Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-03-2010, 17:29   #11
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Zamarła z przerażenia, gdy Soll zaczęła "działać". Zimny dreszcz przebiegł po kręgosłupie, sprawiając, że Inga zadrżała mimowolnie i jeszcze bardziej zbliżyła się do miski z resztką jedzenia, wlepiając w nią spojrzenie błyszczących oczu. Niemal widziała w polewce swoje odbicie, małą, zestrachaną dziewczynkę, która teraz coś zbroiła i czekała na wybuch. Na szczęście, przynajmniej dla rudowłosej, kapłanka skupiła swoją wściekłość na blodwłosej dziewczynie. Widać, że tamta nie znała Gertrudy! Indze nawet do głowy takie coś by nie przyszło! Uderzenie w policzek słychać było nawet we wspólnej izbie. Dobrze, że tylko na tym się skończyło, akolitka zrzucała to na karb zwłok znalezionych chwilę wcześniej. Inaczej kapłanka nie uspokajała się tak szybko, ale i tak jej rówieśniczka musiała przecierpieć swoją karę. Godzina modlitw, których Inga wciąż nie mogła spamiętać, chociaż starała się ze wszystkich sił. Im lepiej powtarzała, tym mniejsze kary były. Ścisnęła dłoń Soll, wzrokiem dając jej znać, by nie robiła już nic głupiego. Jeśli coś się nie uda... to one przecież będą cierpieć! Lepiej było do tego nic już nie dokładać, a klęczenie nie było najgorszym, co mogło się trafić. Akolitka musiała już kilkukrotnie przecierpieć klęczenie na grochu czy czymś równie niewygodnym. Bezszelestnie i z ulgą wsunęła się pod koce. Chwilę potem zaległa cisza i ciemność, przerywana tylko chrapaniem. Nie miała odwagi by się ruszyć, ale na szczęście jej ładna towarzyszka, której rysy bardziej pasowały do lordów niż chłopów, zdecydowała działać się jako pierwsza.

Soll stojąc przy oknie uśmiechnęła się do drugiej dziewczyny, w ciemnościach gest pewnie niepotrzebny. Na widok delikatnej buzi przechodziła jej cała złość. Akolitka samym swoim wyglądem mogłaby skłaniać ludzi do dobrych uczynków. Soll nie przyszło nawet do głowy, by pozazdrościć dziewczynie idealnych rysów. Uwierzyć nie mogła jak ktoś mógł ją podle traktować. Stara jędza serce musiała mieć zupełnie czarne.
- Idziesz?
Inga bała się nawet poruszyć, gdy jasnowłosa wstała ze swojego łóżka. Bała się tego, co miało nadejść, bała się uciec i zacząć żyć. Tak zupełnie bez zważania na innych. Drgnęła, gdy tamta odezwała się tuż przy uchu, a potem od strony okna. Szybko nałożyła na siebie płaszcz, do snu nie rozebrała się i tak. Wstała powoli, jak najostrożniej. Nie odpowiedziała, bojąc się wydać jakikolwiek dźwięk, ale chwilę potem znalazła się już blisko rówieśniczki tak, że tamta poczuła jej przyspieszony oddech. Skinęła głową, nie wiedząc nawet, czy było to widać w tych ciemnościach. I jeszcze ten głupi kruk!

Okno dało się otworzyć bez większych problemów, choć odgłos jakie z siebie przy tym wydało omal nie przyprawił Soll o atak serca. Zwłaszcza, że musiała się cofnąć jeszcze po pozostawione sakwy. Niemożliwym wydało jej by kapłanka wciąż spała, ale kiedy żaden skrzeczący głos nie rozległ się w pomieszczeniu, odetchnęła. Wcisnęła rzeczy do ręki akolitce i przekładając nogi przez parapet ostrożnie zsunęła się po drugiej stronie. Żeby tylko nikt ich nie zobaczył. Rozejrzała się wokół pełna skupienia, po czym odsuwając się lekko na bok wyciągnęła rękę, by pomóc towarzyszce.
Inga podała jej najpierw wszystkie rzeczy, a potem sama wyszła przez okno. Spódnica zahaczyła o jakąś drzazgę i akolitka jęknęła, wisząc przez chwilę w niewygodnej pozycji i szarpiąc się gwałtownie. Oswobodziła się gwałtownie i upadła na ziemię, robiąc przy tym trochę hałasu. Przez chwilę tylko nasłuchiwała, a gdy chrapanie kapłanki rozległo się znowu, podeszła do jasnowłosej, pięknej i najwyraźniej bardzo odważnej dziewczyny.
- Przepraszam... Gdzie chcesz uciekać... tu wszędzie dookoła są lasy...
Rudowłosa była bardzo zdenerwowana i tak samo jak zdenerwowana - zdeterminowana. Ale oddanie inicjatywy w ręce sprawiającej znacznie pewniejsze wrażenie towarzyszki wydawało się najrozsądniejszą decyzją.

Na twarzy Soll zagościł szeroki uśmiech, pomimo ciemności można było zauważyć psotne błyski w oczach, jakby cała wyprawa miała być tylko zabawą. Wrażenie pocieszające, choć złudne.
No i właśnie przez las do przodu… do miasta... - którego, nie wiedziała, przez cały dzień usilne starała się przypomnieć sobie miejsca z dawno niewidzianych map. Sudenland był tak daleko od jej rodzimych okolic, że niewiele o nim wiedziała. Pragnęła tylko czym prędzej opuścić całą prowincję, w paradoksalnej obawie, że chłopi mogą wszcząć poszukiwania. Póki co jedynym miastem, którego położenia mogła się domyślać był Pfeildorf.
Gestem nakazując Indze milczenie zaczęła przemykać w kierunku stajni. Sklecona byle jak z desek szopa nie zasługiwała na to miano. Szczęściem w środku, dobitnie świadczył o tym zapach, musiały być konie. I osiołek wobec którego Soll też miała pewne plany. Ledwo powstrzymywała się od śmiechu. Na triumf było zdecydowanie za wcześnie. Zatrzymała się pod ścianą szukając mniejszych drzwi, otwieranie większych wrót, zakładając że w ogóle istniały, wiązało się ze zbyt wielkim ryzykiem.

Stajnia była ciemna i cicha, ale nikt nie zamknął jej wrót na stałe. Niewielka szpara między nimi zdawała się prosić o poszerzenie, ale z drugiej strony, wszystkie zawiasy w tym obejściu skrzypiały straszliwie. Światło w głównej izbie nie wygasło jeszcze, kręciły się tam najwyraźniej również jakieś postaci, ale okna były zbyt brudne, by można było dostrzec szczegóły. Najpewniej karczmarz i może jeszcze jeden z gości, próbujący się upić słabym piwem. Poza tym panowała tu cisza, ale było też ciemno, że ledwie było widać wyciągniętą dłoń.
„Niech to” pomyślała dziewczyna. Wolałaby, gdyby wszyscy już spali. Serce waliło jej jak oszalałe, gdy ostrożnie uchylała drzwi. Dobrze, że obie były szczupłe, w drugą stronę może być gorzej. Wsuwając ciało do środka stajni odkryła kolejny problem. Przez szpary dostawała się tylko nikła poświata i Soll z ledwością widziała czubek swojego nosa. „Dobrze, że rzadko kiedy oglądam się na coś więcej”, przemknęło jej przez głowę. Zrobiła kilka kroków do przodu nasłuchując odgłosów. W nagłym przerażeniu uświadomiła sobie, że przecież ktoś mógł spać w stajni. Zdrętwiała na moment, usilnie wpatrując się w ciemność przed sobą. Nic.
- Wejdź do środka i zostań przy drzwiach – szepnęła do towarzyszki za sobą. Trzeba było zabrać kaganek. Ledwo widziała kształt wozu. Postąpiła kilka kolejnych kroków z wyciągniętą ręką sprawdzając ile może być boksów w środku. Wsłuchiwała się w miarowe oddechy zwierząt, mając nadzieję, że nie pomyliła się w szacunkach i znajdą tutaj wierzchowce obcych.

Nie widziała zupełnie nic, co owocowało potknięciami i powolnym przesuwaniem się naprzód. Inga, która została przy drzwiach, prawie natychmiast straciła ją z oczu. Soll zaś zdała sobie sprawę, że w małej stajni w zasadzie nie ma czegoś takiego jak osobne boksy, konie po prostu zostały przywiązane do jakiejś belki. Poznała najpierw osiołka kapłanki, potem dwie spokojne chabety pociągowe. Poza nimi był tylko jeden wierzchowiec, wielki i narowisty. Prychnął i odskoczył natychmiast jak podeszła. Cicho zarżał, a po dźwiękach poznała, że potrząsa łbem. Dalej już chyba nic nie było, nic w każdym razie nie słyszała. A zwierzęta zaczęły robić się niespokojne.
Akolitka nie zamierzała stać tak w przerażająco ciemnych drzwiach stajni. Podwinęła nieco spódnicę i powolnymi kroczkami, z duszą na ramieniu i wstrzymanym oddechem, zbliżyła się bliżej karczmy, podchodząc pod okno wspólnej sali i zaglądając w nie ostrożnie. Chciała przynajmniej podsłuchać rozmowy, jeśli nic nie uda się zobaczyć. Gdy okazało się, że nikt nie rozmawia, rozczarowana wróciła do wrót stajni, czekając na powrót Soll i jednocześnie zaglądając wreszcie do sakwy kapłanki. Nic praktycznie nie było widać, ale miała nadzieję, że przynajmniej coś wymaca. Gertruda trzymała tam między innymi potrzebne pieniądze.

Oswojona już nieco z ciemnością Soll odezwała się do zwierząt.
- Ciii, witaj osiołku, witajcie koniki… – mówiła cichutkim, melodyjnym głosem starając się ułagodzić zaniepokojone zwierzęta. Podeszła do każdego po kolei, najpierw pozwalając powąchać wyciągniętą dłoń, potem głaszcząc je po szyi. Zanim zbliżyła się do wierzchowca odszukała w kącie stajni wiadro z resztką owsa i zgarnęła do dłoni niewielki poczęstunek dla niego. Nie było rady, musiała wziąć narowistego. Na pociągowych przecież nie mogły jechać. Nie była pewna czy akolitka w ogóle potrafi siedzieć w siodle. Ona sama dawno nie siedziała na porządnym wierzchowcu. Oby tylko ten nie był szkolony do jednego jeźdźca. Zanim jednak mogła go osiodłać, musiała przejrzeć rzeczy na wozie. Dobrze przyglądała się pakowaniu, teraz liczyła się każda sekunda. Ręce trzęsły się jej, gdy przebierała ekwipunek do juków. Na koniec zrzuciła z wozu pozostałe rzeczy kapłanki. Teraz siodło, wędzidło, oby nie robił problemów. Brak światła doskwierał jej okrutnie. Głupia, wyrzuciła sama sobie. Rozpaczliwie rozejrzała się za czymkolwiek, co posłużyłoby za lampę.
 
Lady jest offline  
Stary 31-03-2010, 20:42   #12
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Rozglądanie się za światłem nie miało sensu w chwili, gdy całkowite ciemności otaczały je zewsząd. Inga wymacała jednak mały kaganek, wiszący tuż przy wejściu, umieszczony tam właśnie po to, by łatwo dał się odnaleźć. Kilka gwałtownych ruchów krzesiwem i mała iskra rozpaliła płomień. Nie dawało to wiele światła, ale pozwalało lepiej zapoznać się z tym, co znajdowało się w stajni, a na dodatek same nie rzucały się w oczy, zwłaszcza po przymknięciu wrót. Nie było czasu na dokładne sprawdzanie wszystkiego, co można było znaleźć w jukach osła. Czas był istotny, a prócz zapasowych ubrań znaleźć tam wiele i tak nie szło. Co innego w podręcznej sakwie, tę jednak miała w rękach już przerażona wydarzeniami akolitka, bojąc się na razie zajrzeć do środka. Nie była bardzo ciężka, więc można było zabrać wszystko. I tak uciekając czyniły już grzech najgorszy, dodatkowa kradzież wydawała się przestępstwem małej wagi. Spakowały wszystko w jeden tobół, bo jakoś trzeba było wieźć to na wierzchowcu, na którym znaleźć musiały się one obie. Ostatnia rzecz, o której myślała Soll, to przebrać osła. Obiecała sobie, że wykorzysta kapłańskie szaty. Na szyję ostrożnie zarzuciła mu szal i zawiązała płaszcz delikatnie rozkładając go na grzbiecie. Zwierzę zniosło to nieźle, prychając tylko i kopiąc kopytami. No ale właśnie, pozostało najgorsze.

Czarny ogier nie był przyzwyczajony do obcych, którymi były dla niego obie dziewczyny. Potrząsał łbem i parskał cicho, gdy wspólnym trudem przenosiły ciężkie siodło i próbowały je zamocować na jego grzbiecie. Wierzgnął i zarżał, zrzucając je szybkim ruchem. Poruszał się nerwowo, napinając postronek najmocniej jak mógł. Obie może na koniach jeździły, ale niewiele wiedziały o tym, jak należy zdobywać ich przychylność i zaufanie. Tyle, że potrafiły podejść do tego w kobiecy, czuły sposób. Kilka delikatnych przesunięć dłonią po jego karku, jakiś smakołyk wygrzebany z wiadra stojącego w rogu. Koń uspokoił się wyraźnie, przynajmniej na tyle, by mogły poradzić sobie z siodłem. Bliższe oględziny pokazały również, że nie był to żaden bojowy rumak, a dość stary, lekko zabiedzony konik, o którego właściciel nie dbał za bardzo. Na szczęście obie były lekkie, a ich bagaże w sumie niewielkie. Przytroczyły je do siodła, ostrożnie wyprowadzając ogiera ze stajni. Wrota skrzypnęły...
...i wtedy to właśnie osioł uznał, że to wszystko mu się zupełnie nie podoba.

Głośne IIIII-OOOOO IIIII-OOOO rozległo się od jego strony, a on sam zaczął rzucać się po stajni, wymachując tylnymi kopytami i tłukąc nimi w krzywe deski, powodując przy tym straszliwy łomot. Na dodatek dołączyły do niego konie, które głośnym rżeniem dawały znać o swoim całkowitym niezadowoleniu. Nie miały nawet chwili czasu na zastanowienie, gdy z gdzieś z karczmy nie dobiegło ich wściekłe "Co tam się dzieje, do cholery!". Pociągnęły mocniej za uzdę i szybko wyprowadziły ogiera na zewnątrz, starając się od razu go dosiąść, co również nie było takie proste, gdyż wierzchowiec wcale nie pozostawał nieruchomy. Męczyły się z tym kilka chwil, o te kilka chwil za długo. Dwie postaci wypadły przed karczmę, gapiąc się na całą sytuację przez ułamki sekund, a potem rzucając do przodu.
- Złodzieje!
- To mój koń, psubraty!
- Łapać je, do kurwy nędzy!

Jeden z nich to musiał być ten zarośnięty zbrojny, chociaż ciężko było poznać w ciemnościach. Wyszarpnął jednak miecz z pochwy, co nie było wielką groźbą. Ogier już ruszał, poganiany mocno przez siedzącą z przodu Soll. Ale pojawiły się już nawet światła w brudnych oknach. Wiedzieli o ich ucieczce. I co gorsza - rozpoznali.
- To te dwie dzierlatki!
- Budzić Helmuta! Ja im jeszcze pokażę!

Chwilę potem wiatr rozwiewał już ich włosy a konkretnych wykrzykiwanych słów nie dało się już rozróżnić. Pędziły przed siebie galopem, trzymając się kurczowo narowistego konia.

Czerń migała im po bokach. Soll udało się wyprowadzić konia na trakt, ale dalej już galopował praktycznie sam z siebie. Pochłonął ich najpierw mały lasek, ale potem nagle się przejaśniło, zaś po bokach drogi znajdowały się tylko krzaki i kikuty czegoś, co kiedyś musiało być częścią drewnianych budynków, teraz już zupełnie zniszczonych lub rozebranych. Nie było szansy na dostrzeżenie szczegółów, zwłaszcza, że sam trakt był praktycznie niewidoczny. A gdy koń skierował się na zupełnie boczną, prawie ukrytą w wysokiej trawie ścieżynę, jasnowłosa dziewczyna nie zdążyła go zatrzymać. Pędził jeszcze chwilę przed siebie, ziejąc już ze zmęczenia, po czym wierzgnął nagle, wystraszony czymś, co one nie do końca zauważyły. Nie zdołały się utrzymać w za małym na nie obie siodle i z głośnym jękiem spadły na ziemię, obijając sobie plecy i cztery litery, wierzchowiec zaś z rżeniem odbiegł gdzieś na bok, niknąc w ciemności. Przed nimi zaś coś się poruszyło, prostując nagle na wysokość człowieka. Księżyc na chwilę wyjrzał zza chmur oświetlając wysoką postać w długich, ciemnych szatach, z łopatą opartą na barku. Postać podchodziła powoli, przyglądając się im uważnie. A gdy się odezwała, kości przeszły mrozem. Świszczący, nieprzyjemny głos. Pamiętały o kapłanie Morra, który miał tu rezydować. Okolica była pozbawiona większości drzew, a kopce na ziemi musiały być grobami. Ale ten głos... nie pasował do kapłana zupełnie!
- No proszę... nie za późno na samotne wyprawy, kochane owieczki?
Mogły przysiąc, że się uśmiechnął! A potem, tym razem gdzieś daleko, rozległo się kolejne krucze krakanie niepodobne do żadnego innego.
- Rrroooosssaaaa...
Mężczyzna zbliżał się, będąc już tylko ze trzy kroki od nich.
 
Sekal jest offline  
Stary 02-04-2010, 19:24   #13
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Nie poszło jak z płatka. Czuła, że pomysł z osłem może nie być taki dobry. I nie był. Głupie zwierzę widać źle się czuło w kapłańskiej bieli. Trudno się dziwić, w końcu żadna z nich jej przywdziać nie chciała. Dobrowolnie. Choć Soll nie przypuszczała, by kiedykolwiek jej to zaproponowano. Narowisty koń też nie ułatwił sprawy. W pośpiechu ledwo się wgramoliły na niego. Raz zerwany do galopu nie dawał się opanować. W ciemnościach tylko grudy ziemi tryskały spod kopyt. Prędkość zapierała dech w piersi. Z każdym jednak urywanym oddechem oddalały się od karczmy, a to mogło tylko cieszyć. Odwrotu nie było, wyłganie się teraz graniczyłoby z cudem, a Soll była pewna, że żadnych konsekwencji nie chciała ponosić. Inga przywarła do niej mocno, obejmując dłońmi w pasie. Nigdy nie jeździła konno w ten sposób, zawsze tylko w damskim siodle i powoli, kłusem co najwyżej. A teraz gnały jak szalone, gdy dookoła było zupełnie ciemno! Wolała nawet nie myśleć o pogoni.


Na wąskiej ścieżce musiały nisko głowy pochylić, by żadne z gałęzi, w ciemności niewidocznych, nie smagały ich boleśnie po twarzy. Na niewiele się to zdało, gdy koń, narowiste bydlę, wierzgnęło nie wiedzieć czemu i wysadziło je z siodła. Nie zdołała jeszcze dobrze rozetrzeć siedzenia ani tym bardziej szaleńczego bicia serca uspokoić, gdy na tle księżycowej poświaty zobaczyły człowieka. Jeśli miałaby wybrać ostatnie miejsce, poza samą karczmą, w jakim chciałaby się znaleźć o tej porze, byłby to z pewnością cmentarz. Pięknie. Kształt nie dość, że urósł w przestraszonych oczach, to jeszcze odezwał się nieprzyjemnie zbliżając. Zbyt szybko. Soll gorączkowo szukała możliwości ucieczki. Mruganie oczami nie pomagało. Domniemany kapłan podchodził coraz bliżej z łopatą groźnie przerzuconą przez ramię.

Przełknęła ślinę starając się rozluźnić zaciśnięte gardło.
- Och, świątobliwy ojcze, – byleby to kapłan był naprawdę – pora późna i straszno tak lasem podróżować, jeno ojciec mój niedomaga i nie było komu po zioła leczące do Wurmgrube jechać. Janko, parobek co z nami jechał, spił się tak, że mówić nawet nie uchodzi, a obcych nijak o pomoc prosić. Toż sama kapłanka towarzyszkę mi dała, uczona lepiej co trzeba wiedzieć będzie. Koń się spłoszył, a czas nagli dyć tatula pomocy wyczekuje. Dobrze, żeśmy w tej ciemnicy na bogobojnego trafiły. – Wyrzuciwszy z siebie potok słów czekała na reakcję mężczyzny, na wszelki wypadek gotując się do ucieczki. Miała nadzieję, że Inga nosi się z podobnym zamiarem. Pod luźnym kubrakiem co prawda od biedy miała nóż, żadnego jednak pomysłu jak go użyć.
Akolitka w tym czasie tylko cofnęła się delikatnie, szurając pośladkami po zimnej ziemi. Jej przerażone oczy nie mogły oderwać się od mrocznej postaci, a drżące usta nie chciały się poruszyć. Dobrze, że Soll wzięła to na siebie!

Kapłan zrobił jeszcze jeden krok, po czym opuścił łopatę na ziemię, opierając się lekko na jej trzonku. Patrzył na nie, ale na głowę zarzucony miał kaptur, co dopiero teraz zauważyły. Nie dało się odczytać wyrazu jego twarzy. Ale gdy się odzywał, jego głos był cały czas tak samo nieprzyjemny.
- Biedne, samotne owieczki, pędzące galopem przez las? A czy ta kapłanka nie jest przypadkiem służką Shalyi? Zawsze sądziłem, że dysponują one własną mocą, nie musząc uciekać się do głupich ziół. Ale ja nieoczytany jestem... A może tylko przypadkiem miała na sobie tę białą szatę.
Drwił z nich? Kłamał? A może wcale nie, może po prostu noc i głębokie cienie dodawały sytuacji nieprzyjemnego wymiaru a on był zwykłym kapłanem, opiekującym się tutejszym cmentarzem?


Kpił sobie jak nic. Na jego miejscu pewnie zrobiłaby to samo. Głupie dziewczę ze strachu zapomniało czym się kapłanki parają. Skoro zaczęła nie było rady, jak tylko w kłamstwo brnąć dalej. Nasłuchiwała czy nie słychać ich konia w pobliżu. Do kogo miała się modlić, żeby zatrzymał się w pobliskich zaroślach? Ostrożnie przesunęła się kilka kroków w bok.
- Kazali to jedziemy – skwitowała siląc się na prostotę. Głos drżał jej lekko, a instynkt krzyczał, że strachu nie wolno okazywać. – Złapiemy konia i już nas nie ma.
Bała się nawet na Ingę obejrzeć, żeby tylko mężczyzny z oczu nie stracić.
Niedoszła kapłanka zdążyła się już troszkę z sytuacją oswoić i chociaż wciąż jak osika drżała, poparła swoją towarzyszkę.
- Pani po zioła wysłała, by nie marnować na byle jakiego kmiotka łaski Shalyi - trochę podniesiony głos nie brzmiał zbyt pewnie. - A ja zasłużyłam na taką karę, nie słuchając się Pani Gertrudy...
Umilkła, ale szczupła dłoń szukała jakiegoś kamienia, czegokolwiek co pomogłoby w razie, jakby kapłan miał zamiar połakomić się na dwie dziewczyny.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 02-04-2010, 20:30   #14
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Mężczyzna spoglądał na nie przez chwilę, pewnie zastanawiając się, czy warto im wierzyć. W końcu w cieniu kaptura błysnęły obnażone w uśmiechu zęby. Wskazał ręką na coś z boku, coś niewidocznego.
- Tam niedaleko jest moja skromna chata i kapliczka Morra. Trzymam tam trochę różnych ziół na różne dolegliwości. Szkoda, że karczmarza nie spytałyście, na pewno nie pozwoliłby wam tak daleko jechać. Może jedna z was poszuka tego zaginionego konia, a druga pójdzie ze mną, zerknąć czy nie mam czegoś przydatnego? To tylko kilka kroków, ze mną nic wam tu nie grozi, moje owieczki.
Wydawał się całkiem swobodny, może po prostu miał taki okropny głos?

- Naprawdę? To wspaniała wiadomość, słyszałaś, nie musimy jechać, aż do wsi – powiedziała Soll ucieszona. – O ile znajdzie się to, czego tatuli potrzeba – zawiesiła głos, w którym całkiem wyraźnie zabrzmiało zwątpienie. Może w innych okolicznościach jego propozycja nie brzmiałaby tak niepokojąco. We dwie musiały wyglądać jakby nie znały wcale świata, ale czy sprawiały wrażenie, aż tak naiwnych?
Tylko... ja sama trochę boję się tego ogiera, narowisty jest i już raz mnie ugryzł. Lepiej jak razem przyprowadzimy go pod chatę. I to szybko, bo dość już zmitrężyłyśmy czasu.
Kolejne kilka kroków w bok. Najgorsze że mogły go szukać w nieskończoność.
Inga wstała wreszcie, trzymając się blisko Soll. Kiwała głową na słowa towarzyszki, ale sama nie odzywała się, wyczerpawszy na tę chwilę pokłady swojej odwagi. Ostatecznie przełknęła ślinę, odzywając się szeptem.
- Tak, razem go złapiemy i wrócimy tutaj...

Uśmiech nie zniknął z twarzy mężczyzny. Nawet bardziej oparł się na trzonku łopaty, wskazując kierunek - prosto między czarne jak cała noc drzewa. Księżyc już na powrót był za chmurami, dlatego widziało się głównie czerń, w różnych odcieniach.
- Tam uciekł wasz koń, moje owieczki. Niebezpiecznie tak samemu po lesie chodzić, pomogę wam go znaleźć.
I ruszył za nimi, w dłoni ściskając łopatę, wyglądającą w tych ciemnościach jak jakaś długa, przerażająca broń.

Nie było rady. „Owieczki” brzmiały coraz bardziej złowieszczo. Czy rzeczywiście chciał im tylko pomóc? Zdenerwowana jasnowłosa zagryzała wargę, serce waliło jej tak głośno, że ledwo słyszała szeleszczące kroki za sobą. Były dwie, powtarzała sobie Soll na pocieszenie. Były dwie, a on tylko jeden. Znajdą konia i odjadą. Taki był plan od początku. Nie musiał wskazywać, w którą stronę należało pójść. Dobrze pamiętała wielki zad ginący w zaroślach. Przyspieszyła chcąc wierzyć, że uda im się wywinąć.
Po co mu ta łopata ciągnięta za sobą? Przed oczami stanęła jej zmiażdżona twarz wisielca. Z trudem skupiała się na wypatrywaniu drogi przed sobą. Niemal czekała na świst przecinający powietrze. Nerwy napięte miała do granic możliwości. Zamierzał je uderzyć?

Inga starała się tylko nie pokazywać po sobie przerażenia. Jeśli nie był to kapłan, to tylko na to mógł czekać, może to właśnie popchnęłoby go do czynu? Niestety nie umiała być tak zdecydowana i silna jak Soll, starała się chociaż, by to co było widać na pierwszy rzut oka w panujących ciemnościach, nie zdradziło jej natychmiast. Blada jak płótno skóra czy drżenie rąk... to jeszcze można było ukryć w ciemnościach. Tylko co z piskliwym głosem? Łatwiej było milczeć i podążać w czystą czerń, jaką teraz wydawał się las. Albo tam, albo zostać samotnie z nieznajomym mężczyzną, który szaty miał kapłańskie, ale przecież się nie przedstawił nawet! Wybór był prosty. Przerażenie wypełniało żyły akolitki, która szczerze wątpiła, że przyda się do czegoś podczas tego poszukiwania. Ścisnęła na chwilkę dłoń towarzyszki. To miało dodać odwagi im obu. W drugiej ręce kurczowo ściskała znaleziony na ziemi spory, ostry kamień. Jedyną swoją broń. Odwracała się co chwilę za siebie.
 
Lady jest offline  
Stary 06-04-2010, 12:29   #15
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Las był czarny. Przerażający. Żadne z nich zaś nie miało jakiegokolwiek światła, chociaż na pewno znalazłoby się coś, co można było podpalić. Księżycowa poświata ledwo przebijała się przez korony drzew, nikłym blaskiem rozświetlając liście i leśną ściółkę. Potykały się co chwilę, ale wizja pogoni, która zobaczyłaby płomień... brrr, czyż nie przerażała bardziej niż milczący kapłan, wciąż ściskający swoją złowieszczą łopatę? Szmer jego kroków było tak wyraźnie słychać w przepełnionym mrokiem, cichym lesie, którego ciszę rozdzierały nieliczne pohukiwania sowy i dalekie wilcze wycia. Nigdzie jednak nie było widać wierzchowca, przynajmniej na początku.
W końcu usłyszeli ciche rżenie i niespokojne tupanie kopyt w podkowach o ziemię. Koń nie odszedł może bardzo daleko, ale poszukiwania zajęły i tak zdecydowanie za wiele czasu! A na dodatek, no cóż, nie przyniosły dobrych wiadomości. Ogier co prawda nie pogubił pakunków, ani nie połamał sobie nóg, ale zranił się dotkliwie w jedną z nich. Krew ściekała powoli, tworząc w ciemnościach całkiem czarną plamę poniżej końskiego kolana. A samo zwierzę utykało wyraźnie. Nie było szans dosiąść go i natychmiast ruszyć w dalszą drogę, nawet nie było mowy o szybkiej pieszej ucieczce, gdy wysoki mężczyzna w kapłańskich szatach stał tuż obok. Był zapewne szybszy od Soll a na pewno od Ingi, której długa spódnica do ucieczek się nie nadawała. To on też chwycił ogiera za uzdę.
- Moja chata nie jest daleko. Może nie będzie tak źle. Chodźmy.
Może dałoby się jeszcze uciec, poczekać aż się oddali, zrobić cokolwiek. Ale jak przeżyć praktycznie bez niczego w nieprzyjaźnie nastawionym świecie? A kapłan przecież wciąż nie zrobił nic złego. Ruszyły niepewnie za nim.

Zgodnie z tym co mówił, dość niedaleko znajdowała się mała kapliczka i dobudowana do niej szopa, zapewne "chata" kapłana, jak on sam to określił. Nie wyglądało to lepiej od krzywej karczmy "Pod Podkówką", a całkowity brak światła, nie licząc tego rzucanego przez co chwilę zasłaniany przez chmury księżyc, dawał jeszcze gorsze pierwsze wrażenie. Gdy dodało się do tego cmentarzyk i jego ponure groby, obok których przechodzili, ciarki po plecach biegały jak szalone. Zatrzymali się przed wejściem, a mężczyzna zniknął w środku dając im znak, by poczekały. Niestety nie zostawił nawet łopaty, którą odstawił gdzieś w środku. Wrócił całkiem szybko, niosąc nieduży woreczek pełen zielska, a także niewielki kaganek.
- Może znajdziecie tutaj coś przydatnego?
Znów ten głos, jakby tłumione podniecenie. Szybkie, trochę nerwowe ruchy, może oznaka zbyt długiego samotnego przebywania na odludziu. Jeszcze raz wszedł do środka, zostawiając je na krótką chwilę z różnymi ziołami, z których Inga rozpoznała tylko kilka. Leczyły różne choroby, ale to nie o to tu przecież chodziło. A kapłan wrócił z w miarę czystym płótnem, podając go Soll.
- Obejrzymy waszego ogiera, może to tylko źle wygląda...
Niestety było tak samo źle, jak wyglądało. Noga była głęboko rozcięta, teraz wyraźnie widoczna w migotliwym świetle kaganka.

Nie zdążyli jednak nic zaradzić, gdy od strony traktu rozległ się dźwięk oznaczający tylko jedno: pogoń. Rżenie koni, trzask bata i pokrzykiwania, zarówno męskie jak i kobiece - zraniona dotkliwie Gertruda na pewno pałała żądzą zemsty. A kapłan... kapłan jakby tylko na to czekał. Ze zdradzieckim uśmieszkiem chwycił za łopatę, górując nad dziewczynami. Tym razem ściskał ją zdecydowanie, przyjmując groźną pozę.
- Wykiwać mnie chciałyście, co? Myślicie, że nie wiem, czyj to koń? Samotnym dziewczynom nie pozwala się na takie rzeczy. Ale możemy się dogadać, prawda? Mi nie zależy na tym, by was złapali. Dogadamy się prawda? Gotowiznę jakąś pewnie macie, skoro tak gonią? Możecie też zapłacić czymś innym, ładne jesteście...
Wyszczerzył się, paskudnie i nieładnie. Teraz już zupełnie nie wydawał się być kapłanem.
 
Sekal jest offline  
Stary 12-04-2010, 22:30   #16
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
- Na głowę upadłeś? Łopatą nas chcesz do Morra wysłać? – parsknęła Soll niepotrzebnie drażniąc mężczyznę bardziej. W gniewie zapominała zupełnie o chłopskiej gwarze. Nagromadzony wcześniej strach znalazł wreszcie ujście pod inną postacią. – Taki z ciebie kapłan jak z nas potulne owieczki.- Błyszczącymi oczami patrzyła uważnie na ruchy kapłana, gotowa uskoczyć w każdej chwili. Wyciągnęła rękę w bok zasłaniając Ingę i odpychając ją jednocześnie do tyłu.
– Uciekaj – krótkim warknięciem zwróciła się do dziewczyny nie patrząc nawet na nią.

Paskudnie nieprzyjemny uśmiech mężczyzny przejmował dreszczem. Własna bezsilność doprowadzała do furii niemalże. Na trakcie pogoń... Niedobrze.
- Bierz sakwy i zawrzyj gębę. Na leki schowane miałyśmy – zakpiła jeszcze zdradzieckie drżenie głosu powstrzymując.

Mężczyzna przez chwilę patrzył na obie dziewczyny, jakby sprawdzając, czy wykiwać go nie potrafią, a potem podszedł bliżej konia, zaglądając to do jednej, to do drugiej sakwy. Spojrzenia z kobiet jednak nie spuszczał.
- No już, wynocha!
Najwyraźniej nie był jakimś wygłodniałym samcem, a to co mu się trafiło w sakwach było dla niego cenniejsze. Mogły wycofać się spokojnie. Gdzieś tam dalej pogoń zwalniała, może chcieli zapytać kapłana morra czy nie widział nic podejrzanego?

Soll przygryzła wargę patrząc jak mężczyzna przetrząsa ich sakwy. Jej z trudem zbierane zapasy, jedyne ubranie, wszystko to teraz musiała zostawić. Nie przypuszczała, że przyjdzie jej to uczynić z takim żalem. Złościło ją, że całe przygotowania poszły na marne. W myślach powtarzała zasłyszane od parobków przekleństwa. Najgorsze, że nic nie mogła zrobić. Nie miała dość siły, żeby w pojedynkę poradzić sobie z kapłanem. Zresztą co niby miałaby zrobić? Dla tak marnych łupów? Przełknęła ślinę zrezygnowana.
- Wezmę tylko hubkę i krzesiwo... tego nam chyba nie odmówisz.
Złapała niedoszłą akolitkę za rękę i pociągnęła za sobą w las. Czekał je długi i męczący marsz w ciemnościach. Jeśli wystarczająco szybko się oddalą, pogoń nie będzie miała szansy ich dopaść. Miała nadzieję, że kapłan nie zdradzi zbyt szybko kierunku ich ucieczki. Musiałyby obawiać się pieszej obławy. Nie powinno być trudno schować się w gąszczu lasu. Starała się nie myśleć, że będą musiały poradzić sobie bez niczego. Koniec końców to miała być przygoda. I Soll zamierzała ją przeżyć.

Inga trzymała się cały czas jak najbliżej Soll, i gdy tylko mogła, trzymała się jej ramienia. Drżała na całym ciele, zagłębiając się w mrok lasu i odnalezienie wierzchowca wcale nie poprawiło nastroju, a nawet go pogorszyło. Nie mogły dalej uciekać! A kapłan, który był kapłanem bardzo podejrzanym, zaciągnął je do jakiejś chaty i wcisnął do rąk zioła. Znała się trochę na nich, ale tak na prawdę nie były one potrzebne. Wszystko pozostawiła blondwłosej towarzyszce, samej wciąż za bardzo się bojąc, by się odezwać. Zwłaszcza po tym, jak usłyszeli pościg! Cofnęła się mimowolnie, słuchając wymiany zdań. W co one się wpakowały?! Czy na prawdę klasztor byłby gorszym rozwiązaniem? Nie zostało im zupełnie nic, prócz kilku ubrań, które miały na sobie, hubki, krzesiwa i woreczka tych głupich ziół, które przycisnęła do swojej piersi. Nie uciekła, strach ją sparaliżował. Ale udało się jej cofnąć troszkę, gdy ręka Soll dotykała jej samej. Gdy już nie mógł usłyszeć cichych szeptów, odezwała się, a głos drżał jej strasznie.
- Co teraz...?
Szeroko otwarte, pełne przerażenia i bliskie łez oczy skierowała na blondynkę, jakby u niej szukając ratunku.

Blondynka zaś uśmiechnęła się do niej ciepło, z całą młodzieńczą beztroską oddalając od siebie wszelkie możliwe problemy. Kierując pospieszne kroki ku krawędzi lasu mocno trzymała akolitkę ciepłą dłonią.
- Nie bój się. To tylko las, – raz jeszcze obejrzała się za siebie z żalem – to ludzi należy się obawiać. Poradzimy sobie, zobaczysz. Jeszcze będziesz się z tego śmiała. A on... – zawahała się na moment – on mam nadzieję sczeźnie w ciągu najbliższych trzech księżyców.

Poruszanie się nocą w tym terenie nie należało do najłatwiejszych i Soll mogła sobie wyobrazić wiele miejsc, w których wolałaby się teraz znajdować. Drzewa przyjmowały przerażające kształty, nie mówiąc już o odgłosach, od których ciarki dziewczynie przebiegały po plecach. „Dobrze, że jadłyśmy ciepłą kolację. Podobna okazja nie prędko się pewnie pojawi.” Nie chciała jednak na głos wyrażać swoich obaw. Akolitka zdawała się być wystarczająco przerażona i bez tego. Sama Soll o dziwo czuła jak serce pospiesznie wybija rytm nie tylko strachu, ale i podniecenia. Ucieczka przed pogonią przyprawiała o drżenie i budziła psotną chęć zagrania wszystkim na nosie. Poradzą sobie. Co z tego, że nie była do końca pewna, w którym kierunku iść. Martwiła się, że jej towarzyszka nie będzie w stanie długo iść. Już wcześniej przecież zdawała się być wykończona. Musiałyby mieć wiele szczęścia, żeby znaleźć prędko odpowiednie miejsce do spania. Szczęście, którego biorąc pod uwagę początek ich wędrówki nie miały. Soll umyśliła sobie, że jeśli zagłębią się jeszcze trochę w las, potem odbiją i będą mogły iść zgodnie z kierunkiem traktu. Skoro kapłan pozbawił ich wszystkich rzeczy będą zmuszone dotrzeć do Wurmgrube, choć pierwotnie miała nadzieję omijać tą wieś szerokim łukiem. Nie chciała kusić losu i natknąć się na niedoszłego męża. Z braku innych możliwości to jego obwiniała za obecną sytuację. Na myśl o ślubie żołądek podchodził jej do gardła. Do nikogo nie będzie należała. Gdyby nie odebrano jej dziedzictwa... Przystanęła na moment walcząc z opornymi chaszczami. Nie mogła uwierzyć, że została okradziona nawet kiedy sądziła, że biedniejszym się być już nie da. Złościło ją, że musiała puścić to płazem. Nienawidziła się poddawać. Poczuła na policzkach łzy i otarła je gniewnym ruchem. Ostatnie trzy lata zmieniły ją. Dawniej byłaby zdolna tylko do płaczu. Teraz brnęła uparcie do przodu, na dodatek ciągnąc za sobą nieszczęsną akolitkę. Nie wiedziała ile czasu tak szły. Mozolnie i niezdarnie. Gdzieś musiały się zatrzymać. W ciemnościach wszystko i tak wyglądało tak samo.

- Może zatrzymamy się tutaj?
– rozglądnęła się nie wiedząc nawet po co to czyni. – Możesz rozłożyć moją kapotę na ziemi, będziemy miały idealne łoże, a ja pozbieram trochę chrustu na ognisko- zaśmiała się - i tak potknęłam się chyba o wszystkie patyki w tej puszczy.
Pomimo zmęczenia wcale nie chciała się kłaść. Wiedziała, że jak tylko położy się na twardej ziemi dotrze do niej, jakiego szaleństwa się dopuściły.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 12-04-2010, 23:19   #17
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Inga rozłożyła płaszcz zgodnie z poleceniem Soll, wyszukując miejsce pozbawione korzeni i większych kamyków. Czuła się paskudnie, nie tylko fizycznie - przecież przeszła praktycznie cały dzień, a noc nie przynosiła nawet odrobiny wytchnienia! Nie miała sił na nic, a wszechogarniająca czerń przerażała ją i wywoływała drżenie. Jak jej towarzyszka mogła w tym wszystkim jeszcze się śmiać? Akolitka zdecydowanie wolała nie myśleć o niczym, ale oddalenie się Soll tylko pogłębiło drżenie. By się czymś zająć, po omacku szukała czegoś w okolicy, jednym uchem łowiąc odgłosy wydawane przez stopy jasnowłosej dziewczyny, wciąż to w niej upatrując ratunku z tej całej kabały. W co one się wpakowały?! To było głupie i szalone, nie miały zupełnie nic. Tak się nie dało przeżyć. Usiadła na kapocie, układając znalezione gałązki w szałasik, który trzeba będzie jakoś podpalić. Serce czuła prawie w gardle, a jego bicie chwilami zagłuszało wszystkie inne odgłosy. Gdy wróciła jej towarzyszka, odetchnęła z wyraźną ulgą, bojąc się głośno przyznać, że woli, gdy trzymają się bardzo blisko.
- Boję się... Ale nie chcę wracać, za późno na wracanie... Soll, gdzie my pójdziemy?
Cichy głos zdradzał targające nią emocje i kryjące się bardzo blisko powierzchni przerażenie.

Zanim odpowiedziała przysiadła na ziemi, układając obok przygotowanego stosu własne patyki. Na kawałku suchej kory ułożyła najmniejsze łamiąc je jeszcze kilkakrotnie, po czym zabrała się w skupieniu za rozpalanie ognia.
- Ja tym bardziej nie mam zamiaru wracać. Ciebie chcieli zamknąć w klasztorze, ja miałam wyjść za jakiegoś chłopa. Nawet go nie widziałam – wzdrygnęła się. – Niedoczekanie. Będziemy musiały pójść do Wurmgrube, niezbyt dobrze, ale teraz wyjścia nie mamy. To najbliższa wieś, a musimy zdobyć kilka rzeczy. – Machnęła ze złością patykiem w powietrzu na myśl o kapłanie. Przeniosła spojrzenie na swoją towarzyszkę i westchnęła. – Oczywiście nie myślę, żeby tam iść w biały dzień. Chociaż trochę żałuję, że nie zobaczę tłumaczeń Helmuta – zachichotała cichutko – Wyobrażasz sobie minę kapłanki? Osioł wyglądał całkiem nieźle.- zrobiła małą pauzę sprawdzając czy akolitka rozluźni się chociaż trochę.
- Jeśli pytasz, co zrobimy później to odpowiedź brzmi Pfeildorf. Chcę jak najszybciej opuścić prowincję. Tak na wszelki. A dalej będziemy robić, co tylko dusza zapragnie – uśmiechnęła się szeroko. – Nie ma się czego bać. Widzisz, las wcale nie jest taki straszny.

Gdy zapłonął ogień zamruczała pod nosem z zadowolenia i przysiadła się do akolitki otulając je obie płaszczem tamtej. Spod kubraka wyciągnęła pilnie strzeżony skarb, butelkę helmutowej gorzałki.
- Spróbujemy? – zagadnęła podsuwając butelkę Indze – Za naszą wolność.
Uspokajała się powoli, wraz z każdym słowem wyłowionym z gadaniny swojej towarzyszki. Nawet uśmiechnęła się leciutko, ukazując delikatną biel swoich zębów. Zbliżyła się do jasnowłosej, gdy ogień już rozświetlił ciemności, dodając otuchy swoim światłem i ciepłem. Demony przerażenia pozostały jednak, nie chcąc uciec. Wiedziała, że przyzwyczajenie się do nowej sytuacji zajmie jej trochę czasu, nie miała tylko pojęcia, czy dożyje do tego czasu. Dwie bezbronne dziewczyny!
- A... a za co będziemy żyć? Nie mamy nawet pieniędzy... a ja nie umiem zbyt wiele, co mogłoby się przydać...
Zarumieniła się, delikatna czerwień wypłynęła na jej policzki. Wzięła podaną butelkę i łyknęła, chwilę potem zanosząc się kaszlem i robiąc skrzywioną minę. Było to obrzydliwe, ale przyjemne ciepło szybko rozlało się po jej żołądku.
- Wychowałaś się tutaj? Wydajesz się taka pewna siebie... Posiadłości mojej rodziny są dzień drogi na północ... a może były, teraz już i tak nie mogę tam wrócić...
Zapatrzyła się w ogień, a ogniki tańczyły w jej zielonych oczach, w których wciąż błyszczały zalążki łez.

Helmut zdecydowanie nie wiedział, co jest dobre. Idąc śladem akolitki Soll wykrzywiła się okrutnie przełykając palący płyn. Za co będą żyć? Całkiem dobre pytanie. Tak daleko nie wybiegała jeszcze myślą, nie lubiąc się martwić na zapas.
- Coś wymyślimy. Jeśli udaje się przeżyć nieuczonym chłopom, którzy za grosz nie mają wyobraźni, uda się i nam. Szkoda tylko tych kapłańskich szat, Gertruda nawet nie musiała płacić w gospodzie. Myślałam, że też mogłybyśmy tak udawać...
Zmieniła temat odwracając uwagę od przyziemnych spraw.
- Dzień drogi na północ, nie wiedziałam, że tak blisko leży czyjaś posiadłość. – Zmierzyła Ingę wzrokiem wyginając szyję na bok – Przez cały ten czas mieszkałaś tak blisko, mając... – zacisnęła dłonie uciekając spojrzeniem przed siebie, a gdy odezwała się po chwili jej głos brzmiał pusto, pozbawiony nagle wszelkich emocji – Nie wychowałam się tutaj. Mój dom jest daleko stąd. Był. Nie uwierzyłabyś... nie uwierzyłabyś, gdybym ci powiedziała.

Akolitka miętosiła skrawek swojej burej sukni, wpatrując się to w ogień, to w Soll. Z ostatnich słów wywnioskowała to, czego już domyślała się wcześniej - dziewczyna na pewno nie pochodziła stąd i prawie na pewno nie z chłopskiej rodziny. Wyglądała tak delikatnie jak i sama Inga.
- Tu wszędzie znajdują się czyjeś posiadłości. Ta mojego ojca już nie sięgała do farmy Helmuta, ojciec zresztą nie jest bogaty. Dlatego mnie wysłał do klasztoru, by nie musieć kosztować się na posag...
Zamilkła na chwilę, ale potem znów na nią zerknęła, odgarniając gęste, kasztanowe włosy do tyłu.
- Opowiedz... Ostatnio jestem w stanie uwierzyć we wszystko...
Soll milczała przez chwilę szukając odpowiednich słów. Dawno już zdusiła je głęboko w sobie. Teraz ciche i niepewne wyrywały się na zewnątrz. Wymyśliła wcześniej dziesiątki historii, w przypływie szczerości zdecydowała się jednak powiedzieć prawdę.
- Urodziłam się daleko stąd, w Ostlandzie. Byłam córką barona, w tamtym życiu. Moi rodzice spędzali czas korzystając z uroków sporego majątku, a ja sama większą część życia spędzałam w rodzinnej posiadłości. Nawet nie wiedziałam wtedy, jak to jest na zewnątrz. Nie było rzeczy, której bym nie miała... Wtedy.
Podciągnęła kolana pod bronę obejmując je ramionami.
- Teraz moi rodzice nie żyją. Zostali straceni trzy lata temu. Za zdradę, jak mi powiedziano. Wszystko, co kiedyś posiadałam od tamtego dnia nie należało już do mnie. Nic. Nawet... nawet nazwali mnie inaczej, żeby nikt nie wiedział. Wywieźli tutaj, żebym żyła jak... – głos załamał się jej niepokojąco - ...tak, jak żyć się nie da. Nawet sama już myślę o sobie jak o Soll. Jakby tamta dziewczynka, tamta baronówna dawno umarła. Tylko zapomnieć nie mogę.

Cisza, jaka zapadła po tych słowach dźwięczała jej w głowie. Nawet las zdawał się zamilknąć na moment, a może tylko jej się tak wydawało.
- Tuż przed wyprawą dowiedziałam się, że Helmut mój ślub dogadał. Nie wytrzymałam. Nie zniosłabym tego. Jak mogłabym? Ja...- nagle uśmiechnęła się szczerze, pozwalając by napięcie opadło – Chcę być kimś innym.
Inga zbliżyła się i objęła towarzyszkę ramionami, mocno ją przytulając. Nie wiedziała, czy to Soll bardziej tego potrzebowała, czy ona sama. Dawno nikogo tak nie tuliła, zapominając jakie to przyjemne. Uśmiechnęła się szeroko, gdy jasnowłosa skończyła.
- Moja mama pochodzi z północy... to stąd to...
Wzięła kosmyk włosów w palce, a rude loki mieniły się w płomieniach ogniska.
- Umarła przy porodzie drugiego dziecka, gdy miałam pięć lat. Prawie jej nie pamiętam...
Uśmiechnęła się sama do siebie.
- Też bym chciała być kimś innym. Nie chcę być kapłanką... ale teraz przecież i tak jestem nikim...
- Nikim?
– Soll parsknęła tym jednym dźwiękiem oznajmiając co sądzi na ten temat. – Ładny mi nikt, siedzisz tu sobie, a zamiast się modlić na klęczkach popijasz gorzałkę. Na dodatek tę, której zwędzenie zajęło mi szmat czasu, Helmut pilnuje swoich zapasów. Wyobraź sobie jak się będzie cieszył, kiedy zobaczy, że żadnych już nie ma.

Podniosła się i stanęła tak, by dobrze ją było widać w świetle ogniska. Oczy skrzyły jej się wewnętrznym blaskiem, z ruchów przebijała skrywana energia.
- Pędziłyśmy jak szalone na tym bydlęciu. Myślałam, że umrę jak nas wysadził z siodła. A ten kapłan – złapała w rękę pierwszy lepszy kij i zamarkowała wypad szermierczy, parodiując dawno niewidziane ruchy.
Inaczej będziemy sobie radzić z takimi. – Kij ze świstem przeciął powietrze, a sama Soll potknęła się i gwałtownie zamachała rękami.
- Może nawet zostaniemy rozbójniczkami – wyrzuciła z siebie, gdy już udało jej się opanować sytuację.
Roześmiała się dźwięcznie, a rozbawienie dotarło wreszcie i do serca, gdy obserwowała wyczyny Soll.
- Rozbójniczkami! A kto nas nauczy się bić? Raz miałam miecz w rękach, to jest okropnie ciężkie!
Skrzyżowała nogi, obserwując wyczyny jasnowłosej.
- Potrafiłabyś kogoś zabić? Ja myślałam, że nie jestem do tego zdolna... ale gdy przypomnę sobie spojrzenie tego kapłana...
Przygryzła wargę, zadzierając głowę i patrząc w oczy towarzyszce.
- Soll, tym razem nam się udało. Ale następnym razem... Będziemy się trzymać razem, prawda? Chciałabyś wrócić na północ?

- Oczywiście, że będziemy się trzymać razem. Ja chyba całe życie czekałam na kogoś takiego. – wyznała Soll odgarniając z oczu opadającą grzywkę. – A co do drogi, najpierw na pewno na północ pójdziemy, a potem... Myślałam o Nuln. To miasto magów jak mówią i zawsze sobie wyobrażałam, że tam wszystko jest możliwe. Nie wiem czy chciałabym wracać... do domu. Jego już przecież nie ma. Nie dla mnie. Dużo czasu minęło zanim to zrozumiałam. – Wzruszyła ramionami i na powrót usiadła wyciągając długie nogi przed siebie.
- Zrobimy co tylko przyjdzie nam do głowy. Razem. – ostatnie słowo dziwnie smakowało i Soll czuła jak wypełnia ją radość. Nie ważne co się stanie. Nie była sama.
Spuściła nagle głowę, spłoniwszy się.
- Całe życie to chyba można na mężczyznę czekać... tak przynajmniej słyszałam.
Odchrząknęła, jakby bojąc się ciągnąć ten temat.
- Musimy najpierw mieć co jeść i za co żyć... Chciałabym być taka jak ty i móc uważać to za wielką przygodę!
Nie podniosła wzroku, grzebiąc tylko w ziemi jakimś patykiem.

- Zawracanie głowy z mężczyznami. Nie wierzę, że przyszłam na świat tylko po to, żeby samej rodzić kolejne pędraki. – Zapatrzyła się w płomień. Do rana gałęzi nie starczy. Trudno, miała nadzieję, że będą grzały się nawzajem.
- Kiedyś taka nie byłam. Nauczono mnie, że wszystko mam na skinienie ręki. Przez to później było mi trudno. Ciągle myślałam, że w końcu obudzę się jak z koszmaru. Niczego nie chciałam robić. Wszystkiego się jednak można nauczyć. Może poza pokorą – dodała na koniec
- Może nauczymy się czegoś nawzajem... - Inga uśmiechnęła się do Soll - Mój ojciec jest baronem, ale jako dziecko jego trzeciej żony nie miałam żadnych przywilejów prócz ciepłego łóżka i mieszkania w zamku. Pokora... tego chyba mnie nauczono.
Zamyśliła się, a potem wygładziła kapotę jasnowłosej.
- Późno już, a ja czuję, że potrzebuję snu... Myślisz, że będzie bezpiecznie, gdy obie uśniemy?
- Pewnie nie, ale osobno i tak nie stanowimy żadnej wartości bojowej – Soll wzruszyła ramionami z rozbawieniem w głosie. Dorzuciła do ognia kilka gałęzi. – A jak się dobrze wtulimy to pod twoim płaszczem będzie nam przynajmniej ciepło. Rano... – na myśl o spaniu z ledwością tłumiła ziewanie - ...z nowymi siłami pójdziemy dalej.
Akolitka skinęła głową i zdjęła swój płaszcz, kładąc się na tym, na którym i tak już siedziała.
- No to chodź. Sama i tak nie usnę.
Starając się znaleźć możliwie wygodną pozycję Soll pomyślała jeszcze, że dzień nie skończył wcale się tak strasznie. Inga przytuliła się do niej, obejmując ramieniem i wtulając w twarz w jasne włosy.
- Chyba będę mogła się do tego przyzwyczaić...
Jej głos bardziej przypominał już mruczenie, gdy zmęczone oczy same się zamykały.
W odpowiedzi usłyszała tylko zadowolone westchnienie.
 
Lady jest offline  
Stary 13-04-2010, 16:53   #18
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Świt obudził je zupełnie nagle, wraz z pierwszymi promieniami słońca, które do ziemi rzecz jasna dolecieć nie miały szans. Na niebie wisiały niezbyt przyjemne chmury, a rosa i zimna ziemia sprawiały, że obie obudziły się właśnie z zimna i wilgoci. Dodatkowo obolałe, przetrwały noc bardziej dzięki przytulaniu niż płaszczom, teraz przemokłym i brudnym, co oczywiście i tak było lepsze od braku zupełnego. Co gorsza - nie wiedziały gdzie są, a puste żołądki powoli zaczynały dopominać się o pokarm. Wyschnięte usta jeszcze można było zaspokoić, spijając rosę, albo później, czerpiąc z małego strumienia. Gorzej, że ich jedynym naczyniem była butelka z okowitą, wciąż prawie pełna. Opróżnić ją i nabrać wody na później czy liczyć na to, że dalej też będą strumienie? Ot, pierwszy dylemat samodzielnego życia. A to był jeden z tych bardzo prostych. Co będzie dalej?
Najpierw należało odszukać trakt, bo kierując się tylko słońcem, którego nie dostrzegały, daleko zajść nie mogły. Z beznadziejną znajomością lasów i bez jakiejkolwiek orientacji w terenie było ciężko i zasapane znalazły trakt dopiero po kilku godzinach. Świeże ślady wozu i koni widoczne były nawet dla nich, ale panowała cisza, a mimo, że droga wiła się jak piskorz, widoczność była niezła a krzaki blisko - mogły zaryzykować poruszanie się jawnie i ucieczkę tylko w chwili zagrożenia, po usłyszeniu lub zauważeniu kogoś. Było to znacznie szybsze niż przedzieranie się przez krzaki i tylko dzięki temu udało się zobaczyć dym pierwszych zabudowań jeszcze przed zmierzchem, po drodze tylko dwa razy chowając się w krzakach, gdy przejeżdżał jakiś jeździec na starym wałachu - najpierw w jedną, potem w drugą stronę. Najpewniej posłaniec z Wurmgrube.

Sama wieś była dość spora, kilkadziesiąt chat stało rozrzuconych na wykarczowanym terenie. Biegła tędy tylko jedna utwardzona droga, reszta to były ścieżyny do poszczególnych domów, ustawionych zaraz przy małych poletkach lub zagrodach, gdzie pasło się różnorodne bydło. Nie było to nic szczególnego, ale mieli tu własną podmurowaną karczmę, kuźnię a także mały targ, który rodził się na placyku przed karczmą i chatą sołtysa stojącą tuż obok. Teraz, tuż przed zmierzchem, niewielu ludzi kręciło się po dworze, grzejąc się już w chatach lub karczmie. W wielu oknach wesoło błyskał ogień, a stan wszystkiego był znacznie lepszy niż ten, który prezentowała gospoda "Pod Podkówką". Łatwo było się przyczaić na skraju lasu i obserwować Wurmgrube, ale również obie wiedziały, że trudno będzie zdziałać tu coś konkretnego. Przy karczmie zauważyły bowiem wóz Helmuta, gdzieś w stajni na pewno też był osioł kapłanki. Kilku ludzi kręciło się jeszcze przy obejściach, również przy tym najbliżej nich - jakiś solidnie zbudowany chłop dorzucał świniakom żarcia do koryta, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że jest obserwowany. Jeden tylko element się wyróżniał. Przy słupie, na środku placu, siedział brodaty jegomość, krasnolud jeśli wzrok ich nie mylił i spokojnie pykał sobie z fajki. Poza tym było spokojnie, a czas mijał. Słońce w końcu zniknęło gdzieś za horyzontem, a mrok otoczył je tak jak i poprzedniego wieczoru. Tym razem jednak były same. Brzuchy burczały już solidnie. Wraz z ciemnością zniknęli również ludzie, chowając się w swoich ciepłych chatach. Został tylko khazad, wciąż pykający z fajki i co jakiś czas rozglądający się wokół siebie. Ktoś nawet na niego krzyknął, ale wymiany zdań nie było słychać z tej odległości. Najwyraźniej brodacz nie zamierzał się ruszać z miejsca.

Uczucie było okropne. Głodna i zziębnięta nie miała siły wspominać czasów, kiedy budził ją smakowity zapach ciepłych bułeczek i słodzonego miodem mleka. Najgorsze, że zamiast śniadania czekał je długi marsz i Soll mogła mieć tylko nadzieję, że rozgrzeją się pod wstającym słońcem. Rozgrzeją i wyschną. Strach pomyśleć jak wyglądałyby, gdyby w nocy spadł deszcz. Albo jeśli padać zacznie w dzień. Niebo zaciągnięte chmurami nie wróżyło niczego dobrego. Las w świetle poranka nie wyglądał dużo przyjaźniej. Zamiast natchnąć otuchą bezwzględnie ukazywał ich marne położenie. Skoro o śniadaniu mogły zapomnieć, pozostawało liczyć na kolację. Soll uśmiechnęła się dzielnie do towarzyszki, uśmiech ten jak się obawiała na stałe przyczepi się do jej twarzy i pomogła w otrzepywaniu się z ziemi. Jej własna kapota wyglądała strasznie i dziewczyna chcąc nie chcąc poczuła się jak nędzny obdartus. Niewiele mijało się to z prawdą. Portki przemokły i nieprzyjemnie oblepiały jej ciało. Potargana strzecha jasnych włosów kłębiła się wokół głowy, przy każdym ruchu opadając na twarz i łaskocząc. Poczerniałe dłonie stanowiły wyraźny dowód na to, że rozpalanie ognia nie było dla niej prostą czynnością. Jeśli kiedykolwiek wcześniej miała jeszcze wątpliwości czy ostało się w niej cokolwiek z dawnego wychowania i szlacheckiej godności, teraz je straciła. Na umorusanej twarzyczce pojawił się upór. Potrzebny im obu, by przetrwać następne godziny wędrówki. Ślepej wędrówki bo pojęcia przecież nie miały gdzie idą.

Dojście do traktu napełniło ją nową nadzieją. Szło się o wiele wygodniej. Jeśli w ogóle można było powiedzieć tak o pieszej wędrówce. W przyszłości zaopatrzą się w konie. Poprawą w stosunku do dnia poprzedniego była też nieobecności surowej kapłanki, z czego Soll korzystała skrupulatnie dzieląc się z towarzyszką własnymi spostrzeżeniami. Za wszelką cenę chciała sprawić, by Inga przestała się bać i rozluźniła się, jak przez chwilę poprzedniego wieczoru. Wymyślała historie ich przyszłych podróży i absurdalnych zajęć jakie obie mogłyby wykonywać. W efekcie pod wieczór zmęczona była nie tylko nieustannym przebieraniem nogami, ale i własnym gadulstwem. Widząc dym z zabudowań pozwoliła sobie na okrzyk radości. Potem obie musiały przyczaić się na skraju lasu i w zapadającym zmroku podpatrywać rozmieszczenie budynków. Głód całkiem porządnie skręcał kiszki i Soll po raz kolejny miała okazję wyrzucić sobie tak głupią rozlaną polewkę poprzedniego wieczora. Była niemal pewna, że nawet jeśli uda im się zakraść do wsi, pobudzą wszystkich burczeniem. Tym razem jednak nie chciała pchać się do żadnej stajni. Zresztą sądząc po solidności zabudowań, co większe na pewno były pozamykane. O samych domach oczywiście nawet nie wspominając. Dziewczyna musiała przyznać przed sobą, że dość odwagi by wkraść się do samej karczmy na pewno nie miała. Jej wzrok przyciągały poletka, była tak głodna, że marzyła o choćby wykopanych kartoflach.

Coraz trudniej było wysiedzieć w zapadających ciemnościach. Na wyciągnięcie ręki niemalże w domach paliły się światła, kusząc ciepłem i strawą. One mogły tylko czekać i modlić się, by tym razem nie poszło równie tragicznie co wczoraj. Soll ledwo mogła usiedzieć na miejscu. Na domiar złego na placu wciąż pozostawała jedna osoba i chociaż krasnolud miejscowym raczej nie był, mógł im paskudne przeszkodzić w planach. W głowie dziewczyny zaświtała niespodziewana myśl. Jaka była szansa, że zechciałby im pomóc? Niczego nie miały na wymianę. Niczego poza butelką okowity, bo ośli upór nie pozwolił Soll wylać jej przy strumieniu. Najpierw jednak musiały zdobyć jedzenie. Na szczęściu nie było co polegać. Tego nie mogły spartaczyć.

Inga czuła się zdecydowanie gorzej od Soll, przynajmniej tak uważała, przysłuchując się jej monologom. Noc nie przyniosła odpoczynku, a nogi i reszta ciała bolała chyba jeszcze bardziej. W dodatku było jej zimno a przemoczone ubranie wywoływało nieprzyjemne dreszcze. Nie tak sobie wyobrażała wolność, nie do takiego życia została przyzwyczajona! I jeszcze tryskająca energią towarzyszka, przy której Indze rumieńce same wychodziły na policzki. Przy niej czuła się zagubioną niezgułą, ale jednocześnie miała też motywację, by przeć do przodu. Szła więc do przodu, trochę niezdarnie w tej długiej spódnicy, która czepiała się każdej gałęzi i zdążyła się rozerwać w kilku miejscach.
- Muszę koniecznie sprawić sobie spodnie, w tej spódnicy to nigdzie nie zajdę!
Na szczęście odnalazły drogę, po której podróż była znacznie prostsza i chociaż nogi wciąż bolały, to chociaż nie musiała szarpać się z ubraniem. Kolejny dzień wędrówki! Czuła jak na stopach robią się jej pęcherze. Nigdy nie chodziła pieszo tak daleko! Widok pierwszych chat i postój, choćby i w tych wilgotnych krzakach, przyjęła z ulgą, podobnie jak Soll obserwując wioskę. I na zwracającego na siebie uwagę krasnoluda.
- Słyszałam, że one doskonale widzą nawet w ciemnościach. Może podkradniemy się z drugiej strony, nie odwraca się za siebie na razie...

Jasnowłosa przetarła oczy odganiając zmęczenie. Nie miała siły czekać, aż zapadnie głucha noc.
- Możemy podejść z drugiej strony. Bylebyśmy się tylko nie błąkały bez celu. Trzeba nam będzie się wślizgnąć do stodoły i może kurnika jednego. Będzie dobrze jak znajdziemy zboża trochę, albo nawet mąki już przemielonej, warzyw, a jajka do tego będą jak zbytek – zaśmiała się kpiąco. – Tobie się ubranie przyda, miałam nadzieję na sznury z praniem prawdę mówiąc, po szopach to tylko jakieś parobkowe łachy się walają. Nie chcę wchodzić do tej stajni przy karczmie, ale może do innej się uda. Przy zwierzętach najłatwiej się kręcić będzie. Co do krasnoluda... – zawahała się na moment przygryzając wargę - ...może skoro obcy jest to, nawet jeśli nas zauważy, uda się go do milczenia przekonać.

Przedzieranie się przez krzaki w prawie całkowitych ciemnościach, pogłębianych tylko przez światła z Wurmgrube, dodało im kilka otarć od zdradzieckich gałęzi i jeszcze bardziej zmęczone kończyny, bowiem okrążenie wsi lasem nie było ani proste, ani szybkie przez wzgląd i na długość jak i trudność. Polem przemknąć się nie dało, jeśli chciało się uniknąć wzroku khazada, a lasem nadłożyły z pół mili, wreszcie podchodząc do wsi od strony pleców brodacza, który ani na jotę pozycji swojej nie zmienił. Trochę zdyszane przemknęły przez zagony, w których dopiero zaczynały rosnąć jakieś warzywa czy zboże. Łukiem minęły zagrodę z owcami i zbliżyły się do większego gospodarstwa, zaopatrzonego zarówno w oborę jak i stodołę i piwniczkę małą, z drzwiami na kłódkę zamkniętymi. Tych nie umiały jeszcze pokonać, zagłębiły się więc w pełnej siana stodole, gdzie zmieszczono także wóz i parę wałachów, prychających teraz na obce osoby. Ciemno było jak w grobie, a zapalanie pochodni czy kaganków nie wydawało się najlepszym pomysłem. Po ciemku mogły zaś wymacać tylko jakieś proste narzędzia czy proste płócienne ubrania i szmaty. Inga wpadła na pług, nabijając sobie na piszczeli siniaka i jęknęła cicho, utykając przez chwilę. Mając piwniczkę to tam gospodarze musieli trzymać zapasy. Może kłódkę dałoby się wyważyć motyką? Późno już było i większość świateł pogasła, a ludzie tutaj chodzili spać razem z kurami. Soll chwyciła wiszący na belce trzonek i pociągnęła. Coś brzęknęło, jakieś grabie zahaczyły o metal, zgrzytnęło, a potem wszystko rąbnęło na ziemię. Nie było może z tego dużo hałasu, ale i tak zamarły w oczekiwaniu. Konie prychnęły i cicho zarżały. A dziewczyny już miały się ruszyć, odetchnąwszy z ulgą, gdy w drzwiach stanęła ciemna, złowieszcza postać. Postać, która pyknęła z fajki i chrząknęła.
- No, to żeśta mi roboty oszczędziły. Tak sem myślał, że przyleziecie. Regina de Nassau i Ingrid von Strausen? Listy mam i słowo z Ostlandu, ale ciemno tu jak w dupie. Słyszał żem, żeśta zwiały, aż piana tu niektórym z gąb leci. Jam Garil, goniec z Karak Kadrin. Dziwnem zlecenie dostał, ale narzekanie to o dupe potłuc. Słowo takie, że jako ostatnie z rodów jesteście mile widziane na północy a winy wszelakie wasze i waszych rodzin odpuszczone zostaną póki się same takowych nie dopuścicie. O szczegóły nie pytajta, ja tylko doręczam. W listach może coś więcej wyskrobali. Czytać umieta?
Nie wydawał się przejmować całą sytuacją.
- Zdaje się, że do karczmy to leźć nie chcecie? Trudno, chociaż bym się czego napił. Mam dopilnować, by listy zostały przeczytane, może być i tu przy pochodni.
Pyknął znów z fajki.
 
Sekal jest offline  
Stary 14-04-2010, 13:49   #19
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Poobdzierana niemiłosiernie Soll westchnęła z ulgą, gdy wreszcie udało im się wślizgnąć do stodoły. Nigdy nie myślała, że zapach siana może wydawać się tak przyjemny. Z chęcią pozwoliłaby, żeby miękkie stosy otuliły jej zmęczone marszem ciało. Nie było wygodnego łóżka z puchową pierzyną, nie było twardego siennika z obszarpanym kocem, a na koniec, dla nich nie było nawet sterty siana, na której mogłyby się bezpiecznie położyć. Czekała na nie twarda ziemia w lesie oraz poranek pełen dygotania z zimna i mamrotanych przekleństw. Z wrodzoną sobie gracją potykała się o wszystko, o co potknąć się dało. Inga sądząc z tłumionych odgłosów radziła sobie niewiele lepiej. Oby tylko konieczność spania w lesie osłodzona została jedzeniem. Soll musiała poważnie zweryfikować poglądy na temat podróżowania. Mimo usilnych starań w ich żałosnej ucieczce nie widziała nic romantycznego. Zupełnie nie tak powinno to wyglądać. Głęboko w środku nie mogła pozbyć się paskudnego wrażenia, że powinna wjeżdżać do tej wsi z całymi fanfarami, a nie zakradać się po byle ochłapy jak złodziej. Zacisnęła ręce na trzonku zwisającym z belki i szarpnęła. W ciemności poniósł się odgłos spadających narzędzi. Skuliła się chowając głowę przed podstępnymi grabiami i zacisnęła powieki, rzecz niebywale głupia w i tak ciemnej stodole. Chyba nikt nie...

Na dźwięk głosu krasnoluda podskoczyła, a potem zastygła niepewna jak powinny się bronić. Już pierwsze słowa wprawiły ją w zdumienie całkowicie tym samym wytrącając z równowagi. Przybył tu do nich? Właśnie do nich? Przecież nikt nie wiedział... Nikt nie pamiętał. Skąd zatem...? Regina de Nassau... Bogowie, nie była gotowa mierzyć się z przeszłością. Wpatrywała się w krasnoluda nie zdolna wypowiedzieć słowa. Przyznać się? A jeśli kłamał? Jeśli coś gorszego niż nędza mogło ją spotkać? Pomimo wątpliwości czuła jak nadzieja złudnym ciepłem wypełnia jej serce. W oczach zaszkliły się łzy. Wracać? Odebrać, co należało jej się z urodzenia? Ponad wszystko jeść, pić i wysypiać się wtedy, kiedy należało? Ostatnie z rodów powiedział, więc ni mniej, ni więcej pionkami na szachownicy mogły zostać. Do czegóż by innego mogły być komuś potrzebne. Rodzinne winy odpuszczone być miały? Dobre sobie, skoro głowy już dawno poleciały. Tylko ona została i teraz, gdy we własne ręce życie brała, list przychodzi? Drżąca ręka wbrew jej woli wysunęła do przodu. Myśli nieuporządkowane wciąż jeszcze walczyły ze sobą, gdy ze ściśniętego gardła wydobywał się już głos. Jej?
- Przeczytamy.
Zupełnie jakby wypowiedziane na głos imię obudziło ducha, a duch ten o niczym innym niż o powrocie nie marzył. Gdzieś ponad tym wszystkim rosła ciekawość. Siła, która niepodzielne miała nad Soll władanie, a która nie mogła przegrać z prozaicznym brakiem światła. Chwilowo uspokojona rozejrzała się wokół, a raczej bezradnie przekrzywiła głowę w jedną i drugą stronę. Pomyśleć, że uratowałby je zwykły kawałek świeczki. Krasnolud nie wyglądał jakby mógł im pomóc w tym zakresie. Odejść nigdzie nie mogły. Chyba... Nie bez zapasów i nie z, bądź co bądź, nieznajomym. Soll wolała nie sprawdzać szczytów własnej beztroski. Z drugiej strony, skoro wydawał się być tak niewzruszonym, czemu właściwie nie miałby im pomóc. Czyż nie o tym myślała idąc tutaj?
- Przeczytamy - poprawiła się szeptem - ale nie tu i nie teraz ani niestety w karczmie, choć pewnie bardziej niż ty mości krasnoludzie spragnione i głodne jesteśmy. Słyszałeś o ucieczce, domyślasz się zatem czego szukamy. Możesz nam pomóc, jeśli chcesz być pewien, że w ogóle dane nam będzie listy obejrzeć, a potem, przy ciepłym ognisku w lesie... - uśmiechnęła się rozbrajająco nie kończąc.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 15-04-2010, 23:42   #20
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Nawet obejście wioski było tak bardzo odległe od słowa "przygoda", że Inga podejrzewała, że na tym świecie po prostu nic dobrego na nią nie czeka. Ciemny las, wystające gałęzie, o które nabiła sobie już przynajmniej kilka guzów, mrok, zimno, niepewność i podchody, które może bawiłyby ją, gdyby miała wciąż z osiem latek i była niesforną dziewczynką, a nie kobietą, która tylko zapragnęła wolności.
~I po co ci to było?!~
Pytanie wracało i dziewczyna wiedziała, że wracać będzie bardzo często. W to co się wpakowały, było przerażające. Od kilku dni akolitka odczuwała tylko strach i zmęczenie, może prócz tej krótkiej chwili wieczornej rozmowy z Soll, tak zdecydowaną i pewną siebie! I jeszcze gadatliwą, za co też bardzo jej dziękowała w duchu, mówiąc sobie, że musi podziękować także głośno. Przecież gdyby nie jasnowłosa, ona sama nigdy by się nie zdobyła na taki czyn! Tylko czy w końcu zrobi się lepiej, niż byłoby w klasztorze? Inga miała nadzieję, że będzie to dość szybko.

Gdy dotarły już do stajni, akolitka jęknęła głośno, z rezygnacją siadając na sianie. Bolało ją wszystko, była głodna i straszliwie zmęczona, chciała po prostu położyć się i usnąć i niech dzieje się co chce!
Pewnie nawet by to zrobiła, gdyby nie Soll. Przecież będąc z kimś nie mogła go narażać poprzez własne widzimisię. Tylko co z tego, jak i tak nic nie umiała. Żeby chociaż potrafiła otworzyć tę kłódkę! Postanowiła, że nauczy się tego. Jak coś otworzyć, jak gdzieś wejść tak by jej nie usłyszeli i zobaczyli. I coś ukraść! Jeśli świat był podły, to czemu ona miała być miła? Nawet Gertruda, która nosiła szatę bogini miłosierdzia, była starą zdzirą i obłudnicą, która kryła swe upodobania za maską kapłanki miłującej swoją patronkę. Inga postanowiła odpłacić światu tą samą walutą. Krasnoluda nawet nie zauważyła, póki się nie odezwał, na co podskoczyła jak oparzona, natychmiast wstając z ziemi.

Sam jego widok sprawil, że czuła dokładnie, jak trzęsą się jej kolana. A gdy zaczął mówić, ciało przestało obchodzić akolitkę, bo umysł zaatakowała setka przeróżnych myśli. Ingrid... i nazwisko, którego nie słyszała od dawna, nazwisko jej matki. Nie wiedziała, że kiedykolwiek jeszcze je usłyszy. Spojrzała w stronę Soll, dopiero po fakcie uświadamiając sobie, że w panujących ciemnościach i tak nic nie zobaczy. Widziała tylko blokującą drzwi, zwalistą sylwetkę brodacza. Czy on je widział? Nawet w takich ciemnościach? Wydawało się, że patrzy wprost na zaskoczone i przerażone, przynajmniej w przypadku Ingi, dziewczyny. Lepiej było nie myśleć. Musiała zobaczyć ten list! Setki pytań, które pojawiły się w głowie, wymagały odpowiedzi. Ruszyła w stronę nieznajomego, starając się pewnie stawiać kroki.
- Tak, przeczytamy. Soll... to znaczy Regina, ma mocną okowitę. Wymienimy ją za trochę jedzenia.
Zerknęła na towarzyszkę. Miały się przecież trzymać razem, tylko to była ich jedyna waluta teraz. O innej Inga wolała nie myśleć. Poczekała na jasnowłosą i wzięła ją za rękę. Razem to razem. Oby krasnolud nie okazał się złośliwy.
 
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172