Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-12-2010, 12:31   #11
 
nojann's Avatar
 
Reputacja: 1 nojann nie jest za bardzo znany
"Ale brygada" pomyślał Ernest, gdy ujrzał tych, do których skierował go Kemper. Na pierwszy rzut oka nie wzbudzała w nim zaufania ta złodziejsko wyglądająca banda. Przywitał się z nimi dość oschle, czując od razu na sobie oceniające spojrzenia. Zdążył przywyknąć, że każdy patrzył na niego, jak na jakieś dziwadło, jak na kobietę z brodą z objazdowego cyrku. Każdy chciał zobaczyć, każdy udawał, że nie patrzy i nikt nie potrafił ukryć mimowolnego grymasu obrzydzenia przy pierwszym spotkaniu z Ernestem. Ta czwórka była podobna do wszystkich. Może za wyjątkiem milczącego elfa...

Po wynajęciu pokoju w "Trzech Wronach" udali się na Hebrenstrasse, gdzie znajdował się dom człowieka, którego mieli odszukać. Po drodze Ernest starał się zapamiętać nazwy ulic, próbował zlokalizować adres, który miał zapisany na kawałku papieru. Niestety, nie zlokalizował. Na miejscu, na Hebrenstrasse uwagę Ernesta zwróciły uwagę pozostałości budynku, który ze znacznej odległości wyglądał na spalony. "Pewnie jakiś pijaczyna zasnął z zapaloną lampą olejową, tak to bywa" - Ernest uśmiechnął się okazując swoje krzywe, niekompletne uzębienie. Widząc spojrzenia pozostałych kierujące się w jego stronę, odszedł na bok, by tamci nie mieli go przed oczami. Zdawał sobie sprawę, że jego uśmiech wcale nie nadaje mu milszego wyrazu twarzy. Nie lubił, gdy inni tak na niego patrzą. Może dlatego nie lubił poznawać nowych ludzi.

Ernest nie miał zamiaru się nigdzie włamywać, nie był jakimś tam złodziejaszkiem, rabusiem, czy kimś tego pokroju. Rozmowa z mieszkańcami okolicy miałaby sens jedynie wtedy, gdyby go nie widzieli. Obcemu o takiej twarzy nikt nie powie nic istotnego. Prędzej zacznie się jąkać, dukać, albo ucieknie w cholerę. Jedyne co pozostawało to obejrzenie okolicy. Spalony dom... Już miał otworzyć usta, by powiedzieć "Zobaczę ten tam domek", gdy elf ze słowami "ja pójdę się rozejrzeć" minął go kierując się w stronę spalonego domu.

- Też idę - rzekł. - Nie róbcie nic głupiego. Nie macie dać się złapać strażom. Jeśli dacie się złapać to nie straży się bójcie, tylko Gerga Borhy! - rzucił odchodząc za elfem.
 
nojann jest offline  
Stary 27-12-2010, 21:56   #12
 
stega's Avatar
 
Reputacja: 1 stega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetny
Ernest, Ankarian

Kiedy grupa dotarła na Hebrenstrasse elf rozejżał się dokoła. Dostrzegł pozostałości po budynku, który jakiś czas temu spłonął i nie czekając na to co postanowią inni ruszył w jego kierunku. Chwilę później dołączył do niego Ernest. Dawniej musiał tam stać piętrowy dom. Elf i czlowiek przekroczyli zwęglony próg i obrzuciłli wzrokiem wnętrze spalonego domostwa. Pomiędzy gruzami dostrzegli pozostałości sprzętów, mebli a nawet kilka zniszczonych zabawek: wystruganą w lichym drewnie głowę, która mogła być częścią konia na biegunach i nadpaloną lalkę. Trudno było orzec, czy pożar pogrzebał domowników pod gruzami czy też udało im się ujść z życiem. W tej części miasta nie było na dużych szans. Po rozejrzeniu się Ernest wrócił do karczmy.

Ankarian

Gdy tak przechadzał się po pogorzelisku powróciły wspomnienia z przeszłości. Ciepła letnia noc. Mannslieb w pełni zlewał srebrzystym blaskiem całą okolicę w tym również posiadłość, która była wówczas jego domem. Pamiętał krzyki dochodzące z zewnątrz. Zbudziły go ze snu i zmusiły do opuszczenia sypialni. Przed rezydencją zastał grupę strażników dobijających się do wrót. Szorstki głos jednego z nich, oznajmił:

- Ankarianie Nevard, jesteś oskarżony...

Potem wypadki potoczyły się szybko. Walka pomiędzy ochroną rezydencji a oddziałem żołnierzy była z góry skazana na przegraną. Zadrżał na wspomnienie o tym gdy jego żona padła rażona ciosem przeznaczonym dla niego. Trzymał ją w objęciach przez te kilka ostatnich chwil. Zdruzgotany obserwował jak uchodzi z niej życie. Zabił wtedy trzech żołdaków zanim reszta zdołała go obezwładnić. Tej nocy spalili całą rezydencję nie zabierając z niej ciała jego żony.

Zastanowił jakie wydarzenia mogły rozegrać się tutaj. Napaść od razu wykluczył. Ci, którzy tu mieszkali nie mieli nic cennego. Może ktoś zaprószył ogień przez przypadek? Albo kilku zwyrodnialców szukało rozrywki. Dość tych rozmyślań, powiedział sobie w duchu. Nie chcąc już dłużej rozdrapywać starych ran ruszył w stronę „Trzech Wron”.

Sharlene

W chwili gdy Sharlene podeszła do grupki mężczyzn debata na temat życia intymnego małżonki jednego z nich sięgnęła zenitu.

- Udo stary matole, jak pilnujesz baby?! Toć przecie nie dalej jak wczoraj widziałem ją ze starym Kochem. Przez ostatni tydzień ten cap przychodził do niej co najmniej trzy razy. Ty zapieprzasz przy budowie katedry a ta gruba świnia posuwa ci kobitę. Chyba coś z tym zrobisz nie?

Mniej więcej w tym momencie dyskutanci zorientowali się, że nie są sami. Największy z nich - niemal dwumetrowy drab o twarzy usianej śladami po ospie burknął w jej kierunku:

- A ty tu czego?

- Zastanawia mnie, o czym mogą dyskutować tacy przystojni gentlemani tak głośno - uśmiechnęła się zalotnie.

- Szukasz towarzystwa na noc dziecinko? Jeśli tak to znam jedno miejsce gdzie możemy pobyć przez jakiś czas sami - odezwał się autor zasłyszanej przez Sharlene tyrady na temat wierności małżeńskiej. Staruch uśmiechnął się pokazując rząd poczerniałych od próchnicy zębów - Nie widziałem cię wcześniej w okolicy. Jesteś jedną z dziewczyn Bauera? A może robisz u Kocha, chociaż nie. Za każdym razem jak jestem w “Kucyku” widzę te same stare krowy. Nie pamiętam czy ten dusigrosz kiedykolwiek zatrudnił jakąś młodą.

Z jej twarzy nie zniknął uśmiech, ale miała ochotę zwymiotować.

- Właściwie, to szukam miejsca, o którym powiedział mi Kemper, jeśli znacie takiego. Mówił, że gdzieś w tej okolicy mogłaby znaleźć się dla mnie robota - zamrugała rzęsami.

- Kręcisz z Kemperem? Kto by pomyślał, stary moczymorda jednak ma gust - odrzekł staruch po tym jak przez dobrą minutę on i jego koledzy bacznie lustrowali figurę dziewczyny, dłużej zatrzymując wzrok na dekolcie. - Aż dziw bierze, że ten dziadyga jeszcze może, z drugiej strony ja też może i nie jestem młodzieniaszkiem ale takie cuda bym ci pokazał, że zapomniałabyś o tej łajzie. A miejsc, gdzie może być dla ciebie robota jest w okolicy kilka. Tyle, że na twoim miejscu nie powoływałbym się w żadnym z nich na znajomość z Kemperem.

- Oh? -
uniosła brwi. - A co z nim? Nie widziałam go od jakiegoś czasu, nie udało mi się z nim skontaktować. Wiecie może, gdzie mogę go znaleźć?

- Spróbuj poszukać wzdłuż rzeki albo w rynsztokach - Kemper jest dłużny pieniądze większości karczmarzy w dzielnicy oraz paru innym typkom. A możesz mi uwierzyć na słowo kochaniutka, ci ludzie odzyskują swój brzęk nawet jeśli mieliby go wydrzeć z dłużnika. Dosłownie.

- Ojej... Aż tak się wpakował? - oparła dłoń na biodrze przywołując na twarz wyraz zmartwienia. - Bardzo zależy mi, żeby się z nim spotkać. Z pewnością moglibyście powiedzieć mi coś więcej, proszę - spojrzała błagalnie na jednego z dziadów, po czym złapała go za ramię. - Jeśli go nie znajdę, to nie będę miała powodu, żeby tu jeszcze kiedyś przyjść... a skoro obiecuje pan takie rzeczy, to chciałabym mieć powód, żeby tu trafić.

Stary dziadyga i dwaj pozostali biegali po niej wzrokiem odkąd podeszła. Cóż, do tego dążyła. Poprowadzenie tej konwersacji z głową może pozwoli jej dowiedzieć się paru istotnych rzeczy, a manipulacja płcią przeciwną to rzecz, która zapewniała jej przeżycie.

Tym razem nie dbała też o ryzyko takiej rozmowy. Ich jest trzech, ona - jedna, ale w pobliżu kręcili się przyjaciele. Z tego, co widziała kątem oka, elf poszedł w stronę pierwszego, zrujnowanego domu. Z pewnością usłyszałby jej wołanie, gdyby potrzebowała pomocy z natrętami. Poza tym, w jej cholewach ukryte były sztylety, broń, która parę razy uratowała jej skórę. Polegała też na swoich umiejętnościach władania nimi i dzięki temu czuła się pewnie, pomimo faktu, że pijusy rozbierali ją wzrokiem.

- Masz pecha złotko. Ostatni raz widziałem Kempera jakieś dwa tygodnie temu. Spal z ryjem w rynsztoku, pewnie po wizycie w “Damie”. A wy chłopaki? - zwrócił się do pozostałych.

- Mniej więcej w tym samym czasie - odrzekł Udo.

- Czekaj chwilę... - powiedział drągal, którego imienia Sharlene do tej pory nie poznała - co prawda dawno go nie widziałem ale jestem pewien, że jakiś tydzień temu, czy może kilka dni wcześniej dziadyga był w domu. Wiem bo wracałem wtedy z doków. Jak przechodziłem tamtędy usłyszałem jego wrzaski. Może to Ichering wysłał do niego kilku swoich chłopaków. Słyszałem, że jakiś czas temu sporo przegrał na tych jego walkach. Chłop musiał się wkurwić. W końcu nawet gdyby Kemper zamierzał spłacić dług to nie miałby z czego przynajmniej teraz. A hycel nie lubi czekać.

- Możesz powiedzieć coś więcej? Miałeś na myśli walki psów? -
zwróciła się do draba. Poszło łatwo. Jeden uśmiech i od razu dryblas stał się gadatliwy.

- Jak sobie chcesz kochaniutka, chociaż moim zdaniem to nie miejsce dla ciebie - odpowiedział staruch - Ani to, ani żadne inne, w których bywał Kemper. Ichering organizuje walki psów gdzieś na pogorzelisku. Nie wiem dokładnie gdzie, musisz popytać w okolicy. Na twoim miejscu bym się tam nie ruszał. Po pierwsze wstęp kosztuje, po drugie hycel zaprasza tylko tych, którym ufa.

- Hmmm, jeśli tak, to nic tam po mnie - objęła się za ramiona. To nie problem, wystarczy parę gestów, żeby hycel i jej zaufał. - A dom Kempera? Który to?

- A tamten - staruch wskazał na piętrowy budynek położony mniej więcej w połowie Hebrenstrasse, naprzeciwko sklepu.

Podążyła wzrokiem za ręką starca. Dom Kempera nie różnił się niczym od pozostałych.

- Widzę - kiwnęła głową. Spojrzała na dziada badawczo. - Myślicie, że ten Ichering istotnie mógł nasłać na niego zbirów? Przedstawiliście to bardzo poważnie, zaczynam się naprawdę martwić.

- Słyszałaś kolegę - staruch wskazał na wielkoluda - hycel nie lubi czekać.

- Ojej - westchnęła zbiegając brwi nad nasadą nosa. - No nic. Niezmiernie dziękuję wam za pomoc - uśmiechnęła się i z genialnie ukrywanym obrzydzeniem obiegła ich wzrokiem. - Jak tylko go znajdę, to postaram się wynagrodzić wam waszą pomoc.

Odwróciła się i odeszła od nich szybkim tempem kierując się w stronę stojącego pod murem Eugena.

Sharlene, Eugen

- Namierzyłam dom Kempera - powiedziała podchodząc do Eugena. Wskazała dom, przy którym bawiła się grupka dzieci. - Trzeba jakoś pozbyć się ich, żebym mogła się rozejrzeć. - Pomożesz mi?

- Pewnie - odpowiedział mężczyzna - nawet mam już pomysł jak to zrobić.

To mówiąc ruszył w stronę sklepu. Po spędzeniu kilku minut wewnątrz wyszedł trzymając w ręku niewielki worek. Podszedł do chłopca, który z całej grupki dzieci wyglądał na najstarszego i pokazał mu co kryła w sobie sakiewka.

- Hej mały, widzisz te ciastka? Dostaniecie je wszystkie jeśli tylko pójdziecie się bawić gdzie indziej.

Dzieciakom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chłopak niemal wyrwał Eugenowi torbę z ręki i pobiegł w kierunku sąsiedniej ulicy ciągnąc za sobą resztę. Oboje jeszcze przez kilka minut spacerowali po Hebrenstrasse dopóki kłócąca się para nie zniknęła za drzwiami swego domostwa a grupka stojących nieopodal pijaków ruszyła zapewne w kierunku najbliższej oberży celem dopicia się. Korzystając z okazji, że chwilowo ulica świeciła pustkami przystąpili do rozpoznania.

Dom Kempera miał dwie kondygnację i był wykonany z kamienia powleczonego białym tynkiem. Tynk w wielu miejscach odpadł i sprawiał wrażenie zaniedbanego do wielu lat. Trudno było orzec czy zaginiony nabył domostwo w takim stanie czy też sam je tak zapuścił. Mimo wszystko budowla po dokładniejszym obejrzeniu prezentowała się znacznie solidniej niż otaczające ją domostwa. Z przodu można było dostać się do środka przez drzwi wykonane z drewna okutego żelazem. Trudno było na pierwszy rzut oka ocenić stopień skomplikowania chroniącego je zamka. Sharlene nie mogła sobie przypomnieć czy kiedykolwiek miała do czynienia z tego rodzaju mechanizmem. “No cóż, może Oskar będzie mógł coś na to poradzić”. Zawsze mogli wyłamać drzwi, choć w ten sposób, nawet wziąwszy pod uwagę reputację tej części miasta, ryzykowali zwrócenie czyjejś uwagi. Po obu stronach drzwi znajdowały się okna zasłonięte okiennicami, również wykonanymi z drewna. Celem zabezpieczenia się przed wizytą nieproszonych gości (a przynajmniej tak jej się z początku wydawało) je również zabezpieczono zamkiem. Ten z łatwością rozpoznała - zwykły skobel, z którego podważeniem nie powinno być większych problemów. Jej nadzieje, że w ten sposób dostaną się do środka rozwiały się gdy tylko uważniej wejrzała w szczelinę pomiędzy skrzydłami okiennic. Musiały one służyć bardziej jako zabezpieczenie przed chłodem niż jako przeszkoda dla potencjalnego włamywacza ponieważ od wewnątrz okien założono kraty. Dziewczyna zaczynała dochodzić do wniosku, że Kemper albo cierpiał na ciężki przypadek paranoi albo miał powód by obawiać się o swoje życie.

- Nie najlepiej to wygląda prawda? - spytał Eugen.

- Nie ma co płakać dopóki nie sprawdzimy całej reszty.


Zwróciła wzrok ku górze. Na piętrze również znajdowały się dwa okna, zabezpieczone w podobny sposób. Oboje przeszli ze wschodniej ściany domu, skierowanej w stronę ulicy, pod północną. Budynek od sąsiedniego domu dzielił niecały metr co mogłoby im pomóc gdyby zdecydowali, że spróbują się tam dostać od góry. Od tej strony domostwo wyposażono w dwa okna - po jednym na piętrze i na parterze. Oba zabezpieczono w ten sam sposób co okna od frontu.

Z tyłu zastali ogrodzone płotem podwórze przeznaczone do wspólnego użytku kilku sąsiadujących ze sobą budynków. W jego centrum znajdowała się studnia i kilka słupów, pomiędzy którymi przeciągnięto sznur, na którym rozwieszono pranie. Szczęśliwie dla obojga z nich nikt nie kręcił się w pobliżu mogli więc w spokoju kontynuować zwiad. Dom Kempera nie miał tylnych drzwi. Został za to wyposażony w klapę wiodącą do piwnicy. Podobnie jak drzwi wykonana była z drewna okutego żelazem. Chroniącego ją zamku dziewczynie również nie udało się rozpoznać. Z oknami sytuacja wyglądała podobnie jak od frontu - po dwa na parterze i piętrze. Jedno z okien na piętrze było pozbawione lewego skrzydła okiennic. Najwyraźniej lokator postanowił zaoszczędzić na ich ochronie, gdyż nie zamontowano tam krat. Wyglądało na to, że mają potencjalną drogę wejścia. Dla porządku jednak postanowili obejrzeć jeszcze południową ścianę.

Tak jak od północy dom Kempera dzielił od sąsiedniej budowli niecały metr. Po tej stronie również znaleźli po parze okien na każdej z kondygnacji. Podobnie jak z tyłu okiennice jednego z górnych zostały uszkodzone i to niedawno - oderwane skrzydło wciąż leżało na ziemi.

- Spróbuję zajrzeć przez to okno z tyłu - mruknęła do Eugena. - Nie będziemy na razie robić zbędnego hałasu z wyważaniem czegokolwiek.

Poszła na tyły i rozejrzała się dookoła. Istniało jeszcze ewentualne zagrożenie, że któryś z sąsiadów zechce akurat teraz wyjrzeć przez okno.

- Daj znak, jeśli kogoś zobaczysz.

Sharlene wykorzystując okiennice za punkt oparcia zaczęła się wspinać. Stare drewno skrzypiało pod naciskiem, jednak utrzymało ciężar dziewczyny. Po niecałej minucie była na górze. Kurczowo trzymając się prawego skrzydła zajrzała do wnętrza budowli. Widok rozciągał się na korytarz. Kątem oka dostrzegła po lewej stronie schody wiodące na parter. Na wprost znajdowały się drzwi prowadzące jednego z pokoi ulokowanych na piętrze. Musiało być ich więcej gdyż z prawej strony korytarz skręcał. Z miejsca, z którego patrzyła nie można było dostrzec co znajduje się na jego końcu.

- Stój na czatach, zaraz wrócę - rzuciła przez ramię do Eugena i wgramoliła się do środka.

Znalazła się na korytarzu. starając się wywołać możliwie najmniej hałasu ruszyła w kierunku pomieszczenia znajdującego się na wprost. Nacisnęła klamkę, lecz drzwi nie ustąpiły. rozejrzała się po korytarzu. Prowadził wgłąb domu. Po lewej stronie były kolejne drzwi a na przeciwko jeszcze jedne.

Ruszyła ku pierwszym z brzegu. Jeśli i te będą zamknięte, wróci tu jutro z hobbitem.

Wybór padł na drzwi po prawej. Te nie były zamknięte więc weszła do środka. To do tego pomieszczenia prowadziło okno z uszkodzonymi okiennicami na południowej ścianie. Obejrzała dokładnie wnętrze pokoju. Musiał służyć właścicielowi za sypialnię. Pod ścianą stało łóżko, nieopodal mała szafka, a pod oknem stół i komoda. Wszystkie meble sprawiały wrażenie wysłużonych.

W pierwszej kolejności sprawdziła niewielką szafkę postawioną obok łóżka. W środku nie znalazła jednak niczego interesującego - miskę służącą pewnie do porannych ablucji, grzebień, ręcznik oraz brzytwę. W komodzie złożono ubrania należące do właściciela - zresztą nie najwyższej jakości. Dziewczyna miała już wychodzić gdy rzucił jej się w oczy pewien szczegół.

Na stole dostrzegła kilka granatowych plam. Potarła jedną z nich palcem. Substancja pozostawiła na jej skórze ciemną smugę. To mógł być atrament a jeśli tak to by oznaczało, że ktoś, najpewniej sam Kemper, niedawno pisał na tym stole. Dochodząc do wniosku, że nic więcej nie uda jej się ustalić opuściła budynek tą sama drogą, którą dostała się do środka.
 
__________________
Nie możesz być pewien swej racji, jeśli o argumentach swoich oponentów nie będziesz wiedział więcej od nich samych.

M. Friedman

Ostatnio edytowane przez stega : 29-12-2010 o 20:34.
stega jest offline  
Stary 29-12-2010, 10:27   #13
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
Ankarian po wizycie na resztkach spalonego domu, wrócił z Oskarem do "Trzech Wron".

Sharlene czekała na towarzyszy w rogu izby, przy starym stoliku, przy którym zwykli siadać. Żłobiła w nim nożem tylko sobie znane symbole i obserwowała wchodzących i wychodzących z karczmy. Jej przyjaciel, Gabriel, spoglądał na nią z drugiego końca knajpy. Siedział z jednym z chłopców z ich szajki i rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Potem tamten poszedł na górę, a Gabriel został sam. Obserwował ją sącząc rum. Nie czekała długo na ekipę, a kiedy zebrali się wszyscy zaproponowała piwo z uśmiechem.

Elf od razu zgodził się na piwo. Tego mu było trzeba. Musiał się napić po wizycie na resztkach spalonego domu. Chciał jakoś uciszyć wspomnienia i wątpił, że na jednym piwie się skończy. Nigdy nie kończyło się na jednym piwie, więc teraz pewnie będzie tak samo.

- Dobra... Któryś gentleman zechce mnie wyręczyć czy znowu ja mam nosić kufle? - Kobieta uniosła brwi pytająco.

- Ja mogę - mruknął cicho elf i ruszył powoli w stronę lady, aby zamówić pięć piw.

- W takim razie dla mnie dwie kolejki - powiedział niziołek, wcześniej jakby zamyślony.

Elf, usłyszał niziołka i natychmiast zamówił dodatkowe piwo. Po chwili podszedł do stolika z pięcioma kuflami i położył je na nim. Sam zabrał jeden z kufli i usiadł przy stole.

- Dobra - Sharlene pochyliła się nad blatem. - Macie coś?

- No cóż, najważniejsze zdobyte przeze mnie informacje przekazałem wam już wcześniej. Mamy kilka tropów, co może spowodować przedłużenie poszukiwań. Poza domem Kempera warto sprawdzić dwie karczmy, o których już była mowa. Bardzo możliwym jest, że nieszczęśnik skończył na dnie Reiku, jak powiedział mi jeden z jego bliskich sąsiadów - rzekłszy to halfling delikatnie się uśmiechnął.

- Na resztkach tamtego domu nie było nic ważnego - powiedział Ankarian i natychmiast upił sporawy łyk piwa.

- Wątpię, żeby w ruinach dało znaleźć się coś istotnego. - Sharlene łyknęła piwa. - Namierzyłam dom Kempera, i wiem, jak się tam dostać. W oknach są kraty, drzwi na razie lepiej nie rozwalać. Z tyłu jest okno, na piętrze. Nie trudno jest się na nie wspiąć i wydaje się to najprostszą drogą.

- Dobrze. Drzwi nie będzie trzeba rozwalać wcale. Jak dotąd mało który z zamków potrafił mi się oprzeć - powiedział Oskar błyszcząc białym, równym uzębieniem. - Ogólnie nie sądzę, aby ten należał do grupy ciężkich w otworzeniu. Jak mówisz najlepiej dostać się tam oknem na tyłach budowli. Jak byśmy byli już w środku i będziesz miała problem z jakimś zamkiem powiedz a istnieje duże prawdopodobieństwo, że se z nim poradzę.

Kobieta prychnęła.

- Dzięki, Oskar. Zamierzam sobie poradzić sama.

Elf był zamyślony i powoli pił piwo, ale dokładnie słuchał wszystkiego co mówiła Sharlene i Oskar. Skoro miał brać w tym udział to musiał wiedzieć wszystko.

- Ja będę gdzieś w okolicy domu i będę wszystko dokładnie obserwował - powiedział cicho.

- Dobrze. - Uśmiechnęła się do niego. - Czujka się przyda. Co do miejsc innych od Hebrenstasse. Informatorzy twierdzą - tu skrzywiła się lekko na wspomnienie uśmiechu starego dziada - że około tydzień temu w domu Kempera słychać było krzyki. Możliwe, że napadli go ludzie... umm... Icheringa? Tak chyba go nazwali... To hycel. Niedaleko Hebrenstasse organizuje walki psów. Nie wiem, gdzie dokładnie. Warto by złożyć mu wizytę.

- Skoro nie wiemy gdzie to jest złożenie mu wizyty będzie dość trudne. Natomiast przy Blumenstrasse są też organizowane walki psów w wymienionym już przybytku "Pod Spasionym Wieprzem". Niestety przez inne osoby. To jest również niedaleko domu Kempera. Wydaje mi się, że osoba o której mówisz musi być jakoś powiązana z braćmi Schantzheimer, którzy właśnie tam przeprowadzają wojaczki tych biednych zwierząt. - mówiąc to Oskar skończył pierwszy kufel i lekko się skrzywił.

- Myślę, że może to być nawet jeden z braci. A... - Odezwała się kobieta.

- Czekaj! Icherig... Icherig... O nim mówił mi właśnie sklepikarz. On organizuje walki psów gdzieś na terenach pogorzeliska. Ma na imię Gunter. Tak Gunter Icherig - dodał malec, rozpoczynając kolejny kufel.

- O, no to mamy kolejny trop. Poszukam go po wizycie u Kempera. - Oznajmiła Sharlene.

Ankarian wysłuchał tego co mieli do powiedzenia inni i wstał. Jego kufel był już pusty, więc poszedł po następny, a raczej po dwa. Przez chwile został jeszcze przy ladzie, a potem wrócił do stolika i zaczął pić kolejne piwo.

Sharlene popatrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- Nie nabaw się w kaca. Czujka przyda się w pełni sprawna.

- Wolę kaca niż wspomnienia - powiedział elf obojętnie i wrócił do opróżniania kufla.

Lekko zamyślony halfling zastanawiał się co mógłby wspominać elf. Co prawda istoty to długowieczne, ale z natury dobre i raczej nie są na tyle sentymentalne gdyż wspomnienia z dwóch setek życia mogą zabić. Jemu musiało przydarzyć się coś niebywale wbijającego się w pamięć...

- A ja wolę nie zostać przyłapana na myszkowaniu w czyimś domu. Chcesz się upijać? Proszę bardzo. Po zadaniu postawię ci dwie kolejki, ale teraz się ogranicz przynajmniej do jednego piwa dziennie. - Kobieta dopiła swoje. - Nie mieszam się, może masz powód, żeby się tak upijać...

- Możesz być pewna, że na kacu będzie ze mnie dużo większy pożytek - mruknął cicho elf i dokończył drugi już dzisiaj kufel piwa.

- Nieco mi to przypomniało czasy jak podróżowałem z grupą krasnoludów. Oni skacowani też byli bardziej wydajnymi pracownikami. O dziwo, chwiejąc się na rusztowaniu żaden nigdy nie spadł - powiedział halfling śmiejąc się.

- Skoro tak twierdzisz - Sharlene mruknęła do elfa. Spoglądała na niego z politowaniem. - Jeszcze jedną kolejkę?

- Jak będę chciał kolejne to sam po nie pójdę. - Odparł elf, chwytając za drugi kufel, który przyniósł wcześniej i upił z niego mały łyk piwa.

- A czy ja mówię, że ci zafunduję czy co? Oczywiście, że sam sobie będziesz kupował! Zależy mi, żeby każdy był jutro w pełni funkcjonalny -Kobieta uśmiechnęła się uszczypliwie. - Przyda mi się pomoc w szukaniu hycla. Ktoś jest chętny?

- Ja jak zwykle jestem skory do pomocy. Jednak obawiam się, że moja charyzma może tam nie wystarczyć. Poza tym nie zajmujcie się głupotami. Taki gigant jak on obali i sześć takich piw i będzie w pełni sił - mówiąc to Oskar popił piwa stwierdzając, że faktycznie pijał lepsze i to nie w przybytkach o wiele wyższym statusie.

- Ja jutro będę w świetnej formie i aby Ci to udowodnić mogę iść z Tobą na poszukiwanie tego hycla - powiedział elf bez namysłu.

- Doceniam to - Sharlene wyszczerzyła się. - Co do twojej charyzmy, Oskar, to nie sądzę, żeby była potrzebna. Ekhm... Potrafię wzbudzić zaufanie, jeśli chcę - mrugnęła okiem.

- Nie wątpię. - rzucił krótko niziołek. Dla niego faktycznie byłaby atrakcyjna. Wystarczyłoby, aby miała o jakieś czterdzieści centymetrów wzrostu mniej przy obecnej wadze i była by idealna.

- Spróbuję go odciągnąć. Będziecie mnie osłaniać. Jeśli zacznę tracić kontrolę nad sytuacją, to dam wam znak. - Kobieta odgarnęła włosy z twarzy. - Dopracujemy plan, jak będziemy na miejscu.

- Puste - mruknął pod nosem elf, gdy kolejny jego kufel był opróżniony. Nie czekając długo, wstał i poszedł po kolejne piwo. Nie minęło dużo czasu, a znowu siedział przy stole i popijał piwo.

- Może i puste, ale skuteczne - Sharlene mruknęła do elfa patrząc, jak wychyla kolejny kufel. - Pij pij... Może niedługo nawet zaczniesz się uśmiechać.

Elf odłożył kufel na stół z dosyć dużą siłą, sprawiając, że trochę wylało się wokół.
- Nie zacznę - warknął, widocznie zdenerwowany.

- Czyżbym działała ci na nerwy? - Kobieta wyszczerzyła się wesoło.

- Przestań, Sharlene. Niech elf pije ile mu się podoba i jak mu się podoba. Ja bym go zostawił w spokoju, bo nie skończymy ustaleń do samej misji - powiedział z uśmiechem Oskar. - A co do Ciebie, Ankarian, nie sądzę aby to piwo było godne aż takiego uwielbienia. Jakbyś kiedyś wpadł do nas, do Krainy Zgromadzenia, tam bym Cie poczęstował trunkiem wprost od halflińskich piwowarów - dodał wspominając stare, dobre, rodzinne czasy.

- Nie przeszkadza mi, że elf pije - Sharlene świdrowała Ankariana wzrokiem z rękami założonymi na piersi.

- Przestań na mnie ciągle patrzeć - powiedział elf i wziął kolejny łyk piwa.

Halfling westchnął ciężko i zastanowił się jeszcze raz.

- Czyli jak dobrze rozumiem po przeszukaniu domu Kempera idziemy do karczmy "Pod Spasionym Wieprzem"? Wolałbym pogadać z klientelą wesołych braci niż z znajomymi z pogorzelisk. Potem zostanie nam ten “Czarny Kucyk”, ale to mógłby nawet odwiedzić Ernest wraz z Eugenem. Chyba, że będą mieli inne plany... - rzekł hobbit.

- Ja się wybieram na pogorzelisko. Jak chcesz, to możesz szukać w karczmie -Kobieta oparła podbródek na dłoni. - Chyba, że rozpytamy o Icheringa “Pod Wieprzem”, żeby nie włóczyć się po dzielnicy. To bardziej sensowne...

- To właśnie miałem na myśli. Nie sądzę, aby pomiędzy gruzami, przy dogasającym ognisku, walczyły sobie wesoło psy. Raczej będzie to gdzieś ukryte, a co za tym idzie, prędzej trafimy do braci - powiedział niziołek uśmiechając się zaczepnie.

- Zabawne, Mały - wyszczerzyła się Sharlene. - Dobra, to spotykamy się tu jutro rano.

- Przynajmniej będę miał trochę czasu na kolejne piwa - mruknął pod nosem elf i upił ostatni już łyk z kufla. Nie chciało mu się już nawet wstawać po kolejne piwo, więc siedział, wpatrując się w dno kufla.

- No i wszyscy zadowoleni - rzuciła kobieta, mrugając do elfa, i życząc im przyjemnego wieczoru poszła do siebie na górę.

- Dobrze. Skoro zamierzasz umilić sobie czas piciem to nie mogę dopuścić abyś stracił wszystkie oszczędności. Zaraz postawię Ci parę kolejek. Daj mi chwilkę - powiedział halfling znikając w gromadce pijanych klientów.

Po chwili miłej rozmowy z jednym z jegomościów Oskar wrócił do stolika stawiając elfowi cztery dodatkowe kufle spienionego, ciemnego piwa.

- Słuchaj ja już muszę iść. Masz tu parę kufli. Jak byś chciał więcej powiedziałem karczmarzowi, że ma Ci wydać opłacając to z kieszeni tamtego, kochanego Pana - powiedział niziołek machając do ich szczęśliwego sponsora. - Nie było tego wiele, ale zawsze coś. Do jutra.

- Idź, idź - odparł Ankarian, chwytając jeden z kufli i natychmiast upijając z niego duży łyk piwa.

Spokój, piwo i samotność. Czego chcieć więcej? Elfowi to starczyło, przynajmniej na razie, więc nie przejmował się już niczym, chcąc szybko pozbyć się wspomnień.

Do karczmy zawitała później reszta drużyny i elf przekazał im dokładnie co zostało ustalone na naradzie, która odbyła się bez nich. Oczywiście zrobił to opróżniając kufle, które przyniósł mu niziołek. Gdy Eugen i Ernest wiedzieli już wszystko, Ankarian udał się do swojego pokoju, aby pod wpływem alkoholu, usnąć niemal natychmiast.
 

Ostatnio edytowane przez Saverock : 29-12-2010 o 18:21.
Saverock jest offline  
Stary 31-12-2010, 07:16   #14
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Sharlene, Ankarian, Oskar


30 Jahrdrung 2524

Opuścili „Trzy Wrony” późnym wieczorem, kiedy w lokalu pozostała już tylko ta część jego klienteli, która nie była w stanie wyjść na zewnątrz o własnych siłach. Na zewnątrz było chłodno. Jeszcze do niedawna na padał rzęsisty deszcz. Z czasem ulewa przeistoczyła się w lekką mżawkę. Cały Altdorf tonął w błocie. Dotarcie na Hebrenstrasse zajęło trójce mniej czasu niż ostatnio, w końcu znali już drogę. Na miejscu zastali opustoszałą ulicę. W zasięgu wzroku nie widać było żywej duszy. Wymarzone warunki, biorąc pod uwagę ich zamiary. Co prawda chmury okrywające gęstym kożuchem całe niebo przepuszczały jedynie nieliczne promyki księżycowej poświaty Mannslieba, jednak cała trójka nie wyglądała na takich, których tego rodzaju niedogodności mogły łatwo zniechęcić.

Ankarian po ostatnim piciu nie był w najlepszym stanie, ale przynajmniej jego głowy nie zaprzątały żadne wspomnienia. Miał założony kaptur, aby jego biała czupryna nie była dostrzegalna w tym mroku i nie zdradzała jego obecności.

- Macie pomysł skąd mam wszystko obserwować? - zapytał po chwili, i zdawać się mogło, że nie ma nawet zamiaru wysilać mózgu, by samemu coś wymyślić. Dziewczyna spojrzała na elfa spod kaptura.

- Dasz radę wgramolić się na dach? - wyszczerzyła się. Pytała głównie z ciekawości. Ankarain nie wyglądał najlepiej po tych paru piwach, a wchodzenie na dach w takim stanie wydało jej się po prostu śmieszne

- Z zamkniętymi oczami – odparł elf niemal natychmiast.

- Dobrze, to mogę się nie martwić - bardziej naciągnęła kaptur. Albo wypił tyle, że już nie wyczuwa w jej głosie ironii, albo jest niebywale dumny. Westchnęła cicho, po czym zwróciła się do Oskara. - Pójdziemy na podwórze, z tyłu domu.

Oskar od samego wyjścia z oberży wydawał im się nieobecny. Idąc obok zdawał się zaledwie przytakiwać spod kaptura, okalającego jego oblicze. “Wejść na dach? Dosyć nowoczesny pomysł. Niestety również niemądry, biorąc pod uwagę położenie domostw “ -pomyślał od razu niemal spostrzegając, że najwidoczniej ma większe od pięknej białogłowy doświadczenie w tego typu akcjach.
Ciekaw był co kryło się w środku budynku. Informacje wydają się na wyciągnięcie ręki jednakże nie mogą dać się zwieść. “Muszę być czujny” powtarzał w myślach niziołek wyciszając się tak bardzo, jak to tylko możliwe.

Ankarian rozejrzał się dokoła. Gdyby rzeczywiście miał obserwować całą akcję z góry to było kilka opcji skąd to może zrobić. Naprzeciw domu Kempera stał sklep, który podobnie jak domostwo zaginionego miał dwie kondygnacje. Po obu jego stronach wzniesiono parterowe domki kryte strzechą. Co prawda wejść na nie byłoby o wiele łatwiej jednak Ankarian nie miał pewności czy sklepienie nie runie pod naporem jego ciała. Sklep był kryty dachówką i sprawiał wrażenie solidniejszego. Oczywiście pozostawała jeszcze opcja wejścia na dach domu Kempera lub któregoś z przylegających doń budynków. Te jednak sprawiały wrażenie równie lichych jak chatki pobudowane obok sklepu.

- Jakieś rady co do tego na który dach mam wejść?- zapytał cicho, po przyjrzeniu się budynkom wokół. Na kacu jakoś specjalnie nie miał ochoty, aby nad czymkolwiek się zastanawiać

- Możliwie jak najwyżej – odparła Sharlene, dziwiąc się w duchu, że on naprawdę ma na to ochotę. - Kiedy pada nikt nie będzie podnosił głowy tak wysoko, a tobie będzie wygodniej obserwować okolicę. Z dachu sklepu widziałbyś dobrze dom Kempera…

- Hmm... – halfling jednak postanowił się wtrącić. - Jako, że byłem w tym sklepie stanowczo odradzam. Mimo, iż z zewnątrz wygląda solidnie cała budowla jest przegnita i spróchniała. Jej budulec jest wiekowy, a do tego teraz dość mokry. Pewnie jeszcze przecieka... Na dachu nie będzie widział osoby przechodzącej tuż pod budowlą, na której sam się znajduje. Poza tym, jakiś z domowników mógłby go zobaczyć, co jest wprawdzie wątpliwe. Ja wybrałbym jakąś alejkę, żeby widział wejście do domu Kempera oraz większość okolicy. Dach nie jest moim zdaniem dobrym wyborem. Ale cóż... zrobisz jak zechcesz. Pamiętaj, liczymy na Ciebie, Ankarian - to mówiąc hobbit na chwilę podniósł wzrok patrząc na elfa.

- Zdecydujcie się na bogów, bo ja nie nadaje się teraz do podejmowania takich decyzji - mruknął cicho w odpowiedzi, na co Sharlene uniosła brwi.

- A mówiłam, żeby tyle nie pił? Trzeba teraz jeszcze za niego myśleć – mruknęła z niezadowoleniem. - Może lepiej nie wchodź na ten dach. Nie wiadomo, jak bardzo ci to piwo uderzyło do głowy. Jeszcze spadniesz i wtedy to już do niczego się nie nadasz – mimowolnie uśmiechnęła się spod kaptura.

- Muszę wtrącić, że gdybym to ja robił rozpoznanie, taki detal jak miejsce dla czujki znalazłbym idealne przed akcją. Ankarian, wejdź w jakąś alejkę żebyś widział wejście do domu Kempera i mógł obserwował najbliższą część ulicy. Nie jest zbyt długa więc znajdziesz miejsce, skąd wzrok elfa obejmie całą Hebrenstrasse. - rzekł malec cicho.

- Niech będzie - odparł po chwili Ankarian i już miał ruszyć w kierunku alejki, ale widocznie o czymś sobie przypomniał. - Jaki mam dać wam znak, jak coś będzie nie tak? - zapytał szybko.

- Jakikolwiek, bylebyśmy zareagowali. Czy może mam dać ci więcej wskazówek? Walnij głową w mur i zacznij trochę myśleć! Rozdzielamy się! Nas tu nie będzie! Najwyższy czas oprzytomnieć - klepnęła elfa w ramię. - Chodź, Oskar. Bo całą noc przegadamy na wymyślaniu mu kryjówki.

- Spokojnie, nic się nie dzieje – hobbit uśmiechnął się do elfa. - Nie prostuj się jak do musztry. To proste rozpoznanie. Jak będziesz nas chciał powiadomić wołaj na przykład: “Kulas! Kulas!”, że niby duży pies Ci uciekł i obawiasz się o niego... no i mieszkańców, których może wpitrasić. - Chichocząc szyderczo halfling ruszył za swoją partnerką.

Ankarian westchnął cicho i ruszył w stronę alejki. Wybór elfa padł na wąski zaułek pomiędzy sklepem a domem znajdującym się po jego prawej stronie. Mógł stamtąd obserwować niemal całą Hebrenstrasse samemu pozostając niewidocznym. Już nawet nie miał zamiaru kłócić się o to, w jaki sposób miał ich ostrzec, ale był z irytowany pomysłem niziołka.


Ankarian

Kiedy kobieta i niziołek zniknęli za węgłem domu Kempera elf schronił się przed deszczem pod strzechą domostwa przylegającego do sklepu. Przez następne kilkanaście minut jego wzrok błądził po ulicy wypatrując śladów czyjejkolwiek aktywności. Bez rezultatów. Kac po wczorajszym piciu jeszcze w pełni nie przeszedł. W głowie lekko mu szumiało i momentami czuł, że zawartość jego żołądka lada chwila spróbuje wrócić na świat tą samą drogą, którą dostała się do środka.

Nagle usłyszał odgłos kroków. Dźwięk dochodził z północnego krańca Hebrenstrasse. Niedługo potem dostrzegł odzianą w płaszcz z kapturem postać. Elf cofnął się w głąb alejki by pozostać niezauważonym. Gdy nieznajomy przechodził obok jego kryjówki przystanął na chwilę. Ankarian przywarł mocniej do ściany. Spróbował przyjrzeć się zakapturzonej postaci, jednakże odzienie przybysza skutecznie zasłaniało jego twarz. Po chwili tajemnicza postać ruszyła w dalszą drogę. Elf odprowadził ją wzrokiem aż zniknęła za zakrętem.

Przez następne pół godziny nic się nie wydarzyło. Wtem z zamyślenia wyrwał go dochodzący z tyłu odgłos kroków. Ankarian ocenił, że ma do czynienia z jedną osobą. Elf odwrócił się, dobył miecza i zaczął powoli cofać się w stronę Hebrenstrasse. Na zastanawianie się czy to ta sama osoba, która przechodziła tędy niedawno czy też ktoś inny nie było czasu. Wybrał odwrót na ulicę ponieważ zagłębianie się w ciemną alejkę, gdzie mogło się kryć jeszcze kilku innych napastników byłoby równoznaczne z samobójstwem. Poza tym gdy miało dojść do starcia, jego towarzysze znajdujący się w pobliskim domu usłyszeliby walczących i mogliby ruszyć mu z pomocą. Ankarian dotarł do ulicy. Przyczaił się za węgłem chaty gotowy zadać cios niczego nie spodziewającemu się napastnikowi.

Po chwili jednak odgłos kroków ustał. Elf odczekał minutę po czym zajrzał w głąb alejki. Parę metrów przed sobą dostrzegł w błocie ślady po butach. Tak jak przypuszczał – należały do jednej osoby. Sęk w tym, że trop biegnący z głębi zaułka urywał się nagle. Tak jakby ten, który próbował go zajść od tyłu rozpłynął się w powietrzu. Być może wrócił po swoich śladach choć wydawało mu się to mało prawdopodobne. Nagle usłyszał szelest. Źródło dźwięku musiało się znajdować nad nim. Zanim zdążył się odwrócić poczuł rozsadzający czaszkę ból. Potem ogarnęła go ciemność.



Oskar, Sharlene

Chwilę później Oskar i Sharlene dotarli na podwórze za domem Kempera. Nie dostrzegli światła w żadnym z pobliskich domostw. Droga do wnętrza domu stała przed nimi otworem.

- Dobra, wejdę pierwsza. - Powoli, ostrożnie zaczęła się wdrapywać na górę tą samą drogą, co ostatnio. Potem rozejrzała się po korytarzu i wychyliła się przez okno. - Dasz radę? - mruknęła do hobbita.

- Nie sądzę. Obawiam się, że będziesz musiała mnie tam zanieść - powiedział z uśmiechem Oskar i spojrzał do góry z radością obserwując efekt swojego żartu.

- Niech ci się nie marzy, Mały – uśmiechając się szeroko wyrzuciła mu jeden koniec liny, którą przyniosła ze sobą. – Trzymaj. Wspinaj się.

Pokręciwszy głową do Sharlene Oskar jedynie spojrzał na swój własny egzemplarz, na końcu którego wiernie zwisał hak do wspinaczki. Spoglądając po raz ostatni przed wejściem na okno halfling upewnił się, że jest niemal idealnie pod nim i sprawdził wytrzymałość drewnianych okiennic, na których miał polegać przy wspinaczce. Dni ich chwały dawno minęły więc nieco niepewnie, ostrożnie halfling wspinał się do góry mocno trzymając się mokrego, drewnianego tworzywa. Docierając do okna, dość lekko, malec uchylił jedno skrzydło ich wejścia i cicho wślizgnął się do wnętrza budynku.

Kiedy wreszcie oboje byli w środku dotarło do nich, że zapomnieli zabrać ze sobą lamp, pochodni lub czegokolwiek co w ciemnym wnętrzu domostwa mogło im służyć za źródło światła. O ile halflinga obdarzonego zdolnością widzenia w ciemności nie stanowiło to większego problemu, o tyle dziewczyna z ledwością mogła się poruszać w ogarniętym mrokiem wnętrzu domostwa.

Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Ledwo widziała to, co znajdowało się przed nią. Widziała tylko, że przed nią znajdują się drzwi, których wcześniej nie udało jej się otworzyć.

- Szlag - zaklęła pod nosem. - Jeśli wzrok mi się szybko nie przyzwyczai, to będę bezużyteczna... Spróbujemy znaleźć jakieś źródło światła. Na razie - ty prowadzisz.

Niziołek ruszył w głąb domu. Oprócz drzwi, które dostrzegł, gdy tylko udało mu się wspiąć do środka, znalazł kolejne po przeciwnych stronach korytarza - jedne po prawej, lekko uchylone i jedne po lewej.

Oskar, wykorzystując swą niebywale wyszkoloną umiejętność skradania, podszedł do pierwszych dostrzeżonych przez niego drzwi i cicho sprawdził czy są otwarte. Nacisnął klamkę. One jednak nie ustąpiły. Jeżeli chciał sprawdzić co znajduje się za nimi musiał poradzić sobie z zamkiem albo je wyłamać.

Jako, że od czasów pamiętnego cmentarza w Nuln Oskar nie robił tego drugiego wyciągnął swoje wytrychy i postanowił rozgryźć mechanizm zamka. Drzwi skrzypiąc przy tym niemiłosiernie odchyliły się ukazując wnętrze pokoju. Pomieszczenie miało kształt litery „L” i było wypełnione meblami, których właściciel domostwa najwyraźniej od jakiegoś czasu nie używał. Wszystkie były przykryte białymi płachtami aby chronić je przed kurzem. Od strony ulicy ustawiono wzdłuż ścian trzy niewielkie szafki, które nie były przykryte. Niziołkowi przywodziły one na myśl komody, jakie widywał czasami w domach lepiej sytuowanych mieszczan. W centrum pokoju stała nakryta płachtą sofa a nieco dalej - pod północną ścianą kilka sztuk mniejszych mebli - dwa stoliki i parę krzeseł.

- Zobacz. Meble wyglądają na o wiele lepsze niż można się spodziewać po starym pijaku - powiedział Oskar podchodząc do jednej z komód i cichutko sprawdzając czy jest pusta.

Sharlene błądząc niemal po omacku starała się nie oddalać od niziołka dalej niż na metr. Kiedy halflig zabrał się za przetrząsanie zawartości pierwszej z szafek dziewczyna oparła się o drugą. Już miała przystąpić do sprawdzania co kryje się w środku kiedy poczuła, jak deska w podłodze, na której stoi, powoli ustępuje pod jej ciężarem. Po chwili pękła z trzaskiem ukazując prowizoryczny schowek. Wewnątrz znaleźli kilka kartek papieru. Oskar przewertował je uważnie po czym odczytał zawartość dokumentu na głos tak by dziewczyna mogła się z nim zapoznać.


- Cóż, mylił się - uśmiechnęła się pod nosem, kiedy Oskar skończył czytać. - Daj mi to, przekartkujemy je jeszcze później.

- Dobrze. Myślisz, że zbiry go dorwały? Ciekawe jakie inne zabezpieczenia przygotował Kemper - odparł szeptem niziołek podając kobiecie pergamin.

- Jeśli reszta jego zabezpieczeń była równie skuteczna, to pewnie już gryzie piach... Dobra, nie ma sensu marnować tu więcej czasu. Mamy do sprawdzenia jeszcze jedno pomieszczenie na tym piętrze, cały parter i piwnicę. Pokój z prawej strony korytarza to sypialnia Kempera. Sprawdziłam ją kiedy byliśmy tu z Eugenem. Nic tam nie znalazłam, nie ma sensu robić tego jeszcze raz.

Ruszyli w stronę kolejnego pokoju wskazanego przez Sharlene. Te drzwi podobnie jak poprzednie były chronione zamkiem. I podobnie jak wcześniej Oskar spróbował swoich sił w walce z zamkiem. Po delikatnym uchyleniu drzwi halfling spojrzał do wnętrza pomieszczenia. Jego oczom ukazał się pokój, który sądząc sprzętach, w jakie go wyposażono musiał służyć za bliblioteczkę. Wzdłuż ścian ustawiono półki zawalone książkami. Dziewczyna podążając śladami niziołka podeszła do jednej z nich.

- Możliwe, że Kemper ukrył coś również tutaj. Ten pokój wydaje się być bardziej stosowny do przechowywania dokumentów. Najlepiej będzie sprawdzić po kolei każdy z woluminów. W środku mogą być pochowane kolejne kartki z tego dziennika. – Westchnęła cicho. Choć był to jej pomysł dziwiła się, że robi to dobrowolnie. Przeglądanie każdej książki po kolei mogło zająć im sporo czasu, zaczęła jednak zdejmować z półek kolejne tomiszcza. Nagle syknęła, upuszczając trzymany w ręku wolumin. Oskar spostrzegł, że cała jej prawa dłoń pokryta jest niewielkimi ranami. Rzucił okiem na księgę. Metalowe okucia wyposażono w mechanizm, który pod naciskiem wysuwał z okutego grzbietu książki rząd metalowych kolców.
- Niech to szlag – klęła pod nosem. Po chwili oderwała kawałek koszuli, by sporządzić prowizoryczny opatrunek

- Droga Esmeraldo. Sharlene. nie przewidziałem tego - powiedział patrząc na jej dłoń. - Jak bardzo boli, jak nie dasz rady, to idź na dół do elfa, a ja zajmę się resztą - mówiąc to Oskar zaczął się zastanawiać jak unicestwić bądź ominąć działanie pułapki.

- To nie twoja wina. – Tu spróbowała się uśmiechnąć, ale jej twarz wykrzywił dziwny grymas. Rany, choć nie głębokie bolały ją jak cholera. - Zerknij no na te kolce – poleciła cicho. - Czy przypadkiem nie są czymś pokryte? Bo jeśli tak...

Niziołek spełnił prośbę. Nietrudno było się domyślić o co chodziło dziewczynie. Istniała możliwość, że kolce pokryto trucizną, tak, by ten, kto próbował ją skraść nie opuścił domostwa żywy. Oskar nie dostrzegł jednak niczego poza krwią towarzyszki. Uważnie przyjrzał się zagadkowemu woluminowi. Książka miała format octavo i była oprawiona w skórę okutą na grzbiecie i rogach metalem. Mechanizm, który zranił Sharlene umiejscowiony był na grzbiecie, i w tej chwili najeżony kolcami. Sprawiał wrażenie nieaktywnego. Dostępu do stronic woluminu bronił zamek, jakiego niziołek nigdy wcześniej nie widział. Metalowe klamry, po trzy na górze, dole i z boku, skutecznie uniemożliwiały wyciągnięcie ze środka jakiejkolwiek kartki w całości. Mechanizm odpowiedzialny za ich zwolnienie ulokowany był z przodu. Wyglądał jak tabliczka, na którą naniesiono kilkadziesiąt metalowych strzałek tworzących prostokąt. Na niektórych umieszczono cyfry, większość zaś była wyposażona w niewielkie pokrętła z wyżłobionymi cyframi od jeden do dziewięć. Na pierwszy rzut oka trudno było się domyślić w jaki sposób wydrzeć księdze jej sekret.

- Ładna zabawka. Możemy się z tego trochę nauczyć - powiedział hobbit do cierpiącej towarzyszki pieczołowicie owijając książkę w materiał worka i chowając ją do plecaka.

Nie chcąc zabrać ze sobą tylko tego dzieła Oskar ostrożnie, szukając wzrokowo ukrytej pułapki, zabrał trzy inne rzucające się w oczy książki. Dwie z nich, sądząc po tytułach, dotyczyły historii Reiklandu. Ostatnia była traktatem z zakresu wojskowości.

- Jeśli skończyłeś tutaj - powiedziała Sharlene masując przegub pokaleczonej ręki - to bierzmy się za parter.

Ruszyli na dół. Pierwszym pomieszczeniem, do którego zawitali była kuchnia. Z początku Oskar niemal zakrztusił się czując w powietrzu mieszaninę zapachu gnijącego mięsa, warzyw i taniego piwa. Po kilku minutach myszkowania po pomieszczeniu udało mu się znaleźć lampę naftową i kilka zapałek. Nareszcie Sharlene nie musiała podążać krok w krok za halflingiem.
Dokonała szybkich oględzin swojej dłoni i poprawiła prowizoryczny bandaż.
Pozostały im do sprawdzenia dwa pokoje ulokowane po obu stronach drzwi wejściowych. Pierwszy z nich stanowił magazyn rupieci. Spędzili tam niemal pół godziny nie znajdując niczego poza zniszczonymi meblami. Pozostał jeszcze jeden pokój, podobnie jak poprzedni nie został zabezpieczony zamkiem, zresztą, na pierwszy rzut oka nie było ku temu potrzeby. Pomieszczenie było puste. Oskar dostrzegł na podłodze rysy pozostawione przez meble, które niegdyś musiały tu stać.

Podejrzewając, że meble, które stąd zabrano znajdowały się na piętrze, Oskar przeszukał spokojnie pomieszczenie w poszukiwaniu innych skrytek. Jednakże mimo, iż przeczesał niemal każdy centymetr podłogi nie udało mu się znaleźć kolejnego schowka.

- Sprawdzamy piwnicę czy wychodzimy już teraz? – spytała Sharlene zaciskając dłoń na przemoczonych krwią bandażach. - Ta ręka zaczyna mi drętwieć.

- Idź do elfa. Ja muszę zobaczyć co skrywa ta piwnica. Wiem, że czujesz coś więcej niż dyskomfort, ale jak juz tu jesteśmy musimy sprawdzić i to. Co ty na to? - powiedział niziołek pytająco patrząc na Sharlene.

- Niech będzie – mruknęła po chwili. Nie chciała użalać się nad sobą, ale traciła czucie w palcach i powoli robiło jej się słabo. Nie chciała jednak, żeby przy pierwszych oględzinach musieli przedwcześnie opuszczać budynku. - Wychodzę. Szlag, będę musiała opuścić dom frontowym wyjściem. Z ręką w takim stanie nie będę ryzykowała wspinaczki.

- Słuszna decyzja. Otworzę Ci drzwi -
powiedział niziołek podchodząc z pękiem wytrychów do zamka głównego wejścia do budynku. - Jak będziesz na zewnątrz idź wprost do elfa. Ja opuszczę tą ruderę zaraz po tym jak sprawdzę katakumby - dodał z uśmiechem majstrując przy zamkniętym zamku Oskar.

Po tym jak dziewczyna zniknęła za drzwiami niziołek dla pewności zgasił lampę. Sam jej nie potrzebował a sąsiedzi mimo tak późnej pory mogli coś zauważyć. Ruszył w stronę piwnicy. W połowie drogi usłyszał krzyk Sharlene, dochodzący z ulicy.

Halfling wystartował jak szybko się dało po schodach w górę. Następnie zarzucił plecak na plecy, wziął swą linę i szybko, dziarsko zszedł na dół - tym samym sposobem jak się tu dostał. Idąc pomiędzy budynkami ruszył w kierunku miejsca, gdzie stał Ankarian. “Oby nic mu nie było” pomyślał i wychylił się z alejki patrząc w kierunku posterunku elfa.

Gdy dotarł na miejsce ujrzał Sharlene pochyloną nad ciałem elfa. Podszedł bliżej by sprawdzić co się z nim stało. Ankariana zraniono w głowę. Pochyliwszy się nad elfem dziewczyna sprawdziła mu tętno. Żył, jednak atak pozbawił go przytomności. Oskar dostrzegł nieopodal towarzysza pocisk, którym go raniono. Była to strzała, w odróżnieniu jednak od typowego uzbrojenia imperialnych łowców ten pocisk zakończono metalową kulką, tak by ogłuszał cel miast go zgładzić. Ktoś ich obserwował. Dobra wiadomość była taka, że przynajmniej na razie nie zamierza ich zabijać.

Sharlene klnąc pod nosem ułożyła sobie jego głowę na kolanach.

- Lepiej się stąd zwijać. I nie oglądaj się, Oskar. Pewnikiem ciągle nas obserwują. – Odgarnęła włosy z twarzy. Trzeba było się stamtąd zabierać. Po chwili zastanowienia warknęła do siebie. – Pomóż mi go podnieść – błagalnym wzrokiem spojrzała na hobbita.

Po paru minutach elf był postawiony do pionu. Dziewczyna trzymała go w pasie próbując jednocześnie przemieszczać się tak, żeby nie wylądował na bruku, podczas gdy Oskar szedł z boku i próbował pomagać. Był od Ankariana dużo niższy, więc na nic się zdało jego bardziej ambitne oferowanie pomocy. Ponadto od czasu do czasu odchodził od nich, żeby sprawdzić okolicę i przy okazji dobrze zapisać w pamięci komiczny obrazek taszczącej Ankariana Sharlene. A ona wlekła się mozolnie, marudząc pod nosem.

- Gdyby był w pełni trzeźwy pewnie usłyszałby łucznika, ale nie! Ważniejsze dla niego było utopienie wspomnień w szczynożółtawym płynie! Nie byłoby kłopotu, gdyby raz posłuchał, co się do niego mówi! Ja mu się jeszcze za to odwdzięczę, poczekaj no tylko, dumny, siwogłowy gadzie!

Oskar słysząc to tylko chichotał pod nosem.

Ankarian ocknął się w połowie drogi do „Wron”. Do świtu zostało parę godzin. Było chłodno, mżawka ustała kiedy byli w domu Kempera. Teraz wiało lekko, co Sharlene akurat nie przeszkadzało. Zmęczyła się wlokąc elfa ulicami dzielnicy biedoty. Kiedy tylko się obudził dziewczyna, uciszana gestami przez Oskara, puściła mu kolorową wiązankę przekleństw, nie wyglądało jednak na to, żeby którekolwiek z nich do niego dotarło. Dopiero później, kiedy skończyła, zaczął coś do nich mruczeć. Gdy dotarli to knajpy był już całkiem przytomny i powoli zaczął trzeźwieć.

Wszyscy

Oskar i Sharlene kazali mu się położyć, ale Ankarian wolał zostać z nimi na dole. Aż dziw bierze, że Ursyn był jeszcze wtedy na nogach. W knajpie było tylko parę osób, większość leżała twarzą na blacie.

Dziewczyna poprosiła oberżystę o butelkę burgunda i na zewnątrz opatrzyła dłoń ponownie, przemywając ranę trunkiem. Oddając butelkę nakazała barmanowi, żeby więcej nie sprzedawał elfowi nic procentowego i wróciła do stolika. Razem z hobbitem zgodnie przekonali Ankariana do położenia się w pokoju. Potem pożegnali się wymieniając uszczypliwości i rozeszli się do swoich kwater.

Na górze Gabriel zaopiekował się jej dłonią, troskliwie zmieniał opatrunki. Odmówiła jednak tłumaczenia mu czegokolwiek. Poszła spać.

Rano mieli się spotkać na dole z Ernestem i Eugenem, żeby przekazać sobie informacje.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"

Ostatnio edytowane przez Raeynah : 31-12-2010 o 21:52. Powód: dodałam link, żeby było wygodniej ;) fiu, kawał tekstu
Raeynah jest offline  
Stary 31-12-2010, 19:34   #15
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Kolejnego ranka po wieczornej naradzie drużyny, będąc świadomym celów swych kompanów, niziołkowi pozostało się odprężyć przed akcją. Miał mu w tym pomóc stary znajomy o imieniu Otton - cwany lis grający z nim czasem w kości czy karty. Będący w średnim wieku człowiek doskonale posługiwał się nie tylko kartami co mogło nasuwać Oskarowi jedną myśl: "Świetnie, poznałem szulera. Zawsze chciałem nauczyć się sztuczek profesjonalnego hazardu". Będąc świadom jak wiele informacji można zdobyć za pomocą zwykłej karcianej potyczki, halfling chciał, chociaż w minimalnym stopniu, nauczyć się grać.

Otton, jak zawsze punktualnie wstawił się do "Trzech Wron" o umówionej porannej porze dnia. Podczas gry jednak potknęła mu się karta i przegrał z tak nieświadomym uczniakiem jak Oskar.
- Niziołku ile ja bym dał aby mieć tak zręczne dłonie jak ty... - zapowiedział z rezygnacją człowiek.
- Ehhh... Ja Otton chciałbym za to tak dobrze grać! - odpowiedział z uśmiechem hobbit.

I zaczęło się. Nagle Otton zaproponował, że zdradzi Oskarowi podstawy hazardu w zamian za porady dotyczące tych jego "Zwinnych paliczków" - jak to nazwał. Oczywiście halfling się zgodził i razem z Ottonem poszli do tawerny "Pod dobrą kartą" gdzie niziołek poznał wielu lepszych i gorszych graczy. W trakcie gry z Ottonem ten tłumaczył mu jakie wybory będą dla niego najlepsze i kiedy można ewentualnie pokombinować. W "Karcie" jak nazwał ją malec ziomkowie spożytkowali czas od poranka do popołudnia.

Po zjedzeniu obfitego obiadu to Oskar stał się mentorem i pokazując wyraźnie, tłumaczył Ottonowi sekret jego zwinnych palców. Oczywiście niemałą zasługą była tu wrodzona zręczność, ale sporo z jego umiejętności zdobył podczas treningu z Tyraldem. "Ciekawe co się z nim dzieje i czy kiedyś wróci do stolicy" pomyślał niziołek i wrócił do nauczania Ottona.

***

Wieczorem przyszedł czas na przygotowania. Po zjedzeniu mało treściwego posiłku co zwykle robił przed akcją niziołek zdecydował po raz ostatni dzisiaj zapalić wyśmienity tytoń przy okazji czego mógł się wyciszyć przed zbliżającym się wydarzeniem. Oskar przyodział typowy, roboczy, strój będący nieco uboższym od codziennego ubranka natomiast o wiele bardziej wygodnym. Poza odpowiednim ubraniem hobbit zabrał ze sobą linę na końcu której znajduje się kotwiczka oraz plecak w środku, którego spoczywać będą łom oraz spory worek. W połach swego ubrania malec ukrył sztylet, wytrychy oraz parę kamyków znalezionych wcześniej w okolicy - kamyków ciasno upchniętych w sakiewce aby nie robić zbędnego hałasu. "Możliwe, że i one się przydadzą". Jedyne co mu zostało to złożyć modły do swego czcigodnego boga Ranalda w intencji zbliżającej się wyprawy. Miał nadzieję, że wszystko pójdzie gładko...

***

Kładąc się spać wiedział, że nadal za dużo mają znaków zapytania: Co jest w tej księdze? Kim jest Holsbach? Kto ich śledzi? Jak dla niego to za dużo, aby przed snem się tym przejmować. Muszą rozgryźć mechanizm chroniący tajemniczą księgę oraz odwiedzić miejsca w jakich bywał Kemper. A jednak to nie tylko stary pijak... Skoro w tawernie "Czarny Kucyk" grywa się w karty to może pogra przy okazji wyciągając jakieś informacje o Kemperze i właścicielu Uwe Kochu. "Następny dzień zapowiada się naprawdę obiecująco!" pomyślał Oskar po chwili zasypiając.

***

Początek następnego dnia był dość nieoczekiwany. Halflinga odwiedził zadyszany Otton mówiąc:

- Witaj Oskar. Nie ma to jak surowa praktyka gry. Dzisiaj w okolicy południa będę grał w tawernie "Czarny Kucyk" z tamtymi karciarzami. Jak chcesz wpadnij a może się czegoś nauczysz. Poza tym wpadnę dzisiaj wieczorem powtórzyć sobie to czego mnie ostatnio uczyłeś. Do zobaczenia zatem!

Po krótkim monologu Otton wybiegł z "Trzech Wron". Jak się później okazało Oskar nie będzie sam. Chęci do odwiedzin "Kucyka" nabrał również Ernest. "Skoro to taka pijalnia może i on będzie się czuł jak przy swoich" pomyślał maluch i zabrał się za jedzenie sporego śniadania. Nie lubił zabierać się za robotę o pustym żołądku.
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 03-01-2011 o 15:34.
Lechu jest offline  
Stary 02-01-2011, 20:38   #16
 
stega's Avatar
 
Reputacja: 1 stega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetny
31 Jahrdrung 2524

Przy śniadaniu ci, którzy wczoraj wybrali się na Hebrenstrasse podzielili się zresztą informacjami zdobytymi podczas nocnej eskapady. Ankarian skarżył się na ból głowy. Sharlene masowała poranioną rękę. Uwaga wszystkich była jednak skupiona na zdobytej przez drużynę księdze. Oskar położył znalezisko na środku stołu, tak by każdy mógł się dokładnie przyjrzeć woluminowi. Sądząc po środkach ostrożności jakie Kemper przedsięwziął celem jego zabezpieczenia, można było przypuszczać, że kryje w sobie coś ważnego.


O tym by wyrwać ze środka choćby jedną kartkę w całości nie było mowy. Metalowe klamry chroniące księgę z każdej strony, okuty grzbiet i dziwaczny zamek, skutecznie to uniemożliwiały. Decyzję o tym, co zrobią z woluminem odłożyli na później. Chwilowo mieli jeszcze kilka innych tropów do sprawdzenia.

Fragmenty dziennika Bernarda Kempera znalezione w jego domu stawiały więcej pytań niż udzielały odpowiedzi. O jakiej twierdzy wspominał? Kim są wymienieni w dokumentach Holsbach i Eckhard? Na kim starzec chciał się zemścić i kto mógł go obserwować? Pozostawała jeszcze kwestia incydentu z zeszłej nocy. Ktoś ich obserwował. Być może ta sama osoba, która stała za zniknięciem Kempera. Na chwilę obecną nie mogli jednak wykluczyć innej wersji zdarzeń. W końcu ten, kto ogłuszył Ankariana mógł równie dobrze sam szukać zaginionego.

Niziołek razem z Ernestem wybrali się do „Czarnego Kucyka” pozostawiając resztę we „Wronach”.

Oskar, Ernest

Znalezienie “Czarnego Kucyka” zajęło im nieco ponad godzinę przedzierania się przez zabłocone ulice Altdorfu. Kiedy Oskar rozmawiał ze sklepikarzem zapomniał spytać go o adres wspomnianego przybytku, toteż razem z Ernestem skierowali się najpierw na Hebrenstrasse, potem zaś, podążając za wskazówkami wypytanych po drodze przechodniów ruszyli w kierunku karczmy. Okazało się, że ulubiony lokal Kempera leżał nieco ponad kilometr od jego domu, przy dosyć ruchliwej ulicy. Biorąc pod uwagę okolicę, karczma przynajmniej z zewnątrz sprawiała na przybyszach dobre wrażenie. Widać było, że właściciel podczas wznoszenia tego przybytku nie szczędził na materiałach. “Czarny Kucyk” miał dwa piętra więc górował nad większością okolicznych budynków. W oknach wprawiono szkło, co w tej części śmierdzieliska było czymś niespotykanym. Kiedy dotarli na miejsce było południe a mimo to z wnętrza dało się słyszeć gwar jaki we “Wronach” panował tylko w godzinach wieczornych. Mieli już wejść do środka, gdy ciężkie drzwi otworzyły się z hukiem. Niemal dwumetrowy dryblas, zapewne miejscowy wykidajło, rzucił jakimś chudzielcem wprost pod nogi nowo przybyłych. Nieszczęśnik z wolna podniósł się z ziemi, uśmiechnął do Oskara ukazując niekompletną kolekcję brązowych zębów po czym chwiejnym krokiem oddalił się w sobie tylko znanym kierunku.

Niziołek podszedł do wejścia zwracając się cicho do towarzysza:

- Proponuję najpierw rozejrzeć się w środku. Potem będziemy mogli popytać o Kempera. Najlepiej by było namierzyć szefa bądź kogoś kto dużo wie, ale z tym problemów być nie powinno. Jak będą tam karciarze z przyjemnością zagram co doda nam wiarygodności. Jak byś chciał wypić kufel czy dwa nie krępuj się. Staraj się zachowywać naturalnie.

Kończąc swój wywód halfling poczekał moment na odpowiedź Ernesta. Jednak, gdy minęła stosowna chwila malec przekroczył próg. O ile z zewnątrz lokal sprawiał dobre wrażenie, o tyle czar pryskał zaraz po wejściu do środka. Gdy tylko zamknęli za sobą drzwi w nozdrza uderzył ich smród taniego piwa pomieszany z zapachem pieczonego mięsa i tytoniu. Znaleźli się na ogromnej sali zastawionej stołami przy których siedzieli przedstawiciele wszystkich ras, jakie można było spotkać w Imperium. No, może z wyjątkiem elfów. Oskarowi mimo usilnych prób nie udało się wypatrzyć żadnego z długouchych. Panował tu trudny do opisania tłok. O tym by znaleźć miejsce przy jakimkolwiek stole nie było mowy. Jak łatwo przewidzieć przy tak dużej rzeszy klientów w lokalu panował taki gwar, że trudno im było zebrać myśli. Na wprost znajdował się szynkwas. Stał za nim łysy oberżysta, którego w rozlewaniu piwa wspomagały dwie dziewczyny. Na lewo widać było schody wiodące na górę. Po prawej stronie dostrzegli niewielkie drzwi, przy których stało dwóch rosłych drabów.

Widząc całe zamieszanie niziołek zrezygnowany nieco podszedł do szynkwasu. Patrzał na ladę nietęgo ledwo sięgając nad nią głową. Chciał zagadnąć karczmarza co było nie lada wyzwaniem, ale po chwili zastanowienia, głośno przeszedł do rzeczy:

- Witam. Tu zawsze tak tłoczno, ho,ho! Chciałbym dwa piwa oraz jak można dowiedzieć się gdzie można spocząć, ewentualnie pograć w karty!

Karczmarz szybko napełnił dwa kufle i pchnął je w stronę niziołka. Następnie wskazał kilka stołów ustawionych w środku sali. Klienci “Kucyka”, którzy tam siedzieli grali ze sobą. Błyszczące monety co chwilę zmieniały właścicieli czemu towarzyszyły okrzyki radości zwycięzców i ciche przekleństwa przegrywających. Przy każdym ze stołów stała również grupka ludzi, którzy obserwowali rozgrywki. Niektórzy z nich notowali coś rysikami na trzymanych w rękach kawałkach pergaminu.

Zerkając na Ernesta niziołek z uśmiechem podał mu jeden z kufli.

- Masz coś na oku? Coś na czym byś się skupił lub kogoś z kim mógłbyś pogadać aby się nie nudzić i może zapytać o kogoś kto wiedziałby coś o Kemperze? W sumie jestem niemal pewien, że karczmarz by coś o nim wiedział. Po prostu ja chciałbym nieco pograć, rozluźnić atmosferę, aby od razu nie przechodzić twardo do rzeczy. Mamy wyglądać na normalnych klientów. To jak? Upatrzyłeś sobie coś? A może chcesz pograć? Nie martw się, ja też się dopiero uczę. - powiedział Oskar do towarzysza cicho na tyle, aby tylko on to mógł usłyszeć.

- Po pierwsze - odparł po chwili zastanowienia mężczyzna - na wypadek gdybyś nie zauważył nie należę do osób, które na pierwszy rzut oka wzbudzają zaufanie. Jeżeli ktoś z nas ma wyciągać od nich informacje będziesz to ty. Po drugie - to mówiąc wskazał na jeden ze stołów - jesteś pewien, że masz za co wejść do gry? Spójrz tylko. Tam leży kilkanaście koron. Żeby nie było tak, że będziemy opuszczać to miejsce mając na sobie tylko łachy. Spróbuj pogadać z oberżystą albo którąś z dziewczyn. Z klientami też możesz spróbować chociaż nie wyglądają mi na takich, których łatwo sobie zjednać.

Słysząc słowa dotyczące gry halfling lekko się zaśmiał. Pewnie paręnaście koron to jedynie pula a nie kwota za jaką się wchodzi do gry. Jak tak by było to by tam siedzieli sami kupcy oraz inni bogacze. Jednak z tym odnośnie wyciągania informacji jego mało czarujący kolega miał rację. “Informacją mam zająć się ja” pomyślał podchodząc do dziewczyny, która była mniej zajęta rozlewaniem piwa.

Chwilę delektując się okropnym trunkiem, “aż dziw, że tak kiepski można dostać w stolicy” , zwrócił się do niej nie na tyle głośno, aby słyszeli inni ani nie na tyle cicho aby sama musiała się zastanawiać co chce jej przekazać:

- Witaj, piękna białogłowo. Mam pewne pytanko odnośnie jednego z moich starych znajomych. Mogłabyś mi pomóc? - rzekł patrząc pytająco.

Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem. Na jej twarzy malował się wyraz stanowiący połączenie irytacji, że niziołek odrywa ją od pracy ze zdziwieniem.

- Ktoś ty? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam a znam większość tu bywających. I powiedz kogo szukasz.

- Niczym dziwnym, że mnie nie poznajesz. Jestem tu od dość niedawna i w zasadzie dzisiaj znalazłem ten przybytek. Nie było to łatwe gdyż Altdorf olbrzymie miasto a ja taki mały halfling. Miałem się tu jakiś czas temu spotkać z moim starym znajomym Bernardem Kemperem. Mam nadzieję, że u niego wszystko dobrze. Jednak mój dyliżans z Nuln był spóźniony i dotarłem o tydzień za późno. Wiesz może, piękna, o kim mówię? - powiedział halfling z przyjacielską miną.

Gdy tylko dziewczyna usłyszała nazwisko Kemper szepnęła coś oberżyście. Ten opuścił szynkwas by zniknąć na zapleczu.

- Owszem znamy tu twojego przyjaciela - odpowiedziała halflingowi - ma u niezłą reputacją i duży rachunek do zapłacenia. Mówisz, że miałeś go spotkać przed tygodniem?

- Kochanie wystawiasz moją pamięć na próbę. - po chwili zastanowienia niziołek dodał - Myślę, że co najmniej tydzień, może nawet i dwa. Poza tym stary Bernard nie jest moim przyjacielem, jest znajomym sprzed parunastu lat i proszę tego nie mylić z przyjaźnią. Możesz mi powiedzieć gdzie go teraz znajdę bądź powiedzieć kto może mi pomóc? - rzekł nieco zdeprymowany.

Jego rozmówczyni uśmiechnęła się pod nosem.

- Przyjaciel czy nie najpierw będziesz musiał odpowiedzieć na kilka pytań.

Oskar poczuł jak ktoś chwyta go za rękę. Spojrzał w kierunku napastnika - był to jeden z drabów pilnujących wejścia na zaplecze. Drągal ruszył schodami na górę ciągnąc za sobą niziołka. Zanim opuścili salę halfling dostrzegł Ernesta próbującego bezskutecznie przedrzeć się przez ciżbę w jego kierunku.

Oskar

Po tym jak oprych dotarł na piętro otworzył wejście prowadzące na korytarz, po obu stronach którego znajdował się rząd drzwi, zapewne pokoje dla gości. Otworzył pierwsze z lewej i wrzucił malca do środka. Tak jak niziołek podejrzewał był to pokój przeznaczony dla gości. Jak na tą część miasta był nawet nieźle urządzony. Pomieszczenie było czyste a wszystkie meble w dobrym stanie. Czekał tu na niego mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, ubrany niczym kupiec. Miał długie rude włosy i starannie uczesaną brodę. Na każdej dłoni nosił bogatą kolekcję pierścieni. U szyi zwisał mu złoty medalion przedstawiający słońce. Zanim drągal, który go tu zawlókł zamknął za sobą drzwi rzucił w stronę nieznajomego:

- Kurdupel pytał o Kempera.

Tamten spojrzał na Oskara, pogładził brodę po czym rzekł:

- Masz minutę, żeby mi powiedzieć czemu szukasz tego człowieka i kto cię wynajął.

Niziołek stanął, otrzepał się jednocześnie rozglądając się nieco po pomieszczeniu. Zatrzymując się wzrokiem na mężczyźnie delikatnie się uśmiechnął. “Stary siwielec obwieszony jak wieszak na biżuterię myśli, że mu coś powiem? Grubo się myli!”.

- Witam Pana. Tego kurdupla to sobie wyproszę. Wśród rówieśników jestem jednym z wyższym egzemplarzy. - powiedział hobbit starając się jąkać i wyglądać na tak wystraszonego jak by właśnie narobił w bieliznę. - Dobrze a zatem powiem tak: Nie wiem dlaczego spokojnego klienta przyciąga się na jakieś przesłuchanie. Nie wiem dlaczego myśli Pan, że ktokolwiek do czegokolwiek mógłby mnie wynająć. Nie wiem również czym zawinił Bernard, ale chyba mocno się wpakował. Oj... Minuta chyba już minęła. Mógłbym pomóc, ale nie wiem o co Panu chodzi. - dodał halfling na tej części wyglądając na wystraszonego i bardzo zdenerwowanego.

- Nie wiesz dlaczego tu jesteś? To cię oświecę. Kemper nie ma przyjaciół. Znamy się od dłuższego czasu to też wiem na jego temat parę rzeczy. Może powinienem powiedzieć znałem, gdyż na chwilę obecną nie mam całkowitej pewności, czy ta łajza jeszcze żyje. Poza tym od jakiegoś czasu stał się w tych stronach bardzo popularny. Jesteś trzecią osobą, która o niego rozpytuje. Więc nie pieprz mi tu, że jesteś jego przyjacielem bo wiem, że łżesz. Możesz pogadać ze mną i rozejdziemy się jak ludzie cywilizowani albo z którymś z moich chłopaków i mogę ci zagwarantować, że po dłuższej konwersacji z którymkolwiek z nich nie opuścisz mojej karczmy o własnych siłach.

Oskar nie musiał przestawać udawać wystraszonego, bo wystraszony już był. Wiedział, że nie udało mu się przekonać, zapewne właściciela “Czarnego Kucyka” Uwe Kocha, więc postanowił zagrać z nim kartami na tyle mocnymi, aby jednak “o własnych siłach” móc wyjść z przybytku.

- Dobrze. Zatem co chciałby, drogi Panie Koch, wiedzieć? - powiedział malec z szerokim, nieco desperackim uśmiechem. - Poza tym źle się to rozgrywa. Powinniśmy rozmawiać w jakimś ciemnym, małym pomieszczeniu, do którego schody prowadziłyby w dół - niczym do lochu. Wywołałoby to większe zaniepokojenie u innego gościa niż niewielkich rozmiarów halfling. Ale cóż... że mnie stosunkowo łatwo wystraszyć możemy porozmawiać. Póki co wolę Pana niż któregoś z pańskich chłopaków. - dodał to już nieco spokojniej, z leciutkim grymasem.

- Na dobry początek chciałby poznać nazwisko tego, kto cię wynajął.

- Ten na oko trzydziestoletni mężczyzna nazywał się Wolfgang Skeller. Wyglądał na kogoś bogatego, niemal jak Pan. Spotkaliśmy się stosunkowo niedawno na miejskim targu. Miejsce pełne ludzi, mało kto zwracałby tam uwagę na mnie czy takie osoby jak on. Przyjechał tam chyba z obstawą, ale było tylu ludzi, że nie rozeznałem się w sytuacji. Poza tym myślę, że nie wynajmował mnie jako pierwszej osoby gdyż mówił w sposób jak by dukał jakąś notatkę żakom na uniwersytecie. Więcej nie jestem w stanie powiedzieć. Miał sam mnie znaleźć za jakiś czas. Póki co się jednak nie zjawił... - rzekł niziołek w miarę szybko, ale nie zbyt szybko chcąc wyglądać nadal na lekko zlęknionego.

Mężczyzna zadumał się przez chwilę.

- Powiedzmy, że ci wierzę. Jakieś domysły czemu ten cały Skeller próbował odszukać Kempera? Może inaczej - co ci powiedział na jego temat, gdy brałeś tą robotę?

- Skeller wydawał się całkowicie wyprany z emocji. Pewnie nie byłoby tak, jakby ten pijak wisiał mu kasę, z resztą jak połowie miasta. Jak brałem to zadanie Pan Wolfgang nie wydawał się wiedzieć na jego temat tyle ile by chciał. Powiedział, że poszukiwana osoba to Bernard Kemper mający około 60 lat oraz szlajający się po najgorszych spelunach i burdelach tej dzielnicy. Jednak Skeller mnie oszukał, w “Kucyku” nie jest tak źle, aby od razu nazwać go najgorszym. Mój pracodawca dodał, że Kemper mieszka na Hebrenstrasse w jakiejś ruderze... i tu znowu plama, jego dom wydaje się jednym z lepszych na tej ulicy. Jedyne czego się dowiedziałem to, że dzieci nazywają go Rudi i czasem kupował im słodycze. No i... jakiś spotkany pijak powiedział, że “Czarny Kucyk” był niegdyś jego ulubionym lokalem. Ponoć ma tu długi... jak wszędzie z resztą. - znowu Oskar był zmuszony kłamać starając się wyglądać na tyle niezręcznie aby przez myśl mu nie przeszło żadne kłamstwo.

- Dobrze więc. Może zaczęliśmy naszą znajomość w niezbyt szczęśliwy sposób ale to zawsze można naprawić. Skoro szukasz Kempera to mam dla ciebie propozycję. Znam Bernarda ładnych parę lat. W przeszłości niejednokrotnie mieliśmy zatargi, jednak wcześniej czy później dochodziliśmy do porozumienia. Z tego też względu niezbyt przypada mi do gustu fakt, iż ktoś w tej dzielnicy, tu mam na myśli Kempera, kręci interes o którym ja nic nie wiem. Tylko w ten sposób można wyjaśnić dlaczego komuś miało by zależeć na jego odszukaniu. Cokolwiek ma lub o czymkolwiek wie Bernard, musi być sporo warte. A nie mam zwyczaju patrzeć jak okazja do zarobienia paru monet przechodzi mi koło nosa. Dlatego byłbym dozgonnie wdzięczny gdybyś na bieżąco informował mnie o postępach w poszukiwaniach Bernarda. W zamian za tą przysługę jestem gotów wypłacić ci pięćdziesiąt karli.

- Dobrze. Zgadzam się na to jednakże jak się Wolfgang Skeller dowie to mogę skończyć o wiele gorzej niźli w ramionach jednego z pańskich ludzi. Trochę się boję. Zawsze jest tu taki ruch? Może jak będę przybywał w godzinach szczytu jego ewentualny hycel mnie nie zauważy. - powiedział niziołek będąc faktycznie wystraszonym. - Rozumiem, że jak przyniosę dość informacji dostanę moją zapłatę oraz mam nadzieję nie będzie Pan miał urazy za to początkowe nieporozumienie? - dodał po chwili zastanowienia halfling.

- Mój drogi, dopóki będziesz w mieście nie musisz się go obawiać. W całym śmierdzielisku nie dzieje się wiele istotnych rzeczy, które uchodziłyby mojej uwadze. Tak długo jak dla mnie pracujesz w tej karczmie nie musisz się martwić o własne bezpieczeństwo. Wypłacę ci pieniądze jeśli doprowadzisz mnie do Kempera. W przypadku gdyby stary pijak był martwy zapłacę jeśli uda ci się odkryć jego sekret. Ostatnimi czasy częstotliwość, z jaką odwiedzał mój lokal nieco się zmniejszyła. Hmm... Myślę, że to wszystko.

Kiedy niziołek miał już pożegnać się i ruszyć do wyjścia Koch położył mu rękę na ramieniu.

- Jeszcze jedno. Dobrze by było, gdybyś nie próbował wystawić mnie do wiatru. Jesteś trzecią osobą, której składam tą propozycję a twoi poprzednicy bardzo mnie rozczarowali. To był błąd, który drogo ich kosztował. Mam nadzieję, że okażesz się mądrzejszy. No cóż... miłego dnia.

- Zatem miłego dnia. Do zobaczenia niedługo Panie Koch. - powiedział Oskar po czym wyszedł z pomieszczenia i skierował się na dół.

Kiedy otwierał drzwi wiodące na parter spostrzegł jak do pokoju, gdzie przed momentem rozmawiał z właścicielem karczmy wchodzi młoda dziewczyna. Miała jakieś dwadzieścia lat, śnieżnobiałą cerę i długie czarne włosy sięgające do pasa. Jej strój nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości co do sposobu w jaki zarabiała na życie. Zanim zamknął za sobą drzwi Oskar usłyszał jeszcze głos Kocha:

- Witaj kochanie, długo kazałaś na siebie czekać.

“A to zboczony staruch” pomyślał Oskar i udał się na parter przybytku.
 
__________________
Nie możesz być pewien swej racji, jeśli o argumentach swoich oponentów nie będziesz wiedział więcej od nich samych.

M. Friedman

Ostatnio edytowane przez stega : 02-01-2011 o 20:58. Powód: poprawki redakcyjne
stega jest offline  
Stary 02-01-2011, 20:38   #17
 
stega's Avatar
 
Reputacja: 1 stega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetny
Ernest

Gdy tylko mężczyzna zauważył jak jeden z miejscowych drabów wlecze niziołka na górę próbował go dogonić jednak przeciśnięcie się przez gęsty tłum w krótkim czasie graniczyło z cudem. Gdy był już w połowie schodów opamiętał się. Próbując uwolnić Oskara siłą ściągnąłby im na kark całą obsługę karczmy. Postanowił wrócić na salę i poczekać tam na rozwój wydarzeń.

Kupił sobie piwo i rozejrzał się po sali. „Nie ma mowy, żeby właściciel karczmy w tej części miasta mógł sobie pozwolić na to, żeby tak odstawić lokal, choćby tylko z zewnątrz. To, że na zapleczu gra się o znacznie wyższe stawki niż na sali jest pewne. Pozostaje pytanie, czy tak karczma nie zarabia na czymś jeszcze”. Doszedł do wniosku, że po opuszczeniu lokalu trzeba będzie rozejrzeć się po okolicy.

Oskar, Ernest

Po zejściu na dół niziołek ruszył swobodnie do szynkwasu i podszedł do wcześniej zagadniętej dziewczyny.

- Ja już z powrotem kochana. Daj no tu jedno piwko i powiedz gdzie mógłbym zagrać sobie w karty nie wydając na to majątku? - malec mówił to powoli, z uśmiechem, w sumie drwiąc z dziewki, która pewnie spodziewała się, że wyniesie go któryś z tych dryblasów.

- Na środku sali gra się o niskie stawki. Jak nie masz dość brzęku by grać z tyłu powinieneś spróbować tutaj.

- Dziękuję. - powiedział do kobiety i udał się w stronę zauważonego Ernesta.

Na szczęście jego kompan znajdował się przy szynkwasie na tyle niedaleko, aby móc do niego podejść, coś mu po cichu i nie zauważenie powiedzieć, po czym spokojnie odejść w kierunku stołów znajdujących się na środku. Było to o tyle naturalne, że tylko tam było na tyle miejsca aby przecisnąć się obok stolików w kierunku grających o niską stawkę karciarzy.

Przechodząc koło Ernesta halfling na chwilę się zatrzymał udając rozglądanie i rzekł tak, aby tylko towarzysz mógł to usłyszeć:

- Wyjdź sam. Najlepiej szybko. Później wyjaśnię Ci dlaczego. - mając nadzieję, że odbiorca tych słów usłyszał ruszył w kierunku grających.

Ernest

Mężczyzna spełnił prośbę niziołka i opuścił karczmę. Kiedy znalazł się na zewnątrz postanowił zrealizować wcześniej powzięty zamiar i rozejrzeć się wokół karczmy. Obszedł ją dookoła by sprawdzić jak lokal prezentuje się od tyłu. Przybytek dzielił sporych rozmiarów podwórze z kilkoma innymi domami toteż żaden z kręcących się tu ludzi nie zwracał na Ernesta większej uwagi. Dostrzegł wejście dla służby pilnowane przez dwójkę ochroniarzy. Na zapleczu stało kilka wozów z beczkami, pod ścianą budynku ułożono stertę worków. O ile zawartość beczek nie pozostawiała większych wątpliwości o tyle ciężko było powiedzieć co może być w workach. Kilku służących kursowało nieustannie między karczmą a podwórzem wnosząc ładunek do środka. Całą operację nadzorował chudy jegomość o rysach twarzy przywodzących na myśl szczura.

Ernest postanowił obserwować zaplecze przez jakiś czas mając nadzieję, że uda mu się znaleźć jakieś wskazówki co do źródeł zamożności Uwe Kocha, o ile dobrze zapamiętał nazwisko właściciela karczmy. Po spędzeniu ponad dwóch godzin na krążeniu po okolicy i zerkania co jakiś czas na zaplecze mógł być pewien jednego. Ani sprzedaż trunków ani karty nie były jedynym źródłem dochodu. Ernest nie był co prawda ekspertem jeśli idzie o zarządzanie tego rodzaju przybytkami jednak fakt, iż w czasie kiedy obserwował to miejsce pięć wozów wyładowanych pakunkami zajechało na zaplecze wykluczał, że to czym zajmują się ludzie w środku jest w pełni zgodne z imperialnym prawem.

Doszedł do wniosku, że nic więcej tu nie wskóra. Kiedy ruszył w stronę „Wron” dostrzegł niziołka wychodzącego z karczmy. Mając w pamięci zajście z ochroniarzem postanowił ruszyć jego śladem. Chciał trzymać się w pewnej odległości za Oskarem aby upewnić się, że halflinga nikt nie śledzi. Podążał tropem towarzysza aż do altdorfskich doków, gdzie malec rozpłynął się w powietrzu.

Oskar

Podchodząc do stolików na środku niziołek dostrzegł przy jednym z nich wolne miejsce. “Wspaniale się składa” pomyślał widząc, że akurat przy tym stoliku siedzi jego karciany mentor Otton.

- Witam. Wchodzę do gry. - powiedział wesoło Oskar do Ottona.

- W końcu jesteś! Albert, Gustav! Poznajcie Oskara. Ten malec ma naprawdę spore predyspozycje do gry, ale póki co nie ma doświadczenia. Panowie, pokażmy mu jak to się robi!

Oskar przywitał się kolejno z każdym z graczy i zaczął grę. Stawka wstępna nie była wysoka co zapewniło mu około dwóch godzin rozrywki. Podczas gry Otton dawał mu cenne rady dzięki, którym już niedługo malec będzie mógł powiedzieć, że umie grać. Może mistrzem za szybko nie będzie, ale “Nie od razu, Karak-Ungor zbudowali” jak zwykły mawiać krasnoludy. Co jakiś czas halfling spokojnie, naturalnie rozglądał po sali upewniając się, że Ernest na pewno wyszedł z karczmy. Jakby był pewny, że tak się stało mógłby w pełni cieszyć się grą.

Po wspaniałych dwóch godzinach gry w karty Oskar był zmuszony pożegnać się z towarzyszami gry - “Obowiązki wzywają”. Odchodząc od stołu dyskretnie rozejrzał się po sali w poszukiwaniu stolika z grupą krasnoludów bądź też niziołków - “Znam ich dłużej niż ludzi” stwierdził słusznie. Po chwili malec wypatrzył grupę niziołków siedzących nieopodal. Było ich czterech i z tego co widział lubili wypić - stolik był obstawiony kuflami aż po brzeg. Podchodząc do stolika Oskar wesoło zagadnął:

- Witajcie pobratymcy! Można się dosiąść i pogaworzyć nieco?!

- Pewnie, że można przyjacielu. Jesteś tu nowy, prawda? - odezwał się najstarszy z Halflingów - często tu bywam i znam każdego niziołka, który przychodzi tu regularnie.

- Owszem, jestem tu nowy. Jednak ta tawerna zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie i będę tu częściej wpadał. W sumie miałem się tu niedawno spotkać z moim starym znajomym, ale cóż... spóźniłem się o jakiś tydzień i nie mogę go znaleźć. Nie ma go w domu, tu też go nie ma. Może skoro znasz każdego niziołka to wiesz też coś na temat mojego przyjaciela? Co prawda to nie jest członek naszej rasy, ale rzuca się w oczy. Było tak jak ostatnio go widziałem... - odparł Oskar.

- Może go znam a może nie, wielu ludzi tu bywa. Jak cię zwą mój drogi? Ja jestem Peppin Brandysnap a to są moi trzej synowie: Kosma, Eliah i Barry.

Potem nastąpiła krótka wymiana uprzejmości pomiędzy Oskarem a resztą zgromadzonych przy stole, po której najstarszy z niziołków kontynuował:

- W ogóle to kim jest ten twój przyjaciel?

Widząc jak poznana wcześniej dziewka zabiera kufle ze stołu Oskar powiedział, aby przyniosła po kolejnym piwie dla każdego z nich. Zwracając się do Peppina rzekł:

- To bardzo stara znajomość. Poznaliśmy się jakieś 12 lat temu, gdy mój znajomek stacjonował w armii. Był szanowanym oficerem. Na dziś dzień niestety słyszałem, że źle mu się powodzi i chleje co nie miara. Może skojarzyłbyś go po nazwisku. Nazywa się Bernard Kemper. - mówiąc to hobbit spodziewał się od razu rozpoznania pijaczyny.

- Rudi? Pewnie, że go kojarzymy. Tylko jak chcesz go odnaleźć to nie pytaj po nazwisku bo kojarzy je tylko obsługa i nieliczni z bywalców. Znamy się z Bernardem jakieś sześć lat i rzeczywiście przez ten czas różnie z nim bywało. Niestety nie raczej będę w stanie ci pomóc. Ostatnim razem widziałem go jakieś 10 dni temu. Wypiliśmy po kilka kolejek i rozeszliśmy się do domów. Sam się zastanawiałem co też może się z nim dziać. Rzadko kiedy nie bywał w “Kucyku” dłużej niż tydzień z rzędu.

- Szkoda, że nie jestem w stanie go znaleźć, bo musiałbym z nim porozmawiać. Wiem, że nasze drogi dawno się rozeszły, ale posłuchałbym co tam u niego. Kiedyś zapowiadało się, że skończy jako weteran imperialnej armii. Nie wiem co mogło się stać... Wiesz może, gdzie jeszcze bywał Rudi? - powiedział płacąc za przyniesione właśnie piwo.

- Wiem na pewno, że chadzał do oberży “Pod Spasionym Wieprzem”, chociaż odradzałbym ci wizytę w tym lokalu. Jak na mój gust zbyt łatwo zarobić tam nóż pod żebra. Możesz jeszcze spróbować w “Szkarłatnej Damie”. To miejscowy burdel. W oberży, o której wspomniałem Rudi obstawiał walki psów. Z tego co słyszałem siedział przez to po uszy w długach. Wiem też, że grał w jeszcze jednym miejscu ale nie pamiętam jak się nazywało. A... byłbym zapomniał. Jest jeszcze “Kociołek”. Pamiętam, jak kiedyś wspominał o tym lokalu. Mówił, że z kimś się tam spotykał. Nie mógł się nachwalić trunków i żarcia. To był ponoć jakiś przybytek w dzielnicy kupieckiej, gdzieś na północ od doków. Na pytanie skąd miał pieniądze na opłacenie lokalu w tamtej części śmierdzieliska odpowiedział, że nie on płacił. Ale był strasznie naprany jak mi to mówił. Podczas następnej popijawy próbowałem wyciągnąć z niego coś jeszcze na ten temat, jednak nie chciał mi nic powiedzieć.

- Zatem mam następne miejsca, które odwiedzał Kemper. Wydaje mi się, że warto odwiedzić “Szkarłatną Damę” oraz ten bogaty przybytek w dzielnicy kupieckiej. Oby tylko wystarczyło mi kosztów na znalezienie Bernarda. Wcześniej nie miał w zwyczaju pakować się w jakieś kłopoty, ale tym razem może być inaczej. Nigdy nie miałem takich problemów, aby się z nim skontaktować. Dobrze. Zatem dziękuję wam za rozmowę i życzę miłej zabawy. Ja muszę ruszać dalej. Życzcie mi szczęścia a może już niedługo wypijemy w sześciu. - skończywszy swoją wypowiedź Oskar pożegnał się z pobratymcami i opuścił tawernę.

Postanowił wrócić do „Wron” okrężną drogą, nadkładając ponad godzinę by mieć pewność, że Koch nikogo za nim nie wysłał. Jego podejrzenia się potwierdziły, ktoś go obserwował. Delikwent trzymał się zbyt daleko, by niziołek mógł mu się przyjrzeć, jednak nie na tyle by pozostać niezauważonym. Oskar ruszył w kierunku przeciwnym do „Trzech Wron” - w stronę doków. Tam udało mu się zgubić natręta. Kiedy już miał pewność, że nie jest śledzony ruszył w drogę powrotną do karczmy.
 
__________________
Nie możesz być pewien swej racji, jeśli o argumentach swoich oponentów nie będziesz wiedział więcej od nich samych.

M. Friedman

Ostatnio edytowane przez stega : 02-01-2011 o 21:02.
stega jest offline  
Stary 04-01-2011, 09:19   #18
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Chwilę po tym jak Ernest z niziołkiem opuścili “Trzy Wrony” Sharlene postanowiła zrealizować wcześniej powzięty zamiar i udać się do oberży “Pod Spasionym Wieprzem”. W czasie rozmowy ze sklepikarzem Oskarowi udało się ustalić, że lokal prowadzony przez braci Schantzheimer mieścił się na Blumenstrasse, jakieś dwadzieścia minut piechotą na północ od miejsca, gdzie stał dom Kempera. Z tego też względu dziewczyna najpierw skierowała się na Hebrenstrasse. Tam, wypytując mieszkańców o drogę szybko ustaliła dokładną lokalizację przybytku, gdzie zaginiony obstawiał walki psów. Gdy dotarła na Blumenstrasse jej oczom ukazał się zaniedbany parterowy budynek sprawiający równie przygnębiające wrażenie jak pozostałe budowle w tej okolicy. Nad drzwiami kołysał się metalowy szyld przedstawiający świński łeb. Stąd też pewnie lokal wziął swoją nazwę. Sharlene śmiało przekroczyła próg zamykając za sobą drzwi.

Woń panująca we wnętrzu lokalu stanowiła mozaikę zapachu podłej jakości piwa butwiejącego drewna i krwi. Dziewczyna spojrzała pod nogi. Zorientowała się, że stoi w kałuży czyjejś posoki. Sala, na której się znajdowała wypełniona była podniszczonymi sprzętami. Na podłodze, która chyba od czasów jej ułożenia nie oglądała miotły zalegała gęsta warstwa brudu. Po prawej stronie patrząc od wejścia znajdował się szynkwas, za którym stał chudy barman, z wyglądu pięćdziesięcioletni. Oprócz niego w lokalu znajdowało się tylko trzech jegomości siedzących przy stole w centrum pomieszczenia. Od momentu, gdy zamknęła za sobą drzwi oczy wszystkich zgromadzonych skupiły się na niej.

“Uroczo”, pomyślała i poszła nieco dalej wgłąb izby.

- Witam szanownych panów - uśmiechnęła się szeroko i podeszła do barmana. - Podaj rumu, drogi panie.

- Nie mam rumu - odpowiedział oberżysta. - Tutaj podajemy tylko Ambrosiusa, specjał jednego z lokalnych browarów.

- Zatem Ambrosiusa
- uśmiechnęła się.

Mężczyzna napełnił kufel żółtą cieczą. Dziewczyna podeszła do kontuaru by odebrać trunek. Kiedy zbliżyła się do oberżysty na odległość mniejszą niż metr wywnioskowała po woni emanującej od niego, że jego podejście do higieny osobistej pokrywało się z zapatrywaniami na porządek w miejscu pracy. Starając się nie okazać obrzydzenia smrodem zasiadła na jednym ze stołków ustawionych przy kontuarze i zanurzyła wargi w kuflu z piwem lub tym, co za takowe uchodziło w oczach obsługi lokalu. Sharlene po pierwszych kilku łykach doszła do wniosku, że określenie tego trunku mianem rozcieńczony byłoby komplementem.

- Co tu tak pusto?
- obejrzała się za siebie unosząc brwi pytająco.

- Największy ruch jest wieczorem - odrzekł oberżysta. - A co panienkę do nas sprowadza?

Kiedy to mówił dziewczyna obrzuciła wzrokiem grupkę mężczyzn zgromadzonych przy stole. Wszyscy byli podobnego wzrostu i budowy ciała. Ich odzienie przywodziło na myśl robotników jednak krzywo pozrastane nosy i poznaczone bliznami twarze sugerowały, że zarabiają na chleb w nieco mniej uczciwy sposób. Cała trójka świdrowała Sharlene spojrzeniem i sądząc po ich minach nie tylko przez wzgląd na jej urodę.

- Szukam pewnego dziada o nazwisku Kemper - tu przestała się uroczo uśmiechać i zbiegła brwi nad nasadą nosa, udając wkurzoną. - Winien jest mi parę koron za noce, które ze mną spędził. Raz łajzie odpuściłam i pomyślał pewnie, że się nie upomnę. Widzieliście gdzieś może skurczybyka?

Jeden z osiłków zasiadających przy stole zarechotał.

- Kemper jest winien kasę połowie tej dzielnicy. Próbowałaś szukać na dnie Reiku? - to mówiąc wstał od stołu i przysiadł się do niej przy kontuarze.

- Mam nadzieję znaleźć go w miejscu bynajmniej innym od dna rzeki, skarbie. Słyszałam, że gdzieś tu odbywają się walki psów. Ponoć często obstawiał. Powiecie mi, gdzie to jest?

Gdy tylko Sharlene napomknęła o walkach uśmiech znikł z twarzy dryblasa. Pozostała dwójka wstała od stołu i ruszyła w jej kierunku. Kiedy stanęli przy niej, ten, z którym rozmawiała chwycił ją za włosy i warknął:

- Od kogo wiesz o walkach?!

Skrzywiła się z bólu.

- Kemper gadał po pijaku! - syknęła. - Puśćże mnie!

- Ta stara świnia ma za długi język.
- Osiłek coraz bardziej zacieśniał uchwyt. - Ten interes jest wystarczająco trudny do prowadzenia bez ludzi wścibskich, jak ty, plątających się po okolicy... Skoro jednak wiesz, a ja nie mam zwyczaju zaczynać znajomości od pakowania noża pod żebra, to myślę, że możemy sobie pomóc nawzajem.

- Znacznie milej by się rozmawiało
- przerwała osiłkowi - gdybyś jednak puścił moje włosy, kochany.

Dryblas zwolnił uchwyt.

- Wybacz słonko. Człowiek chamieje w tej okolicy. Widzisz nie zawsze prowadziłem ten chlew. Kiedyś ja i mój brat mieliśmy lokal w dzielnicy kupieckiej. Zarabialiśmy niezły grosz legalnie i sześć razy tyle na prowadzonych tam walkach Niestety nic nie trwa wiecznie. Osiem lat temu pojawiła się w okolicy gnida, która postanowiła wysiudać nas z interesu. Nazywa się Ichering ale ludzie tutaj nazywają go hyclem. Hycel spalił nasz lokal razem z psami i sporą częścią oszczędności. Od tego czasu to on organizuje większość zakładów w mieście. Jego walki przyciągają najzamożniejszych graczy a my musimy kisić się w tym kurwidołku. Kilka razy próbowaliśmy się na nim odegrać. Póki co bez rezultatu, ale twoja ładna buźka może odwrócić naszą passę. Hycel ma za mocną obstawę byśmy mogli wykończyć go siłą. Zna twarze moich ludzi toteż nic nie moglibyśmy zdziałać podstępem. Ciebie jednak nie zna. Jego draby nie zastanawiałyby się chwilę nad wpuszczeniem cię do Jamy. I to jest nasza szansa. Jeśli wyświadczysz nam małą przysługę powiem ci z kim spotykał się Kemper zanim zniknął. Oczywiście jeśli ta propozycja cię nie interesuje zawsze mogę znaleźć jakich cichy kąt, gdzie będziesz mogła zrewanżować mi się w inny sposób za te informacje.

Sharlene przez cały czas jak dryblas mówił, a był to pewnikiem jeden z braci Schantzheimer, siedziała starając się zachować pierwotny wygląd twarzy, marszczyła brwi w niezadowoleniu. Oparła się o kontuarek za swoimi plecami próbując zachować powagę.

- Od incydentu z Kemperem nauczyłam się oddawać tylko tym, którzy zapłacą z góry. Domyślam się, że nie udzielisz mi informacji zanim się nie oddam, więc ta opcja odpada. Może później, kiedy zapłatą za moje usługi będą błyszczki. Tymczasem powiedz, co mogłabym zrobić w sprawie tego Icheringa. - Poprawiła włosy i przebiegła wzrokiem po stojących dookoła dryblasach. - Oczekujesz, że dziewczyna jak ja mogłaby pójść tam i go zabić, czy miałeś na myśli coś subtelniejszego?

- Sprawa jest prosta. To, że hycel odebrał nam większość graczy nie oznacza, że ci ludzie przestali z nami rozmawiać. Jest spora grupka zapaleńców, którzy grają zarówno w Jamie jak i u nas. Jeden z nich, pewien niezbyt rozgarnięty szlachetka, przepuścił tutaj połowę odziedziczonego majątku. W zamian za anulowanie długu byłby skłonny podczas następnej wizyty w Jamie zabrać ze sobą, bo ja wiem, damę do towarzystwa. Może nawet jeszcze jedną osobę, na przykład w charakterze lokaja. Z chwilą rozpoczęcia walk uwaga większości osób zgromadzonych wewnątrz będzie skupiona na arenie. Nikt nie będzie zwracał uwagi jak ktoś zakradnie się na zaplecze i dosypie pieskom do żarcia środek, w który cię zaopatrzę. Po wykonaniu zadania resztę wieczora spędzisz w towarzystwie szlachciury. Jeśli wywiążesz się ze swojej części umowy będę o tym wiedział najdalej po dwóch dniach. W naszym światku tego rodzaju wieści szybko się rozchodzą. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli ja odzyskam utracone wpływy, ty otrzymasz informacje i wszyscy będą zadowoleni. No, może z wyjątkiem hycla.

- A w czym zawiniły zwierzęta? - uniosła brwi. Pomysł z truciem bogu ducha winnych psów ani trochę jej się nie podobał. - Na waszym miejscu pozbyłabym się hycla. Mniejsze prawdopodobieństwo, że przejmie wasz interes ponownie.

- Nie wchodzi w grę. Ta gnida ma żyć. Po tym jak zabijesz psy zostanie z niczym. Odtworzenie dobrej hodowli to około dziesięciu lat pracy. My po dziś dzień nie poddźwignęliśmy się z bagna, w które nas wepchnął. Jak chcesz zdobyć te informacje zrobisz to po mojemu.

Dziewczyna podniosła się ze stołka i przeszła się z kufle po izbie.

- Gdyby psy przeżyły moją wyprawę do tej Jamy, to moglibyście poddźwignąć się z tego bagna szybciej, niż w parę następnych lat. Pomyśl, skarbie. Pozbywając się Icheringa mógłbyś sam przejąć jego hodowlę, co za tym idzie również klientów, jeśli tak ich można nazwać.

- Sęk w tym, kochanie, że ten człowiek nie ma zwyczaju chadzać bez obstawy i bez urazy, jego likwidacja w Jamie, gdzie jest otoczony swoimi ludźmi jest nieco powyżej twojej ligi.

- Nawet spać chodzi z obstawą
? - zmrużyła oczy uśmiechając się wstrętnie. - Mężczyźni, których obsługiwałam raczej woleli zostać ze mną sam na sam.

- Po pierwsze - skąd pewność, że zechce się z tobą przespać? Nie zrozum mnie źle, masz wszystko na miejscu ale z pieniędzy, które zarabia na walkach może sobie pozwolić na towar z najwyższej półki. Kolejna sprawa - nie mam stuprocentowej pewności, że Ichering będzie w Jamie. Nie pojawia się na wszystkich meczach. Mój plan ma większe szanse powodzenia.


Westchnęła do siebie po cichu.

- Jak chcesz... Po prostu żal mi się zrobiło zwierząt. - Dopiła wstrętne piwsko i odstawiła kufel na ladę kontuarku. - Bądź zatem łaskaw zaopatrzyć mnie w tą trutkę, i powiedz, gdzie mam spotkać się z tym “szlachciurą”.

- Przyjdź tutaj jutro. Dostaniesz trutkę, plan jamy i nazwisko mojego dłużnika. Spotkasz się z nim tego samego dnia w “Szarej Gęsi”. To klub w północnej części dzielnicy kupieckiej, niedaleko uniwersytetu. Przy wejściu powołasz się na jego nazwisko a obsługa wpuści cię do środka. Razem uzgodnicie termin i szczegóły operacji.

Uśmiechnęła się mimowolnie, bo wcale jej do śmiechu nie było. Wytruć całą hodowlę przez jakiś głupi, nielegalny biznes? Jeśli o nią chodzi, to totalny idiotyzm. Jednak zgadzając się na ich plan pozna lokację Jamy, a w ten sposób dotrze również do hycla, a o to przecież chodziło. Nie mogła odmówić. W innym przypadku na pewno dostałaby nożem między żebra, jak to zgrabnie ujął jej rozmówca, a na tym jej bynajmniej nie zależało.

Podziękowała za żółtawą lurę, którą dostała i spokojnie opuściła lokal. Po drodze do “Wron” rozmyślała ewentualne możliwości wykiwania braci Schantzheimer. Mimo wszystko nie miała zamiaru truć zwierząt.

Wymyśliła, że będąc w Jamie poszuka hycla, lub kogoś, kto by ją zapamiętał. Skoro Ichering wszędzie chodzi z obstawą musi coś wymyślić, żeby znaleźć się z nim sam na sam, a wtedy wyciągnięcie zeń informacji to tylko kwestia dobrej metody. Udawanie dziwki to nie taki głupi pomysł. Wystarczy odpowiednie przebranie i da sobie radę. Pytanie brzmi: co zrobić, żeby nie truć psiaków i dostać informacje? Nie ma pewności, że informacje jej nowych zleceniodawców będą istotne. To, gdzie Kemper bywał mniej-więcej wie, a nić, której się chwyta, od początku prowadzi ją ku Icheringowi. To on może mieć coś wspólnego z jego zaginięciem i przepuszczenie okazji do negocjacji byłoby dużym błędem. Można jednak działać na dwa fronty. Gdyby hycel dowiedział się, że kazali jej otruć j e g o, to mógłby z wdzięczności za pewne informacje samemu też kilka udzielić. Niestety wtedy i psy musiały by zginąć... “Nie ma to jak między młotem a kowadłem”, pomyślała sobie. Woli mieć na karku ludzi Schantzheimerów, czy Icheringa?

Zabicie psów to niestety konieczność, jeśli nie chce być ścigana przez czwartą część dzielnicy. Okłamanie hycla może przynieść kolejne istotne informacje, jednak trzeba to zrobić w ten sposób, żeby Schantzheimerowie się nie dowiedzieli. Jeśli jej się uda będzie miała dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Wróciwszy przez nieco zaludnione ulice do knajpki nie zajęło jej sporo czasu. W ogóle, była poza nią około półtorej godziny. Oskar i Ernest pewnie jeszcze nie wrócili.

We “Wronach” zastała, tak jak przypuszczała, jedynie Ankariana i Eugena. Pokrótce powiedziała im, czego się dowiedziała i przedstawiła plan braci Schantzheimer. O swoim na razie nie wspomniała. Zachowała go na wieczór, żeby od razu wtajemniczyć całą ekipę.

Ze sposobu z jaki elf na nią patrzył wywnioskowała, że albo dowiedział się o zakazie, jaki prośbą nałożyła na barmana, albo był po prostu niezadowolony z życia, jak zawsze. Tak czy siak wymusił na jej ustach zgryźliwy uśmieszek. Skoro zasugerował, że pójdzie z nią, to chciała mieć go przy sobie trzeźwego i w pełni świadomego ryzyka. Jeśli jego elfie zmysły znowu zawiodą tym razem może stracić coś więcej niż parę włosów. Wątpiła jednak, czy zgodzi się wystąpić w roli lokaja.

Uśmiechała się do siebie na wyobrażenie Ankariana z żabotem. Nie będzie zachwycony tym pomysłem, ale bezpieczniej będzie się czuła z nim niż z Oskarem.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"

Ostatnio edytowane przez Raeynah : 04-01-2011 o 22:39.
Raeynah jest offline  
Stary 05-01-2011, 01:32   #19
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Wczesnym popołudniem Oskar wrócił do "Trzech Wron". W tawernie natknął się na Ankariana, Eugena oraz Sharlene nigdzie nie widząc Ernesta - miał nadzieję, że nic mu się nie stało. Ochoczo dosiadając się do drużyny niziołek zamówił sobie sytą strawę oraz cztery kufle pieniącego się piwa - dla każdego po jednym. Jako, że był okropnie głodny w niespotykanej ciszy skonsumował posiłek i wypił piwo. Wyjmując drewnianą fajkę i rozpalając w niej tytoń rozpoczął swoją wiadomość:

- Wraz z Ernestem byłem w "Czarnym Kucyku". Poznałem tam grupkę hobbitów, którzy znają Kempera. Z tego co mówił mi Peppin, najstarszy z nich, Bernard bywał w burdelu "Szkarłatna Dama" oraz raz, w niewiadomym mu celu odwiedził oberżę "Kociołek" znajdującą się w kupieckiej dzielnicy. Jak wiadomo przybytek ten znajduje się w okolicy doków a ceny są tam dość wygórowane więc stwierdzenie, że pijaczyna nie płacił za tamtejsze usługi sam okazałoby się najbardziej słuszne. - halfling przerwał na chwilę, aby słuchacze mogli spokojnie przetrawić otrzymane informację.

- Nie chciałbym wychodzić za daleko w planowaniu więc pozwólcie, że przyjrzę się księdze. - mówiąc to Oskar wyciągnął stare tomisko wiernie skrywające swą zawartość za tajemniczym zamkiem.

Jeszcze raz dokładnie przyglądając się zamkowi Oskar zaczął myśleć. W różnego rodzaju kodach oraz szyfrach matematycznych był dość niezły będąc obdarzonym niezwykłym geniuszem arytmetycznym oraz niemałą wiedzą z tego zakresu. Po bliższym przyjrzeniu się jednak zamek okazał się niezwykle prosty jakby zachęcając do odkrywania tajemnicy Kempera coraz bardziej... "Co to dla mnie" pomyślał Oskar patrząc jak wszystkie metalowe klamry rozszczepiają się po idealnym ułożeniu każdego z pokręteł.

- Kwestię zamka mamy zatem z głowy. Przeczytanie tego pozostawiam jednak na czas, gdy wszyscy będą obecni. Nie chciałbym się powtarzać choć muszę przyznać, że lubię czytać. O czym to ja chciałem? Aha! Uważam, że do burdelu powinien udać się Eugen. - powiedział hobbit patrząc na siwiejącego człowieka. - Po prostu ja ani Ankarian nie jesteśmy chyba do tego odpowiedni a jak wyślemy Ernesta to jedyne czego możemy się dowiedzieć to jak szybko biegają tutejsze "damy do towarzystwa". - dodał halfling śmiejąc się z cicha i przewracając oczyma.

Sharlene miała im coś do przekazania jednakże tak samo jak Oskar z księgą chciała poczekać aż wszyscy będą obecni. Zdawałoby się, że okalającą ich przestrzeń można by ciąć nożem, gdy "Duża" zaczęła z dziwną miną patrzeć się na Ankariana - "Ludzkie kobiety, jeszcze bardziej pokręcone niż te nasze" pomyślał z uśmiechem.

Oskar zamówił po kolejnym kufelku piwa co mogło świadczyć, że jego tyrada się nie skończy tak szybko jak towarzysze mogli się spodziewać. Gasząc i chowając w poły swej kurty fajkę niziołek przekazał ostatnią przydatną informację:

- Do "Kociołka" udam się osobiście. Jako, że znajduje się w dzielnicy kupieckiej nie sądzę, aby było tam niebezpiecznie. Co więcej jak się rozdzielimy to szybciej rozwiążemy całą zagadkę. Chciałbym jednak abyście informowali mnie o jakiś postępach w dochodzeniu. Sam staram się wam mówić o wszystkim co wiem.

***

Po krótkim postoju we “Wronach” Oskar wyszedł z zamiarem odwiedzenia “Kociołka”. Odnalezienie lokalu zajęło mu grubo ponad trzy godziny. Przybytek ulokowano kawał drogi od miejsca, gdzie drużyna się zatrzymała. Na dodatek leżał na uboczu, przez co większość przechodniów zapytanych przez niego o drogę nawet nie wiedziała o jego istnieniu. Musiał jednak przyznać, że wędrówka przez bogatszą część miasta stanowiła miłą odmianę po widokach, jakich naoglądał się przez ostatnich kilka dni. Gdy dotarł na miejsce jego oczom ukazał się piętrowy budynek, zadbany w odróżnieniu od lokali, w których ostatnio bywał. Przy drzwiach ustawiono dwójkę odzianych w liberie służących.

Póki co wizyta zapowiadała się wspaniale co jedynie dodało halflingowi werwy, gdy zdecydował się przekroczyć próg budowli.

Gdy miał już wejść do środka drogę zagrodził mu jeden ze służących.

- Za pozwoleniem, mógłbym wiedzieć co pana do nas sprowadza?

- Ależ oczywiście. Poszukuję dobrej strawy, miłej obsługi oraz paru informacji.

- Jeżeli strawa i dobra obsługa są tym czego pan szuka to mógłbym polecić kilka lokali w najbliższej okolicy. To jest klub. Wstęp mają tylko członkowie oraz osoby przez nich zaproszone.

- Skoro tak to tylko zamienię parę słów z kimś kto mógłby znać szukanego przeze mnie znajomego. Mógłbyś mi, drogi człowieku, powiedzieć gdzie znajdę kogoś kto mógłby powiedzieć mi nawet o bywalcach dawnych i co prawda rzadko odwiedzających ten lokal?

- Z całym szacunkiem drogi panie, ale jednym z podstawowych zadań tego klubu, jak i większości podobnych instytucji jest zapewnienie osobom w nim zrzeszonym możliwie najdalej posuniętej dyskrecji. Rozumie pan zatem, że taka prośba jest co najmniej nie na miejscu.

- Widać musiałeś mnie źle zrozumieć, drogi panie. Otóż widzisz mój przyjaciel jest zaginionym i chciałbym go znaleźć. Wiem, że był w “Kociołku” i byłbym wdzięczny za umożliwienie mi rozmowy z osobą, która mogłaby mi ujawnić informację odnośnie mojego zagubionego przyjaciela.

- Dobrze pana zrozumiałem. Sęk w tym, że dyskrecja zrzeszonych oraz osób, z którymi się oni spotykają ma dla nas znaczenie pierwszorzędne. Poza tym czy może pan w jakiś sposób udowodnić, że to co mówi pokrywa się z prawdą? Trudno odpowiadać na pytania kogoś, kogo rzeczywiste intencje mogą dalece odbiegać od tych jakie otwarcie deklaruje. Ponadto, o ile mi wiadomo, żaden z naszych członków w ostatnim czasie nie zaginął. Jest pan pewien, że pyta we właściwym miejscu?

- O droga Esmeraldo! Nie dość, że Pan mnie podejrzewa o kłamstwo to jeszcze pyta czy bym był na tyle natarczywy, aby tu przychodzić bez wyraźnego powodu?! - halfling powiedział udając oburzonego. - Drogi panie, nie spodziewałem się, że ktoś mnie o to posądzi! Mam przy sobie zarówno księgę mojego przyjaciela jaką miałem mu zwrócić, jak i wiedzę jakiej chyba nie posiadałby nikt poza naprawdę bliskimi tej osoby. Nie jest ona waszym członkiem, ale była gościem zaproszonym przez jednego z nich. Może on by mi coś powiedział albo chociaż obsługa... Szukam Bernarda od wielu dni i chciałbym się upewnić, że nic mu nie jest, oddać mu jego własność przeczytaną wielokrotnie oraz wypić kufel piwa. Jak za starych, dobrych czasów. Może ktoś jednak powiedziałby mi coś co wspomoże mnie w poszukiwaniach?

W tym momencie do rozmowy wtrącił się drugi ze służących, który do tej pory w milczeniu obserwował przebieg konwersacji.

- Drogi panie, radzę spuścić z tonu, w przeciwnym wypadku ochrona potraktuje pana w sposób adekwatny dla wszelkiej maści natrętów. Skoro ten pański przyjaciel nie jest członkiem to nawet gdybyśmy zdecydowali się spełnić pańską prośbę, a ręczę panu tak się nie stanie, niewiele by pan wskórał. Zadaniem obsługi klubu jest podawanie jadła i napojów a nie wypytywanie o personalia wszystkich przychodzących. Nie sądzę jednak, żeby próbował pan nas wprowadzić w błąd więc zrobimy tak - pan mi powie jak ten pana przyjaciel wygląda a ja postaram się przypomnieć czy ostatnimi czasy go tu widziałem. Choć do najmłodszych nie należę to pamięć dobrze mi służy. Jestem tu każdego dnia, więc jeśli przechodził przez te drzwi musiałem go widzieć. O tym, żeby pan wszedł do środka nie może być mowy, w każdym razie bez zaproszenia.

- Ja tylko chciałbym go znaleźć. - powiedział niziołek wzdychając. - Za to uniesienie przepraszam najmocniej. Mój przyjaciel wygląda na 60 lat. Jest to wysoki, postawny mężczyzna o siwych włosach i dość pokaźnym brzuszku, pewnie od piwa, którego jest zagorzałym koneserem. Nie wiem jak dawno mógłby tu być, ale pewnie niedawno gdyż znajomy rzekł mi, że Bernard został tu jakiś czas temu zaproszony i chwalił sobie jedzenie oraz trunki w tym przybytku.Aha. Co do ubrania nie jest raczej zbyt wysokiej klasy jednak Rudi nosił się zwykle czysto. Od tego uwielbienia do piwa mógł się Panu nawet wydać jakimś, jak to powiedzieć, pijakiem, ale zapewniam takim nie jest. Przypomina się Panu taka osoba? Niech Pan się spokojnie zastanowi. Będę wdzięczny za każdą wiadomość o moim zaginionym przyjacielu.

- Może być pewien problem z rozpoznaniem pańskiego przyjaciela. Widzi pan nasz klub skupia głównie lektorów uniwersytetu oraz urzędników. Większość z nich to ludzie wiekowi toteż pański opis pasuje do sporej części członków i wielu gości, którzy bywają w “Kociołku”. Nawet wziąwszy poprawkę na niedbały strój i niepohamowanie w piciu krąg osób, które można w ten sposób scharakteryzować jest naprawdę duży.

- Wiem, że może być Panu ciężko, ale może jednak da się coś zrobić. Mój przyjaciel niegdyś był oficerem wojskowym, prawdziwym wojownikiem walczącym o bezpieczne ziemie całego Imperium. Jest dość postawnej budowy, poza tym brzuchem, który uformował mu się przez te 10 lat picia alkoholu. Przecież taki chłop nie mógł zapaść się pod ziemię? - Oskar spojrzał na służącego z nadzieją.

- Hmm... wojskowy? Prawdę powiedziawszy jakieś 12-13 dni temu mieliśmy tutaj dosyć nieprzyjemny incydent z udziałem pewnego jegomościa, który określał siebie mianem weterana. Tyle tylko, że jego wygląd nie pasuje zbytnio do pańskiego opisu.

- Skoro był to wojskowy i do tego w takim czasie jak przed zaginięciem Bernarda to mógłby być on. Nie wszczynał nigdy awantur, ale czas się zdaje pasować. Co do samego wyglądu chodzi o to, że założył coś lepszego od codziennego stroju czy coś się zmieniło od kiedy go widziałem? Nie możliwe. Ziomek, który mi powiedział, że Rudi tu był mówił jest wszystko u niego zdawało się w porządku, poza tym pijaństwem. Weteran zabrzmiało jakby nie miał ręki czy nogi, on faktycznie służył w armii wiele lat więc mógłby tak powiedzieć, ale czy to racja sam nie wiem. Jak by cały czas pozostał w dawnej kondycji może i by mógł się tak dumnie nazwać, ale w jego obecnym stanie... - westchnął hobbit.

- Nie sądzę, żeby to był pański przyjaciel. Budową ciała różnił się nieco od tego co pan nam opisał. Ten człowiek był tu wcześniej kilka razy, zapewne na zaproszenie jednego z członków. Gdy zawitał ostatnim razem ta osoba odwołała zaproszenie. Stąd cała awantura. W każdym razie po krótkiej sprzeczce przy wejściu delikwent został przepędzony przez jednego z ochroniarzy.

- Szkoda, że nie jestem w stanie dowiedzieć się nic więcej, ale jednak nie wiem czy to rzeczywiście był Bernard. Dziwna sprawa to odwołane zaproszenie. Też bym był zły, bo słyszałem, że macie całkiem smaczne posiłki. Jak ludzie i dobre jedzenie to kto w kuchni? Pewnie jakiś sprytny niziołek. No cóż skoro nie jestem w stanie się nic więcej dowiedzieć to straszna szkoda. Dziękuję wam Panowie za pomoc i życzę miłego wieczoru.

- Dobrego wieczoru i szczęścia w pańskich poszukiwaniach.

***

Po powrocie do "Trzech Wron" Oskar zjadł olbrzymi posiłek zapity piwem. Po zjedzeniu odpalił fajkę a w tym czasie do tawerny zawitał Otton. Razem z nim halfling poszedł do pokoju aby w spokoju i ciszy przeprowadzić dalsze nauczanie z zakresu zwinnych rączek jakimi szczycił się niziołek. Po jakimś czasie Otton musiał ruszać a malec zszedł razem z plecakiem na dół. Dosiadając się do obecnych w tawernie towarzyszy Oskar opowiedział im czego dowiedział się w "Kociołku" po czym otworzył tajemniczą księgę.

- Zobaczmy co my tu mamy... - rzekł nachyliwszy się nad wiekowym woluminem.
 
Lechu jest offline  
Stary 05-01-2011, 17:41   #20
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
Elf większość dnia przebywał w karczmie, starając się pozbyć tego cholernego bólu głowy. Musiał to robić bez pomocy alkoholi, bo przez Sharlene barman nie chciał mu nic sprzedać. Gdy inni zjawiali się w karczmie, wysłuchiwał tego co mieli do powiedzenia i zastanawiał się nad tym co chciał zrobić dzisiaj wieczorem.
***
Ankarian opuścił “Trzy Wrony” gdy słońce skryło się już za linią horyzontu. Po jakiś czterdziestu minutach marszu ulicami Altdorfu dotarł na Hebrenstrasse. Większość jej mieszkańców odpoczywała po trudach dnia codziennego w domach. Na zewnątrz elf dostrzegł tylko starego pijaczynę. Kojarzył jego twarz z jednej z poprzednich wizyt grupy na Hebrenstrasse. Pamiętał, że kiedy byli tu po raz pierwszy Sharlene rozmawiała z nim i dwojgiem jego kompanów na temat zaginionego. Staruch szedł chwiejnym krokiem przez środek ulicy aż dotarł do rozpadającej się chaty, w której najwyraźniej mieszkał. gdy zniknął za drzwiami Ankarian został sam. Szybko odnalazł miejsce, w którym nieznany napastnik pozbawił go przytomności.

Był ubrany, tak jak w czasie włamania. Zwykła koszula, czarne spodnie, buty z miękką podeszwa i czarny płaszcz z kapturem, który znowu zakrywał jego oblicze. Jednak, gdy tylko wszedł na Hebrenstrasse wyjął z kieszeni naszyjnik, którym okazały się dwie obrączki na zwykłym sznurku. Była to jedyna pamiątka, której nie zniszczył pożar rezydencji. Nosił to na szczęście, a przynajmniej tak tłumaczył to sobie i tym, którzy pytali. Tak naprawdę jednak nie potrafił się tego pozbyć. Te obrączki przypominały mu dzień w którym ożenił się z Arin. Dawały mu jedyne miłe wspomnienie.Po policzku spłynęła mu pojedyncza łza, której nie wytarł, pozwalając jej spaść na ziemię. Westchnął cicho, patrząc na obrączki. Założył ten naszyjnik na szyję i postanowił zająć się tym po co tu przyszedł. W miejscu, gdzie został ogłuszony, zaczął rozglądać się za jakimiś śladami czy osobami, które mogły obserwować go z ukrycia.

W błocie wypatrzył pocisk, którego nie zabrali, gdy po włamaniu do domu Kempera wracali do “Wron”. Starał się wypatrzyć w błocie pokrywającym grunt alejki jakieś ślady po napastniku. Ankarian nie był wprawdzie ekspertem od tropienia ale nawet całkowity laik w tej dziedzinie wiedziałby, że dobrze zachowany odcisk buta mógłby powiedzieć kilka rzeczy na temat wyglądu nieznajomego. Niestety padający tamtej nocy deszcz zrobił swoje. Nawet jeśli delikwent pozostawił wówczas jakieś ślady zostały one zmyte jeszcze tej samej nocy.

- Cholera. - mruknął pod nosem, nie mogąc znaleźć żadnych śladów. Dobrze, że chociaż strzała, którą został ogłuszony tutaj była i mógł się jej przyjrzeć dokładnie. Schylił się, aby ją podnieść i zaczął ją dokładnie oglądać. Może będzie na niej coś ciekawego, co chociaż trochę ułatwi mu zadanie dowiedzenia się czegoś o tym, który go ogłuszył.

Strzałę wykonano z dobrej jakości materiałów: solidne drewno i stalowy grot zakończony kulą. Choć elf był obeznany z bronią strzelecką, dotychczas nie spotkał się jeszcze z tego rodzaju pociskiem. Być może na podstawie samej strzały dałoby się powiedzieć coś więcej na temat nieznajomego, jednak do tego byłby potrzebny ekspert w dziedzinie oręża.

Strzała może się kiedyś przydać, więc postanowił ją zachować. Rozejrzał się jeszcze dokładnie i stanął w tym miejscu z którego obserwował dom Kempera, gdy Sharlene i Oskar tam się włamywali. Miał nadzieję, że to przyciągnie tego osobnika, którego widział wtedy.

Postał w tym miejscu jakieś dwadzieścia minut i nic się nie stało. Albo delikwent nie dał się nabrać na podstęp albo, co bardziej prawdopodobne, nie było go tu.

Westchnął cicho i rozejrzał się zrezygnowany. Już chciał wracać do “Trzech Wron”, ale coś mu się przypomniało. Sharlene przed włamaniem mówiła, aby obserwował wszystko z dachu, bo stamtąd widać dużo więcej. Dzisiaj już nie był pod wpływem alkoholu i to po części przez tą kobietę, ale może i powinienen jej podziękować, bo przynajmniej czuł się teraz lepiej niż tamtej nocy. Przestał się zastanawiać i wyszedł z kryjówki, aby znaleźć jakiś dach na który mógłby wejść.

Wybór padł na piętrowy budynek, w którym mieścił się sklep. Nie tracąc czasu zaczął się nań wdrapywać. Po kilku minutach dotarł na dach. Budowla nie sprawiała wrażenia zbyt solidnej i elf kilka raz myślał, że deski, o które się opierał runą pod jego ciężarem. Kiedy był już na górze zaczął rozglądać się wokoło. Z tego miejsca Hebrenstrasse prezentowała się równie odrażająco jak z dołu. Kiedy chciał już zejść dostrzegł na skraju dachu powiewający na wietrze kawałek materiału. Mógł on pochodzić z ubrania, co wyjaśniałoby w jaki sposób nieznajomy zdołał go wziąć z zaskoczenia. Miejsce, gdzie wisiał ów skrawek nie wydało się Ankarianowi zbyt solidne jednak inaczej niż wchodząc tam nie mógłby mu się przyjrzeć.

Elf chwilę się zastanawiał czy w ogóle warto ryzykować, ale w końcu zdecydował, że spróbuje zdobyć ten kawałek materiału. Jednak najpierw odwiązał od pasa pochwę z mieczem i położył ją na dachu, aby ważyć chociaż trochę mniej i ruszył powoli do miejsca, gdzie widział ten kawałek materiału,. Każdy krok stawiał ostrożnie, bo nie chciał, aby cokolwiek się zawaliło.

Kiedy Ankarian był mniej więcej w połowie drogi do znaleziska dach nie wytrzymał i jego prawa noga zapadła się do wnętrza budynku wzbudzając przy tym spory rumor. Szczęśliwie udało mu się zachować równowagę i nie spaść do alejki.

Przeklną pod nosem, gdy dach nie wytrzymał pod jego ciężarem. Mógł nic nie jeść przed przyjściem tutaj. Cofnął się trochę, aby nie ryzykować dalszego zawalenia się dachu i starał się wymyślić jakiś sposób na zdobycie tego kawałka materiału, który mógł okazać się bardzo pomocny. Spojrzał na strzałę, którą został ogłuszony i chyba wpadł na pewien pomysł. Odwrócił się jeszcze za siebie, ale nie ryzykował powrotu po miecz. Postarał się ocenić, czy z pomocą strzały uda mu się dosięgnąć znaleziska.

Szanse na to, że jego plan się powiedzie nie były zbyt wielkie. Aby sięgnąć po pocisk elf musiałby się wychylić po raz kolejny ryzykując utratę równowagi. Musiał się zastanowić czy zdobycz jest warta ryzyka. Bez względu na to jaka byłaby jego decyzja musiał ją podjąć szybko. Rumor jaki przed chwilą wywołał nie pozostał niezauważony. Ankarian usłyszał czyjeś głosy dochodzące z wnętrza budowli.

Szybko pomyślał jeszcze raz i coś przyszło mu do głowy. Może i nie było to zbyt przemyślane, ale zdjął szybko pasek od spodni i przywiązał go do strzały. Zawsze będzie trochę dłuższe. Wychylił się ostrożnie do przodu i trzymając swój pasek, poruszał nim ,aby strzała poruszała się, jak wahadło i spróbował zahaczyć ją o ten materiał, aby odczepić go od dachu. Po kilkunastu sekundach udało mu się strącić skrawek materiału, który powoli opadł na ulicę.
- Jest. - Powiedział bardzo cicho, sam do siebie. Teraz tylko musiał zejść stąd i mieć nadzieję, że nikt go nie zobaczy. Natychmiast zaczął powoli cofać się do miejsca, gdzie zostawił miecz, aby zabrać go i móc zejść z dachu.

Kilka minut później był już na ulicy. Podniósł ubłocony skrawek materiału i schował go do kieszeni.

Nic więcej nie przychodziło mu do głowy, więc po chwili postanowił wrócić do “Trzech Wron”. Tam jeszcze się nad tym wszystkim zastanowi jeszcze raz i przyjrzy temu materiałowi. Ostatni raz rozejrzał się po okolicy i ruszył do karczmy.

Na miejscu usiadł przy stoliku, gdzie zwykle siadał z resztą towarzyszy. Naszyjnik z obrączkami, schował od razu pod koszulę, aby nie było go widać. Wytłumaczył reszcie, gdzie się podziewał. Potem pojawił się niziołek z księgą, którą zabrał z domu Kempera.
 
Saverock jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172