lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer] Ostatnia Gawęda: Droga (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/8888-warhammer-ostatnia-gaweda-droga.html)

DrHyde 30-04-2010 11:38

[Warhammer] Ostatnia Gawęda: Droga
 


Dawno, dawno temu w odległej krainie zwanej Imperium żyła sobie Księżniczka. Wedle wszelkich podań spisywanych i przekazywanych od osoby do osoby, była to największa rozpustnica w dziejach znanych nam po dziś i okrutnica, która swych poddanych traktowała gorzej niż najgorszego wroga.



Katarina Rose doczekała się w końcu buntu ludności z okolicznych wsi i gospodarstw. Krwawe to było powstanie przeciwko tyranii. Wymordowano wszystkich mieszkańców zamku. Sama Katarina w ostatniej chwili uciekła z miejsca walki. Plotki głoszą, że poprzysięgła zemstę na wszystkich, którzy tamtego dnia zaatakowali zamek.



Po dziś nie wiadomo co stało się z Księżniczką. Słuch o niej zaginął, a większość mieszkańców już dawno udała się na spoczynek do Ogrodów Morra. Jednak ich potomkowie wciąż żyją… A pamięć o przekleństwie Katariny Rose przetrwała. Jednak… To tylko legenda… Prawda?



* * *



DRAMATIS PERSONAE


Gert Fripp



Świt już na dobre zagościł nad szarym niebem Nuln, gdy Inga zbudziła się potrącona przez leżącego obok mężczyznę. Miała dużo szczęścia, że trafił jej się bogaty klient, który zapłacił za całą noc. Jednak dla przedsiębiorczej dziewczyny było to ciągle mało, zwłaszcza że jej „opiekun” i tak zabierał jej prawie wszystko. Póki co jednak leżała wsłuchując się w spokojny oddech mężczyzny. Spojrzała na jego ogorzałą od słońca twarz okoloną krótką, ciemną brodą, na bliznę na policzku. Był dobrze zbudowany, jednak nie jak Ci mięśniacy z gwardii księżnej. Był bardziej żylasty. Przez chwilę czuła coś na kształt wyrzutów sumienia. Był dla niej miły, zapłacił za posiłek, nie zaciągnął od razu do łóżka, tylko sobie pomacał, próbował jej też sprawić przyjemność. Rzadko się trafiają tacy klienci. Większość to śmierdzące chamy, którzy myślą, że jak zapłacą to mogą robić co zechcą.

Wstała najciszej jak potrafiła kuląc się z zimna. Naga wpierw sięgnęła po bieliznę i suknię. Nie zapinając haftek zaczęła przeszukiwać jego rzeczy. Przy szerokim pasie miał tylko miecz i nóż. Skórzana bluza śmierdziała dymem z ogniska, jednak w kieszeniach nie było żadnej sakiewki, to samo w płaszczu i skórzanych spodniach. Sięgnęła ostrożnie do juków. Jakieś nic niewarte duperele. Ciuchy, lina, krzesiwo. Jakaś zapisana karta. Gdyby umiała czytać mogłaby odcyfrować napis jako „Gert Fripp – Usługi Myśliwskie”. Tknięta przeczuciem sięgnęła do jednego ze stojących pod łóżkiem butów. Po chwili z uśmiechem zadowolenia wyciągnęła pękaty mieszek. Cichutko, na paluszkach ze zdobyczą podeszła do drzwi. Sięgnęła by unieść zamykający je haczyk i aż podskoczyła, gdy usłyszała tuż za sobą spokojne:

-A Ty dokąd się wybierasz z moimi franzami? Co?

- Ja… - zaczęła szukając w myślach jakiejś dobrej wymówki.

Stał tuż za nią. Wysoki i groźny, a jego niebieskie oczy przyglądały jej się uważnie. Mimo że zachowywała się najciszej jak potrafiła, nawet nie usłyszała kiedy wstał.

- Wracaj do łóżka. Jak chcesz premii musisz na nią zasłużyć
– przerwał jej tłumaczenia popychając w stronę posłania i klepiąc niedbale w tyłek.
Dziewczyna przełknęła ślinę. Przez chwilę myślała, że ją uderzy. Tym razem jednak mężczyzna nie był tak miły. Rzucił ją na posłanie i przekręcił na brzuch zadzierając suknię do góry. Po chwili poczuła jak przygniata ją swym ciężarem, a za chwilę ból w odbycie uświadomił jej, jaką karę dla niej obmyślił.


Toke Tovesson


Dziewucha była taka jakie Toke lubił. Taka trochę większa, o pełnych biodrach i ciężkich piersiach, które to radośnie wychynęły spod ciasnego gorsu sukni. Toke zacmokał z ukontentowania po czym schwycił za pokrytą piegami pierś i uszczypnął dziewkę. Ta pisnęła cicho i zachęcająco. Toke uśmiechnął się. To był by już czwarty raz. Westchnął ciężko i przetarł spotniałe czoło habitem, po czym sięgnął po kufel zimnego, pienistego piwa.

- Tam skąd pochodzę… - Mówił pijąc a piana powoli spływała mu po nieogolonym rudym podbródku. – Są właśnie takie kobiety jak ty… Miłe i mięciutkie. Nie to co niektóre tutaj… Chude jakby przez rok niczego w ustach nie miały… Ech wrócić tak do Norski…

Toke odstawił kufel i otarł pianę z twarzy habitem. Beknął donośnie po czym zapatrzył się w dal. Tęskno mu się zrobiło. Do jego rodzinnej krainy – do strzelistych, zdradliwych gór pełnych trolli i innego plugastwa, do ludzi twardych acz uczciwych, którzy pierwej ci nóż w bebechy wrażą niźli okłamią i do tych fiordów co mu nie raz z ręki jadły…

Westchnął raz jeszcze ciężko. Jego towarzyszka zaś zmarszczyła nosek z niezadowolenia, że oto chutliwy kapłan przestał się nią i tylko nią zajmować. Podstępna i zdradliwa jak każda kobieta, nie wiedzieć kiedy znalazła się kolanach. Bynajmniej nie po błogosławieństwo…
*

Toke szedł przez las. Śpiewał głosem, który można by określić jako zdarty, tudzież przepity. Śpiewał hymn ku chwale dobrego pana Sigmara. Śpiewał głośno – pełną piersią.

- O wielki i dooooooobry paaaaaanie! Nieeeeech się twooooja woooola staaaanieeee!
– Ptaki zrywały się pędem z okolicznych drzew, a drobne zwierzęta czym prędzej zmykały w dzikie odstępy. – Śpiewaaaaam ku tweeeeej wieeeeelkiej chwale, błogosławiony w nieeeebiesieeeeech Sigmaaarze.

Toke szedł już długo. Od ostatniej wioski dzieliło go bodaj cały dzień drogi. Ale cóż tam, na swej mapie wędrówki miał jeszcze kilka zapadłych siół. Taka dola kolektora świątyni Nuln. Brzmiało by dumnie, gdyby nie łączyło się ze spaniem pod gołym niebem i nienawiścią jaką darzyli go mieszkańcy wszystkich odwiedzanych wsi. I nawet zdefraudować nie było czego, bo grosze jakie zbierał z okazji Sigmarpenn, były zaiste śmiechu warte. Ale jak mówił jego przełożony – zasuszony staruch o kościstych szponach – owa danina jest podstawą na jakiej stoi nasz wspaniały kościół. Toke zawsze komentował to w myślach, że widocznie kościół pobudowano na fundamencie z gówna, ale widać dobry to fundament skoro tak mocno się trzyma. Westchnął ciężko. Jeszcze daleka droga przed nim.

Bandyci wychynęli z lasu zwykłym bandyckim sposobem, to jest z nagła i po cichu. Było ich trzech na drodze i nie wiedzieć ilu w gęstych zaroślach porastających pobocze. Toke zatrzymał się kiedy u jego stóp wbiła się szkarłatnie opierzona strzała. Jeden z grasantów – człowiek o twarzy poznaczonej licznymi bliznami i syfilisem wyszedł przed dwóch pozostały i z uśmieszkiem kwaśnym jak wino w ostatniej z mijanych przez Toke tawern rzekł:

- Witajcie ojczulku! – Dłoń znacząco położył na pasie obciążonym srogo wyglądającym mieczyskiem. – A cóż, że to tak w samotności podróżujecie. Nie wiecie, że tu niebezpieczne lasy i srodzy zbójcy w nich siedzą?
Jego towarzysze ryknęli śmiechem. Toke uśmiechnął się również, po czym wziął się pod boki.

- A słyszałem! – Rzekł przyglądając się zbójcom przez zmrużone oczy – spryciarze miejsce na zasadzkę wybrali tak by patrzył wprost w słońce. – Mówili co prawda we wioskach, że zbóje w tych lasach tchórzliwe i jeno na samotnych napadają, a szczególnie na urodziwych młodzieniaszków, na których cnotę to nastają…

- O żesz ty klecho!
– Syfilityk wydobył pordzewiałe ostrze głośno przy tym zgrzytając.

- Tedy… - Toke nijak nie dał sobie przerwać. – Zabrałem ze sobą kilku znajomków z pobliskiego fortu co by mnie odprowadzili w podróży…

- Łżesz!
– Syknął zbój i już ruszyć miał w stronę kapłana gdy… Zza zakrętu drogi dało się wyraźnie słyszeć głosy ludzi i koni. Jak nic traktem szedł oddział jazdy, albo strażników dróg. Byli tuż, tuż…

Zbóje nie czekali, po prostu zniknęli.

Toke otworzył oczy, które to zacisnął w ciężkim skupieniu przed chwilą. Głosy domniemanego oddziału jazdy jakby ścichły, by po chwili zniknąć jak sen jaki. Gruby kapłan uśmiechnął się szeroko po czym podejmując na nowo pieśń ku chwale jego dobre pana Sigmara ruszył dalej przed siebie.


Elsa Braun


- Wiesz, przypominasz mi kogoś... Znałem kiedyś taką zwiadowczynię. Berta się nazyw… Nie! Elsa. Szlag by trafił z tymi babskimi imionami. Cwana była, może za bardzo nawet. Spóźniłem się 2 dni z zapłatą za przeprawienie przez las, a ona mi ukradła całą sakiewkę. Cóż... Nie każda dziewczyna z szerokim uśmiechem jest tylko i wyłącznie uroczą panienką, jak widać. Co się śmiejesz? Naprawdę wyglądała niewinnie! Brązowe oczy, lekko opalona, krótkie czarne włosy - pewnie dotąd nad nimi nie zapanowała, ale jak się chodzi z listowiem w czuprynie, to się tak pewnie ma. Właściwie nawet ładna... i niestety, sprytsza ode mnie. Fakt, wyszliśmy z lasu oboje, żywi, nawet nie skaleczeni. Małomówna była, nawet na krótkie "opowiedz mi swoją historię" nie dała się namówić. A podobno kobiety lubią gadać... – mężczyzna zamyślił się.

Kobieta przy kontuarze uśmiechnęła się i kontynuowała temat z tajemniczym jegomościem, którego imienia nie dane jej było poznać.

- Jaka zapłata? – zapytała wprost.

- Godziwa. Mój Pan zapłaci każdą kwotę, byle … byle ich odnaleźć. Żywych lub martwych Pani Elso. To w jakim będą stanie naprawdę nie gra większej roli. Interesuje nas to co będą mieć przy sobie, a czego świadomi nie są kompletnie. Wedle moich informacji… Z resztą – rozejrzał się po przybytku – ściany mają uszy. Chodźmy stąd…


Grin zwany Osmalonym



Lasem wstrząsnęła potężna eksplozja, wszystkie ptaki w promieniu kilometra wleciały w górę i poczęły oddalać się od miejsca wybuchu. W tym czasie z zarośli na pewnej polance wyszedł krasnolud, przeczesał brodę, popatrzył na skutki eksplozji po czym wyjął z torby niewielki notatnik oraz kawałek węgla. Podrapał się po twarzy zostawiając na niej czarne smugi, zapisał coś w zeszycie, następnie po chwili namysłu nakreślił obok rysunek jakiegoś urządzenia. Kartki były zapełnione opisami i ilustracjami działających mechanizmów które Grin pragnął mieć zawsze przy sobie. Nagle spod powalonego drzewa zdał się słyszeć skowyt jakiegoś rannego stworzenia. Krasnolud zdjął z ramienia muszkiet i ostrożnie podszedł do pniaka. Ujrzał rannego wilka, jednego z watahy tych które w tej chwili walały się w resztach po całej polanie, Grin miał wybór, albo go dobije albo poczeka aż rozdziobią go kruki. Inżynier nie mógł już patrzeć jak stworzenie się męczy więc wystrzelił w jego głowę.

Krasnolud obrócił się na pięcie, wyjął z kieszeni fajkę, nabił ją dobrym krasnoludzkim tytoniem i odpalił. Cmoknął kilka razy oraz wypuścił kilka kółek z dymu po czym patrzył jak znikają wśród drzew. Kierował się w tej chwili do pobliskiej wioski w której przyjął zlecenie na wybicie wilków które zabijały tamtejsze owce. Zadanie było wykonane, teraz należało tylko odebrać odpowiednią nagrodę. No i rzecz jasna doliczyć do honorarium dodatkowe pieniądze za zużycie czarnego prochu.

Już po odebraniu nagrody Grin siedział w karczmie popijając bardzo cienkie tutejsze piwo, dla smaku i mocy doprawiał go krasnoludzim gardłogrzmotem. Koło jego twarzy pełno było dymu z fajki. Z jakiegoś powodu Grinowi, który zwykle nie był bardzo sentymentalny, zebrało się na wspominki…


Ostatnia Gawęda: Droga



Miało być tak pięknie… Podróżowali już czwarty dzień w poszukiwaniu fortu, o którym mowa we fragmencie notatki z dziennika Tomasa. W zasadzie, te dwie poszlaki były ich jedynym tropem – imię dowódcy i fragment karteczki, który Gert trzymał w dłoni.

Cytat:

Było to w wyjątkowo gorący Backertag… 16 Sommerzeit 2514 roku Anno Sigmaris. Wraz z resztkami oddziału podróżowaliśmy już wiele dni. Nawet nie jestem w stanie określić kiedy wyruszyliśmy, ponieważ moje zapiski sięgają jedynie połowy całego czasu wędrówki. W drodze zebraliśmy kilku ludzi, którzy stracili swoje domostwa. Nie bardzo wiemy gdzie jesteśmy… Stary Helmut miał rację żeby zabrać z fortu dwóch zwiadowców. Miejmy nadzieję, że w miarę szybko osiągniemy jakiś zajazd i włożymy do ust ciepłą strawę.
Podobno reszta dziennika była tak przepalona, że nie dało się z niego nic wyczytać. Gert nie wierzył w to kompletnie. Cała sprawa wydawała się podejrzana. Cztery osoby wysłane na misję poszukiwawczą za oddziałem wojska Imperium…

Elsa przyspieszyła kilka kroków i jako pierwsza znalazła się na wzgórzu. Krajobraz był malowniczy…


Sama trawa i gdzieś w oddali zarysowana ściana zabudowań i rzadko rozsianych drzew. Nie dotrzemy przed nocą – pomyślała. Była jednak pewna, że te zabudowania to z pewnością część południowego fortu granicznego.

- Eeeee… - Toke złapał oddech i zrównał krokiem z Elsą. – Gdzie jesteśmy?

- Między Wusterburg, a południowym Fortem granicznym Wissenlandu. Dalej za fortem już tylko góry, ale tam nie idziemy… Do nocy nie dotrzemy do Fortu. Poza tym nie wiemy jak nas tam ugoszczą, kiedy wspomnimy o Tomasie - odparła Elsa.

Grin wraz z Gertem zatrzymali się zaraz za Toke. Słońce dawało w kość mimo tego, że było już późne popołudnie. Odciski na stopach paliły niczym dźgane rozżarzonym prętem.

Tom Atos 30-04-2010 15:22

Wystarczyło zaledwie parę dni pobytu w Nuln, a z pękatej sakiewki, do której dorzucił jeszcze trochę złota za pazury skalnego niedźwiedzia, zrobiła się sakiewka wychudzona i zmizerniała, ale cóż gorzałka i dziewki wszeteczne kosztują. Zwłaszcza elfki „Pod Różową Kotką”. Gert nigdy nie miał elfki, ale miał pieniądze, po godzinie zaś miał już elfkę, ale nie miał pieniędzy. Życie mężczyzny bywa czasem bardzo proste.
Jako że fundusze się skończyły, a miejscowi magowie nie wykazywali chęci współpracy rad nierad musiał sam poszukać roboty. Większość ofert niestety dotyczyła stanowiska obnośnego handlarza. Jak sprzedałeś towar za koronę dostawałeś szylinga. Gert nigdy nie pracował w mieście i był gotów kraść, palić i zabijać, by tylko tak pozostało i wtedy się trafiła robota na świeżym powietrzu. Trzeba było odszukać kilku ludzi, którzy się zgubili. Ha. Nie dość że można było zarobić, to jeszcze spełnić dobry uczynek, w dodatku dawali kilka koron zaliczki. Ujęty hojnością pracodawcy nie spytał po kiego grzyba wysyłają na poszukiwanie krasnoludzkiego mechanika i sigmaryckiego klechę ? W sumie nie jego sprawa. Gościu płaci, to może zatrudnić nawet cyrkowców.
Jedyną sensowną osobą z grupy wydała mu się Elsa. Niczego sobie kobitka i do tego przepatrywaczka.
Ponoć Ci których szukali mieli ze sobą cosik cennego, to komplikowało sprawę, bo mogło oznaczać, że albo nawiali, albo ktoś ich ukatrupił cosik cennego zabierając.
Fripp jednak nie należał do ludzi, którzy by zamartwiali się na zapas. Podróż do Wursterburga minęła w miarę spokojnie. Podczas niej przekonał się, że klecha lubi wypić tak, jak i on, a krasnolud zapalić tak jak i on. Ciekawy był, czy i Elsa lubi macanki tak jak i on, ale póki co postanowił z tym poczekać. Kobitki różnie reagowały na obłapianki, a uzbrojone kobitki mogły nawet być niebezpieczne. Lepiej zatem było poczekać i przekonać się, czy Elsy obyczaje są ciężkie, czy lekkie. Gert oczywiście wolał to drugie.
Podróżowali tak sobie od kilku dni podziwiając krajobraz. Nawet odciski na stopach tak bardzo mu nie dokuczały. Na tyłku i owszem, bo kulbaka uciskała od jazdy wierzchem, ale stopy jakoś nie. Do fortu zostało im ładnych parę mil i może by zdążyli przed nocą, gdyby puścili koniki galopem. Problem jednak stanowił krasnolud, a raczej jego kuc, a raczej krótkie nóżki kuca. Nie wydoliłyby.
- Trzeba nam zanocować w polu, a na tym wzgórzu lepiej jak na równinie. Po drodze żeśmy strumyczek mijali, to i po wodę daleko nie trzeba będzie zaiwaniać, a i chabetkom się popas przyda. – stwierdził zawracając i rozkulbaczając swojego wierzchowca.
- Jeno ogniska z czego nie będzie zrobić, bo sama trawa w koło, a to więcej dymu jak ognia daje i miast ogrzać, to uwędzić się nam przyjdzie. – Gert mówił z wyraźnym talabeklandzkim akcentem, który w swej śpiewności przypominał nieco kislevicki.
Wyciągnął z juków wiązkę drewienek.
- Tyle jeno na podpałkę mam. Starczy co by czego ciepłego się napić, a jutro z rańca ruszym i we forcie o onego Tomusia się rozpytamy. Da Tal to może i coś wiedzieć będą, a jak nie to po okolicy popytamy i zawrócim do chlebodawcy zameldować, że nigdzie psubrata nie było.
Gert zdawał się nie przejmować zbytnio robotą.
- Wielebny masz cosik mocniejszego, bo mi w gardle od gadania zaschło. – spytał Sigmarytę potrząsając wydobytym pętem kiełbasy, na znak iż ma zagrychę i na krzywy ryj pić nie zamierza.

pteroslaw 30-04-2010 19:09

Już od kilku dni podróżowali niespiesznie. Grin rzucał się w oczy, przede wszystkim był najniższy, poza tym miał niezwykle charakterystyczny wygląd, praktycznie nie posiadał jednej brwi, całą twarz miał w czarnych smugach a palce w smarze. Z ramienia dyndał mu muszkiet. W zębach trzymał fajkę i wydmuchiwał kółka z dymu. Z radością odczuwał ciepło jakie otaczało butelkę najlepszej krasnoludzkiej gorzały, gardłogrzotu. Nie wiedział dokładnie ile ten alkohol miał procent, wiedział natomiast że lepiej nie zbliżać go do otwartego ognia.

Zatrzymali się. Grina nic nie obchodził los tych których szukali, było mu po drodze na stare śmieci a przy okazji mógł zarobić. Jeden z jego towarzyszy oświadczył że z trawy ognia nie będzie, ale za to miał trochę drewna.
-A niech będzie tylko coś ciepłego do żarcia. Może nawet trochę świeżego mięsa sobie podjemy bo na tych łąkach to chyba jakieś zające albo inne króliki żyją.- Grin cmoknął kilka razy łapczywie zaciągając się dymem.
-Poszukamy chłopa to się dowiemy czy jest czy nie jest albo czy jakiś inny go widział.

Krasnolud uśmiechnął się gdy usłyszał pytanie człowieka o to czy Sigmarita ma coś mocniejszego. Grin sięgnął za pazuchę i wyjął pełniuteńką butelkę gardłogrzmotu. "Jak tylko zatrzymamy się gdzieś na dłużej to zbuduję sobie jakąś aparaturę do samogonu". Podstawił butelkę pod nos człowieka.
-Gardłogrzmotu?- Zapytał. -To taka krasnoludzka gorzałka.
Grin normalnie nie dzielił się wódeczką ale zawsze lubił patrzeć na reakcje ludzi gdy łykają jego "prezenty". Poza tym człowieczyna chciała coś mocniejszego. Jak szaleć to szaleć.

Sylverthorn 30-04-2010 23:46

Elsa podeszła do Gerta i bez pytań wyciągnęła drewienka z jego ręki.
- Daj, niech się te lata w krzakach przydadzą. - zaproponowała. Otrzymawszy, co chciała, wyszukała dłonią suchszą łatę trawy. Ułożyła podpałkę w z grubsza zgrabny stosik. - Idę po jakieś kamienie do skrzesania iskry, chyba że któryś z was ma krzesiwo? No chyba, że mości kapłan ognika zapuści. Może przy okazji ustrzelę coś jadalnego.
Czekając na odpowiedź, usłyszała charakterystyczne słowo: "gardłogrzmot". Uśmiechnęła się w myślach. "No, kolego, miłego charchania po tej gorzałce", pomyślała. Cóż, chciał czegoś mocniejszego... Pytanie tylko, ile osób nie umrze od tego draństwa lub ze śmiechu na widok twarzy poczęstowanego.

Avaron 01-05-2010 22:32

Toke miał paskudny humor. Jazda dłużyła się paskudnie, w gardle zaschło, a zad bolał tak podle jakby go jakowyś demon z najgłębszych otchłani piekieł dźgał ostrymi widłami. Zaklął paskudnie, po norsku, po czym sklął sam siebie (tym razem w reikspielu) za bluźnierstwo. Westchnął ciężko, a owo westchnięcie było jako wydobyte z kowalskiego miecha. Stanąwszy w strzemionach (tym razem to owa biedna szkapa westchnęła ciężko) rozejrzał się po okolicy.

- Na prawo nic, na lewo nic. - Rzekł sentencjonalnie, zręcznie przy tym przejmując manierkę od krasnoluda, jakoby tylko dla przekazania owemu Frippowi, czy Flapowi. - A przed nami zdaje się skraj świata. Albo i skraj skraju.

Pociągnął łyczek z manierki. Zamlaskał. Oblizał się i zaraz pociągnął drugi łyk, tym razem głębszy. Westchnął z ukontentowaniem. I już chciał raz jeszcze umoczyć usta w zdroju wszelkiej radości gdy przypomniał sobie o towarzyszach. Uśmiechnął się przepraszająco i podał zaraz manierkę dalej.

- Dobre to. - Rzekł oblizawszy się raz jeszcze. - Nie masz pewnikiem mości dvergu więcej owej ambrozji, hę? A Wam panienko należy się sroga reprymenda! Wszak nie wolno boskiej przychylności nadużywać w takim celu jako owo rozpalenie ogniska. - Mówiąc to rubasznie puścił oko do kobiety, widać, że gorzałka poprawiła kapłanowi nastrój. - Wszelako będąc tu na wzgórzu mam niejakie wątpliwości co do rozpalania ognia. Niby pusto tu jak okiem sięgnąć, ale taki płomyczek będzie widać z hen daleka. A jak nam co paskudne postanowi się przyjrzeć? I zapytać czego tak świecimy po nocy, albo dymimy nad równiną? Tacy nocni goście bywają drażliwi, czasami aż zażarci, a nie daj Sigmarze trafi się jaki głodny...

Sylverthorn 02-05-2010 15:28

- Wybacz mi grzesznej. Skoro wolicie po ciemku, to śmiało. - Elsa odwzajemniła się żartem, jednocześnie pokornie i nieco zadziornie. - Tylko wiecie, panowie... My tu kapłana mamy, więc cicho. - dodała, śmiejąc się.

pteroslaw 03-05-2010 01:18

Grin uniósł brwi, a właściwie brew gdy zobaczył jak ten mnich praktycznie wyrywa mu z ręki butelkę gardłogrzmotu, ciągnie łyk, mlaska i ciągnie dłuższy łyk. Gdyby nie nazwał tego trunku ambrozją już by nie miał ręki. Poza tym krasnolud był zdziwiony że jakikolwiek człowiek jest w stanie wypić gardłogrzmot i się nie zakrztusić. Jeszcze ten komentarz kobiety. Grinowi ani ciemność ani zimno nie przeszkadzały. Tam gdzie on przebywał w twierdzy krasnoludów ani zbyt jasno ani zbyt ciepło nie było. Większość fortecy była oświetlona przez kryształy ale Grin często zaszywał się tam gdzie nie dochodziło światło, był przyzwyczajony do ciemności. Jednak miał wielką ochotę zjeść coś ciepłego. Postanowił coś zrobić, pamiętał że ma w torbie więcej gardłogrzmotu bo nakupił na zapas, ale mnich o tym nie wiedział.

-Dostaniesz, nie wierzę że to mówię, całą resztę gardłogrzmotu z butelki z której przed chwilą piłeś, ale przecież kapłanowi nie godzi się pić na krzywy ryj czyż nie. Więc zrobimy tak, ty nam dasz ognisko i powiesz skąd pochodzisz bom ciekaw a za to dostaniesz całą resztę gorzałki. Umowa stoi?- Rzekł Grin.

Wiedział że mogliby znaleźć odpowiednie kamienie, ale to mogło zająć trochę czasu. Gardłogrzmotu miał zapas, poza tym Grin podejrzewał że mnich padnie nieprzytomny zanim wypiję resztę trunku z butelki. A wtedy krasnolud będzie mógł go wypić, a mnichowi wmawiać że wypił cały ale widocznie tego nie pamięta.

Sylverthorn 06-05-2010 21:23

Elsa z zaskoczeniem przyjęła widok nowego - ludzkiego! - wielbiciela gardłogrzmotu, choć starała się nie ślepić na niego jak wrona.
- Panowie, rozważmy nasze położenie. Nazajutrz mamy wejść do Fortu. Jakieś pomysły co do znalezienia owego Tomasa? Któryś już tu był? Bo to podejrzanie wyglądać będzie, gdy ot tak zaczniemy o niego wypytywać... - zauważyła trzeźwo.

Avaron 07-05-2010 11:15


Toke z udawanym żalem spoglądał ku krasnoludowi, po czym cmoknąwszy z cicha wzniósł dłonie ku ciemniejącym powoli niebiosom w błagalnym geście. Diablo ironicznym geście. Jednak z zebrany zwitek traw i gałęzi z cichym trzaskiem zajął się ogniem, który to po chwili wystrzelił pod niebo. Kapłan zrzucił siodło z umęczonej szkapiny, na której podróżował a oną samą począł oporządzać mamrocząc przy tym do siebie w twardym, norskim języku.

Gdy skończył, a koń spokojnie skubał wątłą, zieloną trawkę, Toke przysiadł na siodle i wyciągnął nogi ku ogniu. Sięgnął ku zdjętej z końskiego grzbietu sakwie i rzucił towarzyszom po pajdzie twardego, podróżnego chleba. Westchnął ciężko i zerknął w pojawiające się na niebie gwiazdy.

- U nas są inne gwiazdy. - Rzekł zagryzając twardą jak głaz kromką ciemnego chleba. - A czasami to nawet nocy nie ma, bo niebo jasne jak w dzień przez cały czas. W takie noce gdy jest jasno, dzieją się dziwne rzeczy i strach wychodzić za palisadę. U nas nikt przy zdrowych zmysłach nie zapalił by ogniska na wzgórzu, chyba żeby chciał się zabić. To tak!

Roześmiał się gardłowo jakby wspominając dawne dzieje i odległe, mroczne krainy.

- A o owego Tomasa to się miła pani nie turbuj. - Rzekł uśmiechając się z lekkim przekąsem. - Powiemy, żeś jest przy nadziei, a ów kurwisyn zostawił Cię bez opieki nijakiej i idziemy mu prawo i sprawiedliwość wymierzyć i to młotem, a może i sierpem jak się jaki trafi. Dajże tego bukłaku jeszcze mości dvergu...

pteroslaw 07-05-2010 17:36

Grin patrzył zaciekawiony jak mnich podnosi ręce do nieba, widział już ludzi którzy tak robili na wojnie, krasnolud zauważył z ciekawością że zwykle po tym ginęli. W każdym razie ognisko udało się zapalić. Wszyscy usiedli przy ogniu. Grin podał butelczynę bezpośredni do mnicha.
-Nie nazywaj mnie tak. Ja nie jestem żaden Dverg, może wydać ci się to dziwne ale ja także mam imię, brzmi ono Grin.
Grin ugryzł kawałek ze swojego kawałka chleba.
-A co do tego co będziemy mówić jak będą się zastanawiać dlaczego go szukamy to możemy rzecz że jest mi winien pieniądze, wiem co ludzie myślą. Krasnoludy przywiązują wielką wagę do złota. Po części to prawda.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:50.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172