Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2010, 21:44   #1
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
WFRP 2ed - Życie II

Życie II





Stary klasztor stał na uboczu. Mówiono o nim, że był tu kiedy jeszcze Rosenberg był jedynie kupą chat wokół kamiennej budowli. Pewnie kroniki klasztorne mogły by rzucić na ową opowieść blask prawdy, gdyby kogokolwiek to interesowało. I gdyby mnisi strzegący kamiennych, porosłych zielonym bluszczem murów dopuścili kogokolwiek obcego do onej księgi. Jednak Zgromadzenie Braci Mężnych Świętego Sigmara było zborem o ścisłej regule. Nikt obcy nie miał wstępu w mury klasztorne. Nawet dostarczający do klasztoru żywność dostawcy przekazywali pożywienie przed bramą klasztorną dyżurnym mnichom. Tak by nikt niepowołany nie zakłócił spokoju świętego, spokojnego i wiekowego miejsca. Nie słyszano o wyjątku od tej reguły. Do teraz.



Animositas sam nie wiedział jak to się stało, że jego modły zostały wysłuchane. Nie wiedział tego również Tupik ni żaden z pozostałych chłopaków, którzy widzieli przecież jeszcze wdzierającą się do „Rzeźni” Ormeta tłuszczę. Widział z jaką pasją i zaciętością rżnięto bez zmiłowania każdego, kto dawał znak życia w oberży. Każdego poza Harapem, którego dobrzy ludzie próbowali ocalić. Nad tym wszystkim górował krzyk Ormeta. Tupik pamiętał, że chciał podnieść się, krzyknąć do ludzi że to właśnie zdradziecki karczmarz, wyjaśnić prawdę. Uprzedził go Jeremiasz, ale nim zdołał wychrypić o co mu chodzi przeszyło go bodaj z pięć bełtów. Tupik losu nie kusił. Lepiej już było zostać uznanym za martwego. A później pojawiła się Straż Książęca! Skąd? Czemu? Po co i z czyjego poduszczenia? Wszystko to zeszło na plan dalszy. Tracący świadomość Levan usłyszał jeszcze warknięte przez kogoś słowa „Szukajcie tych od Miżocha. Mają znak...”. „To ci?” „Nie wiem, bierz...”. Co było dalej nie pamiętał żaden z nich, ale suma summarum świadomość odzyskali w przyklasztornym leprozorium. Nie byli tu sami, ale pozostali pacjenci też nie przypominali trędowatych. I tak oto stali się świadkami i uczestnikami pierwszego złamania reguły klasztornej o jakim ktokolwiek w Rosenbergu mógł wspomnieć. Nie mieli tego zakonnikom za złe.


Trzy miesiące rehabilitacji i powrotu do pełni sił był najdłuższy w ich życiu. Dochodzące z miasta wieści, przekazywane im przez kilku przyjaźniej nastawionych mnichów, głosiły iż miasto zamieniło się w arenę walki. Gangi walczyły pomiędzy sobą o schedę po Harapie i po innych, których zabrakło. A było tych niemało. Każdy z każdym zawierał sojusze, zdradzał i wbijał nóż w plecy. A oni siedzieli za klasztornymi murami. Bezpieczni i … bezczynni. Ta bezczynność doprowadzała do szału, ale i tak ich organizmy nie były jeszcze gotowe do walki na śmierć i życie. Jednak bezczynność w chwili, kiedy w mieście tworzył się nowy ład bolała niczym zadra. Na próżno jednak zdawały się ich prośby i groźby a słabość organizmów uniemożliwiała pokonanie siłą oporu mnichów. Zresztą druga strona medalu, opowieści o Gwardii Książęcej, nowo powstałej sile, która imieniem władcy Rosenbergu i ziem okolicznych, Księcia Malcolma de Rousso, dokonywała eliminacji wszelkich mętów które tylko wpadły jej gwardzistom w ręce, zniechęcały do rychłego powrotu do miasta. Bo przecież pewnym było, że powracający do żywych chłopaki wnet staną się monetą przetargową, celem i ofiarą planów i działań. Swoje musieli by wywalczyć a najwidoczniej pora po temu nie była najodpowiedniejsza. Bezpieczna kryjówka leprozorium dawała doskonałe schronienie, choć nie znana była przyczyna dla której mnisi zdecydowali się łamać wiekowy zakaz. I wszelkie próby indagowania ich w tej materii spełzały na niczym. Bracia traktowali wszystkich ich, chorych z leprozorium, jakby w rzeczy samej chorzy byli na leprę. Albo jeszcze gorzej. Jednak z drugiej strony prośba Tupika, by wymienili odcięte głowy chłopaków Burego na brzęczącą monetę w burgu kupieckiej kompanii została w końcu przez nich spełniona. Fakt, że nie dostali tyle co chcieli; mnich który się tego podjął widać w targowaniu był gorszy od klepania paciorków a i przecie życie zbirów znacznie w mieście potaniało; ale to co dostali i tak lepszym było niż to co dostali by w chwili, kiedy w końcu pozwolono by im opuścić klasztor. Od czasu jednak owej wymiany mnisi zdali się jeszcze bardziej pogardliwie spoglądać na swoich podopiecznych. Ich samych nie specjalnie to dziwiło a do podobnych spojrzeń byli nawykli.




Najbardziej musiało boleć to samego Animositasa. Wiedział że to jemu chłopaki zawdzięczają, iż znaleźli w klasztorze bezpieczne schronienie. Jemu i znakowi Miżocha. O dziwo nie tylko chłopaki Grabarza znaleźli się w leprozorium, ale i inni, wywleczeni z oberży jako ludzie Animositasa. Pomyłka? Trudno było powiedzieć. Wcześniej mogli by nawet być wrogami, mogli stanąć po stronie dwóch różnych Harapów. Wciśnięci jednak w rytm modlitw, mnisich zaśpiewów w zwartych regułach pomiędzy jutrznią a kompletą, z dnia na dzień stawali się sobie bliżsi. Jednym losem połączeni. Dobrzy ludzie z miasta Rosemberg. Którzy jednego feralnego poranka znaleźli się w spelunce Ormeta. Cudem ocaleli i spłacający Sigmarowi ów udzielony znienacka kredyt odmawianymi modłami. Wbrew sobie samym. Wspólnie.



************


Ten dzień w końcu nadejść musiał. Przecież od samego początku dziwnym im się zdało, że mnisi wzięli ich pod swe opiekuńcze skrzydła pomimo tego, że nie sposób było nazwać ich ludźmi szczerych serc wypełnionych męstwem i odwagą. Z Sigmarem i jego kultem nie mieli zbyt wiele wspólnego, no może poza wspomnieniami z obrządków w których za przymusem rodziców uczestniczyli w młodości. Tym bardziej dziwnym była atencja mnichów, którą tłumaczyć mógł tylko dziwny symbol, jaki wydarli Miżochowi. Nie wszyscy z nich, tylko chłopaki Grabarza, ale i tak korzyści z tego spłynęły na wszystkich ocalonych z „Rzeźni” Ormeta. Leczono ich na tyle starannie, że po miesiącu wszyscy już byli na nogach i nawet najbardziej skłuty Grzeczny potrafił wstawać z łoża i poruszać się o własnych siłach. Pielęgnowani z troską zupełnie niezrozumiałą z każdym dniem dochodzili do siebie. Dystans jednak, jakim kapłani i mnisi odgrodzili się od swoich „gości” większy był niźli mur grodzący ich od świata. To najbardziej bolało Animositasa. Jakby nie był godzien ich uwagi. Jakby grzech jakim się skalał czynił go w ich oczach gorszym jeszcze niźli jego kompani. Młody akolita pamiętał spojrzenie jakim obrzucił go szafarz, który odwiedził ich dnia pewnego. Ten właśnie, którego prosił o umożliwienie złożenia kapłańskich ślubów. Spojrzenia pełnego pogardy i obrzydzenia. Poza spojrzeniem Animositas bardziej jeszcze zapamiętał to, że od tego czasu wszyscy kapłani i mnisi zaczęli traktować go jak pariasa. Jak powietrze. Albo coś jeszcze gorszego. Do tego dnia.



Nic nie zapowiadało, że ten dzień inny będzie od pozostałych. Do popołudnia zresztą niczym od poprzednich się nie różnił. Jednak w chwili, kiedy do ichniego schronienia wkroczył stary mnich, o pożółkłej pergaminowej twarzy i bladym spojrzeniu gasnących oczu, którego dotąd nie widzieli nigdy, wiedzieli że będzie to coś specjalnego. Kiedy zaś przemówił skrzekliwym głosem, już po pierwszych słowach wiedzieli, że nadeszła na nich pora.


- Musicie odejść. Dziś o zmroku. Kazałem przygotować wasze rzeczy. - poprowadził ich do okna ukazując dziedziniec leprozorium, gdzie leżał ułożony w stosy ich dobytek. Ten w którym wkroczyli, czy też zostali wniesieni w mury klasztorne. Starannie uprane ubrania, poszyte i pocerowane ślady po wrażych ostrzach, naostrzony oręż. Wszystko zachowane ze starannością krasnoludzkiego zbrojmistrza. - Już nadszedł wasz czas. Weźcie jednak TO! - mówiąc to podał w wyciągniętej dłoni symbol, który zdarli z szyi Miżocha. Animositas pierwszy wyciągnął dłoń, ale stary mnich uchylił wisior i mijając wyciągniętą dłoń stojącego ze ściągniętym gniewem obliczem akolity podał wisior Levanowi. - Kiedy zrobi się gorąco, kiedy nie będziecie mieli dokąd pójść a wrogowie będą otaczać was zewsząd, przyjdźcie tu z nim a ja wam pomogę. Jednak, jeśli mogę radzić, wyjedźcie z miasta. To złe miejsce a w najbliższym czasie może stać się jeszcze gorszym...



Stary chyba miał dar proroczy, bo jego słowa zaczęły się spełniać szybciej niż by chcieli...



**********************



Poprowadzono ich najkrótszą drogą na zewnątrz. Przez ogród mniejszy, wzdłuż kamiennych porośniętych gęstym bluszczem murów, obok nekropolii której starannie utrzymane nagrobki zdobiły gdzieniegdzie kwiaty, aż po boczną bramę. Tutaj furmani zwykle pozostawiali cięższe zapasy by oddać je w ręce oczekujących mnichów. Prowadząca ich czwórka mnichów zatrzymała się w tym miejscu a jeden z nich podszedł do Tupika.


- Ktoś chce z tobą pomówić na odchodnym. Twoi kompani poczekają. Chodź za mną. - powiedział nie znoszącym sprzeciwu głosem. Tupik miał tak bardzo dość klasztornych nakazów i zakazów, że w pierwszej chwili chciał nie posłuchać owej obcesowej prośby, ale w końcu ciekawość wzięła górę. Czuł bowiem, że to coś ważnego. Nie zmyliło go przeczucie.


Wnętrze mniejszej kaplicy ziało chłodem, ciemnością i pustką. Młody kapłan w szarej sutannie bez cienia wahania wkroczył w półmrok pewnie prowadząc po kamiennej płycie ku osłoniętej alkowie. Nie mówiąc ni słowa wskazał Tupikowi klęcznik przy niej. Wewnątrz ktoś się poruszył. Niziołek czując się nieco niezręcznie podszedł i nie klękając; z jego wzrostem wyglądało by to kuriozalnie; zagaił.


- Pobłogosław mnie Panie, bo zgrzeszyłem – po czym uśmiechnął się w duchu. Cieszył się, że wraca mu dawna fantazja. Czuł się dziś wolny jak nigdy dotąd.


- Nie błaznuj. Nie przyszedłem tu błaznować ani...


- Po co zatem przyszedłeś?



- … ani odpowiadać na durne pytania. Nie mam na to czasu. Nadeszła pora spłacenia długu. Wiem, że planujesz wrócić do miasta a z waszą reputacją, albo się na was wszyscy rzucą, albo posłuchają. I wiem też, że masz możliwość wymóc posłuszeństwo na innych. Masz w sobie to coś. Mój Mistrz, ten który nakazał wam pomóc, przewidział to co się w mieście wydarzy, ale i jego zaskoczyła skala. Po śmierci Harapa, obu Harapów, miasto ogarnęło szaleństwo. Każdy większy herszt byle jakiej bandy myśli, że będzie następcą Harapa. Walczą o schedę po tych co odeszli, o nowe wpływy, walczą o władzę i między sobą rozliczając zadawnione waśnie. A miasto na tym cierpi. Trzeba to ukrócić i ty ze swoimi to zrobisz. Masz na to tydzień. Jeśli ci się uda może i zostaniesz nowym szefem. Mistrz byłby dumny. I chętnie by ci pomógł. Na wstępie dostaniecie nową melinę, bo Nora jest już spalona. Wszyscy was tam szukali.


- Skąd pewność, że nowa spalona nie jest? Albo, że w ogóle zechcę z niej skorzystać?


- Nie jesteś głupcem Tupik! Znajdziecie tam wszystko co niezbędne. I będziecie mieli miejsce do odpoczynku a to rzecz cenna wielce. Mistrz chce by się wam powiodło. Jeśli się spiszesz, za tydzień zostaniesz jednym z nas i staniesz się Szefem. Wszystkie gangi w mieście będą ciebie słuchały. Wszyscy. Jest jednak jeden warunek.


- Jaki?



- Wybierzesz sobie jednego człowieka ze swojaków. On z tobą pozostanie. Pozostałych wystawisz na śmierć, zgładzisz lub pomożesz nam zgładzić. Ten którego wybierzesz wraz z tobą stanie się jednym z nas.


- Czyli kim? I kim jest ten cały Mistrz?


- Za dużo pytań jak na jedno spotkanie. Ale dowiesz się, to pewne, że się dowiesz. Jednak nie próbuj być za cwany, nie idź w ślady Harapa. Im to jak widzisz nie posłużyło.



- Co mam zrobić? Gdzie ta wasza melina?


- Na tyłach burdelu „Słoneczna Diva” jest przybudówka. Wchodzi się przez podwórze sąsiedniej kamienicy. W jej suterenie są piękne, przepastne piwnice. Czujcie się jak u siebie w domu.


- Wzruszające. Jakieś rozkazy?



- Rozejrzyjcie się na mieście, pogadajcie, rozeznajcie sytuację, nie było was w końcu bite trzy miesiące. Macie tydzień na podporządkowanie sobie miasta. Wiem, że to mało, ale wierzę, że wam się uda. Tobie się uda. Bo za tydzień będziesz naprawdę kimś Tupik. Więc ssraj na swoich pożal się boże kumpli. Oni bez wahania by zrobili to samo. A jak ty się nie zdecydujesz...


- To?



W kaplicy zapanowała dziwna cisza. Trwała długo. Na tyle długo, że zniecierpliwiony Tupik odsłonił ciężką storę dzielącą go od alkowy w której musiał być jego rozmówca. Jednak alkowę wypełniał jedynie chłód. Ledwie może chłodniejszy od reszty kaplicy...




================================================== ==



Ostatnia uwaga: w poprzedniej sesji Gracze kozaczyli wdając się w walkę. Teraz ostrzegam: w walce się umiera. A wygrywa ją ten, co przeżyje, pamiętajcie o tym.

Powodzenia.
 
Bielon jest offline  
Stary 14-03-2010, 00:36   #2
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Młody akolita Sigmara spędzał kolejną bezsenną noc na modlitwie i rozmyślaniach. Targały nim sprzeczne emocje z jednej strony był szczęśliwy że wypełnił przysięgę złożoną bogowi a z drugiej strony zastanawiał się czy dobrze zrobił ratując wszystkich którzy przebywali w "rzeźni" w końcu nie zrobili mu nic złego ale nie byli to przykładni obywatele to byli gangsterzy. Modlił się do Sigmara własną wymyślona modlitwą "Sigmar jest młotem który uderza w mych wrogów, jest światłem które mnie oświeca i jest skarbnicą która udziela mi wiedzy i rady". Młody akolita był wściekły, kapłan którego zapytał o udzielenie mu ślubów kapłańskich go zignorował i w dodatku popatrzył na niego jakby Animositas był robakiem którego należy zdeptać. Sigmarita był pewien że na możliwość przyjęcia ślubów zasłuzył już kilku krotnie, ratując Berencjusza który wysłał go do tej zapyziałej dziury, oraz biednego Mathieu który nie przeżył spotkania w "Rzeźni". A ten człowiek który nie udzielił by im gościny gdyby nie znak Sigmara śmiał mówić mu że nie jest godzien przyjąć ślubów, w dodatku po tym jak Animositas prawie zginął wypełniając przysięgę daną Sigmarowi. Od tamtych zdarzeń minęły już trzy miesiące jednak Animositas ciągle do nich wracał zastanawiając się czy postąpił słusznie. Młody akolita z pokorą znosił to jak traktowali go inni sigmarici swój czas spędzając na różnych rozmowach z współlokatorami. Zwłaszcza z inteligentnym jak na tych ludzi Tupikiem. Młody akolita znów wrócił do swego zwykłego rozkładu dnia. Modlitwa, mnóstwo modlitwy. Inni też się modlili ale Animositas wiedział że modlą się z przymusy, nie przeszkadzało mu to. Sam akolita nie modlił się tylko do Sigmara modli się także do Vereny aby ta obdarzyła go zdolnością sprawiedliwych osądów oraz do Ulryka aby ten dopuścił że gdy Animositas biedzę wracał do Altdorfu nie było zimy. Inni sigmarici traktowali go jak powietrze lub trędowatego, to bolało. Animositas nigdy nie był uścieleniem cnót Simgara ale też nigdy nie złamał danej mu przysięgi ani żadnej zasady zakonu.

Aż wreszcie nastąpił ten dzień gdy przywódca klasztoru wezwał ich do siebie. Mówił że muszą opuścić świątynię. Gniew który kumulował się w Animositasie od trzech miesięcy osiągnął wtedy masę krytyczną i po prostu znalazł ujście przez usta młodego akolity. W dodatku mistrz zakonu nie chciał oddać mu wisiorka Miżocha do którego Animositas miał największe prawa.

-Co!? Ty śmiesz mnie wyrzucać ze świątyni?- Wykrzyczał Animositas. Czul że to niesprawiedliwe. Ty masz obowiązek udzielić mi gościny w świątyni tak długo jak będę tego potrzebował. Ja mogę w tej świątyni zostać tak długo jak będę nosił ten znak na szyi.- Powiedział Animositas wyciągając spod ubrania znak Sigmara Młotodzierżcy. -Ja rozumiem że nie chcesz mnie tu gościć ale nie możesz odmawiać mi gościny za coś co uważasz za błąd. Nigdy nie rób takich rzeczy ale ty należysz do tych kapłanów którzy mnie zapamiętają i nie wpuszczą do zakonu choćbym dzierżył w ręku Ghal maraz. Ty siedzisz w zakonie podczas gdy w mieście rozwija się kult chaosu. Ja go szukałem a ty co robiłeś? Może ci przypomnę co przysięgaliśmy "Przysięgam za wszelką cenę zwalczać chaos i zielonoskórych." Stawałem oko w oko ze stworami które ty widziałeś tylko na obrazach ksiąg. Wypełniałem swe powołanie jednocześnie rozmyślając nad tym że szukamy chaosu wśród tych u których nie trzeba. Zwalczamy tylko tych z widocznymi mutacjami albo tych których złapiemy na rytuale. A co z tymi którzy wyznają chaos codziennie a nie mają mutacji? Chaos jest wśród nas trzeba go tylko poszukać. My sigmarici winniśmy zwalczać chaos a nie siedzieć w klasztorze i czytać jakieś księgi. Jestem zatem szczęśliwy że opuszczam to miejsce. Zapamiętaj jednak że po śmieci Verena nie będzie ci tak łaskawa. Mam nadzieje że w czasie walki opuści cię także Ulryk. Za to co zrobiłeś. Za to że wyrzuciłeś sigmaritę ze świątyni należy ci się wszystko co najgorsze.

Młody akolita odebrał swoje rzeczy i opuścił klasztor. Prowadzili go drogą. Ktoś chciał zobaczyć tupika, Animositasa to nie obchodziło. Był zbyt zdenerwowany tym że został potraktowany jak robak i wyrzucony ze świątyni Sigmara. Więc to co działo się z Tupikiem obchodziło go naprawdę niewiele.
 

Ostatnio edytowane przez pteroslaw : 14-03-2010 o 00:43.
pteroslaw jest offline  
Stary 14-03-2010, 02:05   #3
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Tupik zastanawiał się kiedyś czy nie zostać kapłanem... Trzymiesięczny pobyt w klasztorze ostatecznie wybił mu to z głowy. Nie chodziło nawet o ograniczenia, bo jak mniemał słudzy halflińskiego boga ziela niespecjalnie poddają się ograniczeniom. Jednak sposób życia Sigmarytów zwyczajnie nie był tym do czego dążył Tupik.
Mimo wszystko zdołał się nieco wyciszyć, wykurować i wyspać - jak chyba nigdy w życiu. Przy okazji zauważył, że dużo lepiej radzi sobie z targowaniem, z jednej skromnej porcji jaką dostawał wraz z innymi na początku, dojechał do trzech na koniec pobytu! Oczywiście coraz skuteczniej tłumacząc się tym, że wraca do zdrowia i zwiększa mu się apetyt...
Tupik realnie wypoczął... już po jakimś miesiącu, a kolejne gdyby nie co rusz wyszukiwane zajęcia byłyby istną katorgą nudy. Przynajmniej mnisi nie zamierzali fundować im rozrywek...pozostawała reszta bandy. W tym kilku z poza bandy Grabarza. Czy byli po właściwej stronie czy też dali się oszukać? To prawie nie miało znaczenia. Liczyło się że od trzech miesięcy przebywali z bandą Tupika i jako tako zdołali nawiązać nić porozumienia. Tupik zaś doskonale wiedział, że musi być przyszykowany na powrót, bardziej niż na walkę z Miżochem czy z Burym. "Ośmiu zaprawionych w boju ludzi w tym doskonały strateg..." - Tupik wiedział, że to niewiele w porównaniu z całą masą wrogów, z drugiej strony jeszcze nigdy nie czuł się tak silny, dodatkowo z poparciem Sigmarytów mógł zdziałać wiele, być może wystarczająco wiele by nieco zmienić wizję kapłanów... A jeśli nawet nie zmienić, to zwyczajnie ją przetrwać. " Jak zawsze".

Gdy wychodzili z więzienia halfling poczuł ulgę, co by nie było żył, był zdrowy, miał nawet trochę pieniędzy z głów bandy Burego - swoją piątą część. " Czy nie powinienem brać więcej jako szef??...Chyba będę musiał obmyślić jakieś składki..." - cóż efekty wyuczonego targowania się objawiały się na różne sposoby...

Tak czy inaczej na koniec wizyty w klasztorze - zbyt długawej wizyty jak na jego turystyczne wymagania... kolega Sigmaryta zafundował wszystkim kolejne przedstawienie, jakiego się nie spodziewał a jakie żywcem przypominało mu kilka innych wybuchów wściekłości, jakie Sigmaryta objawiał - w tym ostatnie u Harapa , kończące się rozrubą...zaczynał się już do tego przyzwyczajać... " On jest chyba jeszcze bardziej narwany niż Grzeczny...aż mi szkoda Matta , pod nosem rośnie mu taki konkurent..."

(...) - Za to co zrobiłeś. Za to że wyrzuciłeś sigmaritę ze świątyni należy ci się wszystko co najgorsze. zakończył Animostasis wyrzucać kapłanowi.

- Amen - zawtórował mu wesoło Tupik...- wyraźnie rozbawiony i dziwnie radosny z powodu zasłyszanych słów. Po rozmowie z kapłanami, z całej gorącej siły swego serduszka zanosił jego prośbę wraz z Animositasem do Sigmara.

Tupik miał sporo czasu na przemyślenia... bardzo sporo, większość ustalał już w klasztorze, ale pożegnanie jakie zgotowali mu klasztornicy, ich wiedza, nagle objawiona halflingowi, stanowiły przełom.

Wiedział, że będzie musiał się przyszykować na powrót, sam, niezależnie od reszty, wiedział, że to na nim będą się skupiać pytania i żądania innych miniszefów. A on będzie musiał błyskawicznie odpowiadać i decydować... Czuł, w przeddzień rozróby z Harapem, że mało ma czasu na myślenie i działanie. Teraz nie było lepiej, odgrodzony od miasta nie miał żadnych dokładnych informacji... ale nie było tez najgorzej, mieli niby nie spaloną siedzibę, choć świadomość że klasztornicy o niej wiedzą, sprawiała, że była równie spalona jak wcześniejsza nora... choć jeszcze nie przez tydzień...
Wiedział, że ma mało czasu a musi sprawdzić wiele rzeczy. W samym centrum zła musiał chwilowo umiejscowić... Sigmarytów, szczególnie po ostatniej rozmowie. To oni zdawali się kierować sznurkami, na których podczepiony był Miżoch i nowy Harap. "Plan nie był głupi, klasztornicy za pomocą Miżocha i Harapa chcą przejąć władzę w mieście, zapobiec wielkiemu złu ( a czemu to ma zapobiec...? ) i kierować nowym szefem tak aby było dobrze." Sytuacja w mieście jasno pokazywała jak jest w nim źle jak nie ma przywódcy, Tupik pamiętał to z wcześniej, wiedział że tak to się skończy.

"Czegoś mi jeszcze brakuje... Karl, Złotousty Karl, czarny karl, karl wartościowy niczym sztabki złota i przeklęty niczym najgorsze zlecenie... Miżoch chciał go dopaść... realnie chciał a Miżoch był od kapłanów... Wielki szef szefów decyduje kto jest chroniony a kto nie, nie ma problemu z pozbyciem się Karla i ratuje miasto przed wielkim złem... Kurwa, czy ja naprawdę wierzę w te przepowiednie?? Nie ważne zresztą, oni wierzą a to już wystarczy by to rozważać... i poznać ich plan , ich zamiary. Ale dlaczego po prostu Mizoch sam nie wykończył Karla, przecież dobry był skurwysyn... To...to trochę tak , jakby kapłani sami nie mogli pozbyć się zła...i potrzebowali do tego rąk zbirów...a te zbiry które chciały z nimi gadać już nie żyli...reszta zaś jest pewnie jest nie do opanowania, nie w czasie strachu i terroru i rzucania się sobie do gardeł... Tym razem ja muszę być o krok naprzód, jak te chuje mogli mi kazać wybrać jednego z chłopaków a resztę skazać na śmierć? Ciekawe czy Animostas podzieliłby los reszty "skazańców", ciekawe czy się choć domyśla, jak szybko jego kapłani skazaliby go na śmierć, zresztą przez trzy miesiące już go traktowali jak wyrzutka... nawet nie pozwolili mu mieszkać z nimi..."

" A nowi? Może zostali nam przydzieleni, podrzuceni... nie chyba ich widziałem w środku, ale to nadal nie wyklucza indoktrynizacji... o mnie skubańcy coś niecoś wiedzieli, mogli i o nich... mieli dość czasu żeby dowiedzieć się wszystkiego...i na pewno to zrobili." - Tupik zrozmuiał po kilku rozmowach, że czcigodni mnichowie ze świątyni nie próżnowali i że siedzieli głębiej w intrydze związanej z Harapem niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

"A Animostas? Dość dziwny zbieg okoliczności, nie ma co mu zawdzięczać życia, ocalił nas medalion a ten byśmy mieli niezależnie czy Sigmaryta dotarłby na spotkanie z Harapem czy nie. Pożegnanie kapłanów zdawało się przekonujące...ale czy nie za bardzo?" - zastanawiał się dociekliwy Tupik.
Z drugiej strony modlił się wraz z Sigmarytą raz w tygodniu ale szczerze... przynajmniej przez kwadrans, dopóki nie zrobił się głodny. Dziękując Sigmarowi za ocalenie z rozróby. Jego codzienne szczere, błagalne niemal modlitwy do Pheniasa jakoś nie skutkowały, zioła za nic nie chciał się pojawić a kapłani zarzekali się , że nie hodują ani nie handlują. Gdy zaś oddali mu wszystkie rzeczy Tupik omal się nie rozpłakał, z wyrzutem spojrzał jedynie na kapłanów - Przez cały czas to mieliście!? - zadał wręcz bzdurne pytanie połączone z wyrzutem wymalowanym na jego twarzy... gdyby wiedział, że jego rzeczy są wciąż na terenie klasztoru, niechybnie naraziłby się na świętokradztwo próbując odzyskać swój zapas... Niemal doskoczył do swych pakunków wygrzebując fajkę i sprawdzając czy nie zabrali mu... -No ! " Jest!" - niemal natychmiast, nie bacząc na krzywiącego się kapłana zapeklował i odpalił, wciąż nie mogąc wyjść do końca ze złości. " Trzy tygodnie mnie świnie przeciągnęli , mając wszystko pod ręką !" - kolejne buszki uspokajały i wkrótce halfling był gotów na wyjście, nic dziwnego że tak wesoło rozmawiało mu się z kapłanami, i że tak wesoło przyjął pożegnanie Animositasa. Ale byłby w błędzie ten kto by myślał, że wesołkowatość potrafi uśpić czujny umysł Tupika.

Wiedział już jak wiele rzeczy może okazać się oszustwem. Czyż sam właśnie nie igrał z losem? Czy nie powinien powiedzieć przyjaciołom o rozmowie? Obawiał się , że w niczym by to nie pomogło, a wręcz rozbujałoby wyobrażenia reszty, przez cały tydzień pilnowano by jego zamiast skupić się na działaniu i osłonić przed tym co nieuniknione. Wiedział, że nim zajmie się Karlem, będzie musiał ogarnąć sytuację w mieście, wiedział, że nim zajmie się świątynią i jawnym zagrożeniem skierowanym na chłopaków będzie musiał się przygotować i poznać sposób w jaki podstawili Harapa.Nie mógł pozwolic sobie na Tupików dwóch... 'Ciekawe jak długo z nimi współpracował nim postanowił zagrać na własna rękę...czyżby poszło o Karla? O chaos? - całkiem możliwe, biorąc pod uwagę fanatyzm nowego... i kapłanów." Tupik podejrzewał , że Nowy się mylił... i to bardzo, że kapłani byli zdolni do znacznie większych poświęceń niż stawanie w otwartym boju z orężem w dłoni... Gdy przychodziło poświęcić najbliższych...członków własnego kultu...braci - to było prawdziwe wyzwanie, prawdziwa próba wiary...
Tupik logicznie wnioskował, że skoro wymagano takich poświęceń od niego, sami kapłani wobec siebie stawiali co najmniej takie samo...
"Ta sztuczka z alkową była całkiem niezła... będę musiał sam ją kiedyś wypróbować... pewnie mają tam wydrążone tuneliki w ścianach...już kiedyś widziałem coś takiego" Tymczasem spokojnie obserwował wzburzonego jeszcze Animositasa, oraz resztę bandy, wiedział , że powinien coś powiedzieć... ale nie śpieszył się z tym zbytnio. Wolał usłyszeć co inni mają do powiedzenia, nim jego słowa ukierunkują ich myślenie, nim zaciemni znaki, które mógłby otrzymać milcząc. Tupik wiedział ile prawdy jest w powiedzeniu, że mowa jest srebrem a milczenie złotem. Swoje przemyślenia, przynajmniej sporą ich część i tak musiał pozostawić dla siebie, a co do powrotu do miasta pewne rzeczy zdawały się oczywiste...

Oczekiwał pytania o rozmowę z kapłanami... mógłby powiedzieć od razu, że wezwano go by poinformować o melinie ... lub coś więcej, jednak gdyby zrobił to od razu, nie wiedziałby kto go pyta - a dokładniej, kogo to interesuje. Animositasis przykładowo zdawał się nie być zainteresowany, choć w jego przypadku można było rozumieć to dwuznacznie... a nawet wieloznacznie...

Tupik tymczasem ponownie nabił fajkę, choć tym razem niemal wyłącznie z tytoniu, wciąż jeszcze szumiało mu w głowie...miał długą przerwę...
Zawsze nabijał fajkę gdy chciał zyskać na czasie w rozmowie, ale wiedziała o tym praktycznie wyłącznie stara gwardia...nowa nie miała okazji jeszcze się przekonać.

-Wiesz co - powiedział po pewnym czasie halfling ... - nadaję Ci Ksywkę Ani-mru-mru , w skrócie Ani, ale każdy będzie wiedział o co chodzi... bo nowy to Ty już nie jesteś - powiedział, dając mu do zrozumienia znacznie więcej niż tylko to, że otrzymał właśnie ksywkę - nie chodziło tylko o wyrażenie tego aby lepiej już nie mówił do oficjalnych person - co niemal zrównywało go z zakazem Grzecznego ( gdyż ten tez czasem potrafił wypalić...z grubej rury ujmując to delikatnie) , ale nadanie ksywki oznaczało formalne przyjęcie, a przynajmniej oficjalna akceptację, poza tym jego imię i tak było zbyt skomplikowane w codziennej wymowie, a ksywka pasowała jak ulał...
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 14-03-2010 o 13:53.
Eliasz jest offline  
Stary 14-03-2010, 11:14   #4
 
Trojan's Avatar
 
Reputacja: 1 Trojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skał
Matt „Grzeczny” Burgen



Pamiętał wszystko co wydarzyło się w „Rzeźni” doskonale. Każdy pierdolony, wystrzelony weń bełt przypominał mu się każdego dnia. Po wielokroć. Pewnie dla tego budził się z krzykiem leżąc na łożu boleści, desperacko szukając dłonią okowitki. Nie było jej a skurwiele w habitach zdawali się za nic mieć jego prośby o spirytus. Szczęściem zaczęła mu się rana paprać i musieli ją przemywać. Spirytusem. Po dwóch dniach udało mu się przekonać mnicha, że może zrobić to sam. Od tego czasu świat był piękniejszy. Przez czas jakiś. Dopóki nie okazało się, że z raną naprawdę jest źle. Makowe mleko przynosiło ulgę tylko na krótko. Sił zaczęło brakować z powrotem a Grzeczny znów popadał w majak w którym przeżywał każdy ostatni dzień po stokroć.


Po miesiącu wstał z łoża. Wbrew zaleceniom zakonników, wbrew radom druhów, za nic mając ich uwagi i karcące spojrzenia. Pierwsze trzy kroki były niczym wspinaczka na oblodzony lodowiec, ale podołał. Dopiero na czwartym osunął się na ziemię. Drugiego dnia przeszedł już siedem kroków. Pod koniec tygodnia zaczął ćwiczyć.


Klasztor sam w sobie nie roztoczył nad Grzecznym owej magicznej aury, która stała się udziałem wielu ludzi. Potężną, wiekową budowlę porastał dywan bluszczu i mchu równie starego co sama budowla. Kolczaste pnącza nie były pomocne podczas wspinaczki. Pewnie dla tego mury klasztorne nie cieszyły się zbyt wielkim poważaniem złodziei a sam klasztor nie bywał zbyt często łupem zbójeckich szajek. Co tu, poza granicami cywilizacji, normalnym nie było. Inna sprawa, że Grzeczny słyszał w opowieściach prawych ludzi, o tym co zakonnicy uczynili z ostatnio schwytanymi świętokradcami. Opis kaźni mógł zniechęcić bardziej od kolców bluszczu. Jeśli ktoś miałby pytać Grzecznego o zdanie, przyznał by, iż znacznie kolczaste są jego zdaniem obyczaje i dusze mnichów. Grzeczny w życiu nauczył się kilku rzeczy. Jedną z nich było to, by ni zaglądać dobroczyńcy do szafy, bo można w niej znaleźć trupa i później martwić się co z tą wiedzą począć. Pominął więc dziwne zachowania kapłanów względem Animositasa, któremu przecie pobożność zastępowała odzież zwierzchnią. Nie zwrócił uwagi na dziwne wyobcowanie ich samych i pustkę w leprozorium gdy w mieście trędowaci byli wszak do czasu do czasu widziani. I milczeniem zbył niechęć zakonników do przekazywania im wieści ze świata. Miast tego poprosił o książkę. Mina kompanów gdy ujrzeli go jak rozczytuje się w modlitewniku zamkniętym w psałterzu Św. Cereba, rekompensowała trzy dni oczekiwania na księgę i ponawiania próśb.


W połowie trzeciego miesiąca wrócił do formy. Był już w stanie stanąć na rękach pod zimną ścianą budynku i jak niegdyś wykonywać dziesiątki pompek jedna za drugą. Czuł wracającą do nabrzmiałych mięśni moc. Był w formie. Odwyk, jaki zafundowali mu mnisi, odświeżył jego spojrzenie na świat. Nie spodobało mu się to co zobaczył. Obiecywał sobie, że zaraz po powrocie do świata żywych odwiedzi najbliższą gospodę i spije się w trupa. A potem to powtórzy. Po wielokroć. Jednak ze swoich planów nie zwierzał się nikomu. Tupik planował i myśli dawnych chłopaków Grabarza krążyły wokół tego co się przed trzema miesiącami przydarzyło. Oraz tego co wydarzyć się w mieście mogło przez ten długi czas ichniej nieobecności. On miał to w dupie. „Co ma być, to będzie” brzmiała jego podstawowa, życiowa maksyma. Sprawdzała się zawsze.


Nagłe wyrwanie się z marazmu było tym, czego zaczynał potrzebować niczym ryba wody. Dość już miał serdecznie modlitw i był niemal pewien, że jeszcze tydzień pobytu w świątyni a wyrwie rękę pierwszemu napotkanemu zakonnikowi i nią go zatłucze. Szczęściem, dla zakonników rzecz jasna, los uśmiechnął się do nich i mnisi sami uznali, że wykurowali już wszystkich. Choć szczerze mówiąc Grzeczny za cholerę nie rozumiał, czemu to czynią. Bo nie chciało mu się wierzyć, że noszona przez Miżocha blaszka ma aż taką moc. Wszystko to szyte było grubymi nićmi a fakt iż ktoś tak pobożny jak Animositas nie cieszy się ich uznaniem i poważaniem niejako stawiał zakonników w dziwacznym świetle. Kapłan zaś z tego powodu wyraźnie cierpiał. Grzeczny pamiętał, jak tamten podszedł doń po którymś kolejnym dniu obserwacji czytającego w skupieniu psałterz Grzecznego.


- Pomodlimy się? - zagaił z nadzieję w głosie i świętością emanującą z każdej pory skóry.


- Pierdol się. - odpowiedział mu grzecznie Grzeczny. Poskutkowało.


Problem jaki pojawił się nagle wobec nagłej decyzji zakonników uderzył w nich niczym grom z jasnego nieba. Powinni byli o tym rozmawiać, planować. Może zresztą już rozmawiali? Grzeczny jednak nie przypominał sobie zbyt wiele takich rozmów. Żadna zaś nie skutkowała konkretnymi planami. A było co zaplanować. Szczęściem mieli jeszcze chwilkę. Zawsze to lepsze niż nic.


- Nie wiem jak wam, ale mnie to śmierdzi. Wszystko. Od początku do końca. Ale skoro wracamy do miasta, trzeba by się gdzieś zamelinować i zastanowić co dalej. Wiadomo, że nie ma w mieście nikogo, kto wziął by wszystkich za ryj. Można by spróbować? Pamiętacie jak to zrobił Harap? Mówiono, że początku był jak każdy herszt, szefem małej bandy. Ale postanowił wziąć wszystko za ryj. Poszedł więc ze swojakami do drugiej bandy i postawił ich pod nożami wobec propozycji, jesteście z nami? I tak po kolei. Z czasem miał więcej ludzi niż inni i potem już mu poszło z górki. A ty Tupik nie jesteś od niego głupszy. Mogli byśmy spróbować. Była by zabawa... - każdy kto nie znał by Grzecznego mógłby wziąć jego planu na poważnie. On jednak mówił wpatrując się w „nowych”. I tym razem Animositas nie był jednym z nich. Bo prawda była taka, że albo teraz zdeklarują się, że są z ludźmi Tupika na śmierć i życie.


Albo nie.
 
Trojan jest offline  
Stary 14-03-2010, 13:52   #5
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Walka o teren... czyż nie zawsze o to chodziło ? O kontrolę na danym obszarze? Nawet psy oznaczały swój teren zajadle go pilnując. Tupik nie zamierzał popełniać błędu który popełniła reszta gangów, nie zamierzał walczyć i wykrwawiać się o schedę po Grabarzu, nie gdy do sięgnięcia była korona i władza nad całym miastem. Nie wiedział jeszcze tylko czy pogodzi swoje plany i ambicje z piekielnymi zamierzeniami kapłanów, wiedział jednak że zrobi co w jego mocy by ocalić siebie i chłopaków, wiedział, że łatwiej mu będzie tego dokonać gdy będzie na szczycie. Nawet Harap był siła z którą mnisi musieli się liczyć... A co najlepsze, w momencie w którym zakonnicy skazali na śmierć dwóch przyjaciół Tupika zmuszając go jeszcze do wyboru kto ma żyć a kto nie, przestali być w jego oczach niewinni, a to otwierało całkiem nową ścieżkę strategii i taktyki. Całkiem nową...

Całkowitą zagadką był Książe Malcolm de Rousso. Nie mógł być pionkiem... Pionkami byli gwardziści i to wyjątkowo silnymi pionkami...ale ważniejszy był Książe, sam rozgrywający. Był ewidentnie częścią planu mnichów..."Współpracował z nimi, w końcu to gwardziści wyciągnęli nas z Nory. Trzeba spróbować się z nim skontaktować...Harap nawet by nie próbował...a zaufanie, ba misja jaka powierzyli mi kapłani, jest lepszą tarczą niż najgorętsze modlitwy... Ha, dlatego dali amulet Levanowi... bo gdybym ja chciał przekombinować, spotkać się z księciem, to zwyczajnie bym zginął, a na moje miejsce wszedłby Levan, oczywiście po uświadamiającym spotkanku z kapłanami... Gdybym jednak zjawił się z wisiorkiem...lub choćbym wysłał Levana z instrukcjami... mógłbym namieszać kapłanom dogadując się z księciem. Wszystkich nas nie wykończą, jesteśmy im potrzebni, a przynajmniej póki co to najlepsza karta jaka mamy i trzeba nią rozgrywać z kapłanami póki można, póki nie wyrwie się od nich więcej kart - Książe może być grą wartą świeczki." Niektórych onieśmielały tytuły, funkcje, halfling toczył walkę o przywództwo gangów w pozbawionym moralności mieście. Książe nie mógł go już onieśmielić - a przynajmniej miał taką nadzieję

"A jeśli to Harap wyprodukował drugiego Harapa... chciał aby to ten zginął miast niego z rąk rozwścieczonych Sigmarytów...możne nawet Mizocha na niego nasłali...Nowy Harap zamiast ładnie i posłusznie zginąć, postanowił przejąć kontrolę korzystając z facjaty i dogadując się ze zbirami... - to mógł mieć na myśli kapłan mówiąc że Harapy się przeliczyli...równie dobrze mógł też ściemniać próbując ukryć nieudaną próbę zamachu... gwardziści byli zdecydowanie za blisko, jakby czekali zabezpieczając teren... czyżby mieli ochronić nowego Harapa? A może mieli za zadanie zabić ich obu... a ocalić "jedynie tych od Miżocha" i tylko ślepy traf, czy sam Sigmar zdecydował że dzięki wisiorkowi zabranemu zamordowanemu przez nich Miżochowi ocaleli. Na ironie gdyby go nie zabili, pewnie zginęliby wszyscy...

Tak to wyraźnie stawiało kapłanów za uszykowanymi gwardzistami... i jak sami przyznali pomylili się, może myśleli, że likwidując Harapa uzyskają spokój i będą mogli spokojnie działać, odszukać Karla i jeszcze go powstrzymać? Jak strażnicy z trudem pewnie próbują opanować chaos... o ile w ogóle się wtrącają. "Ewidentnie się przeliczyli, nawet pewnie nie rozważali chaosu jaki wywołają, pewnie liczyli na to że będą kontynuować kontrolę nad miastem... a tu proszę, taki myk im wyrządziła banda Tupika - nie dość że zabijając zapewne najlepszego agenta Sigmarytów - chyba dlatego się tak krzywili na nas i Aniego - to jeszcze uniemożliwili im podstawienie Harapa, czy inne przejęcie władzy, na dodatek szybko zrozumieli, że Tupik... rozsądny Tupik jest ich ostatnia deska ratunku na opanowanie sytuacji w mieście, nawet jeśli liczyli że w ciągu trzech miesięcy wybrany zostanie nowy szef i zamierzali go przejąć... no cóż , najwyraźniej się znów pomylili, a tydzień czasu wskazywał, jak bardzo im się śpieszy..." Tupik był prawie pewny, że za pośpiechem stoi jakiś rytuał... może Karl... na pewno Chaos i to okrutny, mnisi byli bardzo zdesperowani i tylko ślepiec by tego nie widział, mimo ich usilnych prób by ukazać to zupełnie inaczej.

Tupik miał zbyt wiele pytań, na które póki co mógł jedynie stawiać przypuszczalne odpowiedzi, odrzucając te najmniej logiczne... Tak życie było do bólu logiczne, pijesz dzień w dzień w nadmiarze, wysiądzie ci nerka, walczysz codziennie na miecze - już jesteś pewnie nieźle poharatany... Nie inaczej miało się z intrygą którą knuli kapłani... i nie tylko. Cała sprawa przypomniała grę na szachownicy, z jednej strony Sigmaryci, dysponujący całkiem pokaźna liczą mocnych figur... a z drugiej strony... ktoś niewiele gorszy, skoro mając taką armię jeszcze nie byli w stanie go pokonać... Co więcej strach, obawa czy wręcz nadzieja jaką dostrzegał w rozmowie z kapłanami wskazywała na to, że przeciwnik jest silniejszy od nich samych...do tego stopnia że potrzebowali Tupika, aby im pomógł.

Halfling nie łudził się że został wybrany jako jedyny i niezastąpiony przyszły lider bandziorów. Podobnie jak Harap, skurwysyn był dobry, najlepszy z bandziorów jakich Tupik znał a mimo wszystko dla kapłanów nie był niezastąpiony i gdy począł grać na własna rękę postanowili się go pozbyć.
Halfling musiał ukrócić manipulacje kapłanów, wyjść im na przeciw po przejrzeniu ich, tylko w ten sposób mógł zagwarantować sobie i chłopakom nietykalność. Co gorsza rozumiał też obawy Sigmarytów, wiedział, że to co nadchodzi musi być wyjątkowo paskudne, nie wiedział tylko jak pogodzić dwa sprzeczne zadania - powstrzymać chaos i powstrzymać Sigmarytów...
Domyślał się że "hojny dobroczyńca mistrz" chce go traktować niczym psa na łańcuchu. Ba kazał mu nawet pogryźć swoich braci... a Tupik zwyczajnie miał już dość Złych Panów nad sobą...

Wielokrotnie wałkował ze starą gwardią plan ataku na bandy, bardziej dla celów planu zastępczego... ale i z powodu pewnej trafności rozwiązania. Nie łudził się, że właśnie to robiły wszystkie inne bandy w czasie trzech miesięcy. Napady, przejęcia i nietrwałe koalicje. Wiedział, że jeśli z marszu zaczną zdobywać kolejne gangi, reszta szybko zbierze się w siłę przed wspólnym zagrożeniem.... Tak nawet to miasto potrafiło się zjednoczyć przeciwko wspólnemu zagrożeniu, Harap opierał je na strachu, każdy z miniszefów czuł się zagrożony, ale też nikt nie śmiał ( do czasu) kombinować przeciwko Harapowi. "Sprytna sztuczka dodatkowo wzbogacona pomocą świątynną, informacje, siły zbrojne, tajni zabójcy jak Miżoch..."
Bandziorom z miasta trzeba było wskazać wspólnego wroga i wspólne zagrożenie - i bynajmniej nie miała to być banda Tupika. Gwardziści mogli stanowić dobry cel, ale nie wtedy gdy gangi były rozbite i walczyły o tereny... trzeba było znaleźć łatwiejszego wspólnego wroga...przynajmniej na jakiś czas. "Ostatnim razem ściemnialiśmy przez dzień cały...tym razem będzie trzeba ściemniać przez tydzień..."

Do zbudowania alternatywnego planu przejęcia brakowało jednak podstawowych informacji - kto się ostał i w jakiej sile. Mogli być wykrwawieni i pomniejszeni, z drugiej strony jeśli gangów było mniej, ale liczniejsze - po przejęciach sytuacja mogła być nad wyraz trudna. Niestety siedmiu wspaniałych mogło nie sprostać walce i przejmowaniu gangów... Tupik miał na razie na celu realizację swojego planu A, którego gwoździem i kamieniem cegielnym mieli być bzyki. Przez trzy miesiące szykował dla nich mowę, przez trzy miesiące kombinował jak na trwale połączyć ich ze sobą, zawsze lekceważeni, niedoceniani, szturchani i wyśmiewani...ale nie przez Tupika, nigdy. On w nich zawsze widział ogromne możliwości, wynikające gównie z funkcji dostarczania informacji... ale i znajomości całego miasta, całego, a nie tylko własnego rewiru... przecież nie mieli żadnego, nawet mało kto wiedział gdzie śpią, gdzie trzymają się razem. Tupik wiedział, czasem przynosił im coś do żarcia, czasem odwiedzał tylko by podleczyć gówniarzy, zawsze jednak starał się budować u nich zaufanie...którego tak bardzo obecnie potrzebował.
Tylko nowoczesny strateg myśli w kategoriach nowoczesnych stylów walki, na stare każdy znał już sposoby obrony, nowe zaskakiwały każdego. Tupik przez trzy miesiące myślał nad przejęciem figur na szachownicy i to bynajmniej nie takich jakby się mogli towarzysze spodziewać... O nie, sytuacja wymagała po prostu sięgnięcia po środki nadzwyczajne, wiedział też że nic nie mając nic nie traci, i że warto spróbować...

Grzeczny... jak zwykle postanowił przyśpieszyć akcję... wręcz postawić ją przed murem, ale Tupik nie miał mu tego za złe, wręcz przeciwnie, furia Grzecznego i jego nieokrzesanie stanowiły często pretekst dla Tupika lub wyręczały go bez narażania na szwank własnej... reputacji. Prawdą było, że nie znali do końca nowych, nie mogli wiedzieć czy po wyjściu z więzienia ( jak przekornie nazywał klasztor) będą wciąż przejawiali takie samo zainteresowanie przyłączeniem się do bandy Tupika jak wcześniej. W sumie żaden z nich nie poznał jeszcze Tupika w akcji...a podczas tych trzech miesięcy nie miał powodu by okazywać jakoś specjalnie swe zdolności przywódcze, jedynie wiecznie żywe i przenikliwe spojrzenie sugerowało, że nie jest tak do końca rozbawiony i radosny jak by to mogło wyglądać. Nie mówiąc już o pierwszym tygodniu, gdy bez ziela niemal szalał z wściekłości - na tyle na ile pozwalały mu na to rany...choć z dumą musiał przyznać, że nie był tak pokiereszowany jak reszta, właściwie dzięki swemu wzrostowi i nie pakowaniu się na pierwszą linię frontu wyszedł z walk właściwie bez szwanku, jedynie noga bolała go od upadku kilka skaleczeń jakich nabawił się u Harapa tez nie było miłych, ale nim minęły trzy tygodnie czuł się w świetnej kondycji i formie, zdążył nawet nauczyć się kilku sztuczek...

Ani miał prawdziwy chrzest bojowy w grupie... nawet dwa z których najcenniejszym było stawienie czoła pracodawcy - Miżohowi, po za tym zaimponował Tupikowi swoja odwagą - o czym ten nie raz mu wspomniał podczas rekonwalestencji. Widać było, że wiarę stawia ponad życie i Tupik zamierzał o tym pamiętać. Ani mógł być kluczową osobą w rozplątaniu intrygi kapłanów a Tupik zdawał sobie z tego sprawę, wiedział jednak, że musi być ostrożny, nie wiedział jeszcze jak wyłożyć Ani mru-mru, że liczy się to co kto ma w sercu, nie zaś jaką nominalnie funkcję posiada. Tupik znał wielu złodziei którzy byli szlachetni i wielu szlachciców którzy byli bardziej zdeprawowani...od Burego na ten przykład. Braciszkowie ze świątyni Sigmara już dawno postawili swoją misję, swój cel ponad swego boga, ale bóg najwyraźniej nie zapomniał o prawdziwych wiernych, przeżycie Ani było właściwie cudem - a przynajmniej Tupik myślał w tych kategoriach przypominając sobie cios jak otrzymał Sigmaryta...
Jego mógł być prawie pewien, szczególnie po pożegnaniu jakie zgotował zakonnikom, ale wiedział też że wierność Aniego nie jest bezwarunkowa, na szczęście halfling nienawidził chaosu równie mocno co Sigmaryta - o czym również nie omieszkał mu wspomnieć kilkukrotnie w murach klasztoru, powiedział mu tez, że nie zapomniał o Karlu i jeśli rzeczywiście to kultysta, to się nim zajmą. Ani udowodnił już swoją lojalność przynajmniej w jakimś stopniu a Tupik chciał aby i on nie zapominał że halfling potrafi być również lojalny i że potrafi się odwdzięczyć.
Reszta nowych chłopaków... cóż pytanie Grzecznego było idealna okazją by poznać ich zdanie i reakcję, ocenić czy odpowiadają szczerze, z głębi swego przekonania, czy mówią tylko dla pozorów... Tupik nie cierpiał gdy go oszukiwano... może dlatego że sam tak często oszukiwał innych... i że był w tym dobry?
 
Eliasz jest offline  
Stary 14-03-2010, 22:13   #6
 
Storm Vermin's Avatar
 
Reputacja: 1 Storm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwuStorm Vermin jest godny podziwu
Właściwie, jeśli się nad tym zastanowić, to Wasilij miał sporo szczęścia. Oczywiście, oberwał tej feralnej nocy wielokrotnie i jako pierwszy z Chłopaków został wykluczony z walki w oberży, ale dzięki temu oszczędził sobie sporo bólu. Gdy tylko się obudził w klasztorze, cały obolały i słaby jak kocię, myślał, że najgorzej będzie się leczyć rana na klatce piersiowej. Rzeczywiście, babrała się i zapewniła kislevicie wysoką gorączkę utrzymującą się przez dobry tydzień. Ale Wasilij miał w jej przypadku farta - kapłani powiedzieli mu, gdy już skończył majaczyć, że bełt zatrzymał się pół centymetra od płuca. Ktoś nad tobą czuwał, mawiali czasem, a potem zwracali oczy ku niebu lub pobliskiej kapliczce Młotodzierżcy. Ale ta rana w końcu się zagoiła. Nie można było tego samego powiedzieć o tych mniejszych, dwukrotnie zszywanych przez Tupika ranach odniesionych wcześniej. Do tych widocznie dostało się mnóstwo brudu i innego syfu, gdyż zakażenie utrzymywało się w nich przez przeszło dwa tygodnie. Jednak te także w końcu się zaleczyły, obyło się bez amputacji czy podobnych zabiegów. Kozakowi dokuczały jeszcze siniaki zostawione przez buty "dobrych obywateli", a może i strażników, gdy ci deptali po domniemanym trupie.
Matwijenko nie mógł też narzekać na sposób, w jaki go traktowano. Owszem, kapłani traktowali go często jakbym nie istniał, ale zapewniali doskonałą opiekę medyczną, a Wasilij wolał ignorowanie niż nachalne próby nawrócenia na drogę prawości.

Tak czy inaczej, Wasilij wyszedł z trzech walk bez większego uszczerbku na zdrowiu. Przez trzy miesiące pobytu w klasztorze jego największym przeciwnikiem była przeraźliwa, zasłaniająca wszystko inne nuda, połączona z frustrującym poczuciem bezużyteczności i bezsilności. Wasilij zwalczał tego przeciwnika na jedyny sposób, jaki mógł wykorzystać leżąc w łóżku. Otóż kislevita rozmyślał. O różnych sprawach. Bardzo zajmował go temat ewentualnej zmiany branży. Kozakowi jednej nocy śmierć zajrzała w oczy dwukrotnie. Tak więc naturalnie zastanawiał się on nad alternatywnymi, nie tak urazowymi sposobami zarabiania na życie. Głównym nurtem tych myśli była perspektywa powrotu do rodzimego gospodarstwa. Jeśli staruszka wzięła już cholera, rozumował Wasilij, a nie wydziedziczył przed śmiercią syna marnotrawnego (mało prawdopodobne), albo wszystkich potencjalnych spadkobierców zabrała pani małodobra (wziąwszy pod uwagę sytuację w Kislevie - możliwe), to na kislevitę w ojczyźnie czekał własny, mały, lecz dobrze zagospodarowany płachetek ziemi. Temu scenariuszowi nie sprzyjały jednak dwie rzeczy - po pierwsze, nastawienie Wasilija. Nie zniósłby osiadłego, spokojnego i nudnego życia. Byłoby to trochę jak spędzenie całej egzystencji w takim klasztorze. Drugą przeszkodą stojącą na drodze powrotu Wasilija do Kislevu był jego status dezertera. Wystarczy, że rozpoznałby go któryś z kaprali, lub choćby pijany znajomek z jednostki, a Matwijenko znalazłby się w sporych tarapatach. Jak sporych? Wasilij widział kilka razy dezerterów - ozdabiano nimi pobocza kislevskich traktów. Ponoć najwięksi pechowcy potrafili przeżyć na palu więcej niż dzień.

Drugim tematem zajmującym kozaka była obecna sytuacja bandy Grabarza... a może raczej bandy Tupika? Cała sprawa, od przyjęcia ich do klasztoru, była niesamowicie wprost podejrzana. Nie sądził, aby mnisi Sigmara wpuścili do swojego odosobnienia nawet rannego księcia-elektora, a tu nagle, bez szemrania, biorą pod opiekę pół tuzina zbirów i kapłana, który wyraźnie nie cieszy się ich względami. Wasilijowi wyglądało na to, że ktoś chciał ich wykorzystać w walce o ulice miasta. To, oczywiście, nie cieszyło kislevity. Trzeba będzie nieco wypytać niziołka, skonstatował Matwijenko. Mały zdawał się zawsze wiedzieć najwięcej. Trudno się dziwić, ostatecznie był to jego sposób na przeżycie w półświatku.

Po dwóch miesiącach Wasilij czuł się już na tyle dobrze, aby chodzić bez niczyjej pomocy, a niedługo później mógł bez większych problemów wymachiwać szablą. Kozak skrzętnie to wykorzystywał i przypominał sobie oraz praktykował wszelkie wpajane mu przez licznych nauczycieli cięcia, pchnięcia i parowania. Kilka razy udało mu się nawet przeprowadzić ostrożny - w końcu nie chcieli się bardziej poharatać - sparing z Levanem lub którymś z nowych znajomków. Kislevita miał przeczucie, że ta praktyka przyda mu się całkiem niedługo.

W końcu, po trzech niemiłosiernie długich miesiącach, Chłopaków wypuszczono z klasztoru. Animositas zdołał jeszcze na odchodnym nawrzeszczeć na jednego ze swoich dobroczyńców. Miał chłopak charakterek, to trzeba było przyznać. Nawet nóż wepchnięty w bebechy nie zdołał go utemperować. Grzeczny natomiast wciąż wykazywał charakterystyczne, niezwykle bezpośrednie podejście. Wasilij uśmiechnął się pod wąsem. Nie sądził, aby Grzeczny mówił poważnie, ale Matwijenko byłby niezwykle uradowany, gdyby miasto można by podbić w ten sposób. Ale kislevita był niemal pewien, że w ciągu kilku najbliższych dni to spryt, przebiegłość i intrygi Tupika będą ich najlepszą bronią. Wasilij spoglądał z pewnym niepokojem na miasto. Nie wiedział, jak bardzo się zmieniło, ale był niemal pewien, że nie były to zmiany korzystne dla Chłopaków.
 
Storm Vermin jest offline  
Stary 15-03-2010, 16:51   #7
 
Azazello's Avatar
 
Reputacja: 1 Azazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodze
Wydarzenia feralnego dnia w Rzeźni wielokrotnie do niego wracały w snach. W jego płynnych snach czasem to Levanów było dwóch i obaj ginęli w starciu z licznymi przeciwnikami. Czasem dwóch było Grzecznych, a czasem dwóch młodych giermków traciło głowy. W tych snach zawsze ginął. Jak na złość w prawdziwym życiu przeżył. Przeżył wielu zbirów, z których sam zabił kilku, ale przeżyli też inni. Często szydzili w snach z Levana, ale tylko w snach. Bo w życiu to on doszedł najszybciej do siebie. O ile był sobie w stanie przypomnieć to udało mu się uskoczyć przed pierwszą salwą zbirów, którzy wtargnęli wtedy do speluny Orneta, ale wskoczył wprost pod potężny obuch i mimo że poniósł swój rapier błyskawicznie, na niewiele on się zdał. Przez pierwszy dzień po przebudzeniu widział podwójnie. Przez tydzień łeb mu pękał. Nie wiedział ile byli nieprzytomni, ale na pewno oberwali solidnie, skoro komuś udało się dotaszczyć ich za monumentalne mury i nikt tego nie pamiętał.

Jako że nie należał do osób często przerywających swe milczenie, można by pomyśleć, że w klasztornych murach będzie się czuł całkiem swojsko. Matt, który to zauważył jako pierwszy musiał parzyć sobie jakieś zioła, bo otworzyła mu się rana na brzuchu po kuksańcu kieslevity. Nie to, że miał coś przeciwko temu, że mnisi, jak się okazało siegmaryci, byli mrukliwi. Wręcz przeciwnie, to mu pasowało. Ale Levan Kryuk był człowiekiem czynu. Może nie jakiś wielkich dokonań, o których słyszy się w karczmach, szynkach, zajazdach i mordowniach. Po prostu kurewsko nie lubił bezczynności. Radził sobie z nią jak tylko mógł. Na początku, kiedy inni nie byli w stanie dotrzymywać mu choćby milczącego towarzystwa Levan – pod pozorem rozciągania zastanych mięśni – chodził po całym klasztorze i szperał w najdziwniejszych miejscach. Udało mu się skombinować i naostrzyć dwa kuchenne noże i ukryć je w pobliżu jego celi. Wcale nie dziwił się, że braciszkowie nazywają swoje pożal się Siegmarze pomieszczenia celami, to w końcu jak jakieś zasrane więzienie. Kiedy docierał do miejsca, do którego kategorycznie nie można było mu wchodzić, chwiał się na nogach i wzywał cyrulika, po czym upadał jakby bez sił. Kiedy ten numer się ograł zaczął być użyteczny. A to nosił wory z warzywami od bramy wewnętrznej do kuchni, czy magazynu. A to nosił wodę ze studni. Obserwował też brata mniejszego w stajni i naśladował go kiedy ten zajmował się końmi. Pomagał mu i czasem zamienił z nim kilka słów. Wiedział on co nieco o tym, co dzieje się na zewnątrz, ale bardzo mało. Levan miał w tym jeden cel. Nie gnuśnieć, nie obrastać. Nie zwariować… Nauczył chłopaków gry w kamienie. Ale nikt nie potrafił go pokonać, nie z jego celnością – to nie to co Miquel, jago dawny przyjaciel, to były rozgrywki. Chodzi o to by umieścić swoje kamienie jak najbliżej kamienia głównego. Lubił pograć z Tupikiem, kiedy ten rozprawiał o tym co dzieje się na zewnątrz. Nie lubił z Grzecznym, bo on częściej próbował na koniec umieścić swój kamień bliżej dupy Levana. Nie potrafił się powstrzymać. Z Grzecznym wolał Levan się posiłować, szczególnie kiedy ten dochodził do siebie i kieslevita miał jeszcze jakieś szanse. Ważne były te sparingi Wasilijem. Kiedy bracia byli na swych modłach mogli spokojnie używać skrojonych noży, ale najczęściej ku uciesze innych używali jakichś patyków. Ciekawe czy im będzie do śmiechu jak przyjdzie po kilku miesiącach wyciągnąć miecz i nim pomachać. Byle strażnik ich zatłucze… Kiedy im to powiedział przyznali mu rację.

Niestety im dłużej spędzali czas w tym przewidywalnym marazmie, tym bardziej spokój Levana zaczął ulatywać. Nie pomagało mu już wysłuchiwanie i wrzucanie swoich rzadkich, ale dobrych pomysłów do Topikowych wizji tego co dzieje się w mieście, kto może rządzić i jak pozbawić go tej władzy. Można powiedzieć, że obgadali to tyle razy, że po wyjściu na zewnątrz pozostanie tylko to wykonać. Ale oczywiście nie miało być tak łatwo. Im bardziej nosiło Levana tym bardziej zaczął on znajdować wspólny język z Animositasem Ani-Mru-Mru, wyznawcą Siegmara. Po części wzięło się to z ciekawości kieslevity. Kiedy wszyscy uznali go już za swojego i ten postanowił się do niego odezwać. Zawsze pytał go o coś co intrygowało go w zachowaniu jego i jego współbraci. A iskrzyło między nimi często. Levan nigdy nie interesował się religiami i bogami, ale te z nigdy nie znalazł się w żadnej świątyni, ani tym bardziej klasztorze. Pytał więc o wszystko i często odpowiedzi uzyskiwał. Można powiedzieć, że po tych kilku miesiącach mógłby spokojnie uchodzić za siegmarytę pośród innych osób. Wiedział na tyle o ich zachowaniach i poglądach. Zauważył i zapamiętał wystarczająco wiele szczegółów, by sobie poradzić. Prawda wyszłaby na jaw dopiero, gdy spotkałby innego wyznawcę. Swojej rodzącej się swoistej sympatii do młodego akolity dał niemy wyraz, gdy opuszczali stanowczo zbyt ciasny monastyr. Gdy Tupik, pewnie pod wpływem swojej fajki, próbował szydzić z Aniego, kieslevita spiorunował go wzrokiem, aż ten aż popuścił dym ze swojej fajki, a ta prawie zapłonęła, tak mocno wciągnął powietrze niziołek. A że było to nietaktem, ten mu sam kiedyś wykładał kiedy byli pijani.

Tupik miał swoje plany. Mówi o nich często i głośno, zwykle w towarzystwie jego, Matta i Wasilija. Innym nie do końca ufał. Tupik obawiał się, że nie będzie miał szacunku motłochu. Niestety Levan nie miał zamiaru brać niczego na siebie. Nie miał na to ochoty, nie był do tego stworzony. Wolał raczej wykonywać rozkazy kogoś kumatego niż samemu udawać, że dobrze wie co robić. Nie… Jeśli wszystko miałoby się sypnąć to on raczej weźmie nogi za pas i zwieje na północ. Nie będzie narażał życia bardziej niż musiał. Lojalność lojalnością, no ale jest jeszcze życie… Levan mógł być głównym wykonawcą, tylko powiedzieć mu co zrobić. O to jak, już sam zadba.

Po opuszczeniu więzienia i spojrzeniu na miasto, Levan pomyślał o tym miejscu jak o schronieniu. Może nie przytulnym, ale bezpiecznym… Szczególnie, że rozmowy nie wróżyły nic dobrego…

- Pamiętacie jak to zrobił Harap? Mówiono, że początku był jak każdy herszt, szefem małej bandy. Ale postanowił wziąć wszystko za ryj. Poszedł więc ze swojakami do drugiej bandy i postawił ich pod nożami wobec propozycji, jesteście z nami? I tak po kolei. Z czasem miał więcej ludzi niż inni i potem już mu poszło z górki. A ty Tupik nie jesteś od niego głupszy. Mogli byśmy spróbować. Była by zabawa... – pytanie Grzecznego było zapalnikiem.

Tupik peklował fajkę uważnie obserwując nowych... Znał "plan" Grzecznego i wbrew pozorom nie uważał go za zły... Tylko za niewystarczający... Nie na zagmatwaną sytuację związaną z kapłanami, Karlem i wisiorkiem... Nie mówiąc o Harapie który sam wcześniej dogadał się z kapłanami - co wiele mówiło Tupikowi o sposobie w jaki przejął władzę w tym mieście... Ale żaden z chłopaków nic nie wiedział o kapłanach, a i sam Tupik właśnie się dowiedział, musiał to przeanalizować i uwzględnić w swoim planie. Nie przeszkadzał mu jednak, sam pamiętał jaki test urządził ostatnim razem nowym...

- Kapłani mówią różne rzeczy różnym osobą , próbując wlać w nas zmieszanie i dezorientację i osłabić naszą jedność. Tego jestem pewny. - pokreślił, a stara gwardia wiedziała, że jeśli już Tupik mówi takie rzeczy na głos, to musi tak być. - Ale to oznacza, że boją się nas... a to daje nam szansę.

-Ja niestety mam inne przekonanie co do tego co się kroi. - wtrącił się Ani do rozmowy - To będzie coś dużego, kapłani wyrzucają nas ze świątyni mówią że mamy opuścić miasto. To co się zdarzy nie będzie tym co będziemy chcieli oglądać z bliska. Jest pewna metoda dowiedzenia się czego szukał Miżoch. Metoda niestety heretycka, ja wam w niej nie pomogę. Można przyzwać ducha Miżocha.

Levan znał takie praktyki - Heretyckie to mogą być tylko dla Ciebie i Tobie podobnych - powiedział to tak cicho, że raczej nikt nie słyszał jego słów. Na dalekiej północy pewne praktyki były bardziej powszechne. Ale i tak pogardzał nimi.

- Wcale nie mówię że się nic nie kroi... ale zbaczamy z tematu, Grzeczny zadał słuszne pytanie i chciałbym usłyszeć co inni mają w tej sprawie do powiedzenia. - dodał Tupik. Dopiero teraz zauważył jak dał się wciągnąć Sigmarycie zatracając niemal starania Grzecznego. Szybko naprawił ten błąd nawiązując do tematu. Chwilowo tez pomijał kwestie ducha sigmaryty, nawet nie wiedział jak można by się za coś takiego zabrać... i czy by chciał.

-Ja z przestępczością nie chcę mieć nic wspólnego, chyba że odkryjecie wśród nich chaośników a wtedy mój młot spadnie na nich niczym sam Sigmar i niczym wilki Ulryka. Ja chwilo będę zajmować się sprawą Karla, on musi coś wiedzieć. Może się tym wam przysłużę, nie wiem. Wszystko w rękach Sigmara. Ci kapłani coś wiedzą, mamy tydzień do nocy tajemnic geheimnisnacht, założę się o sam ghal maraz że to co ma się wydarzyć wydarzy się właśnie wtedy. - stanowczo podkreślił Ani

Maximillian również postanowił się odezwać - I ja będę z wami. Przejęcie panowania nad tym miastem to wyzwanie. A ja... lubię wyzwania - powiedział i uśmiechnął się- Chociaż wolałbym mieć bardziej rozbudowany plan niż zwyczajne wyżynanie wszystkich aż nas uznają. Wolę działać bardziej taktycznie.

Tupik podniósł brew zaciągając się fajką. Znał już na tyle Maxymiliana aby wiedzieć, że jemu szturm jest nie w smak, proste wybijanie to głupota, a czysta wyrzynka to idiotyzm. Tupik zgadzał się z nim całkowicie, lecz mimo wszystko deklaracja gotowości do boju zrobiła na nim wrażenie. Tupik też był gotów... tyle że jak i Maxymilian wolał wszystko zaplanować i być przygotowanym na wszelkie okoliczności, oraz korzystać... nawet i z intryg... a przynajmniej wiedział, że Max będzie miał idealna okazję do wykazania własnych możliwości. Sprytni ludzie, potrafiący przekonująco kłamać, byli nieocenioną bronią w rękach Tupika.

- Nie wiem jak Ty Tupik, ale mnie wydaje się, że Karl może być kluczową postacią, bo od niego zaczął się rozgardiasz - Levan długo milczał, ale musiał coś powiedzieć, zależało do tego jego życie - to tu połapaliśmy się, że coś jest nie tak z Harapem... - Levan sądził, że stanął on ością komuś ważnemu i warto pozyskać go w tajemnicy jako sojusznika.


Tupik kiwnął głową Levanowi w zrozumieniu. Myślał o Karlu, myślał o nim grube tygodnie. Było całkiem prawdopodobne, że to on stoi za rytuałem który ma nadejść. Miżoch nie nasyłałby band na nic nie znaczącego kupca... kto jak kto ale nie Miżoch. Poza tym...obiecał to już Aniemu że mu się przyjrzy. Wiedział, że kupca nie można pominąć.

- Tak dowiedzieliśmy się że nasz Harap chciał go chronić... i to przed Miżochem... Chodźmy dalej bo przegadamy tu całą noc... - A może Harap miał rację... może Karl był w stanie zapewnić im bezpieczeństwo przed Sigmarytami?? Co by nie było Karl był jedna z niewielu osób które z rozróby wyszły bez szwanku... niemal. Stracił Harapa który go chronił... i zwrócił naszą uwagę... - sam Tupik nie wiedział, czy dalej romyśla na głos, czy nie..
 
Azazello jest offline  
Stary 15-03-2010, 17:54   #8
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Gdy już odeszli kawałek od bramy, pierwszy odezwał się Tupik:

- Wreszcie wolność - powiedział Tupik ni to do siebie ni reszty chłopaków.

Pożyjemy zobaczymy - powiedział Grzeczny ponurym wzrokiem obrzucając miasto rozciągające się przed nimi za murami klasztornej furty. Całe leżało u ich stóp. Po trzech miesiącach postu było to wstrząsające przeżycie.

-Ta, wolność. - Rzekł Ani bez przekonania.- O ile można być wolnym wykonując polecenia ludzi, których mój los obchodzi tyle, co los Tupika grotołaza czy Mata grzecznego. Czyli niewiele. W dodatku arcykapłan sigmara dopuścił do waśni z ulrykanami. Zaiste wolność jakiej mi trzeba.

A wykonujesz jeszcze jakieś ich polecenia? - Zapytał Tupik zupełnie zbity z tropu

-Niestety Tupiku dalej poszukuję tu chaosu, bo jedyne co udało mi się znaleźć to miżoch sigmarita i nóż w brzuchu. Więc nie mógłbym wrócić do Altdorfu z czystym sumieniem bo nie wykonałem zadania.

-Mówiłem Ci już w klasztorze, dokończymy sprawę z Karlem, obecnie żaden szef już go nie chroni, ale najpierw musimy przyszykować sobie pole do działania, bo nie poślę nikogo na Karla dopóki mamy syf wkoło i nawet nie wiemy czy Karl jest zły...
A z tego co mówili kapłani wygląda na to, że za tydzień będzie tu bardzo nieciekawie, co mogą mieć na myśli Sigmaryci jeśli nie chaos?

- Politykę, a co innego... - Rzucił Levan - wpływy i pieniądze. Jeśli chodzi im o wiarę to coś nowego!

-Fakt Tupiku. Karl jest ważny, ale rzeczywiście ważniejsze jest to co ma stać się tutaj za tydzień. Nie wiesz może czy można pchnąć stąd gońca do Altdorfu?

-Sigmaryci wiedzą co ma się stać za tydzień, ale nie chcą o tym powiedzieć, gdyby posłanie gońców do Aldorfu i ściągnięcie stamtąd posiłków miało coś pomóc, zrobiliby to... Wierz mi są w desperacji, puszczając nas wolno na tydzień przed... Mówi ci coś podwójna pełnia? - Zapytał już wiedząc jaką reakcję wywoła. Tupik znał się na astronomii, wiedział, że się zbliża, choć do niedawna jeszcze nie zwróciłby na to uwagi, ale szybko łączył jedno z drugim i rozumiał, że w noc dwóch pełni, w mieście staną się straszne rzeczy...I tego kapłani lękali się najbardziej

-Na swoje nieszczęście wiem co oznacza podwójna pełnia. To jest zastanawiające, kapłani wiedzą co ma się wydarzyć w geheimnisnacht i nie chcą temu przeciwdziałać. Ich obowiązkiem jest zawiadomić Altdorf, że coś ma się tu wydarzyć. Więc to co najmniej dziwne i podejrzane. No i oczywiście w grę wchodzą demony chaosu. Tylko burza chaosu lepiej sprzyja przyzywaniu demonów niż noc tajemnic.

-Na szczęście ja nie zamierzam przejmować władzy nad pozbawionym życia miastem, wiem, że musimy zająć się i gangami i chaosem, dlatego też będę cię potrzebował w obu sprawach, nie martw się nie zamierzam w walce o władzę plamić się krwią niewinnych, ale też wiedz, że braciszków klasztornych wcale za tak za niewinnych nie uważam. Stali i przyglądali się z boku jak u Harapa próbowałeś coś zdziałać, ich posłańcy strażnicy stali tuż na zewnątrz. Poza tym, może nie słyszałeś, ale przyszli uratować tylko tych od wisiorka - co znaczy, że kapłanom zależało wyłącznie na Miżochu... Trzeba będzie dokończyć jego zlecenie najprawdopodobniej, szkoda, że kapłani nie chcieli zdradzić jakie...

-Maximillian przysłuchując się rozmowie Tupika i Aniego nagle doznał oświecenia. Wykrzyknął- Teraz rozumiem o co chodziło kapłanom. Wiedzą, że w mieście znajdują się kultyści. Nie wiedzą jednak gdzie i kim są. Ty Tupiku jesteś najbardziej prawdopodobnym kandydatem na szefa wszystkich gangów. To oczywiste. Chcą żebyś przejął kontrolę nad miastem a potem wykorzystają twoje wpływy by odnaleźć kultystów. A jeżeli Ani ma rację to w grę wchodzą nawet większe demony. Kapłani, nawet z gwardzistami nie mają dość środków. A za obaleniem poprzedniego, prawdopodobnie im sprzyjającego szefa prawdopodobnie odpowiadają ci właśnie kultyści- Tu zamilkł na chwilę, zastanawiając się- Musimy najpierw zdobyć miasto. Zrobimy co mamy zrobić dla kapłanów a potem uniezależnimy się od nich i będziemy sami się rządzić. To jest odpowiedni plan.

-Za to, że niewinnych nie zamierzasz krzywdzić chwała ci Tupiku Grotołazie. Wiem, że zależało im tylko na miżochu, szczęśliwym zbiegiem okoliczności i dzięki opaczności Sigmara przeżyliśmy. I myślę ze to dobry plan, przejąć władzę w mieście i znaleźć kultystów. Potrzebny nam jednak dobry plan bo mamy tylko tydzień do tego co ma się zdarzyć. Jeśli ma przybyć pan przemian to nieważne co zrobimy on przybędzie, ale musimy spróbować.- Animositas uniósł rękę ku niebu i wykrzyczał.- Zaklinam się, na Sigmara, że oczyszczę to miasto z chaosu lub zginę wykonując przysięgę.

-Maximilian zaskoczył Tupika "Domyślny jest, nic nie mówiłem, że kapłani coś chcieli... Ale i on mógł wyrażać jedynie przypuszczenia, nie ma co potwierdzać, ani zaprzeczać..."Analizując słowa Aniego pomyślał jeszcze " No cóż nie mówiłem, że niewinni nie zostaną skrzywdzeni... Tylko że nie będę plamił się ich krwią..."
- To raczej nie kultyści stali za pozbyciem się Harapa... Myślę, że mieli z nim dobry układ i to właśnie było przyczyną dla której Miżoch przybył i zajął się sprawą...Każde działanie Miżocha było skierowane przeciwko Harapowi, a Miżoch był Sigmarytą... Odnajdziemy chaos i się go pozbędziemy, ja również nie chce mieć plugawców w mieście, ale aby tego dokonać trzeba zacząć realizować etapu mojego genialnego planu... z którego na jego bezpieczeństwo i dobro w całości jeszcze ujawnić nie mogę, ale nie martwcie się mamy gdzie iść tej nocy... Kapłani wskazali nam... nowe lokum... Dowiemy co się dzieje w mieście... i porozmawiam z kilkoma moimi dobrymi znajomymi, co by wzmocnić nas przed jakąkolwiek konfrontacją.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 15-03-2010, 18:04   #9
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Maximillian skinął Tupikowi głową - Obie teorie mogą być równie prawdziwe. - Przestańmy jednak zajmować się przeszłością a zacznijmy teraźniejszością. Jak rozumiem masz już jakiś plan? Ponownie skinął głową i zaczął myśleć na głos - Będziemy potrzebować jakiegoś zapasowego lokum o którym nie będą wiedzieć kapłani. Sieć szpiegów by odnaleźć słabe i mocne strony poszczególnych gangów, jakiś pospolitych zakapiorów, Dobrych kontaktów wśród władz miasta, wtyczki w gwardii i źródła dochodów, zarówno legalnych jak i mniej legalnych. Uważam że powinniśmy być w stanie załatwić to w góra trzy dni. Następnie wyeliminujemy z pomocą wszelkich dostępnych środków przywódców pozostałych band. Pozbawieni ich skupią się niczym psy wokół najsilniejszych osobników. Uśmiechnął się - Czyli oczywiście nas.


Tupik uśmiechnął się od ucha do ucha, nie dość że Max mówił rozsądnie..."Zupełnie jakby kurwa znał cały mój trzymiesięczny plan...", to jeszcze zupełnie po myśli Tupika. Levan być może miał to samo na myśli, ale jak zwykle milczał, Tupik znał go wiedział, że o pewnych rzeczach lepiej jest mówić na osobności...albo na końcu.
- Właśnie w tym rzecz... co do szpiegów to mam idealnych kandydatów, najlepiej zorientowanych w mieście i co ważne lojalnych, przynajmniej wobec mnie, od nich zamierzam zacząć, nie tylko znajdą nam zapasowe lokum, ale i powiedzą o wszystkim co się działo w mieście... obiektywnie - co też ważne. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to będą bardzo aktywnie wspierać - wspomniane już wcześniej intrygi...
Zamierzam zacząć od nich jak tylko odnajdziemy lokum, jest niemal noc więc niepostrzeżenie się przekradniemy... myślę, że jeszcze ten nocy odwiedzę też informatorów...
-Co zaś się tyczy kontaktów z miastowymi... Ani będzie się do tego idealnie, perfekcyjnie wręcz nadawał
- spojrzał w kierunku Sigmaryty " Wiedziałem, że będzie z niego pożytek..." - Będzie trzeba przekonać kilka ważnych osób... do mojej wizji przyszłego ładu w tym mieście, powiem wprost to co do tej pory się działo, może nie było najlepszą formą rządów... ale sami widzicie co się dzieje jak ich nie ma. Miasto toczy jednak gorsza zaraza niż brak władcy, zwie się ona brakiem zasad. Zasady, lojalność , zaufanie stały się tu tak tanie że można je kupić i to za srebrniki. Ale nie dla wszystkich... i tym właśnie będziemy się różnić, tym właśnie będziemy ściągać resztę przyzwoitych przestępców do nas, będą sunąć niczym ćmy ku lampie. Dlaczego? Bo zasady, lojalność i zaufanie dają bezpieczeństwo, spokój i swobodę działania. W tym mieście zwyczajnie brakuje gildii złodzieji, a inne formy opanowania miasta pełzną na niczym. Mamy tydzień na stworzenie tu prawdziwej gildii złodziei, mającej głos i siłę reagowania.

-Wychowali mnie w Altdorfie i mam rozmawiać z tymi nadętymi szlachcicami których nienawidzę? Ech, w zamian za wypełnienie przysięgi jestem gotów to zrobić, potrzebuję tylko imion tych których mam odwiedzić a resztę załatwię sam. Znak Sigmara otwiera wiele drzwi, niestety czasem zbyt wiele. - stwierdził Ani

-Nic nie będziesz załatwiał sam synku
- Levan musiał się wtrącić - towarzyszył Ci będę ja, Twój strażnik, zaufany, prawa ręka. Jeśli sądzisz, że on - że my ufamy Ci begranicznie, to się mylisz...

- No chyba że ktoś inny jest w mieście czysty... Ale nie czystość nie wystarcza, Ty Ani jesteś nieposzlakowany, poza tym jesteś Sigmarytą a miastowi jak widać współpracują z nimi... a przynajmniej gwardziści - o czym też trzeba pamiętać. To będą bardzo delikatne misje... będziesz musiał pohamować swój gniew, znieść wręcz upokorzenia, ale dopiąć celu, będziemy potrzebować każdej siły w tym mieście, nie tylko by przejąć nad nim władzę, ale przede wszystkim by dzięki niej powstrzymać chaos. Inaczej nic nam z rządzenia kupą zgliszczy...

- Tupik, czysty? Tutaj? Dobre sobie, chyba nie chcesz go puścić samemu? Ja mu nie ufam! - Levan mówił to bez ogródek.

-Mężnie znosiłem upokorzenia o moich braci przez trzy miesiące i wybuchłem dopiero gdy rozkazali mi opuścić świątynie. Myślę więc że kilka dodatkowych upokorzeń dla dobra całego miasta jestem w stanie znieść. najwyżej z nerwów Morr przyjmie mnie trochę wcześniej niż powinien. Chciałbym tylko przed tym napić się tego co piją krasnoludy i co Sigmar też ubóstwiał. Piwa mi przedtem dajcie abym przed upokorzeniami trochę przyjemności zaznał.

- Wejdziesz do środka straży miejskiej przekazać kapitanowi list i wesprzeć wiadomość Sigmaryckim autorytetem? -Tupik zapytał z niedowierzaniem Levana, było to jednak pytanie retoryczne, na które nie spodziewał się odpowiedzi. Spojrzeniem dał jednak Levanowi , że to niewłaściwa dyskusja a już na pewno miejsce na nią. Nie chodziło nawet o zaufanie, ale pewne miejsca były dla bandy Tupika zakazane... ale nie dla Sigmaryty, i bynajmniej nie zamierzał załatwiać wszystkiego strażnikami - im też nie ufał, ale wiedział, że Harap miał z nimi układy i to mu pomagało, a Gildia Złodzieji tym bardziej mieć powinna... Były jednak miejsca...w które nie zamierzał posyłać Sigmaryty samotnie... właściwie wszędzie tam gdzie można mu było towarzyszyć...

- A i pewnie, my ci skąpić jak ci braciszkowie nie będziemy. Uśmiechnął się do druha, - póki co ziołem mogę cię poczęstować, bo piwo to chyba dopiero w mieście znajdziemy...

-Aj Tupiku daj chociaż tego ziela, trzeba w końcu tradycje różne poznawać, a nie tylko krasnoludzkie ale i haflinskie.

Tupik nabił osobną fajkę, rezerwową, pod nosem wygłosił także krótka modlitwę " niech se nie mysli, że jestem całkiem niereligijny..."
- Dobry Pheniasie, palący Pheniasie, przynieś nam szczęście, troski zaś niech się wszystkie ulotnią z dymem.
Po czym podał nabita już fajkę z zielem.
"Tak nic dziwnego że mnie przez trzy miechy nie słuchał...skoro nie paliłem przy modlitwie..."

-Ciekawa modlitwa Tupiku. Z braku lepszego określenia powiem ładna. Zaiste gdy palisz jesteś prawie jak kapłan- Powiedział Ani po czym zaciągnął się dymem z fajki

Maximillian uśmiechał się coraz szerzej z każdym słowem Tupika-Armia lojalnych wobec nas szpiegów?
- Chyba się jednak pomyliłem. Przejmiemy miasto w mniej niż tydzień. A skoro tak to stanowczo zgadzam się z Anim. Stanowczo musimy oblać nasze wyjście z więzienia... Znaczy opuszczenia cudownej gościny naszych braci zakonnych. Tak długo byliśmy w zamknięciu. Dziś świętujemy, jutro przygotujemy się do podboju. Trza się cieszyć życiem. Ruszajmy w takim razie do naszego nowego lokum. Musimy dobrze wypocząć, gdyż jutro rozpoczniemy proces który wyniesie nas na szczyt władzy.

" Jeśli mamy od ręki przenieść się do nowego lokum, zaciągnąć języka i zarządzić pierwszą rekrutację, to nie mój drogi... przed nami jeszcze długa noc... wyspałem się już za wszystkie czasy a teraz czas na działanie..." - pomyślał Tupik lecz milczał... Nie chodziło o to że nie chciał im mówić o wszystkich swoich planach, plan sytuacyjny czasem tak szybko się zmieniał, że trzeba było na bieżąco obmyślać nowy plan, a Tupik nie lubił wychodzić na głupca , który co rusz zmienia szyki. A to co szykował, nad czym myslał miesiącami miało być dla miasta prawdziwa rewolucją i głęboko wierzył że uda mu się tego dokonać w tydzień, ale wiara nie wystarczała musiał działać, przed spotkaniem z informatorami, zamierzał uchylić rąbka tajemnicy, ale chciał by towarzyszę, " moi ludzie..." zobaczyli małe przedstawienie, wstęp do nowego ładu w mieście. Przemowę szykował długo, gdyż nie dość, że miał na to czas to jeszcze po raz pierwszy pojawiła się realna możliwość zrealizowania starych planów Tupika, których nie mógł podejmować z uwagi na Szefa wszystkich Szefów - harapa, pomysł Tupika nie tylko zmieniał bowiem szefa ... zmieniał całą przestępczą organizację. Tupik wiedział, że innego sposobu nie ma, osobowe podporządkowanie szefowi jest kruche - co pokazywały doświadczenia miasta. Nie był to jednak czas ni pora na tak szczegółowe omawianie reform, szczegóły... nad nimi mogli zastanawiać się po tygodniu, na jego początku liczyła się wyłącznie koncepcja, idea, silna i jednocząca, Tupik zaś dobrze wiedział jak idea łączy ludzi... "A w sumie to mogę i uchylić sekreta tajemnicy... co by ich mordy z wymalowanym wyrazem zaskoczenia nie pogrzebały mojej starannie przygotowanej mowy.

- Jest alternatywa dla całego tego bajzlu... Gildia Złodziei, wiem jak funkcjonuje widziałem ją w Middenhaim, wiem, że może wam to mówić niewiele ale o konkretach wkrótce się dowiecie. Będzie to rozwiązanie idealne, jak wam zapewne wiadomo...gildie maja to do siebie, że nawet porządni obywatele miasta - kupcy czy strażnicy, nie mają oporów w kontaktach z gildią. W kontaktach ze zbirami, każdy ma opór... Może to i nieco przewrotne...ale prawdziwe i wokół tej idei być może uda nam się skupić innych, gdy tylko dojrzą realna możliwość wpływu na gildię... Nie ma jednak co się oszukiwać, ten kto ją zakłada i ten kto trzyma łapę na skarbcu gildii de facto nią kontroluje, ale nie wspominajcie o tym szczególe z łaski swojej innym.
 
Eliasz jest offline  
Stary 15-03-2010, 22:16   #10
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Dyskutować mogli by w najlepsze. Kiedyś popularny był wśród dobrych ludzi dowcip o dwóch babach, co razem w wieży siedziały pod burgiem przez dobrych pięć lat a jak je wypuszczono w końcu to jeszcze pół dnia pod bramą swego więzienia przestały plotkując zawzięcie. Oni byli jak owe kumoszki. Stojąc w cieniu wysokich, porośniętych ciernistym bluszczem murów klasztoru dyskutowali zawzięcie o swoich planach. Przyległa do klasztoru ulica ziała pustką a w oknach najbliższych kamienic gdzieniegdzie już zapalały się kaganki. Zmrok zapadał szybko, ale bynajmniej nie robiło się nazbyt ciemno. Oba księżyce wisiały nisko na niebie, jakby bliżej niż zwykle. Każdy z nich świadom był tego, że Noc Tajemnic nadchodzi nieubłaganie i nie pozostało do niej tak wiele czasu. To motywowało podwójnie.


Klasztor miał to do siebie, że znajdował się w najstarszej części miasta, gdzie wznosiły się kamienice tych wszystkich mieszkańców Rosenbergu, którzy szczycili się posiadaniem własnych domów o wąskich frontach przylegających jeden do drugiego. Strzeliste kamieniczki należały zwykle do odrębnych rodzin a wiodące do nich furty i bramy na podwórza zwykle były ryglowane na noc. Nie jedno z domostw strzegli strażnicy, którym płacono za dbanie o bezpieczeństwo właściciela i jego rodziny. Dzielnica bogaczy. Goldquartier. Kilka najbliższych kamienic okalały nawet maleńkie, odgrodzone od ulicy wysokimi żelaznymi płotami ogrody. Tam mieszkali zwykle najzamożniejsi z mieszkańców miasta. Z wyłączeniem tych, którzy mieszkali w górującym nad miastem zamku i kilku snobów mieszkających z własnego widzimisię w innych, podlejszych dzielnicach. Jednak w Goldquartier o tej porze żyło się nader spokojnie. Jeszcze gdzieniegdzie spieszyli się ulicą zapóźnieni w wykonywaniu zleceń służący, gdzieniegdzie widać było sunących poboczem, powoli, odzianych dostatnio dandysów, młodzieńców z zamożnych domów, którzy jak co wieczór szli zabawić się na mieście. Pod tym względem Rosenberg niczym nie różnił się od miast Imperium, choć znajdował się taki kawał drogi poza jego granicami. Ciepły letni wieczór sprzyjał spacerom.


Stali pod ścianą klasztoru, ale i tak widoczni byli z daleka. Ich grupa była na tyle wyróżniającą się z otoczenia, że kilka grup zmierzających ulicą w ich stronę postaci przeszło na drugą stronę ulicy tak by minąć ich z zapasem odległości. Im to jednak nie przeszkadzało, chłonęli miasto każdą porą skóry. Ich miasto.


Stukot koni jadących spiesznie dotarł do nich nagle, kiedy główną furtą klasztorną wyjechał powóz oświetlony pojedynczym lampionem, zaprzężony w czwórkę karych rumaków. Woźnica widać dostał rozkaz nakazujący mu pośpiech, bo zaciął z bicza konie, które prowadzone pewną ręką weszły ze stukotem podków na ubitej drodze w zakręt i szarpnęły powozem mocno. Jakiś sługa uskoczył w bok wywracając kosz zakupów wprost pod koła wozu, ale ten nie zwolnił ni na chwilę. Najwidoczniej pośpiech był dla wiozącego pana woźnicy najważniejszym dobrem...
 
Bielon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172