Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-01-2011, 21:42   #181
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak nie urok...
Niezbyt optymistyczna myśl przemknęła przez głowę Petera, w dodatku nie po raz pierwszy od chwili opuszczenia zamku d'Arvill. Co rusz któryś ze złośliwych bogów rzucał im kłody pod nogi, lub też pomagał im wydostać się z opresji, by po chwili wpakować w jeszcze gorszą.
Na posiłki nie było co liczyć. Nadchodzące wojsko raczej nie przybyło z gałązką oliwną, lecz raczej po to, by ogniem i mieczem zaprowadzić swój pokój, dochodząc do niego po trupach swych wrogów.
Gdyby ludzie kolektora i zbójcy nieświętej pamięci Hugona, miast wyżynać się wzajemnie, poświęcili choćby parę chwil na myślenie, pojęliby co się święci. Czyżby nikt z nich nie znał ponurej sławy duPonta?
Jatki tu będą proste, zdawał się głosić tętent kopyt.
Nie musiał widzieć twarzy tych, co jadą... Wiedział, jak to się skończy. Głupiec by się domyślił.

Kolejny oddział, zamykający niejako śmiertelny krąg, jasno dowodził, że polowanie na lorda Berengera było tylko częścią planów, że kolektor nie zdołałby zapewnić im schronienia.
Czy ktokolwiek z nich miał szansę uniknąć śmierci? Może można było spróbować pomóc nieco własnemu szczęściu.
Peter splótł wiatry magii, a potem sięgnął po niewielki dzwoneczek.
- Zalditeria eraso. Ozen - powiedział, wskazując dłonią kierunek.
Dzwoneczek rozsypał się w pył.
Mimo odległości mag wyraźnie usłyszał, jak za plecami dupontowego oddziału, od strony d'Arvill, rozlegają się inne odgłosy - uderzenia kopyt pędzących wierzchowców, rżenie koni, szczęk wydobywanej broni.
Okrzyk "D'Arvill!" był poza jego zasięgiem, ale i tak zrobił co mógł, by odwrócić uwagę i zdezorientować napastników.

Peter ruszył cwałem w stronę rzeki, oddalając się równocześnie od pola walki.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-01-2011, 10:34   #182
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Heirich chodził po niewielkim tartaku w tą i z powrotem. Z nerwów oczywiście....
Klaus i Jerome nie wracali. Odgłosy rzezi cichły powoli w oddali....

Dobra- pomyślał. Są dwie opcje. Albo uciekam gdzie pieprz rośnie. Zostawiam to wszystko tam w cholerę na łaskę bogów. Albo co wydawało mu się trochę głupie wracam skąd uciekłem. Pomysł z wracaniem do końca głupi nie był. Jego ludzie przyprowadzili ich konie przed tartak. Nagonka ich minęła i pomknęła w stronę brodu. Czyli nikt ich raczej nie będzie szukał na jej tyłach. Tym bardziej że jest ich tylko 3 w tym dwóch doświadczonych tropicieli. Ci zamaskują ich pozycje i będą wiedzieli jak podejść do polany niezauważonym.

Wysłał jednego przodem na polanę.
Ten wrócił przerażony. Dorzynają panie ludzi na polanie... U brodu walka. Szukają kogoś wyraźnie.

Też mi nowiny. Profesor liczył że może Berenger miał w okolicy więcej ludzi. Może uciekający jadą komuś na spotkanie. Albo ten bandyta Hugo jak mu tam było Rois Reis? Nieważne może on gdzieś jeszcze ma jakiegoś asa. Nie łudził się wiedział że tak nie będzie. Jeśli jakiś smok nie wyskoczy z krzaków mają przesrane. Dobra raz się żyje choć ręka mu dygotała.

-Dobra możemy się tam podkraść tak żeby nas nie zauważyli?-zapytał nie pewnie.
-Wrócić panie? Czy aby dobrze słyszę? Uccciekaliśmy a teraz wracamy? Ale po co dla czego?- zapytał Gustav.
-Panie to nie jest dobry pomysł uciekajmy.- stwierdził fachowo Born

Profesor podniósł jedną brew.
Zadałem. Pytanie czy nie tak?- powiedział łagodnie Wolfborg

Jeden z traperów westchnął.
Dobrze panie skoro taka twoja wola. Podkraść się da ale śmiem sugerować pewno miejsce niedaleko tego gdzie szliśmy niedawno. Tam zaraz za polaną jest duży spadek. A w nim błoto w zasadzie to takie małe bagienko. Jeśli staniemy na jego skraju będzie widać polanę. Jeśli ludzie na koniu zaszarżują bezpośrednio to mocno się zdziwią jak w to wpadną. Konie my mamy względnie wypoczęte. Żołnierze co Berengera ściagają mają wierzchowce więcej niż zdrożone. Jakby co damy radę uciec. O ile w ogóle nas zauważą w co wątpię. W tym zgiełku i hałasie...-zakończył Born

Dobra panowie plan jest prosty. Rozglądajcie się za Klausem Jeromę i Berengerem. Może któryś jeszcze dycha i leży gdzieś na tym pobojowisku. Jeśli zobaczymy że mamy szansę złapać któregoś może. Podkreślam może zaatakujemy.- co on gada zwariował? O ile oczywiście ludzi na polanie będzie mniej walka u brodu może tam się przeniosą. W sytuacji beznadziejnej uciekamy. Gustav łuk. Born łuk ale jak będzie większa grupa to wiesz co robić. Sam odebrał Gustavowi to samo co nie tak dawno zabrał mu Ryszard. Historia zatacza koło.... Modlił się do łaskę do bogów. Stracił już prawdopodobnie 3 ludzi... Z drugiej strony czas na fajerwerki.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 14-01-2011 o 10:55.
Icarius jest offline  
Stary 14-01-2011, 11:51   #183
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Zygfryd był wkurwiony. Co chwila natykał się na zdrajców. Przeklęci Du'Ponte nie wiadomo ilu zdołali przekupić, a ilu potajemnie wprowadzić na zamek. Lewe ramię miał całkowicie bezwładne, ryj strzaskany, a w łbie mu się kręciło. Mimo tego udało mu się zachować trzeźwość umysłu. Miał pięciu zbrojnych i ich był pewny.
- Prać każdego, którego nie znacie i który wydaje wam się podejrzany - rozkazał zbrojnym -I trzymać się w kupie! Za mną!

I ruszyli, niczym stado wygłodniałych wilków. Szli niczym żniwiarze pośród zbóż, metodycznie kosząc wszystkich którzy im się nie podobali. To że mogli ubić i wierne sługi nie miało teraz dla nich znaczenia. Ważne było by jak najszybciej opanować sytuację i wziąć się do gaszenia pożaru. Roztrzaskane czerepy, ucięte ręce, wyprute bebechy to obraz jaki pozostawiali po swoim przejściu.
Grupa ich początkowo mała, w miarę ich śmiertelnego pochodu zaczęła rosnąć w siłę, gdy przyłączali się do niej kolejni wierni słudzy rodu d'Arvill.
Jednego czego się obawiał Zygfryd to kolejnego zdradzieckiego ciosu w plecy. Starał się więc być jak najbliżej wiernej piątki wojów, zachowując przy tym dużą ruchliwość.
 
Komtur jest offline  
Stary 14-01-2011, 18:47   #184
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Zdgar de Rais

Klęczał pochylony nad ciałem brata zupełnie za nic mając sobie tocząca się dookoła rzeź. Wiedzieli, że prowadzone przez nich życie prędzej czy później doprowadzić musiało do marnego końca, lecz to co spotkało Hugona było jawną farsą. Ustrzelony przez odmieńca w chwili gdy niemal świętowali już udany napad, zabity mimo iż otoczony przez swoich najlepszych ludzi odziany w pancerz, dawał właśnie napadniętym szansę na ujście z życiem.
Zdgar wiedziała, że nie ludziom nie można ufać, lecz to co stało się przed paroma chwilami było tym co ostatecznie uformowało go takiego jakim zapamiętać młodszego z Raisów miały przyszłe pokolenia, które z lękiem wymawiały zawsze jego przydomek...

- Musimy jechać, Zdgar! - jeden ze starszych zbójów potrząsł ramieniem pochylonego wciąż nad ciałem bandyty - na opłakiwanie strat przyjdzie czas później, teraz trwa walka i nie chcij, bym musiał musiał opłakiwać Was obu.
- Nie będziesz musiał - odparł ciężko de Rais podnosząc się z kolan - Dajcie spokój kolektorowi, to tylko złoto.
Wet spojrzał na nowego herszta z lekkim zdziwieniem - A nie po złoto myśmy tu przyszli?
- Po co przyszliśmy, po to przyszliśmy - odparł ocierając z twarzy ostatnie łzy jakie miał w życiu uronić - Wyjedziemy jednak ze skalpem odmieńca, skalpem, który zapoczątkuje naszą kolekcję i uwierz mi, będzie ona zajmowała więcej skrzyń niż wiózł kolaską ten dureń.
Na twarzy Zdgara pojawił się uśmiech, który świadczył, że zbój nie rzuca słów na wiatr.
- Czyli elf?
- Elf i ten magik w okularkach,chcę jego broń, widziałeś jak ona działa! Żadne kłódki i najwymyślniejsze zamki nas wtedy nie powstrzymają!

Rozkazy były jasne, a Yavandir i Wolfborg byli ich głównymi założeniami.

***

Elf pierwszy miał się przekonać co znaczyło zadrzeć z rodem de Rais, z mężami noszącymi z dumą wyjęte spod prawa nazwisko, szerzącymi strach w całej Akwitanii. Kilkanaście godzin temu w okolicznych karczmach powtarzano z trwogą imię Hugona de Reise modląc się jednocześnie do panienki aby plotki o pojawieniu się w okolicy jego bandy były mocno przesadzone. Za kilka świtań wiejskie baby plotkować miało o Zdgarze, który po śmierci brata miał okazać się jeszcze większym okrutnikiem niż ten pierwszy. Za przemianę jaka nastąpiła w banicie winiono elfa, który to ponoć stał się tego bezpośrednim powodem.

Stojąc dosłownie o kilkanaście metrów od szumiącej wody Yavandir nie do końca podzielał ten pogląd, lecz też nie w tą stronę uciekały teraz jego myśli. Elf czuł niemal wycelowane w swoje plecy dwie pary ciężkich kusz, w uszach zaś wciąż szumiało mu stanowcze polecenie nakazujące zatrzymać się w miejscu. Teraz gdy stał po kostki w miękkim mule żałował, że nie zaryzykował kilku dodatkowych kroków, które być może pozwoliłby mu dojść linii tataraku jakkolwiek dającej szanse na ratunek. Wtedy w grze była tylko jedna kusza, a jeden bełt można było mieć nadzieję wytrzymać, cztery dawały znakomicie mniejszą szansę na przeżycie...

***

Rozkazy Zdgara doszły jego ludzi dokładnie w momencie gdy Kuter wyciągał wyszczerbioną szablę z boku Jerome.
- Tego w okularkach powiadasz? A niby gdzie go w tej ciemności i zgiełku szukać.
- Tam gdzie i innych zbiegów, pewno w rzece ratunku szukają.
Mówiąc to zbój spojrzał na dwa ciała, których właściciele jeszcze za życia mieli nadzieję zbiec dokładnie tak jak to opisał.
Kuter tymczasem pochylił się nad ciałem trapera przeszukując je w poszukiwaniu łupów, które należały się mu jak psu micha. Obaj towarzysze profesora mili przy sobie całkiem pokaźny dobytek, co świadczyło o tym, że ten który ich najmował dbał o swoich ludzi lepiej niż dobrze. Przez chwile Kutrowi zrobiło się aż smutno, gdy uświadomił sobie jak długo musiałby na to pracować u de Reise. Znaczy przy założeniu, że nie dorabiałby na boku i szabrował ciał.

Uwagę zbója przykuły dwie podłużne tubki, za małe, żeby trzymać w nich pergaminy, oraz zaopatrzone w dziwni wystający u szczytu trok.
- Te Omar, podejdź no z pochodnią, bo przyjrzeć się dobrze nie mogę.
Ten, który przed chwilą przyniósł nowe rozkazy posłusznie wykonał polecenie starszego kompana. Zrobił to nawet zbyt gorliwie, bo podsuwając pochodnię niemal pod sam rant kapelusza Kutra osmalił mu niemal brwi oraz zajął ów dziwny troczek.

***

- Odmieńcze!
Zagrzmiało za plecami elfa.
- Mój szef chce cię widzieć martwego i nie zamierzam go zawieść. Tyle, że Hugon był i moim przyjacielem - tu dało się wyczuć zmianę w tonie mężczyzny - A jeśli kazałbym teraz zastrzelić cię jak psa nie miałbym z tego satysfakcji. STAWAJ!
Yavandir po raz ostatni ocenił swoje szanse uniknięcia poczwórnego trafienia i spokojnie odwrócił się w stronę z której padło wyzwanie.
Intuicja nie myliła go ani o jotę - czterech kuszników stało z podniesionymi do twarzy kolbami, a stojący pomiędzy nimi zbrojny wyglądał tak niepozornie, że w jednej chwili elf zrozumiał, że za chwilę przyjdzie zmierzyć mu się z przeciwnikiem, który z pewnością skrywa znakomicie więcej niż pokazuje. Nie lubił takich pojedynków, tak jak wolał nie ryzykować szlaków, o których nie był w stanie absolutnie nic powiedzieć. Czasem jednak trzeba było zmierzyć się z jednym i z drugim.
Miecz wysunął się z pochwy elfa niemal bezgłośnie, tak samo bezgłośnie w dłoniach jego przeciwnika wylądowały dwa długie sztylety. Yavandir pokręcił z niezadowoleniem głową i cofnął się chcąc zmusić przeciwnika do walki w grzązkim mule, który powinien dawać przewagę zwinnemu elfowi.

***

- Co to niby?
- Chuj wie, chyba jakiś żarzący patyczek, ale gówno wart, światła jak u psa w dupie, wywal.
Kuter nie czekał na dalsze zachęty, znalezione tubki były wyraźnie lichej jakości, bo nie nadawały się nawet do przeczytania listu, a co dopiero do dawania znaków na większe odległości. Cisnął tlący się wciąż przedmiot w stronę tataraku, a pozostałe odepchnął na bok ponownie wracając do ciała.

Potężny wybuch po raz drugi targnął zlaną nocnym całunem polaną. W górę wystrzeliła również fontanna wody, jęki konających potwierdziły zaś, że w trzcinach faktycznie mógł skrywać się jakowy zbieg.

***

Yavandir nie czekał. W najmniejszym stopniu nie interesowało go skąd owy grzmot pochodzi. W tej chwili liczyło się jedynie to, że cała piątka zbirów skuliła się na jego dźwięk odruchowo rozglądając za źródłem. Lepiej nigdy już mogło nie być i elf nie zastanawiał się ani sekundy nad porzuceniem jakichkolwiek znamion honorowego pojedynku.

Przez pierwszego z oponentów przeszedł nie zatrzymując się nawet a jedynie tnąc swoim ostrzem finezyjnie prześlizgując się pomiędzy oboma jego ostrzami. Nie sprawdzając efektu ruszył do pierwszego kusznika i szybciej niż ten zdołał pociągnąć za spust Yavandir złapał go osłaniając się niczym tarczą przed kolejnymi strzałami. Dwa ciężkie bełty an tak małym dystansie nie mogły jednak zatrzymać się na pierwszym ciele i elf poczuł jak rozcinają jego piersiowy pancerz.
Uderzenie serca i zrozumiał, że było to jednak dużo za mało, by zatrzymać go przed wykończeniem bezbronnych już kuszników. Jednym sprawnym ruchem podbił do góry wciąż ściskaną przez tego którym się osłaniał kuszę i sprawnie naciskając nerwy przedramienia zmusił go do zwolnienia cięciwy.

Nawet w tak dziwnej pozycji z trzech metrów nie sposób było chybić, a elf chybić nie zwykł. Drugi z kuszników zdołał co prawda dobyć miecza, lecz w porównaniu z elfem, który jednym płynnym obrotem nadał wyszarpniętemu z cholewy martwego już mężczyzny ostrzu dość prędkości, by nóż wbił się w gardło nieszczęśnika nim ten zdołał przestąpić choć krok z wzniesionym orężem.

Łowca D`Arville oddychał lekko całe zajście nie trwało więcejk jak kilka sekund, po których trzy ciała kuszników jednocześnie osunęły się na ziemię bez ducha. Czwarty zaś wciąż mocujący się ze swoją niesprawną bronią miał w oczach tak ogromne przerażenie, że wystarczyło by elf postąpił w jego stronę krok, by ten porzucił rynsztunek i rzucił się do ucieczki.

Elf beznamiętnie odwrócił się przez ramię patrząc jak ten, który rzucił mu wyzwanie leży bez ruchu, mógł udawać żeby uśpić czujność łowcy ,mógł, tylko po co zanurzać do tego całą twarz w mule...

***

- O kurwa - wycedził Kuter gdy powoli wracała do niego świadomość i szczątkowy słuch. - Zajebiste!
Szybko pochylił się zbierając pozostałe z wybuchowych tubek, reszta łupów nie miała przy nich znaczenia.
Drugi z łotrów wciąż jeszcze nie mógł złapać równowagi i dopiero gdy kompan chwycił go za ramię postarał się skupić wzrok na uśmiechniętej twarzy Kutra. Słowa tego ostatniego dochodziły do niego zagłuszane wszechobecnymi dzwonami. - No i teraz możemy iść szukać w krzakach tego profesorka...
 
Akwus jest offline  
Stary 16-01-2011, 18:19   #185
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Śmierć miała jednak jeszcze w D`Arvill wiele niedokończonych spraw...


Ich finał zbliżał się jednak milowymi krokami. Katedra bowiem pękała w szwach, ale było to zrozumiałe. Ołtarz, prezbiterium oraz transept zastawiały zamknięte, sosnowe trumny. Było ich tak wiele, że brakło miejsca dla tych wszystkich, którzy chcieli oddać ten ostatni hołd zmarłym w obronie wszystkiego, co dla D’Arvill było cenne. A trzeba było przyznać, że ostatnimi czasy wiele było miejsc, gdzie przyszło im krwią własną spłacać dań należną suzerenowi. Którą szafowano aż nadto śmiele. Inaczej jednak w ten czas się nie dało. Płacili więc a dziś całe niemal D’Arvill przyszło im odpłacić po raz ostatni. Przyszli wiedząc, że nie wszyscy zmieszczą się w katedrze. Stali więc na zewnątrz gęstą, zbitą ciżbą. Pragnąc w ten sposób oddać hołd umarłym, którzy w imię ich wolności i życia oddali swą krew. Więcej uczynić dla nich nie było już sposobu…


Przeor klasztoru Najświętszej Panienki, odziany w czarny ceremoniał, każdemu spośród ułożonych w sosnowych trumnach obrońców musiał poświęcić chwilę. Musiał im oddać ten ostatni hołd. Nic więcej uczynić dla nich nie był w stanie. Póki co jednak przerwawszy oficjalny przebieg nabożeństwa mówił, wspominał ten straszny dla wszystkich zgromadzonych czas. Mówił o tym co wydarzyło się w strażnicy, o walkach na rynku i w ratuszu, o boju w dzielnicy kupieckiej, w składach i na ulicach miejskich, o starciu na zamku i opodal kordegardy. Wspominał wszystkich tych, którzy walnie przyczynili się do ostatecznej wiktorii. Mówił tak już dobrą godzinę. A oni słuchali. Każdy z nich znał już tę historię, ale i tak wiadomo było, że powtarzana będzie z ust do ust przez pokolenia…

- … I kiedy zdradliwy nieprzyjaciel podstępnie miasto zniszczywszy ku ostatecznej rozprawie się gotował posieczony kapitan zamkowej drużyny samoczwart tylko na całą potęgę nieprzyjacielską się rzucił. Tam posieczon i mieczami skłuty, do pół boków we krwi własnej rycerskiej się pławiąc, z pobojowiska jako bez duszy był podniesion…


Słuchali w milczeniu. Milczeniu które jedynie od czasu do czasu przerywał szloch. Nie zawsze tylko niewieści…


***

Profesor skradał się skrycie pragnąc na własne oczy ujrzeć to, co stało się z jego ludźmi ogarniętymi bitewną zawieruchą. Jakim byłby człekiem, gdyby o nich zapomniał? Kto jeszcze chciałby mu kiedykolwiek służyć wiernie, gdyby porzuciwszy swoich podwładnych rzucił się do ucieczki? Robił więc, co podpowiadał mu rozum i sumienie. Jego ludzie, ostatni którzy mu zostali, i tak spoglądali nań jak na szaleńca. Skryte podejście do polany, nawet skrajem osuwiska które osłaniało ich przed walczącymi na polanie i u brodu, było wysoce ryzykowne. Już trójka ludzi przedzierająca się przez nadbrzeżną łozinę łatwa była w rozpoznaniu, gdyby obserwowaniu brzegu ktokolwiek poświęcił choć chwilkę. Kiedy zaś towarzyszyły im konie…


Profesor szedł z Gustavo, który ze strzałą na cięciwie kroczył czujnie na przedzie. Byli już blisko, bo przytłumiony wprzódy odgłos walki narastał im w uszach. Choć po prawdzie był to bardziej odgłos ostatecznej już rzezi, niźli bitwy. Idący skrajem porastających rzekę moczarów Profesor wiedział, że ostało mu się jeszcze cuś, co rzeź ową może znacznie spotęgować. I wiedział, że jest jedynym, kto zdolny jest owe cuś sensownie urzyć…


***

Łowca D’Arvill stał jeszcze dysząc, kiedy usłyszał nadjeżdżających jeźdźców. Usłyszał ich z obu stron, od brodu i od drogi, którą orszak kolektora musiał przyjechać w okolice Fungi. Stojąc w płytkiej wodzie, dysząc jeszcze po krwawej jatce w której musiał wziąć udział, spojrzał na płyciznę, kędy wyłaniać się poczęły z mroku pierwsze sylwetki jeźdźców w znienawidzonych barwach. Wiedział że jest ich zbyt wielu. Pułapka Lorda Cedryka Du’Ponte została zatrzaśnięta a on zbyt wiele razy brał udział w łowach, by nie zrozumieć, że padli ofiarą nagonki, która posłała ich w zamyślone miejsce. Zbyt dokładnie to wszystko zostało zaplanowane. Pozostało wierzyć, że Kosmie się uda. I samemu pomóc szczęściu.

„I rycar dupa, jak wrogów kupa” brzmiało powszechne w Bretonii powiedzenie. Yavandir wiedział to doskonale i nie zamierzał mitrężyć. Pozbywszy się zbędnego balastu skoczył w wodę pozwalając się nieść nurtowi. To była chyba jedyna szansa na ocalenie…

Peter skoczył w kierunku rzeki zyskując cenny czas. Czas, który stracili jeźdźcy, nagle usłyszawszy za sobą idące w szarży konie i brzęk oręża, pozwolił mu spiąć wierzchowca i wydostawszy się z ciżby walczących pognać na złamanie karku ku zbawczemu nurtowi rzeki. Idące w pełnym galopie konie powinien był usłyszeć, ale nie usłyszał. Szarżujących przez bród jeźdźców w barwach Du’Ponte ujrzał dopiero, kiedy rozprysła się na boki wzburzona przez wierzchowce płycizna. Spiął konia i zawrócił gnając skrajem trzęsawiska, coraz bardziej kierując się ku głównemu nurtowi. Wiedział, że jeśli tylko uda mu się wydostać poza zasięg strzał, płynąc za końskim ogonem ma szansę na ocalenie. Tam, na polanie i przy brodzie, wszystko miało się ku końcowi…


***

- Uderzymy Panie? – dziesiętnikowi latały ręce, kiedy spoglądał na spokojne oblicze Jean Pierra. Ten zaś siedział w siodle z wysokości wzniesienia obserwując szarżę zbrojnych Du’Ponte. Wstrzymawszy uprzednio swoich ludzi. Rwali się do walki rozpoznając w blasku płonącego opodal brodu ogniska swojaków. Jean Pierre wiedział jednak, że dysproporcja sił jest zbyt ogromna. Że wiodąc do ataku oddanych mu zbrojnych, posłał by ich na pewną śmierć. Wiedział, że czegoś innego oczekiwał odeń Frank. Właśnie przez to pokręcił przecząco głową, po czym ściągnął cugle.

- Nie, nie uderzymy. Ruszymy wzdłuż brzegu, może kto z tego uszedł…

Nie tracąc czasu na dalszą rozmowę spiął wierzchowca. Nie chciał słyszeć złości, wściekłości czy żalu w ustach drużynników z D’Arvill, którzy miast bić się ze swym znienawidzonym wrogiem społem z innymi, chyłkiem objeżdżali pole bitwy. Nie chciał też słyszeć „Tchórz!”, które powtarzało aż nazbyt wiele ust…


***

Zygfryd uderzył społem ze swoją piątką i wnet spostrzegł, że przynosi to aż nazbyt dobre rezultaty. Wokół niego zebrał się kwiat zbrojnych D’Arvill. Tych, którzy wciąż wiernie Lordowi Malkolmowi służyli. Lub tych, którzy chcieli za takich uchodzić. Mając to na uwadze parł na przód dając jednak baczenie na swoje tyły.


Naparli wściekle na schody, gdzie szczuplejące siły obrońców dawały odpór napastnikom pragnącym wedrzeć się na wysoki zamek. Zygfryd widział nad głowami walczącej ciżby Tupika, który raz po raz ciskał kamień w tłum wściekłymi okrzykami zagrzewając do walki wiernych mu ludzi. Których z każdą chwilą było coraz mniej. Zygfryd zagryzł wargi i ryknąłwszy wściekle uderzył na zamkniętych z dwu stron buntowników, którzy takiemu atakowi nie mieli prawa dać odporu. Nad wszystko zaś wzniósł się krzyk gaszących pożogę, których kilku jeszcze walczyło z żywiołem. Rycerzowi starczył jeden rzut oka na płonącą stajnię, kuźnię, kurniki, chlewiki i wozownie by wiedzieć, że ugasić tego nie sposób. Żar bił im w plecy a ognie strzelały wysoko. Jednak walka i tam wciąż trwała. Tam walczono o to, by ogień nie przeniósł się na drewniane krużganki, bo z nich wnet skoczył by na wysoki zamek. Jednak nie było to teraz zmartwienie Zygfryda. Liczyli się tylko wrogowie, którzy chyba taż zrozumieli, że walka weszła w decydującą fazę.


Stłoczona na schodach ciżba nie pozwalała na rycerski bój, na parowanie, wypady, finty i uniki. Tam się rżnięto bez zmiłowania i wtłoczony falą ataku Zygfryd wnet zrozumiał, że jego miecz rycerski w tej chwili większą będzie zawadą niźli pomocą. Nóż wydobyty pospiesznie pozwolił mu obić skrycie zadany cios innego nożownika, cios pancernej rękawicy ogłuszył go a poprawa ostrzem zwaliła pod nogi rycerza. Zygfryd postąpił naprzód przestępując nad walącym się ciałem. Kolejny przeciwnik nie zdążył się nawet odwrócić. Zygfryd wbił mu nóż pod dublet i pociągnął w górę wyszarpując okrwawioną prawicę. Zaśmiał się wilczo. To był czas rzezi…

Czas rzezi skończył się dlań w tej samej chwili, w której krótki młot jakiegoś zbira nie wyrżnął go w bok głowy z zaskoczenia. Nawet nie zauważył swego wroga waląc się na schody a tamten z kolei nie miał zbyt wiele czasu do świętowania swego sukcesu. Ułomek miecza wbity w szyję przez jednego ze zbrojnych D’Arvill posłał go w ślad za Zygfrydem. Któremu teraz wszystko już było obojętne…


***

Tupik usłyszawszy krzyk skalkulował wszystko w jednej chwili. Musiał tam biec. Musiał ratować Panicza. Musiał…


Pomknął zostawiwszy plac bitwy samemu sobie. Miał nadzieję, że Zygfryd zapanuje nad burdelem a jeśli nawet nie, to przecie najważniejszy był Malkolm. Jeśli by jego brakło zamek stracił by na ważności. Na ucieczkę zawsze zaś był jeszcze czas. Pomknął po schodach, przez wysoką bramę na dziedzińczyk górnego zamku. Przemknął przez rozwarte wierzeja i znalazłszy się w holu skoczył ku schodom do góry. W tej właśnie chwili usłyszał szamotaninę i naraz ujrzał trójkę znanych mu z widzenia „zbrojnych” D’Arvill, którzy ostrożnie schodzili po schodach. Dwóch szło przodem z nagim orężem w dłoni. Trzeci wiódł objętego ramieniem Malkolma, którego był przerażony. U jego szyi lśniło nagie ostrze noża.


- Spierdalaj krasnalu! – warknął jeden z nich. Tupik nie potrafił sobie przypomnieć jego imienia. Jak mu się przyjrzał bliżej zrozumiał, że tak po prawdzie widzi go po raz pierwszy. Mimo to miał on na sobie kapotę z godłem D’Arvill. Tupik zrozumiał, że tych tu i tych na dziedzińcu musiał ktoś wpuścić. Teraz jednak było to bez znaczenia.


- Nie przejdziecie. Na dziedzińcu już waszych dorzynamy. Macie ostatnią szansę się uratować, jak rzucicie broń. – musiał grać na czas. Miał zresztą nadzieję, że zbytnio się z prawdą nie rozminął.


- Gówno mnie to obchodzi. Spierdalaj, bo go zarżniemy! Co Fedo? Rżniemy i spierdalamy?! – ten trzymający Malkolma miał wyraźnie słabsze nerwy. Tupik słyszał rosnący na schodach gwar. Widać bitwa zbliżyła się do górnego dziedzińca. „Byle ich przetrzymać. Byle przetrzymać” rozmyślał, lecz już w tej samej chwili zrozumiał, że nie będzie mu dane tyle czasu. Fedo, widać dowodzący bandą, skinął głową. – Wykończ go i bierzmy się stąd!

Na decyzję miał ułamek chwili. Proca zafurkotała w tej samej chwili. Niziołek wiedział, że trafi, ale wiedział też, że może być to za późno. Zbir podjął decyzję, ramię z nożem drgnęło naciskając na szyję Panicza. Ten zaś zawył mocząc się. Dwaj zbójcy skoczyli ku Niziołkowi w tej samej chwili, kiedy na dziedzińcu pojawili się zbrojni D’Arvill. Tupik rzucił się w bok odciągając go od wyjącego D’Arvilla, lecz z zasięgu ostrza wydobyć się nie zdołał. Miał co prawda swój pancerz, ale…


***

Profesor skradając się skrajem bagniska rozlewającego się między brzegiem rzeczki a skarpą usłyszał szarżę u brodu. Wiedział więc, że czasu ma bardzo mało. Być może zresztą już było za późno. To jednak jak jest w istocie zorientował się, kiedy usłyszał krzyk dochodzący od strony obozowiska – Szukać ich! Gdzieś się muszą kryć! Noga żywa ujść nie ma prawa!

Nie podobało mu się to co usłyszał. Jeszcze mniej spodobały mu się sylwetki, które zaczerniły na skarpie na tle nocnego nieba. Gustavo i Born jednocześnie niemal naciągnęli łuki. Niemal jednocześnie zabrzęczały cięciwy a potem równocześnie na tle nieba pojawiła się koziołkując świecąca laska, którą znali wszyscy. Nie zdołali nawet krzyknąć. Profesor miał do rzeki najbliżej. Skoczył z grzbietu końskiego siodła lądując w bagnie. W chwilę potem leciał powtórnie wyrzucony w powietrze siłą eksplozji własnego wynalazku. Chwili, kiedy uderzył w taflę wody pamiętać już nie miał prawa…


***


Słuchali w milczeniu. Milczeniu które jedynie od czasu do czasu przerywał szloch. Nie zawsze tylko niewieści. Jednak najważniejsze, siedzące w głównych ławach postacie, zdawały słuchać słów kapłana w spokoju. Cudem ocalony Lord Berenger, Peter d’Orr, Kosma i elfi tropiciel, którym Lord zawdzięczał życie, majordomus Tupik i Sir Zygfryd, Kapitan Kress i inni. Wszyscy zasłużeni w tym, że D’Arvill wciąż trwało, i choć zranione, powoli zbierało siły by odpłacić tym, którzy winni byli ich krzywd. Ranni, ledwie odratowani z otrzymanych ran, teraz oddawali ostatni hołd poległym.


Tych ostatnich w D’Arvill było aż nadto…



KONIEC CZ. I


[W ten oto sposób kończymy pierwszą sesję cyklu. Gratuluję, dziękuję za wspólną zabawę i niebawem zapraszam do raportu. ]
 
Bielon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172