lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   WFRP 2ed - Życie II (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/8702-wfrp-2ed-zycie-ii.html)

Eliasz 16-03-2010 10:01

"Rozdzielamy się, za bardzo rzucamy się w oczy" - Nie chodziło już nawet o spóźnioną refleksję, że dają właśnie znak że wyszli (a już na pewno gdyby dalej tak przemierzali miasto) ale o sam fakt, że zmierzali do kryjówki i nie mogli jej spalić. Była mu jeszcze potrzebna, nawet jeśli tylko jako zapasowa.

- Levan, weź Wasilija i Magnusa...i Kylliona, spotkamy się w dziupli. Na tyłach burdelu „Słoneczna Diva” jest przybudówka. Wchodzi się przez podwórze sąsiedniej kamienicy. W jej suterenie są piękne, przepastne piwnice... a przynajmniej tak słyszałem, dobra pośpieszcie się, tam się spotkamy i ... starajcie się z nikim nie gadać - choć te ostatnie słowa ewidentnie skierował do nowych. Levan mógłby co prawda chcieć skorzystać z okazji... ale on przynajmniej zrobiłby to rozsądnie. Tupik chciał sam się rozeznać, nie wierzyłby i tak w ani jedno słowo zbirów. W mieście były tylko dwie grupy którym mógł zaufać - przynajmniej do jakiegoś stopnia. Chłopaki i bzyki, cała reszta ... tak właściwie dla Tupika się nie liczyła. Niemal cała reszta.
"Tylko się pilnujcie... póki co to najlepsza kryjówka jaką mamy. " - Levanowi nie musiał tego mówić na głos.

Tupik rzewnym wzrokiem podążył za karocą. Zastanawiał się czy to nie tylko wybieg kapłanów... mogli przecież zrobić to wcześniej lub później, nie rzucając się w oczy... Coś mu mówiło że to podjęcie się misji przez Tupika... i być może przez Levana, zadecydował, że mieli komu i po co pchać obecnie gońców... A może był to "mistrz" który postanowił się ulotnić z miasta, nim zuchwały Tupik dosięgnie i jego?

Chciał go pośledzić, chciał zobaczyć dokąd karoca zmierza... - "Poza miasto czy gdzieś w wewnętrzne rejony? Gdzie do kogo i ...z kim!" - zastanawiał się. Jednak nie widział możliwości pościgu...chyba że - szukał punktów zaczepnych aby wspiąć się wyżej, aby zaobserwować choć kierunek czy przybliżoną trasę karocy...W ostateczności zamierzał stanąć Grzecznemu na barkach...to znacznie zwiększało zasięg widoczności...ale w wąskich uliczkach mogło nie wystarczyć...dach już być może mógł... Wiedział, że każdy szczegół może być później ważny. Niemal czuł w kościach, że karoca ma bezpośredni związek z nimi... nie wiedział jeszcze tylko jaki... Podejrzewał, że kapłani chcieli szybko kogoś powiadomić o tym ... że "zajączek" wyszedł z klatki...Tupik miał lekką nadzieję, że jego grupa ponownie zostanie nieco zlekceważona, to zawsze dawało jakieś większe szanse...

Sam później ruszył - po tym jak zorientował się gdzie podąża karoca, lub przynajmniej spróbował. Starali się odtąd iść cicho i niezauważenie, wmieszać się w tłum jak to mówią... W ósemkę nie dało by rady... a Tupik był niemal pewny, że póki co żadna z band i tak nie przypuści otwartego ataku... byc może z wyjątkiem tych którzy zajęli terytorium po Grabażu... którzy mogli spodziewać się odwetu... Tupik jednak nie zamierzał walczyć o ziemie Grabarza, zamierzał poprowadzić ukrytą wojnę o miasto... A przynajmniej spróbować o nie powalczyć, wiedział że każdy inny szef będzie tu kontynuował dzieło poprzednika, każdy prędzej czy później ulegnie kapłanom... ale nie każdy był halflingiem, któremu rasa zapewniała jakiś kręgosłup moralny, niemal niezależnie od tego czym się akuratnie zajmował.

Azazello 16-03-2010 20:13

Popołudnie już coraz mniej było popołudniem, a coraz bardziej wieczorem. Dobrze, że latem – a to wciąż obejmowało krainę swym panowaniem – ten stan oczekiwania na chłodny powiew nocy utrzymywał się całkiem długo. Dzięki temu mogli spokojnie dojść do „Słonecznej Divy” jeszcze nim zmrok zgęstnieje pomiędzy zabudowaniami i wszystkie męty wylezą na zewnątrz. Nie mieli pojęcia czego się spodziewać, gdy słońce zniknie za dalekimi wzgórzami. Levan był bardzo ostrożny. Spojrzenia Tupika mówiły wyraźnie – „uważaj na nowych”. Oczywiście, że będę uważał. Na Ciebie też. Wszystko jest dziś dziwne – pomyślał.

Nie miał zamiaru ufać nikomu. Wasilija nie musiał się obawiać, ten nie wbije mu noża w plecy. Już prędzej uratuje życie, pozwoli uciec, nawet jeśli postanowi zdradzić. Znał go jednak na tyle, by wiedzieć, że nie zdradzi. Ci kieslevici, którzy zdradzali zostawali nabijani na pal, albo na krzyż i umierali tak kilka dni. Nie tak ich wychowano.

Poruszali się przez miasto mając dwu nowych w środku. Szli w pewnym oddaleniu o siebie. Trzeba by ich śledzić spory kawałek, by się zorientować, że są razem. Kilka razy Levan urywał się swoim towarzyszom, o tak – był w tym dobry. I czekał. Czekał w zaułkach, ale nikt za nimi nie szedł. Levan obserwował miasto. Patrzył na ludzi. Nic się nie zmieniło dla nich. Wojna w podziemiu w ogóle na nich nie wpłynęła. Ulicami płynęła ta sama gnojówka. W podwórzach wisiało to samo pranie – z jednego zresztą Levan skorzystał. Nie był złodziejem, ale gustowna barwiona na zielono tunika aż krzyczała: ubierz się we mnie, zmień wygląd. Gdy wyszedł z jednej z bram zaskoczył nowych, nie poznali go za pierwszym spojrzeniem. Czyli jest dobrze… Uśmiechnął się paskudnie i wtedy musieli go już poznać. Levan był mistrzem tropienia, więc i bezbłędnie mógł go unikać. Nie szli więc prosto do Divy, nawet Wasilij się zdziwił, ale szybko zgodził się z Levanem. Kluczyli.

Levan kombinował sobie, że przecież nikt na nich nie czeka trzy miesiące, jeżeli nawet ktoś ich rozpozna, to będzie to absolutny przypadek i kosa w żebra rozwiąże sprawę. Chyba że już ktoś ma cynk, że nadchodzą. Może cała Diva to pułapka. Właśnie dlatego Levan musiał być czujny za wszystkich. Dobrze, że mnisi oddali broń. Sam by lepiej nie zadbał o swój rapier. Zakrzywiony kindżał też sobie wziął. Musieli mnie z nim znaleźć. Właśnie w jego kierunku przesuwała się dłoń Levana, kiedy wydawało mu się, że widzi coś dziwnego.

Słoneczna Diva, co za nazwa dla tego mrocznego budynku… Burdel jak się patrzy. Jeśli gdzieś na starym świecie istniał ideał burdelu, to to było właśnie to. Jednej strony speluna jakich mało. Nie tak kunsztowna jak Rzeźnia, ale o dziwo zbierająca lepszą klientelę. Po tym można był poznać, że ten kamienny piętrowy budynek oferował coś więcej niż rozcieńczone wino i zapchlone łóżka. Atmosfera była gęsta. Ni to ciemno, ni to jasno. W środku było gwarno, ludzi było słychać jeszcze z sąsiedniej ulicy. Czasem było słychać kobiece śmiechy. Żeby to jeszcze były kobiety. To najczęściej dziewczynki. Takie życie. Levan obserwował kilka minut budynek i okolice. Chłopcy stali na czatach.
- Dobra Wasilij – Levan wyraźnie mówił do niego, nie do innych chociaż go słyszeli – ja i Magnus idziemy o środka na piwo – tu mrugnął - Zobaczymy co się tam dzieje i czy ktoś na nas nie czeka. Pokręć się tu pół godziny, uważaj na straże. Potem się ładujcie do środka. Jak coś będzie nie tak to usłyszysz. Jak będzie w pytkę, to spadamy na tyły – wywód był na tyle długi, że Levanowi zaschło w ustach. Choć może bardziej na myśl o tym piwie. Kiwnął głową na Magnus i poszli. Na razie nie widział reszty. Pewnie spotkają się na dole. Albo w Divie…

qba1115 17-03-2010 18:01

Tak naprawdę nie wiele wiecie o Magnusie. Jest małomówny, odzywa się tylko jeśli naprawdę ma coś do powiedzenia. W klasztorze Nie ucinał sobie dłuższych pogawędek.
Na wszelkie pytania odpowiadał dwuznacznie lub szybko zmieniał temat.
O jego historii wiecie tyle, że Jego rodzice nie żyją a do tej pory był banitą, "polował" w pobliskich lasach. Nigdy nie widzieliście Magnusa zdenerwowanego, wogólę trudno rozpoznać po nim jakiekolwiek emocje.
Zazwyczaj stara sie nie zwracać na siebie uwagi
Nie cierpi wykonywać poleceń (praktycznie nigdy tego nie robił) lecz jeśli uważa ze założenie innej osoby jest słuszne, bez wahania wypełni dyrektywę

Z zewnątrz to imponującej lecz nie nazbyt masywnej budowy człowiek o kasztanowych włosach opadających na ramiona. W zwyczaju i może trochę z uwagi na osobowość często chodzi z nałożonym na głowę kapturem. Lecz nawet z pod niego widać parę całkiem ładnych piwnych oczu. Rysy twarzy ma średnio ostre a na twarzy widnieje juz kilkudniowy zarost. Nie ma szczególnych blizn czy znamion lecz zauważyliście na jego ramieniu tatuaż w kształcie oka.

***

Na twarz Magnusa jak zwykle padał cień rzucony przez kaptur jego płaszcz.
Z lekko pochyloną głową kroczył przez izbę domu rozpusty. Mężczyzna nie czuł się dobrze w miejscach tego rodzaju, był raczej typem samotnika.

Towarzystwo nowych kompanów nie tyle mu przeszkadzało co, niepokoiło nie znał tu nikogo i starał sie nie zwracac na siebie szczególnej uwagi... jak to z resztą on. Spoglądał od czasu do czasu na Levana starał sie go ocenic po stylu poruszania, mówienia czy gestów.

Cały czas starał sie zachowywać czujność, albowiem nie mial o nikim wyrobionego zdania i nie wiedział czego można sie spodziewać od swoich nowych towarzyszy. Szczególną uwagą otaczał Tupika. Wydawał mu sie odstwać od całej grupy zaciętych w boju wojowników, był jakby za delikatny na ale cóż... pozory mylą

Czuł ogromne przytłoczenie. Wczesniej wolny strzelec, prawie nie wstąpywał do miasta.
Dzisiaj jest skazany na pałętanie się w tym okropnym miejscu i na dodatek nie sam, co wcale go nie pocieszało

Burdel... Nigdy nie myślałem ze wejde do takiego miejsca. Czuje się jak bym złamał jakiś zakaz, chociaż nie mało razy juz to robiłem.
Jak mam nazwać uczucie kiedy robie cos wbrew sobie? Bardzo dziwne nigdy wczesniej tego nie czułem. Ale cóż wszystko jest dla ludzi hehe.


Plątały mu sie myśli w głowie... Ale wiedział ze to wszystko co się teraz dzieje wokół niego zaprowadzi go do zmian...

Trojan 18-03-2010 08:59

Matt „Grzeczny” Burgen


Opierając się plecami o rozłożystego buka spoglądał to na oddalającą się karetę, to znów na Tupika, którego dopiero co podsadził na będący w pobliżu daszek przybudówki. Maluch mógł zeń wedrzeć się na przyrośniętą doń kamieniczkę. Tyle, że w tej części miasta śledzenie dachami nie należało do najwygodniejszych. Ciąg kamienic połączonych ze sobą dachami i ścianami psuł i przerywał od czasu do czasu dom z ogrodem w którym mieszkali ci najzamożniejsi złodzieje. Czyli bogaci kupcy, dostojnicy, cechowi mistrzowie i diabli wiedzą kto jeszcze. Jednak i tak dla kogoś takiego jak Tupik dachy przyległych kamienic były po stokroć lepsze niźli barki najpotężniejszego z osiłków. I dawały o wiele więcej możliwości. Co niewiele zmieniało w sytuacji pozostałych.

Levan z Wasilijem zebrali dwójkę nowych i ruszyli do „Słonecznej Divy”. Grzeczny pamiętał jeszcze z czasów Grabarza, jak wpadli tam kiedyś z chłopakami na dziewczynki po robocie. Pamiętał szczególnie taką jedną czarnulkę. Na samą myśl o niej poczuł się lepiej. „Może jeszcze tam robi?” pomyślał, choć szczerze mówiąc miał w tym względzie sporo wątpliwości. To było by z pół roku a w tej branży pół roku to prawdziwy eon czasu. Teraz mogła być brudną dziwką portową nie mając w sobie nic z urokliwego piękna sprzed półrocza. Poza nią; Mają? Meją? Meą?, nie potrafił przypomnieć sobie jej imienia; pamiętał również potężnego, kłębiastego murzyna, którego trzymali tam dla ochrony. Był to jeden z takich typów na widok których Grzeczny od razu czuł potrzebę przymiarki. I wymiany kilku przyjaznych kuksańców. Jak dziś pamiętał tamtego wieczoru skończyło się na rozbitym łbie, dwóch zniszczonych ławach i wybitym oknie. Nie polubili się. Cóż, oto nadarzała się okazja odświeżenia znajomości. Życie było piękne. A raczej było by, gdyby Tupik nie zapomniał o nich.

Stali z Anim i Maximillianem pod płotem obserwując sunącego po dachach ze zręcznością małpy Tupika, to znów zerkając na okolicę. I na siebie wzajemnie. W sumie, mogli pójść za Levanem, ale coś mówiło Grzecznemu, że to nie byłby dobry pomysł. Byli w Goldquartier, tu widywano i strażników miejskich a pewnie i gwardię. Tłum obwiesi o mordach opojów obwieszonych żelastwem z pewnością miał prawo wzbudzić podejrzenia a od nich do problemów bywała zwykle bardzo krótka droga. Wzruszywszy ramionami Grzeczny wskazał dwóm pozostałym kompanom uliczkę w którą właśnie skręcała karoca.

- Chodźmy może jej śladem. Jest błotno, ślady będą dobrze widoczne. Tupik może potrzebować pomocy. Idźcie przodem, ja z moją aparycją mogę wyglądać na ochronę. – powiedział ruszając szybkim krokiem w kierunku w którym dachami przed chwilą podążał ich szef. Szczerze powiedziawszy miał nadzieję, że coś zakłóci spokój tego wieczoru. Nuda zabijała gorzej od noży, mieczy czy wystrzeliwanych z ukrycia bełtów.

Bielon 19-03-2010 09:01

W powietrzu unosił się ciężki, słodkawy zapach przenikający wszędzie i dominujący nad zapachem tytoniu, piwska, nie mytych ciał i sporadycznych perfum. Opium, znane w Księstwach dzięki bliskości Arabii, zyskiwało coraz bardziej na popularności i wypierało inne ziela o podobnych właściwościach. Było tańsze, choć egzotyczne. W światku mówiło się o jakiejś plantacji, która rzekomo znajdowała się nawet niedaleko Rosenbergu. Zważywszy na popularność opium w miejskich spelunkach pragnących uchodzić za egzotyczne, mogła to być prawda.

Gwar zabawy zagłuszał prowadzone szeptem rozmowy. Wielka komnata, która niegdyś musiała być holem, gościła bodaj z trzy dziesiątki gości. Wśród nich uwijały się panienki w różnym wieku i różnej maści. Począwszy od ciemnoskórych piękności noszących niewolnicze obroże na szyjach; musowo jakiejś zdobyczy z południa; poprzez gorące i pełnouste bretonki, słodkie i dzikie dziewki z pogranicza, wyniosłe panny z imperium po blade dziewuchy z północy. Kilku młodzieńców umalowanych i wypachnionych niczym estalijski szlachetka umilało czas oczekiwania na wolne pokoje co bardziej wybrednym gościom. Stara prawda „Aby życie miało smaczek, raz dziewuszka, raz chłopaczek” zdawała się być wiecznie żywa.

„Słoneczna Diva” niegdyś była jednym z bardziej dochodowych interesów Harapa. Odwiedzano go regularnie pobierając opłatę za „ochronę”, ale teraz czas ten zdawał się już pogrzebaną przeszłością. Wielki oprych, który stał w liberii w samym progu holu miał do dyspozycji trójkę jemu podobnych zbirów, którzy siedzieli w bocznej salce zaraz przy wejściu. Widać było od razu, że się nudzą, co z kolei oznaczało, że w burdelu nie mają zbyt wiele do roboty. Ochrona zatem nie była Ester potrzebna. O ile tym burdelem nadal zarządzała Ester. Najwidoczniej zaś nieobecność Harapa dobrze służyła lokalowi i sprzyjała bogaceniu się jego właścicielki.

Levan i Magnus weszli do holu pobieżnie obejrzani przez tego w liberii. Widać fakt, iż góruje nad każdym z nich wzrostem mu wystarczał bo jedynie podejrzliwie obejrzał ich oręż, ale nie zabronił im go wnosić. Siedli obok schodów, na jedynej wolnej otomanie. Obaj spięci, przy czym u Magnusa powód po temu był zupełnie inny. Co dało się tym bardziej poczuć, kiedy jedna z tych obfitszych bretonek, odziana w mocno wydekoltowaną kiecę przysiadła mu na kolanach mrucząc pieszczotliwie – No mój mały. Nie masz ochoty na odrobinę szaleństwa?

Mieli. Mieli jak jasna cholera! Każdy czuł w gaciach pulsującą, wzwiedzioną męskość. W końcu trzy miesiące posuchy, psalmów i cnotliwości to nazbyt wiele dla zdrowego mężczyzny. Poczuli w jednej chwili rosnące z każdą chwilą podniecenie a kolejna dziewka, która odziana kuso krzątała się obok nich jedynie owe wrażenie potęgowała. Wnet dołączyli do nich Wasilij i Kyllion przyszli wcześniej niż to było zaplanowane, bo ledwie po tym jak na małym stole przed Levanem i Magnusem pojawił się zamówiony dzban wina. Ich surowy, żołnierski wygląd musiał działać na panienki, bo wnet pojawiły się dwie inne piękności. Pachnące, uśmiechnięte, nie zadające zbytecznych pytań. Ideał kobiety. Levan, któremu udało się zachować najwięcej przytomności umysłu, spostrzegł, że bynajmniej nie są może najpiękniejszymi z dziewuch jakie w życiu widział. Jednak były tu i teraz, były zdrowe i chętne. I w zasięgu ręki. Świat zdawał się pięknieć z każdą chwilą.

- Chłopaki, czy chcecie się zabawić razem? Właśnie zwolnił się pokój? – spytała się szósta już dziewczyna, którą jednak od tych kręcących się przy nich różniła rzecz jedna. Wyglądała jakby ostrzej, bardziej formalnie. I jej strój nie był tak wydekoltowany jak pozostałych. Musiała zarządzać tym burdelem lub chociażby zajmować się organizacją jego pracy. Spoglądała też na nich z zawodową ciekawością, taksującym spojrzeniem mierząc ich i wyceniając na chłodno. Licząc potencjalne zyski, jakie mogą przynieść. Zaś fakt, iż ich męskości sterczały po trzymiesięcznym poście niczym maszty, zdawały się potwierdzać, iż na haczyk już dali się złapać. Zresztą jedna z bretonek, nie czekając na wolny pokój, właśnie klękała pomiędzy udami Levana zręcznymi palcami biorąc się za rzemyki jego spodni…


*************************




Tupik ostrożnie podążał po dachach budynków w kierunku w którym zmierzała karoca. Dachy. Doskonałe miejsce do rozpoczynania włamów. W dawnej siatce Harapa była zresztą grupa Nosikamyka, też jak i on Niziołka, w której było dwóch jego pobratymców, trzech smyków niespełna dziesięcioletnich i jeden gnom. Wszyscy zajmowali się dachami. To był ich rewir. Tupik pamiętał nawet jak Nosikamyk, a po prawdzie to Artus Sordenbelgren Trzeci, próbował podebrać go Grabarzowi i skaperować do siebie. To były stare dzieje. Trzy miesiące temu w „Rzeźni” Tupik nie kojarzył by widział Nosikamyka. Kiedy tak pokonywał kolejny dach wspinając się, to znów zeskakując i meandrując pomiędzy przybudówkami, kominami i fałami murów, zastanawiał się co też z nimi się stało i czy nadal prowadzą swój proceder. W dole widział też chłopaków z Grzecznym, którzy szli spiesznie śladem karety. Wyglądali jak dwójka szlachciców z ochroniarzem. Taki kamuflaż pozwalał im niknąć pośród kilku innych podobnych im orszaków zmierzających ulicą w różnych kierunkach.

Szli spiesznie świadomi tego, że Tupik wyprzedził ich znacznie, ale też jeszcze bardziej wyprzedziła ich karoca. Wyróżniali się owym pośpiechem pośród kilku innych orszaków, ale nie na tyle, by wywoływać zdziwione spojrzenia. No, może poza Grzecznym, którego masywna postura wyróżniała na tyle mocno, że i tak budził ciekawość. Nic jednak na to nie byli w stanie poradzić. Musieli się spieszyć. Kareta zniknęła im po raz kolejny na jakimś zakręcie a że wjeżdżała już poza Goldquartier, musieli się spieszyć. Wypadli z zakrętu niemal truchtem stając twarzą w twarz z czteroosobowym oddziałem Strażników Miejskich, odzianych w zielone jaki z herbem księcia Rosenbergu, stojącym na zadnich łapach srebrnym wilkiem w czarnym polu. Strażnicy zaś, którym najwidoczniej spieszyło się co najmniej równie bardzo jak i im, naraz stanęli jak wryci. Prowadzący ich sierżant uniósł w górę dłoń powstrzymując gestem Animositasa, Maximilliana i Grzecznego. Tego ostatniego obrzucając zamyślonym spojrzeniem. Tupik, który w tej właśnie chwili karkołomnym skokiem z dachu na dach pokonał wąską ulicę dostrzegł „problemik” chłopaków. Dostrzegł jednak również karetę, która znikała za kolejnym zakrętem. I miał świadomość tego, że jeśli zatrzyma się by im pomóc ostatecznie utraci możliwość dogonienia karety, do której powoli się zbliżał.

- Coście za jedni i czego tak gonicie po mieście? – spytał podejrzliwie sierżant sięgając ręką do wiszącego mu u pasa rulonu z którego wywlekł szybko kilka zwojów pergaminów z nabazgranymi na nich podobiznami osób szczególnej troski. Jego podejrzliwy wzrok to opierał się na owych rysunkach, to znów ciążył na nich. Jakby nie będąc pewnym, czy aby nie są jednymi z tych, których szuka…

Eliasz 19-03-2010 10:13

Miarowy bieg Tupika po dachach przypominał mu stare dobre dzieje...
"Ciekawe co z Nosikamykiem... dawno już skubańca nie widziałem... może przeniósł się w lepsze rejony? Nie ... tam nie ma tak wygodnych dachów..."- pomyślał przeskakując na kolejny. Normalnie traktował by to jak dobrą zabawę, teraz jednak nie myślał za bardzo o przyjemnościach. Może i po dachach biegło się łatwiej i szybciej niż po zaciśniętych wąskich uliczkach, ale w bieg wkładało się tyle samo wysiłku... Pomimo lepszych rezultatów tych wysiłków Tupik czuł jak powoli wkrada się w niego zmęczenie. "Kurwa" - zaklął w myślach, wiedzą, że gdyby nie sparingi z Chłopakami - szczególnie z naciskającym na to Levanem, straciłby kondycję do reszty... Co prawda wszędzie go jak zwykle było pełno, jednak kapłani zadbali aby goście nie mieli żadnych uszykowanych zajęć... Musieli się więc zająć sobą sami... "Podobnie jak teraz" - przemknęło mu przez głowę gdy zobaczył kątem oka jak strażnicy podchodzą do grupki. Co gorsza widział ich ciut wcześniej, tak że być może zdążyłby i ostrzec chłopaków - ale musiałby się zatrzymać, rzucić im kamień krzyknąć lub coś - a właśnie dostrzegał jak karoca znika za zakrętem... daleko miał do niego i obawiał się że jeśli choć na moment przerwie szaleńczy pościg, zgubi ją.
"No nie teraz, nie gdy jestem tak blisko, połowa tego biegu po prostu nie może pójść na marne!" - dopingował się starając złapać drugi a nawet trzeci oddech.

Wierzył, że chłopaki dadzą sobie radę ze strażnikami - miał tylko nadzieję, że poradzą sobie z użyciem inteligencji a nie siły... Był z nimi Max, miał właśnie idealną okazję do wykazania swych talentów. Grzeczny może i powiedział by coś mądrego...ale jego postura przeszkadzała mu częściej niż sam by przyznał. Nie tylko był łatwo rozpoznawalny i rzucał się w oczy w największym tłumie ( szczególnie jak pływał po ludziach... - dosłownie, na styl żabki, gdy tłum był gęsty i zwyczajnie nie było jak przejść. Najbliżsi zgromadzeni odpływali od Grzecznego na prawo i lewo - w zależności którą ręką ich odgarniał... i poruszanie się po mieście reszcie chłopaków było ułatwione...) O wiele większym problemem były próby wytłumaczenia Matta swoich podejrzanych czynów, jego postura, ślady po złamanym nosie, zaciętość na twarzy, nie mówiąc już o zaciśniętych pięściach przy rozmowie, czy charakterystycznym zgryzie gdy był wkurwiony... Z ust takiej osoby tłumaczenia jak" jestem niewinny", czy " ja niczego nie zrobiłem" - budziły śmiech, nie pasowały do siebie. Pierwsze czego oczekiwał rozmówca od Grzecznego to prędzej plombę w ryj niż jakiekolwiek tłumaczenia...
Swoją drogą Tupik dostrzegł, że straż podeszła a nie podbiegła do chłopaków. "Dziwne... minęły lewie trzy miechy i już nas nie pamiętają??"
Nie miał jednak czasu by pomóc chłopakom, a przynajmniej nie teraz. Wierzył w swoich ludzi, gdyby byle patrol strażników miałby być dla nich przeszkodą - to nie za dobrze by o nich świadczyło... ani o ich szefie który przerywa misję w trosce o to czy pierwszy lepszy patrol nie zatrzyma chłopaków. Po prawdzie był uspokojony tym , że zostawił Maxymiliana w grupie Grzecznego, wiedział, że ten będzie gładko kłamał lub delikatnie mijał się z prawdą byle tylko nie doszło do rozróby...

Tupik nie zważał na akcję ze strażnikami, wzrok miał utkwiony w karocy, po torze jazdy i kierunku oceniał na bieżąco cały czas gdzie jedzie, gdzie skręci... Raz wystraszył się nie na żarty, gdy noga utknęła mu w dachu. Jakieś biedne domostwo którego dach smoły nie widział od lat. Drewniano - gliniana konstrukcja przyjęła stopę Tupika, na szczęście ten zdołał ją szybko wyciągnąć i kontynuować bieg nie przejmując się prześwitem w dachu jaki zostawił. Biegł ile miał tchu i sił, pamiętał jak ważne są wszystkie strzępy informacji, nie zamierzał być psem gończym na usługach braciszków - ty bardziej, że obecnie niemal wiedział, że to oni stali za rządami Harapa... a przynajmniej mieli z tym cos wspólnego...

"Jeżeli jadą poinformować i przygotować kogoś na nas , muszę koniecznie zobaczyć kogo, za tydzień może być już za późno na dowiadywanie się takich rzeczy, zresztą okazja ze śledzeniem karocy ze świątyni już więcej może się nie powtórzyć... Lewan z resztą powinni już być w kryjówce...ciekawe jak tam jest i czy sąsiadujący burdel pozwala się wyspać..." - myślał biegnąć, choć mysli czesto gęsto były burzone poprzez napływ pojedynczych słowo-myśli: "Kurwa-komin", "stromo", "Daleko ten kolejny dach..." "O kurwa jak wysoko" - które sporadycznie podczas biegu nawiedzały Tupika.

Nie raz trochę żałował swej decyzji, wiedział że z Nosikamykiem nie byłoby mu źle...ale tam byłby jednym z wielu, przydałby się na ten czy inny sposób... patrząc zaś na to jak cennym był wkładem do drużyny Grabarza nie mógł żałować swej decyzji. Wiedział, że bez niego banda Grabarza mogłaby już nie istnieć, wykończona na torturach Harapa, lub dokończona przez Miżocha. Oczywiście nie zamierzał przeceniać własnych dokonań i popadać w samozachwyt, wiedział, że sam niczego by nie zmienił, ale i że chłopacy działając bez Tupika byliby bardziej zdeterminowani.

Przydałby mu się na dachu Nosikamyk... nawet cała jego banda - z nią nie miałby problemów ze śledzeniem karocy. Nosikamyk mógł być równie cennym nabytkiem dla przyszłej gildii jak bzyki, ponad to miał doskonały teren, zarówno do dokonywania kradzieży jak i podsłuchów...
Poza tym co by nie było w jego bandzie było trzech niziołków jeden gnom i z dwóch bzyków zwerbowanych do bandy z uwagi na zręczność i umiejętności. Wszyscy tak samo niscy jak Tupik, wszyscy godni większego zaufania niż większość zbirów w mieście. A przynajmniej Tupik po prostu sympatyzował z grupą Nosikamyka. Prawdą było, że gdyby Grabarz nie był przekonujący i gdyby pozostałe chłopaki szydziły z Tupika ( a potrafił on odróżnić szyderstwo od żartów czy zaczepek ) długo by u nich miejsca nie zagrzał. Potrafił odwzajemnić pokładane w nim zaufanie - tym bardziej że od ludzi doświadczał go rzadko.
Wiedział że każdy niemal ma swoich stronników i przeciwników w mieście - szczególnie teraz przy braku Harapa... Odpowiednie rozegranie sympatii i antypatii, zebranie możliwie dużej ilości stronników i rozprawienie się z pozostałymi dawało choć ogólnie rozrysowany plan przejęcia - ten jednak musiał uwzględniać zagrożenie ze strony kapłanów - a to założenie uwzględniało szalony pościg za karocą, który Tupik po prostu musiał kontynuować...

pteroslaw 21-03-2010 10:49

Tupik gdzieś znikł a reszta gnała w kierunku w którym pojechała karoca. Ani był zaciekawiony dlaczego ten powóz tak pędzi. Gnał niczym goniły go same wilki ulryka. Kto mógł wiedzieć czy kapłani kogoś gdzieś wysłali czy też ktoś się dowiedział co się święci i postanowił uciec. Animositas potknął się o kamień ale udało mu się utrzymać równowagę, pomógł mu w tym jego wierny młot który wcześniej przeszkadzał mu w biegu. Czas podczas biegu Aimositas poświęcał na do modlitwę do boga snu Morra. chciał go ubłagać aby podczas snu nic im się nie stało i żeby podczas nocy tajemnic sprzyjał tym którzy bronią innych przed chaosem. Animositas był już pewny co będzie robił przez przynajmniej cześć nocy tajemnic wiedział że będzie prosił wszystkich bogów imperium o wsparcie w walce z demonami. Nagle zatrzymał ich jakiś strażnik, zapytał ich kim są i dlaczego gonią po mieście, później wyjął pergamin i zaczął się mu przyglądać. Ani postanowił nie czekać i spróbować przemówić do strachu strażnika przed bożym gniewem. Miał nadzieję że strażnik boi się bogów.

-Chcesz powiedzieć że odmawiasz przejścia Sigmaricie?- Zapytał Animositas wyjmując spod zbroi znak Sigmara. -Nie przypominasz sobie czasem że jeśli nie chcesz sprowadzić na siebie gniewu Młododzierżcy musisz mnie przepuścić, a ja nie muszę podawać ci powodu dla którego biegam po mieście. Więc zrób mnie i moim towarzyszą miejsce i przepuść nas w imię Sigmara.

qba1115 21-03-2010 13:13

Magnus siedział osłupiały i gapił się ną otaczające go kobiety.Złapał się za sakiewke. Pobrzękiwało w niej kilka monet, juz miał po nią sięgać kiedy...
Przypomniał sobie o pewnych paskudnych chorobach o których mu opowiadał pewien myśliwy. Dodatkowo pomyślał ze to będzie zupełnie w brew jego zasadom.

Mężczyzna zaparł się w sobie, szturchnął levana i dal mu ręką znak że wychodzi. Delikatnie zepchnał dziewkę siedzącą mu na kolanach i pobierznie jeszcze sie rozglądając ruszył w strone wyjścia...

Trojan 22-03-2010 08:44

Matt „Grzeczny” Burgen


Nic się nie zmienia. Po trzech miesiącach niebytu w mieście można było mieć nadzieję, że stało się ono piękniejsze, lepsze. Że ludzie będą uczciwi, ulice czyste, zapachy świeże, dziewki chętne i kwitnące, wino słodsze a strażnicy nie będą przypierdalać się bez powodu. Nadzieja jednak była tym słowem, które pochodziło od słowa nadziać się. Grzeczny przestał ją miewać w młodości. Miał bowiem szczęście mieć brata. Był prawdziwym szczęściarzem a rodzice mieli nadzieję, że wyrośnie na kogoś wielkiego. Szczęściarz mając cztery lata wpadł pod rozpędzony wóz, który przejechał po nim nawet nie zwalniając. Tego dnia wraz z życiem brata zgasło zaufanie Grzecznego w szczęście. Oraz sentyment dla nadziei. Teraz zatem nie oczekiwał od życia więcej niźli to mogło mu dać. Wiedział bowiem, że jeśli coś ponad wszelką wątpliwość dostanie, to solidnego kopa w dupsko. Od życia wszystko należało brać. Wyrywać mu z pyska skrawki szczęścia niczym ochłap mięsa. Nie zaskoczyło go, a już bynajmniej nie oburzyło, powitanie jakie zgotowali im strażnicy miejscy w barwach księcia. W przeciwieństwie do świętoszkowatego Aniego. Słowa, które ten wypowiedział do strażnika były żywym dowodem na to, że modlitwy szkodzą.

Grzeczny wysunął się zza dwóch swoich kompanów, po czym stanąwszy w całej krasie uśmiechnął się do sierżanta straży uśmiechem numer sześć. Zawsze uważał, że ten właśnie uśmiech wzbudza największe zaufanie, co przy kilkukrotnie złamanym nosie, bliznach na szczęce i policzku i zmiażdżonym niegdyś uchu nie należało do rzeczy łatwych.

- Panie kapitanie – Grzeczny wsparł dłoń na gardzie oręża nie przestając się uśmiechać. „Kapitan” nie zdołał pokraśnieć z zadowolenia. Być może dla tego, że czerwony był z nerwów. – jeśli znajdzie pan któregoś z nas na tej swojej rozpisce, to zdziwi mnie to bardziej niż pana.

Sierżant zwany kapitanem oderwał na chwilę wzrok od pergaminów i zerknął to na Aniego, to znów na Grzecznego. Widać było, że próbuje zrozumieć sytuację, która też mu się nie podoba. Nie znał Grzecznego a to już wiele mówiło. Był nowy. Pachniał świeżym mlekiem matczynym, jak osesek oderwany od piersi matki. Szukał wyjścia z sytuacji, która bynajmniej mu się nie podobała. Jego ludzie kręgiem zaczęli otaczać trójkę zatrzymanych, ale podobnie jak sierżant, nie mieli szczęśliwych min.

- Czego tu szukacie? – spytał najbardziej neutralną z możliwych neutralnych odcieni tonacji głosu.

- A co panu do tego? Słyszałem, że nadmierna ciekawość szkodzi zdrowiu.

To go zaskoczyło. Nie tylko jego. Ani spojrzał na Grzecznego złym wzrokiem. Chciał się wtrącić, ale powstrzymała go wielka jak bochen chleba dłoń Matta. Ten zaś spoglądał w oczy sierżantowi. Obaj wiedzieli, że jeśli coś tu się zacznie, sierżant stanie się pierwszą ofiarą furii Grzecznego. Obaj tego nie chcieli. Sierżant jednak chyba bardziej. Mimo to próbował zachować pozory.

- Cożeś powiedział?

Grzeczny wściekłym wzrokiem obrzucił zaułek w którym zniknęła jakiś czas temu kareta. I dachy na których nie było już śladu Tupika. Po czym skupił swój wzrok na sierżancie. Pełen wściekłości wzrok kogoś, komu bez powodu weszło się w drogę.

- Panie sierżancie, nie ma nas na tych waszych kartach i dobrze pan o tym wie. Łapówki pan od nas nie dostanie, po co więc takie podchody? No, chyba że chce pan ze swoimi ludźmi przećwiczyć w praktyce „aresztowanie groźnego bandziora”? - swój głos Grzeczny zabarwił zaproszeniem. Radosnym oczekiwaniem kogoś, kto już zbyt długo pozostawał bezczynny. Mięśnie pod kubrakiem zadrgały w rytmie rozluźniających napinek. Grzeczny zaś powiódł wzrokiem dookoła zerkając na pozostałych strażników. Jakby pytając „Który? Który pierwszy?”. Wszyscy stali z boku i udawali że oni to nie oni. Że w ogóle ich tu nie ma. Może zresztą gdyby przyszło co do czego tak było by naprawdę?

- Zatem jak będzie? Bo druh mój na mszę się już przez was spóźnił. A to grzech… - Grzeczny zachęcająco spojrzał na sierżanta. I uśmiechnął się po raz kolejny. Tym razem jednak uśmiech oczu już nie sięgnął. Sierżantowi również nie było do śmiechu, ale był jedynym, który mógł rozwiązać tę sytuację. I wiedział, że od tej jego decyzji zależeć może coś więcej niż jego kariera. Mogło bowiem chodzić o życie.

Azazello 22-03-2010 16:33

Gęsty i ciężki zapach wypełniał nozdrza Levana dopiero chwilkę i wystarczyło to by miał już tego dosyć. Nie palił żadnej maści ziół od kiedy zabił po nich człowieka i nawet tego nie pamiętał. Mimo, że nie stronił od alkoholu – co i tak jest dosyć łagodnie powiedziane – nie zdarzyło mu się nigdy coś takiego. Levan nie rozpoznał oczywiście, że to sprzyjało opadaniu powiek wszystkich dziwek w lokalu, nie było ziołem, ale nic by to nie zmieniło. Dziewczyna która uklękła przed nim nie należała ani do najładniejszych, ani do najzgrabniejszych, ale starała się robić to co do niej należało. Starała się, bo upojenie nie pozwalało jej skoncentrować się na tyle, by rozwiązać spodnie kieslevity. Pewnie gdyby ta niezdarność Levan nie byłby w stanie oprzeć się jej jakże wątpliwym wdziękom. W końcu miała ich znacznie więcej niż Grzeczny, czy te męskie dziwki Siegmara. Większość dziewczyn w lokalu wyglądało zresztą tak, jakby najpierw musiało upić klienta. Może to też jest sposób Divy na zarobek – pomyślał Levan odpychając niezdarną kurwę.
- Lepiej go zostaw, bo możesz tego nie przeżyć – mimo, że musiała to czasem słyszeć, coś w głosie Levana spowodowało, że się nie zaśmiała, nawet nie zachichotała. Może wyczuła, że nie była to czcza przechwałka. Czyżby było widać po mnie te miesiące?

Levan spojrzał na kobietę nieco odbiegającą postawą ciała i miną od innych i rzucił:
- Może zanim ona wytrzeźwieje przyniesiesz nam dzban zimnego piwa pszenicznego i lepiej by nie było rozwodnione – w jego tonie nie było wahania związanego tym, że Magnus wyszedł jakby nagle dostał sraczki. Levana nie zdziwiło, że został w lokalu nagle sam. Młody pewnie był dziewicą, albo pedałem – choć to tu pewnie nie było problemem. W lokalu nie było nic podejrzanego, ale pewnie dziwki sporo wiedziały. Levan kiwnął na szefową. Tak sobie ją nazwał, bo imaginował że nie wygląda na taką co może ją mieć klient, przynajmniej nie każdy. Jej powab był nie dla każdego, dla Levana też nie. Kiedy podeszła do niego i przysiadła skierowały się na nich oczy strażników. To tylko upewniło Levana, że nie jest ona byle kim.

Levan czuł się w miarę pewnie, bo wiedział, że Wasilij zaraz wpadnie do środka, a jeśli po drodze nie znokautuje młodego to tylko z pośpiechu.
- Dawno nie było mnie w mieście, gdzie mam pójść za pracą? Kto potrzebuje ludzi? – Levan wiedział, że wystawia się na zainteresowanie rzeczonej osoby, czy też organizacji, ale z drugiej strony jego akcent był wystarczająco obcy, by był wiarygodny. Mówiąc to wyciągnął monetę, której wartość przekraczała dzban piwa, ale nie za bardzo - Jak coś znajdę, to będę częściej zaglądał – powstrzymał się, bo miał ochotę się uśmiechnąć, a wiedział jak wszyscy reagują na jego twarz, kiedy próbuje się szczerzyć. Levan był pewien, że ta kobieta musi coś wiedzieć, one zawsze sporo wiedzą. Tak mówił mu zawsze Tupik. One i te gówniarze, których każdy wykorzystuje. Kurtyzanom – jak to określał Nizioł – spowiadają się wszyscy – od zwykłego złodzieja, do kupca i kapłana. Może usłyszy jedno imię, jeden przydomek kogoś, kto szuka. Jak szuka to znaczy, że interes mu się kręci... Jak szuka to się doszuka…
Kobieta zawahała się, a to zawahanie zostało przerwane przez dzban piwa, który wynurzył się z oparów sąsiedniej Sali i opadł miękko na niski stolik przed kieslevitą. Do tej dziewczyny już się uśmiechnął i umknęła szybciutko. Wąsy Levana długo nie pozostały suche.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:38.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172