Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2010, 14:35   #1
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
[WFRP 2 ed.] Niepokoje na wzgórzach

GOTTRI

- Tośmy zajechali, młodziku - Sigrun Grzmiący młot oznajmił Gottri’emu. Stali na skrzyżowaniu polnych dróg, z których jedna wiodła na południe, ku rzece Stir, a druga, nieco mniej zarośnięta i szersza, na zachód. Tuż za rozwidleniem wspinała się na porośnięte lasem wzgórze, którego wierzchołek, pozbawiony był jednak drzew. Stanowił on doskonały punkt widokowy na całą okolicę. Stary krasnolud, dowódca karawany wskazał na pagórek ręką. - Stamtąd będziesz miał dobry obraz dalszej drogi ku Talabheim. Pierwszą wieś na jaką natrafisz zowią Zvirgau, dotrzesz tam niechybnie przed zmrokiem, chyba że zamarudzisz. Nam droga wypada na południe, do Krugenheim. Niech Przodkowie mają Cię w opiece.

Niewielka karawana, składająca się z pięciu obładowanych tobołami mułów, wolno, pod eskortą tuzina krasnoludów ruszyła na południe. Po kilku chwilach zniknęli Gottriemu z oczu. Został sam, w obcym kraju. Ogarnął go niepokój, ale zaraz został on zastąpiony przez krasnoludzką dumę i proste stwierdzenie: „ja sobie nie poradzę?” Szybkim krokiem Gottri wspiął się na wzgórze i z wierzchołka rozejrzał wokół. Pofalowany krajobraz rozciągał się aż po horyzont. Dostrzegł swoich niedawnych towarzyszy idących wąską, wijącą się drogą. Zobaczył też wspomnianą wieś Zvirgau, przycupniętą pod nieodległym wzgórzem. Tam skierował swoje kroki.

- ...i właśnie w tym celu szanowny pan von Zvirgau poszukuje ludzi - zakończył wyjaśnianie zawiłości rekrutacji, Adolf Bornitz. - To doskonała szansa na zdobycie paru koron oraz być może sławy, gdyż pan von Zvirgau szeroko w szlacheckich kręgach rozpowie kto dopomógł mu w pozbyciu się bandytów. To jak, panie krasnoludzie będzie?

Złota miał wystarczająco, ale wzmianka o sławie podrażniła jego ego. Nie wahał się. Podał dłoń urzędnikowi.

KARGUN "JEMIOŁA"


Krasnolud wolnym krokiem przemierzał ulice Krugenheim. Co jakiś czas kopnął kamień, co rusz wdepnął w kałużę. Był w podłym nastroju. W identycznym jak przez ostatnie miesiące. Nic nie szło tak jak powinno. Po wyruszeniu z Zhufbar, przez chwilę zapowiadało się, że Przodkowie mu sprzyjają. Znalazł dobrą pracę, pieniądze zaczęły napełniać mu kabzę. Jednak złoto przestało płynąć w momencie gdy jego pracodawca uciekł bez słowa, za to z zapłatą za cały miesiąc, przed nadciągającymi z północy hordami Chaosu. Kargun i w tym zdarzeniu wyczuł szansę na polepszenie swego losu. Wraz z wojskami ruszył przeciw hordom Archaona, ale zanim jego oddział dotarł w obszar walk, te się już skończyły. Siły Archaona zostały rozgromione a wojska zaczęły powrót do domu. I teraz szwendał się bez celu po ulicach Krugenheim, miasta położonego nad rzeką Stir, w którym utknął chyba na dobre, bez pomysłu co robić dalej.

- Coś taki markotny? - zagadnął go ktoś. Zadarł głowę do góry i rozpoznał Maksymiliana „Piczę” Shreiverta, towarzysza z oddziału, z którym wyprawił się przeciw Chaosowi.
- Że roboty nie masz i pomysłu co robić, khazadzie, tak? - mruknął Picza, po tym jak Kargun w paru burkliwych słowach przedstawił swoją, jakże nieciekawą sytuację. - To Ranald zsyła mnie na twą ścieżkę. Dziękujże mu, że akuratnie tu przechodziłem. Kumoter mój, co na wzgórzach mieszka słyszał, że jakiś tamtejszy szlachetka poszukuje ludzi. Do czego to nie wiem, on sam, znaczy się ten mój kumoter też nie wiedział, ale dam sobie kuśkę uciąć, że o tych bandytów chodzi. Hola, hola! Nie tak szybko, khazadzie. Piwo mi postawisz za tą dobrą nowinę, a i muszę Ci zdradzić jak się ów szlachcic zowie. Wstąpmy do „Dzbana i cybucha”.

I w ten oto sposób, okupiwszy informacje kilkoma kuflami jasnego trunku o specyficznym smaku i zapachu, Kargun wybrał się w podróż do Zvirgau. Spotkał się tam z Adolfem Bornitzem, który to mamiąc opowieściami o złocie i sławie, zwerbował go do formowanej na polecenie pana Sebastiana von Zvirgau, grupy.

TUPIK

Tupik trafił do Zvirgau przez zupełny przypadek, jak to zwykle z halfingami jego pokroju bywało. Ot, po prostu znalazł się w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu. Tym razem tym miejscem była niewielka wieś Zvirgau, położona na Wzgórzach Kolsa. Tupik zajechał do niej na swym rumaku, kucu o wdzięcznym imieniu - Skała, kilka dni wcześniej. Teraz czas spędzał na biesiadowaniu w miejscowej karczmie i wypytywaniu mieszkańców o lokalne przepisy kulinarne i smakołyki. Zupełnie nie zorientowałby się, że miejscowy wielmoża Sebastian von Zvirgau, poszukuje ludzi do pracy. Nikt nie brał pod uwagę tego, że on, Tupik jest osobą idealnie nadającą się do tej pracy. Zupełnym przypadkiem usłyszał rozmowę o bandytach i o tym, że niejaki Bornitz, zarządca chce się z nimi rozprawić z pomocą awanturników na szlacheckim żołdzie.

Już następnego dnia przekonywał wątłego urzędnika, że doskonale się nadaje do tej pracy, z dumą prezentując różnorakie trofea i przedmioty ze swojej nielichej kolekcji.

LEVAN KRYUK

Levan miał świadomość tego, że jego zasoby pieniężne są na ukończeniu. Już od kilku dni zaciskał pasa, ale jeść i pić trzeba było. Inne przyjemności, jakie zazwyczaj czerpał z życia zupełnie ograniczył. Nie pomogło to na wiele. Złote korony powymieniane na srebrne szylingi, wkrótce zastąpiły miedziane pensy, a i one już z ledwością zakrywało dno sakiewki. Czas najwyższy zacząć się martwić , stwierdził kislevita i pognał konia. Znajdował się na Wzgórzach Kolsa, w prowincji Talabeklandu. Daleko od swojej przeszłości i równie daleko od swego domu. Podróżował od wsi do wsi i od miasteczka do miasteczka, wypytując o pracę, jednak wszędzie spotykał się z odmowną odpowiedzią. Nie potrzebowano teraz ludzi takich jak on. Po wojnie niezbędni byli oracze i siewcy, którzy zastąpić by mogli poległych na wojnie, w służbie Cesarstwu, chłopów. On, łowca nagród, łatwiej znalazłby pracę dalej na północ, w zrujnowanych wojenną pożogą prowincjach. Tam z pewnością trwały polowania na heretyków i mutantów. Nie widział jednak możliwości dostania się tam. Musiał zarobić jakieś pieniądze.

Okazja nadarzyła się wkrótce. Zajechał do wsi Zvirgau i od razu zapytał o kogoś, kto mógłby mu udzielić informacji o pracy, ale nie takiej w polu. Nie spodziewał się, że cokolwiek uzyska, więc ze zdziwieniem ruszył na poszukiwania Adolfa Bornitza, którego wskazał mu pytany chłop, jako potencjalnego pracodawcę.

- Tak, a i owszem - potwierdził Bornitz, którego Kryuk znalazł w miejscowej karczmie. - Szukam ludzi do pracy. I to ludzi dokładnie takich jak waszmość. Otóż sprawa idzie o bandytów, których szlachetny pan Sebastian chciałby się pozbyć, gdyż są mu solą w oku...

ULLI FORSTER

Młody czarodziej dotarł do wsi Zvirgau położonej na Wzgórzach Kolsa w deszczowy, pochmurny dzień. Podmuchy zimnego wiatru nie poprawiały mu nastroju, a woda lejąca się za kołnierz doprowadzała do furii. Co chwila miał ochotę na wypowiedzenie pewnej magicznej formuły, która uwolniłaby go od tego problemu, ale nauki dotyczące używania magii wpajane mu przez Proebke’go i fakt, że był już niemal na miejscu, powstrzymywały go od tego. Naciągnął głębiej kaptur na głowę i szybkim krokiem skierował swoje kroki między zabudowania wsi. Karczma była oczywistym wyborem dla strudzonego wędrowca. Wszedł, zamówił ciepłą strawę i zaczął się grzać przy ogniu.

- Zainteresowani panie jesteście pracą u jegomości von Zvirgau, jak mniemam? - zapytał go znienacka jakiś chorowicie wyglądający mężczyzna, cały w czerni. Ulli zastanawiał się chwilę co odpowiedzieć. Pytanie zaskoczyło go. Przybył tu w zupełnie innej sprawie, ale praca dla miejscowego szlachcica mogła stanowić doskonałą zasłonę dla jego prawdziwych działań. W końcu nie każdemu musiało się podobać, że samotny mag węszy na wzgórzach. Z dalszych wywodów mężczyzny, który przedstawił się jako Adolf Bornitz, wynikało, że szlachcic szuka ludzi do rozprawienia się z bandytami. A więc jednak praca mu oferowana miała coś wspólnego z listem od nauczyciela. Przecież miał sprawdzić czy to naprawdę bandyci są sprawcami zamieszania czy może jakieś nadnaturalne siły.

KLEMENS BIELAU

Klemens wciąż nie mógł zapomnieć widoku Joanny, stojącej z kwiatami w bramie. Nie mógł zapomnieć łez spływających jej po policzkach. Mimo usilnych starań nie zapominał. To uczucie było zbyt silne. Jechał przed siebie ile sił w nogach rumaka. Byle dalej, byle przed siebie. Starał się zatracić w tym co robi, byle nie pamiętać. Szukał sposobu na zapomnienie w karczemnych bójkach i w jakiś idiotycznych zleceniach, których podejmował się za marne grosze. Niemal się udało, ale wspomnienie w końcu wracało i gnało go dalej.

Przemierzał leśne ścieżki Talabeklandu w poszukiwaniu kolejnego zajęcia, jednak w obecnych czasach trudno było cokolwiek znaleźć. W końcu od napotkanych po drodze kupców, wiodących kilka wyładowanych skrzyniami wozów, dowiedział się o bandytach grasujących na Wzgórzach. Wielu informacji na ich temat nie uzyskał, jedynie tyle, że teraz kupcy unikają pewnych dróg i nadkładają drogi. Skierowany został w odpowiednim kierunku i gnał teraz, na grzbiecie Manuela, z rozwianymi włosami i wiatrem wyciskającym łzy z oczu. Kilka kolejnych wskazówek i dotarł do Zvirgau. To tutaj gromadzili się ludzie, którzy mieli rozprawić się z bandytami. Rekrutował niejaki Adolf Bornitz, z polecenia swego pana, Sebastiana von Zvirgau.

- A więc mówicie, że umiecie władać orężem. To doskonale, nadacie się - stwierdził posępny człowieczek w czarnym uniformie, Bornitz. - Płaca nie jest może wygórowana, ale w dzisiejszych czasach każden grosz się liczy, prawda? Doskonale, doskonale...

HANS MEISEN


Wyglądało na to, że w Zvirgau i jego okolicach zabawi nieco dłużej niż początkowo zakładał. Jednak pieniądze jakie oferował Sebastian von Zvirgau nęciły. Nie miał się co oszukiwać, były mu niezbędne jeśli miał przeżyć podróż. Nie wiedział ile czasu będzie w drodze, ani czy w ogóle jego plan wypali. Na razie do Sabritz mu się nie spieszyło. List, jaki miał tam odebrać z pewnością jeszcze nie doszedł. Jeśli w ogóle czekał tam na niego list. Jochan Stein niekoniecznie musiał uwierzyć w to co napisał mu o swoim problemie. Równie dobrze zamiast listu mogli czekać w karczmie w Sabritz smutni panowie w długich płaszczach i w głęboko na oczy naciągniętych kapeluszach. Musiał być ostrożny i zabezpieczyć się. A dobrym zabezpieczeniem mogła być kompania awanturników jaka się zebrała w Zvirgau. Cóż, autorytet munduru sierżanta armii cesarskiej powinien ich skłonić do pomocy. Się zobaczy. Na razie przystał na propozycję Bornitza.

I jeszcze ten sen... Niepokojący, krwawy... Hans bardzo chciał się dowiedzieć o co w tym śnie chodziło. Czy w ogóle miał jakieś znaczenie?


Zamek Zvirgau wznosił się na niewielkim pagórku. U jego stóp rozłożyła się wieś o tej samej nazwie. Zarówno zamek jak i osada reprezentowały się nad wyraz niegodnie. Widać było, że właściciel owych ziem, Sebastian von Zvirgau, nie znajduje się w najlepszej sytuacji finansowej. Chyba że wolał swoje pieniądze wydawać na coś innego, niż reperacja murów i domów. A może to niedawna wojna doprowadziła go do ruiny finansowej. Przecież wiadomym było, że Zvirgau osobiście, na czele swoich ludzi stawał przeciw hordom Chaosu, pod sztandarami hrabiego von Liebig.

Wieś składała się z około pięćdziesięciu drewnianych zagród, usadowionych po zachodniej stronie wzniesienia. W jej centrum znajdował się okazały budynek karczmy, w której zwyczajowo wieczorami spotykali się mieszkańcy wsi, sadzawka do pojenia bydła i owiec oraz niewielka, pobielona świątynia, zapewne poświęcona Sigmarowi. Na podwórkach świnie grzebały w błocie, rozszczekane psy goniły kurczaki, a kaczki korzystały z uroków życia, taplając się w kałużach. Na progach domów, w promieniach słońca wygrzewali się starcy. U ich stóp bawiły się umorusane dzieciaki.

Za chłopskimi zagrodami rozciągały się pola uprawne. Zieleniły się na nich rosnące zboża, żyto, owies i jęczmień. Równe zagony ziemniaków przeplatały się z kapustą i burakami. Nad polami, na kijach powiewały w delikatnych podmuchach wiatru, wstążki i szmaty, pełniące rolę strachów na wróble.

Za polami był już tylko las. Odwieczny bór, jaki niegdyś porastał całe Imperium. Ciemna ściana drzew otaczała Zvirgau ze wszystkich stron, poprzecinana jedynie w kilku miejscach przez drogi, dukty i koryta potoków. Z lasu dobiegał miarowy stukot siekier. To miejscowi drwale zarabiali na życie. Las był ich żywicielem. Dostarczał jedzenia, opału i produktów jakie mogli sprzedać. Skór, grzybów i drewna.

Niezbyt okazała siedziba rodu von Zvirgau składała się z kwadratowego stołbu, otoczonego niskim, kamiennym murem. Na dziedziniec wiodła samotna brama, nad którą wykuty w kamieniu witał gości herb Zvirgau’ów - dwa równoramienne krzyże w tarczy.



Brama była otwarta na oścież, a strażników nigdzie nie było widać. Niezbyt okazałe podwórze wyłożone było kostką brukową, w wielu miejscach zniszczoną i wypaczoną. Wszędzie pełno było błota i kałuż wody, zbierajacej się w zagłębieniach. Mury zamku, nieco nadkruszone przez ząb czasu, wznosiły się na wysokość dwóch pięter i zwieńczone były stożkowatą kopułą, wykonaną z czerwonej cegły, która połyskiwała wilgocią, w promieniach wychylającego się zza chmur słońca. Szary kamień, z jakiego wykonane były mury zamku, do wysokości pierwszego piętra porastał wijący się bluszcz. Na schodach prowadzących do drzwi stał mężczyzna. Wysoki i postawny, w średnim wieku. Odziany był w dosyć dobrej jakości, jednak znoszone ubranie. U pasa miał przypasany miecz, a na głowie wymyślny beret ozdobiony pękiem bażancich piór.

- Oto pan zamku, Sebastian von Zvirgau - powiedział idący na przedzie, Adolf Bornitz. To on został upoważniony do zebrania grupy śmiałków, którzy zajmą się sprawą bandytów, grasujących w okolicy. Adolf był niezbyt już młodym, zniszczonym przez życie typem gryzipiórka. Wątły i pogarbiony, o skórze w niezdrowym odcieniu i przetłuszczonych, rzadkich, siwiejących włosach. Ubrany w, pomięty czarny kubrak i pocerowane spodnie, sprawiał żałosne wrażenie. Ale oferował zatrudnienie i pieniądze. I to nie u siebie, ale u pana na zamku Zvirgau. Propozycja warta była rozważenia, trzeba było tylko u mości Sebastiana von Zvirgau uzyskać szczegóły. - Być może wasz przyszły pracodawca. Chyba nie muszę przypominać jak należy zachowywać się w obecności szlachcica. Zakładam, że jesteście niżsi mu stanem, a więc obowiązuje was szacunek i uniżenie. Nie otwierajcie ust nie pytani, patrzcie w ziemię i sprawiajcie wrażenie, że rozumiecie co do was mówi, mimo iż tak może nie być. Ja wam potem wszystko przełożę raz jeszcze.
 
xeper jest offline  
Stary 29-08-2010, 19:09   #2
 
seto's Avatar
 
Reputacja: 1 seto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znany
Klemens miał wysoko uniesioną głowę i proste plecy. Wyglądał dostojnie jadąc na swoim czarnym wierzchowcu - Manuelu. Zdawał się wyglądać na zamyślonego, ale to akurat było u niego normalne. Piwne oczy lustrowały posiadłość Sebastiana von Zvirgau. Powiew wiatru rozwiał długie, blond włosy jeźdźca, które po chwili opadły z powrotem na plecy. Klemens rozpiął skórzany płaszcz odsłaniając znajdującą się pod nim skórzaną kamizelkę, czarną koszulę oraz ciężki pas przy którym spoczywały w pochwach kosztowna szpada oraz prosty miecz. Obok tego drugiego wetknięty był lewak.

I w taki oto sposób rozpoczynam kolejną przygodę, a robię to tylko po to żeby w końcu zapomnieć o Niej... W tym momencie po raz setny jeśli nie tysięczny Bielau przypomniał sobie Joannę, Jej zapach, Jej głos, Jej dotyk... Jej łzy... ale przecież zrobił to co powinien. Nie mógł zrobić nic innego. Tak było dla niej lepiej. Okłamywał samego siebie i był tego świadom. To bolało najbardziej. Nie ważne co by sobie wmawiał i tak będzie wiedział, że zadał jej ból. Klemens znał tylko dwa sposoby na poradzenie sobie z tym ciężarem - czas i jakieś zajęcie. Czas płyną, a zajęcie się znalazło. Nic tylko się cieszyć. Szkoda, że jemu to nie wychodziło.

Kiedy grupa prowadzona przez Adolfa Bornitza zbliżyła się do szlachcica Klemens zsiadł z wierzchowca obryzgując wodą swoje ciemne spodnie i skórzane buty. Klemens złożył ukłon w kierunku Sebastiana von Zvirgau. Ukłon był z gatunku tych, które składa się osobom o wyższym statusie społecznym. W wykonaniu Bielau'a zabrakło jednak uniżoności. Był tylko szacunek. Mężczyzna nie odezwał się. Pierwszy powinien przemówić gospodarz.
 

Ostatnio edytowane przez seto : 29-08-2010 o 19:15.
seto jest offline  
Stary 29-08-2010, 19:19   #3
 
Arsene's Avatar
 
Reputacja: 1 Arsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwu
Gottri stał na skrzyżowaniu dróg, rozmawiając ze starym krasnoludem. Żal mu było opuszczać takich dumnych towarzyszy, ale w końcu musieli iść każdy w swoją stronę.
- Tośmy zajechali, młodziku - powiedział prowadzący karawanę krasnolud.
- Tak, podróż z wami była przyjemnością - odpowiedział mu Gottri.
- Stamtąd będziesz miał dobry obraz dalszej drogi ku Talabheim. Pierwszą wieś na jaką natrafisz zowią Zvirgau, dotrzesz tam niechybnie przed zmrokiem, chyba że zamarudzisz. Nam droga wypada na południe, do Krugenheim. Niech Przodkowie mają Cię w opiece.
Gottri w odpowiedzi pomachał oddalającemu się towarzyszowi ręką, odwrócił się i ruszył przed siebie. W oddali rysowała się już rozpadająca się wioska. "Cóż to za ziemie, o które własny pan nie potrafi zadbać ?" pomyślał kasnolud przypominając sobie wspaniałe domy w jego twierdzy. Przed zmrokiem był już u celu. Miał zatrzymać się w jedynym okazałym budynku we wsi - gospodzie. Jednak napotkał na swej drodze Adolfa Bornitza. Dość stary już i doświadczony przez życie mężczyzna szybko dostrzegł krasnoluda i zaproponował mu pracę. Początkowo Gottri był zwyczajnie oburzony, ale gdy Adolf zaproponował mu pieniądze i sławę ("Wspaniała okazja by wysławić imię rodu Srebrnej Pięści!") nie wahał się już więcej. Podał człowiekowi rękę z podejrzliwym spojrzeniem i dał mu się poprowadzić do zamku.

Gdy Gottri zobaczył zamek nie wiedział czy się śmiać czy płakać. "To obraża kunszt kamieniarski! Kolejny dowód, że ludzkie rzemiosło nie może się równać z naszym!" - pomyślał na widok placu z wyszczerbioną kostką. Jego towarzysze wyglądali na zabijaków i podróżników. Nie byli zapewne tak wysoko urodzeni jak Gottri.
- Oto pan zamku, Sebastian von Zvirgau - powiedział idący na przedzie, Adolf Bornitz. Krasnolud ujrzał dumnego człowieczka, którym wzgardził na widok jego posiadłości. Mierzył go wzrokiem przez chwilę. On prawdopodobnie krasnoluda też. Zobaczył dumnego, średniego (jak na przedstawiciela rasy khazadów) wzrostu osobnika o postawnej budowie. Jego jeszcze niedługa czarna broda przysłaniała większą część twarzy. Na potężnych ramionach wisiał dwuręczny, mało ozdobny topór. Na palcach miał pierścienie, co ewidentnie świadczyło o wysokim urodzeniu krasnoluda. Stąd też wynikło oburzenie, gdy głos ponownie zabrał człowieczyna.
- Być może wasz przyszły pracodawca. Chyba nie muszę przypominać jak należy zachowywać się w obecności szlachcica. Zakładam, że jesteście niżsi mu stanem, a więc obowiązuje was szacunek i uniżenie. Nie otwierajcie ust nie pytani, patrzcie w ziemię i sprawiajcie wrażenie, że rozumiecie co do was mówi, mimo iż tak może nie być. Ja wam potem wszystko przełożę raz jeszcze.
Gottri zatrzymał się. Zmierzył piorunującym spojrzeniem Adolfa i z jadem w ustach rzucił do niego
- Kpisz sobie, człeczyno ? Jestem Grotti z SZLACHECKIEGO rodu Srebrnej Pięści, więc zwracaj się do mnie z szacunkiem, prostaku.
Mówiąc to wymachiwał Adolfowi przed twarzą, na tyle na ile pozwalał mu na to jego wzrost, pierścieniami oraz wskazując na herb na swym stroju.
- Teraz więc SŁUŻĄCY, prowadź do swego pana, jeśli mam coś z nim uzgodnić.
 
__________________
Także tego
Arsene jest offline  
Stary 29-08-2010, 21:25   #4
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
"Shreivert prawdę mówił i kufle nie na darmo poszły, ale czy grosz z tego będzie to pewności nie ma." - myślał Kargun, żując suchą kiełbasę i siedząc na ławeczce przed karczmą. Ten dobrze zbudowany krasnolud o dobrze zadbanej brązowej brodzie i charakterystycznych kolczykach w uchu, ubrany był solidne lniane gacie i koszulę. Na nogach widniały znoszone, ale całkiem jeszcze dobre wojskowe trepy. Zbroję jego stanowił utwardzany skórzany kaftan, a całości dopełniał wypłowiały płaszcz z kapturem. Można by go wziąć za jakiegoś obwiesia, gdyby nie przypasany do pasa miecz o szerokim ostrzu z wygrawerowanym wizerunkiem topora.
-No, ale z braku laku i kit dobry - mruknął do siebie, zabrał leżący obok plecak z przypiętą kuszą i ruszył razem z grupką awanturników zebranych przez Adolfa Bornitza.
Gdy przy wejściu do zamku usłyszał zalecenia urzędnika, co do zachowania względem jego pana omal nie parsknął śmiechem, ale powstrzymał się, przebywał już zbyt długo na terenie Imperium by przekonać się, że takie zachowanie może sprawić więcej szkody niż pożytku.

Ze spokojem i ciekawością przyglądał się wybuchowi Gottriego, zastanawiając się jak zareaguje ludzki szlachetka, jednocześnie położył rękę na rękojeści miecza. W końcu nie będzie się bezczynnie przyglądał jak biją pobratymca.
 

Ostatnio edytowane przez Komtur : 29-08-2010 o 21:28.
Komtur jest offline  
Stary 29-08-2010, 23:51   #5
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Niesforne jasne loki opadały na czoło halflinga wystając spod nieco przydużawego kapelusza z szerokim rondem. Kilka kolorowych wstążek i pióro pstrokatego ptaka czyniły kapelusz jeszcze bardziej dziwacznym i nie pasującym do reszty ubioru Tupika. Podróżował we wdzianku o specyficznym wyglądzie skóry jakiegoś potworzydła z łuskami. Naramienniki z gromillu oraz przepasany miecz także dodawały mu wyglądu wojownika, choć tak szlachetny metal w naramiennikach mogły rozpoznać jedynie krasnoludy.
Nawet kuc zdawał się być specjalnie przystrojony do spotkania z wielmożnym Sebastianem von Zvirgau na zamku.
Sama posesja nieco zdziwiła halflinga, nie mogła się równać do tej która widział w Bretonii - ale tamtejsza wyprawa była już ledwie mglistym wspomnieniem, przesłoniętym przez niedawne wydarzenia. Do tej pory pamiętał grozę kopalni zwanej z krasnoludzka "Keraz Skerdul" gdzie trup ścielił się co krok. Te wydarzenia wypisały się na twarzy halflinga, gdy trzeba było potrafił przybrać tak zatwardziały wyraz twarzy, jakiego nigdy wcześniej nie miałby szans ukazać. Groza i śmierć zajrzała temu spokojnemu halfingowi w oczy i gdyby nie ostatni odpoczynek byłby długo się jeszcze nie pozbierał. Do roboty nie szykował się sam, wnet wychwycił i innych ochotników, z którymi mu przyszło wspólnie udać się na audiencję. Zastanawiał się czy nie stanowią swoistej konkurencji, a nóż możnowładca wybierze jedynie kilku spośród wielu kandydatów? Dlatego halfling uszykował się jak mógł najlepiej aby wywrzeć właściwe wrażenie na szlachcicu. Najlepsza zbroja miał sprawić by Tupik wyglądał co najmniej jak miniaturowy wojownik - zaś kapelusz ze wstążkami, które stanowiły ostatni krzyk mody w Bretonii miały z niego zrobić światowca, niemal szlacheckiej krwi... wartego co najmniej czasu czy zainteresowania...
Sekretem halflinga była umiejętność zamiatania kapelusikiem podłogi w wykwintnym geście przywitania ( przećwiczonym na salonach...)
Wszystkie te preparacje zostały nagle przyćmione przez agresywną postawę jednego z najmitów. Nie zdziwił się wcale widząc, że to krasnolód unosi się honorem, ostatnim czasy z przedstawicielami tej rasy spędził tyle czasu, że znał ich niemal na wylot. Wiedział w każdym razie , że dla własnego dobra lepiej nie zarzucać krasnoludowi braku honoru. Nie zamierzał wchodzić pomiędzy młot a kowadło - pomiędzy szlachetnie urodzonym i pałającym gniewem krasnoludem a potencjalnym pracodawca, gdyż słowa gryzipiórka wskazywały na to , że to on ostatecznie będzie decydował o wyprawie - o ile szlachciura był tak niekompetentny jak na to wskazywał stan zamku...
Z drugiej strony co mu tu było oceniać... jego samego nie stać było nawet na zakup bramy wejściowej, nie mówiąc już o utrzymywaniu całej posesji. Na wszelki wypadek widząc zamieszanie i ręce przyłożone do broni , odsunął się nieco od krasnoludów aby nie dostać przypadkowym bełtem. Już chciał powiedzieć coś obu krasnalom jednak w ostatniej chwili ugryzł się w język, nie mając zamiaru przyjmować całego ich gniewu. Zresztą i tak nie był pewny czy tylko nie rozjątrzyłby sporu, postanowił wiec skupić się na godnym przywitaniu szlachcica powtarzając w myślach swój układ machnięć kapelusikiem.
 
Eliasz jest offline  
Stary 30-08-2010, 10:41   #6
 
Azazello's Avatar
 
Reputacja: 1 Azazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodzeAzazello jest na bardzo dobrej drodze
To była jedna z tych wsi, których nazw nie pamięta się już nazajutrz po ich opuszczeniu. Szczególnie kiedy, tak jak w przypadku Levana, były tylko marnym przystankiem w czasie podróży na północ. Choć wszystko wskazuje, że może nie takim marnym – pomyślał drwiąco kieslevita zbliżając się do zameczku Zvirgau. Zniszczonych, zaniedbanych zamków i zapyziałych wiosek, w których mieszkali głównie drwale widział w samym Imperium już setki, a odpowiedniki w Bretonii czy Estalii różniły się tylko detalami, których nawet nie potrafiłby nazwać.

Jedno zmieniało się rzadko – urzędnicy byli zmęczeni i tępi, a właściciele wyniośli. Takie też miał wrażenie Levan, gdy od dłuższego czasu obserwował scenkę w miejscu szumnie nazywanym dziedzińcem. Levan Kryuk pojawił się na placu jako pierwszy, zaprowadził konia do wodopoju i mimo że czuł na sobie wzrok dostojnie wyglądającego człowieka czekał na grupę, która zbliżała się do placu. Stał w cieniu, przy osypującym się murze, tak by rzucać się zanadto w oczy. W tym samym celu nosił też skórzany płaszcz z dużym kapturem. Teraz kaptur był odrzucony odsłaniając wygoloną na kieslevską modłę głowę i potężny, długi wąs – raczej rzadko spotykany w tych stronach. To co Levan najbardziej lubił jednak odsłaniać to wielka, zajmująca pół twarzy blizna, poparzenie z dawnych czasów i poszarpane ucho. Mało kto nie wzdrygnął się na widok uroczej mordy kieslevity. Płaszcz ukrywał hajdawery przewiązane w kostkach i w pasie sznurkiem i luźną płócienną koszulę. Ukrywał też skutecznie rapier, ulubioną broń Levana.

Levan mógłby obserwować spokojnie scenę, która rozgrywała się na jego oczach, gdyby nie postać, którą dostrzegł pomiędzy przybyłymi. Tupik, ty mały gnojku! Nie mógł się mylić. Znał nizioła bardzo dobrze i nawet gdyby ten przebrałby się za krasnoludzką nierządnicę, to bez trudu rozpoznałby te jego loczki i małe świdrujące oczka. Co on tu robił? Czyżby też chciał uciekać? A może musiał? – myśli te szybko zachwiały dotychczasową pewnością siebie Levana. Levan postanowił nie dać po sobie poznać, że go zna, a pośród tej żałosnej zbieraniny nie powinno być to problemem. A zgraja była to nielicha i zadziorna. Wyraz tego dał jeden z krasnali, który starodawnym zwyczajem dał wyraz swej arogancji. Levan na to uśmiechnął się krzywo i nie udało mu się wyplucie planowanej flegmy, które tak dobrze zobrazowałoby stosunek kieslevity do Sebastiana von Zvirgau, w momencie gdy został on przedstawiony. Pan hrabia już wie, co o nim myślimy, a przynajmniej to nie ja będę jego pierwszym wrogiem. Levan tylko czekał, aż Tupik Grotołaz rozpocznie swój słowotok, miłą gadkę i gierkę, po von Zvirgau pewnie zapomni jak się nazywa. Sam musiał wysłuchać, co to za robota i co najważniejsze ile płatna, bo jeszcze tydzień i będzie musiał sprzedać swojego wierzchowca. A tego by nie chciał, to mogło skutecznie opóźnić jego podróż na północ. Tego by naprawdę nie chciał…
 
Azazello jest offline  
Stary 30-08-2010, 13:36   #7
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Wszystko było takie jak zapamiętał. Ten sam bród, bieda, strach w oczach mieszkańców i smród bijący od zagród i nie tylko. Ta sama deszczowo-wietrzna pogoda. Mimo 22 lat nieobecności czuł się jakby nie było go kilka dni.
„Wysiłek włożony w kamuflaż okazał się jednak daremny.” Pomyślał wspominając jak Adolf Bornitz zaczepił go w karczmie. Strój łowcy na który składał się płaszcz z szarej wełny z kapturem, skórzane spodnie, kurta i buty byłby w porządku, gdyby nie był tak nowy i zadbany. To go wyróżniało i zapewne zwróciło uwagę pańskiego sługi. On sam też bardziej nosił się jak mieszczanin, lub najemnik niż prosty mieszkaniec lasu. Nie jadł na przykład palcami, zaś do wysmarkania nosa używał chusteczki, co przebywający wtedy obok w karczmie chłopi skwitowali rozdziawieniem ust. No i był czysty! Teraz po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że bycie szarym czarodziejem to coś więcej niż rzucanie zaklęć i ta druga część fachu nie jest wcale łatwiejsza.

„Najważniejsze, że wszystko poszło zgodnie z planem.”- pocieszał się czekając na audiencję u pana zamku i słuchając instruktażu Adolfa Bornitza. Informacje dostarczone kolegium przez Wolfganga Lippe okazały się prawdziwe a jemu udało dostać się do grupy awanturników wybierających się na Wzgórza Kölsa.
Że określenie awanturnik było słuszne pokazała pyskówka, którą rozpętał jeden w krasnoludów przedstawiający się Gottri co usłyszeli chyba nawet ludzie za bramą.
„Miejmy nadzieję, że Sebastian von Zvirgau ma poczucie humoru i cierpliwość do krasnoludzkiego temperamentu. Jeśli nie możemy równie dobrze zawisnąć na szubienicy, jak coś uzgodnić.” Popatrzył wystraszonym wzrokiem na zarządcę i pomodlił się w duchu do wszystkich bóstw jakie przyszły mu do głowy.
 

Ostatnio edytowane przez Ulli : 30-08-2010 o 15:39. Powód: dwie literówki
Ulli jest offline  
Stary 30-08-2010, 14:17   #8
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Hansowi zależało na tej robocie. Oczywiście czasy są niespokojne bandyci grasują na wzgórzach, sierżantowi imperialnej armii łatwo byłoby znaleźć zatrudnienie w ochronie kupców. Jednak żaden handlarz nie mógł zaoferować tego co pan von Zviragu. Reputacja, może nawet list poświadczający jego czyny. Coś takiego mogłoby się bardzo przydać w dalszej podróży, oraz pan Stein spojrzałby na niego łaskawszym okiem.
Dlatego postanowił wydać sporą część powoli kończącej się rezerwy finansowej na dobre przygotowanie do spotkania z pracodawcą. Solidnie się umył, przystrzygł brodę by nie sprawiała wrażenia aż tak zaniedbanej, rozważał całkowite jej ścięcie ale wciąż miał nadzieje, że zakryje ona szpetną bliznę po poparzeniu rozciągającą się na szyi i dolnej części szczęki. Część na szczęce zasłaniała już ładnie. Długie jak na standardy mężczyzn w imperium włosy starannie rozczesał, sam nie umiał ich ściąć by jakoś wyglądały a wydawanie więcej koron mu się nie uśmiechało. Na swoją wychudłą sylwetkę nie mógł nic poradzić, zjedzone śniadanie jak duże by nie było i tak nie odbuduje strat z podróży. Wyczyścił cały strój od zwykłego ubrania przez mundur aż po zaskakująco solidne i wygodne buty, przeszedł już kawał drogi a one nie wykazywały choćby śladów zepsucia. Na całość stroju nałożył skórzaną kamizelkę mającą chronić korpus. Dobrze pamiętał opowieści z obozu, łatwiej niż w stali ucieka się w skórzni a jeszcze łatwiej bez niczego, szczególnie przez rzeki dlatego dobrze móc szybko zdjąć zbroję. Do pasa przymocował miecz a na ramieniu zawiesił lekką kuszę. Poprzedniego dnia wyrwał z posłania odrobinę pierza i nawlókł na sznurek, gdzie znalazło się w towarzystwie innego puchu z innych miejsc gdzie się zatrzymał, amulet szczęścia.
Całe przygotowania zaowocowały, został wybrany przez człowieka, którego niezależnie od starań nie dało się polubić.
Pewien krasnolud nawet okazał otwartą wrogość. Hans myślał czy nie czegoś nie powiedzieć, milczenie uznał za lepsze wyjście. Bezsilnie zacisnął pięści i ruszył w głębie bramy. Zaniedbany stan kasztelu nie dziwił, tutaj w środku imperium większe oblężenie wydawało się nieprawdopodobne, potężne fortyfikacje są niepotrzebne. Te tutaj wyglądały na zdolne odeprzeć wszystkie zagrożenia jakie mogą się w tej okolicy pojawić. Choć burza chaosu udowodniła, że wróg może wedrzeć się daleko w głąb państwa to naprawy kosztują.
Rozejrzał się po kompanii bacznie każdego obserwując. Niziołek i krasnoludy szybko wzbudziły w nim pewne zaufanie, kislevita a przynajmniej tak przypuszczał też nie napawał strachem, nawet wywołał uśmiech nie tylko Hans miał piękną bliznę po oparzeniu. Jeden wyglądał zbyt dostojnie by pasować do ludzi mogących być prześladowcami. Ostatni z towarzyszy wyglądał jakby wyszedł z lasu, też bezpiecznie ale coś nie pasowało do stroju i nie mógł domyślić się co. Choć z ostatnią dwójką nic nie wiadomo, będzie musiał ich mieć na oku szczególnie myśliwego.
Wystąpił przed obliczę Sebastiana von Zvirgau. Lekko uśmiechał się z rozbawienia, występował przeciwko urzędnikowi i pamiętał użycie tego gestu w prześmiewczy sposób.
Stanął na baczność głośno przy tym uderzając butem w brukowany dziedziniec i zasalutował w sposób zapamiętany od innych żołnierzy.
-Sierżant Hans Meisen melduje się na rozkaz najjaśniejszy panie!
Krótką chwilę odstał po czym łagodnie przeszedł w pozycję „spocznij” i wbił wzrok gdzieś w okolicę pracodawcy.
 
Matyjasz jest offline  
Stary 30-08-2010, 17:10   #9
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
"Levan??? O żesz ty niemożliwe..." - Tupik uśmiechnął się od ucha do ucha mrugając jednocześnie dawnemu kamratowi. Nie spodziewał się go tutaj, zresztą nie spodziewał się, zobaczyć któregokolwiek z dawnych kompanów po tym jak zostali ostatecznie przepędzeni na cztery strony świata. Tupik poczuł , że znów dawne niezbyt uczciwe interesy powróciły niczym zły szeląg do właściciela... Choć z drugiej strony może nie taki wcale zły? "Wygląda na to, że wracamy do biznesu" - pomyślał uradowany, dyplomatycznie powstrzymując się od ukazania znajomości. Mrugnięcie okiem i niemal niewidoczny gest ręki świadczył, że Tupik przekłada rozmowę z Levanem na później i że ma ku temu najwyraźniej powody...
" Może zamiast rozgramiać bandytów...przejmie się bandę?" - wiedział, że z Levanem było już to możliwe, nie wiedział jeszcze czy opłacalne. Co by nie było wiedział jednak że przynajmniej nie będzie już sam.
W jednej chwili jego głowę zalazł potok wspomnień, wspólnych działań które podejmował z Levanem. Swego czasu razem z "Grzecznym" stanowili niepokonaną grupkę, która przed odejściem dobrze zapamiętało całe miasto. Choć może akurat słowo dobrze - nie jest tu najwłaściwszym... Jednak z pewnością zostali zapamiętani. Właściwie tylko obawa o rozpoznanie, niepewność czy jakiś sznurek nie przyczepił się i do Levana oraz fakt że i Kislevita nie rzucał się na Tupika z otwartymi ramionami sugerowało, że lepiej powstrzymać się z otwartym przywitaniem. Tym bardziej, jeśli Tupikowi ktrążyły po główce te same myśli co Levanowi - a że znali się niemal na wylot, było to całkiem prawdopodobne...

Tupik więc czekał choć wyraźnie o wiele bardziej podekscytowany niż gdy wchodził do zamczyska. Tyle miał do opowiedzenia kamratowi.. tyle też sam chciał się dowiedzieć. Póki co jak za dawnych lat skupił na nowo uwagę na towarzystwie - na potencjalnych rekrutach niemal do identycznej szajki jaką mieli zdławić... Z drugiej strony tym razem halfling miał czas - a nawet sporo czasu by spokojnie podjąć działania. Nie ścigany przez nikogo, nie musiejący bronić każdego zafajdanego zaułka w mieście mógł się skupić na planowaniu i realizacji - a w tym zawsze był dobry.

Nie musiał długo główkować by odnaleźć w gromadzie swego największego konkurenta - jakim niewątpliwie był szlachetnie urodzony krasnolód - ale w tym przypadku miał już całkiem ciekawą przynętę... znacznie gorzej przedstawiała się sylwetka Hansa Meisena, którego słowa " sierżant, melduje się na rozkaz" wskazywały na służbistę. Tupik nie obawiał sie pościgu służbistów prawa, najgorsze przewinienia miał na koncie w księstwach granicznych a za stare kradzieże w Midenhaim był pewny że od dawna już go nikt nie ściga. Bardziej obawiał się o Levana - którego awanturniczy żywot mógł sprowokować do rozbrajania w Imperium. Nie przesżłość była jednak problemem, a teraźniejszość, ewentualne przekonanie sierżanta do stanięcia po właściwszej stronie - w końcu i takich sierżantów nie brakowało. Tupik chwilowo jednak poniechał rozpatrywanie pomysłów na załatwienie sierżanta, nie wiedział jeszcze czego dokładnie życzy sobie szlachcic oraz jaką nagrodę za to przewiduje, Tupik - podobnie jak Levan zamierzał upiec najokazalszą pieczeń jaka tylko była możliwa do zgarnięcia, a póki co stoły nie były jeszcze zastawione...
 
Eliasz jest offline  
Stary 31-08-2010, 10:29   #10
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Adolf Bornitz popatrzył na krzyczącego krasnoluda. Na jego twarzy malowało się zdziwienie i pewna doza trwogi. Przestrach zaczął dominować w momencie, w którym zorientował się, że drugi z khazadów sięga po miecz.
- Wybaczcie, krasnoludzie - powiedział uniżenie, równocześnie patrząc jak na sytuację na dziedzińcu zareaguje szlachcic, stojący w drzwiach. Nie zareagował, przyglądał się tylko. Na twarzy Sebastiana von Zvirgau pojawił się tylko delikatny uśmieszek. - Skądżem miał wiedzieć? Proszę o wybaczenie... Przecie nigdzie nie macie napisane, żeście szlachta. Ja człek prowincjonalny, to skądże mi wiedzieć, że takie znaki dziwaczne na Waszym ubiorze to herb jakiś? Myślałem, że to zwyczajnie ozdoba jakaś. U nas, ludzi nieco inaczej się takie rzeczy przedstawia.

Bornitz doprowadził wszystkich zebranych awanturników do stóp schodów, na których stał szlachcic. Ukłonił się nieznacznie swemu panu i wskazał ręką na grupę.
- Oto, panie wszyscy jacy się zgłosili i wyrazili swe zainteresowanie sprawą. Jako, że teraz nie pewny jestem ich pochodzenia i statusu, zechciej sam przemówić do nich. Ja się usuwam, panie gdyż pochopne czyny się ich imają, jakeś pewnie zauważył - Bornitz raz jeszcze ukłonił się i usunął na bok, z przestrachem patrząc na krasnoludy.

Szlachcic zmierzył wszystkich wzrokiem. Wciąż stał nieco wyżej od nich. Jego oczy, spod ozdobnego beretu lustrowały po kolei każdego z nich, jakby oceniając. Co poniektórzy z zebranych, mieli wątpliwości, co do jakości owej oceny. W końcu szlachcic nie wyglądał na osobę szczególnie kompetentną. Dosyć wysoki, o lekko nalanej twarzy. Był dobrze zbudowany, widać że umiał obchodzić się z orężem, jaki miał przy pasie. Odziany był w dobrej jakości kubrak, jednak znoszony nieco. Otaczała go aura wyższości i politowania dla otoczenia, potęgowana jego nie znikającym z twarzy kpiącym uśmieszkiem.



- Witam jegomościów - odezwał się w końcu, gdy jego wzrok prześlizgnął się po wszystkich. Głos miał mocny, nie pasujący do twarzy. Mocny i władczy. - Jak Wam już pewnie Bornitz, mój zarządca wyjaśnił sprawa dotyczy bandytów. Chcę abyście się z nimi rozprawili. Ale porozmawiamy wewnątrz...

Odwrócił się i zniknął we wnętrzu budynku, nie czekając na nikogo, ani nie patrząc czy ktokolwiek za nim idzie. Kilkanaście schodków prowadziło do wąskiego przejścia. Za portalem był korytarz, zakończony kolejnymi drzwiami. A potem duża, zajmująca całe piętro komnata. Z sufitu zwieszał się drewniany kandelabr, ociekający falbanami wosku ze świec. Wąskie okna dopuszczały niewiele światła, a panujący wewnątrz półmrok rozjaśniał tylko płonący w kominie ogień. Na ścianach wisiały stare tarcze, wilcze i dzicze skóry, zbutwiałe chorągwie i gobeliny. Pod ścianami stało kilka dębowych ław i skrzyń. Czuło się chłód i zapach wilgoci. Pan Zvirgau siedział już za dużym stołem, ustawionym naprzeciw ognia. Teraz wskazał ręką na stojące po przeciwnej stronie stołu trzy masywne krzesła.

- Tylko trzy - powiedział, patrząc na Gottriego. - Dla co znamienitszych gości. Reszta niech usiądzie na ławach. Sprawa jaką mam do Was, tyczy się bandytów, którzy grasują w okolicy. Na nieszczęście okolica ta należy do mnie. Więc chcę abyście wybrali się na wzgórza i pozbyli się problemu. Nie udzielę Wam żadnych informacji dotyczących konkretnego miejsca ich pobytu ani liczebności. Napadają na kupców podróżujących leśnymi traktami i sioła zlokalizowane w okolicy, porywając bydło i produkty żywnościowe. Najdalej widziano ich w okolicach Hazelhofu, położonego w dobrach hrabiego von Shirach.
- Co do zapłaty - kontynuował szlachcic. - Gotowy jestem zapłacić Wam po dziesięć złotych koron na głowę. Żadnych zaliczek, pieniądze otrzymacie gdy dostarczycie dowody, że problem stał się nieaktualny. Dziesięć koron to w dzisiejszych czasach majątek, nie kręćcie nosami. A jeśli się nie podoba to wynocha, znajdę sobie kogoś innego, będącego w większej potrzebie finansowej!

Nim skończył mówić, do sali wszedł jeszcze jeden człowiek. Mężczyzna w podeszłym wieku, z długą siwą brodą. Odziany był w ciemnobrunatne szaty obszyte futrem i przepasane białym sznurem. Stanął w wejściu i odchrząknął, aby go zauważono.



- Ach, wielebny Kruncheleim - zagadnął go szlachcic. - Oto gromada jaką udało się zebrać. Godnie się prezentują, nieprawdaż? Pozwólcie że przedstawię, ojciec Leopold Kruncheleim, głowa naszej lokalnej religijnej społeczności, gorliwy wyznawca Taala i Matki, mój mentor i nauczyciel. Cóż sprowadza ojca w me progi?

- Chciałem tylko zobaczyć ochotników - odparł spokojnym, cichym głosem, kapłan. - I życzyć im szczęścia w wyprawie. Oraz przestrzec. Wzgórza Kolsa obfitują w święte miejsca, błogosławione zagajniki i tajemnicze kręgi. Niedobrze by było gdybyście, nawet przypadkowo, sprofanowali święte miejsca. Wiele z nich jest strzeżonych przez mych braci w wierze. Okażcie im szacunek, a być może pomogą Wam w rozprawieniu się z bandytami. Nie mówię tu oczywiście o machaniu mieczami a o wsparciu duchowym...

- Z błogosławieństwem Taala na pewno Wam się uda - Sebastian von Zvirgau na zakończenie audiencji uderzył pięścią w stół. - Co tu jeszcze robicie? Do roboty! A jak czegoś nie wiecie, to zapytajcie Bornitza.
 
xeper jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172