Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-12-2010, 16:56   #1
 
stega's Avatar
 
Reputacja: 1 stega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetny
[wfrp 2.0] W mgnieniu oka

W MGNIENIU OKA



PROLOG: Więzień szkarłatnego zamku


Altdorf 18 Vorhexen 2523


Starzec skończył palić fajkę i podszedł do okna. Ogarnął wzrokiem zimowy krajobraz rozciągający się na zewnątrz jego kamienicy. Patrzył na rzekę ludzi przelewającą się przez zasypane śniegiem ulice stolicy Imperium. Mieszkańcy Altdorfu zajęci swoimi sprawami starali się jak najszybciej dotrzeć do celu. Bystre oczy lustrujące tłum wyłowiły kilka znajomych postaci. Tu żebrak, którego jego służba już kilka razy przeganiała spod kamienicy, tam staruszka sprzedająca miedziane wisiorki z symbolem młota. Po przeciwnej stronie ulicy dostrzegł odzianego w łachmany malca polującego na sakiewki nieuważnych przechodniów. Uśmiechnął się na myśl o tym jak przed dwoma tygodniami szczyl podwędził mieszek jednemu z jego służących. Ofiara kradzieży zorientowała się poniewczasie i próbowała ująć złodziejaszka. Mimo trwającego niemal dziesięć minut pościgu chłopiec umknął. Zziajany i przemarznięty od kości sługa wrócił do kamienicy klnąc na czym świat stoi. Starzec wątpił by cała trójka doczekała kresu zimy, która było w tym roku wyjątkowo ostra. Z zamyślenia wyrwał go głos należący do mężczyzny, którego gościł.


- Przez wzgląd na naszą przyjaźń proszę abyś jeszcze raz przemyślał swoja decyzję o przystąpieniu. Jeżeli się zdecydujesz nie będzie odwrotu.

Franz nie czekając aż tamten mu odpowie podszedł do kominka by ogrzać zziębnięte dłonie. Odziany w szkarłatną liberię lokaj, który przed chwilą go wprowadził, skłonił się nisko i zniknął za drzwiami pozostawiając ich samych w gabinecie.

- Jestem pewien. Znałem ryzyko jeszcze zanim przyszedłem do ciebie z propozycją. Przekaż swoim mocodawcom, że możemy zaczynać.

- Zatem postanowione. Jutro ich powiadomię. Tak z ciekawości – czemu dopiero teraz? Jeśli dobrze zrozumiałem plan miałeś gotowy od jakiegoś czasu.

- Nie było warunków do jego realizacji. Potrzebowałem dwóch rzeczy: odpowiedniego narzędzia i sposobności. To pierwsze znalazłem przed kilkoma laty przeszukując archiwa. O drugim dowiedziałem się tydzień temu. Wszystkie szczegóły masz w tych papierach – wskazał rozłożone na stole kartki. Jeżeli to wszystko co chciałeś wiedzieć to chciałbym teraz zostać sam.

Franz zebrał dokumenty, pożegnał się i wyszedł. Starzec usiadł w fotelu ustawionym przed kominkiem, sięgnął do kieszeni i wyjął z stamtąd niewielki medalik. Uśmiechnął się pod nosem. Rozmowa, którą przed chwilą odbył da początek serii wydarzeń, których biegu nikt nie zdoła cofnąć. Nareszcie zrealizuje swój plan i jeżeli mu się powiedzie to co jego mocodawcy i ich poprzednicy budowali przez wieki w ciągu kilku miesięcy rozsypie się niczym domek z kart. Spojrzał na jeden z portretów zdobiących ściany pomieszczenia. Obraz przedstawiał młodą dziewczynę ubraną w białą suknię. Miała nie więcej niż dwadzieścia lat, twarz o łagodnych rysach, duże brązowe oczy i lekko zadarty nos. Kaskada czarnych włosów opadała jej na ramiona. Mężczyzna zacisnął dłoń na trzymanym medaliku.

- Wszystko dla ciebie.


Twierdza Falkenberg 14 Jahrdrung 2524


Powóz eskortowany przez sześciu konnych zatrzymał się na zamkowym dziedzińcu. Starzec wysiadł ze środka i ruszył w kierunku wrót zagradzających drogę do wnętrza kompleksu. Brama otworzyła się i na spotkanie wyszedł mu oddział zbrojnych. Gdy spotkali się na środku placu dowódca żołnierzy wyciągnął dłoń w powitalnym geście.

- Witamy w Falkenberg. Kapitan Erich Nassau, dowodzę garnizonem. Kurier uprzedził nas, że mamy spodziewać się wizyty kogoś ze stolicy. Co pana do nas sprowadza?

- Mam zabrać jednego z waszych więźniów do Altdorfu – to mówiąc wręczył oficerowi zapieczętowany list.

Ten otworzył kopertkę i starannie przestudiował jej zawartość. Następnie zerknął na konnych stanowiących obstawę powozu.

- Rozumiem, że mamy wam przydzielić dodatkową eskortę na czas podróży do stolicy.

- Nie ma takiej potrzeby –
odpowiedział starzec.

- Z całym szacunkiem, według rozkazów rady więźniowie tej kategorii wymagają specjalnych środków ostrożności...

- Znam wytyczne rady. Tym razem moja eskorta w zupełności wystarczy.

- Przykro mi ale nie mogę go stąd wypuścić z szóstką obstawy.

- Kapitanie, jeżeli wyjadę stąd bez niego pierwszą rzeczą jaką zrobię po powrocie do stolicy będzie postawienie pana przed trybunałem za niesubordynację –
odparł starzec. W jego głosie dało się wyczuć irytację.

- Rozumiem, sierżant Vogel – oficer wskazał jednego z żołnierzy, którzy mu towarzyszyli – zaprowadzi was do jego celi.


Ruszyli w głąb kompleksu. Sierżant prowadził grupę przybyszów krętymi korytarzami twierdzy na szczyt jednej z wież. Po kilkunastu minutach dotarli do drzwi strzeżonych przez dwóch wartowników. Vogel gestem nakazał jednemu ze strażników je otworzyć. Po chwili powietrze wypełnił przeraźliwy odór. Starzec by nie zwymiotować zasłonił usta chustką naprędce wyciągniętą z kieszeni.

- Jeden ze skutków ubocznych środka, który od kilku lat mu podajemy – wyjaśnił sierżant – specyfik blokuje jego... zdolności... przynajmniej częściowo.

W kącie celi pozbawionej jakichkolwiek sprzętów siedział ubrany w łachmany więzień. Był niezwykle szczupły. W miejscach nie osłoniętych przez odzienie starzec na jego skórze ślady po poparzeniach. Na głowę miał nałożony hełm lub raczej coś hełm przypominało. Całą twarz z wyjątkiem niewielkiej przestrzeni na wysokości ust przesłaniała stalowa maska przedstawiająca szkaradne oblicze przywodzące starcowi na myśl gargulce jakie często widywał na murach katedr w Altdorfie.

- Kiedy nic nie widzi trudniej mu, no wie pan... - wyjaśnił Vogel.

- Zostawcie nas samych – gdy w odpowiedzi sierżant rzucił mu pytające spojrzenie dodał – jeżeli czegoś spróbuje moi ludzie się nim zajmą.

Vogel i dwaj strażnicy ruszyli na dół. Gdy tylko stukot ich kroków ucichł starzec poczuł jak powietrze w celi gęstnieje. Włosy na karku stanęły mu dęba i coraz trudniej było zaczerpnąć tchu. W pomieszczeniu robiło się coraz cieplej. Zaczął tracić ostrość widzenia. Podszedł do skazańca i kopnął go w brzuch. Ten padł na podłogę gdzie leżał przez dłuższą chwilę kuląc się z bólu. W tym czasie otoczenie wróciło do normy.

- Jak zrobisz to jeszcze raz moi ludzie tak cię stłuką, że nie wstaniesz przez miesiąc.

- Ktoś ty i czego chcesz? -
spytał skazaniec podnosząc się z posadzki.

- Jestem kimś kto wie o tobie wszystko i może cię stąd wyciągnąć.

Więzień wyszczerzył poczerniałe zęby w ponurym uśmiechu.

- I kto chce ode mnie czegoś w zamian. Bo pewnie nie jesteś tu tylko dlatego, że żal ci się zrobiło biedaka gnijącego tu od sam nie wiem ilu lat.

- Uwolnię cie jeżeli w zamian za to wyświadczysz mi przysługę, właściwie to kilka przysług. W każdym razie możemy pomóc sobie nawzajem. Przystań do nas a odzyskasz wolność i będziesz miał okazję zemścić się na ludziach, którzy cię tu wsadzili. Zastanawiaj się szybko. Jeżeli dowódca tej twierdzy uważniej przyjrzy się dokumentom, które mu wręczyłem wykryje fałszerstwo. Wtedy będziemy musieli opuścić to miejsce w pośpiechu.


Ciasną przestrzeń celi wypełnił ochrypły rechot skazańca.

- Niech będzie. Pamiętaj jednak że jeśli stąd wyjdę zginie wielu ludzi...


ROZDZIAŁ I Człowiek z Hebrenstrasse


Altdorf 28 Jahrdrung 2524

- Rozumiecie zatem, dlaczego zależy mi na załatwieniu całej sprawy po cichu.

Starzec zmierzył wzrokiem grupę zgromadzoną w pokoju. Cztery osoby, które przynajmniej na pierwszy rzut oka zdawały się mieć ze sobą niewiele wspólnego. Wysoki nawet jak na przedstawiciela swej rasy elf, którego obojętną twarz szpeciła blizna stał w koncie pomieszczenia oparty o ścianę bawiąc się kosmykiem swych białych jak śnieg włosów, zdając się nie przywiązywać zbytniej wagi do toczącej się nieopodal rozmowy. Ankarian, bo tak brzmiało jego imię z rzadka się odzywał.

Fotel usytuowany po drugiej stronie pokoju zajmował Eugen – trzydziestoparoletni mężczyzna. Jego przenikliwe piwne oczy bacznie lustrowały człowieka, na życzenie którego przed dwoma godzinami przybyli do karczmy „Beim Starken Mensch” usytuowanej w części miasta zamieszkiwanej głównie przez zamożniejszych rzemieślników i kupców. Samo ubranie, które dziadyga miał na sobie warte było kilkadziesiąt koron, nie wspominając o bransolecie i dwóch pierścieniach zdobionych szlachetnymi kamieniami. Kimkolwiek by nie był mocodawca tego jegomościa, na pewno nie brakowało mu pieniędzy.

Do podobnego wniosku zdawała się dochodzić niewiasta imieniem Sharlene, którą posadzono przy stole naprzeciw starca. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Patrzyła na niego niczym na łup zachowując przy tym pogodny wyraz twarzy. Co jakiś czas pytała o szczegóły zlecenia. Wszystko wskazywało na to, że los się do nich uśmiechnął.

Najbardziej rozmowny z całej czwórki był Oskar. Uśmiechnięty i gadatliwy niziołek szybko zyskiwał sobie sympatię otoczenia. Owalna twarz i rozczochrane włosy nadawały mu nieco dziecięcy wygląd, typowy dla większości przedstawicieli małego ludu.

Wszystko zaczęło się wczoraj wieczorem w innej części stolicy Imperium. Jak zwykle o tej porze dnia przesiadywali karczmie „Trzy Wrony”. Przybytek nie należał co prawda do szczególnie bezpiecznych nawet jak na sandardy wschodniej części Altdorfu. Niektórzy z jego gości gotowi byli sięgnąć po nóż pod byle pretekstem. Był za to tani i względnie czysty czego niedało się powedzieć o większości lokali usytuowanych w tej dzielnicy.


Minęło już trochę czasu od kiedy się poznali jednak splot zdarzeń, który ich ze sobą zetknął wciąż pozostawał żywy w ich wspomnieniach. Prośba zrozpaczonego ojca, którego jedyne dziecko uprowadzili nieznani sprawcy. Krótkie śledztwo zakończone odnalezieniem kryjówki porywaczy i szybką rozprawą z nimi. Łzy Taglifa uradowanego widokiem syna, którego mógł już nigdy nie ujrzeć. Poszło im całkiem dobrze jak na grupę, której członkowie przynajmniej na pierwszy rzut oka nie mieli ze sobą wiele wspólnego.

Jakiś czas potem Sharlene dowiedziała się od jednego ze znajomych, iż pewnien bogato odziany jegomość rozpytuje w okolicy o grupę śmiałków chętnych zarobić trochę grosza w zamian za odnalezienie kogoś. W normalnych okolicznościach pierwszą rzeczą jaką by zrobiła byłoby zwabienie delikwenta w pułapkę i oskubanie ze wszystkiego co miałby przy sobie. Tym razem jednak zdecydowała się postąpić inaczej. Wykonanie zadania mogło przynieść znacznie większe profity niż sakiewka i kilka sztuk biżuterii sprzedanej u pasera. Poza tym znała kilku takich, którzy mieli doświadczenie i w zamian za udział w nagrodzie chętnie podjeliby się zadania. Wczoraj po południu odnalazła starca i zaaranżowała spotkanie pomiędzy nim a grupą w bogatszej części miasta. Wieczorem udała się do „Trzech Wron”, gdzie część drużyny się zatrzymała. Od czasu gdy się poznali lokal służył im za miejsce spotkań. Opowiedziała im o ofercie. Jako, że wszyscy nie nażekali obecnie na nadmiar gotówki postanowili zaiteresować się ofertą.

Następnego dnia Sharlene poprowadziła resztę krętymi uliczkami Altdorfu do karczmy „Beim Starken Mensch”, gdzie mieli się spotkać ze zleceniodawcą. Przy wejściu obstawionym przez dwójkę rosłych ochroniarzy przywitał ich odziany w liberię sługa. Spodziewano się ich. W środku lokal prezentował się imponująco. Za zgromadzone tu sprzęty można by kupić kilka przybytków jak ten, w którym zwykli bywać. Sługa zaprowadził ich do przestronnego pokoju na piętrze. W środku czekał na nich mężczyzna w wieku około pięćdziesięciu lat.

Przedstawił się jako Georg Borha. Twierdził, że pracuje dla pewnego szlachcica, który chciałby pozostać anonimowy. To na jego polecenie szukał grupy śmiałków gotowych podjąć się zadania polegającego na odszukaniu człowieka nazwiskiem Bernard Kemper.

Zaginiony miał 60 lat i wczasach młodości służył w imperialnej armii. Odszedł ze służby dziesięć lat tamu w nieznanych okolicznościach. Kupił niewielki domek przy Hebrenstrasse położonej w dzielnicy ubogich. Za dnia przesiadywał w pobliskich karczmach w towarzystwie ludzi o wątpliwej reputacji nocami włóczył się po okolicznych burdelach i kilku spelunkach gdzie organizowano walki psów. Z tego też względu zleceniodawca Borhy chciał żeby jego tożsamość pozostała tajemnicą tak by nikt publicznie nie łączył go z tym człowiekiem. Oskar próbował wyciągnąć ze starca więcej na ten temat. On jednak dał mu do zrozumienia, że więcej powiedzieć nie chce lub też nie może.

- Poszukiwania moglibyście zacząć od domostwa zaginionego na Hebrenstrasse. Nie znam dokładnego adresu więc będziecie musieli popytać po dotarciu na miejsce. Kemper zaginął przed tygodniem. Sasiedzi mogą coś o tym wiedzieć.

Na koniec wspomniał o wynagrodzeniu.

- Za wykonanie zadania to jest odnalezienie tego człowieka żywego lub w przypadku gdyby zginął ustalenie okoliczności zgonu otrzymacie po 40 złotych koron na osobę. Ponadto, jeżeli się sprwadzicie i wykonacie zlecnie w przeciągu dwóch tygodni licząc od dzisiaj dorzucę wam kolejne 20 koron na głowę.

Rozejrzał się po zgromadznych.

- Jeszcze jedno – jutro rano przy wejściu do tej karczmy spotka się z wami jeden z ludzi mojego mocodawcy. Będzie służył wam pomocą w poszukiwaniach. Jakieś pytania? Jeżeli nie muszę was pożegnać. Mam dziś jeszcze kilka innych spraw do załatwienia.
 
__________________
Nie możesz być pewien swej racji, jeśli o argumentach swoich oponentów nie będziesz wiedział więcej od nich samych.

M. Friedman

Ostatnio edytowane przez stega : 12-02-2011 o 11:55.
stega jest offline  
Stary 19-12-2010, 22:59   #2
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Sharlene miała wrażenie, że „Beim Starken Mensch” znacznie oddaliło się od “Trzech Wron”, odkąd była tam ostatnio. Wydawało jej się, że tego dnia było chłodniej niż wcześniej. Wprawdzie był to pierwszy raz tej wiosny, oprócz ratowania dzieciaka, kiedy dobrowolnie wyszła z ciepłego zacisza “swojej” tawerny, ale codziennie sprawdzała pogodę wyglądając przez jedno z karczmianych okienek, więc ocenienie stanu pogodowego nie było dla niej trudne. Rzadko wychodziła z “Wron”, odkąd puścił mróz, bo i nie miała po co. Wszystko, czego potrzebowała było wewnątrz. Ludzie zaczęli już nawiedzać tawerny tłumnie, więc teoretycznie nie musiałaby się bawić w zlecenia, i nawet tego by się nie chwytała, ale sakiewka coraz lżejsza, a ona nie lubi pracować nie mając choć paru monet na wszelki wypadek.

Starała się prowadzić towarzyszy jak najprostszą drogą, co w jej mniemaniu oznaczało drogę najszybszą. Uśmiechnęła się kącikiem ust, kiedy na jednej ze ścian pobliskich kamienic dostrzegła zadbany, znajomy szyld. Minęła dwóch grabów przy wejściu i obojętnie przeszła obok wyfiołkowanego sługi, który miał ich powitać. Wszelkie konwenanse uznała za zbędne.
Ściągnęła z głowy kaptur i poprawiła kruczoczarne loki.

- Eh, witamy w krainie dzianych - mruknęła pod nosem oddając płaszcz pierwszej lepszej służce.

Wewnątrz było rozkosznie ciepło. Niebywale czysta i bogato urządzona gospoda szybko przypomniała jej, dlaczego tak rzadko tam bywa. Kiedy przekroczyli próg błyskawicznie zwróciły się ku nim oczy wszystkich gości, głównie szlachty i bogatszych mieszczan, którzy nudzili się w swoich domach i rozrywki szukali w „Beim Starken”, w którym zapewnione mieli towarzystwo ludzi “na poziomie”. Ci z niższych szczebli społecznych byli odsiewani przez dwóch gentlemanów przy wejściu, aby nie zakłócać panującego tam spokoju.
Sharlene bywała tam raz na jakiś czas. Zabawne, jak niewiele potrzeba, żeby uznali ją za swoją. Porządna spódnica narzucona na spodnie, gorset i czysta koszula były jej kartą wstępu do większości takich lokali w Altdorfie.
Pod ostrzałem spojrzeń niezadowonych gości przeszli przez główną izbę i zostali zaprowadzeni przez sługę do izdebki na piętrze.

Pokój był przestronny i umeblowany równie bogato, co parter. Czekał tam na nich mężczyzna w wieku około lat pięćdziesięciu. Stał przy stole z założonymi za plecy rękoma. Nie wyglądało na to, żeby różnił się znacznie od mości panów na parterze. Spoglądał na nich badawczo, jednocześnie witając ich uśmiechem i ręką zapraszając do rozgoszczenia się. Przedstawił się jako Georg Borha. Z tonu z jakim przemawiał wywnioskować można było, że raczej często wydaje rozkazy. Nie wzbudził jej sympatii, ale póki gotów był brzęknąć koronami był jej najlepszym przyjacielem.

Sługa odsunął jej krzesło naprzeciwko niego. Kiedy wszyscy się rozgościli, przeszedł do konkretów.
Mieli odszukać zaginionego mężczyznę. “Pięknie” - pomyślała. - “I zamiast szybkiej akcji będziemy bawić się w poszukiwania... Cudownie...”
Przemknęło jej przez myśl, że może nie warto się w to pakować, że może się jeszcze wycofać. Cóż, kiedy usłyszała kwotę wynagrodzenia zwyzywała się w myślach.

Mężczyzna obiegł ich wzrokiem.
- Jeszcze jedno – jutro rano przy wejściu do tej karczmy spotka się z wami jeden z ludzi mojego mocodawcy. Będzie służył wam pomocą w poszukiwaniach. Jakieś pytania? Jeżeli nie, muszę was pożegnać. Mam dziś jeszcze kilka innych spraw do załatwienia.

Sharlene milczała. Z bólem w sercu i uśmiechem na twarzy przyglądała się jego pierścieniom, które już za chwilę miały zniknąć jej z oczu. Westchnęła i oparła się o blat drewnianego stołu.
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"

Ostatnio edytowane przez Raeynah : 24-12-2010 o 22:26.
Raeynah jest offline  
Stary 20-12-2010, 01:12   #3
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Dzisiejszy dzień miał zacząć się poranną partyjką kości z miłym jegomościem poznanym wczorajszego wieczoru. Jako, że po wejściu do sali głównej karczmy "Trzy wrony" Oskar nie dostrzegł go przy żadnym ze stolików zrezygnowany ruszył ku szynkwasowi. Po drodze zauważył na jednym z miejsc bladego mężczyznę cicho zawodzącego. Po tym jak samotnik dostrzegł wzrok halflinga skrył swą twarz w splecionych dłoniach i nieco głośniej zaszlochał.
- Witam gospodarzu. - rzekł z uśmiechem halfling. - Poproszę kufel piwa oraz sytą strawę. - dodał wiedząc jak niską wagę do odpowiedniego posiłku przykłada kucharz tego przybytku.
- Dzień dobry halflingu. Za chwilę podam twoje zamówienie. Usiądź gdzie Ci się podoba. Nie mamy dziś zbyt dużego ruchu. - odparł nieco beznamiętnie karczmarz.

Obracając się w kierunku sali malec nie mógł usiąść gdzie indziej niż przy smutnym człowieku. Samemu będąc cały czas uśmiechniętym chciał mu pomóc rozwiać czarne chmury kołyszące się nad równiną jego spokoju.
- Witaj. Można się dosiąść? - zagadnął go na dobry początek Oskar.
Osobnik zabierając z przed twarzy dłonie odsłonił swe pokryte strugami łez oblicze. Jego wyraz twarzy obrazował smutek tak ogromny jaki tylko można było odczuwać. Wyglądał jakby cały czas walczył z jakimś psychicznym problemem. Będąc dobrym empatą niziołek nie poddawał się i kontynuował:
- Coś nie tak? Coś się stało? Wiem, że się nie znamy, ale jeżeli mógłbym Ci jakoś pomóc chętnie to zrobię. - powiedział nadal promieniując uśmiechem najmłodszy członek rodu Pamperkinów.
Z tymi słowy w człowieku coś pękło. Coś nie pozwoliło mu dalej opierać się problemowi samemu. Coś kazało mu temu niskiemu, pyzatemu ludkowi zdradzić powód dla którego czuje się tak źle.

Na początku człowiek przetarł łzy. Starał się doprowadzić się do porządku. Jak już nieco ochłonął zaczął mówić. Przedstawił się jako Taglif, rybak mieszkający w centrum dzielnicy biedoty. Problemem okazało się porwanie jego jedynego syna. Dwie doby temu ktoś zakradł się do domu Taglifa i po zapukaniu w framugę jego drzwi brutalnie pozbawił go przytomności. Ku zdziwieniu rybaka wszystko było na swoim miejscu - jedynym co zginęło był Alan, jego siedmioletni syn. Zrozpaczony ojciec obiecywał hobbitowi wszystko co miał i był w stanie zdobyć za odnalezienie jedynej bliskiej mu osoby, gdy do stolika dosiadł się tajemniczy jegomość. Wysoki, białowłosy elf z ogromną blizną na twarzy zaoferował swoją pomoc.
- Witaj. Nazywam się Oskar a to jest Taglif. Jego syn został porwany prawdopodobnie przez jakiś rabusi z dzielnicy biedoty. Żadni bogaci oprychowie nie więzili by syna biednego rybaka. - odparł na ofertę pomocy niziołek.

Nieco później do stolika przysiadła się piękna białogłowa przynosząc ze sobą zamówione piwo oraz jadło. Nawet jej czarne loki oraz przenikliwe, zielone oczy nie mogły wytracić Oskara z rozmyślań nad zbliżającą się akcją. Co prawda halfling jadł sześć posiłków dziennie, ale gdy przychodził czas na akcję nawet jego apetyt nie mógł zmącić myśli o zbliżającym się zadaniu.
- Podobnie jak wysoki jegomość słyszałam o czym mówicie. Może przyda się wam moja pomoc? - powiedziała uwodzicielsko młoda piękność.
- Każda pomoc się przyda piękna pani. - powiedział niziołek błyszcząc białym uzębieniem.
Po chwili rozmowy do stolika dosiadł się kolejny człowiek. "Zaczyna robić się tu trochę tłoczno." - pomyślał malec mając nadzieję, że na stole będzie dość miejsca aby pomieścić jadło jakie był zdolny wciągnąć w tak przepiękny ranek jak ten. Spoglądając w kierunku olbrzyma niziołek od razu obdarzył go sympatią. Jego wygląd zdradzał, że lubuje się w dobrej, może nawet halfińskiej kuchni. Innym przyjęciem niż szeroki uśmiech nie mógł zostać obdarowany - nieco wydatniejszy brzuch oraz pełne, białe uzębienie dodało jedynie pewności w wcześniejszym stwierdzeniu Oskarowi.

- Dobrze skoro mamy już chętnych do pomocy dodaj co chciałeś mi powiedzieć przed tym jak dotarła Pani z zamówieniem. - powiedział patrząc pytająco na nowego przy stoliku gościa halfling.
Okazało się, że napastników było dwóch a Taglif dokładnie zna ich oblicza. Po krótkim opisie okazało się, że rybak widział jednego z napastników jak brał wczoraj jakiś wiklinowy kosz od gospodarza. To dawało Oskarowi trop, który wystarczył, aby odnaleźć porwanego.
- Dobrze. Myślę, że tyle informacji mi osobiście wystarczy. Oczekuj syna i nie trać nadziei. Co dzień przychodź do tej tawerny w samo południe. Jak wszystko pójdzie jak należy za dwa dni znów będziesz zabierał małego na ryby. - powiedział niziołek kładąc swą małą, pulchną dłoń na ramieniu zrozpaczonego ojca.

***

Niziołek z szerokim uśmiechem patrzał na załzawionego rybaka ściskającego swego syna. Jego wdzięczność była tak olbrzymia, że aż zabrakło mu słów. Na wyciągniętą w jego kierunku sakiewkę halfling przecząco pokiwał głową zamykając Taglifowi dłoń i wesoło czochrając jego synka po głowie. Nie przyjęcie zapłaty było dla Oskara czymś niezwykłym jednakże sama myśl o tym, że coś takiego mogłoby spotkać i go jego ciemnoskóra, pyzata twarz robiła się bielsza od śniegu pokrywającego zbocza Gór Szarych. Nie było to niczym dziwnym gdyż większość hobbitów z jego okolic potrafiła wymienić swój ród aż do dziesięciu pokoleń wstecz - z nim włącznie.

Jego nowo poznani towarzysze okazali się niezwykle pomocni i może nie dobroczynni, ale na pewno wrażliwi na cudzą krzywdę. Odkąd nie było w stolicy jego znajomych krasnoludów on sam czuł się nieco samotny. Może teraz będzie mógł z kimś normalnie porozmawiać i być może, zaprzyjaźnić się.
- Pańskie piwo. - powiedziała dziewka stawiając kufel z trunkiem na blacie i wyciągając go z głębokiej zadumy.

***

Po ostatnich dość zaskakujących wydarzeniach Oskar postanowił przejść się po mieście. Jako, że był zawsze czujny bacznie rozglądał się szukając wzrokiem domostwa jakie ostatnio opróżnił. Jak się spodziewał w tej okolicy straż wzmożyła patrole. Od wyjścia z tawerny napotkał już siedem par strażników - póki co da sobie spokój z tego typu zarobkiem. Wracając do karczmy niziołek kupił trochę owoców - zawsze uważał je jako dobrą przekąskę pomiędzy drugim a trzecim śniadaniem.


Słysząc muzykę uradowany po paru wygranych partiach w kości niziołek nie mógł się oprzeć chęci zabawy. Rozczochrane włosy Oskara podskakiwały rytmicznie, gdy tańczył w koncie sali. Nie będąc najwybitniejszym kondycyjnie po krótkim czasie wrócił do stolika. Gdy zamówił piwo zauważył, że jego sakiewka niebezpiecznie zbliża się do smutnej pustki. Na szczęście zawsze miał parę pomysłów w zanadrzu jak etat kucharza w jakiejś lepszej tawernie bądź skryby w bibliotece - w końcu znał niejeden język! Dopóki straż w mieście jest w stanie zmożonej czujności da sobie spokój z najmniej zobowiązującym sposobem zarobku - nie chciał kusić losu.

Gdy wraz z pełnym kuflem dosiadł się do stolika przy którym siedzieli Eugenn i białowłosy elf postanowił nieco z nimi porozmawiać. Podczas rozmowy nie odkrył zbyt wiele nowostek. Jednak to co krasnoludy mówiły na temat Eldarów nie sprawdzało się w przypadku Ankariana - elf nie był wcale megalomanem ani nie mówił tym niezrozumiałym dla innych językiem pełnym metafor, porównań i oksymoronów. Po jakimś czasie do stolika dosiadła się Sharlene bez ogródek oświadczając, że jest dobrze płatna robota. Jakiś bogaty jegomość szuka śmiałków, którzy będą w stanie odnaleźć jego zaginionego przyjaciela - "Dla mnie to żaden problem" pomyślał od razu niziołek przypominając sobie niedawne uwolnienie Alana z rąk porywaczy.
- Jak dla mnie bomba. Jutro się tym zajmiemy. Może dzisiaj razem z nami pogaworzy białogłowa i wypije po kufelku? - zarzucił w odzewie hobbit uśmiechając się od ucha do ucha.

***

Przybytek „Beim Starken Mensch” przyprawił hobbita o istny zawrót głowy. Ogrom bogatego wyposażenia jakie występowało w środku był powalający. Zapach oraz wygląd dań były o niebo lepsze od tych serwowanych w "Trzech Wronach". Jednak klientelą byli w większości bogaci kupcy, wyższe ziemiaństwo oraz urzędnicy - "Grube ryby" wnet pomyślał Oskar idąc za piękną towarzyszką w górę schodów.
Po dotarciu na miejsce, do przestrzennego pokoju również dało się odczuć istny przepych bogactwa. Siwiejący człowiek o śmiesznych, odstających uszach czekający w środku przedstawił się czysto urzędowym sposobem oraz pozwolił im spocząć - "Uważaj Panie Georgu abyś nie zdradził więcej informacji niż możesz". Halfling widział podobny styl wypowiedzi u niejednego człowieka, który po przeczytaniu paru książek myśli, że już każdego jest w stanie omamić. "Nie ze mną te numery". Jednak po dłuższej rozmowie Oskar stwierdził, że albo tych książek było znacznie więcej albo faktycznie Georg zna się na swojej robocie.

Rozgadując się i nieco podtapiając swego rozmówcę w zwrotach grzecznościowych i dwuznacznych zapytaniach halfling doszedł do wniosku, że na temat ich pracodawcy nie dowie się faktycznie niczego - czas przejść do samego Bernarda Kempera będącego celem poszukiwań. "Czy starszy już mężczyzna, weteran wojskowy, spokojnie włóczący się po pobliskich burdelach i spelunach mógł tak z dnia na dzień zniknąć?". Na ten temat halfling również wyczerpał materiał spokojnych pytań oraz swobodnej rozmowy - niczym jednak starzec nie zdradził mu więcej informacji.
Wiedząc, że Kemper kupił niewielki domek przy Hebrenstrasse hobbit mógł dość łatwo rozpocząć poszukiwania. Miał cały wachlarz możliwości i zamierzał skorzystać z tych najmniej pewnych metod - "Trzeba poszerzać swoje horyzonty".
- Poszukiwania moglibyście zacząć od domostwa zaginionego na Hebrenstrasse. Nie znam dokładnego adresu więc będziecie musieli popytać po dotarciu na miejsce. Kemper zaginął przed tygodniem. Sąsiedzi mogą coś o tym wiedzieć.

Słysząc ostatni zwrot niziołek jedynie się uśmiechnął. Jego dedukcja wyprzedziła myśl zleceniodawcy co jedynie poświadczyło, że nadaje się do tego zadania. Po tym jak usłyszał, że otrzyma 60 Złotych Koron wynagrodzenia oraz - poza już sporą drużyną - człowieka do pomocy jedynie z zachwytem pokiwał głową - "Tak to jest zdecydowanie coś dla mnie".

***

Po powrocie do "Trzech Wron" malec rozpoczął rozmyślania. Wziął od karczmarza kluczyk od osobnego pokoju i w odosobnieniu, przy błogosławionych wdechach powietrza wzbogaconego o tytoniowy dym wydobywający się z jego ukochanej fajki zaczął układać pierwszą część jego planu. Oczywistym było, że spotka się z sługusem pracodawcy, ale poza tym miał mały plan. Chciał w swoim własnym stylu dowiedzieć się gdzie i jak mieszkał cel. Plan powoli wykreował się w jego jaźni. Po tylu latach praktyki w szabrowaniu w cudzym dobytku nie musiał nawet za długo się męczyć - wystarczyło się odprężyć a plan sam mu przychodził do głowy.

Zgasił fajkę i zaczął ćwiczyć pewny ton głosu - żołnierski ton. Jak zaczęło mu wychodzić przeszedł parę długości pokoju w sztywnym, żołnierskim stylu - nie wychodziło idealnie, ale później to dopracuje. Teraz czas na rekwizyty. Nie miał ich dość więc poszedł do starej krawcowej, która po krótkiej rozmowie na temat roślin oraz gotowania, z uśmiechem sprzedała mu znoszony, skórzany pasek i stare, skórkowe spodenki w sam raz pasujące na malca - i to po promocyjnej cenie!

***

Mijając jeszcze tego wieczoru każdego z członków drużyny poszukiwawczej przekazał, że ma dobry plan jak dowiedzieć się gdzie mieszka Kemper. Mimo iż dokładnie nie jest dopracowany sam wie, że jak on coś planuje to musi się udać.

Sam doskonale wiedział co zamierza: W osobnym pokoiku ubierze się w swoją starą skórzaną kurtkę, skórzane spodenki przewiązując wszystko paskiem. Swoją czuprynę nieco uliże a na samej twarzy zrobi sobie parę sztucznych pierzyków oraz jedną, małą bliznę pod lewym okiem. Podając się za przyjaciela z wojska poszukującego starego znajomego zapuka do któregoś z sąsiadów Kempera na Hebrenstrasse i zapyta czy gdzieś w okolicy nie mieszka jego przyjaciel Bernard Kemper.

- Zostałbym dłużej drogi Panie, aby zdradzić Ci jakowym sposobem wykarmić dwustu żołdaków. Jednak nie mogę! Przyjaciel czeka! Jak ja go dawno nie widziałem! - powiedział sam do siebie Oskar dźwięcznym, pewnym, basowym głosem sztywno chodząc po skromnym pokoiku. - Muszę trenować aż będzie idealnie. - dodał po czym wybuchł basowym śmiechem.
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 20-12-2010 o 18:39.
Lechu jest offline  
Stary 20-12-2010, 12:47   #4
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
Ankarian, jak zwykle miał na sobie najzwyklejszą białą koszulę i czarne, skórzane spodnie. Na nogach miał mocne skórzany buty. Na to wszystko założony miał czarny płaszcz z kapturem. Gdy tylko wszedł z resztą towarzyszy do „Beim Starken Mensch”, westchnął cicho. Nawet nie rozglądał się po wnętrzu, bo nie miał zamiaru patrzeć na tych wszystkich szlachciców i inne osoby z wyższych sfer. Chciał, jak najszybciej znaleźć się w innym pomieszczeniu. Szlachta i bogaci mieszczenie. Gdyby nie to co działo się w życiu elfa, to sam pewnie nadal by był kimś takim, jak przychodzące tu osoby. Jednak starał się o tym nie myśleć, bo przynosiło to tylko wspomnienia, których nie chciał. Szybko udał się za resztą towarzyszy, aby znaleźc się w izbie na piętrze. Tam już było trochę lepiej. Może i pokój był wystrojony, ale przynajmniej była tam tylko jedna osoba wyglądająca na szlachcica. Elf stanął w kącie pomieszczenia i oparł się o ścianę. Przez cały czas nawet raz nie spojrzał na mówiącgo coś mężczyznę. Bawił się tylko kosmykiem swych białych włosów. Nie trudno było zobaczyć, że właściwie nie zwracał uwagi na nic co działo się w pomieszczeniu. Był prawie nieobecny. Wpatrywał się w kosmyk swoich włosów, ale nie widział jego bieli. Widział coś całkiem innego. Widział czerwień. Widział ogień i krew. Zresztą, jak zawsze. Te najgorsze obrazy powracały do niego w każdej chwili, ale umiejętnie to ukrywał. W środku miał ochotę krzyczeć na cały głos, a na zewnątrz ukrywał to pod obojętnym wyrazem twarzy i równie obojętnym spojrzeniem. Dopiero, gdy mężczyzna skończył mówić, elf wrócił do realnego świata. Jednak i tak, przez dłuzszą chwilę, nie odezwał się, ani jednym słowem. Pytań, co do zadanie, nie miał, bo w końcu o co miał pytać skoro nie wiedział o czym mówiono. Najważniejszych rzeczy dowie się w trakcie wykonywania zlecenia albo w ostateczności zapyta, któregoś z towarzyszy. Ale to ostatnie to jedynie w ostateczności.
- Idziemy? - Mruknął w końcu cicho do reszty i ponownie zamilkł. Czekając na odpowiedź, wpatrywał się w swoją lewą dłoń, która w większej części ukryta była pod kawałkiem niebieskiego materiału.
 
Saverock jest offline  
Stary 20-12-2010, 21:42   #5
 
Karagir's Avatar
 
Reputacja: 1 Karagir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetny
"Ciekawe, jakie on i jego pan pijają wina" myślał Eugen, obserwując ich zleceniodawcę.
Był ubrany jak zwykle w ciemnozielone spodnie, czystą koszulę, lekki kaftan oraz swój wierny płaszcz - jedyną starą rzecz, jaką miał na sobie. Uwagę osób oglądających go (a zwłaszcza jego postępującą łysinę) wymyślną jak na standardy jemu podobnych fryzurą.

Od czasu do czasu zerkał w stronę Sharlene, zastanawiając się, czy jej osobowość jest tak ciekawa jak gesty i uśmiech?
Patrząc na towarzyszy odruchowo analizował ich twarze, mimikę, gesty. Elf był nietypowy, albo po prostu spięty. Niziołek - jak to niziołek, trudno coś stwierdzić na początku znajomości. Sharlene...cóż, parę lat temu..."ale nie jestem jeszcze takim staruchem" - pomyślał i rozejrzał się po miejscu, w którym przebywali.

Eugen czuł się tutaj dobrze - nie za często, ale bywał jednak w lokalach tej klasy. Reszta towarzyszy chyba raczej nie, ale to nieistotne.

- Jeszcze jedno – jutro rano przy wejściu do tej karczmy spotka się z wami jeden z ludzi mojego mocodawcy. Będzie służył wam pomocą w poszukiwaniach. Jakieś pytania? Jeżeli nie, muszę was pożegnać. Mam dziś jeszcze kilka innych spraw do załatwienia.

Eugen zastanowił się. "Strasznie ciekawy ten Borha" - pomyślał. "Miasto miastem, lepsza dzielnica lepszą dzielnicą, straże strażami, ale taki człowiek nie porusza się bez ochrony w takim ubiorze i ozdobach, a widać, że rapier my dynda jak ozdoba" - sam Eugen praktyki dużej nie miał, ale przestudiował dwie czy trzy księgi o szermierce i znał podstawy, w tym mocowanie broni. "Albo odważny, albo obstawa jest niewidoczna...tym bardziej trzeba na to zwrócić uwagę" - stwierdził, notując w głowie swoje przemyślenia.

Szanowny Panie - odezwał się, uważnie dobierając słowa - a jak mamy poznać Twojego człowieka? Jakieś hasło nam przekażesz, czy mamy zwracać uwagę na symbol na pierścieniu? Chcielibyśmy mieć pewność, że Twój człowiek to właściwa osoba...
Skończył i spojrzał uważnie na Georg'a.
 
Karagir jest offline  
Stary 21-12-2010, 22:54   #6
 
stega's Avatar
 
Reputacja: 1 stega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetnystega jest po prostu świetny
Ankarian, Sharlene, Oskar, Eugen

- Szanowny Panie - odezwał się Eugen, uważnie dobierając słowa - a jak mamy poznać twojego człowieka? Jakieś hasło nam przekażesz, czy mamy zwracać uwagę na symbol na pierścieniu? Chcielibyśmy mieć pewność, że Twój człowiek to właściwa osoba...

Skończył i spojrzał uważnie na Georg'a. Słysząc pytanie Borha uśmiechnął się pod nosem.

- Po pierwsze, jak już mówiłem to nie jest mój człowiek tylko sługa mego mocodawcy. Po drugie nie musicie się obawiać, że go przeoczycie. Z tego co mi powiedziano wynika, że trudno go nie rozpoznać, nawet w tłumie. Bywajcie, życzę owocnych poszukiwań.

To mówiąc opuścił pokój. Kilka minut później zobaczyli przez okno jak pod karczmę zajeżdża powóz. Ich rozmówca wsiadł do środka. Po chwili pojazd ruszył by zniknąć im z oczu za najbliższym zakrętem.

Po opuszczeniu karczmy ruszyli w stronę „Trzech Wron”. Po dotarciu na miejsce Sharlene dyskretnie podwędziła z właściwą sobie gracją mieszek jednego z miejscowych bywalców. Delikwent był tak pijany, że nie zauważyłby kradzieży nawet gdyby próbował jej dokonać krasnoludzki tarczownik niemniej jednak przyjemnie było obserwować dziewczynę przy pracy. Za część ukradzionych pieniędzy postawiła drużynie piwo.

Resztę dnia przesiedzieli w lokalu. Ankarian i Eugen zasiedli zresztą przy stole położonym w koncie sali nieopodal schodów wiodących na piętro. Sharlne zajęła się obsługą gości. Jedynie Oskar opuścił przybytek by wrócić po jakimś czasie z kilkoma sztukami nowonabytej garderoby.

Wieczorem niziołek zdradził drużynie swój plan ustalenia dokładnego adresu Kempera. Miał zamiar wypytywać mieszkańców Hebrenstrasse podając się za przyjaciela zaginionego z czasów jego służby w imperialnej armii. Dziewczyna podeszła do jego pomysłu dość sceptycznie. Zasugerowała, że może to być ich plan awaryjny na wypadek gdyby nie udało się uzyskać informacji jej metodami. Po krótkiej debacie grupa ustaliła, że o tym w jaki sposób zabiorą się do wykonania misji zdecydują po dotarciu na miejsce.

29 Jahrdrung 2524

Ernest

Dyliżans, którym miał dojechać do stolicy Imperium dotarł na miejsce wczesnym rankiem, zanim pierwsze promienie wschodzącego słońca zalśniły nad horyzontem. Do spotkania z awanturnikami wynajętymi przez jego pana zostało kilka godzin. Ruszył szybkim krokiem przez zabłocone ulice Altdorfu w stronę karczmy „Beim Starken Mensch”. Pamiętał drogę, gdyż wcześniej był tu już raz jakieś sześć miesięcy temu. Jego chlebodawca wybrał się do miasta by kupić kilka podarków dla Niny i przy okazji odwiedzić jednego ze swoich znajomych. Ernestowi aż serce szybciej zabiło na wspomnienie o tym jak dziewczyna ucieszyła się na widok białej z sukni zakupionej u jednego z najlepszych (i najdroższych) altdorfskich krawców.

Zanim opuścił majątek jego pan zmienił zdanie co do sposobu relacjonowania o postępach w misji. Na odchodne powiedział mu, że w stolicy podczas wykonywania zadania ma się kontaktować z człowiekiem o nazwisku Borha. Niepotrzebnie zabrał ze sobą gołębie. Miał się u niego meldować raz w tygodniu poczynając od jutra (otrzymał od swego pana liścik z adresem owego jegomościa). Kiedy po raz pierwszy usłyszał to nazwisko wydało mu się, że skądś je zna. W trakcie podróży miał mnóstwo czasu na rozmyślania. Wkrótce przypomniał sobie rozmowę jaką mniej więcej rok temu odbył jego chlebodawca z zarządcą posiadłości. Wydarzenia tamtej nocy zapadły mu w pamięć gdyż nigdy wcześniej nie widział go tak rozgniewanego.

Każdy sługa, któremu dane było dłużej popracować w posiadłości wiedział, że pan miał słabość do dużo młodszych od siebie dziewcząt. Jego małżonka nic o tym nie wiedziała lub też nie chciała wiedzieć. Dopóki ograniczał się do pokojówek i dziewuch z pobliskiej wioski nie było większych problemów z utrzymaniem sprawy w tajemnicy. Jednakże półtora roku temu pan wybrał się do stolicy i zapragnął przy tej okazji skosztować towaru z wyższej półki. Spędził więc upojną noc w towarzystwie jednej z altdorfskich kurtyzan. Dwie rzeczy poszły źle. Po pierwsze – zrobił jej bachora, po drugie – dzięki swoim kontaktom dowiedziała się kim jest.

Ze względu na swoją popularność dziewczyna (pan nazywał ją Valerie) nie mogła mieć całkowitej pewności co do tożsamości ojca . Jego chlebodawca musiał się jej wydać łatwym celem szantażu. Kilka miesięcy po feralnej nocy do posiadłości przybył posłaniec z listem, po którego lekturze pan na włościach zdemolował swój gabinet. Z tego co Ernestowi udało się podsłuchać wynikało, że kobieta zażądała rekompensaty za czas, kiedy ze względu na macieżyństwo nie mogła pracować, pokrycia całości kosztów utrzymania dziecka, które planowała zatrzymać oraz dodatkowych kilkuset złotych koron za utrzymanie całej sprawy w tajemnicy.

Nazwisko mężczyzny, któremu Ernest miał zdawać relację z postępów misji padło w momencie gdy zarządca zaproponował alternatywne rozwiązanie problemu. Georg Borha według zasłyszanej przez Ernesta opowieści zarabiał na chleb rozwiązując za sowitą opłatą drażliwe problemy reiklandzkiej szlachty w sposób niekoniecznie zgodny z imperialnym prawem. Syn zmarłego grafa chiał wyeliminować konkurencję do schedy po ojcu? Z posiadłości cesarskiego urzędnika zniknęły kompromitujące dokumenty i trzeba było je szybko odzyskać? Borha był człowiekiem do którego się szło z takimi problemami. Uciszanie matek z bękartami nie było według słów zarządcy niczmy nowym dla niego. Tydzień później pan wybrał się do stolicy by wszystko zaaranżować. Ernest nigdy więcej nie usłyszał słowa na temat kurtyzany. Decyzję o tym czy podzieli się tą wiedzą z przyszłymi towarzyszami odłożył na później.

Rozmyślając o tym jaką rolę przyjdzie mu odegrać w poszukiwaniach starego Kempera przyspieszył kroku. Torba zawieszona na ramieniu kołysała się w rytm jego kroków przypominając mu o dwóch fiolkach ukrytych w jej wnętrzu. Wreszcie dotarł do karczmy. Doszedł do wniosku, że postoi na zewnątrz. W ten sposób nie będzie musiał szukać grupy w zatłoczonym lokalu. Poza tym z jego wyglądem ochroniarze pewnie i tak by go nie wpuścili. Nie musiał długo czekać.

Ankarian, Sharlene, Oskar, Eugen

Borha miał rację. Człowieka, który miał im pomóc w wykonaniu zadania nie sposób było z kimkolwiek pomylić. Żadne z nich nie widziało dotychczas osoby o tak szpetnym obliczu. Przez dłuższą chwilę przypatrywali się mu bez słowa, niczym jednemu z eksponatów gabinetu osobliwości, nie mogąc się nadziwić jego brzydocie. Porośnięta nieregularnym zarostem twarz o grubo ciosanych rysach poznaczona była śladami po wyciśniętych pryszczach. Krzywe zęby wyrastające pod różnymi kątami i przekrwione oczy nadawały mu niepokojący wygląd. Zmierzwiona czupryna złożona z grubych kłaków bardziej przywodziła na myśl sierść dzika niż ludzkie włosy. Przybysz przedstawił się imieniem Ernest.

Wszyscy

Po krótkiej wymianie uprzejmości nowo przybyły spytał gdzie się zatrzymali. Gdy tamci opowiedzieli mu o „Trzech Wronach” zdecydował, że on również tam zamieszka. Wrócili do karczmy, gdzie Ernest po krótkiej wymianie zdań z gospodarzem wynajął jeden z pokoi na piętrze. Pozostawił tam swoje rzeczy po czym wszyscy opuścili przybytek.

Odnalezienie Hebrenstrasse zajęło im niecałą godzinę. W tym czasie kilka razy musieli pytać o drogę. Krótka uliczka, przy której miał mieszkać zaginiony stanowiła przygnębiający widok. Po obu jej stronach wzniesiono w sumie dwadzieścia budynków wykonanych z każdego materiału, jaki w chwili ich budowy był pod ręką. Trzy domostwa na końcu ulicy zawaliły się już jakiś czas temu. Tu i ówdzie na rumowiskach powyrastały kępki chwastów. Na przeciwległym krańcu Hebrenstrasse znajdowały się pozostałości piętrowego budynku z drewna, który zapewne spłonął. Reszta domostw sprawiała wrażenie jakby miały lada chwil runąć na przemykających ulicami mieszkańców.

Grupa zatrzymała się w połowie uliczki i rozejrzała dokoła. Przed sobą mieli drzwi do sklepu choć z zewnątrz trudno było ocenić co można było w nim kupić. Po drugiej stronie ulicy stał piętrowy budynek z kamienia sprawiający nieco solidniejsze wrażenie niż reszta domostw. Pod jego drzwiami bawiła się grupka dzieci. Parę kroków dalej starsza kobieta szła środkiem ulicy niosąc kosz z praniem. Drużynę ominęła szerokim łukiem patrząc na nich z ukosa. Kilkanaście metrów od miejsca gdzie stali trzech mocno podpitych jegomościów prowadziło żywiołową debatę. Sądząc po strzępkach wypowiedzi jakie udało im się usłyszeć rozmowa dotyczyła prowadzenia się żony jednego z nich. Jeszcze dalej kobieta i mężczyzna, oboje w wieku około czterdziestu lat, sprzeczali się o coś. Możliwości wybadania gdzie mieszkał Kemper było więc kilka. Pozostało tylko zdecydować od kogo zaczną.
 
__________________
Nie możesz być pewien swej racji, jeśli o argumentach swoich oponentów nie będziesz wiedział więcej od nich samych.

M. Friedman

Ostatnio edytowane przez stega : 25-12-2010 o 13:54.
stega jest offline  
Stary 22-12-2010, 15:47   #7
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Następnego dnia mieli spotkać się z człowiekiem swego zleceniodawcy. Borha uśmiechając się kącikiem ust dał im do zrozumienia, że nie przeoczą tego mężczyzny, zatem nie będą musieli go szukać. Z pewnością sam ich znajdzie.
Potem pożegnał się i wyszedł. Widziała tylko przez okno, jak elegant pakuje tyłek do powozu i odjeżdża, zabierając ze sobą drogocenne pierścienie.
Ten, kto patrzył na nią uważnie, kiedy Borha przemawiał, mógł dostrzec błysk w jej oku. Powiedziała sobie, że może mieć jeszcze nie jedną okazję, do ich podwędzenia i obiecała sobie spróbować przy najbliższej okazji.

Uśmiechnęła się do siebie.
- Przyjemniaczek z niego, co? - mrugnęła do Ankariana zielonymi oczami. Cały czas jak tam siedzieli stał w kącie ze spuszczoną głową i bawił się kosmykiem białych włosów nie zwracając uwagi na to co dzieje się dookoła. Zawsze milczący sprawiał wrażenie takiego, który przeszedł zbyt dużo by o tym opowiadać. Zastanawiało ją, ile on może mieć lat. Wyglądał na całkiem młodego. - No, moi panowie, nie ma co tu siedzieć. Idziemy? - to było raczej stwierdzenie, niż pytanie.
Poprawiła szkarłatne fałdy spódnicy i po chwili ruszyła w kierunku schodów.

Odebrała swój płaszcz i kiedy towarzysze zeszli na dół wspólnie ruszyli ku “Wronom”. Nie wiedziała, czy orientują się, w której części miasta się znajdują, więc postanowiła ich poprowadzić. Nie było już tak chłodno jak rano, więc nie narzucała już takiego tempa. Przez czas, jak siedzieli w „Beim Starken Mensch” Słońce wspięło się wyżej na nieboskłon i teraz zaczynało się robić przyjemnie ciepło. Szła spokojnie ciesząc się delikatnym wietrzykiem.

- Ma ktoś ochotę na piwo? - spytała, kiedy zbliżali się do karczmy. Z tawerny dobiegała jej uszu skoczna muzyka. Za to właśnie kochała tą tawernę. Jej gospodarz, Ursyn, dbał o to, żeby bywalcy zawsze mieli zapewnioną rozrywkę, jak na tak niewielką zamożność tego przybytku. Każdy, kto raz zawitał do “Wron” zawsze z przyjemnością odwiedzał ją ponownie. Uśmiechnęła się szeroko i pytająco uniosła brwi. - Ja stawiam.


Weszła do środka i z uśmiechając się do siebie stwierdziła, że się nie pomyliła. Knajpka była już wypełniona gośćmi, w większości już podchmielonymi. Zawsze zadawała sobie pytanie, jak Ursyn daje radę utrzymać to wszystko w porządku.

Kiedy tamci zajmowali stolik ona przeszła przez izbę w poszukiwaniu odpowiedniego źródła monet, z gracją omijając wszystkich klientów, którzy byli jeszcze nieco zbyt trzeźwi. Znalazła jednego wystarczająco pijanego, żeby nie musieć bawić się w ciągnięcie go na górę. Często bywał we “Wronach”, i zawsze zalewał się w trupa. Od niego mogła “pożyczać” kiedy tylko potrzebowała, i tak zawsze budził się z przekonaniem, że wszystko wydał na piwo.
Podeszła do niego i z uśmiechem oparła się o blat.
- Hej, Bohdan. Jeszcze jedno piwo? - zapytała słodko.
Moczymorda wyszczerzył zęby i wybulgotał coś niezrozumiale. Udając, że dotarł do niej sens tych nieartykułowanych dźwięków poklepała go po plecach. - Jasne, jasne - mrugnęła i chwilę później siedziała już przy stole z resztą wysypując zawartość złupionego mieszka na drewniany blat. Nieświadomy niczego fleja dalej siedział bełkocząc przy ladzie.

Przywołała kelnerkę gwizdem. Odliczyła jej monety za złożone zamówienie i po chwili dostarczono im trunki.
- Gdybym miała pracować, to zarabiałabym dwa razy mniej - uśmiechnęła się wychylając kufel w piwem. - Osobiście wolę spędzać życie na ciekawszych rzeczach - mrugnęła do elfa.

Siedziała z nimi jeszcze chwilkę, dopóki nie wypiła. Potem przeprosiła ich, i wesoło rzuciła, że oto najwyższy czas poudawać, że się pracuje.
- Ursyn nie zdaje sobie z tego sprawy, ale udawanie kelnerki przynosi mi większe zyski, niż jakby miał mi płacić - wytłumaczyła zbierając włosy w niezgrabnego kucyka. - Biegam z kuflami. W ten sposób łatwiej dowiedzieć się czegoś o mieszkach klientów. Tego człowieka naprawdę nie trudno wykołować, jest bystry jak woda w szambie. Zdumiewa mnie, że jeszcze się nie zorientował. Tak czy siak, gdyby nie to, to nie miałabym za co stawiać wam piwa. No i Ursyn wynajmuje mi poddasze po bardzo promocyjnej cenie. - Tu zaśmiała się do siebie. - Idę, nie będę was zanudzać. Jak będziecie chcieli kolejne piwo to dajcie znać. - Mrugnęła okiem i zniknęła w tłumie.

***

Wieczorem znów się ochłodziło. Za oknami gospody padał obfity deszcz zmuszając ludzi do siedzenia wewnątrz budynków, chyba, że ktoś naprawdę musiał wyjść na zewnątrz. Ze środka wylewało się na bruk złote światło świec i latarni wabiąc zmokniętych ludzi do środka.

Sharlene stała przy ladzie i obserwowała drzwi wejściowe od czasu do czasu uśmiechając się zalotnie do gości gospody. Często bywało tak, że mężczyźni brali ją za ulicznicę, a wtedy łatwiej było zwabić ich na górę i pozbawić cenniejszych przedmiotów. Ubrana w gorset, spódnicę naciągniętą na parę spodni i wysokie pod kolano buty z cholewkami i mnóstwem sprzączek, otulona płaszczem z kapturem czekała na Gabriela, który miał lada moment wrócić ze swojego „skoku życia”, jak to stwierdził ostatnio. Nie uśmiechało jej się to. Ostatnio wspólnicy coraz bardziej ją denerwowali. Miała po dziurki w nosie ich zrzędzenia i żartowania. Nawet Gabriel coraz bardziej się od niej oddalał. Nagle wszyscy okazali się być imbecylami. Zero pomyślunku. Zamiast biegać po deszczu mogliby siedzieć tu, z nią i popijać ciepłe piwo. Czuła się tak, jakby całymi dniami pracowali... I tak, nazwanie ich pracoholikami byłoby całkiem na miejscu. Ona wolała okraść raz a dobrze, niż łowić pens do pensa, dzień w dzień. Nie ukrywała, że takie coś traktuje jak zabawę. Sprawia jej to przyjemność, ale we wszystkim trzeba mieć umiar.

Od dawna zastanawiała się, co właściwie przyniosła im współpraca z nią. Działali na własną rękę dając jej robić co jej się rzewnie podoba, każdy żył z tego, co sam ukradł. „Najwyższy czas, żeby to zakończyć” – pomyślała.

Od czasu do czasu zerkała w stronę kompanów. Nie byli jej tak bliscy jak Gabriel, a jednak polubiła ich i byli idealnym zamiennikiem chłopców z szajki.

Podeszła do nich przywołana gestem przez Oskara. Wyszedł dokądś po południu i teraz najwyraźniej wrócił ściskając w rękach jakieś szmaty.
- Nowe ubranko? - zmrużyła oczy uśmiechając się szyderczo. Uniosła brwi, kiedy te “szmaty” istotnie okazały być jakimś ubraniem. A raczej przebraniem, z tego co powiedział niziołek. Przedstawił im swój plan. Z tego co zrozumiała, chciał udawać kolegę z wojska poszukiwanego mężczyzny.
Całkiem nieźle mu szło z naśladowaniem żołnierskiego tonu, ale ten plan nie wydawał jej się dopracowany. Z pewnością Mały miał wszystko dokładnie zaplanowane, wolała jednak najpierw wykorzystać jej starą, sprawdzoną metodę.

- Jak dla mnie, to brzmi jak wspaniały plan “B” - przekrzywiła głowę obserwując salutującego hobbita. - Nigdy tam nie byłam, ale o ile wiem, tamta ulica nie jest zamieszkiwana przez ludzi, których trzeba by było brać podstępem. Najpierw ja spróbuję swojej metody - wyciągnęła sztylet zza paska. - Spróbujemy siły perswazji - mrugnęła, wbijając go w kant stołu.

Dzwonek przy drzwiach wejściowych dzwonił niemal bez przerwy, co chwila ktoś wchodził lub wychodził. Toteż nie zwróciła uwagi na kolejny, słodki dźwięk dzwonka. Po chwili ktoś stuknął ją w ramię. Kiedy się odwróciła jej oczom ukazała się twarz Gabriela.
Młodzieniec pozwolił, żeby objęła go i przytuliła, a potem zmiażdżyła spojrzeniem zielonych oczu. Był nieco wyższy od niej, ubrany w skórzany kaftan i białą koszulę, wystające spod płaszcza. Zamrugał orzechowymi oczyma a na jego przystojnej twarzy pojawił się uśmiech.

- Długo na mnie czekałaś - powiedział po chwili rzucając płaszcz na stolik, przy którym siedzieli ku niezadowoleni siedzących tam mężczyzn.
- Miałam wybór? - splotła ręce na piersi. - Zniknąłeś na tydzień, a miała to być szybka akcja. Pieprzony kobieciarz - posłała mu jeden ze swoich kąśliwych uśmiechów.
Zaśmiał się.
- Kobieciarz? - objął ją w talii. - Przecież wiesz, że nie mógłbym!
- Kłamca - spoliczkowała go.
Nie przestał się uśmiechać. Puścił ją.
- Kocham patrzeć, jak cię szlag trafia.
- Tak, wiem. - Zgarnęła jego płaszcz ze stołu i rzuciła mu go w twarz. - Więc co to była za akcja?
Wyszczerzył się. Obiecał opowiedzieć jej wszystko na górze, po czym ukłonił się panom i pobiegł na górę.
- Przyjaciel... - prychnęła wyciągając sztylet ze stołu i chowając go z powrotem do pochwy. Uśmiechnęła się do siebie. - Proponuję, moi panowie, żebyśmy omówili wszytko na miejscu. Teraz możemy sobie gdybać w nieskończoność. Dobranoc - uśmiechnęła się i zanim zniknęła na schodach, dodała - tutaj, o ósmej.

***

- Oh, no to się obłowisz! - Gabriel oparł się o parapet. Wysłuchawszy dziewczyny uśmiechał się chytrze.
- A wspomniałam już, że nie dam ci ani pensa? - rzuciła się na materac patrząc, jak uśmiech znika z jego twarzy.
- Żartujesz? - uniósł brwi. - Odkąd to traktujesz mnie na równi z chłopakami?
- Odkąd mnie olewasz - odpowiedziała. - Nasze wspólnictwo coś znaczyło, kiedy pracowaliśmy razem. Dałeś mi do zrozumienia, że cię nie potrzebuję - wzruszyła ramionami świdrując go wzrokiem. Odwróciła się na bok. - Daj mi spać.
Poczuła jego oddech na swoim karku. Delikatnie odgarnął jej loki z twarzy.
- Uwielbiam cię wkurzać - mruknął. Poczuwszy ostrze jej sztyletu na swojej piersi cofnął się. - Łohoho, aż tak źle?
Zmrużyła oczy unosząc się na łokciu. Nie odpowiedziała. Położyła się po chwili i nasłuchiwała. Gabriel chwilę kręcił się po pomieszczeniu bojąc się dotknąć czegokolwiek. Potem ułożył się na pryczy po przeciwległej stronie izby.
Nie czuła się źle z tym, co mu powiedziała. Wiedziała, że i tak nie weźmie tego do siebie. Zasnęła.
Spała dopóki nie obudziło ją miarowe dzwonienie zwiniętego niedawno zegara.

***

Rano spotkała się z towarzyszami i wspólnie ruszyli na „Beim Starken Mensch”, żeby spotkać się z człowiekiem zleceniodawcy. Borha miał rację. Kiedy tylko zobaczyła twarz owego człowieka wiedziała, że to o nim wspominał szlachcic. Tak szpetne oblicze zdarzyło jej się widzieć pierwszy raz. Podszedł do nich i przedstawił się jako Ernest.
- Miło mi...? - uniosła brwi. Milczenie jakie zapadło było niezwykle krępujące. - Będziesz naszym wsparciem? - spytała, choć było to oczywiste. Stosownym jednak wydało jej się przerwanie tego nieznośnego milczenia.
Przez chwilę przyglądała się jego bliznom. “Osobliwa postać” - zauważyła w myślach.

Wyszło tak, że jeszcze raz musieli odwiedzić “Wrony”. Kiedy dowiedział się, gdzie się zatrzymali, Ernest postanowił wynająć tam pokój. Kiedy Ursyn go zobaczył aż otworzył usta ze zdumienia. Takiej miny u niego jeszcze nie widziała, z trudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Przy okazji zjadła parę kromek z masłem w ramach śniadania.

Ernest wydał jej się całkiem porządnym człowiekiem. Nauczyła się nie oceniać ludzi po okładce, a poznawanie ich sprawia jej przyjemność.

W końcu ruszyli na wskazaną im przez Borhę ulicę.
Dopiero po około czterdziestu minutach udało im się dotrzeć na Hebrenstrasse. Nigdy jeszcze na tej ulicy nie była, parę razy musiała zaczepić przechodniów żeby spytać o kierunek, co wydłużyło nieco ich drogę. Ulica nie wyglądała ciekawie. Po obu jej stronach stały budynki zrujnowane lub gotowe runąć w każdej chwili, jeśli tylko ktoś postawi nogę w niewłaściwym miejscu. Aż dziw, że jeszcze mieszkali w nich ludzie. Ona zdecydowanie nie zamieszkałaby tam nawet za darmo.

Na ulicy stało parę osób. Postanowiła najpierw popytać wśród nich.
Niziołek miał najwyraźniej ambitniejszy plan.
- Dajcie mi pół godziny, a zrealizuję mój plan, o którym mówiłem. Po odpowiednim przygotowaniu będę mógł zawitać u drzwi tego domostwa. - powiedział entuzjastycznie. - Jednak miejmy nadzieję, że dom poszukiwanego nie jest jednym z tych zawalonych. Co wy na to? Mam iść się przygotować czy robimy to po waszemu?
Sharlene zmarszczyła brwi. Jego wiecznie wesoła twarz wywoływała u niej uśmiech.
- Widzę, że moje metody cię nie przekonują... - westchnęła. - Rób jak chcesz, ja popytam wśród tamtych - kiwnęła głową w stronę grupki pijaków stojących niedalego od nich. Żywiołowo gestykulowali rozmawiając o czymś głośno. Przygryzła wargi.
Borha mówił, że Kemper przesiadywał często w karczmach. Jeśli tak, to na pewno miał styczność z tego rodzaju ewenementami. Zanim zniknął, mężczyzna bawił się i prowadził raczej hulaszcze życie. Picie w karczmach musiało być dla niego codziennością.
Pijacy wybuchli śmiechem wytrącając ją z chwilowej zadumy.
Skrzywiła się.
- Jeśli są na tyle trzeźwi, żeby stać, to może uda mi się coś z nich wyciągnąć... Zdziwilibyście się, ile można się dowiedzieć od... takich... Ugh, trzymajcie kciuki - zarzuciła włosami i skierowała się w ich stronę.
- Powodzenia - usłyszała za sobą głos Oskara. - Każdy ma swoje metody. Może jak się nam uda to będzie więcej informacji - uśmiechnął się do niej. Ta jego wesołość wzmagała u niej ochotę bycia uszczypliwą.
- Tobie też życzę szczęścia, Mały - wyszczerzyła się na odchodne i unosząc głowę poszła ku pijakom.
Wzięła parę głęgokich oddechów i z uśmiechem podbiła do nich.
- Cześć chłopcy. O czym gadacie? - siliła się na uśmiech. Śmierdziało od nich piwem na kilometr...
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"

Ostatnio edytowane przez Raeynah : 24-12-2010 o 22:33.
Raeynah jest offline  
Stary 22-12-2010, 20:08   #8
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
Gdy tylko zleceniodawca wyszedł, Ankarian poczuł się trochę lepiej. Przynajmniej nie musiał oglądać kolejnego zadufanego w sobie szlachcica. Gdyby potrafił się uśmiechać, to pewnie teraz na jego twarzy pojawiłby się uśmiech, a tak nawet nie wysilał się, aby odejśc od ściany. Chciał wyjść, jak najszybciej, ale nie miał zamiaru samemu przechodzić przez salę prowadzącą do wyjścia z tego lokalu, więc czekał, aż reszta się ruszy. Albo chociaż jedna osoba. Zerknął po towarzyszach i natrafił na moment, kiedy Sharlene do niego mrugała. Natychmiast przeniósł wzrok w stronę drzwi. Gdy tylko kobieta zaczęła wychodzić, sam poszedł powoli za nią i za resztą. Jak tylko najszybciej było to możliwe, przeszedł całą salę i wyszedł na zewnątrz
***
W karczmie, siedział przy jednym stoliku razem z towarzyszami i powoli sączył piwo. Jak zwykle, wcale się nie odzwywał. Chociażby dlatego, że nie miał nic ważnego do powiedzenia. Gdy kobieta kolejny raz do niego mrugnęła, brał kolejny łyk złotego płynu i zakrztusił się nim. Odkaszlnął kilka razy, ale nic nie powiedział. Przecież nie będzie mówił, że to wina Sharlene i tego co przed chwila zrobiła. W końcu nie robiła ona nic złego i jej działanie nie było świadome w sensie, że nie wiedziała, że Ankarianowi to coś przypominało, a raczej kogoś. Elf natychmiast wypił resztę piwa, aby się trochę uspokoić i wbił wzrok w blat stołu. Siedział tak właściwie cały czas, nie mając zamiaru się odezwać.
***
Wieczorem, gdy wrócił Oskar, na rozmowy o sposobie na uzyskanie jakiś informacji nawet nie zwracał uwagi. Nie obchodziło go, jaki kto ma plan. Byle tylko wszystko poszło szybko i bez problemów. Poczekał tylko, aż skończyli o tym gadać i poszedł do swojego pokoju, aby trochę odpocząć.
***
Rankiem, tak jak było umówione, czekał już na towarzyszy. Nie czekał może długo, ale zszedł na dół ponad kwadrans przed czasem. Jedynym co się zmieniło w jego wyglądzie było to, że miał przy pasie pochwę z mieczem. Gdy już wszyscy byli, ruszył z nimi na spotkanie tego całego pomocnika. Zdziwił się na widok kogoś takiego i to nawet bardzo, ale nic nie mówił. Po prostu skinął głowa na powitanie i nic więcej.
***
Gdy dotarli na właściwą ulicę, elf zaczął się rozglądać. Wzrok zatrzymał na resztkach spalonego domu. Wpatrywał się w te resztki, słuchając tego co mówili towarzysze, ale i tak nie zwracał na nich dużej uwagi. Dopiero po dłuższej chwili się otrząsnął.
- Ja pójdę się rozejrzeć. - Mruknął cicho i powoli ruszył w stronę pozostałości na które patrzył wcześńiej. Było to trochę dziwne zważając na to, że szukali informacji i trzeba było z kogoś je wyciągnąć, ale Ankarian się tym nie przejmował, idąc niepowstrzymanie do celu, który obrał, gdy tylko znalazł się na tej ulicy.
 
Saverock jest offline  
Stary 23-12-2010, 17:52   #9
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Zmierzając w stronę karczmy wraz z trójką towarzyszy halflingiem miotały różne nastroje. Z jednej strony był ciekaw kim był ich tajemniczy pomocnik. Z drugiej natomiast strony był strasznie niezadowolony i zły - wiedział, że jego zanegowany plan pójdzie na nic jak będą już na miejscu. Nie lubił planować, przygotowywać się żeby potem usłyszeć "Twój plan jest w psią żyć" - tylko nieco grzeczniej.

Wychylając się zza rogu niziołek dostrzegł rzucającego się w oczy obwiesia, bo inaczej nazwać go się nie dało. Człowiek Borhy wyglądał jak zniszczona płaskorzeźba na dawno zapomnianym, wiekowym cmentarzu. Jego twarz przypominała kawał kory w której ktoś wyciosał głębokie niczym blizny rysy. Całe grono znamion po ospie bądź innej chorobie nadało mu nieco już odpychający charakter. Jego krzywe uzębienie i przekrwione oczy przypominały niziołkowi nie wysypiającego się, również brzydkiego, grabarza z Nuln zwącego się Karter. "Ciekawe co tam u niego?" pomyślał nadal w milczeniu wpatrując się w postać przyszłego towarzysza. Słysząc jak zza mgły słowa przedstawiającego się osobnika halfling odparł:

- Witaj Erneście. Jestem Oskar. Miło Cię poznać. - powiedział malec uśmiechając się szeroko.

***

Po króciutkiej wizycie w "Trzech Wronach" drużyna postanowiła odwiedzić okolicę Hebrenstrasse na co Oskar jedynie przytaknął. Sama ulica okazała się zdezelowaną grupą rumowisk poza nielicznymi wyjątkami. "Takiego syfu dawno żem nie wiedział" pomyślał niziołek przyzwyczajony do krasnoludzkiej myśli inżynierskiej. Trzy zawalone dawno domy porośnięte przez powykręcane w różne strony krzaki pokazywały, że nie tylko wygląd budynków wskazywał na znikomą jakość ich konstrukcji. "A to co?" pomyślał malec patrząc na wystające z ziemi spleśniałe i zwęglone dechy jednej z budowli - "Najwyraźniej mieszkańcy przesadzili z ogniem".

Po dokładnym obejrzeniu okolicy niziołkowi nie uśmiechało się gadać ani z kłócącą się parą ani z z grupką pijaków na których z ulitowaniem spoglądała Sharlene. Patrząc po reszcie towarzyszy niziołek nie wywnioskował co mogą planować. "Z resztą żaden z nich nie zdradził mi swojego planu" - pomyślał przypominając sobie jego zanegowany pomysł. Widząc lepiej prezentujący się budynek u którego progu bawiła się dwójka dzieci hobbit nieco się rozchmurzył - na końcu tunelu pojawiło się światełko nadziei.

Po nawiązaniu krótkiego dialogu z Sharlene okazało się, że w sumie może zacząć działać. Ogólnie rzecz biorąc skoro jej to wszystko jedno to on jak najbardziej przejdzie do swojego planu. Nie po to analizował i trenował, aby teraz to poszło na marne. "Może akurat mi się poszczęści i się czegoś ciekawego dowiem" pomyślał i życzył jej powodzenia w uwodzeniu bandy pijaków. Oczywiście nie mogłaby normalnie życzyć mu szczęścia bez uszczypliwych uwag - "Mały?! Dobre sobie. Co najwyżej niski." pomyślał Oskar klepiąc się po wydatnym brzuszku.

- Zatem skoro nie ma sprzeciwów za około godzinę widzimy się w "Trzech Wronach". Przekażę wam co się dowiedziałem. Jak znajdę odpowiedni dom będziemy mogli iść tropem jak po sznurku aż rozwikłamy tą sprawę. - powiedział niziołek patrząc na jakby mało zainspirowanych jego pomysłem kompanów.

***

Będąc radosnym z możliwości wykonania jego zamierzonego planu Oskar udał się do baraku służącego pewnej grupie cyrkowej za rekwizytornie. Znał tu jednego linoskoczka jeszcze za czasów, gdy razem z Tyraldem opróżniali co bogatsze budowle z ich drogocennego nadbagażu - Hektor było mu na imię. Siadając na niewygodnym krześle przed brudnym, delikatnie popękanym lustrem halfling zaczął proces charakteryzacji. Zmiana jego twarzy polegała na dodaniu paru zmarszczek, około tuzina pieprzyków i jednej, małej blizny pod lewym okiem. Zdecydował się nie zmieniać więcej gdyż im bardziej rozbudowana będzie charakteryzacja tym łatwiej będzie ją przejrzeć.

Po tej transformacji niziołek ubrał przygotowany strój składający się ze skórzanych spodenek przepasanych skórkowym pasem oraz starej, znoszonej kurtki - również wykonanej ze skóry. Wszystkie jego rzeczy oraz zestaw do charakteryzacji schował do swojego plecaczka i zarzucił na plecy.

- Witam. Jestem kucharzem armii imperialnej. Piekę, gotuję a nawet żongluję. - powiedział odpowiednio zmienionym głosem Oskar. - Dobrze. Przedstawienie czas zacząć. - dodał niziołek wychodząc z baraku.

***

Halfling spokojnie, nieco sztywnym krokiem wyszedł z uliczki kończącej się wraz z początkiem wyniszczałej ulicy Hebrenstrasse. Po chwili rozeznania się w terenie przeszedł obok miejsca, gdzie niedawno bawiły się dzieci. Podchodząc pod drzwi złapał głęboki oddech po czym solidnie zapukał.

Jeden ze dzieciaków, które niedawno ganiały za sobą w pobliżu wejścia do budynku odwrócił się w stronę niziołka i krzyknął:

- Tam nikogo nie ma. Rudi wyszedł z domu, nie wiem kiedy, ostatnio widzieliśmy go z tydzień temu jak nakupował nam słodyczy. Jak masz sprawę do niego musisz przyjść później.

Nie zrażony hobbit obrócił się na pięcie w kierunku dzieci. Spoglądając na nie z uśmiechem powiedział:

- Doprawdy. Chciałem zamienić tylko słówko z moim przyjacielem. Wiem, że mieszka gdzieś w okolicy. Znam ulicę a, że to porządny człek myślałem, że to ten dom. Może znacie drogie dzieci wysokiego, pokaźnego mężczyznę o imieniu Bernard. Jeśli tu mieszkacie pewnie wiecie o kim mowa. - mówiąc to niziołek podszedł bliżej z nieco mniej uśmiechniętą miną.

- Nie mieszka tu nikt o imieniu Bernard. Powiedz jak wygląda ten twój przyjaciel. - powiedział drugi z dzieciaków.

Jednocześnie jedna z dziewczynek, na oko czteroletnia podeszła do niziołka i zaczęła majstrować przy jego stroju. Wyglądało na to, że żelazna klamra na pasku, który niedawno kupił, kształtem przypominająca nieco kwiat róży bardzo jej się spodobała.

- Nie zwracaj uwagi. - kontynuował chłopiec - Ona lubi wszystko co się świeci.

Zwracając się w kierunku małej dziewczynki hobbit delikatnie ją odsunął i przyjacielsko poczochrał po głowie.

- Drogie dziecko to nie zabawka. Nie rób tak, bo Panu spodenki spadną. - powiedział szczerze śmiejąc się Oskar. - Co do mojego przyjaciela to sprawa ciężko wygląda gdyż ostatni raz widziałem go jakieś 10 lat temu. Moją wizytą chciałem mu zrobić niespodziankę. Oj co ja teraz zrobię? - powiedział niziołek do chłopca. - Może chłopczyku znasz jakiegoś mieszkańca tej ulicy, który powie mi gdzie mieszka mój przyjaciel? Hebrenstrasse nie jest długa więc myślałem, że łatwo znajdę. Jak widać przeliczyłem się. - rzekł wzdychając halfling.

- Może podejdziesz do starego Viktora Reuchta? - powiedział malec wskazując na znajdujący się nieopodal sklep - On zna wszystkich w okolicy. Jeżeli ten twój przyjaciel mieszka gdzieś blisko on będzie o tym wiedział.

- Jestem pewien, że mieszka na tej ulicy, ale nie wiem dokładnie, w którym z tych domów. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. - powiedział Oskar udając zmartwienie. - Skoro tak radzisz pójdę do sklepu Pana Viktora. Dziękuję za pomoc dzieci. Miłej zabawy. - dodał halfling na odchodne i ruszył w kierunku sklepu położonego po drugiej stronie ulicy.

Ciężkie, wysłużone drzwi otworzyły się skrzypiąc przy tym niemiłosiernie. Halfling musiał zdrowo wytężyć muskuły by dostać się do wnętrza lokalu. Pierwszą rzeczą jaka dotarła do jego świadomości po wejściu do środka był zapach a właściwie mozaika aromatów, głównie żywności, której spora część według Oskara, jak każdy niziołek wyczulonego na woń rozmaitych smakołyków, była wątpliwej świeżości - suszona wieprzowina, tytoń, jabłka i wyłożone na ladę ryby, które czasy świetności miały już chyba za sobą. Z tym wszystkim mieszał się zapach butwiejącego drewna. Oskar wyczuwał go wszędzie dokoła.

Hebrenstrasse leżała niedaleko Reiku. Możliwe, że ta część miasta ucierpiała w wyniku wiosennych roztopów. Wezbrana rzeka jakieś trzy tygodnie temu podtopiła kilka biedniejszych dzielnic pozostawiając setki ludzi bez dachu nad głową. Sklep wyposażono skromnie - lada i regały, od dawna nie naprawiane, były wykonane z jesionu, który nie najlepiej znosił wilgoć. Reszta sprzętów sprawiała równie przygnębiające wrażenie jak cała Hebrenstrasse.

Za ladą krzątał się stary mężczyzna, najpewniej właściciel sklepiku. Ubrany w wypłowiałe skórzane spodnie, upaćkaną plamami po piwie koszulę i lichą kamizelkę jegomość miał około czterdziestu lat. Był wysoki i jak na swój wzrost niezwykle szczupły co w połączeniu z faktem, że niemal przez cały czas się garbił nadawało mu sylwetkę modliszki. Pociągła twarz, haczykowaty nos i osadzone na jego końcu malutkie okulary dopełniały groteskowego wyglądu. O tym, że nie jest sam zorientował się po jakiejś minucie kiedy przerwał na chwilę pucowanie jednego z żelaznych garnków stanowiących część sprzedawanego tu asortymentu. Zwrócił się do niziołka niskim głosem:

- Witam w moich skromnych progach. Coś podać?

- Witam. Panie Viktorze grupka dzieci bawiąca się nieopodal powiedziała mi, że mogę u Pana zapytać się o mojego przyjaciela Bernarda Kempera. Ostatnio go widziałem 10 lat temu w armii, gdzie byłem kucharzem. Chciałbym zrobić mu niespodziankę swoją wizytą. Słyszałem, że mieszka na Hebrenstrasse. Czy mógłby mi Pan pomóc? Mam nadzieję, że nic mu nie jest. - powiedział z zatroskaniem malec. - Oczywiście szukam również paru sprzętów, ale to może poczekać. Mój przyjaciel to sprawa priorytetowa. - dodał patrząc z smutną miną na sprzedawcę.

- Kemper, Kemper, skoro jesteś przyjacielem tego moczymordy może spłacisz jego dług. Za piwo, żarcie i słodycze dla miejscowych smarkaczy wisi mi już ponad piętnaście szylingów. - ton głosu sklepikarza zmienił się momentalnie gdy tylko padło nazwisko zaginionego - Owszem mieszka tu twój kamrat tyle, że raczej już go nie spotkasz. Przynajmniej na tym świecie. Jeżeli Stary Koch nie upomniał się o swoje długi to pewnie zrobili to bracia Schantzheimer lub Alfred Bauer. Albo ta gnida, Gunter Ichering, mogła dojść do wniosku, że ten łapserdak przepuścił na psach więcej niż mógł oddać. Ostatnim razem jak widziałem tego moczymordę lazł na miasto, żeby zalać się w trupa. Do dziś nie wrócił i dobrze. Nikt nie będzie po nim płakał. No, może z wyjątkiem tych bachorów, które w kółko za nim ganiały. Zawsze tylko “Rudi kup mi ciastko, Rudi poczytasz dla nas?”. Rzygać mi się od tego chciało. Teraz przynajmniej nie wrzeszczą mi pod sklepem.

- Oj droga Esmeraldo w co on się wpakował?! W armii był porządnym chłopem nie zajmującym się głupotami, tym bardziej nadmiarem alkoholu. Wymienił Pan tyle osób, którym zalazł za skórę... - mówiąc to niziołek złapał się za głowę. - Postaram mu się pomóc jak tylko się da. Najpierw odnajdę go a potem dopilnuję aby zwrócił wszystkie zaciągnięte w mieście długi. Najgorsze, że nie wiem, gdzie zacząć poszukiwania... Może wskazałby mi Pan jego dom będę codziennie tam zaglądał. Poza tym może Pan mi powiedzieć, gdzie znajdę tych, u których mój przyjaciel ma długi? Może jak spłacę część długów uda mi się mu pomóc. Oby nic mu się nie stało. Był takim porządnym żołnierzem. - powiedział Oskar.

Wysłuchawszy cierpliwie słów Oskara Reucht zadumał się przez chwilę po czym wyszczerzył żółte zębiska we wrednym uśmiechu.

- Może zrobimy tak, mój mały przyjacielu. Zapłać mi pieniądze, które twój koleżka mi wisi a ja powiem ci kto mógł mieć coś wspólnego z jego zniknięciem i gdzie tych ludzi spotkać. Zapłać piętnaście srebrników i powiem ci co wiem. Umowa stoi?

- Oczywiście, że stoi. Zależy mi na wyciągnięciu go z tarapatów. W koszarach to on pomagał małemu i słabemu halflingowi. - powiedział z nietęgim uśmiechem hobbit. - Proszę oto osiemnaście Szylingów. Nadmiar gdyby Bernard chciał jeszcze coś potrzebnego kupić a nie miałby na to pieniędzy. A teraz proszę powie mi Pan kto i gdzie może mieć mojego, mam nadzieję żywego, przyjaciela. - dodał niziołek patrząc błagalnie na sprzedawcę.

- Twój przyjaciel odwiedził chyba każdą spelunę w tej części Altdorfu. Jest jednak kilka miejsc, które szczególnie sobie upodobał. Karczma “Czarny Kucyk” to był jeden z jego ulubionych lokali. Wiem bo sam często tam bywam. Jej właściciel Uwe Koch przez pierwsze kilka lat od chwili, gdy Kemper się tu wprowadził nawet lubił tą łajzę. Przestał, kiedy twój przyjaciel zaczął pić za więcej niż był w stanie zapłacić. Na zapleczu swojego lokalu Koch organizuje gry dla zawodowych karciarzy. Kemper przez jakiś czas próbował swojego szczęścia przy stole. Skończyło się na tym, że musiał oddać karczmarzowi swój miecz, ponoć był sporo wart, i kilka innych rzeczy na pokrycie długu. I tak następnego dnia zaczął od nowa chlać na kredyt. Zaraz potem przerzucił się na psy. W tych stronach walki organizuje Gunter Ichering gdzieś na terenie pogorzeliska i bracia Schantzheimer - ich oberża nazywa się “Pod Spasionym Wieprzem” i stoi przy Blumenstrasse. To jakieś dwadzieścia minut piechotą na północ. Na twoim miejscu omijałbym ten lokal szerokim łukiem, chyba, że wynajmiesz sobie obstawę. Z takim wyglądem na wejściu zarobiłbyś w zęby jeśli nie nóż pod żebra. Powodem, dla którego Kemper od dłuższego czasu tkwił po uszy w gównie była jego słabość do kurew. Aż dziw bierze, że takiemu staruchowi jeszcze staje. Z tego co wiem raz w miesiącu dostawał pieniądze, choć nie wiem od kogo. Ile by ich jednak nie było wszystko przepuszczał. Wracając do dziewek bywał w “Szkarłatnej Damie”. Burdel leży dwie ulice stąd, na Kreutzplatz. Panny Alfred Bauera, który go prowadzi, na kredyt nie dają. Stąd moje przypuszczenie, że Kemper tam właśnie przepuszczał większość otrzymanej gotówki. Bauer oprócz dziwek zajmuje się lichwą. Kilka dni temu był tutaj i pytał o starego moczymordę. Ponoć pożyczył od niego 40 koron, które miał oddać jakiś czas temu. Szczerze powiedziawszy myślę, że twój koleżka pływa teraz w Reiku. Jeżeli jednak dalej masz nadzieję, że dziadyga żyje spróbuj popytać w którymś z wymienionych przeze mnie miejsc. Tylko uważaj towarzystwo jakie tam przesiaduje jest skore do bitki i nie zawsze da się załagodzić brzękiem monet.

- Dziękuję ci za pomoc sprzedawco. Będę musiał znaleźć jakiś ludzi do pomocy i może wtedy uda mi się go odnaleźć. Co do wcześniej wymienionych zakupów to mógłbyś mi podać jedną grubopłatową, drewnianą łychę do pieczenia. Wole drewnianą gdyż wtedy potrawy tak nie zatracają smaku. Poza tym jak znajdę Bernarda to przyśle go tutaj z przeprosinami. Jak on mógł nie spłacić na czas długu u tak porządnego kramarza jak Pan! - mówiąc to niziołek pierwszy raz się uśmiechnął mając nadzieję, że szybko opuści miejsce pachnące stęchlizną i mało wyborowymi potrawami.

Reuch spełnił jego prośbę i powiedział, że potrąci należność z pieniędzy, które zostawił Oskar. Niziołek wyszedł ze sklepu uradowany, że wreszcie może zaczerpnąć świeżego, jak na altdorfskie warunki, powietrza.

***

Wraz z zbliżaniem się do starego baraku Oskar analizował całą rozmowę z Viktorem Reuchtem powoli, skrupulatnie wyciągając wnioski. Oczywiście to, że nie wie, gdzie mieszka Kemper udawał. Zrozumiał wszystko, gdy skojarzył ksywkę zaginionego wymienioną już przez dzieci - Rudi. Ciekawym było, że emerytowany żołnierz miał niebywały talent do staczania się po równi pochyłej, aż do rynsztoku. Pewnym jest, że wraz z przyjaciółmi muszą odwiedzić trzy miejsca - Karczmę "Czarny Kucyk", oberżę "Pod Spasionym Wieprzem" oraz dom Bernarda.


Po dojściu na miejsce niziołek przebrał się w swój codzienny, wygodny, dobrej jakości strój oraz usunął sztuczne pieprzyki, zmarszczki oraz bliznę. Przez kwadrans upewniał się czy aby wszystko zostało usunięte. Jak wiadomo postarał się również zapamiętać jak był scharakteryzowany. "Z doświadczenia wiem, że jak podobnie się scharakteryzuję wszystko się znów uda - nie wiem tylko czy będzie mi to znów potrzebne".

- Czas się zabierać. Ciekawe ile zdobyła Sharlene? Mój rozmówca był niebywale rozgadany. A tak mnie nie docenili! Każdy ma swoje sposoby... - powiedział hobbit ruszając w stronę "Trzech Wron".

***

W "Trzech Wronach" halfling uważnie wysłuchał tego co mieli do powiedzenia inni. Po objaśnieniu sprawy przez Sharlene westchnął i rozpoczął swoją opowieść. Ogólnie jego kolejny cel był dość prosty - ciemną nocą dostanie się do domu Kempera i sprawdzi czy aby nie ma tam bliższego tropu bądź ciała starego pijaka.

- Ja wybiorę się na wizytę do domu Kempera. Proponuję abyście wy poszli do karczmy "Czarny Kucyk" oraz oberży "Pod Spasionym Wieprzem". "Czarny Kucyk" to ulubiony przybytek naszego zaginionego. Jego szefem jest Uwe Koch. Poza chlaniem można tam zagrać w karty. Z tego co wiem Kemper próbował tam swoich sił co nie zmieniło jego życiowego pecha. "Pod Spasionym Wieprzem" natomiast stoi przy Blumenstrasse i niejacy bracia Schantzheimer organizują tam walki psów. Jak macie inne pomysły czekam, jednak ja się dobrze czuję z misją obejrzenia od wewnątrz domu Kempera...
 
Lechu jest offline  
Stary 24-12-2010, 01:57   #10
 
Karagir's Avatar
 
Reputacja: 1 Karagir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetnyKaragir jest po prostu świetny
Kładąc się spać Eugen zapisał skrupulatnie wszystkie ostatnie wydarzenia. Zmówił krótką modlitwę do Vereny i zasnął. Śniły mu się pustkowia, całkowicie pozbawione życia.

Nazajutrz poznali człowieka, o którym mówił Georg.
Szpetne, okropne oblicze tego człowieka przypominało Eugenowi parę rycin. Z paru książek. Książek traktujących o tym, jak łatwo niektórzy magowie wpadali w sidła. Sidła potwornych sił Chaosu.
"W swych osądach nigdy nie kieruj się strachem, nienawiścią lub sympatią"
Opanował się, przywitał - zawsze warto pamiętać o etykiecie.

Po wymianie uprzejmości i zakwaterowaniu nowoprzybyłego udali się na ulicę, na której był dom Kempera.

Zanim się zorientował, jego towarzysze już przystąpili do działania. Obserwował Sharlene, oparłszy się o ścianę najbliższego domu. Podziwiał ją. Ganił się w myślach za niezdecydowanie, brak doświadczenia w takim działaniu.
"Każdy z nas jest w czymś dobry, ciekawe, czy będzie się można wykazać czytaniem...pisaniem...podrabianiem? Zaiste, najbliższe dni mogą obfitować w bardzo ciekawe wydarzenia".

To, że Elf uda się w stronę zniszczonych domostw było dla Eugena do przewidzenia. Chciał zwiedzić sklep, ale wiedział, że Oskar z pewnością tam zajrzy, chociażby żeby kupić nowy garnek czy inną kuchenną pierdołę.
"Czas zacząć zarabiać, Eugen" - pomyślał i zaczął w skupieniu obserwować okolicę. Po chwili przespacerował się Hebrenstrasse, notując w pamięci sąsiednie ulice i układ miasta w tym miejscu. Znał dobrze Altdorf, wiedział o wpływie, jaki wywierają Kolegia na rozkład ulic i chciał przygotować siebie i towarzyszy na ewentualne niespodzianki w tej materii.

Spędził tak trochę czasu - "jeżeli wiemy, gdzie jest jego dom, stawiam przynajmniej koronę na to, że Niziołek będzie chciał tam się dostać. O ile Sharlene nie będzie pierwsza. Elf się przyda, jeżeli chodzi o widzenie w ciemności. A ja? Ja im coś przeczytam co najwyżej...muszę pamiętać, żeby powiedzieć im o tym - niech wezmą wszystko, co się da przeczytać...moment, wychodzi na to, że już mamy plan działania. Elf na zwiad i czaty, Sharlene wraz z Oskarem dostają się do środka, ja mogę się pokręcić jeszcze po okolicy przed zachodem słońca i wybadać, w jakim rytmie pojawiają się okoliczne patrole...".
Mimowolnie się uśmiechnął. Może nie będzie tak źle? Musi to przedyskutować z towarzyszami.
 

Ostatnio edytowane przez Karagir : 24-12-2010 o 02:04.
Karagir jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172