zabił i gwarno coś.

Karczmarz nie sprawia wrażenia kogoś, kto miałby głowę do rozmów do innych spraw niż trup, ale wskazuje alkowy na dole.

-Zmieniamy miejsce. I wracam do rozmowy. Przepraszam za małe zamieszanie chciałem pomóc ale cóż jakiś dureń się zabił. Książęcy syn ponoć. -zwrócił się do Karla który wciąż sączył wino.

- Myślę, że to sprawy o których najlepiej nam będzie porozmawiać podczas spaceru. Przespacerujmy się, tu zrobi się pewnie niebawem gorąco.-powiedział Karl.
 
Icarius jest offline  
Stary 10-05-2010, 04:52   #154
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
List oddany, teraz czas zaciągnąć języka” rozmyślał Klaus, przebierając się w zaułku w swoje normalne ciuchy. Przekazał list słudze i w sumie to by było tyle. Poczuł jednak dziwną ulgę, kiedy pozbył się tego świstka papieru. Teraz pozostawało tylko znaleźć woźnicę, o którego pytał Profesor
Tylko po jakiego grzyba?” zastanawiał się rzezimieszek, idąc ulicą z ubraniem gwardzisty zawiniętym w tobołek pod pachą. Kiedy się rozstawał z Hansem, ten powiedział mu gdzie najczęściej przesiadują woźnicy. Było trochę wcześnie, ale może uda mu się trafić akurat na tego odpowiedniego. Idąc w kierunku zamku, bo w tym kierunku znajdowała się ulubiona gospoda woźników, rozmyślał jak by wziąć jednego na spytki. Być agresywnym czy może łagodnym? Do głowy wpadało mu wiele pomysłów i różne sposoby ich wykorzystania. Potrafił się wczuć w rolę wielu osób i często przeklinał swój dar, mimo iż był nawet przydatny. Po prostu uważał, że nie przyda mu się w jego przyszłym zawodzie, a za często na nim polegał
Eh, trzeba korzystać z darów od bogów” westchnął i rozpaczliwie przemyślał wszystkie możliwe warianty rozmowy.
Nie chciał udawać gwardzisty. Dwa razy taka sztuczka nie zawsze przechodzi i jest ryzykowna. Siłą też dużo nie osiągnie, a ściągnie na siebie zbyt dużą uwagę. Nowy woźnica, obsługa zamku, nic nie przemawiało zbytnio do wyobraźni Klausa. Pozostaje zaprzyjaźnienie się albo wynajęcie… albo jedno i drugie. Trudny wybór…

W końcu dotarł do wskazanego miejsca. Gospoda jak gospoda. Wyglądała na raczej nędzna i tanią. Klaus wiedział jedno. Nie pić tutejszego piwa. Będzie chyba jednak do tego zmuszony. Wziął oddech i skupił się na swojej roli. To była podstawa.
Do środka wszedł pewnie i z rozmachem, zwracając na siebie uwagę całej gawiedzi. Stanął w wejściu i machnął ręką przed twarzą, jakby odganiając jakąś muchę. Podszedł z wypięta klatką i wysoko uniesioną głową do szynkwasu i oparł się o niego.
- Karczmarzu, podaj mi no tu szybko jakiegoś piwa – powiedział lekceważącym głosem, można by powiedzieć, że wręcz pogardliwym. Jakby samo przebywanie tutaj uwłaczało jego czci. Po prawdzie to uwłaczało mu jedynie spojrzenia większości z ludzi zgromadzonych w tym miejscu. Jego wymarzona profesja wymagała niezauważalności, a on ostatnio aż nazbyt rzucał się w oczy ale walić to. Karczmarz podał mu kufel czegoś co bardziej wyglądało na rozwodnione szczyny i zapewne tak smakowało. Klaus wziął solidny łyk i w następnej chwili wypluł go z odrazą, zalewając podłogę. Smakowało dokładnie tak jak wyglądało. Otarł usta wierzchem dłoni i wykrzywił twarz
- Błech! Ohyda!
Wziął kufel do ręki i rozbił go bezceremonialnie o podłogę. Jak gdyby nigdy nic zwrócił się znowu do karczmarza.
- Cienkusza tutaj dajecie panie gospodarzu – ironizował. – Ale mniejsza. Mam dzisiaj dobry humor. Znasz może tutaj jakichś woźniców czy co?
Karczmarz patrzył na niego gniewnym wzrokiem i chciał już coś powiedzieć, ale jedno spojrzenie na miecz przytroczony do boku powstrzymało go od jakichkolwiek uwag. Zwrócił tylko wzrok na swoją ochronę, by sprawdzić czy nadal są na sali. Tylko jeden powód sprawiał, że jeszcze nie kazał im go wyrzucić. Był przekonany, że rozmawiał z jakimś szlachcicem albo kimś na szlacheckich włościach wychowanym, a z takimi nie warto zadzierać. Trzeba po prostu znieść te ich szarogęszenie się i wysoko uniesione nosy. Nie raczył go nawet odpowiedzią, tylko kiwnął głową w kierunku stolika przy ścianie. Siedziało przy nim pięciu mężczyzn, dobrze ubranych. Klaus odwrócił się tyłem do gospodarza, również nie racząc go odpowiedzią. Idąc przez salę czuł na sobie spojrzenia co poniektórych i samych woźniców, ale nie zawracał sobie tym głowy.
Stanął nad stolikiem i położył ręce na biodrach.
- Jesteście woźnicami?
Odpowiedziały mu tylko nieśmiałe kiwnięcia głową. Rzezimieszek uznał to za dobry znak. Przysunął sobie krzesło i bez zaproszenia usiadł obok nich. Nie skwitowali tego żadnym słowem, tylko spojrzeli po sobie jednoznacznie.
- Jestem wielmożnym i szacownym panem Von Grautz – przedstawił się wymyślonym już dawno nazwiskiem – ale wątpię byście w takiej dziurze słyszeli o moim słynnym na całe Imperium nazwisku. Mniejsza. Przybyłem tutaj by załatwić kilka interesów, ale nie mam zamiaru tłuc się po tym mieście z buta. Potrzebuje woźnicy. Płacę dobrze, ale potrzebuje… zaraz gdzie ja to mam.
Zaczął przeszukiwać swoje kieszenie. W końcu wyciągnął sakiewkę od Profesora i postawił ją na stole z brzdęknięciem. Mężczyznom błysnęło w oczach na ten dźwięk. Od razu zaczęli zwracać większą uwagę na słowa Klausa. O to chodziło:
- Jak już mówiłem. Płacę dobrze, ale potrzebuje, wręcz wymagam jedynie najlepszych. Spokojnie! – zagrzmiał szybko, kiedy woźnicy zaczęli się przekrzykiwać w celu pokazania jacy są uzdolnieni. – Przedwczorajszego wieczora widziałem karocę jadącą ulicami tego miasta. Byłem pod zdumieniem umiejętności jego woźnicy. Nawet w Imperium taki talent to skarb. Chciałbym jego wynająć, a jak się spisze to może zabiorę go na stałe do mojego miasta by mnie tam woził. Więc jak będzie?
Klaus wiedział, że zaproponował im naprawdę wiele. W najgorszym wypadku otrzymają sowitą wypłatę, a w najlepszym trafią do niego na dłużej i będzie się im żyło jeszcze lepiej. Przynajmniej tak się im zdawało. Modlił się tylko teraz, żeby trochę nie przedobrzył, i żeby informacje od Profesora były jak najbardziej dokładne.
Trzech opuściło głowy, poddając się na wejściu. Na polu walki pozostało tylko dwóch. Jeden kłamał. Obaj przyznali się do powożenia tamtego dnia. Rozpętał się ostry spór na słowa, ale szybko zmierzał w kierunku rękoczynów. Na szczęście zainterweniowali pozostali i szybko został uzgodniony prawdziwy woźnica. Wyglądał dość młodo, chyba najmłodziej z całego towarzystwa i najgłupszy. Tak przynajmniej sądził Klaus po jego twarzy.
- Dobra. Ty zostajesz, reszta spływa – podsumował wszystko ruchem dłoni. Mężczyźni jednak nie mieli zamiaru ruszyć się z miejsc. Rzezimieszek spojrzał po nich, a jego twarz wykrzywiła się w grymasie złości.
- Co tak siedzicie, kmioty!? Wypierdalać! – krzyknął, tym uderzając w stół tak mocno, że aż z kufli się wylało. Chcąc nie chcąc musieli odejść. Jeżeli cenili swoje życie. Pozostał tylko ten młody. Twarz niby-szlachcia szybko złagodniała.
- Gratuluje umiejętności, szczerze – zaczął miłym głosem. – Wiedz jednak, że działam tylko z ludźmi którym ufam. A nie ufam ludziom, którzy nie ufają mi. Opowiedz coś o sobie.

Przez pewien czas słuchał historii życia tego chłopaka i ogólnie o nim. Z trudem powstrzymywał się przed ziewnięciem, gdyż to co słyszał było nudne jak flaki z olejem. Poczuł jednak, że nawiązał pewną nić porozumienia. Kiedy chłopiec skończył opowiadać o tym jak został woźnicą, jego kufel był już dawno pusty.
- Ciekawą masz historię– skłamał Klaus. – A tak z ciekawości spytam. Kogo to tak wtedy wiozłeś?
Chłopak zaciął się i zawstydził:
- N-nie wolno mi o tym opowiadać – wydukał z siebie przytłumionym głosem. Twarz Rzezimieszka stężała.
- Nie wolno? Czy nie chcesz? – wysyczał cicho i powoli, potęgując gniewny dźwięk swojego głosu. – Więc mi nie ufasz, tak? W takim razie ja nie mogę zaufać tobie. Żegnam
Klaus podniósł się i odwrócił, kiedy chłopiec błagalnym głosem powiedział:
- Nie… znaczy się, nie wolno mi o tym opowiadać głośno. – Przeszedł na szept i dał ręką znak, by Klaus się do niego przybliżył. Ten usiadł ponownie i nadstawił ucha. – To był chybo jakiś zacny pan. Tak się mi zdaje. Chybo też z zamku bo się tam potem śpieszył. To wszystko co wiem. Nie przedstawił się.
Rzezimieszek uśmiechnął się do siebie w duchu. Wyprostował się z godnością. Chłopak zrobił zrozpaczoną minę, więc by go uspokoić dodał na wychodnym:
- Jutro o tej samej porze, chłopcze.
Kiedy szedł już ulicami miasta tylko jedna myśl zatruwała jego głowę:
Mam nadzieje, że nie zwróciłem na siebie zbytniej uwagi

Kiedy powrócił z powrotem do „Kuźni”, miał nadzieje trochę poprzebywać z nową drużyną i ich poznać. Nie było mu to jednak dane. Jak tylko tam dotarł, razem z resztą i Profesorem wyruszyli na miejsce spotkania z Tajemniczym Karlem. W ciągu drogi Klaus opowiedział mu kto odebrał list i jak potoczyła się rozmowa z woźnicą. Tak więc nawet wtedy nie miał dużo czasu by poznać innych, a, jak zauważył, tylko on przebywał sam. Kislevici trzymali się razem, A Ingrid szła z dwoma krasnoludami.
Może to nawet lepiej, że pracuje solo? W końcu takich fach
Oberża „Złoty Tygiel” wręcz opływała w bogactwo i przepych. Klaus nie czuł się tam swobodnie. Takie miejsca zwykle były nie na niego kieszeń i zupełnie mu nie przypadały do gustu. Pierwszy raz znalazł się w takim miejscu. Obejrzał dokładnie ściany i boazerie. Zawiesił wzrok na kilku obsługujących ich panienka i dokładnie przyjrzał się ludziom w środku. Zaciekawił go tylko ten, który wyglądał na rodowitego żołnierza
Ciekawe jak macha tą swoją szabelką” pomyślał biorąc do rąk jakieś egzotyczne owoce i próbując ich smak. Układały się w kiść pełną małych fioletowych kulek. Miały rześki, raz słodki raz kwaskowaty smak, ale były wyśmienite. Tak samo jak wiele innych potraw, które Klaus pierwszy raz widział na oczy. Poczuł się, jakby trafił do innego świata, tak różnego od zapadłych karczm Imperium i ich szemranych klientów. Mnogość zapachów irytowała go i wkrótce przyprawiła o lekkie zawroty, dlatego nie pił piwa. Wreszcie udało mu się znaleźć czas by pogadać z drużyną. Zaczął od kislevitów, gdyż byli świeży i nic o nich nie wiedział. Był właśnie w trakcie rozmowy, gdy do środka weszła kolejna osoba. Klaus spojrzał nieznacznie w jej stronę, zastanawiając się czy to ON. Wkrótce jego ciekawość została zaspokojona, gdyż nieznajomy podszedł do ich stolika i wypowiedział te mówiące wszystko słowa:
- Byliśmy umówieni.
Prosty, rzeczowy, od razu przechodzący do interesów. Takich ludzi lubił. Nie chciał jednak przeszkadzać Heinrichowi w jego rozmowach, powrócił do rozmowy z kislevitami:
- Jak więc mówiłem…
- Medyka! Ślij chamie po medyka, skoroś struł naszego pana. I śpiesz się bo bez ducha leży!
Los nie chciał dać mu dokończyć rozmowy. Większość gości odwróciła głowy w kierunku schodów i młodego mężczyzny, który wykrzyczał te słowa. Klaus poczuł jak coś ciężkiego opada mu na dno żołądka. Rozpoznał ten głos.
To bez wątpienie był jeden z tych szlachciców. Kiedy tylko na niego spojrzał od razu to wiedział. Mimowolnie odwrócił głowę, by ten także go nie rozpoznał. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że mógł przez to tym bardziej skupić na sobie jego uwagę. Na szczęście nic takiego się nie stało. Przyciągnął za to uwagę Heinricha. Pokazał mu krótkimi gestami co spowodowało jego nagłe ożywienie. Wkrótce on, Tupik i jeszcze jeden z jego ludzi szli na górę, by zbadać tę sytuację „naukowym okiem”. Klaus wrócił do rozmowy, ale robił to już z mniejszą werwą. Jego myśli krążyły wokół pokoju na górze i całej tej sytuacji. Nie tracił jednak zimnych nerwów i nie dawał po sobie poznać, że się niepokoi. Poprosił tylko o kufel piwa. Zawroty błyskawicznie ustały. Odzyskał trzeźwość umysłu i zastanawiał się, co takiego tam mogło się wydarzyć.

Kiedy parę minut później zauważył schodzącego Profesora, miał nadzieje, że szybko dowie się co się stało. Zamiast tego, jego przyjaciel dał mu wyraźny znak.
Zaczyna się robić ciekawie” – pomyślał Klaus i upił jeszcze jeden łyk piwa, po czym zgodnie z poleceniem szefa wyszedł na zewnątrz. Zauważył kilku nowych ludzi z bandy Tupika i tego wielkoluda. Dobrze się rozstawili, ciężko było by się domyślić, że stoją na warcie. Podszedł do nich nieznacznie i zapytał:
- Mają panowie fajkę?
Kiedy upewnił się, że nikt ich nie podsłuchuje zwrócił się do osiłka i jeszcze jednego z którym stał:
- Słuchajcie w środku jest pewna kabała. Możliwe, że będę miał do zrobienia pewną delikatną rzecz przydała by mi się pomoc. Po pierwsze kiedy zauważycie, że zmierzam do kogoś wychodzącego z karczmy, to pewnie będzie jeden z moich celów. Postaram się zaprowadzić go do zaułka, by nikt nam nie przeszkadzał, ale przydała by mi się czujka i lekka obstawa gdyby ktoś zwracał na mnie większa uwagę niż powinien. Po drugie… gdzie tutaj najlepiej ukryć ciała?

Kiedy uzyskał potrzebne informacje, pozostało już tylko czekać na szczegóły. Nie mógł nic powiedzieć konkretne bo sam nie wiedział jeszcze kto będzie jego zleceniem. Nie czekał długo jak dogonił go jeden z kislevitów i przekazał podnieconym głosem:
- Szef kazał przekazać. Na górze z tamtym byli jego ludzie, ci co wczoraj. I 4 dziwki. Wiem pobieżnie jak wyglądają. Mamy dorwać tylu ilu się da z grupy i wycisnąć co się tam tak naprawdę stało. Mamy zgodę iść na ostro. Likwidacja jeśli uznasz ją za konieczną. Mówił też coś, że masz myśleć.
Rzezimieszek uśmiechnął się.
Zawsze działasz przezornie co nie, Heinrich?”
- Zostań tutaj ze mną. Dziwnie to będzie wyglądać, jak będziesz tak wchodził i wychodził. – odparł do kislevity i odszedł z nim na bok. – Niezależnie kto pierwszy wyjdzie, zostaw gadanie mi i obserwuj czy nikt nie nadchodzi. Postaram się tym zająć. Patrz czy nikt nie wychodzi i jakby co to krzycz.
Postanowił jeszcze raz wykorzystać strój gwardzisty. Być może pozwoli mu to na pewne zaskoczenie. Kiedy skończył się przebierać, usłyszał zawołanie Kislevity.
- Ktoś wychodzi
Czym prędzej podszedł do niego i spojrzał w stronę oberży. Przez główne wyjście wychodził Profesora z mężczyzną uważającym się za Karla. Nie wyglądało to na rozsądne posunięcie.
- Co robimy? – zapytał Kislevita niepewnie. Klaus przegryzł wargi jakby walczył z samym sobą.
- Nic nie możemy zrobić, mamy własne zadanie. Musimy zaufać w jego osąd – odparł i powrócił do obserwacji.

Około pół godziny później gospodę opuściły cztery kobiety. Nie potrzebował specjalnie pomocy kislevity, by domyślić się, że to prostytutki.
To się nawet dobrze składa, że one wyszły wcześniej” – pomyślał i ruszył za nimi. W drodze objaśniał swój plan towarzyszowi.
Idące przed nimi dziewczyny naśmiewały się z kogoś. Usłyszeli wyraźnie słowa jednej:
- A ten szczupły? On to nawet samemu sobie by nie postawił
Wszystkie cztery roześmiały się najwyraźniej mówiąc o ich ostatnich klientach. Dało się jednak zauważyć, że były lekko rozdygotane i zdenerwowane.
Znajdowali się już wystarczająco daleko od gospody i nie za daleko by reszta straciła ich z oczu. Klaus zauważył, że dwóch z wartowników odłączyło się od grupy i potajemnie ruszyło za nimi. Dodatkowa obstawa zapewniona.
- Stać – dźwięk jego surowego głosu sprawił, że dziewczyny zatrzymały się w pół kroku i odwróciły się w jego stronę. – Muszę z paniami porozmawiać. Proszę za mną.
Oparł rękę na pasie obok miecza by podkreślić, że mu się nie odmawia, a drugą wskazał na zaułek. Chcąc nie chcąc dziwki musiały ulec. Nie chciały przecież zadzierać ze strażą.
- O co chodzi panie gwardzisto? My nic nie zrobiłyśmy – zapytała ta o rudych włosach, najwyraźniej przewodniczka całej grupy, lekko rozdygotanym głosem.
- Wy nie, ale mam do was kilka pytań w sprawie śmierci tego baron. Czy widziałyście coś dziwnego w ich zachowaniu?
- Dziwnego? Każdy z tych jebańców był popaprany.
- Mów jaśniej, w jakim sensie – zirytował się Klaus.
- Uwierzysz? Kazał się lizać po jajach.
Rzezimieszek wzdrygnął się słysząc to, co poprawiło trochę humor dziwek. Najwyraźniej uznały, że może im współczuje. Tak naprawdę to wyobraził sobie tę całą scenę i… reszty chyba nie trzeba dopowiadać.
- Echem – chrząknął by wyrzucić z głowy obrzydliwe obrazy i pytał dalej. – A brali jakieś używki? Alkohol albo tytoń?
- Od początku chlali jak wieprze
- A jak zmarł ten „baron”?
- A ja wiem – odparła dziwka wzruszając ramionami. – Mówią, że się zarżnął. Sam.
Mężczyznę zainteresowały te słowa. Wiele słyszał w swoim życiu, ale o czymś takim to nigdy. Od razu nabrał podejrzeń, że coś tutaj jest nie tak.
- To wy tego nie widziałyście?
- Spałyśmy. Zresztą co ci do tego?
To zainteresowało Klausa jeszcze bardziej. Jeżeli sam siebie zarżnął to znaczy, że był świadomy. A jak był świadomy to znaczy, że na pewno wrzeszczał. A skoro wrzeszczał to te dziewczyny naprawdę musiały mieć mocny sen, skoro ich nie obudził. O ile w ogóle zrobił to sam.
- Można powiedzieć, że prowadzę tę sprawę. Jak długo z nimi byłyście?
- Byli ostatnimi klientami i płacili za nocne igraszki, żeby im jeszcze stanął! Jeden tylko jakoś się trzymał, Adman. Ale reszta wnet była nieprzytomna, nawet jakiś eliksir na erekcję mieli, ale gówniany bo nic nie dał.
- A ten, Adman tak? Jak on wygląda?
- No taki przy tuszy nieco, łysawy. Obrzydliwy jegomość. Wąsami mnie łechtał w dupę i…
Opis udzielony przez prostytutkę był dość dokładny z punktu fizjologicznego. Klaus jednak skończył już przesłuchiwanie i teraz czekał tylko na drugą część planu. Skinął głową Kislevicie, tak żeby dziewczyny to ujrzały. Ta ruda w moment zamilkła i przyjrzała mu się dokładniej.
- Dobrze, wydaje mi się, że to wszystko, a teraz przejdźmy do interesów. Chciałybyście coś zarobić?
- Wybacz. Jesteśmy już zmęczone, ale przyjdź wieczorem, kochasiu to się pomyśli.
- Płace 5 karli od godziny za głowę. – powiedział, czym zwrócił natychmiastową uwagę dziewczyn – i obiecuje, że mi staje. – dodał z uśmiechem. Ruda jeszcze się wahała, ale pod wzrokiem pozostałych w końcu zgodziła się. Rzezimieszek podszedł do niej powoli, a do zaułka zajrzał Kislevita.
- Ale tak tutaj? – zapytała ze zdziwieniem ruda.
- Tylko jeden całus. Mam niedaleko chałupę.

Ich usta zbliżył się do siebie. Zamknęli oczy. Klaus przycisnął ją do ściany i objął. Całowała naprawdę dobrze, wręcz bosko. Ich języki latały dookoła siebie. Szkoda takiej dziewczyny. Sztylet który błyskawicznie pojawił się w jego dłoni znalazł drogę pomiędzy jej żebrami i ugodził w samo serce. Dziewczyna zdążyła tylko westchnąć i otworzyć szeroko oczy. Nim reszta odkryła co się stało, puścił martwe ciało, błyskawicznie wyszarpnął miecz tnąc po najbliższej dziwce przez gardło i klatkę piersiową. Kislevita zajął się pozostałymi dwoma kilkoma ruchami szabli. Nim rudowłosa opadła na ziemię, było już po wszystkim. Klaus wytarł sztylet i miecz dokładnie w szaty dziewczyn. Spojrzał na wykonaną robotę. Adrenalina buzowała mu w uszach. To było jego życie, jego świat, jego przyszłość. Czuł, że urodził się by robić właśnie to, z ukrycia. Wciągnął powietrze nosem i zamknął oczy, rozkoszując się perfumami dziewczyn i wonią śmierci. Jego ukochanej Śmierci. Robota wyglądała naprawdę na przednią. Ruda miała tylko płytką, acz śmiertelną ranę w boku, a druga którą zaatakował miała gładkie cięcie na klatce piersiowej. Jeden z cycków wisiał pod dziwnym kątem, kiedy został odseparowany od reszty ciała. Kislevita nie sprawił się, aż tak dobrze ale śmierć to śmierć i to się najbardziej liczy. Ostrożnie wynurzył się z zaułku. Podszedł do swojej czujki i powiedział im, żeby ukryli szybko gdzieś ciała i byli ostrożni. Następnie powrócił przed karczmę jak gdyby nigdy nic i podszedł do olbrzyma.
- Pierwsza część już załatwiona. Pozostało już tylko jedno.
Musiał już tylko czekać aż szlachcice ruszą swoje tyłki na zewnątrz albo chociaż jeden. Na nich także miał gotowy plan i własne podejrzenia. Podzielił się nim z olbrzymem i Kislevitą. Jeżeli natomiast panowie szlachta nie zechcą szybko wyjść, to miał nawet pomysł jak by ich tu wywabić.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 11-05-2010 o 12:12.
Noraku jest offline  
Stary 11-05-2010, 14:43   #155
 
Sylverthorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Sylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputacjęSylverthorn ma wspaniałą reputację
Ingrid obserwowała spacerki Profesora bez większego zainteresowania. Zdążyła się już przyzwyczaić do jego szeroko pojętej samodzielności. Lepsze to, niż gdyby miała za nim do sracza łazić, bo by się bał sam...
"Tak jak ten baran z Norski sprzed roku", przypomniała sobie klienta. "Pomyślałby kto, że syn Północy powinien mieć dość odwagi, by instrument wyjąć i zrobić co trzeba - SAMEMU. A nie co i rusz jakieś ratunki, bo cienie są podejrzane."
Kilku drabów stanęło niby przypadkowo w różnych miejscach "Tygla", tak nagle. Coś musiało się tam stać, coś więcej niż byle podsypanie proszku. Zresztą, ciekawe gdzie taki bogaty, zepsuty skurwiel to sypał, swoją drogą.

Kiedy Heinrich wyszedł - również dość nagle, po krótkiej, acz ożywionej dyskusji - z lokalu z domniemanym Karlem, skoczyła za nimi cicho. W końcu była ochroną Profesora, nie? W tym zamieszaniu z głupim szlachciurą i tak nikt już nie wiedział, kto wchodzi, a kto wychodzi.
Ustawiła się jakiś dystans za nimi, tak z 10 metrów, żeby i dobiec w razie czego, i ostrzec, a rozmówcy nie zaniepokoić. Miała nadzieję, że ten zbir w magii paluchów nie babrał.
"A spróbuj czegoś śmiesznego, Karolku, to zobaczysz", pogroziła w myślach, idąc w oddaleniu za nimi.
 
__________________
GG: 183 822 08

"Hokey religions and ancient weapons are no match for a good blaster at your side, kid." - Han Solo
Sylverthorn jest offline  
Stary 11-05-2010, 22:12   #156
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Tupik ruszył pomóc "rannemu" - a przynajmniej tak myślał idąc udzielić pomocy. Był w końcu medykiem - przynajmniej w jakimś tam sensie, wiedział, że jego nauczyciel postąpił by podobnie. Nim się spostrzegł już cała armia ruszyła za nim i o ile Levana mógł się spodziewać o tyle na widok "Profesora" zdziwił się niepomiernie. " A ten co tu robi ? " - zastanawiał się w drodze, odpowiedź miała wkrótce nadejść sama.
Widok jaki zastał wewnątrz pokoju przywoływał odruch wymiotny w żołądku halflinga. Nie chodziło bynajmniej o krew i ogólnie trupa - bo do takiego widoku zdążył już się przyzwyczaić. Bardziej przeraziła go degeneracja jaką miał przed oczami. Szlachcice wyraźnie nie kontaktowali, znajdowali się gdzieś w wykreowanym przez siebie lub przez narkotyk świecie.
Tupik nawet nie podchodził do trupa, wiedział, że jemu nic już nie pomoże i bynajmniej nie zamierzał przy nim grzebać. Przez chwilę stał w osłupieniu słuchając rozmowy Profesorka, jego dociekliwych pytań o zażywane środki, nie trzeba było być geniuszem by dodać dwa do dwóch i wykryć, że proszek profesora był w tym całym bałaganie dowodem obciążającym. Tupik cieszył się , że jak dotąd nie miał jeszcze własnego udziału w rozprowadzeniu narkotyku i już nie zamierzał go mieć.
- Spierdalamy - mruknął do Levana i opuścił pokój gdy tylko Profesor zbliżył się do ciała.
Schodząc rzucił głośno i wyraźnie karczmarzowi
- Nie można mu pomóc, ten człowiek nie żyje, nic tam po mnie. Radzę zamknąć pokój i zawołać straż.

Tupik nie czekał dłużej, musiał opuścić ten cholerny lokal. Cieszył się, że nawet nie dotknął barona, gdyż nie wiedział, co by tym durnym szlachcicom mogło przyjść jeszcze do głowy. Nie zdziwiłby się gdyby po kilku godzinach zupełnie zapomnieli co się stało a mordercy doszukiwaliby się w osobie Profesora, ostatniej która miała kontakt z denatem...

Halfling był zbyt sprytny by dawać się wciągnąć w takie kabały, poza tym skoro profesor odstąpił od Karla... ten był jego...
Tupik nie zamierzał jednak rozpoczynać rozmowy, jeszcze by się Karl spłoszył, nie przyszedł bowiem na Tupika zaproszenie. Nie. Tupik wolał go obserwować, ze swoimi ludźmi mógł przez cały czas pilnować karczmy i Karla. Widząc , że jest sam zwyczajnie zamierzał go przejąć. Później zaś porozmawiać tak jak toczyło się rozmowy w Rzeźni, jak za dawnych czasów...
Oczywiście Tupik brutalem nie był, zamierzał dać szansę Karlowi na pełną spowiedź a o jego dalszych losach miało zadecydować po której stoi stronie i jak silnie. Tupikowi nie umknął sposób w jaki rozpanoszył się Profesor, nie podobał mu się list wysłany bez uzgodnienia, prochy wywracające ludzką świadomość do góry dnem czy choćby upokarzające targi jakie Tupik musiał znieść aby pozyskać Profesora dla swojej sprawy. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał przejąć inicjatywę, wolał to zrobić prędzej niż zbyt późno...
 
Eliasz jest offline  
Stary 11-05-2010, 23:33   #157
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Max oczywiście ruszył do "Złotego tygla". Nawet mu przez myśl nie przeszło przegapienie takiego spektaklu. Poza tym wolał mieć na wszystko oko. Bez problemu wszedł do karczmy i zajął miejsce w rogu. Postanowił nie brać żadnego alkoholu do ust by zachować czysty umysł. Jak się niedługo okazało słusznie. W karczmie była już prawie cała banda, gdy wkroczył doń czarny Karl. Przez krótki moment wydawało się że spotkanie przebiegnie bez problemów. Wtem ze schodów zbiegł, wrzeszcząc- Medyka! Ślij chamie po medyka, skoroś struł naszego pana. I spiesz się, bo bez ducha leży! - jakiś szlachcic. Co zaskakujące, sprawa zainteresowała zarówno profesora jak i Tupika. Maxowi z kolei wpadła do głowy myśl że jeżeli ktoś jest tak głupi by dać się otruć, to w pełni zasługuje na to co go spotyka. Nie podobał mu się z kolei zaostrzający konflikt o władzę, pomiędzy niziołkiem, a profesorem. Ale rozwiązanie tego problemu chwilowo nie leżało w jego mocy.
Gdy profesor wrócił z góry, zamienił parę zdań z Karlem, a potem obaj opuścili lokal. Zaraz za nimi wyszła Ingrid. Max, przeklinając pod nosem głupotę profesora, ruszył za nimi. Nie rozumiał na co temu kretynowi, Heinrichowi, ochrona skoro chadza sobie po ulicach bez niej. Wystarczyłoby dwóch ludzi Krogulca by załatwić ich obu. Max nie mógł na to pozwolić. Oprócz tego musiał także obserwować Ingrid. Tylko ona, oprócz Tupika, wiedziała że Max jest czarodziejem. Dopóki nie był pewien jej zamiarów, musiał jej pilnować. Ostrożności w końcu nigdy za wiele. Niemniej zamierzał po powrocie do "Kuźni" poprosić ją o chwilę rozmowy na osobności. Na razie jednak postanowił się skupić na tu i teraz. W milczeniu śledził profesora, Ingrid i czarnego Karla.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172