Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-04-2010, 11:38   #1
 
DrHyde's Avatar
 
Reputacja: 1 DrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłośćDrHyde ma wspaniałą przyszłość
[Warhammer] Ostatnia Gawęda: Droga



Dawno, dawno temu w odległej krainie zwanej Imperium żyła sobie Księżniczka. Wedle wszelkich podań spisywanych i przekazywanych od osoby do osoby, była to największa rozpustnica w dziejach znanych nam po dziś i okrutnica, która swych poddanych traktowała gorzej niż najgorszego wroga.



Katarina Rose doczekała się w końcu buntu ludności z okolicznych wsi i gospodarstw. Krwawe to było powstanie przeciwko tyranii. Wymordowano wszystkich mieszkańców zamku. Sama Katarina w ostatniej chwili uciekła z miejsca walki. Plotki głoszą, że poprzysięgła zemstę na wszystkich, którzy tamtego dnia zaatakowali zamek.



Po dziś nie wiadomo co stało się z Księżniczką. Słuch o niej zaginął, a większość mieszkańców już dawno udała się na spoczynek do Ogrodów Morra. Jednak ich potomkowie wciąż żyją… A pamięć o przekleństwie Katariny Rose przetrwała. Jednak… To tylko legenda… Prawda?



* * *



DRAMATIS PERSONAE


Gert Fripp



Świt już na dobre zagościł nad szarym niebem Nuln, gdy Inga zbudziła się potrącona przez leżącego obok mężczyznę. Miała dużo szczęścia, że trafił jej się bogaty klient, który zapłacił za całą noc. Jednak dla przedsiębiorczej dziewczyny było to ciągle mało, zwłaszcza że jej „opiekun” i tak zabierał jej prawie wszystko. Póki co jednak leżała wsłuchując się w spokojny oddech mężczyzny. Spojrzała na jego ogorzałą od słońca twarz okoloną krótką, ciemną brodą, na bliznę na policzku. Był dobrze zbudowany, jednak nie jak Ci mięśniacy z gwardii księżnej. Był bardziej żylasty. Przez chwilę czuła coś na kształt wyrzutów sumienia. Był dla niej miły, zapłacił za posiłek, nie zaciągnął od razu do łóżka, tylko sobie pomacał, próbował jej też sprawić przyjemność. Rzadko się trafiają tacy klienci. Większość to śmierdzące chamy, którzy myślą, że jak zapłacą to mogą robić co zechcą.

Wstała najciszej jak potrafiła kuląc się z zimna. Naga wpierw sięgnęła po bieliznę i suknię. Nie zapinając haftek zaczęła przeszukiwać jego rzeczy. Przy szerokim pasie miał tylko miecz i nóż. Skórzana bluza śmierdziała dymem z ogniska, jednak w kieszeniach nie było żadnej sakiewki, to samo w płaszczu i skórzanych spodniach. Sięgnęła ostrożnie do juków. Jakieś nic niewarte duperele. Ciuchy, lina, krzesiwo. Jakaś zapisana karta. Gdyby umiała czytać mogłaby odcyfrować napis jako „Gert Fripp – Usługi Myśliwskie”. Tknięta przeczuciem sięgnęła do jednego ze stojących pod łóżkiem butów. Po chwili z uśmiechem zadowolenia wyciągnęła pękaty mieszek. Cichutko, na paluszkach ze zdobyczą podeszła do drzwi. Sięgnęła by unieść zamykający je haczyk i aż podskoczyła, gdy usłyszała tuż za sobą spokojne:

-A Ty dokąd się wybierasz z moimi franzami? Co?

- Ja… - zaczęła szukając w myślach jakiejś dobrej wymówki.

Stał tuż za nią. Wysoki i groźny, a jego niebieskie oczy przyglądały jej się uważnie. Mimo że zachowywała się najciszej jak potrafiła, nawet nie usłyszała kiedy wstał.

- Wracaj do łóżka. Jak chcesz premii musisz na nią zasłużyć
– przerwał jej tłumaczenia popychając w stronę posłania i klepiąc niedbale w tyłek.
Dziewczyna przełknęła ślinę. Przez chwilę myślała, że ją uderzy. Tym razem jednak mężczyzna nie był tak miły. Rzucił ją na posłanie i przekręcił na brzuch zadzierając suknię do góry. Po chwili poczuła jak przygniata ją swym ciężarem, a za chwilę ból w odbycie uświadomił jej, jaką karę dla niej obmyślił.


Toke Tovesson


Dziewucha była taka jakie Toke lubił. Taka trochę większa, o pełnych biodrach i ciężkich piersiach, które to radośnie wychynęły spod ciasnego gorsu sukni. Toke zacmokał z ukontentowania po czym schwycił za pokrytą piegami pierś i uszczypnął dziewkę. Ta pisnęła cicho i zachęcająco. Toke uśmiechnął się. To był by już czwarty raz. Westchnął ciężko i przetarł spotniałe czoło habitem, po czym sięgnął po kufel zimnego, pienistego piwa.

- Tam skąd pochodzę… - Mówił pijąc a piana powoli spływała mu po nieogolonym rudym podbródku. – Są właśnie takie kobiety jak ty… Miłe i mięciutkie. Nie to co niektóre tutaj… Chude jakby przez rok niczego w ustach nie miały… Ech wrócić tak do Norski…

Toke odstawił kufel i otarł pianę z twarzy habitem. Beknął donośnie po czym zapatrzył się w dal. Tęskno mu się zrobiło. Do jego rodzinnej krainy – do strzelistych, zdradliwych gór pełnych trolli i innego plugastwa, do ludzi twardych acz uczciwych, którzy pierwej ci nóż w bebechy wrażą niźli okłamią i do tych fiordów co mu nie raz z ręki jadły…

Westchnął raz jeszcze ciężko. Jego towarzyszka zaś zmarszczyła nosek z niezadowolenia, że oto chutliwy kapłan przestał się nią i tylko nią zajmować. Podstępna i zdradliwa jak każda kobieta, nie wiedzieć kiedy znalazła się kolanach. Bynajmniej nie po błogosławieństwo…
*

Toke szedł przez las. Śpiewał głosem, który można by określić jako zdarty, tudzież przepity. Śpiewał hymn ku chwale dobrego pana Sigmara. Śpiewał głośno – pełną piersią.

- O wielki i dooooooobry paaaaaanie! Nieeeeech się twooooja woooola staaaanieeee!
– Ptaki zrywały się pędem z okolicznych drzew, a drobne zwierzęta czym prędzej zmykały w dzikie odstępy. – Śpiewaaaaam ku tweeeeej wieeeeelkiej chwale, błogosławiony w nieeeebiesieeeeech Sigmaaarze.

Toke szedł już długo. Od ostatniej wioski dzieliło go bodaj cały dzień drogi. Ale cóż tam, na swej mapie wędrówki miał jeszcze kilka zapadłych siół. Taka dola kolektora świątyni Nuln. Brzmiało by dumnie, gdyby nie łączyło się ze spaniem pod gołym niebem i nienawiścią jaką darzyli go mieszkańcy wszystkich odwiedzanych wsi. I nawet zdefraudować nie było czego, bo grosze jakie zbierał z okazji Sigmarpenn, były zaiste śmiechu warte. Ale jak mówił jego przełożony – zasuszony staruch o kościstych szponach – owa danina jest podstawą na jakiej stoi nasz wspaniały kościół. Toke zawsze komentował to w myślach, że widocznie kościół pobudowano na fundamencie z gówna, ale widać dobry to fundament skoro tak mocno się trzyma. Westchnął ciężko. Jeszcze daleka droga przed nim.

Bandyci wychynęli z lasu zwykłym bandyckim sposobem, to jest z nagła i po cichu. Było ich trzech na drodze i nie wiedzieć ilu w gęstych zaroślach porastających pobocze. Toke zatrzymał się kiedy u jego stóp wbiła się szkarłatnie opierzona strzała. Jeden z grasantów – człowiek o twarzy poznaczonej licznymi bliznami i syfilisem wyszedł przed dwóch pozostały i z uśmieszkiem kwaśnym jak wino w ostatniej z mijanych przez Toke tawern rzekł:

- Witajcie ojczulku! – Dłoń znacząco położył na pasie obciążonym srogo wyglądającym mieczyskiem. – A cóż, że to tak w samotności podróżujecie. Nie wiecie, że tu niebezpieczne lasy i srodzy zbójcy w nich siedzą?
Jego towarzysze ryknęli śmiechem. Toke uśmiechnął się również, po czym wziął się pod boki.

- A słyszałem! – Rzekł przyglądając się zbójcom przez zmrużone oczy – spryciarze miejsce na zasadzkę wybrali tak by patrzył wprost w słońce. – Mówili co prawda we wioskach, że zbóje w tych lasach tchórzliwe i jeno na samotnych napadają, a szczególnie na urodziwych młodzieniaszków, na których cnotę to nastają…

- O żesz ty klecho!
– Syfilityk wydobył pordzewiałe ostrze głośno przy tym zgrzytając.

- Tedy… - Toke nijak nie dał sobie przerwać. – Zabrałem ze sobą kilku znajomków z pobliskiego fortu co by mnie odprowadzili w podróży…

- Łżesz!
– Syknął zbój i już ruszyć miał w stronę kapłana gdy… Zza zakrętu drogi dało się wyraźnie słyszeć głosy ludzi i koni. Jak nic traktem szedł oddział jazdy, albo strażników dróg. Byli tuż, tuż…

Zbóje nie czekali, po prostu zniknęli.

Toke otworzył oczy, które to zacisnął w ciężkim skupieniu przed chwilą. Głosy domniemanego oddziału jazdy jakby ścichły, by po chwili zniknąć jak sen jaki. Gruby kapłan uśmiechnął się szeroko po czym podejmując na nowo pieśń ku chwale jego dobre pana Sigmara ruszył dalej przed siebie.


Elsa Braun


- Wiesz, przypominasz mi kogoś... Znałem kiedyś taką zwiadowczynię. Berta się nazyw… Nie! Elsa. Szlag by trafił z tymi babskimi imionami. Cwana była, może za bardzo nawet. Spóźniłem się 2 dni z zapłatą za przeprawienie przez las, a ona mi ukradła całą sakiewkę. Cóż... Nie każda dziewczyna z szerokim uśmiechem jest tylko i wyłącznie uroczą panienką, jak widać. Co się śmiejesz? Naprawdę wyglądała niewinnie! Brązowe oczy, lekko opalona, krótkie czarne włosy - pewnie dotąd nad nimi nie zapanowała, ale jak się chodzi z listowiem w czuprynie, to się tak pewnie ma. Właściwie nawet ładna... i niestety, sprytsza ode mnie. Fakt, wyszliśmy z lasu oboje, żywi, nawet nie skaleczeni. Małomówna była, nawet na krótkie "opowiedz mi swoją historię" nie dała się namówić. A podobno kobiety lubią gadać... – mężczyzna zamyślił się.

Kobieta przy kontuarze uśmiechnęła się i kontynuowała temat z tajemniczym jegomościem, którego imienia nie dane jej było poznać.

- Jaka zapłata? – zapytała wprost.

- Godziwa. Mój Pan zapłaci każdą kwotę, byle … byle ich odnaleźć. Żywych lub martwych Pani Elso. To w jakim będą stanie naprawdę nie gra większej roli. Interesuje nas to co będą mieć przy sobie, a czego świadomi nie są kompletnie. Wedle moich informacji… Z resztą – rozejrzał się po przybytku – ściany mają uszy. Chodźmy stąd…


Grin zwany Osmalonym



Lasem wstrząsnęła potężna eksplozja, wszystkie ptaki w promieniu kilometra wleciały w górę i poczęły oddalać się od miejsca wybuchu. W tym czasie z zarośli na pewnej polance wyszedł krasnolud, przeczesał brodę, popatrzył na skutki eksplozji po czym wyjął z torby niewielki notatnik oraz kawałek węgla. Podrapał się po twarzy zostawiając na niej czarne smugi, zapisał coś w zeszycie, następnie po chwili namysłu nakreślił obok rysunek jakiegoś urządzenia. Kartki były zapełnione opisami i ilustracjami działających mechanizmów które Grin pragnął mieć zawsze przy sobie. Nagle spod powalonego drzewa zdał się słyszeć skowyt jakiegoś rannego stworzenia. Krasnolud zdjął z ramienia muszkiet i ostrożnie podszedł do pniaka. Ujrzał rannego wilka, jednego z watahy tych które w tej chwili walały się w resztach po całej polanie, Grin miał wybór, albo go dobije albo poczeka aż rozdziobią go kruki. Inżynier nie mógł już patrzeć jak stworzenie się męczy więc wystrzelił w jego głowę.

Krasnolud obrócił się na pięcie, wyjął z kieszeni fajkę, nabił ją dobrym krasnoludzkim tytoniem i odpalił. Cmoknął kilka razy oraz wypuścił kilka kółek z dymu po czym patrzył jak znikają wśród drzew. Kierował się w tej chwili do pobliskiej wioski w której przyjął zlecenie na wybicie wilków które zabijały tamtejsze owce. Zadanie było wykonane, teraz należało tylko odebrać odpowiednią nagrodę. No i rzecz jasna doliczyć do honorarium dodatkowe pieniądze za zużycie czarnego prochu.

Już po odebraniu nagrody Grin siedział w karczmie popijając bardzo cienkie tutejsze piwo, dla smaku i mocy doprawiał go krasnoludzim gardłogrzmotem. Koło jego twarzy pełno było dymu z fajki. Z jakiegoś powodu Grinowi, który zwykle nie był bardzo sentymentalny, zebrało się na wspominki…


Ostatnia Gawęda: Droga



Miało być tak pięknie… Podróżowali już czwarty dzień w poszukiwaniu fortu, o którym mowa we fragmencie notatki z dziennika Tomasa. W zasadzie, te dwie poszlaki były ich jedynym tropem – imię dowódcy i fragment karteczki, który Gert trzymał w dłoni.

Cytat:
Było to w wyjątkowo gorący Backertag… 16 Sommerzeit 2514 roku Anno Sigmaris. Wraz z resztkami oddziału podróżowaliśmy już wiele dni. Nawet nie jestem w stanie określić kiedy wyruszyliśmy, ponieważ moje zapiski sięgają jedynie połowy całego czasu wędrówki. W drodze zebraliśmy kilku ludzi, którzy stracili swoje domostwa. Nie bardzo wiemy gdzie jesteśmy… Stary Helmut miał rację żeby zabrać z fortu dwóch zwiadowców. Miejmy nadzieję, że w miarę szybko osiągniemy jakiś zajazd i włożymy do ust ciepłą strawę.
Podobno reszta dziennika była tak przepalona, że nie dało się z niego nic wyczytać. Gert nie wierzył w to kompletnie. Cała sprawa wydawała się podejrzana. Cztery osoby wysłane na misję poszukiwawczą za oddziałem wojska Imperium…

Elsa przyspieszyła kilka kroków i jako pierwsza znalazła się na wzgórzu. Krajobraz był malowniczy…


Sama trawa i gdzieś w oddali zarysowana ściana zabudowań i rzadko rozsianych drzew. Nie dotrzemy przed nocą – pomyślała. Była jednak pewna, że te zabudowania to z pewnością część południowego fortu granicznego.

- Eeeee… - Toke złapał oddech i zrównał krokiem z Elsą. – Gdzie jesteśmy?

- Między Wusterburg, a południowym Fortem granicznym Wissenlandu. Dalej za fortem już tylko góry, ale tam nie idziemy… Do nocy nie dotrzemy do Fortu. Poza tym nie wiemy jak nas tam ugoszczą, kiedy wspomnimy o Tomasie - odparła Elsa.

Grin wraz z Gertem zatrzymali się zaraz za Toke. Słońce dawało w kość mimo tego, że było już późne popołudnie. Odciski na stopach paliły niczym dźgane rozżarzonym prętem.
 
DrHyde jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172