Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-01-2011, 21:29   #21
 
Karagir's Avatar
 
Reputacja: 1 Karagir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetny
Był skacowany, niewyspany i nie chciało się mu żyć. Ale towarzystwo, trzeba było przyznać, wniosło dużo kolorów do jego życia. Pił spokojnie piwo, zastanawiając się, czy nie zaproponować lepszego trunku drużynie. "Czy pili już Altdorfskie Pszeniczne?".

Słuchał uważnie opowieści Oskara. "Lektorzy, hmmm".

…i tyle z rozmowy z lokajami z ‘Kociołka’ – kończył swój wywód Niziołek.
-A to ciekawe, Oskarze. Pozwolicie, że sobie popiszę? – spojrzał pytającym wzrokiem na towarzyszy. Zanim ktokolwiek odpowiedział, oczyścił kawałek stołu, wyciągnął pióra, kałamarz, otworzył swój pamiętnik i zaczął szybko i nerwowo pisać na pierwszej wolnej stronie.

Ivy, nie będę lać wody. Wiem, że po tym, co się wydarzyło nie pałasz do mnie chęcią, ale pamiętam naszą umowę – że niezależnie od tego, kto komu złamał serce będziemy sobie pomagać. Mam nadzieję, że to nadal obowiązuje.

Wiem, że pracujesz jeszcze na Uniwerku. Pytanie brzmi, jak mocno jesteś zżyta z tymi starymi prykami prowadzącymi zajęcia. Tak, wiem, sam zaczynam osiągać taki wiek, ale wierz mi, dużo mi jeszcze brakuje do tych czterdziesto i pięćdziesięcioletnich lektorów, którzy tak zawzięcie wpajali nam te idee na wykładach, a potem okazało się, że sami mają wiele na sumieniu, jeżeli pamiętasz kulisy mojego wydalenia z uczelni…

Do rzeczy – proszę, dowiedz się swoimi sposobami, który z nich chadza do pewnego lokalu w dzielnicy kupieckiej – „Kociołek”, sam o nim słyszałem, ale nigdy nie miałem potrzeby tam się zjawić.

Potrzebuję albo wejściówki do tego ‘elytarnego’ miejsca (po wizycie w ‘Krwawym Księżycu’ nic już chyba nie będzie dla nas elitarnego), albo kontaktu z kimś, kto tam bywa i zna mnie na tyle, żeby szczerze porozmawiać.

Nie, nie mam kłopotów. A raczej jestem przekonany, że nie mam. Zobaczymy. Może kiedyś znowu wyskoczymy na zwiedzanie miasta i zabawę w ‘która ulica zmieniła swoje położenie?’.
Jeżeli czegoś się dowiesz, zostaw wiadomość u Gustava.

Eugen


Spojrzał na list, po czym wyrwał kolejną kartkę ze swojej księgi, zaczął szyfrować wiadomość; gdy kończył, zaczął znowu odczuwać otoczenie.

- Być może uda się nam albo dostać, albo przynajmniej dorwać jakieś informacje na temat ‘Kociołka’ – spojrzał na zdziwionych towarzyszy. – Oskarze, pamiętam, że proponowałeś, abym udał się do „Szkarłatnej Damy”. Cóż, mogę tam iść choćby dziś. Wiem, że ostatnimi czasy byłem nieobecny duchem, ale musiałem…coś zbadać. Przepraszam, musiałem – dodał smutnym tonem. – Będę musiał jeszcze dzisiaj udać się w pewne miejsce, aby dostarczyć wiadomość, czy któreś z Was pomogłoby mi w bezpiecznym dotarciu na miejsce? – zastanowił się przez chwilę – to zajmie godzinę w obie strony.

"O ile Któreś kolegium znowu nie zmieniło mapy miasta".

Spojrzał na Niziołka. Przypomniał sobie. Wolumin! Na Verenę, stara księga, a on się zajmował pierdołami przez ostatni dzień! Czy to były dwa…trudno mu się było skupić. Wszystko przez tą cholerną babę, której obiecał poskładać męża do kupy. Problem polegał na tym, że była to bardzo, ale to bardzo brudna robota. Gdyby ktoś się dowiedział, co w ramach ‘leczenia’ musiał robić Skiffowi to naprawdę musiałby uciekać do Bretonii albo dalej…
- Oskarze, jak wrócę, poczytamy sobie w końcu księgę?
 

Ostatnio edytowane przez Karagir : 07-01-2011 o 21:31.
Karagir jest offline  
Stary 09-01-2011, 16:50   #22
 
stega's Avatar
 
Reputacja: 1 stega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetny
Było późna noc kiedy wszyscy zebrali się w “Trzech Wronach”. Ostatni wrócił Ankarian. Jakąś godzinę przed nim w karczmie pojawił się Ernest. Pytania towarzyszy co robił do tej pory zbył milczeniem. Jak zwykle rozsiedli się przy stole ulokowanym w rogu izby. Panował tu nieco mniejszy hałas niż na środku sali, więc można było rozmawiać bez potrzeby przekrzykiwania zgromadzonego we “Wronach” tłumu, od którego karczma pękała w szwach.

Eugen zasugerował, że będzie w stanie uzyskać dostęp do kociołka lub przynajmniej dowiedzieć się czegoś więcej na temat samego klubu i jego bywalców. Miał zamiar jeszcze tej nocy udać się w pewne miejsce celem dostarczenia wiadomości. Ponieważ nie było ochotników do towarzyszenia mu po drodze sam opuścił karczmę.

Ankarian, siedząc przy stole ręce miał cały czas schowane w kieszeni. Powodem tego było to , że przez brak alkoholu, zaczęły się one lekko trząść, a nie chciał tego pokazywać towarzyszom. Dopiero po chwili wyjął z kieszeni kawałek materiału, który zdobył na poszukiwaniach i zaczął się mu przyglądać, kryjąc ręce pod stołem.

- Byłam “Pod Spasionym Wieprzem” - oznajmiła Sharlene po chwili przerywając milczenie jakie zapadło po wyjściu Eugena. - Prawie namierzyłam kryjówkę tego hycla, Icheringa.

- Jak już wspomniałem odwiedziłem “Kociołek”, ale poza rozmową z służbą przed drzwiami z nikim nie nawiązałem kontaktu. Ogólnie jestem pewien, że jakieś 12-13 dni temu Kemper tam był, ale jego zaproszenie zostało odwołane na co się oburzył i po kłótni odszedł. Czekamy na Eugena czy patrzymy na zawartość księgi? - powiedział Oskar chwytając za księgę.

- Proponowałbym zabrać się za księgę od razu - powiedział Ernest.

Sharlene poparła go skinieniem głowy.

- Dobra otwieraj tą ksiegę i zobaczymy co jest w środku. - Mruknął pod nosem, nawet nie spoglądając na żadnego z towarzyszy.


Nie mówiąc nic więcej halfling położył wolumin na środku stołu i delikatnie otworzył. Nie chciał aby wiekowe zapiski zostały uszkodzone. Zagadki w zagadkach... Gdy tylko niziołek otworzył księgę ich oczom ukazały się stronice gęsto zapisane chaotyczną, przynajmniej na pierwszy rzut oka, plątaniną cyfr, liter i kilkunastu innych symboli, z którymi żadne z nich wcześniej się nie spotkało. Po krótkich oględzinach okazało się, że każda ze stronic jest zapisana tą samą ilością znaków - równo po pięćdziesiąt linii, 60 znaków w każdej.

- Wygląda na to, że bardzo zależało mu na tym, żeby nie odczytała tego nieodpowiednia osoba... - mruknęła Sharlene oglądając stronice księgi.

- To już nie ma większego znaczenia. Po tym jak prosty był zameczek mogliśmy się spodziewać tego albo czegoś jeszcze gorszego. Ktoś ma jakiś pomysł? Ktoś poza standardowymi cyframi i literami rozpoznaje te pokręcone znaczki? - zagadnął halfling.

Dziewczyna pokręciła głową. Nigdy z podobnymi symbolami nie miała do czynienia. Oskar zerknął na zapiski w księdze i przez chwile starał się coś rozpoznać. Niestety bez rezultatów.

- Nic nie poznaje. - powiedział po chwili.

- Biorąc pod uwagę przeszłość Kempera to może być jakiś szyfr wojskowy - zasugerował Ernest.

- Trafne spostrzeżenie. Też uważam podobnie i wiem nawet kto pomógłby nam to odczytać, ale czy chcemy komuś zdradzać zawartość? Poza tym nie widziałem tej osoby od jakiegoś czasu.- powiedział Oskar z zadumą.

Sharlene obejrzała się za siebie i wzrokiem obiegła izbę. Żadnej znajomej twarzy nie dostrzegła.

- Mogłabym spytać Gabriela - powiedziała opierając podbródek na ręce. - Nie wiem tylko, czy chcę go w to mieszać...

Elf schował kawałek materiał do kieszeni płaszcza i jeszcze raz zerknął na zapiski w księdze.

- Jeśli miałby to być szyfr wojskowy, to może bym coś z tego rozszyfrował. Przez ostatnie dwa lata byłem na wojnie. - Wyjaśnił po krótkim namyśle, ale nie był pewien czy uda mu się to zrobić.

- Dobrze. Przyjrzyj się temu dokładniej elfie a może nie będzie trzeba poszukiwać pomocy z zewnątrz. - mówiąc to niziołek powoli podsunął tomisko bliżej Ankariana.

Przez następnych kilkanaście minut elf uważnie studiował księgę, stronica po stronicy, jednak mimo usilnych prób nie udało mu się odcyfrować zapisów woluminu.

- Nic. - Mruknął cicho, odsuwając od siebie księgę.

- Może Eugen coś na to poradzi. Zdaje się miał już styczność z podobnymi rzeczami.

- Księga księgą ale mamy jeszcze kilka innych tropów, które należałoby sprawdzić. Poczynając od tego burdelu, o którym kiedyś wspominał Oskar. Co prawda Eugen był gotów się tam wybrać wolałbym jednak, aby przynajmniej jedno z nas mu towarzyszyło. Jeżeli nikt inny nie będzie miał czasu mogę to być ja. Kolejna sprawa, Ankarianie, pokaż co znalazłeś na Hebrenstrasse, może będę mógł powiedzieć o tych przedmiotach coś więcej.

Elf wyjął z pod płaszcza strzałę którą został ogłuszony i położył ją na stół, to samo zrobił z kawałkiem materiału.

- Nic więcej nie znalazłem. - Oznajmił od razu.

Ernest obejrzał uważnie oba przedmioty po czym rzekł:

- Z materiałem niewiele poradzę. Można by się przejść po kilku zakładach krawieckich. Co do strzały. Hmm... pocisk jest dosyć nietypowy i to może nam pomóc. Jeżeli pokarzemy to komuś, kto specjalizuje się w wyrabianiu uzbrojenia prawdopodobnie uda się coś ustalić na temat zastosowań tego typu amunicji - na przykład kto jej używa, bo zwykłych żołnierzy czy myśliwych możemy od razu wykluczyć. Kto wie, przy odrobinie szczęścia może dowiemy się czegoś na temat ludzi, którzy mogą nas obserwować.

- Skoro mowa o zakładach krawieckich może bym się tam wybrał, ale znacznie więcej mogę się dowiedzieć u jakiegoś kowala wyrabiającego groty do tego rodzaju strzał. Mam znajomych wśród Khazadów i zapewne mógłbym bez problemu namierzyć, któregoś z krasnoludzkich kowali. Jak wiecie są niezrównani więc może będą mogli nam pomóc. - rzekł Oskar.

- W takim razie ty zajmiesz się jutro ustaleniem, kto wykonał strzałę - to mówiąc wręczył niziołkowi pocisk - ja w przeszłości bywałem w Altdorfie celem załatwiania sprawunków dla mojego pana. Jakiś rok temu, może nawet wcześniej, kupowaliśmy suknię w jednej z lepszych pracowni w mieście. Pamiętam adres, więc jutro mógłbym się tam udać. Pozostaje kwestia “Szkarłatnej Damy” i tej kryjówki Icheringa. Mówiłaś, że prawie udało ci się ją zlokalizować - zwrócił się do Sharlene.

- Tak, prawie. Widzicie, spotkałam przypadkiem tych braci Schantzheimer. W zamian za przysługę obiecali udzielić mi pewnych informacji - tu uśmiechnęła się do siebie pod nosem. - Sęk w tym, że problem, który mamy dla nich rozwiązać, to wtargnięcie do samej Jamy, kryjówki naszego poszukiwanego hycla i wybicie jego psów. Myślę, że to dużo więcej informacji, niż mogliby przypuszczać. Jeśli uda nam się przeniknąć do Icheringa można by wybadać dokładnie, czy miał coś wspólnego z zaginięciem Kempera.

- Podali ci jakieś szczegóły, czy sami mamy opracować plan i następnie zająć się psami? Mówili coś o tym, jak dobrze to miejsce jest strzeżone, czy w razie czego łatwo będzie stamtąd czmychnąć? Tego rodzaju informacje mogą decydować o życiu i śmierci.

- Spokojnie, Ernest. Właśnie do tego zmierzałam. Otóż dokładnych informacji mi jeszcze nie podali, dlatego użyłam słowa “prawie”. Jutro mam spotkać się z nimi “Pod Wieprzem”. Dostanę dokładną mapę Jamy, instrukcje dotyczące wejścia i trutkę na psy. Potem spotkamy się z człowiekiem, który nas tam wprowadzi. Będę potrzebować pomocy. Jeśli uda nam się podtrzymać elfa trzeźwego, to pójdzie ze mną - spojrzała na Ankariana. - Ichering chodzi z obstawą, myślę, że jego kryjówka również będzie strzeżona. Jeśli coś pójdzie nie tak, to przyda się ktoś, kto umie machać mieczem.

- Przepraszam Sharlene. Może i wiem mało na temat Icheringa, ale wydaje mi się, że jak coś pójdzie nie tak to przyda się ktoś kto umie szybko biegać a nie dobrze machać mieczem. Jak sama powiedziałaś hycel ma w tej “Dziupli” swych ludzi, którzy pewnie na swoim terenie nie będą mieli problemów z nawet doskonale wyszkolonym żołnierzem. Jak dla mnie Ankarian powinien z tobą pójść, ale nie ze względu na jego umiejętność walki. Najważniejsza będzie jak zwykle gra aktorska i na to kładłbym nacisk przy tym zadaniu. - powiedział hobbit z uśmiechem.

- Zabrać alkohol , a potem wymagać niewiadomo czego. Może mam jeszcze przebrać się za błazna? - mruknął pod nosem, chwytając się za głowę.

- Za błazna to nieee - wyszczerzyła się. - Skombinujemy ci żabot i wystąpisz w roli służącego. Taka opcja ci bardziej pasuje?

- CO!? - podniósł natychmiast głos, słysząc słowa Sharlene. - Ja mam udawać służącego? - dodał, próbując się uspokoić.

- A co z resztą? W końcu możemy śledzić was do tej całej “Jamy” i w razie czego pomóc gdy sprawy przybiorą niemiły obrót, na przykład ktoś was nakryje na truciu tych psów.

- Dobry pomysł - pokiwała głową. - Jednak trucie psów nie wydaje mi się... z resztą, ja tego nie zrobię! Nie miałabym serca tak po prostu je wszystkie wybić...

- Ja mam serce i jak bym z tobą poszedł bym się tym zajął. Wolę nie myśleć co weseli bracia z tobą zrobią jak się dowiedzą, że nie zrobiłaś tego po co cię wysłali. Poza tym te psy z biegiem czasu same się wytłuką w tych walkach. Nie żebym źle im życzył, ale taka jest brutalna prawda. - powiedział halfling myśląc “Za to dużo czasu z Khazadami. Teraz i ja mam znieczulicę”.

- Jak chcesz... To skoro elf nie popiera mojego pomysłu - tu uśmiechnęła się do niego - to Oskar pójdzie ze mną. Wy będziecie szli za nami. Trzymajcie odpowiedni dystans, bo jak ktoś się dowie, że mieliśmy towarzystwo, to nawet wasza pomoc na nic nam się zda. Dobra, myślałam nad tym, żeby się rozdzielić w Jamie, jeśli zajdzie taka okazja. Oskar, dam ci tą trutkę, sobie wezmę troszeczkę. Można by napuścić na siebie Icheringa i Schantzheimerów, to odciągnęłoby może uwagę od nas... Spróbuję się z nim spotkać i wybadam co i jak, a potem powiem mu, że kazali mi otruć jego... Gdyby się udało, to upieklibyśmy dwie pieczenie przy jednym ogniu. Zanim Ichering dotrze do Schantzheimerów my dowiemy się, co oni mają do powiedzenia.

- Skoro nie jestem ci potrzebny w “Jamie” to lepiej pozwól mi się napić piwa, bo zwariuje zaraz. - powiedział po chwili do Sharlene.

Pokręciła głową.

- Będziesz trzeźwy. W Jamie mi się nie przydasz, skoro nie chcesz się wygłupić, ale na zewnątrz będziesz stanowił plan “B”. Usłyszałbyś mnie, gdybym się zawołała ze środka?

- Co to za pytanie? Oczywiście, że bym cię usłyszał - Powiedział po chwili i zaczął się nad czymś zastanawiać. - A jeśli pójdę z tobą do tej cholernej Jamy i przebiorę się za służącego, to po powrocie pozwolisz mi się napić jednego piwa? - Zapytał zrezygnowany.

Sharlene parsknęła śmiechem.

- Co za pijak! Nie jestem jednak przekonana, czy z grą aktorską poradziłbyś sobie lepiej niż Oskar. Skoro mnie usłyszysz, to masz być w pełni świadom otaczającego cię świata, kochany.
Musisz być w stanie ruszyć z pomocą, gdyby zaszła taka potrzeba, a istnieje duże prawdopodobieństwo, że zajdzie... Odpowiadając na twoje pytanie... Tak, jeśli pozostaniesz jutro trzeźwy i w miarę pomocny, to łaskawie pozwolę ci się napić piwa.


- Jak dla mnie Ankarian mógłby wypić o ile będzie mógł się opamiętać. Nawet jeżeli będzie nam potrzebny w pełni sprawy to jedno czy dwa piwa nic mu nie zaszkodzą. Aha! Nie przekombinuj z tymi braćmi i hyclem, bo naprawdę za dużo różnych manipulacji i możesz się sama w tym nie połapać. Nie chciałbym aby coś Ci się stało i do tego nie ma mowy o pomyłce. Ja takich błędów nie popełniam. - powiedział z uśmiechem Oskar.

- Żadnych insynuacji, proszę. Pomyśl, informacje od Icheringa mogą być dwa razy bardziej przydatne niż te od braci.

- A co jeśli jednak nie będę musiał wkraczać do akcji? Wtedy nie pozwolisz mi się napić? - Zapytał po krótkim namyśle. Wolał się upewnić.

- Jak wrócimy z akcji postawię ci całą kolejkę, pasuje? - uśmiechnęła się szeroko.

- Pasuje - mruknął pod nosem w odpowiedzi.

- A kolejka na teraz, ktoś jeszcze chętny? - zapytał Eugen po powrocie ze swojej wycieczki.

- Przepraszam, ale musiałem wyruszyć na chwilę. Myślę, że moja wycieczka będzie owocna, ale dowiemy się tego dopiero jutro wieczorem. Co ustaliliśmy? Jakie propozycje?

Halfling z uśmiechem opowiedział Eugenowi cały przebieg rozmowy. Wszystkie plany zostały mu przekazane nie bez komentarzy innych towarzyszy.

- Oskarze, mogę obejrzeć teraz księgę? Może mi się coś skojarzy?

- Pewnie. - mówiąc to halfling wręcza Eugenowi tomiszcze.

Eugen wziął wolumin do ręki. “To ciekawe, może uda się ustalić, jaki był szyfr”. Trochę wiedzy matematycznej i wojskowej posiadał, jeżeli nie był to jakiś arcytrudny klucz, powinien sobie z nim kiedyś poradzić... Jednak mimo usilnych prób Eugen nie odnalazł żadnej prawidłowości w symbolach zapisanych w księdze. Podobnie jak dla Ankariana i innych treść woluminu pozostała dla niego tajemnicą.

“A niech to szlag! Chyba mnie nie było na paru wykładach...nieważne, trzeba będzie się z tym przespać”. Eugen położył otwartą księgę na stole i przepisał jedną kartę. Pociągnął spory łyk piwa i zaczął myśleć.

Sharlene

32 Jahrdrung 2524

Sharlene wstała przed południem i po szybkim śniadaniu udała się na spotkanie z Schantzheimerami. Na miejscu zastała nieco większy tłumek niż wczoraj. Większość stołów była zajęta a oberżystę w jego pracy wspomagała młoda dziewczyna. Gdy tylko mężczyzna zauważył ją jak rozglądała się po sali gestem dłoni wskazał stół ustawiony w rogu izby. Siedział przy nim człowiek, z którym wczoraj rozmawiała w asyście starego krasnoluda. Khazad miał długie siwe włosy, grubo ciosaną twarz z haczykowatym nosem, na którym nosił okulary. Broda i wąsy była starannie uczesane. Ubierał się skórzane brązowe spodnie, kamizelkę tego samego koloru i białą koszulę. Bordowa peleryna leżała obok niego na ławce. Dziewczyna nie przypominała sobie by widziała go kiedy zawitała tu wczoraj.

- Podejdź do nas słonko. – zawołał mężczyzna.

Kiedy tylko Sharlene zasiadła przy stole przeszedł do rzeczy:

- Zaszła mała zmiana planów. Nie mogłem się spotkać z moim człowiekiem toteż mapa jamy zostanie ci przekazana w „Szarej Gęsi”. Poza tym wszystko zostaje tak jak to uzgodniliśmy wczoraj. Po tym jak stąd wyjdziesz udasz się do klubu. Przy wejściu powiesz, że zaprosił cię Ulrich von Doenitz. Obsługa wpuści cię do środka i zaprowadzi do niego. Na miejscu omówisz termin i szczegóły akcji. Kiedy uda mi się potwierdzić wykonanie zadania przekażę ci informacje. Teraz kwestia trucizny...

Głos zabrał krasnolud. Położył na stole niewielki woreczek po czym rzekł:

- Wewnątrz znajdziesz środek w ilości wystarczającej do otrucia kilkudziesięciu zwierząt. Wystarczy szczypta by położyć trupem jedno z bydląt hycla. Nie wiemy czy a jeśli tak to jak dokładnie będą was sprawdzać przy wejściu. Może zajść potrzeba podzielenia specyfiku na mniejsze porcje. W takiej sytuacji musisz pamiętać by nie dotykać go nieosłoniętą ręką. Tego rodzaju kontakt ze środkiem nie zabije cię ale możesz mieć potem problemy z koncentracją lub nawet stracić przytomność co wziąwszy pod uwagę okoliczności może cię kosztować życie.

- To by było na tyle - rzekł mężczyzna - Ja i mój przyjaciel - wskazał khazada - mamy pewną sprawę do omówienia więc musisz nas zostawić. Bywaj i powodzenia w Jamie.

Po opuszczeniu oberży Sharlene udała się do dzielnicy kupieckiej, gdzie po krótkich poszukiwaniach odnalazła „Szarą Gęś”. Przy wejściu pilnowanym przez rosłego ochroniarza podała nazwisko swojego kontaktu. Drągal wszedł do środka i po krótkiej chwili wrócił z odzianym w liberię sługą. Ten zaprowadził dziewczynę do pokoju ulokowanego na piętrze przybytku. Klub wystrojem dorównywał temu co wdziała w „Beim Starken Mensch”. W bogato urządzonej izbie, przy rzeźbionym stole czekał na nią szlachcic, z którym miała się spotkać. Obok niego dostrzegła stojak z suknią. Lokaj skłonił się i wyszedł pozostawiając ich samych.


Mężczyzna miał trochę ponad dwadzieścia lat. Był wysoki i dobrze zbudowany. Ubrany był w bogato wykończony czarny kaftan, spodnie tej samej barwy i niebieską koszulę. Starannie ogoloną twarz o łagodnych rysach otaczała kaskada czarnych loków. Duże brązowe oczy uważnie obserwowały dziewczynę. Na stole, przy którym siedział były rozłożone plany, przedstawiające zapewne lokal Icheringa. Obok kartek stała butelka wina i dwa kieliszki.

- Witam. Pan von Doenitz, jak mniemam - zaczęła Sharlene.

- Zgadza się - powiedział szlachcic wstając z krzesła i podając jej rękę - Schantzheimerowie będą pewnie pewnie chcieli załatwić sprawę jak najszybciej. Najbliższa okazja nadarzy się pojutrze. Nie wiedziałem czy dysponujesz strojem odpowiednim do okazji toteż na wszelki wypadek przygotowałem ten. Muszę przyznać, że inaczej cię sobie wyobrażałem.

- A czemuż to drogi panie?

- Bo nie wyglądasz na osobę, która wybiera się na tamten świat.
 
__________________
Nie możesz być pewien swej racji, jeśli o argumentach swoich oponentów nie będziesz wiedział więcej od nich samych.

M. Friedman

Ostatnio edytowane przez stega : 09-01-2011 o 16:57.
stega jest offline  
Stary 11-01-2011, 17:00   #23
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Niziołek wstał niemal o poranku. W sumie nie do końca wstał, bo został obudzony pukaniem do drzwi. Po otwarciu dość solidnych wrót ujrzał Ottona. Mężczyzna wyglądał na wesołego, a jego uśmiech po ujrzeniu halflinga w samej bieliźnie znacznie się poszerzył:

- Dzień dobry. Ubieraj się mały. Przyniosłem kości i karty. Zaraz zasiadamy do rozgrywki! Od razu zastanów się kiedy będziesz miał czas na moją kolejną lekcję. - rzekł kumpel hobbita nieco dziwnie przyglądając się jego budowie. - Dobra to ja zaczekam w głównej izbie i zamówię Ci jakieś jedzenie.

Oskar nieco zrezygnowany i tęskniący za domem, w którym mógł sypiać niemal do południa począł się ubierać po czym zszedł na parter tawerny. Po zjedzeniu solidnego śniadania obu graczy wciągnęła rozgrywka.

***

Blisko południa Otton skończył na dziś swój pasjonujący i pełen zabawy wykład i ruszył umawiając się z hobbitem na kolejną lekcję "zwinnych rączek" w porze podwieczorku. Znów głodny halfling zjadł po czym rozpalając tytoń w fajce napawał się dymem raz po raz wypełniającym jego płuca. Podczas palenia mały ludek przypominał sobie czasy, gdy będąc kucharzem grupy krasnoludów pałających się budownictwem miał okazję poznać niebywałego Khazada zwącego się Magnar "Złotobrody". Starał się przypomnieć sobie, gdzie ostatnio miał okazję kupić spirytus będący ukochanym trunkiem owego brodacza. Zaprzątał sobie tym głowę gdyż Magnar, liczący sobie ponad dziewięć dekad od niemal siedmiu był kowalem. Jak łatwo przypuszczać tak ogromne doświadczenie i korzenie wywodzące się z licznych kuźni twierdz krasnoludzkich sprawiały, że Khazad ten był niezrównany w wyrobie zbroi i broni, a co halflinga najbardziej interesowało znał każdy rodzaj grotów strzał jakie były używane w Imperium na przełomie ostatnich dwóch stuleci.

***

Niziołek już z paru metrów słyszał dźwięk przekuwanego żelaza dobiegający z warsztatu krasnoluda. Znajdował on się na obrzeżach dzielnicy kupieckiej. Ulokowanie było dość dobre ze względu bliskości wielu porządnych lokali i doków, do których Magnar często dostarczał swe wyroby. Podchodząc pod grube, okute metalem wrota niziołek wiedział, że w środku panuje taki hałas, że pukanie na nic się zda - zdecydował się wejść więc do środka. W samej kuźni brodacza panowała duchota niczym w sercu wulkanu i gorączka niemal tak okropna jak na dachu wieży strażniczej w letnie południe. Pomieszczenie było naprawdę duże a w swym wnętrzu kryło wiele różnych stojaków i żelaznych półek przedstawiających wykutą broń oraz bogato wyposażony pancerz. Na środku znajdowało się kowadło, w które z potworną siłą uderzał pewną ręką kowal. W przeciwległej ścianie pracowni znajdował się kamienny kominek, w którym był rozpalony ogień. Niedaleko ognia leżał przyrząd przypominający niziołkowi ogromne szczypce. Po krótkiej chwili pracujący Khazad dostrzegł malca od razu zwracając na niego uwagę:

- Oskar?! Czy to ty?! Mały grubasie, ale żeś przytył! - zakrzyknął w Khazalidzie Magnar spoglądając w kierunku swego rozmówcy. - Zaraz będę miał przerwę. Domyślam się, że masz jakiś interes więc proszę poczekaj za drzwiami. Zaraz do Ciebie wyjdę. - dodał i zabrał się na nowo do pracy krasnolud.

Po jakimś kwadransie spokojnego czekania Oskar w końcu zobaczył jak Magnar wychodzi z swej pracowni. Krasnolud nie wyglądał na śpieszącego się więc hobbit dał złapać mu oddech i po krasnoludzku zaczął:

- Witaj Magnar. Widzę, że Ci się powodzi. Ja jak zwykle ganiam za różnymi robotami tu i ówdzie oferując swe kulinarne zdolności. Ostatnio jeden z moich znajomych został napadnięty podczas czekania na kogoś pod domem w dzielnicy biedoty. W sumie nie wiem czy napadnięty będzie dobrym określeniem. Nic mu nie zginęło natomiast ni stąd ni zowąd obudził się w kałuży z porządnym guzem. Obok znalazł taką strzałę. Chciałem Cie zapytać czy mógłbyś określić co to dokładnie za typ pocisku i czy ktoś nie zamawiał u Ciebie tego typu strzał? - kończąc swą wypowiedź niziołek podał Khazadowi strzałę otrzymaną od Ankariana.

- Hmm... - zadumał się przed chwilę Magnar po czym rzekł. - Twój znajomy został ogłuszony tym pociskiem, bo do tego właśnie służy, pewnie aby nie widzieć tego co miało się niebawem wydarzyć w okolicy. Około metrowy promień, mocna metalowa kula kosztująca niemal 10 razy tyle surowca co normalny grot. Tak to moja strzała. Groty robię sam, a przy współpracy z jednym człekiem wyrabiane zostają strzały, które potem sprzedajemy. Osoba, która trafiła twojego towarzysza musiała być prawdziwym strzelcem gdyż ta strzała jest długa, ciężka i skraca zasięg łuku niemal o połowę.

- Dobrze. Skoro zatem wiemy kto mniej więcej mógł to być może przypomnisz sobie kto mógłby niedawno kupować tego typu strzały? Aha! Zapomniałbym. Mam tu dla ciebie butelkę twego ulubionego spirytusu. - mówiąc to Oskar podał krasnoludowi butelkę z trunkiem.

- Widzisz. Od razu lepiej się gada. Dzięki mały. Słuchaj tego typu strzały kupował ode mnie łowca o nazwisku Falkenberg. Nie wygląda na olbrzyma, ale radzę twojemu znajomemu uważać. Łowcy nagród bywają niepozorni a do aresztu przywożą po dwóch, stukilowych zbirów naraz. Niestety nie wiem, gdzie teraz mógłbyś go znaleźć. Tylko mi się w żadne tarapaty nie wpakuj! Nie zapomnij kiedyś wpaść do "Brodatego Kufla" napić się ze starymi znajomymi krasnoludami. Ja zaraz muszę wracać do roboty. Powodzenia i do zobaczenia mały halflingu. - rzekł na odchodne Magnar po czym wrócił do swego królestwa.

"Ciągle ten mały" pomyślał niziołek odchodząc w kierunku "Wron" bogatszy o interesującą go informację. "Może faktycznie kiedyś odwiedzę tych brodaczy?" przebrnęło mu przez myśl, gdy wracał do tawerny.

***

Po powrocie do "Trzech Wron" halfling nie zastał tam żadnego z towarzyszy toteż po kolejnym w tym dniu posiłku zdecydował się ruszyć "Pod dobrą kartę" gdzie grał parę dobrych godzin. Wyczerpany już nieco niziołek wypił piwo i poszedł do "Wron" gdzie wieczorem przekazał towarzyszom informację zdobyte u krasnoluda:

- Mój znajomy Magnar "Złotobrody" wspomniał, że grot tego pocisku został wykonany przez niego. Niedawno tego typu strzały kupował u niego łowca nagród o nazwisku Falkenberg. Wspominał również, że nie wie warto komuś takiemu wchodzić w drogę i nie ma pojęcia, gdzie on może teraz przebywać. Pozostaje nam poczekać jakie wieści przyniesie Ernest. Miejmy nadzieję, że ten kawałek materiału wiedzie za sobą kolejny ślad.

Po krótkim dialogu z innymi Oskar poszedł do swojego pokoju, gdzie odbył wieczorną lekcję z Ottonem. Po owocnym dniu nie pozostało niziołkowi nic innego jak modlitwa do Ranalda o przychylność w zbliżającej się misji w jamie Icheringa i położenie się spać.
 
Lechu jest offline  
Stary 13-01-2011, 01:15   #24
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
- Bynajmniej się nie wybieram - odparła z uśmiechem, na co młodzieniec zmarszczył brwi. Wyglądał, jakby mimo wszystko wróżył jej właśnie taki koniec.

- Cóż... Właściwie to ile powiedzieli ci Schantzheimerowie odnośnie szans powodzenia tego planu?

- Wiem tylko, że ich plan ma większe szanse, niż zabicie samego hycla -
odpowiedziała rozglądając się po pomieszczeniu, które wytapetowano drogimi, stylowymi, ciemnoczerwonymi tapetami. Pomieszczenie to bardzo przypominało jej wnętrze jednego z pokoi w gospodzie, w której kiedyś kelnerzyła.

- O to na pewno - roześmiał się Doenitz, wyrywając ją z chwilowej zadumy. - Sęk w tym, że Ichering nie tylko siebie otacza chmarą ochroniarzy. To samo tyczy się jego psów. Wśród stałych bywalców Jamy krąży plotka, że traktuje je lepiej niż miał w zwyczaju traktować swoją świętej pamięci małżonkę. Bez względu na to ile w tym prawdy, zaplecze lokalu jest dobrze pilnowane. Aby dostać się do zwierząt ty i ci, którzy się z tobą zabiorą będą potrzebować sporo szczęścia lub sprytu. Co do mojej świty, bracia pewnie powiedzieli, że mogę wziąć jeszcze jedną osobę, na przykład jako służącego. Mógłbym zabrać nawet dwójkę sług ale w takim wypadku możemy mieć problem z dostaniem się do środka. Draby, których zatrudnia hycel nie chcą zbyt wielu nowych twarzy w Jamie naraz.

- Wspomniał, wspomniał
- przeszła parę kroków przyglądając się wzorom na tapecie. - Uzgodniłam już z pewnym przyjacielem, że będzie nam towarzyszył. Nie wiem tylko, czy znajdziesz dla niego odpowiedni rozmiar przebrania, jeśli zamierzasz nam takowego użyczyć - powiedziała podchodząc do wiszącej na wieszaku sukni i przyglądając się faudkom czarnej satyny. - Towarzyszyć nam będzie niziołek.

- Nawet jeśli nie da się niczego znaleźć, to znam krawca, który za odpowiednią opłatą sporządzi liberię w jego rozmiarze i to szybko. Nie mamy zresztą zbyt wiele czasu. Najbliższe walki odbywają się pojutrze a bracia naciskają mnie by przeprowadzić akcję jak najszybciej.

- Rozumiem, zatem podasz mi adres i postaramy się skontaktować z nim jak najszybciej.

- Z adresem może być mały problem. Widzisz, cały lokal hycla usytuowany jest pod ziemią. Wiem tylko, że jest położony gdzieś na pogorzelisku. Goście odwiedzający klub wchodzą do jednego z kilku przejść stanowiących pozostałość sieci wykopanej bodajże kilkaset lat temu przez kilku przedsiębiorczych kupców chcących sprowadzać towary do miasta bez płacenia składowego. Z tych przejść prowadzeni są przez ludzi Icheringa tunelami przecinającymi w kilku miejscach sieć kanalizacyjną. Kilka razy nawet starałem się mierzyć czas - spacerek trwa mniej więcej pół godziny. Przejścia usytuowane są na granicy pogorzeliska. Stąd moje przypuszczenie, że Jama leży gdzieś w jego centrum.

Dziewczyna obeszła wieszak dookoła i bawiąc się sznurkami od gorsetu spojrzała na mężczyznę wesoło unosząc brwi.

- Pytałam o adres krawca - zaśmiała się cicho. - Ale te informacje również się przydadzą.

- Krawca znajdziecie na Nitzernstrasse pod numerem 6. Wchodząc powołaj się na mnie.


- Dobrze - odpowiedziała krótko. Mężczyzna wydał jej się jednym z tych, co to unikają zbędnego mielenia ozorem. Stał w jednym miejscu i podążał za nią wzrokiem. - Rozumiem, że walki organizowane są wieczorem?

- Zgadza się. Dlatego też chciałbym byście odpowiednio wcześniej stawili się tutaj. Mój powóz zawiezie nas wszystkich na skraj pogorzeliska.


Pokiwała głową na znak, że zrozumiała. Uśmiechając się do siebie odwróciła wzrok od sukienki i podeszła do stolika. Chwytając za stojącą na nim butelkę wina ponownie skierowała wzrok na młodzieńca.

- Chyba często bierzesz udział w takich rozrywkach? Schantzheimerowie mówili, że miałeś u nich spory dług.

- Podobnie jak u hycla. Stąd moja chęć współpracy w ich przedsięwzięciu. Jeśli plan się powiedzie bracia anulują mi dług a hycel będzie miał na głowie większe zmartwienia niż śiganie dłużników. Kiedy wieść się rozejdzie, że jego interes szlag trafił ludzie, którym zalega - a paru takich by się znalazło dobiorą mu się do skóry.


- Zatem zmuszony jesteś we mnie położyć całą nadzieję. Wiesz, że jeśli się nie uda będziesz miał kłopoty równie spore, co ja i mój przyjaciel?

- Moja droga, coś bardzo podobnego mnie czeka jeśli nie spłacę Schantzheimerów.

Uśmiechnęła się. Nie dostrzegła na jego twarzy cienia jakichkolwiek emocji.

- Tak czy siak... Skoro często obstawiasz walki, może możesz mi pomóc.

- Zależy w czym.


Biodrem oparła się o stolik i wpiła w niego swój wzrok.

- Znajome jest ci może nazwisko “Kemper”?

- Niech pomyślę..
. - szlachcic zadumał się na chwilę. - Tak, myślę, że spotkałem go kilka razy. Raz u braci i może dwa - trzy razy u Icheringa. Starszy jegomość, z pociągiem do piwska. Czy to o niego ci chodziło?

- Tak, właśnie o niego
- pokiwała głową. - Jesteś w stanie powiedzieć mi, kiedy ostatni raz go widziałeś?

- Jakieś dwa albo trzy tygodnie temu. Pamiętam ze względu na fakt, że po tym jak oddał hyclowi dług tamten, przy wszystkich gościach, kazał swoim drabom wyrzucić go z lokalu. Powiedział staremu, że ma się więcej u niego nie pokazywać.

Zmarszczyła brwi.

- Mówisz, że spłacił dług? Hmm... Szukam tego człowieka. Dowiedziałam się, że Ichering mu groził. O tym, że spłacił dług mi nic nie wiadomo, więc podejrzewałam, że hycel nasłał na niego swoich ludzi.

- Ichering grozi każdemu, kto mu zalega. W tym również mi. Kemper sprawił na mnie wrażenie człowieka, który sam przyciąga kłopoty. Może wykończył go ktoś inny.

- Optymistyczne nastawienie - uśmiechnęła się kącikiem ust. Jeszcze raz spojrzała na sukienkę i odkorkowawszy butelkę napełniła stojące obok kieliszki. - Rozumiem, że to cudeńko do zwrotu?

- Jeśli nam się uda możesz ją zatrzymać. Jeśli nie... cóż w takim wypadku ta kiecka nie przyda się ani mi ani tobie.

- Nawet jeśli się uda wątpię, że kiecka to przetrwa...

- Pozwolisz zatem, że przejdę do szczegółów planu -
podszedł do stolika i pochylił się nad swoimi bazgrołami. Sharlene poszła w jego ślady. - Jak widzisz, no podstawie tego co udało mi się wyciągnąć od kilku pomocników hycla sporządziłem szkic Jamy. Szkoda, że nie chcieli zdradzić dokładnej lokalizacji, może niektórzy z nich jej nie znają podobnie jak goście. Trudno powiedzieć. Rozkładu pomieszczeń dostępnych dla klientów mogę być pewien. W przypadku zaplecza to co tam zastaniecie może w rzeczywistości nieco odbiegać od mapy. Zacznijmy od wejścia. Przy głównych drzwiach - wskazał na korytarz wiodący do centrum lokalu - zawsze stoi co najmniej dwóch ludzi. Jeśli jest ruch może ich być nawet trzy razy tyle. Po rozpoczęciu walk przechodzą do pomieszczenia z areną by pilnować tam porządku, pozostawiając przy wrotach jednego człowieka.- Szlachcic podsunął mapę w stronę dziewczyny i zakreślił palcem krąg na centralnym pomieszczeniu Jamy. - W tej sali znajduje się szynkwas i kilka stolików, przy których goście mogą się napić. Po przeciwnej stronie są kasy. Tu wnosi się zakłady i odbiera wygrane. Zależnie od ruchu urzęduje tu dwóch do pięciu kasjerów. Obok szynkwasu znajdują się drzwi na zaplecze - czyli pomieszczenie dla służby i niewielki składzik. Za kontuarem, przy którym pracują kasjerzy stoją drzwi wiodące do liczarni - tam wedle słów jednego z moich informatorów utarg jest liczony, dzielony i po jednym czy dwóch dniach odprowadzany do ludzi, dla których hycel pracuje. Tam też znajduje się skarbiec. Obsługa składuje tam utarg. To właśnie z liczarni można dostać się na drugi poziom Jamy. Oczywiście można tam się dostać przez drzwiczki wewnątrz areny ale ta droga z oczywistych względów odpada. Co tu jeszcze... Aha, arena - w pomieszczeniu z areną są trzy rzędy trybun jednak mało kto z nich korzysta. Tłum z reguły tłoczy się przy barierkach. Co do loży jest to niewielski pokoik, gdzie Ichering przyjmuje znamienitszych gości. Urządzona jest trochę lepiej od reszty lokalu i zasiadający tam ze względu na brak tłoku mają dobry widok na to co się dzieje wewnątrz areny. Na drugim poziomie Jamy znajdują się dwa pomieszczenia z klatkami dla zwierząt, pokój dla treserów i skład z żywnością. Nie wiem ilu zbrojnych pilnuje zaplecza w trakcie meczu. Dlatego też ciężko mi powiedzieć jak trudno będzie przeprowadzić całą operację.

Sharlene wyprostowała się i odgarnęła włosy z twarzy. Jeszcze raz obiegła mapkę wzrokiem. Trudno będzie dotrzeć do psiarni. Jeśli któreś z nich się tam dostanie, to prędzej ona, niż niziołek.

- Powiedz mi, jak jest przy wejściu. Jak bardzo kontrolują gości? Są jakoś szczególnie przeszukiwani?

- Na ogół nie. Jeżeli ochroniarz zna kogoś z widzenia nigdy go nie sprawdzi. To samo tyczy się honorowych gości, tych zasiadających w loży. Co innego obcy. Jeśli delikwent wyda im się podejrzany mogą zechcieć go sprawdzić. To był jeden z powodów, dla których chciałem ograniczyć liczebność grupy do minimum. Nie sądzę jednak, by któryś z drabów hycla chciał przy wejściu rewidować ciebie. Co innego twój towarzysz... Choć, skoro jest niziołkiem, to też raczej nikt nie zwróci na niego uwagi.

- Lepiej nie ryzykować. Skoro mnie raczej nie zrewidują, to ja przechowam trutkę... ewentualnie później się wymienimy - myślała na głos. Wątpiła jednak, że Oskarowi uda się wedrzeć na dół. Prawdopodobnie sama będzie musiała podłożyć trutkę. - Powiedz mi, w spiżarni przechowują karmę dla psów, tak?

- Tak, w tej na dole.

Pokiwała głową. W jej myślach zaczął tworzyć się powoli kolejny, przedwczesny plan. Uśmiechnęła się tylko do siebie i spojrzała na młodzieńca czekając na dalsze instrukcje.

- Na koniec najważniejsza sprawa. Jak już wcześniej powiedziałem. Większa część dochodów z Jamy nie trafia do kieszeni hycla tylko ludzi, którym podlega. Nie wiem kim są ale biorąc pod uwagę dochód jaki rzekomo Ichering osiąg z walk są to wpływowi ludzie. Jeżeli uda nam się wyjść z tego cało przysporzymy sobie potężnych wrogów. Ja w niedługim czasie po akcji opuszczam stolicę. Ponieważ jestem osobą dość znaną wśród bywalców Jamy dłuższy mój pobyt w stolicy byłby równoznaczny z samobójstwem. Wasza sytuacja wygląda nieco lepiej. Będziecie tam po raz pierwszy więc pewnie nikt was nie zapamięta. Musicie dołożyć wszelkich starań by ograniczyć krąg potencjalnych świadków do minimum, jeśli rozumiesz o co chodzi.

- Zobaczymy
- odparła beznamiętnie. - Możliwe, że likwidacja świadków niepożądanych wpędzi nas w kłopoty przedwcześnie, a tego byśmy nie chcieli. Nie wiesz, czy podczas walk na dole jest dużo ludzi?

- Niestety, tego nie wiem. Jeśli coś pójdzie nie tak z Jamy jest tylko jedna droga ucieczki
- przez drzwi wejściowe. No, chyba, że rozważacie skorzystanie z któregoś z otworów na nieczystości. Każdy z nich ma wymiary metr na metr i wiedzie do kanałów. Można przy ich pomocy zjechać w prost do któregoś z większych tuneli, oczywiście jeśli po drodze nie udusicie się od smrodu.

- Zawsze dobrze jest mieś plan “b”. Gdzie w takim wypadku znaleźlibyśmy najbliższe wyście z kanałów?
- powiedziała bez zastanowienia, po czym prychnęła pod nosem. - Zapomniałam, że nie rozmawiam z bywalcem takich miejsc jak ścieki. Mój błąd - westchnęła. Z tym człowiekiem rozmawiało się gorzej niż z Ankarianem. Tamten od czasu do czasu chociaż zmieniał wyraz twarzy. - Będziemy musieli pewnie improwizować.

- Z mojej strony to będzie wszystko... chyba, że masz jeszcze jakieś pytania. Wychodząc zabierz suknię i plany. Postaraj się jak najszybciej załatwić krawca i razem ze swoim towarzyszem staw się tu pojutrze o umówionej porze.


- Hmmm, na razie żadne pytania mi się nie nasuwają - chwyciła za lampkę wina. - Chyba, że... Możliwe, że paru moich znajomych podąży naszymi śladami, żeby w razie czego zapewnić nam drogę ucieczki. Nie będzie stanowiło to chyba problemu, dopóki nie zechcą błąkać się za nami po pogorzelisku. Wystawiają na powierzchni jakieś czujki, czy coś w tym stylu?

- Jeśli tak robią to dotychczas żadnego z tych ludzi nie zauważyłem. Co do twoich przyjaciół - mogę podstawić drugi powóz w pewnej odległości od klubu. Jechałby naszymi śladami aż do pogorzeliska i zatrzymał w bezpiecznej odległości od wejścia, z którego będziemy korzystać.


Uśmiechnęła się i ostentacyjnie wzniósłszy dłoń z kieliszkiem w ramach mini-toastu wychyliła parę łyków.

- Dobre - mruknęła do siebie, oblizawszy wargi, po czym zwróciła się spowrotem do szlachcica. - To chyba wszystko, drogi panie.

- Zatem bywaj i powodzenia - bogowie raczą wiedzieć jak bardzo oboje będziemy go potrzebować.


Dopiła wino i odstawiwszy kieliszek zdjęła suknię z wieszaka. Zgarnęła mapy, zawinęła to wszystko w sensowny sposób i wzięła pod pachę. Wyszła rzucając przez ramię krótkie, obojętne “bywaj”.

***

We “Wronach” nie znalazła żadnego z towarzyszy. Pobiegła do siebie i tam zostawiła zwiniętą suknię, potem usiadła na dole i czekała na Oskara. Kiedy tylko wszedł do gospody z nadzieją na odpoczynek podbiegła do niego i pociągnęła go za sobą z powrotem na ulicę. W biegu wyjaśniła, że idą do krawca, na co na zmęczonej twarzy niziołka pojawił się grymas niezadowolenia. Wyraźnie chciał już odpocząć, ale nie dała mu się zatrzymać nawet na chwilkę.

- W karty? Ja ci dam “w karty” - rzuciła w odpowiedzi na niespójne tłumaczenia Oskara, kiedy szli już uliczkami dzielnicy kupieckiej. Zbliżał się wieczór i bała się, że zanim tam dojdą zakład może być już zamknięty, więc narzucała dość szybkie tempo narzekając jednocześnie, że Oskar tak późno wrócił do “Wron”. Halfling ledwo za nią nadążał, niemal biegł próbując nawiązać konwersację przerywaną głośnym świstem wdychanego powietrza. - Mamy pojutrze nadstawiać tyłki dla paru nędznych informacji a ty sobie w karty pogrywasz!

Na szczęście dotarli na miejsce zanim zamknięto lokal. Sharlene, zgodnie z poleceniem szlachcica powołała się na jego nazwisko, dodając, że zamówienie jest na rachunek młodzieńca. Niemal natychmiast krawiec zaczął mierzyć hobbita od stóp do głów. Po jakimś czasie zostali zapewnieni, że strój będzie gotowy na jutro na południe. Wyszli i skierowali się ku gospodzie idąc już tempem, które odpowiadało niziołkowi. Sharlene nieco już ochłonęła i przeprosiła Oskara za ochrzan, jakiego mu udzeliła.

Denerwowała się bardziej niźli dała po sobie poznać i ktokolwiek mógłby przypuszczać. Świadomość ryzyka i różne obawy z upływem godzin wzbierały niczym woda w czasie przypływu. Nie narzekała na swoje życie, i nie miała zamiaru zakończyć go na tak wczesnym etapie.

Zastali tam resztę ekipy. Dosiadając się do ich stolika przysłuchali się informacjom zdobytym przez towarzyszy, po czym sami zaczęli przekazywać im wszystko czego się dowiedzieli. Potem dziewczyna udała się na górę i położyła się spać, długo nie mogąc zasnąć.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"

Ostatnio edytowane przez Raeynah : 16-01-2011 o 16:00.
Raeynah jest offline  
Stary 13-01-2011, 11:35   #25
 
Karagir's Avatar
 
Reputacja: 1 Karagir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetny
Spacer po znanych mu doskonale uliczkach Altdorfu przebiegł bez większych problemów. Pomijając oczywiście strach przed samotnym chodzeniem. Nie była to jednak wycieczka ciasnymi, zamkniętymi tunelami, więc jakoś to przeżył. Opanowanie się szło mu coraz lepiej.

Po około 20 minutach dotarł pod sporą, dobrze wyglądającą kamienicę. Nie było żadnych szyldów ani jakichkolwiek oznaczeń – poza symbolem Mannslieba namalowanym czerwoną farbą na ciężkich, okutych drzwiach. Spojrzał na elfa strzegącego wejścia.
- Dobrze pamiętam różne wydarzenia…- zaczął. Elf zainteresował się nim w końcu.
- A co ciekawego działo się w 1876?
- Proso podrożało o pięć procent, efekt suszy z poprzedniego roku – odparł Eugen. Elf bez słowa otworzył drzwi.
Osoby nieznające doskonale historii Imperium nie miały czego tu szukać. Taki sposób filtrowania gości był dość niecodzienny, ale dzięki temu było wiadomo, jakiej klasy, poziomu i wykształcenia były wizytujące lokal osoby.

W środku nic się nie zmieniło – porządna, czysta podłoga, pięknie zdobione obrazami ściany, czyste stoliki, uśmiechnięta obsługa, było cicho, żadnych pijackich śpiewów. Tylko dźwięk harfy delikatnie roznosił się po lokalu. Za ladą siedziała jak zwykle Ilona, jak zwykle krótko ostrzyżona, jak zwykle ubrana na fioletowo. Zauważywszy Eugena uśmiechnęła się, nalała wina do dwóch lampek i podeszła do niego.

- Cześć, staruszku, jak leci? – powiedziała, całując go w policzek.
- W miarę, dzięki. Twoje zdrowie, Illy – wypili. – Co się ciekawego działo przez ostatnich parę miesięcy?

Spojrzał na nią. Byli w tym samym wieku, ale Ilona się bardzo ładnie trzymała. Oczy nadal pełne blasku i ciekawości świata, włosy chyba już były trochę podfarbowane na czarno, ale nie było tego absolutnie widać. Ładna figura i idealnie skrojone ubrania, tyle, że w nietypowym kolorze. Tak czy siak jako właścicielka „Krwawego Księżyca” była nadal piękną, stylową i uśmiechniętą kobietą.

- Usiądźmy może, co? Chodź, spoczniemy trochę. Nie pytaj, wiem, że chcesz coś zjeść. Na koszt firmy dzisiaj będzie, bo dawno cię nie widziałam – uśmiechnęła się, po czym podniesionym głosem wydała kelnerce polecenia. Po dosłownie paru minutach na stół wjechała potrawa – na oko podsmażony kurczak, ryż, jakiś dziwny sos i surówki na oddzielnym talerzu. Eugen przełknął ślinę. Otworzyli butelkę wina.

- Nie będę pytać, ile u Ciebie kosztuje ta potrawa, Illy, ale wino smakuje tak, jak mój zarobek z paru miesięcy… – zaczął Eugen.

Porozmawiali chwilę. Ilona opowiadała, jak idzie jej interes – ‘Krwawy Księżyc’, pomimo kryzysu wywołanego Burzą Chaosu trzymał się dzielnie. Być może dzięki temu, że Altdorf w małym stopniu odczuł skutki wojny, dopiero teraz ceny żywności się podnosiły, a lepiej urodzeni albo po prostu bogatsi cały czas mieli sakiewki pełne brzęczących monet. Interes się kręcił cały czas, Ilona chciała otworzyć filie swojego lokalu w Marienburgu i Middenheim – jak tylko skończy się odbudowa tego drugiego.

Eugen przeprosił Ilonę, tłumacząc, że zbyt dużo czasu nie ma. Obiecał wpaść na dłuższą rozmowę (i picie), jak tylko skończy wykonywać powierzone mu zadanie.

- Przekaż to proszę Gustavovi, na pewno tu dzisiaj będzie. Do zobaczenia! – pożegnał się z Illy, wręczając list, który napisał wcześniej. Odprowadziła go tęsknym spojrzeniem, po czym wróciła do swoich obowiązków.

***

Gdy wrócił do „Trzech Wron” spróbował przeanalizować szyfr z księgi. Niestety nieskutecznie. Towarzysze opowiedzieli mu o wszystkim, co przegapił, nie przebywając z nimi. Napili się jeszcze, po czym trzeba było iść spać.

***

Wstał z lekkim bólem głowy. Odświeżył się, zjadł śniadanie, zamówił kąpiel. Zastanowił się, jak podejść do wizyty w „Szkarłatnej damie”. Na pewno nie może się przedstawić swoim nazwiskiem. Przydałoby się też coś zrobić z wyglądem. Altdorf to duże miasto, ale nie wolno ryzykować.

"Skiff mi wisi bardzo duuuużą przysługę. Prowadzi sklep z ubraniami. Hmmm."
Godzinę później był już w sklepie, który prowadził Skiff. Klientów obsługiwała jego żona – właściciel jeszcze leżał w łożku po zabiegach, które przeprowadził na nim Eugen.
„Po wycięciu macki z pleców trochę jeszcze poleży”. Kobieta go zauważyła i natychmiast podbiegła do niego.

- Czegoś trzeba, wybawicielu? – uniżoność kobiety była zdaniem Eugena mocno przesadzona. No tak, uratował jej męża, co przypłacił mocnym niewyspaniem i ryzykiem wsypania, ale nie lubił takich sytuacji. Tym bardziej, że chciał wykorzystać jej wdzięczność.

- Chcę wyglądać tak, aby nikt mnie nie rozpoznał, albo przynajmniej, żeby to nie było łatwe. Myślę, że wystarczy, jeżeli dobierzemy mi zupełnie inne ubranie, jakiś kapelusz może też… A macie tutaj peruki?

Po 40 minutach przygotowań Eugen wyruszył dalej. Obiecał zwrot ubrań kobiecie, zresztą zostawił u niej swoje rzeczy. Skierował się w stronę „Szkarłatnej Damy”. Nie chciał nawet myśleć, jak wygląda. Chyba nie było źle, bo nie zauważył, żeby każdy patrzył na niego zdziwionym wzrokiem.

Eugen dotarł na Kreutzplatz po południu. Lokal mieścił się na niewielkim placu, w większości zajętego przez sklepy. Mosiężny szyld kołyszący się nad wejściem przedstawiał sylwetkę kobiety trzymającej wachlarz. Otworzył ciężkie okutych drzwi i śmiało przekroczył próg. Znalazł się w niewielkim pokoiku, którego jedynym wyposażeniem był drewniany stołek. Siedział na nim łysy drab pełniący tu funkcję ochroniarza. Spojrzał na przybysza spode łba i warknął:

- Czego?

- Witam, wielu znajomych i przyjaciół opowiadało mi same superlatywy o państwa wielce zacnym lokum...
– zaczął Eugen.

- To przyjdź pan tu wieczorem, żeby samemu się przekonać ile w tych opowieściach prawdy. Lokal otwieramy dla gości po zmierzchu.

„Czemu na to wcześniej nie wpadłem??” – zganił się Eugen w myślach. Trzeba było szybko działać. „Takie szachy na czas. W sumie zaczyna mi się podobać zajęcie awanturnika.”
- Ekhm, pan wybaczy, ale chciałem zawczasu dowiedzieć się, czy to miejsce rzeczywiście zasługuje na rekomendację, mam paru zacnych i wysoko postawionych znajomych, którzy pragną dobrze spędzić czas, a na pewno zostawić o wiele więcej Karli niż ja panu teraz... – mówiąc to włożył oprychowi dość sporo grosza. – Czy aby na pewno nie mogę zrobić chociaż rekonesansu, aby mieć pewność, że moi goście będą zadowoleni?

Drab zmierzył Eugena wzrokiem po czym chciwie zgarnął monetę do kieszeni.

- No dobra – uśmiechnął się pokazując rząd żółtych zębów – co pan chcesz wiedzieć?


- Hm, na początek powiedz mi, szlachetny ochroniarzu, ile atrakcji czeka za tymi drzwiami...i czy są jakieś egzotyczne atrakcje, co z innych świata stron pochodzą... może łyka doskonałego wina? –
mówiąc to podsunął drabowi swój bukłak.

- Nie... Wszystkie dziewczyny są ze śmierdzieliska i wiosek pod miastem. A co do napitków to jest tylko Ambrosius i jakieś tanie wino, które szef sprowadza z Averlandu. W sumie jak masz pan tu sprosić swoich znajomych to lepiej będzie gadać o tym z szefem.

To mówiąc otworzył drzwi wiodące do wnętrza lokalu i gestem dłoni dał Eugenowi znać by ten za nim podążał. „Szkarłatna Dama” od środka prezentowała się nieco lepiej niż na zewnątrz, jednak nieudolne próby wywołania na obserwatorze wrażenia przepychu mogły się powieść tylko w stosunku do mieszkańców dzielnicy, w której lokal się mieścił. Obrazy, którymi udekorowano ściany, w większości przedstawiające dosyć kiczowate pejzaże oraz myśliwskie trofea mające za sobą czasy świetności dowodziły, że właściciel przybytku oszczędzał na czym tylko się dało. Eugen poczuł nieprzyjemny ucisk w dołku na myśl o tym jak mogą wyglądać tutejsze „piękności”.

Ochroniarz zaprowadził go na piętro, gdzie po obu stronach korytarza znajdował się rząd drzwi. Otworzył pierwsze po prawej i wprowadził gościa do gabinetu, w którym rezydował właściciel przybytku. Alfred Bauer, tak bowiem według Oskara nazywał się ów jegomość, musiał mieć co najmniej pięćdziesiąt lat na karku. Ważył co najmniej sto kilogramów co przy wzroście metr sześćdziesiąt sprawiało, że kształtem przypominał melon. Ubrany był skromnie, niczym kupiec, któremu przez wiele lat z rzędu nie wiodło się w interesach i sądząc po długich przetłuszczających się włosach oraz okruszkach jedzenia na brodzie, niezbyt dbał o wygląd zewnętrzny. Uniósł brązowe świńskie oczka znad dokumentu, który czytał i rzucił pytające spojrzenie ochroniarzowi.

- Szefie, ten pan chciałby tu sprosić przyjaciół co grosza nie skąpią ale przedtem pragnie dowiedzieć się o „Damie” czegoś więcej.

Bauer od razu się rozpromienił:

- W takim razie chętnie pana oprowadzę. Nazywam się Alfred Bauer i jestem właścicielem tego skromnego przybytku. Jak mam się do pana zwracać?
- Witam, nazywam się Traubert Stoffel – zaczął Eugen bez zająknięcia – I chciałbym zrobić rekonesans tego miejsca, za pańskim pozwoleniem. Oczywiście jak już obejrzymy miejsce, chciałbym skorzystać z szerokiego... – rozejrzał się – ...wachlarza usług. – Interesują mnie przede wszystkim nietypowe...atrakcje, oczywiście mówimy o żeńskich atrakcjach, żeby nie było żadnych wątpliwości. Będę mieć gości dziś lub jutro wieczorem, są to ważne dla mnie persony i nie chcę, by byli zawiedzeni i podpisali umowy, rozumie pan...- mówiąc to Eugen wyciągnął jedną ze swych ksiąg na parę centymetrów, żeby zrobić wrażenie na rozmówcy.

- Wobec tego zapraszam na dół.

Eugen ruszył w ślady Bauera. Staruch zaprowadził go do niewielkiego saloniku ulokowanego na parterze, gdzie na kilku rozpadających się sofach siedziały miejscowe atrakcje. „Stajnia” tego przybytku liczyła raptem dziewięć kobiet spośród których dwie zdaniem Eugena były w takim wieku, że mogłyby uchodzić za matki pozostałych siedmiu. Nie miał zresztą pewności, czy przypadkiem tak właśnie nie było bowiem jedna z „seniorek” miała rysy twarzy łudząco podobne do najmłodszej z „kurtyzan” – dziewczęcia niewiele starszego od szkrabów, które widział kilka dni temu na Hebrenstrasse.

- Panie – odezwał się Bauer – przywitajcie naszego gościa. Pan Stoffel chciałby sprosić do nas kilku swoich przyjaciół a przedtem poznać się nieco na waszych wdziękach. Czy któraś z pań wpadła panu w oko? Może Ursula – wskazał na najmłodszą, na oko czternastoletnią dziewczynę – nasz najnowszy nabytek.

Eugen postarał się nie patrzeć za długo na najnowszy „nabytek” Bauera. Szkoda mu było dziewczyny. Nawet ładna, ale nie miałby sumienia… poprosił „damy”, aby się przedstawiły. Zainteresował się Klaudią, na oko siedemnastoletnią dziewczyną, która nawet mu się podobała. Wiedział, że Kempera raczej nie byłoby stać na takie młode dziewczęta, z drugiej strony starsze pracownice lokalu powinny być lepiej doinformowane – zawsze były traktowane przez resztę kobiet jako wsparcie i osoby do zwierzania się. Chcąc nie chcąc, musi wziąć też starszą. Co prawda tylko na rozmowę, ale co sobie o nim pomyśli Bauer „świńskie oczka”? Nieważne. Podjął się zadania, trzeba je wykonać. Młodsza to Klaudia, starsza to Gudrun.

- Dzień dobry, chciałem się przygotować na wizytę...moich gości, aby mieć zupełną pewność, że wszyscy moi znamienici goście, chciałbym wypróbować... tę panią – wskazał na Klaudię oraz tę panią – wskazał na Gudrun. Ile będzie mnie kosztować ta przyjemność?

- Dwie panie? Normalnie policzyłbym panu trzydzieści szylingów jednak skoro przysporzy nam pan nowych klientów powiedzmy dwadzieścia za obie.

- Oczywiście – przytaknął Eugen – do dzieła zatem. Gdzie zaczniemy?

- Każda pani ma do dyspozycji swoją sypialnię – odparł Bauer. – Skoro jesteśmy już rozliczeni, pozwolę sobie zostawić pana i wrócić do liczenia rachunków.
Eugen skinął głową.

Jak na klasę lokalu młodsza dziewczyna była wyjątkowo zadbana i czysta. Wychodząc od niej Eugen czuł się jednak dziwnie. Nie byłby mężczyzną, gdyby nie czuł się zrelaksowany i spokojny, ale myślał cały czas o tym, czemu los pcha niektórych ludzi w takie miejsca, do takiej pracy.
Od razu poszedł do Gudrun, najstarszej pani z przybytku. Gdy zamknął drzwi, wyciągnął bukłak z winem, poczęstował kobietę i usiadł. Gdy stało się jasne, że z nie będzie z nią spać, spojrzała na niego zdziwiona.

- Tak naprawdę, chciałbym z Tobą pogadać. Tak szczerze – powiedział Eugen, wyciągając koronę i wkładając ją w rękę kobiety.

- O czym, drogi panie? – kobieta uśmiechnęła się zalotnie pokazując niekompletną kolekcję krzywych zębów.

- Chciałbym się dowiedzieć, czy nie...obsługiwałaś tutaj jednego człowieka. To dość skomplikowana sprawa, ale nie będę jej tłumaczyć, szkoda czasu – Eugen opisał kobiecie Kempera, przedstawiając go jako człowieka, dzięki któremu poszedł na studia, a który potem, z tego co słyszał Eugen się stoczył. Pożyczył mu trochę pieniędzy, ale nie o nie chodzi – chciałby się z nim spotkać, niestety nie ma po nim śladu, a ma trochę tropów do sprawdzenia.

- Zaraz, zaraz... Może Rudi? Nie wiem jak ma na nazwisko ale to może być on.

- O tak, zapomniałem! - ożywił się Eugen. "Trafiony!" - Jak najbardziej, tak na niego mówiono...znasz go może?

- Mieszka niedaleko stąd na Hebrenstrasse. Zajdź tam i popytaj miejscowych. Wskażą ci jego dom.

- Byłem już tam, niestety tam go nie ma – Eugen zaczął szeptać – Z tego, co wiem, to wpadł w jakieś tarapaty finansowe, chyba nawet waszemu szefowi wisiał trochę grosza? Nie bój się, nie wkopie go, po prostu chcę go odnaleźć...

- Tak te czterdzieści karli... Rudi może i jest pijakiem ale nie głupim. Nikt kto nie ma noża na gardle nie pożycza do Alfreda. Nigdy wcześniej nie prosił go o pieniądze. Coś bardzo złego musiało się stać. Nie znam szczegółów ale dwa tygodnie temu szef wrócił tu wyzywając Rudiego pod niebiosa. Może wtedy miał mu zwrócić pieniądze. Biedak pewnie nie miał z czego. Na takich dłużników Alfred nasyła Borysa, którego widziałeś przy wejściu i kilku jego przyjaciół z doków. Boję się myśleć co oni mu zrobili...
- Czy któraś z was może wiedzieć więcej niż Ty? Dziękuję tak czy siak, bardzo mi pomogłaś – Eugen dołożył jeszcze pół korony.

- Nie sądzę. Rudi najczęściej przychodził do mnie. Nie powiem, że jestem zdziwiona, iż zaginął. Od jakiegoś czasu zmienił się. Jakby czegoś się bał. Ostatnie dwa razy kiedy tu był, może przed miesiącem nawet przyszedł trzeźwy. Znamy się ze trzy lata a to były jedyne dwa razy gdy go widziałam jak nie był napity.

- Hm. I nic nie mówił, nie pojawiły się żadne nazwiska w jego opowieściach? Mam wrażenie, że był taką osobą, z którą się dało też pogadać?

- Trudno powiedzieć. Rudi o swojej przeszłości mówił niechętnie. Kiedy był już mocno spity. Czasem się śmiał, że to jak teraz żyje to kara za to co zrobił przed laty. Kilka razy nawet próbowałam wyciągnąć z niego coś więcej ale tylko bełkotał coś o jakiejś wiedźmie. W każdym razie to było najłagodniejsze przezwisko z całej gamy jakie kierował pod jej adresem w pijanym widzie.

- Dobrze, bardzo mi pomogłaś. Jeszcze jedno pytanie. Czy mówił coś o zagadkach matematycznych, nie żartował sobie czasem na temat ukrywania zapisków, wiesz, mam od niego list, którego do tej pory nie potrafię rozszyfrować, gdybym wiedział chociaż, czy interesował się historią wojskową Imperium, czy też Kislevu, może bym rozwikłał zagadkę, lubiliśmy pisać sobie takie rzeczy, żeby potem się przekonywać, czy któryś z nas odgadnie, czy będzie się musiał poddać...

„Beznadziejne pytanie, Eugen” – zganił się w myślach – „Ale próbować warto...chyba”.

- Nie Rudi nigdy o tych rzeczach nie wspominał.

- Dziękuję ci bardzo. Do zobaczenia...

Kiedy miał już wyjść z pokoju kobieta zatrzymała go.

- Przypomniałam sobie coś – Gelder – tak brzmiało nazwisko kobiety na którą tak bluzgał.

- Dziękuję Ci bardzo. Jak uda mi się go w końcu odnaleźć to będzie Twoja zasługa.

Wrócił do sklepu Skiffa, aby oddać ubranie i perukę, przebrał się, obejrzał jeszcze raz pacjenta, który kazał żonie dać mu jakieś dobre wino z piwniczki.

Wpadł jeszcze do "Krwawego Księżyca", gdzie czekała na niego wiadomość od Ivy. Gustava znowu nie było.
Eugen, stary rozrabiako!
Znam jednego typa, ale chwilę mi zajmie umówienie Cię z nim. Daj mi jeszcze jeden, dwa dni i się jakoś ustawimy.
Kiedy się spotkamy sam na sam?


Uśmiechnął się, czytając wiadomość. Zanotował sobie w głowie, żeby codziennie sprawdzać, czy nie ma jakichś nowych informacji dla niego.

Udał się w stronę „Wron”.

Zamówił kąpiel, po jej zakończeniu zszedł na dół, gdzie siedzieli jeszcze towarzysze, przekazał im wszystko – prawie wszystko, pominął historię z Klaudią, zjadł coś i poszedł spać.
 

Ostatnio edytowane przez Karagir : 13-01-2011 o 12:02.
Karagir jest offline  
Stary 19-01-2011, 09:23   #26
 
stega's Avatar
 
Reputacja: 1 stega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetny
Mitterfruhl 2524

Poprzedni dzień upłynął im na przygotowaniach do akcji. Tak jak drużyna wcześniej uzgodniła Ernest z Ankarianem udali się do krawca by sprawdzić ślad związany ze znalezionym przez efa kawałkiem materiału. Trop okazał się ślepym zaułkiem. Rzemieślnik nie był w stanie powiedzieć o nim więcej ponadto, że był dobrej jakości. W odwiedzonej przez nich pracowni używało się go do wyrobu płaszczy.

Eugen wyszedł do „Krwawego Księżyca” by sprawdzić czy uda nu się zastać Gustava. Niestety jego znajomy nie zostawił żadnej wiadomości. Wyszedł z karczmy. Może następnego dnia będzie miał więcej szczęścia.

Wieczorem wszyscy ruszyli w stronę „Szarej Gęsi”. Pierwsi szli niziołek i dziewczyna. Gdy dotarli na miejsce Pozostała trójka trzymała się kilkadziesiąt metrów z tyłu. Skryli się w pobliskim zaułku, skąd można było obserwować co się dzieje na ulicy samemu pozostając niewykrytym.

Sharlene, Oskar

Tak jak Sharlene wcześniej ustaliła stawili się pod wieczór z Oskarem pod lokalem. Oboje byli przebrani - Sharlene w suknię, niziołkek w niedawno otrzymaną liberię. Przed wejściem ustawiono karetę zaprzężoną w parę koni obok której stał Doenitz wydający ostatnie instrukcje woźnicy. Gdy ich dostrzegł ucałował rękę dziewczyny i wprowadził ją do powozu.

- Gdzie czekają wasi przyjaciele? - spytał cicho.

Skinieniem głowy wskazała mu lokalizację. Szlachcic podszedł do jednego z służących stojących przy wejściu i wyszeptał mu coś do ucha. Sługa zniknął za drzwiami lokalu. Doenitz wsiadł do karety. Za nim wszedł Oskar zamykając drzwi od powozu. Kareta ruszyła.

- Pewnie będziemy się musieli rozdzielić, kiedy będziemy już w środku - zagadnęła Sharlene, ale zwracała się bardziej do Oskara niż Doenitza. - Dobrze byłoby wymyślić jakiś sposób komunikacji na odległość... znaku, lub czegoś w tym stylu. W wypadku, gdyby trzeba było się natychmiast zmywać. Masz jakiś pomysł?

- Może sekretne znaki, które znamy? - powiedział z uśmiechem halfling pamiętając niejedną myśl przekazaną znakami przez dziewczynę.

- Widziałeś mapę. Na pewno znikniemy sobie z oczu.

- Każdy inny rodzaj porozumiewania się zwróci na nas niepotrzebną uwagę. Myślę, że powinniśmy z góry ustalić postępowanie i konsekwentnie dążyć do celu. - rzekł już nieco wolniej i jakby ciszej halfling próbując dostosować głos do postaci skromnego służącego.

- Hmmm - mruknęła do siebie. - Ja na pewno posiedzę trochę z naszym nowym przyjacielem - tu skinęła w stronę szlachcica. - Potem oddalę się, kiedy wszyscy skupią się na arenie. Spróbuję dostać się na dół, a tam... eh... chyba będę musiała improwizować.

- Myślę, że mógłbym po dokładniejszym rozeznaniu dostać się na dół, ale zważając na to, że psy są pilnowane przez treserów będzie to utrudnione. Co więcej jak się ktoś do nich zbliży mogą zacząć ujadać. - rzekł Oskar z dziwnym grymasem.

- Więc trzeba się tam dostać w miarę “legalnie” - uśmiechnęła się kącikiem ust. - Spróbuję to załatwić. Gdyby z jakiegoś powodu wszczęli alarm zmywamy się drogą awaryjną.

- Masz na myśli otwory na nieczystości? Nie wyglądasz mi na wytrzymałą na takowe zapachy, ale jak chcesz. To jedno z lepszych wyjść jak coś pójdzie nie tak. - dodał z uśmiechem niziołek znowu zmieniając głos.

- Zdziwiłbyś się, Mały - wyszczerzyła się, po czym zwróciła się do szlachcica. - Pan, panie Doenitz, zachowywać ma się jak zwykle. Przy tym mnie traktować jak ladacznicę, małego kolegę - jak sługusa. Da pan radę?

- Ani jedno ani drugie nie będzie dla mnie niczym nowym. Mam pewne obawy co do waszego wsparcia. Jak już wcześniej mówiłem nie wiem jak dobrze pilnowane są tunele wiodące do Jamy. Pozostaje mieć nadzieję, że reszta waszej grupy nie będzie rzucać się w oczy.

Powóz przez kilkanaście minut wiózł ich krętymi ulicami śmierdzieliska w stronę rzekomego wejścia do jamy. Gdy przekroczyli most rozpięty nad Reikiem domy widoczne za oknami z porządnie wykończonych stały się sklecone byle jak, z materiałów, które w chwili budowy były pod ręką. Znów byli w dzielnicy biedoty. Woźnica przyspieszył jakby bał się tu zatrzymać. W końcu dotarli do celu podróży. Kareta zajechała na niewielki placyk. Doenitz wysiadł jako pierwszy wiodąc za sobą Sharlene. Szli w stronę piętrowego budynku wyglądającego na opuszczony. Oskar ruszył ich śladem. Drzwi otworzył im rosły ochroniarz. Skinieniem głowy przywitał się ze szlachcicem i bez słowa zaprowadził całą grupę do piwnicy domostwa. Na miejscu zastali kolejne drzwi. Drab otworzył je trzymanym przy pasie kluczem i wpuścił ich do środka. Wrota prowadziły do wąskiego tunelu, którego przejście zajęło im około dwudziestu minut.


Po tym spacerze dotarli do celu podróży. Obszernej sali, która sądząc po budowie stanowiła niegdyś część systemu kanalizacyjnego miasta. Do tej pory czuć było w powietrzu nieprzyjemną woń nieczystości. Na końcu hali znajdowały się wrota, przy których tłoczyła się w tej chwili spora grupka ludzi. Sądząc po strojach większość z nich należała do szlachty i bogatego mieszczaństwa.

- Będziemy musieli zaczekać tu kilka minut zanim otworzą - powiedział Doenitz.

- Nie szkodzi - uśmiechnęła się.

- Będzie dla mnie zaiste zaszczytem poczekać tu z państwem na otworzenie lokalu. - rzekł najwyraźniej wczuty już w rolę służącego niziołek.

- Widzę tu kilku starych znajomych - powiedział Doenitz wskazując otyłego starca, którego strój i biżuteria jakością przewyższały to co miała na sobie większość gości - pójdę się przywitać.

Kiedy wypowiedział te słowa wrota otworzyły się i tłum zaczął powoli wypełniać wnętrze lokalu. Wiodący do niego nieco mniejszy tunel strzeżony był przez trójkę ochroniarzy bacznie obserwujących gości. Kiedy pewien jegomość, ubrany nieco gorzej od reszty próbował się przemknąć obok jednego z nich drab chwycił go za fraki i walnął nim z całej siły o ścianę.

- Fergel łachmyto, myślałeś, że jak sprawisz sobie nowe łaszki to nikt cię nie pozna?! Heinz weź zabierz to ścierwo gdzie jego miejsce.

Drugi z oprychów spełnił prośbę kompana i zawlókł nieprzytomnego mężczyznę do jednego z bocznych tuneli. Cała scena wywołała falę śmiechu u zebranych w tunelu gości.

Sharlene chwyciła Doenitza pod ramię i uśmiechnęła się do jednego z drabów uwodzicielsko. Wolała się nie odzywać, dopóki wciąż może zostać na zewnątrz. Halfling wspominając widok wynoszonego Fergela przełknął ślinę bacząc aby nie popełnić żadnego błędu. Trzymał się blisko przy szlachcicu aby bardziej realnie oddać postać służącego.

Cała trójka nie przyciągając uwagi ochroniarzy dostała się do wnętrza jamy. Kiedy tylko wszyscy goście weszli do środka drzwi wejściowe zostały zamknięte. Pozostawiono przy nich jednego draba. Reszta rozproszyła się po lokalu. Główne pomieszczenie jamy stylem urządzenia przypominało karczmy ulokowane w lepszych częściach Altdorfu. Pomijając oczywiście brak okien. Po prawej stronie mieli szynkwas i kilka stolików, które jednak w tej chwili świeciły pustkami. Większość ludzi tłoczyła się przy kasach.

- Minie co najmniej kilkanaście minut zanim rozpocznie się pierwsza walka. Ja pójdę postawić nieco grosza, wy zachowujcie się naturalnie. Dla gości dostępna jest ta sala i pomieszczenie z areną. Jeżeli będziecie teraz próbowali zakraść się na zaplecze ktoś was zauważy. W pomieszczeniu z areną jest pewnie kolejnych dwóch lub trzech oprychów. Może jeden więcej. Moim zdaniem najlepszym sposobem dostania się na tyły będzie inauguracja zawodów. Hycel, jeśli jest, a w przypadku jego nieobecności Erwin Kier - jego zastępca - dzwoni by oznajmić rozpoczęcie meczu. Tłum i ochrona ruszą w stronę areny, obsługa - wskazał na barmana i wspomagające go dwie dziewczyny - będzie zajęta sprzątaniem stołów po gościach a kasjerzy zamykaniem stanowisk. Nasz mały koleżka mógłby wtedy dostać się na zaplecze. Oczywiście jest ryzyko, że ktoś z obstawy albo jakiś sługa będą w liczarni. Wtedy już po nas.

- Zostaw to nam - uśmiechnęła się Sharlene. - Idź obstawiać.

Szlachcic ruszył w stronę kas pozostawiając ich samych.

Sharlene wykonała gest dłonią, tak, żeby Oskar zobaczył, że ma ruszyć za nią, i usiadła przy jednym z wolnych stolików. Obejrzała się dookoła, przyglądając się całemu towarzystwu. Pamiętając swoją rolę Oskar odsunął krzesło zanim usiadła i zasunął po tym jak to zrobiła. Nie był dokładnie pewien czy aby nie zwracają na siebie uwagi, ale nie chciał się zbytnio rozglądać aby nie wywołać żadnych podejrzeń. Chcąc wyglądać naturalnie zapytał się:

- Może by się czegoś droga Pani napiła przed widowiskiem? - rzekł stojąc blisko.

Wyszczerzyła się wdzięcznie, nie mogąc opanować uśmiechu na to pytanie. Odpowiedziała miękko i cicho.

- Wina. - “Dobrze ci idzie” - dodała, poruszając ustami. "Tak dalej.” - Czerwonego.

Halfling ruszył przez powoli zapełniającą się salę w stronę szynkwasu. W tym czasie do stolika, przy którym siedziała dziewczyna podszedł bogato odziany jegomość, na oko czterdziestoletni. Zapamiętała go jeszcze przed wejściem do jamy. W tłumie wyłowiła kilku osobników mających problemy z zachowanie pozycji pionowej. Ten chwiał się najgorzej. Wyglądało na to, że jeszcze przed przyjściem tutaj spił się jak świnia. Nieproszony usiadł obok niej, postawił na stole opróżnioną do połowy butelkę wina i spytał:

- Witaj słonko, wyglądasz na taką co potrzebuje towarzystwa a tak się składa, że jestem dziś bez pary.

Jego oddech tak cuchnął alkoholem, że ledwo mogła patrzeć na wprost niego nie zatykając przy tym nosa.

- Przykro mi, skarbie, ale obawiam się, że cię nie stać na moje usługi - zmierzyła go wzrokiem starając się nie krzywić na odór, jakim w nią chuchnął.

W czasie, gdy Sharlene zajmowała się odganianiem mało czarującego adoratora halfling idąc w stronę szynkwasu wpadł na jednego z mocno pijanych już gości. Szybkim ruchem niziołek pozbawił go części gotówki, która nadzwyczaj luźno zwisała z okolic jego pasa. “W końcu za coś muszę zamówić to wino. Nie zabrałem sakwy a on wygląda na takiego co takich sakiewek ma tuzin” pomyślał ruszając ku barmanowi wspomaganemu przez dwie białogłowy. Oskar próbując podwędzić mieszek pijaczynie zrobił to jednak na tyle nieumiejętnie, że delikwent spostrzegł iż jest okradany. Odwrócił się w stronę niziołka i rzekł:

- Ty skurwysyński pokurczu. Łapę po cudze wyciągasz? Zaraz ci ją upieprzę przy samej dupie!

To mówiąc wykręcił Oskarowi rękę tak, że malec aż zawył z bólu i zaczął go ciągnąć w kierunku pomieszczenia z areną, gdzie przy wejściu stało dwóch ochroniarzy.

Niziołek szedł co prawda blisko pijanego człowieka, ale nie był wcale uległy jego próbom siłowego rozwiązania. Starając się wyrwać rękę szedł. Widząc blisko znajdujących się ochroniarzy zrobił rozdrażnioną minę patrząc na idącego obok niechluja.

- Drogi Panie po raz kolejny mówię, że szedłem zamówić trunek w sytuacji, gdy Pan się potknął i wpadł na mnie. Może jakby Pan se odmówił paru kieliszków wina byłoby lepiej z Pana inicjatywą. To nie moja wina - mówiąc to halfling starał się wyglądać na złego i rozdrażnionego.

“Wykidajło człowiek głupi. Pewnie zobaczą w jakim jest stanie i będę mógł coś wymyślić” pomyślał idąc dalej. Kiedy pijaczyna zawlókł go do dwójki drabów zaczął tłumaczyć co zaszło. Robił to jednak na tyle chaotycznie, że ci mieli problem ze zrozumieniem jego bełkotu.

- No widzicie chłopaki stoję sobie a pod szynkwasem a ten mikrus - wskazał na Oskara - próbuje mnie podp... - w tym momencie tak się zatoczył, że gdyby nie pomoc jednego z drabów runąłby na podłogę - ta mała kur...

- Dobra - odrzekł pierwszy z nich, krótko ścięty drągal z krzywo zrośniętym nosem - mały gadaj czego się szarpaliście.

- Właśnie zmierzałem ku szynkwasowi, gdy ten, zdaje się mocno już wstawiony, jegomość potknął się i na mnie wpadł. Potem zaczął mnie szarpać za dłoń coś mówiąc jednak pomimo usilnych prób nie zrozumiałem co chce mi przekazać. Ledwo sam tu doszedł. - powiedział Oskar patrząc na osiłka. - Czuję się urażony nie zważając na to jaki miał ku temu powód.

Oprych spojrzał krzywo na podpitego jegomościa po czym odrzekł:

- Spieprzaj dziadu zanim ci gnaty poprzestawiam.

Pijak zmierzył wzrokiem dwójkę ochroniarzy, jakby faktycznie oceniał swoje szanse w walce z oprychami. Jednakże instynkt samozachowawczy przeważył nad wywołaną nadmiarem alkoholu odwagą i dziad mrucząc pod nosem przekleństwa pod adresem całego małego ludu ruszył w stronę szynkwasu.

W międzyczasie Sharlene wciąż próbowała się pozbyć nachalnego adoratora.

- Nie mogę sobie przypomnieć skąd kojarzę twoją buźkę. Nie bywasz czasem w “Pod Spasionym Wieprzem”?

- Wyglądam na taką, co się włóczy po jakichś zatęchłych dziurach? Obraża mnie pan.

Po małym incydencie niziołek ruszył w stronę szynkwasu jednak z dala od niegodziwca, który był na tyle trzeźwy aby zwietrzyć jego próbę kradzieży. Podchodząc do wysokiej jak dla niskiego ludka lady halfling rozpoczął zwracając się do rozlewającego trunki mężczyzny:

- Witam oberżysto. Moja Pani z chęcią napiłaby się czerwonego wina. Mogę liczyć na kielich owego trunku? - rzekł z uśmiechem już niziołek patrząc na swego rozmówcę.

Mężczyzna napełnił kielich szkarłatnym trunkiem podając go niziołkowi.

Podejmując kielich Oskar ostrożnie obrócił się i ruszył w kierunku stolika przy którym siedziała jego towarzyszka. “Muszę uważać aby nie wylać wina” pomyślał starając się iść płynnie, ale również ostrożnie aby nie uronić nawet kropli. Kiedy wrócił pijaczyna, który się do niej przysiadł, próbował właśnie zaciągnąć ją do sali z areną.

- Choć złotko takich rzeczy jak tam to we “Wieprzu” się nie widzi. Dalej jestem pewny, że cię widziałem jak stamtąd wychodziłaś...

Zanim zdołał dokończyć wywód Doenitz zdążył wrócić. Gestem dłoni przywołał jednego z ochroniarzy.

- Ten natręt narzuca się mojej towarzyszce.

Oprych szybko wyprowadził jegomościa z sali. Szlachcic zwrócił się do nich:

- Powariowaliście? Powiedziałem, żebyście zachowywali się naturalnie a twój koleżka próbuje okradać ludzi? Śpieszno wam na tamten świat?

- Właśnie - ściszając głos z oburzeniem zwróciła się do Oskara. - Chcesz nas pozabijać? Mówiłam, żebyś ostrożniej niósł to wino, niezdaro! - dokończyła nieco głośniej. - Rozlałeś - rzuciła mu wymowne spojrzenie.

- Przepraszam Panią, ale w tym tłumie tak ciężko się porusza. - rzekł patrząc na nią beznamiętnie. Na jej wymowne spojrzenie nie zwrócił większej uwagi. “Jeszcze mało mnie znasz kochanie. Ja nie Ankarian, że się wystraszę braku piwa.” pomyślał udając pokorę przed szlachcicem.

- Ostrożniej proszę, następnym razem. Jeżeli w ogóle zlecę ci to po raz kolejny - zabrała mu kieliszek. Potem, jakby nigdy nic, uśmiechnęła się do Doenitza. - Idziemy?

- Najwyższa pora - odrzekł mężczyzna.

Ludzie powoli schodzili się do pomieszczenia z areną. Stoliki powoli pustoszały. Obsługa lokalu opróżniała je z pozostawionych naczyń. W porządkach pomagało im trzech spośród czterech kasjerów, którzy tego wieczoru obsługiwali gości. Ostatni opuścił na chwilę stanowisko i rozmawiał o czymś z ochroniarzem pilnującym drzwi wejściowych.

Sharlene znowu zajęła miejsce przy jednym ze stolików i zabrała się za wcześniej zamówione wino. Od czasu do czasu, kiedy była pewna, że któryś z kasjerów mógłby zauważyć, rzucała w ich stronę zachęcające spojrzenia.

- Przepraszam Pani korzystając z okazji, że jest mały tłok i pewnie nie będziesz mnie potrzebowała może pozwolisz mi udać się załatwić moje potrzeby? - rzekł służalczo niziołek do kobiety.

Zbyła go ruchem dłoni i powróciła do wcześniej podjętego zajęcia. Mężczyźni sprzątający salę, z której z każdą sekundą ubywało ludzi co chwili zerkali na dziewczynę trudno powiedzieć czy ze względu na jej wygląd czy dlatego że zajęła jeden ze środkowych stolików uniemożliwiając im wyczyszczenie całego lokalu. W końcu któryś z nich podszedł do Sharlene i spytał:

- Czy łaskawa pani zechciałaby przenieść się do pomieszczenia z areną? Spektakl zaraz się rozpocznie.

- Nie przyszłam tu patrzeć, jak zwierzęta się zagryzają, mój panie. Zapłacono mi za... nieco innego rodzaju dotrzymywanie towarzystwa, ale mój pan jest w tej chwili skupiony na czym innym. - Podniosła się i palcem zaczęła jeździć po jego klatce piersiowej. - Może... mógłbyś na tym skorzystać - uśmiechnęła się delikatnie.

Niziołek rozejrzał się dyskretnie po pomieszczeniu. Wiedział, że przy kasach nikogo nie ma, ale nie miał pewności co do samej liczarni lub co gorsza pokoju treserów, którzy mogą usłyszeć jak będzie ktoś próbował się dostać do środka. W pewnym momencie ruszył przed siebie. “W razie co powiem, że idę usługiwać Doenitzowi” pomyślał. Aby jednak wywołać wymieszanie na tyle spore, że Sharlene się wymknie musi coś zrobić. Idąc w kierunku wejścia na arenę niziołek potknął się o ławę przewracając się i lądując na boku.

- Mojee plecyy... - powiedział głośno udając próbę wstania, ale niestety musiał pokazać tak ogromny ból, że zwinął się w kłębek i skomlał.

Kilku kasjerów i jedna z dziewek podbiegli do leżącego na ziemi niziołka. Jedynie ochroniarze pozostali na miejscach beznamiętnie obserwując całą scenę. Kiedy większość tłumu znalazła się w sali z areną również oni przeszli do tamtego pomieszczenia. W sali pozostał tylko jeden z nich, ten który rozmawiał z kasjerem.

Sharlene rozejrzała się dyskretnie udając, że jest niezmiernie zaniepokojona stanem sługusa, po czym upewniwszy się, że nikt akurat na nią nie patrzy czmychnęła za ladę kasy i niemal na czworakach podeszła do drzwi, które według Doenitza prowadzić miały do liczarni. Uchyliła je starając się zrobić to jak najciszej i tylko na tyle, żeby móc się przecisnąć. Będąc już w środku zamknęła je równie ostrożnie i rozejrzała się dookoła.
 
__________________
Nie możesz być pewien swej racji, jeśli o argumentach swoich oponentów nie będziesz wiedział więcej od nich samych.

M. Friedman

Ostatnio edytowane przez stega : 19-01-2011 o 20:52.
stega jest offline  
Stary 19-01-2011, 09:29   #27
 
stega's Avatar
 
Reputacja: 1 stega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetny
Ankarian, Ernest, Eugen

Wszystko co mogło pójść źle poszło źle. A początkowo nic nie zapowiadało takiego obrotu wypadków. Chwilę po tym jak kareta zabrała niziołka i dziewczynę w stronę dzielnicy ubogich drugi powóz podjechał pod alejkę, w której się kryli i po tym jak cała grupa znalazła się w środku ruszył śladem pierwszego. Odstawił ich jedną przecznicę od miejsca, gdzie zatrzymała się pierwsza kareta.

Gdy pierwsza grupa zniknęła za drzwiami domu, w którym musiało znajdować się wejście do jamy pozostali odczekali kilkanaście minut zaczęli skradać się w tamtym kierunku. Po kilku minutach Ankarian wyszeptał do reszty:

- Ktoś za nami idzie. Co najmniej trzech.

- Jak daleko? - spytał Ernest.

- Kilkanaście metrów i zbliżają się.

Wkrótce dostrzegli cztery sylwetki wyłaniające się z alejki położonej po drugiej stronie ulicy. Po drugiej stronie placu, przy którym stał dom wypatrzyli kolejnych dwóch. Gdy tylko ta dwójka ich dostrzegła, ruszyli biegiem w kierunku drużyny. Nagle na ulicy zrobiło się tłoczno. W stronę trójki towarzyszy biegło w sumie siedem osób.

- Biegiem do domu! - rzucił Eugen

Ruszyli ile sił w nogach w stronę rudery. Dostali się do środka na kilka sekund przed dwoma zbirami, którzy mieli do nich najbliżej. Zaczęli gorączkowo rozglądać się po izbie w poszukiwaniu czegoś czym można by było zatarasować drzwi podtrzymywane w tej chwili przez Ernesta. Eugen przyciągnął spod przeciwległej ściany stół, którym obaj zablokowali wejście. Ankarian w ty czasie zdzielił w łeb zbira wychodzącego właśnie z piwnicy. Drab runął na ziemię. Po podłodze potoczył się niewielkich rozmiarów błyszczący przedmiot.

- Klucz - powiedział Eugen podnosząc go z ziemi - może nam się przydać. Ruszajmy do piwnicy. Czuję, że nasza barykada długo nie wytrzyma.

Tak jak się spodziewali na dole ulokowano podziemne przejście. Po jego otworzeniu cała grupa ruszyła wgłąb tunelu. Eugen, który wchodził jako ostatni zamknął drzwi i złamał klucz pozostawiając jego koniec w zamku.

- Te drzwi wyglądają na solidniejsze niż wejściowe. Ich sforsowanie powinno zająć im trochę czasu.

Jego przewidywania sprawdziły się. Napastnicy przez jakieś dziesięć minut usiłowali je wyważyć jednak bez powodzenia. W międzyczasie Ernest i Eugen z bezpiecznej odległości obserwowali ich starania a Ankarian ruszył przodem w poszukiwaniu potencjalnych dróg ucieczki. Pozostali dołączyli do niego po jakimś czasie. Tunel prowadził do obszernej sali stanowiącej pozostałość po ciągnących się niegdyś pod tą częścią miasta kanałach. Na drugim końcu znajdowały się sporych rozmiarów wrota. Dochodził zza nich gwar rozmów. Dotarli do Jamy. Postanowili tu zostać. Ankarian miał nasłuchiwać co się działo wewnątrz by w razie czego mogli przyjść z pomocą reszcie drużyny.

Nie musieli czekać długo. Wkrótce z wnętrza lokalu zaczęły dochodzić wrzaski. Usłyszeli huk eksplozji. Dźwięk dochodził od strony wejścia do tunelu.

- Wygląda na to że znaleźli sposób na otwarcie drzwi - powiedział Ernest - my musimy sforsować te zanim oni tu dobiegną...

Oskar

Gdy tylko Sharlene zniknęła za drzwiami Oskar uśmiechnął się pod nosem, nie za długo jednak, by przypadkiem nikt tego nie zauważył. W czasie gdy kontynuował swoje przedstawienie dostrzegł, że jeden z kasjerów, ten który rozmawiał z Sharlene najwyraźniej dostrzegł gdzie zniknęła dziewczyna i podążył jej śladem.

Wiedząc, że nie może dopuścić aby jej ktokolwiek przerywał niziołek podjął ostateczną próbę zwrócenia na siebie jego uwagi. Jak mężczyzna przechodził obok Oskar złapał go za nogawkę w okolicy kostki, wyprostował i rzekł podnosząc głowę:

- Mógłby mi Pan pomóc usiąść? - powiedział to powoli, udając okropny ból i chcąc wywołać politowanie u kasjera.

Mężczyzna zawahał się na chwilę, jednak spełnił prośbę niziołka. W międzyczasie Doenitz, który miał już udać się w stronę trybun, widząc rozgrywającą się scenę wrócił. Nieobecność Sharlene nie uszła jego uwadze, toteż by kupić jej nieco więcej czasu podszedł do kasjera i wymierzył mu siarczysty policzek.

- Ty chamie! Jak śmiecie tłuc mojego lokaja.

- Ależ łaskawy panie on sam...

- Nie tłumacz się gnido tylko zostaw go w spokoju.

Wydawało się, że biedak przerażony gniewem szlachcica kompletnie zapomniał o dziewczynie. W miejsce gdzie rozmawiali zbiegło się jeszcze dwóch ochroniarzy i kolejna dziewka. Po kilku minutach tłumaczeń udało się załatwić sprawę i obaj udali się na arenę.

- Było blisko - wyszeptał Doenitz - od tej pory będą mieć nas na oku więc bez podbierania sakiewek i tym podobnych.

- Rozumiem. Przecież nie jestem kleptomanem... - wyszeptał z dziwnym grymasem hobbit.

Zasiedli na trybunach. Widok na arenę był marny. Znad głów ludzi tłoczących się przy barierce mogli dostrzec tylko jej przeciwległy kraniec. Za to bez większych problemów mogli obserwować wszystkich ochroniarzy a było ich tu czterech oraz znajdującą się na wprost lożę. Doenitz wskazał zasiadającą tam trójkę mężczyzn.

- Widzisz tego olbrzyma z blizną? - wyszeptał do niziołka wskazując rosłego jegomościa, którego twarz szpeciła ciągnąca się przez całą lewą stronę blizna - to właśnie hycel - ten chudzielec obok niego, z gębą jak szczur, to Erwin. Jest jego zastępcą i pod nieobecność Icheringa to on rządzi jamą. Grubas, którego pewnie widziałeś już przy wejściu nazywa się Eckhard. Jest urzędnikiem na dworze imperatora i starym znajomym mojego świętej pamięci ojca.

W czasie gdy Doenitz opisywał mu kolejne persony zgromadzone w loży niziołek dostrzegł młodą kobietę wchodzącą do pomieszczenia. Była ubrana wieczorową suknię a na plecy miała narzuconą bordową pelerynę. Sądząc po twarzy miała jakieś 20-25 lat. Jej włosy były podobnej barwy co roztopiona miedź, której niziołek naoglądał się gdy jeszcze pracował z khazadami.

- Jej nie znam. Pewnie kurtyzana wynajęta by towarzyszyć hyclowi lub Eckhardowi.

- Ciekawe jak idzie naszej damie dworu... - zadumał się niziołek.

“Wiedziałem, że Eckhard mi coś mówi! To nazwisko było w dzienniku Kempera!” pomyślał natychmiastowo niemal zwracając się do szlachcica:

- Czegoś tu nie rozumiem. Szanowany, nadworny urzędnik trzymający z kimś takim jak hycel? Dziwne jak na mój gust. - powiedział cicho patrząc przez chwilę w stronę loży. - Może jest kimś więcej niż zwykłym sługą Imperium?

Doenitz z trudem powstrzymał się od śmiechu

- Zaprawdę niziołku niewiele wiesz o ludziach. Ta rozrywka może ci wydać wulgarna i obrzydliwa jednak prawda jest taka, że bez względu stan czy majątek większość chętnie zapłaci by zobaczyć krew. W tej sali widzę czterech mistrzów gildii, co najmniej pięciu kupców i jednego lektora z uniwersytetu. Hmm o proszę - rzekł wskazując na starca opartego o barierkę - jest nawet sigmaryta. Słyszałem, że ten dziadyga przesunął godziny rozpoczęcia nabożeństw w swojej świątyni by tylko móc być na walkach.

- Kupcom i mistrzom gildii może i się nie dziwię. Każdy twardy człowiek pewnie wymaga odrobiny adrenaliny, którą zapewnia mu walką i obstawiane kosztowności. Jednak dziwi mnie, że bywają tu takie osoby jak kapłani czy urzędnicy jak wymieniony lektor czy Eckhard.

- Eckhard to stara świnia. To że znał mojego ojca nie oznacza, że ja go lubię. Ponoć ukradł z imperialnego skarbca więcej złota niż wynosił łączny żołd reiklandzkich pułków dwa lata temu podczas Burzy. Robił to jednak na tyle umiejętnie, że do tej pory nikt go nie złapał. Chodzą słuchy, że on jest jednym z ludzi, którzy pomogli hyclowi zbudować jego interes i trzymają straż z daleka.

- Posiadając takie bogactwa Eckhard pewnie mógłby przekupić każdego strażnika włącznie z głównodowodzącym aby nie zbliżali się do jamy. Myślałem, że imperialny wywiad czy choćby zwykli bankierzy Imperatora mają wszystko pod kontrolą jeżeli chodzi o wydatki. Ja jednak wolę się w to nie zagnieżdżać, bo mnie od samego myślenia głowa rozboli. Ludzie mają tyle a wydają to na coś takiego jak walki psów... Daleko nam do was. - powiedział niziołek cały czas zastanawiając się jak wyciągnąć więcej z szlachcica na temat Eckharda.

Rozmowę przerwał im hycel. Ichering podszedł do barierki, podniósł z podłogi niewielki dzwon i zamachnął się z całej siły. Gawiedź zawyła z radości.

- Szanowni państwo! Witajcie w Jamie! Dziś przygotowaliśmy dla was trzy walki. W pierwszej z nich wezmą udział nasze dwa najnowsze nabytki: Etrix i Henger.

Doenitz podszedł do barierki i gestem dłoni nakazał niziołkowi podążyć za nim. Oskar wypełnił wolę Pana jednak nie był pewien czy chce to widzieć. Jak obaczy ten krwawy bój nie może niczego analizować. Dziwił się Sharlene, ale po głębszym zastanowieniu dla niego też wydaje się to bestialskie - odbierać życie za pieniądze. “Na szczęście lata spędzone wśród krasnoludów zdołały mnie trochę zahartować” przemknęło mu przez myśl po czym podszedł do barierki.


Drzwi po bokach areny otworzyły się. Dwaj mężczyźni wyszli na środek prowadząc sporych rozmiarów psy próbujące za wszelką cenę zerwać się ze smyczy. Niziołek widział już kiedyś takie zwierzęta. Imperialna szlachta używała ich do polowań. Gdy tylko każdy ze zbirów puścił swojego podopiecznego zwierzęta ujadając rzuciły się na siebie. Cała walka trwała raptem kilkanaście sekund. Większy z psów przegryzł drugiemu gardło rozrywając przy okazji tętnicę. zwierze zmarło skomląc a jego krew zabarwiła sporą część piasku, którym wyłożono dno areny na czerwono. Publiczność liczyła chyba na nieco dłuższy spektakl gdyż pokonane zwierze nie zdążyło jeszcze skonać gdy rozległa się fala gwizdów i gniewnych okrzyków. Hycel również nie wyglądał na zadowolonego. Wyszeptał coś chudzielcowi. Ten zaś niczym wystrzelony z procy pomknął w stronę zaplecza. Eckhard przeklął pod nosem. Tylko kobieta obserwowała całe zajście nie okazując emocji.

- Zdaje się, że coś nie poszło po myśli twórców widowiska. Krótka walka nie zadowala głodnego krwi tłumu... Nie dobrze. Może zamiast trzech walk w rekompensacie zorganizują cztery... - rzekł jeszcze nie świadom dokładnie sytuacji niziołek widząc podrygujące w spazmach ciało konającego psa. - Myślałem, że będę mógł na to normalnie patrzeć. Myliłem się... - powiedział patrząc jakby przez to całe widowisko halfling. “Jednak halfling to halfling. Nie ważne jak zahartowany zawsze czuły na cudzą krzywdę. Nienawidzę krwi i przemocy” pomyślał rozglądając się nieobecnym spojrzeniem.

- Szlag by to - zaklął pod nosem Doenitz - jeżeli wszystkie walki będą tyle trwały, a wierz mi trzecia będzie równie krótka bo walczy champion Icheringa, twoja przyjaciółka będzie miała dużo mniej czasu na wykonanie zadania niż przypuszczaliśmy.

- Na szczęście hycel nie wygląda mi na mistrza organizacji więc zdaje się, że samym przerwom między walkami możemy zaufać. Wierzę w nią. Musi jej się udać. Nie po to robiłem z siebie wariata przebierając się w to i rozgrywając to całe przedstawienie z bólem pleców aby teraz miało nam się nie udać. Zobaczysz, wszystko się uda. - powiedział jak zwykle optymistycznie nastawiony niziołek.

- Nic nie rozumiesz. Nie ma żadnych przerw. Wszystkie zakłady obstawiane są na cały wieczór. Jak tylko zabiorą psa i sprzątną ścierwo hycel dokona prezentacji i rozpocznie się kolejne starcie. Jeżeli następna walka tyle potrwa będziemy musieli coś zrobić.

- Droga Esmeraldo. Jeżeli masz rację to może jej zostać zaledwie parę minut albo i mniej. Jak druga walka pójdzie tak samo szybko trzeba będzie jakoś spowolnić występ. - odparł hobbit martwiąc się troszkę o zdrowie jego i Sharlene jak wpadną przy tym zadaniu.

Sharlene

Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu. Na szczęście dla niej nie zastała nikogo w środku. Całe wyposażenie tego pokoiku stanowiły trzy szafy dwa biurka, każde wyposażone w pokaźnych rozmiarów liczydło. Wewnątrz szaf piętrzyły się sterty dokumentów. Przejrzała kilka z nich by sprawdzić czego dotyczą. Wyglądało na to, że zważywszy na profil działalności hycel prowadził dosyć szczegółową księgowość. Oprócz drzwi, którymi się tu dostała w pomieszczeniu były jeszcze większe i mniejsze. Wedle mapy dostarczonej przez Doenitza te większe prowadzić miały na niższy poziom. Mniejsze do komórki. Użycie w stosunku do niej określenia skarbiec dziewczyna uznała za grubą przesadę. Patrząc z zewnątrz komora mogła mieć najwyżej metr na dwa. Za to drzwi broniące dostępu do niej sprawiały wrażanie solidnych.

Kusiło ją to, co mogła znaleźć za nimi, ale opanowała się, kiedy przypomniała jej się sytuacja z Oskarem i zapitym bywalcem tego miejsca. Skierowała się ku drzwiom, za którymi znajdować się miały schody na dół. Nacisnęła klamkę w nadziei, że będą otwarte. Ustąpiły pod jej naciskiem. Po ich otworzeniu ujrzał ciemny wąski korytarz z kolejnymi drzwiami na końcu. Po cichutku zeszła po schodach i przyłożyła ucho do kolejnych drzwi. Chciała sprawdzić, czy ktoś jest w środku, zanim spróbuje się tam dostać. Słyszała tylko powarkiwania psów toteż starając się wywołać możliwie najmniej hałasu otworzyła drzwi i rozejrzała się po wnętrzu pomieszczenia. Wzdłuż ścian ustawiono klatki dla zwierząt, z których większość była w tej chwili pusta. W zaledwie trzech kojcach dziewczyna dostrzegła zwierzęta. Jeden z psów spał - ten ulokowany w rogu pomieszczenia. Drugi, zaraz obok niego, pochłaniał zawartość postawionej tuż przed jego klatką miski. Trzeci, którego klatka stała tuż przy następnych drzwiach wiodących według planu do pomieszczenia treserów, wyciągnął łeb pomiędzy pręty tak daleko jak to było możliwe i powarkując bacznie obserwował każdy ruch Sharlene. Za jego kojcem dziewczyna dostrzegła kolejne drzwi - te wiodące na arenę, z której dało się słyszeć powarkiwania psów i wrzawę zgromadzonego ponad nimi tłumu. Zrobiła przed siebie parę kroków, z żalem w sercu patrząc w oczy spoglądającego na nią zwierzęcia.

- To nic osobistego - mruknęła smutno. Podeszła do pierwszego z brzegu kojca i spojrzała na psa.

Była w stanie jedynie westchnąć boleśnie na jego widok. Opamiętawszy się podeszła do drzwi prowadzących do pokoju treserów i podobnie jak chwilę temu przystawiła ucho do drzwi. Usłyszała jedynie szmery. Pokój prawdopodobnie był pusty. Jeżeli ktoś tam był to zachowywał się bardzo cicho. Wrzaski dochodzące z areny utrudniały rozeznanie się w sytuacji.

Wzięła głęboki oddech. Wyjęła z buta sztylet i ukryła go w rękawiczce od wewnętrznej strony dłoni. Schowała rękę za plecami i po cichutku uchyliła drzwi. Spojrzała przez szparę. W środku dostrzegła tylko stół, na którym stały dwa kufle oraz znajdujące się na wprost drzwi do następnego pomieszczenia. Kiedy powoli zaczęła uchylać drzwi ktoś stojący z drugiej strony mocno na nie naparł. Sharlene uderzyła głową o ścianę i straciła przytomność. Nie na długo jednak. Poczuła coś mokrego na twarzy. Smród taniego piwska w nozdrzach. Ktoś musiał jej to wylać na głowę. Siedziała na krześle w pokoju, do którego próbowała się zakraść. Za nią stał dryblas, jeden z tych którzy pilnowali tunelu. Po przeciwnej stronie stołu siedział chudzielec o rysach twarzy, które przywodziły na myśl szczura. Obok niego stał kolejny ochroniarz.

- Mówicie, że od jak dawna tu jest?

- Raptem kilka minut. Roger złapał ją chwilę przed tym jak tu zszedłeś.

- Nie zapytam cię kto cię przysłał bo co do tożsamości twoich zleceniodawców nie mam najmniejszych wątpliwości. Pytanie tylko skąd wiedziałaś gdzie trzymamy psy. Gadaj prędko od kogo to wyciągnęłaś. Jednej z dziewek. A może któregoś z kasjerów?

Strzepnęła mokre włosy z twarzy.

- Czemu nie podejrzewasz owych zleceniodawców? Oni są jedynym źródłem moich informacji.

- Tak też może być. Zabieramy ją na górę. Ichering zdecyduje czy ma być kolejną atrakcją wieczoru czy też zafundujecie jej wycieczkę po Reiku.

Ruszyli w stronę schodów. Pierwszy chudzielec, za nim Sharlene trzymana przez jednego z ochroniarzy. Gdy szczurkowaty jegomość otworzył drzwi na piętro dostrzegli odzianego w łachmany starca schodzącego na dół.

- Do ciężkiej cholery ci z góry niczego nie potrafią upilnować. Jak tak dalej pójdzie zlezie się tu połowa mętów z okolicy. Wypieprzaj stąd śmieciu zanim...

Nie dokończył. Na oczach Sharlene jego głowa oderwana niewidzianą siłą oddzieliła się od reszty ciała. W nozdrzach poczuła zapach jaki zwykle panował na dworze po przejściu burzy. Czuła jak powietrze wokół niej gęstnieje i robi się coraz ciemniej. Psy zaczęły wyć jak opętane. Ochroniarz który ją trzymał rzucił się z nożem na nieznajomego. Nie zdążył przebyć połowy drogi, gdy usłyszała chrzęst łamanych kości i drab zwalił się na ziemię. Jego kompan uciekł. Starzec podszedł do niej chwycił ją mocno za szyję i spojrzał prosto w oczy.

- Śmierdzisz nim. Czułem to jeszcze zanim wszedłem do tej zawszonej nory.

Mimo, iż przez cały czas ich lica dzieliło ledwie kilka centymetrów nie była w stanie zapamiętać żadnego szczegółu z jego twarzy.

- Sprawdzimy, co też może siedzieć w takiej ślicznej główce.

Ból który poczuła w tym momencie nie dał się porównać z niczym co przeszła do tej pory, niczym tysiące ostrzy jedno po drugiej przeszywające jej głowę.

- Same śmieci. Nic nie wiesz. Może z pokurczem na górze pójdzie mi lepiej.

Ból minął. Starzec ruszył schodami w górę. Dziewczyna ledwie trzymając się na nogach oparła się o ścianę. Kiedy nieznajomy zniknął za drzwiami i w głowie przestało jej huczeć postanowiła jak najszybciej się stąd wydostać. W tedy usłyszał wściekłe ujadanie dochodzące z sąsiedniego pomieszczenia. Krzyk ochroniarza:

- Poradź sobie z nimi, skurwysynu!

Spojrzała w stronę, z której dobiegał wrzask. Drzwi w pomieszczeniu treserów wiodące do komnaty ulokowanej po przeciwnej stronie areny były otwarte na oścież. W stronę dziewczyny biegła teraz sfora psów, które drugi z oprychów wypuścił z zamiarem wysłania ich na nieznajomego. Nie namyślając się długo zamknęła drzwi wiodące do pokoju treserów.

- Cholera - zaklęła pod nosem.

Dwoma susami pokonała odległość do drzwi na górę, zatrzasnęła je za sobą i pobiegła na górę przeskakując po dwa stopnie. Zamknęła za sobą drzwi od liczarni i zablokowała je krzesłem. Wzięła głęboki oddech, zza drzwi dobiegało ją ujadanie psów. Wystawiła głowę zza drzwi do sali dla gości i rozejrzała się.
 
__________________
Nie możesz być pewien swej racji, jeśli o argumentach swoich oponentów nie będziesz wiedział więcej od nich samych.

M. Friedman

Ostatnio edytowane przez stega : 23-01-2011 o 10:32.
stega jest offline  
Stary 19-01-2011, 09:32   #28
 
stega's Avatar
 
Reputacja: 1 stega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetny
Oskar

Po zaprezentowaniu uczestników kolejnego starcia hycel zasiadł na krześle i zaczął tłumaczyć coś szeptem Eckhardowi. Szczęśliwie dla ich misji walka trwała dosyć długo. Upłynął ponad kwadrans zanim jeden z psów wykrwawił się z powodu odniesionych ran. Publika szalała. Wesołym okrzykom zwycięzców towarzyszyły przekleństwa tych, którzy postawili na przegranego. Tym razem jednak coś poszło nie tak. Zamiast jak poprzednio uprzątnąć truchło i odprowadzić zwycięskiego psa na arenie nie pokazał się żaden ze zbirów Icheringa. Wśród gawiedzi zapanowała konsternacja. Z dołu dochodziło wściekłe ujadanie psów ulokowanych w pomieszczeniach pod areną. Po dłuższej chwili Ichering opuścił lożę, podszedł do jednego z ochroniarzy i wydał mu szeptem jakieś polecenia.

- Mam przeczucie, że coś poszło nie tak. Może powinniśmy przejść bliżej tłumu bądź udać się po jakiś napój. Jak uważasz? Mam iść kupić jegomościowi może trochę wina? Będę mógł podejrzeć co się dzieje.

- Idź. Jeżeli walki zostaną przerwane na dłuższą chwilę tłum rozejdzie się po sali. Jedni spróbują odzyskać pieniądze za zakład na ostatnią walkę, inni pójdą się napić. Nikt nie będzie zwracał na ciebie uwagi.

- Dobrze. Zatem idę się rozejrzeć. W razie czego mam tu wrócić czy spotkamy się w sali z kasami?

- Jeśli walki zostaną za chwilę wznowione wrócisz tutaj w przeciwnym wypadku spotkamy się na sali.

Niziołek skinął głową i dyskretnie, nie zwracając niczyjej uwagi udał się z powrotem do pomieszczenia z szynkwasem. Po drodze Oskar starał się uchwycić każdy szczegół w zachowaniu służby jamy. Podejrzewając, że największe zamieszanie może wystąpić w okolicy wejścia do liczarni udał się “po coś do picia”.

Kiedy wkroczył do sali dostrzegł, że głównych wrót nie pilnuje żaden ochroniarz. Za szynkwasem nie stał oberżysta. Ani śladu po którymkolwiek z kasjerów. Podszedł bliżej kontuaru. Zaszedł z boku by sprawdzić czy aby nie został tu sam.

- Proszę proszę, ciebie właśnie szukałem.

Niziołek odwrócił się. Stał przed nim mężczyzna odziany w łachmany. Poczuł jak powietrze wokół niego gęstnieje. Nagle zrobiło mu się zimno. Niczym porwany przez niewidzialnego napastnika Oskar poszybował w powietrze. Zatrzymał się na wysokości mniej więcej metra. Mimo iż mężczyzna stał ledwie kilka metrów od niego malec nie był w stanie zapamiętać żadnego szczegółu jego fizjonomii.

- Czuję na tobie jego myśli. Ciekawe czy uda się wyciągnąć z ciebie więcej niż od tamtej.

Oskar poczuł trudny do opisania ból. Niczym tysiące ostrzy przeszywających jego umysł.

- Hmm... Nic ale nie szkodzi. Wcześniej czy później znajdę sposób by go odnaleźć. W międzyczasie radziłbym nie wchodzić mi w paradę.

Ta sama siła, która przed chwilą wyrwała go w powietrze rzuciła nim teraz o ścianę. Mężczyzna skierował się w stronę areny. Z chwilą gdy Oskar zebrał wystarczająco sił by wstać dostrzegł poobijaną Sharlene wychodzącą z zaplecza.

Sharlene, Oskar

Dostrzegła niziołka. Mały ledwo stał na nogach. Z pomieszczenia, w którym mieściła się arena zaczęły dochodzić krzyki przerażonych ludzi. Podbiegła do niego, zatrzaskując za sobą ostatnie z napotkanych po drodze drzwi.

- Oskar, żyjesz?

- Tak, ale mało brakowało. Jakiś świr ubrany jak łachman mnie zaatakował. Uhh... - powiedział cicho malec trzymając się za głowę. - Rzucał mną nawet mnie nie dotykając. Obawiam się, że mamy do czynienia z magią. Łeb mi pęka... - niziołek nie wiedział co go najbardziej boli, bo po uderzeniu o ścianę bolało go niemal wszystko. - Ty też go spotkałaś?

Pokiwała głową. Już jej nie bolało, ale samo wspomnienie tego zdarzenia było nieprzyjemne na tyle, żeby nie chciała o nim myśleć.

Wszyscy

W chwilę po tym gdy niziołek skończył mówić drzwi wejściowe do jamy otworzyły się z trzaskiem i do środka wbiegła trójka ich towarzyszy.

- Za chwilę będziemy mieli na karku jakiś tuzin zbirów. Macie jakieś pomysły jak stąd nawiać?

W sąsiednim pomieszczeniu, gdzie mieściła się arena ludzie wrzeszczeli jak opętani. Ci, którym udało się stamtąd uciec pędzili biegiem w stronę wejścia. Część uciekinierów ruszyła do liczarni. Wkrótce dobiegł do nich Doenitz, którego prawa ręką była zdeformowana jakby ktoś pogruchotał ją młotem kowalskim. Bywalcy Jamy, którzy mieli mniej szczęścia byli, jeden po drugim, rozdzierani na strzępy przez odzianego w łachmany szaleńca. Oskar rozejrzał się uważnie.

- Jeśli szukasz Eckharda albo hycla to albo nie żyją albo mieli w tej loży wyjście, o którym nic nie wiedziałem - wydyszał szlachcic. - Co to za jedni? - spytał patrząc na elfa i dwóch pozostałych - zresztą nieważne. Na co czekacie? Ruszamy do wyjścia!

- Tędy? - wskazała Sharlene na drzwi, za którymi znajdować się miał jeden z dwóch otworów na nieczystości.

- A czemu nie na wprost?

- Przyjaciele mówią, że tamtędy biegnie ku nad z tuzin zbirów. A zatem do srocza, jakby powiedział mój długobrody przyjaciel Tregor! - zapowiedział swój zamiar niziołek.

- Szlag by to.

Doenitz ruszył w stronę zaplecza. Sharlene pobiegła za nim, za nimi ruszyła reszta ekipy. Ulokowany na zapleczu otwór na nieczystości zabezpieczono kratką, szczęśliwie dla nich nie chronioną przez żaden zamek. Każde z nich kolejno wchodziło do środka. Najpierw Doenitz, potem Sharlene, następnie Oskar, Eugen , Ernest i Ankarian. Tunel opadał pod kątem ok czterdziestu pięciu stopni więc zjeżdżali jedno po drugim nabierając coraz większej szybkości. Podróż zakończyli po kilku kilkunastu sekundach w bajorze, do którego prowadził tunel. Stamtąd ruszyli na poszukiwanie najbliższego wyjścia z kanałów. Po jakimś czasie udało się znaleźć miejsce gdzie nieczystości uchodziły do Reiku. Wyszli na zewnątrz i zaczęli możliwie najszybciej oddalać się od tego miejsca. Byli na granicy pogorzeliska. Niemal pod murami miasta. Do “Wron” mieli stąd do godziny piechotą.

- Ufff... Było blisko. Do tego jak my wyglądamy. - powiedział śmiejąc się niziołek. - Duża wykonałaś zadanie? Od kiedy Cie zobaczyłem to mnie nie opuszcza.

- I co ci tak wesoło? - zmarszczyła brwi. - Marzyłam, żeby ten dzień zakończył się kąpielą w gównie... Nie, nie udało mi się zatruć karmy, ale biorąc pod uwagę rozróbę, jaką zgotował nam ten człowiek myślę, że to bez większej różnicy.

- Różnica jest i to spora. Mimo to wydaje mi się, że wesołych braci zadowoli wynik naszej wyprawy... - dodał Oskar.

- Podsumujmy - głos zabrał Doenitz - Jama zniszczona. Po tym co zrobił ten człowiek każdy normalny altdorfczyk będzie omijał to miejsce szerokim łukiem. Hycel albo nie żyje albo jest kaleką albo jeszcze długo będzie lizać rany. Tak myślę, że nie będą mieć zastrzeżeń co do sposobu w jaki wykonaliście zlecenie.

- Jak tam pańska ręka? To nie wygląda najlepiej... - powiedział hobbit. - Może odprowadzić Pana gdzieś w bezpieczne miejsce? Gdzieś gdzie będzie bezpiecznie i udzielą Panu pomocy? - pomyślał na głos malec. - Moje rany nie są raczej ciężkie. Parę otłuczeń.

Doenitz spojrzał na zdeformowaną rękę.

- Ten bydlak nawet mnie nie dotknął... Nie nie musisz mnie odprowadzać. Sam o siebie zadbam. Stracona ręka to niewiele w zamian za zwrócone życie. Bywajcie - powiedział ruszając w swoją stronę - jeśli zostaniecie w stolicy radziłbym omijać tą okolicę. Jeżeli Ichering żyje zyskaliście tego wieczora potężnego wroga...

Wracając do karczmy niziołek i dziewczyna opowiedzieli pozostałym o tym co zaszło w Jamie. Gdy dowlekli się do „Wron” był środek nocy. Po drodze obmyli się w Rieku by zmyć z siebie choć odrobinę szlamu jakim byli pokryci. Mimo to smród nieczystości nie chciał ich opuścić jeszcze długo po tym jak każde z nich wzięło kąpiel.


Następnego dnia gdy zeszli na śniadanie oberżysta poinformował ich, że mają gościa. Przy stole w rogu sali czekała na nich kobieta w wieku około trzydziestu lat. Miała pociągłą twarz obsypaną piegami, lekko zadarty nos i duże piwne oczy. Kaskada kręconych włosów w kolorze miedzi opadała jej na ramiona. Była odziana w bordowy płaszcz, na brzegach ozdobiony złotymi wzorami i suknię tej samej barwy.

- Pamiętam cię - powiedział Oskar - to ty wczoraj w Jamie siedziałaś obok hycla.

- Zgadza się. Nazywam się Diana Valnor i myślę, że wy i ja szukamy tego samego człowieka.
 
__________________
Nie możesz być pewien swej racji, jeśli o argumentach swoich oponentów nie będziesz wiedział więcej od nich samych.

M. Friedman

Ostatnio edytowane przez stega : 23-01-2011 o 12:51.
stega jest offline  
Stary 23-01-2011, 23:14   #29
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
W przeddzień wyjścia do jamy Oskar zajmował się swoją nową pasją - hazardem. Z samego rana miał się spotkać z Ottonem wraz z którym mieli zagrać w kości u jakiegoś człowieka w piwnicy. Spotkali się na parterze "Trzech Wron" aby zjeść, pogadać a potem spokojnie ruszyć ku domostwu ich współgracza.

Po zamówieniu jadła Oskar przeszedł do jednego ze stolików.

- Jak myślisz? Daleko mi jeszcze do niziołków z "Pod dobrej karty"? - zagadnął Ottona.

- Wiesz co... W zasadzie wiesz już tyle samo. Wszystko co mogłem Ci przekazać. Pozostała tylko praktyka. Jak będziemy tak często grywać już niedługo mało kto będzie mógł z tobą wygrać. A moje nauki jak? Myślisz, że robię postępy? - odparł człowiek.

- Pewnie, że tak. Wy ludzie, macie takie duże, mniej poręczne dłonie więc może dlatego ciężej wam to opanować. Ty jednak zaczynasz nabierać wprawy i myślę, że już niedługo twoje nauki się skończą. Będziesz mógł wykorzystywać opanowane umiejętności, nawet w grze. - powiedział niziołek dziękując kobiecie, która przyniosła im jedzenie.

***

Gra szła Oskarowi nad wyraz dobrze. Na paręnaście partii rozegranych w domostwie Ulricha, wygrał większość z nich. Najwyraźniej szczęście malcowi dopisywało tego dnia. Jak zwykle dobrze się bawiąc niziołek nie zwracał uwagi na upływ czasu i wrócił do "Wron" dopiero w porze obiadowej.

***

Po zjedzeniu obfitego posiłku Oskar postanowił nieco poczytać. Jako, że dawno nie miał styczności z krasnoludzkimi pismami udał się do Wolfganga. Był to starszy jegomość mieszkający w dzielnicy kupieckiej i kolekcjonujący różnego rodzaju pisma.

Po dotarciu pod dom starca halfling zapukał w solidne drzwi wyczekując na gospodarza. Po chwili drzwi się otworzyły. Stał w nich starszy mężczyzna ubrany w brązowy kubrak w binoklem na lewym oku.

- Witam Mały. W czym mogę Ci pomóc? - rzekł z sporą jak na starca werwą człowiek.

- Witaj Wolfgang. Chciałbym pożyczyć jakieś pisma jeżeli takowe posiadasz. Mogę wejść? Nie lubię gadać na zewnątrz. - powiedział halfling rozglądając się po mało ruchliwej uliczce.

- Ależ proszę, wejdź. - powiedział gospodarz wchodząc do środka.

W środku halflinga oczom ukazał się gabinet Wolfganga. Każda ze ścian w większości była zaopatrzona w półki i szafki, na których stały książki. Jedne pisma były starsze, inne wyglądały na całkiem nowe. Oskar bardzo szanował starszego człowieka, którego wiedza była bezcenna i często bardzo przydatna. Tym razem jednak niziołek chciał pożyczyć jakiś tom napisany w Khazalidzie. Siadając na jednym z trzech krzeseł w pomieszczeniu starzec rozpoczął dialog:

- Więc? Jakie dokładnie pisma Cie interesują? Nie muszę Ci wspominać, że jak zwykle musiałbyś mi dać w zastaw inne księgi. - rzekł starzec patrząc na hobbita.

- Chciałbym pożyczyć pewną księgę napisaną w języku krasnoludów. Mam przy sobie dwie księgi, które mogą Cie zainteresować. - mówiąc to niziołek podał Wolfgangowi książki na temat historii Reiklandu.

Starzec ostrożnie chwycił wolimy i obracając je przeczytał początkowe parę zdań każdej z nich. Oczywiście, jak zwykle, w zadziwiająco szybkim tempie.

- Obawiam się mój drogi, że mam bardzo podobne księgi i nie będą one dla mnie aż tak przydatne jak rzadko spotykane księgi autorstwa Dawich. Jednakże coś mnie bardzo zainteresowało w tym co mówisz... - starzec chwilę się zastanawiał a gdy chciał kontynuować halfling mu się wtrącił.

- Zapomniałbym. Mam dla Ciebie trochę tytoń grubokrojonego jaki kiedyś lubiłeś. - powiedział z uśmiechem malec.

- Dziękuję. Nadal lubię palić aczkolwiek nie za często mam na to czas. Ostatnio zbieram informację na temat wojen krasnoludzko-elfickich nazywanych przez elfy "wojną o brodę". - odparł starzec. - Jednak dopiero, gdy wspomniałeś o Khazalidzie coś mi zaświtało. Znam jedynie elficką stronę medalu! - nagle ożywszy uczony kontynuował. - Nie znam języka krasnoludów przez co nie mogę poznać jak oni opisują tamte wydarzenia.

- W takim razie mam dla Ciebie propozycję. Ja pomogę Ci w nauce języka krasnoludów, ty natomiast poznasz mnie z podstawami Eltharina. Zawsze chciałem się go nauczyć, ale jak wiesz obracałem się cały czas wśród krasnoludów a oni nie przepadają za długouchymi. - powiedział hobbit.

Starzec zdawał się zastanawiać. Wstał, podszedł do jednej z półek i wziął z niej wiekowe tomiszcze. Podchodząc z powrotem do halflinga rzekł:

- Zatem zaczynajmy, Mały. - otwierając księgę dodał. - Nie mam wyboru więc: Umowa stoi.

***

Niestety zaraz po zapoznaniu tajemniczej panny nazywanej Dianą Valnor Oskar musiał opuścić "Trzy Wrony". Nie było to miłe z jego strony, ale niestety widok bladego jak kreda Ottona zmusił go do opuszczenia tawerny. Człowiek zaprowadził halflinga do pokoju na piętrze, gdzie po parokrotnym spojrzeniu za zasłony zaczął:

- Słuchaj Oskar. Nie wiem w co się wpakowałeś, ale w "Karcie" dzisiaj jakiś nieciekawy typ wypytywał o Ciebie. W sumie nie o Ciebie, ale o niziołka i kobietę. Po opisie tej kobiety mógłbym wywnioskować, że to ta, którą czasem widuję w twoim towarzystwie. Pytał, gdzie można was znaleźć, ale pomimo pogaduch z wieloma bywalcami nic się nie dowiedział. Poza mną nikt nie wie skąd jesteś. Chyba z godzinę łaziłem po mieście, aby być pewnym, że nikt mnie nie śledzi. Możesz mi powiedzieć co się tu wyprawia? - Otton wyglądał na naprawdę przejętego.

- Widzisz nie chciałbym Cie narażać. Im mniej wiesz tym jesteś bezpieczniejszy. Nie powinieneś tu przychodzić, tym bardziej po tym co sam widziałeś. Oczywiście tego człowieka nie zna żadne z nas, bo jakby tak było by wiedział, gdzie nas szukać. Od dziś dnia widujemy się wyłącznie po moim niezapowiedzianym przybyciu do "Karty". Nie wiem jak długo jeszcze zabawię w tej tawernie. Nie martw się o mnie, ale myślę, że coś się kroi i chyba będę musiał się wynieść z tej tawerny a nawet dzielnicy. Sam jeszcze nie wiem gdzie. Na razie nic nie powiem reszcie aby nie wywoływać niepotrzebnej paniki. W nerwach ludzie popełniają zbyt wiele błędów. Dziękuję Ci za informację.

Dla odprężenia halfling odpalił fajkę i chwilę popalił częstując wybornym tytoniem Ottona. Nie wiedział jak dokładnie się skończą poszukiwania wymienionej persony, ale trzeba wracać do reszty... co też zrobił po pożegnaniu się z przyjacielem.
 
Lechu jest offline  
Stary 24-01-2011, 00:37   #30
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Sharlene wstała o poranku. Gabriel obudził ją szturchając w bok srebrnym widelcem przerywając jej płytki sen.

- Eocesz? - myruczała w poduszkę.

- Wstawaj, Cartouche.

- Dźgnij mnie tym jeszcze raz a pozbawię cię ręki - warknęła, kiedy po raz kolejny widelec znalazł się między jej żebrami. Uniosła się na łokciach. - Czego chcesz?

Mężczyzna uśmiechnął się do niej. Bez słowa odszedł od łóżka i usiadł na drewnianym stołku stojącym pod oknem. Dziewczyna przetarła oczy i rzuciła mu wściekłe spojrzenie. Nie odezwał się. Siedział i obserwował ją, bawiąc się sztućcem.

- Dawno cię za nic nie przeklnęłam?

- Niee, nie w tym rzecz
- zaśmiał się. - Zaczynam się o ciebie martwić - dodał po chwili namysłu. Przestał się uśmiechać.

- Martwić? I dlatego mnie budzisz? - przewróciła oczami i położyła się spowrotem. - Zacznij martwić się jak wstanę... - mruknęła nakrywając się kocem.

- Nie rób sobie jaj! - usłyszała. - Porozmawiaj ze mną. Ostatnio włóczysz się w dziwne miejsca z tymi... z nimi. Powiesz mi, co jest grane?

- Po pierwsze, to nie ja robię sobie jaja. W końcu powinno to do ciebie dotrzeć, że to ty traktujesz nas wszystkich jak jeden wielki żart. - Usiadła na skraju łóżka. - Po drugie - już ci powiedziałam, że to, co robię nie powinno cię obchodzić. W tą akcję nie mam zamiaru cię wtajemniczać, a z tymi “nimi” chodzić będę gdzie mi się tylko... - Zmarszczyła brwi. - Śledziłeś mnie?

- Nawet jeśli, to właśnie sama przyznałaś mi rację. Szwędasz się po podejrzanych miejscach. Dlaczego? Czemu nie chcesz mi powiedzieć? - kucnął przed nią. - Cartouche.

- Nic więcej nie powiem
- mruknęła i położyła się. - Daj mi się wyspać.

Westchnął. Wiedział, że nic więcej z niej nie wyciągnie. Wstał i kopnął stojącą obok szafeczkę, po czym wyszedł. Zamknęła za nim drzwi i opatuliła się kocem. “Za późno sobie o mnie przypomniałeś, przyjacielu. Za późno.

Zegar z wahadłem pokazywał godzinę trzecią po południu. Obudziła się przed godziną. Zjadła coś na dole i wróciła do siebie. Postanowiła przymierzyć suknię od Doenitza.
Wystroiła się, a wśród biżuterii zgromadzonej w szufladzie znalazła parę koczyków pasujących do kreacji.
Westchnęła ciężko przeglądając się w zawieszonym na ścianie lustrze.
- Gratulacje, Cartouche. Wyglądasz jak dziwka - prychnęła do siebie ze wstrętnym uśmiechem.
Potem rozłożyła na biurku mapę Jamy i zaczęła ją studiować, kawałek po kawałku. Parokrotnie spróbowała ją narysować z pamięci z zadowalającym efektem.
Zaczęła sobie pomału kreślić sobie drogę do spiżarni, gdzie znajdować się miała znajdować się karma dla zwierząt.

- Trutka - mruknęła do siebie i spojrzała na leżący obok woreczek, owinięty w parę szmatek, żeby trucizna przypadkiem nie wysypała jej się na rękę.

Zaczęła kombinować, jak by ją tu przemycić. Istnieje ryzyko, że ochrona zechce ją przeszukać. Nie schowa jej w bucie tak jak sztyletu, bo się nie zmieści. Poza tym, to zbyt ryzykowne. Po paru minutach rozważania innych możliwości, jak ukrycie jej pod gorsetem czy oddanie jej na przechowanie niziołkowi postanowiła jednak ukryć ją w fałdkach sukni. Sztyletem nacięła kawałek czarnego materiału i zrobiwszy zakładkę, która spokojnie zmieściłaby w sobie woreczek z trutką, zszyła materiał wyjętymi z komódki igłą i nićmi. Wypróbowała ją, wsadziwszy do niej mieszek z monetami. Poskakała i pokręciła się trochę po pokoju. Ten, kto by ją wówczas obserwował przez okno uznać by ją mógł za obłąkaną. Stwierdziwszy, że prowizoryczna kieszonka zdaje egzamin i jest dobrze zakamuflowana postanowiła zrobić jeszcze jedną, z drugiej strony. Schowała w niej parę drobiazgów, które mogły się później przydać.
Nieźle, nieźle”, skomentowała w myślach.

***

- Skąd ten wniosek? - spytała chwilę po wyjściu Oskara. Splotła ręce na piersi spoglądając na rudą Dianę.

- Od kilku dni grupka kilku obszarpańców wypytuje w okolicy o Bernarda Kempera. Rysopisy podane mi przez mojego informatora pasują do was.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Śledzili nas?

- Nie. Powiedzmy, że grupka złożona z trojga ludzi, elfa i niziołka raczej rzuca się w oczy.

Elf tylko przysłuchiwał się tej wymianie zdań nie odzywając się. W końcu nie on był tu od gadania. Po prostu pił wodę, którą zamówił, gdy tylko zszedł na dół.

- Pozwolicie, że przejdę do rzeczy. Pan Kemper choć może powinnam go nazywać von Kemper przypuszczalnie dysponuje dokumentami, które bardzo mnie interesują. Nie wiem czemu wy chcecie go odnaleźć. Pewnie was opłacono. Tak czy inaczej możemy pomóc sobie nawzajem. Proponuję współpracę. To co wy wiecie w zamian za to co wiem ja. W szóstkę będzie nam łatwiej go odszukać i poza tym - w jamie byliście nieostrożni. Jatkę jaką zgotował ten szaleniec przeżyło kilku ochroniarzy. Jeden z nich ponoć kilka minut przed wybuchem całej awantury złapał na zapleczu dziewczynę. Hycel wyznaczył za jej głowę, oraz głowy tych, którzy jej pomogli nagrodę w wysokości pięćdziesięciu koron. Wiecie jaki to majątek dla ludzi w tej dzielnicy? Z tego też względu myślę, że przyda się wam każda pomoc.

- Pięknie...
- Dziewczyna usiadła przy stoliku naprzeciwko Diany. Westchnęła. - Skoro już o tym mowa, czy ktoś wie kim był ten człowiek? Rozniósł Jamę w parę minut.

Ankarian, gdy usłyszał o nagrodzie za głowę Sharlene i innych, którzy jej pomagali, zakrztusił się pitą wodą. Może i był zaspany, ale to zdecydowanie go rozbudziło.

- Czyli teraz pół miasta będzie chciało zdobyć tą nagrodę? - zapytał po chwili.

Sharlene rzuciła mu zmartwione spojrzenie. Pomachała do barmana.

- Hej, Ursyn! Kolejka dla tego stolika!

Wąsacz pokiwał głową. Po chwili na ich stoliku pojawiło się sześć kufli.

- Mam kilka teorii jednak nic pewnego. W przeszłości von Kemper narobił sobie wielu wrogów. Szczerze mówiąc dziwi mnie, że do tego czasu pozwolili mu gnić w tej dzielnicy. Podobnie jak dziwi mnie, że jego byli przełożeni nie zrobili do tej pory niczego by go odnaleźć. Choć kto wie? Moje wpływy aż tak daleko nie sięgają.

- A gdzie siągają twoje wpływy?
- spytała Shalene i wychyliła parę łyków. - Po co ty go szukasz?

- Jak już powiedziałam interesują mnie dokumenty, które starzec może posiadać. Ludzie, z którymi współpracuję bardzo chcieliby na nie spojrzeć. Oczywiście nie mogę wam powiedzieć na czyje zlecenie prowadzę poszukiwania podobnie zresztą jak wy nie powiedzielibyście mi kto was wynajął do tej roboty.

Białowłosy sięgnął po kufel, ale nie podniósł go nawet. Odsunął go od siebie.

- Weź to ode mnie - powiedział do Sharlene i westchnął cicho.

- A mógłbyś skupić się na czym innym niż piwo? - syknęła do niego cicho. - Rozmawiamy o Kemperze. Powiedz zatem, co wiesz - Sharlene zwróciła się do kobiety.

- Jak wam zapewne wiadomo za młodu zaginiony służył w imperialnej armii. Jednak nie jako oficer któregoś z Reiklandzkich półków jak przystało na szlachcica. Jego domeną było... jakby to ująć... Wykonywanie na zlecenie wysokich rangą urzędników dworu i grupy generałów zadań wymagających pewnej dyskrecji. Chyba rozumiecie o czym mówię? Przez ten czas poznał wiele sekretów z życia bardzo wpływowych ludzi jak również wszedł w posiadanie pewnych informacji o wielkim znaczeniu dla bezpieczeństwa naszego kraju. Powiedziano mi, że część z tej wiedzy mógł udokumentować, być może papierami z cesarską pieczęcią. Tych właśnie papierów szukam. Byłam na Hebrenstrasse tej nocy kiedy von Kemper zaginął a raczej został porwany. Niestety przybyłam nie w porę i nie udało mi się przeszkodzić tym, którzy stoją za jego uprowadzeniem.

- Wiesz kto go porwał?


- Przez jakiś czas myślałam, że jego byli pracodawcy. Widzicie, jakiś czas temu Kemper podał do publicznej wiadomości kilka brzydkich sekretów z przeszłości pewnego wysokiego rangą urzędnika na imperialnym dworze. Przypuszczałam więc, że to właśnie oni postanowili go uciszyć zanim wyjawi coś więcej. Jednak w czasie pierszych dni poszukiwań jeden z wynajętych przeze mnie ludzi natknął się na człowieka, który zwykł dla nich pracować. To zaś wyklucza ich odpowiedzialność za porwanie. Jak już powiedziałam von Kemper dużo wie. Ktoś kto ma pojęcie o jego przeszłości - bo z jakiego innego powodu mieliby go porywać - mógłby wykorzystać starca do własnych celów.

- Co jeszcze wiesz?


- Nie tak prędko. To miała być wzajemna pomoc. Teraz chciałabym się dowiedzieć co wam udało się ustalić.

Sharlene streściła jej wszystko pokrótce od czasu biorąc łyk lub dwa ze swojego kufla.

- … Jak widzisz, to niewiele, dlatego twoja pomoc przyda nam się bardziej, niżeli nasza tobie.

- Czy podczas tej wyprawy do domu zaginionego, o której wspomniałaś udało wam się znaleźć jakieś dokumenty?

- Parę kartek z pamiętnika... i księgę, zapisaną nieznanym nam szyfrem
- dodała po chwili namysłu. - Była dość dobrze zabezpieczona - pokazała jej obandażowaną dłoń.

- Hmm... O tym, że von Kemper prowadził dziennik wiem od jakiegoś czasu. Tej nocy na Hebrenstrasse znalazłam kilka kartek walających się po ulicy. Ktokolwiek porwał starca zabrał również i ten dokument. Co do szyfru. Myślę, że będę wam w stanie pomóc. Jeśli nawet nie w jego złamaniu to przynajmniej w nakierowaniu was na właściwy trop. Znam człowieka, który swgo czasu zajmował się tego rodzaju sprawami zawodowo. Moglibyśmy zaaranżować spotkanie, powiedzmy jutro wieczorem tutaj lub w innym wybranym przez was miejscu. Wy przyniesiecie księgę i wasz fragment pamiętnika. Ja przyniosę swój i przyprowadzę człowieka, o którym wspomniałam.

- Zgoda -
kiwnęła Sharlene. - A teraz, wiesz coś jeszcze?

- Niestety nie. Ale zanim was opuszczę jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałabym uzgodnić. Ile dokładnie obiecano wam za wykonanie zadania?

- Ja nie słuchałem tego nadętego dupka, więc nie pamiętam
- mruknął pod nosem elf.

- Czterdzieści koron - przerwała mu Sharlene.

- W takim razie gotowa jestem zaoferować wam dwukrotność tej sumy jeśli tylko, w przypadku gdyby udało się wam ustalić miejsce pobytu von Kempera, poinformujecie mnie przed zdaniem relacji swojemu mocodawcy.

- To zależy, czy nie usuniesz Kempera zanim go nie powiadomimy - uśmiechnęła się. - Myślę, że da się załatwić.

- Zapewniam, że krzywdzenie starca w jakikolwiek sposób nie leży w moim interesie.

- Zatem wporządku.

- W takim razie załatwione. Nasze jutrzejsze spotkanie proponowałabym przeprowadzić tutaj chyba, że macie inne propozycje. Jeśli to wszystko to pozwolicie, że was opuszczę. Jest kilka spraw, o które muszę się dziś zatroszczyć.

- Myślę, że “Wrony” to jedno ze spokojniejszych miejsc. Tutaj, jutro wieczorem.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"
Raeynah jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172