Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-01-2011, 23:38   #1
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
[WFRP 2ed] Rycerskie obyczaje II

Rycerskie obyczaje cz.2








Jesień w D’Arvill nadeszła wraz z ostrzejszą bryzą, żółtymi liśćmi i zapachem świeżego drewna. Jasne deski i krokwie odbudowywanych składów i domów miast pomagać zapomnieć przypominały niczym przysłowiowy wrzód na dupie o zdradzie Mistrza Cecile i du’Pontach. Gdyby ktokolwiek zapomniał. Jednak w D’Arvill pamiętano a fakt iż Lord Berenger powrócił powodował niemal pewność, że niebawem w okolicy zrobi się gorąco. Zdawało się, że i do du’Ponte dotarła ta świadomość, bo powiadano, że Lord Cedryk na wszystkie strony rozpuścił wieści o zaciągu i już z różnych okolic ściągały gromady tych, którzy żądni byli łatwego łupu i zarobku o który w dzisiejszych czasach robiło się coraz trudniej.


W D’Arvill wróciły stare porządki, bo choć majordomus Tupik miał swój pogląd na sprawę, choć ocalił Panicza Malkolma, to jednak nie uważał za stosowne by w takiej chwili obwieszczać swemu Panu o nadaniu, jakie jego syn dlań uczynił. Zważywszy na to, że odzyskawszy przytomność Lord Berenger kazał od razu, bez dania racji obwiesić wszystkich zdrajców, których udało się schwytać na zamku i w mieście; jeśli nie dobili ich ludzie Tella i Kresa; wstrzemięźliwość owa była nader właściwą. Bohaterowie spod Fungi z miasta i z zamku zyskali jednak nieśmiertelną sławę. Po D’Arvill krążyły na przemian opowieści o Kapitanie Kressie, który społem z nowym kapitanem Straży Miejskiej Tellem uderzył mimo ciężkich ran na zastęp wrogów walnie przyczyniając się do ostatecznej wiktorii. O mężnym Tupiku i rycerzu Zygfrydzie, którzy ocalili młodego Panicza. I o elfim tropicielu, Kosmie i czarodzieju, którzy wyrwali Lorda z więzów du’Ponte i wydarli z zasadzki skrzętnie utkanej niczym pajęcza nić. Dużo było owych opowieści i dużo pochwał. Pochwał, darów i podziękowań. Dziękowali zwykli obywatele D’Arvill, dziękowali kupcy, kmiecie, rzemieślnicy i panowie rajcy. I dziewki. Te głównie Kressowi. Za ocalenie… życi… a. Też.


Nikogo nie zdziwiło więc zaproszenie na uroczystość, jakie Antoin Videmer, głowa wpływowej rodziny kupieckiej z południa Akwitanii, skierował do tak znamienitych osób. Z czystej przyzwoitości nie prosił Lorda Berengera, bo nie godziło się szafować podupadłym zdrowiem D’Arvilla, ale ten sam posłał swego zaproszonego przecież również majordomusa, z grzecznymi słowy skreślonymi na karcie pergaminu. Akwitania była krainą rycerską, ale i tu dawało się już odczuć, że stan średni potrafi pełną kiesą wyrównać pewne niedostatki urodzenia. Videmer uroczystość urodzinową odprawiał w oberży Młokosa. Był to jego własny hołd dla człeka, który ocalił jego składy ratując je z rąk zbójców Kulawca. Wszak Videmera stać było na to by wyprawić swe urodziny nawet w ratuszu. Postanowił jednak skorzystać z dobrodziejstwa Zajazdu pod Złotą Monetą i tak od wczesnego poranka jego służba przywoziła do zajazdu Młokosa specjały, które miały dopieścić należycie wysublimowane gusta sproszonych gości. Gości, wśród których bohaterowie D’Arvill mieli niepośrednie miejsce…


Zaproszeni zaczęli przybywać już wczesnym popołudniem zjeżdżając do położonej pod miastem oberży wystrojonymi orszakami. Większość z przybyłych stanowili wpływowi mieszczanie. Burmistrz Gustaw Guly z żoną Lukrecją i trzema nader wysoko zadzierającymi nosy córkami Stefanią, Esterą i Nicol przybył kolaską, o której posiadanie nawet nikt go nie podejrzewał. Kupcy Biveden i Doccur przyjechali samotnie, konno, wioząc na luzaku ogromną skrzynię, którą kazali służbie wnieść z tajemniczymi uśmiechami krytymi pod wąsem. To wnet obudziło i burmistrza, który zapakowaną pakę nakazał wynieść z kolaski i wnieść śladem skrzyni, do biesiadnej. Kolejni przybyli goście, Mistrz Cechów Desire Porru, bakałarz Elmo, Kapitan Tell i wielu, wielu innych przybywali do oberży i witani byli na jej progu przez jej gospodarza i właściciela Młokosa, który służbie wnet kazał wszystkich gości od razu kierować do biesiadnej. Tam dwóch bardów na przemian zabawiało goszczących się przy ustawionych w podkowę stołach gości zmyślnymi acz lekkimi przyśpiewkami. Uginające się pod ciężarem mis, tac i pater stoły wabiły kolorem, dostatkiem i zapachem. Aż wierzyć się nie chciało, że ledwie miesiąc temu D’Arvill groziło zniszczenie. Obecność bohaterów D’Arvill była żywym dowodem na to, że tak było w istocie.


Pośród gości ; wszyscy wyposażeni byli w stosowne prezenty; byli i tacy, których najprawdopodobniej nie zapraszał nikt a i tak przyleźli. Ba, może i przyleźli z czyjegoś polecenia bądź na czyjąś prośbę, ale nikt przy stole nie potrafił do końca ich przypiąć do znanych twarzy. Goszczący na zamku błędny rycerz Tavesson De’lavega mógł jeszcze od biedy ujść, ale strojny Jean-Blaise, który ostatnio zawitał na d’arvillskim dworze musiał się solidnie naprosić Zygfryda, by ten wziął go z sobą. Eryk poszedł i wszedł bez większych problemów, co graniczyło niemal z cudem, bowiem ludzie Młokosa skrzętnie strzegli oberży broniąc wjazdu przygodnym podróżnym. Może pomogło mu to, że przybył wraz z Taverssonem, do którego przyczepił się niczym rzep do psiego ogona, może co innego. Pewnym było, że musiał starannej ochronie Zajazdu pod Złotą Monetą ujść niczym piskorz i teraz bawił się w rozśpiewanej biesiadnej, gdzie rajcy i dostojni kupcy bawili się w iście nie dostojny sposób. Gromko śpiewając, trzaskając o blaty stołów kuflami i klepiąc po wystawianych na zachętę dupach damy, które specjalnie na tę okazję Młokos dla rajców sprowadził. Cierpiały na tym nieliczne przywiezione na uroczystość żony. I córki. Choć te ostatnie strzelały oczyma rade samodzielnie „poznać bliżej jakiego bohatera”. Których tego wieczora w Zajeździe pod Złotą Monetą było zdecydowanie nie mało.


- Panowie! Panowie cisza! – głos gospodarza biesiady wzniósł się nad rozochocone, pijackie głosy gasząc i tłumiąc dyskusje. Od razu niektórym przypomniało się, że w młodości było on podobnież nadzorcą. Jednym z donośniejszych. – To rzadka okazja i prawdziwy zaszczyt, że w naszym gronie są wszyscy niemalże bohaterowie z D’Arvill. Poprośmy ich grzecznie, by barwną opowieścią raz jeszcze przypomnieli nam te straszne chwile. Nie znamy ich tak jako Wy, Panowie!

Videmer prosił, co należało do rzadkości. Liczne „Prosimy!” „Prosimy!” rozległo się z różnych stron sali a ciekawe oczy mknęły od jednego do drugiego z zaproszonych „bohaterów D’Arvill” zastanawiając się który z nich podejmie rękawicę i piękną opowieścią uraczy spragnionych heroicznych czynów gości. Heroizm bowiem ma tę wyjątkową właściwość, że najpiękniejszy bywa w opowieściach…



[Pozdrawiam i zapraszam do dalszej zabawy. I powodzenia życzę]
 

Ostatnio edytowane przez Bielon : 18-01-2011 o 23:56.
Bielon jest offline  
Stary 19-01-2011, 11:21   #2
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Usłyszawszy krótką przemowę jakiegoś ważniaka i późniejsze "Prosimy! Prosimy!" Eryk wstał zanim wstali bohaterowie, o których była mowa. Wszyscy spojrzeli na niego i zupełnie nikt nie mógł skojarzyć skąd go zna, ale równocześnie nie budził negatywnych emocji - ot zwyczajna osoba, w zwyczajnym ubraniu, która zwyczajnie wstała z najzwyczajniejszego miejsca przy stole. Omiótł powoli wzrokiem, a trzeba tu dodać, że ma piękne oczy, wszystkich w sali po czym przemówił, a po jego głosie można było poznać niezwykłą grzeczność, a równocześnie mądrość i siłę:

Ja bardzo przepraszam, ale... nie chciałbym przerywać opowieści bohaterów... a muszę udać się do klopa, bo już mnie ciśnie od jakiegoś czasu, więc dobrze zrozumiałem, że to... w tamtym kierunku? - i wskazał palcem na jedno z drzwi. Cisza wciąż trwała, a ludzie nie wiedzieli czy mają śmiać się czy płakać czy właściwie co i Eryk powoli dodał kilka słów więcej odsuwając się od stołu - Taaaaak, to ja... ja sobie sam poradzę i mam nadzieję, że wrócę zanim jeszcze skończą się opowieści, które zapewne będą arcyciekawe... prosiłbym, żeby mówcy nie przerywali, gdy wrócę. Postaram się zachowywać tak cicho jak będę mógł. - uśmiechnął się całkiem zwyczajnie, a może i całkiem przyjaźnie, skinął głową i wyszedł z sali przez drzwi, które wcześniej wskazał.

[OSTRZEŻENIE: Gdzieś od tego miejsca zaczyna się nieuprawiona ingerencja w ekwipunek Aschaara o czym po prostu nie wiedziałem, gdy pisałem te słowa. Poniżej również jest tekst, którego dzieci, osoby wrażliwe, ludzie nastawieni wrogo do ultrarealizmu, a także inne osoby, którzy uważają, że coś by im mogło przeszkadzać ze szczegółami w opisach nie powinni w ogóle czytać. Nie powinni? Niech nie czytają. Z uwagi na ten ekwipunek Aschaara i tak nic z tego nie jest ważne na sesji. Zresztą dowcip był tylko z tekstem mówionym powyżej, później jest tylko opis emocjonalnie obojętny. Ostrzeżenie to pojawiło się ze względu na niezdrowe zainteresowanie tekstem, który tu jest.]

Za drzwiami w dość bogato ozdobionym korytarzu spotkał dwóch strażników, których odrazu zagadał: Bardzo przepraszam, ale szukam klopa. Nie wiecie może panowie gdzie coś takiego może być? - strażnicy widząc zwyczajnego gościa wskazali mu drogę, która nie była znów tak prosta jak początkowo się wydawało. Niektórzy bogacze uwielbiają budować labirynty i ukrywać ubikacje niczym jakieś drogocenne skarby. Szwędając się po korytarzach Eryk dość dobrze poznał rozkład pokoi co w tych niebezpiecznych okolicach zawsze może się przydać co jakiś czas mijając strażników i przyjaźnie się do nich uśmiechając. W końcu wszedł na wyższe piętro i ostatecznie znalazł najlepszy klop jaki zdołał znaleźć. Chyba właściciela albo jednej z jego kurewek, które wcześniej Eryk zaobserował na biesiadzie. Och czego tu nie było! To naprawdę był bogaty cham - marmury, dęby, dużo czystej wody i nawet mała winda z bloczkami zapewne do przenoszenia alkoholu i jadła z kuchni. Stylowo, stylowo - powiedział do siebie Eryk. Zamknął drzwi na klucz, który był w zamku i usiadł na tronie zadumy stawiając dwa przyzwoite stolce, choć ten pierwszy to trochę z problemami. Małe zatwardzonko, ale nic co już nie zostało przeżyte. Podtarł się, ale właściwie nie było co wycierać i to jest jeden plus, który czasem pojawia się przy suchych klockach. Pamiętając ostatnią tego typu imprezę Eryk tym razem postanowił spuścić wodę... niestety, pech chciał, że choć to wyjątkowo bajerancka toaleta to jednak hydraulika tu jakby... nieistniała. Pewno jakiś frajer codziennie donosił wodę... albo używali tej małej windy. W każdym razie wziął szmatkę i błyskawicznym ruchem wyciągnął oba stolce i wyrzucił przez otwarte okno. Kultura przede wszystkiem. - powiedział do siebie i umył dłonie, no przynajmniej dało się tu umyć dłonie, zazwyczaj to same cholerne flejtuchy żyją w tych okolicach.

[OSTRZEŻENIE: najpierw przeczytaj poprzednie ostrzeżenie zanim przeczytasz cokolwiek z tekstu niepogrubionego]

Następnie zajrzał do windy, ale zupełnie nie dało rady zjechać tym na dół, chyba, żeby wyjąć pudełko i spróbować zejść po linie szybem. Nie chciało mu się jednak robić krzywych akcji u tak miłego gospodarza jak... no tego typa, który siedział na dole i gadał jakieś pierdoły, Eryk nawet nie chciał pamiętać jak się cham nazywał, bo cham to cham i nie ma sobie co głowy zawracać. Już miał wychodzić z łazienki, gdy zwrócił uwagę na buteleczki perfum... oparł się jednak pokusie skorzystania z takiej gościnności i otworzył drzwi.

Trzech strażników, których wcześniej nie spotkał z obnażonymi ostrzami już na niego czekało. Jeden celował w jego brzuch, drugi w gardło, a trzeci w oko. Kim jesteś i czego tu szukasz? - powiedział ten, który celował w jego brzuch, na co Eryk przyjaźnie się uśmiechnął i odpowiedział: Jestem gościem biesiady. Klopa szukałem, ale już postawiłem zdrowego stolca, a nawet dwa i teraz zamierzam wrócić na biesiadę. - strażnicy uspokojeni nieco opuścili broń, bo w końcu Eryk to zwyczajny gość, któremu zwyczajnie chciało się srać, więc zwyczajnie poszedł do klopa - Ale to jest toaleta właściciela i o ile wiemy tylko on i jego kobiety z niej korzystają... - Eryk odwrócił się i spojrzał jeszcze raz na przepych tego miejsca po czym jego piękne oczy wróciły na strażników - Oj, najmocniej przepraszam, nie wiedziałem, ale jak widzicie nie ubrudziłem niczego... tylko zużyłem trochę wody... Jeśli chcecie, to pokażcie mi skąd mam wziąść tą wodę to uzupełnię braki. - strażnicy uśmiechnęli się w końcu słysząc jakiś przyjazny gest od kogoś prawdopodobnie wysoko urodzonego, po prostu zrobiło im się miło i odparli: Nie, nic nie szkodzi. My poradzimy sobie. Może pan iść. Eryk podziękował, życzył miłej i spokojnej służby i odszedł. Starał się wracać inną drogą, żeby zwiedzić jak największą część budynku zanim wróci na biesiadę. Wszędobylscy strażnicy już go nie niepokoili aczkolwiek nikogo nie omijał tylko otwarcie obok nich przechodził czasem tylko uśmiechając się, czasem pytając o drogę na salę biesiady.

[Tekst dla dzieci/wrażliwych/wrogów ultrarealizmu/innych, którym mogłoby coś nie pasować ze szczegółami w opisie: Eryk po pewnym czasie wrócił z toalety, w której rzeczywiście był. Umył ręce (czy tego też nie wolno napisać?) zanim z niej wyszedł. Żeby być dokładnym Eryk wrócił do sali, gdy skończyły się opowieści i nic z nich nie słyszał.]
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 20-01-2011 o 09:14.
Anonim jest offline  
Stary 19-01-2011, 13:07   #3
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Jean Blaise siedząc przy ławie i rzucając niespokojne spojrzenia uśmiechnął się sztucznie by zrobić jak najlepsze wrażenie. Gdy zmierzał do Arvill słyszał o konkretnym mordobiciu jakie zaszczyciło to miasteczko, oraz o hekatombie wśród służby, jaka odbyła się w ramach podzięki lorda Berengara za 'wierną' służbę i wąchanie się z wrogim rodem. Niby na zamek się dostał, niby wolne etaty dworzan i sług pozostawały w nadmiarze, ale nic pewne nie było. Fucha pazia panicza Malcolma czy też samego Berengara to nie w kij dmuchał. Fakt że według niepewnych plotek jakie slyszał jeszcze w drodze, do Chateau d'Arvill miała wkrótce wprowadzić się dama (jako synowa lorda i zona jego następcy), podnosił akcje Jean-Blaise'a jako wykwalifikowanego pazia i przybocznego sługi. W niepewnych sytuacjach lepiej jednak zawsze wciskać się w "towarzystwo" ile i gdzie tylko można bo to procentuje na przyszłość. Teraz uparcie kiwał rudą czupryną, bił brawo, a także dołączył do toastu i próśb o opowieść o ostatnich wydarzeniach.
- Dzię-dziędziędzię-dziięędzię-kukukuku-ku-ku... Dziędziędziękukukuku... To mimimiło, że zazaza-zabrałeś mnie zezeze-ze sobą cny ryce-cececece-cerzu. - wyjąkał cicho do Zygfryda de Lewe siedzacego obok
- Że zazaza-zabrałeś nas! - odezwał się kot siedzący na kolanach Jean-Blaise'a
- Nienienienie nie prze-prze-przedrze-drzedrzeźniaj mnie kokokoko-ko-kokooko Koko... Kokokoo... Sierściuciuchu! - odparował człowiek zgromiwszy zwierzaka wzrokiem, uniósł kielich w salucie w kierunku Zygfryda i zaczął wyglądać kto z wzywanych herosów podejmie się opowieści.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 19-01-2011 o 13:28.
Leoncoeur jest offline  
Stary 19-01-2011, 14:06   #4
 
one_worm's Avatar
 
Reputacja: 1 one_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputacjęone_worm ma wspaniałą reputację
Błędny Rycerz siedział, popijając wino i mając nadzieję na ciut mocniejszy trunek. Pełna sala gości sprawiała wrażenie...ciekawej. Tak to było to określenie. Pełno było różnych dostojników, ich przybocznych, kurew - słowem najważniejsze osobistości tego miasta.

Rycerz słuchał tłumu i jego wiwatów. W pewnym momencie bohaterowie tego miasta i zamku powstali. Wszyscy czekali zapewne na opowieści o ich męstwie i bohaterstwie i próbie zapisania się złotymi zgłoskami w historii tego miasta, państwa i okolicy. Wtedy jeden z tych dostojników zabrzmiał pytaniem...
-Ja bardzo przepraszam, ale... nie chciałbym przerywać opowieści bohaterów... a muszę udać się do klopa, bo już mnie ciśnie od jakiegoś czasu, więc dobrze zrozumiałem, że to... w tamtym kierunku? - Rycerza zamurowało. Podniosła chwila, podniosłe opowieści o heroizmie, a temu srać się zachciało. De'lavega tylko pokręcił głową w dezaprobacie. "To nie przystoi...". Po chwili powiedział, ni to do osoby obok ni to do siebie
- A zresztą...- i popatrzył na dostojnika, który coś smęcił w zakłopotaniu.

Gdy dostojnik zniknął, zresztą, ten sam który, się do rycerza przyczepił, zaczęła się biesiada i osoby zebrane opowiadały o swym męstwie i czego dokonały. Słuchając ich można było się rozmarzyć i samemu fantazjować o takich przygodach. W miarę jak historia posuwała się na przód, De'lavega odczuwał brak czegoś mocniejszego...
 
__________________
Do szczęścia potrzebuję tylko dwóch rzeczy. Władzy nad światem i jakiejś przekąski.
one_worm jest offline  
Stary 19-01-2011, 15:19   #5
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Yavandir
Yavandir nie należał do osobników uspołecznionych, a i wygląd nie czynił go pretendentem do wystąpień publicznych. Łysy łeb, szpiczaste uczy, lekko skośne oczy. Miał w sobie coś wilczego. Coś to przebywanie z nim w małym pomieszczeniu czyniło mało komfortowym. Elf szturchnął łokciem Kosmę.
- Opowiedz jak było. Tylko wiesz…
- Wiem panie – wyszczerzył się Kosma i poprawiwszy portki wstał. Wystrojony w nowiutką kolczugę wręcz błyszczał.
- Pozwolicie jaśnie państwo, że opowiem jakeśmy w piątkę do Diabelskiej wieży wyruszyli. Koniśmy nie oszczędzali i niczem wicher na miejscu byliśmy w moment. Pewnikiem pan d'Orr czary jakoweś rzucił, choć on skromny taki że się i tak by nie przyznał. No ale nie ma co pierdolić. Na miejscu napotkaliśmy duponckich pachołków, z dziesięciu ich było, albo i z dwudziestu. Rozwodzić się nad nimi niema co bo to kozia rzyć przy nich cwańsza by była. Porwawszy jednego języka zasięglim. Reszta tymczasem… diabelskich syren spod wieży się wystraszyła. – zaśmiał się złośliwie - Żadnej, co prawda nie widzieliśmy, ale tamci wiali aż konie mało co podków nie pogubili.
Przepłukał zaschnięte gardlo i porawiwszy portki kontynuował:
- Jeniec wyjawił nam, że zmiennicy przewieźć mają naszego lorda, tedy zasądziliśmy się na nich. Niestety ci byli cwańsi, łodzią przypłynęli. Taką… nie przymierzając galerą tyle, że mniejszą. Nierzetelnego informatora spławiliśmy coby nas więcej nie zwodził, niby cos tam gadał, że nie pytaliśmy, ale psubratu się należało. W końcu u dupontów służył. Zamiarowaliśmy abordaż przeprowadzić, ale jakaś diabelska mgła się podniosła i plany nam popsuła. Tedy pan Yavandir podpalił im jeno łódkę, ale psie krwie ugasili zdołali.
- Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Załadowawszy lorda wyruszyli. Ich sternik pobłądził trochę we mgle i nieopatrznie do brzegu się zbliżył. Akurat na tyle by go ustrzelić pan Yavandir zdołał. Dwieście kroków przy zachodnim wietrze, łatwo nie było, do tego wieczór i mgła pierońska. Kunszt niebywały. Tak czy inaczej sternika ubił, a łódź na skały zniosło. Rozbitkowie dotarli jednak na brzeg. Moi dzielni druhowie, - wskazał o’Dorra, Yavandira i pozostałych - dzielnie się spisali. Nawet pan Peter, czarodziej nasz uczony pola nie oddał. Krew się lała okrutnie, a smród palonego ciała słabszych duchem do oddanie kolacji by zmusił. A pan Peter w wojaczce niezwyczajny, a się nawet ze strachu nie zesrał. O co to nie. Gromił błyskawicami na prawo i lewo, aż się morze zagotowało i… - odchrząknął widząc, że nawet najwięksi idioci słuchający z otwartymi gębami teraz z niedowierzaniem patrzą. Szybko zmienił temat - Ubiwszy łotrów, odzienie zrzucić chciałem i wpław na ratunek naszemu panu na skałach porzuconego spieszyć, ale mnie pan Yavandir ubiegł i z liną oraz nożem w zębach na skały popłynął lorda Berengara szukać.
- Mogliśmy tylko patrzeć jak z falami się zmaga i na pokład łodzi wchodzi. A tam, zdradzieckie duponty skoczyły do niego. Ale ni chuja! Nie takie numery, nasz łowczy sprawił ich jak wieprzki. – spojrzał znacząco na o’Dorr pomijając pewne zdarzenie, którego nie było czasu wtedy przedyskutować na brzegu.
- I tak to ledwo żywego lorda żeśmy z odmętów uratowali. Ale to, kurwa, nie koniec. O nie! Duponty i od strony brzegu osączyć nas chcieli, tedy my hyc na konie i galopem. Trzy dni żeśmy ich tak zwodzili. Aż w końcu na brodzie nas dopadli. Królewski kolektor pomoc nam swa ofiarował niestety, zdradzieckie duponty do spółki z jakimiś zbójami rękę na majestat podniosły! Ale to nas nie powstrzymało, przedarliśmy się zostawiając ścieżkę trupów za sobą. Potem Pan Yavandir z panem d’Orr pościg zostali zatrzymać, a ja z rannym lordem do zamku pognałem. I tak to kurwa było! – zakończył Kosma z rozmachem siadając wśród braw i pokrzykiwań.
 
Mike jest teraz online  
Stary 19-01-2011, 16:34   #6
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Na wszystkim dawało się zarobić, na urodzinach też. Szlachectwo wcale nie przeszkadzało Młokosowi w liczeniu i kombinowaniu. A jak się okazało - sir przed nazwiskiem kosztowało sporo. Nie zrujnowało bynajmniej Młokosa, ale opłacenie najemników, wyrównanie strat gildii, datki na Klasztor Miłościwej Panienki, wyposażenie dla garnizonu, to i tamto. Jeszcze tamto i temu do łapy.

Wielu zginęło, niektórzy uważali, że mogą wypłynąć na zmianach, niektórych Młokos, albo Stary Maciej chcieli "wypłynąć" na zmianach. Roboty było co niemiara. Łącznie z oczywiście nowym konceptem wepchnięcia kogoś na zamek - każdy zamek - w okolicy... To co się stało nie miało prawa się powtórzyć. To... zupełnie nie służyło biznesowi... Każdemu biznesowi.


Zajazd został przygotowany zgodnie z wymogami pana Videmera, za stawkę, której nie powstydziłby się najlepszy lokal w stolicy (i to nawet po uwzględnieniu zniżki). Kedgard nie chciał mieć żadnych problemów. Strażnicy dostali polecenie, które w pierwszej chwili ich lekko zdziwiło - Młokos nie chciał, aby komuś przeszkadzano w łażeniu po karczmianej części Złotej Monety; mimo tego, że pokoje były puste i nikt nie powinien się tam kręcić. Mieli tylko dokładnie wiedzieć gdzie delikwent chodził, co nie będzie zbyt kłopotliwe, bo ilość straży przekraczała zdrowy rozsądek.
Duża Sala Biesiadna ustrojona proporcami D'Arvilów (wypada), kwiatami i szarfami (też wypada) i oświetlona jak... (też wypada) zapełniona była gośćmi. Służba kręciła się wśród biesiadników roznosząc potrawy, dolewając alkoholi i strzelając z ucha. Zwłaszcza strzelając z ucha.

*****

Kedgard stał w cieniu na galerii nad salą i patrzył w dół na biesiadników. Jego myśli były zupełnie gdzie indziej.

- Siruńciu kochany, kieliszeczek winka?
- Agnes, żmijo jedna - odparł mężczyzna nie odwracając się - coś ciekawego? - dodał uważając wymianę grzeczności za zakończoną.
Kobieta podała mu puchar z winem i oparła się na jego barku. Delikatny zapach rumianku otulił ich oboje. Agnes powiedziała patrząc na salę:
- Widzisz tego chłopaczka koło Zygfryda de'Lewe? Tego rudego? Albo jest szurnięty i gada za kota, albo jego kot gada. Ale to nie ważne - wygląda na to, że chce się załapać na służbę we dworze D'Arvilów... - zauważyła najwidoczniej błysk w oku Martona, któremu pewne klapki momentalnie zapadły na swoje miejsce, dwór miał braki, wystarczyło zasugerować Tupikowi, to i owo. Gość był nowy w okolicy, więc raczej w niczym nie utopiony i potrzebował protekcji - Ten miś sympatyczny, który się tam przeciska pomiędzy stolikami, Arden twierdzi, że to nasz pierwszy zwiedzający komnaty prywatne. Herbatka?
- Nie, jeszcze nie. Póki chodzi po części karczmianej, niech chodzi. Nie on pierwszy będzie miał jej plany i pewnie nie ostatni. Dobrze byłoby się wywiedzieć co to za jeden i kto go zaprosił, albo z kim przybył. Dzięki Agnes. Mam nadzieję, że masz zapas ziółek jakby któryś z klientów się rozochocił i miał ochotę na małe tetate?

Uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi i odeszła. Kosma dalej opowiadał swoje...
 
Aschaar jest offline  
Stary 19-01-2011, 18:16   #7
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Kilka dni przed biesiadą.

Zygfryd wszedł do małego sklepiku w dzielnicy kupieckiej i ogarnął go specyficzny zapach, ziół, borsuczego sadła i bogowie wiedzą czego jeszcze. Dzwoneczek, który odezwał się przy otwieraniu drzwi, po krótkiej chwili przywołał właścicielkę sklepu. Wdowa Guisscard była aptekarką i mimo młodego wieku i złośliwych plotek o przyczynie śmierci jej męża rok temu, była profesjonalistką w tym fachu.
-Czym mogę służyć szlachetny Panie? - zapytała usłużnie
Rycerz zlustrował ją wzrokiem. Była ubrana w brązową suknię mieszczki, która teoretycznie miała zapewnić właścicielce skromny wygląd, ale jak zauważył Zygfryd suknia była dopasowana do ciała tak, że tylko ślepy eremita nie zwrócił by na nią uwagi. Chyba zdawała sobie sprawę jakie wrażenie robiła bo skrzyżowała wzrok z rycerzem, a na jej ładnej okrągłej buźce zakwitł ni to figlarny, ni to wyrażający triumf uśmieszek.
-Khm...Potrzebuję, a raczej będę potrzebował pewnych specyfików – de Leve nie był dyplomatą i nie bardzo wiedział jak to powiedzieć.
-Coś ci dolega Panie?
-Nie zasadzie nic mi nie dolega
– podrapał się po brodzie myśląc co powiedzieć dalej.
-Wielu mężczyzn przychodzi do mnie po pewne specyfiki – uprzedziła jego odpowiedź, spuszczając głowę z fałszywą skromnością – specyfiki, które zapewniają odpowiedni wigor.
Zygfryd wkurzył się słysząc insynuację kobiety. Pewnym krokiem podszedł do niej i całym swym ciałem przycisnął ją do lady sklepu.
-Słuchaj dziewko – zawarczał – wigoru to ja mam aż nadto, więc lepiej uważaj co gadasz bo może mi się zaraz zachcieć by ci go udowodnić. W innej sprawie przychodzę i lepiej dla ciebie bym był zadowolony ze sposobu jej załatwienia, jasne!?
-Tak Panie – rzekła wystraszona, a Zygfryd odsunął się od niej i spokojniejszym już tonem ciągnął dalej.
-Będę potrzebował różnych specyfików, osłabiających, usypiających i tym podobnych, zrozumiałaś? – spojrzała na niego ze zdziwieniem i kiwnęła głową na tak - Dobrze, tylko morda w kubeł bo inaczej... Zresztą co ja będę ci gadał, rozumna jesteś to wiesz co może się stać. Przygotuj na jutro coś takiego by człeka można osłabić i by po dodaniu do jadła lub napoju nie dało się tego rozpoznać. Na trzech ludzi zrób specyfiku i pachołka przyślij z tym do mnie. Jakby kto pytał to są to leki na ból głowy, który po ostatniej walce mi został. Tu masz na wydatki – sypnął jej kilka monet – Spraw się a grosza nie poskąpię. Tylko morda w kubeł.
A potem wyszedł zostawiając niewiastę w konfuzji.

***
Biesiada w zajeździe „Pod Złotą Monetą”

Impreza zapowiadała się pysznie zwłaszcza, że była darmowa. Jadła i napitku było pod dostatkiem, a i urodziwych dziewek do obsługi gości nie brakowało. Zygfryd był w wyśmienitym nastroju i nawet dziwne zachowanie jakiegoś ćwoka nie zepsuło mu humoru. Jean-Blaise coś tam przebąkiwał do niego, ale rycerz był zbyt zajęty jadłem i podszczypywaniem służek, że ledwie zwracał na niego uwagę. Humor spartolił mu się dopiero gdy ktoś wymyślił by bohaterowie o swych wyczynach sami opowiadać mieli. Gdy więc Kosma zakończył gadać, Zygfryd wstał i rzekł:
-Mnie jako skromnemu słudze zakonu, nie wypada chwalić się swymi dokonaniami, proponuję więc by majordomus, dzielny Tupik opowiedział o moich i swoich dokonaniach w obronie zamku.
Po tych słowach usiadł ciesząc się, że może uda mu się wybrnąć gładko przed publiczną mową. Publicznych wystąpień bowiem rycerz bowiem nie znosił, no może za wyjątkiem pola bitwy, ale tam krzyczał tylko „dopieprzmy im”, albo „hajda na psubratów”.
 
Komtur jest offline  
Stary 19-01-2011, 18:55   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Honorowe miejsce dla bohatera.
Peter uniósł puchar z winem, kryjąc za nim szyderczy uśmiech. Znaczna część zebranych na samo słowo 'czarodziej' dostawała drgawek i ich zadowolenie z pojawienia się kogoś takiego jak on na tej uczcie było równie szczere, jak radość z pojawienia się poborcy podatkowego.
Opowiadać o bohaterskich czynach nie miał najmniejszego zamiaru. Wszyscy tu obecni słyszeli te opowieści w różnych wariantach i tyle razy, że z pewnością mieli ich powyżej uszu. Niektórym na samą myśl o tym najwyraźniej robiło się niedobrze, czego najlepszym dowodem był człowiek, który wyszedł z sali.
Za szczerość należał mu się wielki plus, zaś za wychowanie... Niektórych widać należało wpuszczać najwyżej do chlewa.
Na szczęście nie będę mieć z nim nic do czynienia, pomyślał.

Kosma, koloryzując nieco, opisał liczne starcia z ludźmi duPonta. Za miesiąc liczba wrogów znów się podwoi. A niech no sobie Kosma łyknie piwa w gronie znajomków... Palców mu zabraknie do liczenia usieczonych przez siebie nieprzyjaciół.
Jeszcze ciekawsze rzeczy by Kosma opowiadał, gdyby rozmowę Petera z lordem Berengerem usłyszał. O tym, co Wieży siedzi i na chętnych czeka.
Ale o czym kto nie wie, o tym nie paple.

Peter upił kolejny, niewielki łyk wina i rozejrzał się po zgromadzonych.
Chociaż nie bywał zbyt często w mieście, to znał większość z nich, przynajmniej z widzenia. W skierowanych w jego stronę spojrzeniach krył się, oprócz uznania, pewien niepokój. Całkiem jakby uwierzyli w zbyt dużą część usłyszanej przed chwilą opowieści. I jakby nie do końca byli pewni, czy czarodziej nie zrobi czegoś... szalonego. Na przykład nie rzuci wspomnianą błyskawicą.
Wszak wszyscy, parający się magią, mają źle w głowach. Nawet jeśli są bohaterami. W zasadzie mag i bohater winien być podwójnie szalony.
Nieco inne uczucia można było odczytać ze spojrzeń rzucanych mu przez córki co dostojniejszych gości. Uznanie i ciekawość.
Ciekaw był. jaki udział w tym ostatnim miał mit, że magowie sukkuby sprowadzają dla nocnych igraszek, po czym metody różne znają, przed zwykłymi śmiertelnikami zakryte. Już spotkał się z pytaniem jakiegoś młodziana, co zrobić, żeby przyzwać taką demonicę.
Załamać się można. Niby rozsądny chłopak. Na tyle przystojny, że dziewczyny przed nim nie uciekały, i takie pomysły. A jeśli nie wiedział, co z de zwykłą dziewuchą robić, to po co mu sukkub? Na nauczycielkę?
Jemu osobiście wystarczały prawdziwe dziewczyny.

Peter uśmiechnął się niezobowiązująco w przestrzeń, obdarowując uśmiechem wszystkich i nikogo w szczególności.

Zygfryd wymigał się od opowieści, potwierdzają liczne plotki o swej małomówności, przez niektórych ubogością języka niesłusznie chyba zwaną, i zrzucił ciężar opowieści na Tupika. Peter po szynkę sięgnął, przygotowując się na dłuższą legendę. Wiedział, do czego niziołek jest zdolny, a teraz, przed tak liczną publiką, miał szansę rozwinąć skrzydła.
Cóż... Niektóre wykłady bywały dłuższe, nudniejsze i wysłuchiwane w gorszych warunkach. Peter rozsiadł się wygodnie i uzbroił w cierpliwość.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-01-2011, 00:05   #9
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Frank Kress

Zaproszenie na urodziny Videmera było pierwszym jakie przyjął od powrotu do zdrowia i żałował pochopnej decyzji. Większość grobów jego towarzyszy nie porosła jeszcze dobrze trawą, a ci za których oni oddawali życie bawili się teraz ciesząc spokojem opowiadając historyjki z Wielkich Zamieszek tak jakby słuchali bajek i legend sprzed wieków.
Kress siedział bez słowa pociągając z wolna mocno rozcięczone wino i zagryzając czymś co smakowało jak wata. Stoły uginały się pod najprzedniejszymi potrawami, jakich nie powstydziłby się sam Tupik, a on mógł czerpać z tego tyle radości co przeżuwania starej podeszwy. Od czasu odzyskania czucia w kończynach zaledwie kilka razy zdarzyło się, by poczuł smak jakiejkolwiek potrawy i choć Tupik dwoił się i troił wykorzystując najróżniejsze przyprawy kapitan zmuszał się do jedzenia wyłącznie ze zdrowego rozsądku.

Oddelegowany Yavandirowi Kosma wyrobił się przez ten miesiąc nie tylko w łowieckich tajnikach, lecz jak widać odkrył też w sobie dar krasomówstwa, bo Fran z podziwem słuchał poetyckiego niemal opisu ich wyprawy.
- Spadamy? - Zapytał chyłkiem siedzącego obok elfa gdy Zygfryd zapowiadał właśnie wystąpienie niziołka. - jeszcze chwila i porzygam się tym wszystkim, a uwierz mi, o ile w jedną stronę wszystko smakuje tak samo, to w drugą poznaję całą skalę smaków, bynajmniej nie tych przyjemnych.
Elf nie zareagował w pierwszej chwili czekając widać na wiwaty zawsze towarzyszące pojawieniu się wśród ciżby Tupika.
Nie czekając rzucił błagalne spojrzenie magowi, z którym przez ostatni miesiąc zamienił chyba więcej słów niż przez cały okres ich wcześniejszych relacji, ten jednak wyglądał jakby przygotowywał się do delektowania nadchodzącym słowotokiem oraz psalmochwalstwem.
Trzeba przyznać jednak małemu człowieczkowi rację, że w swych opowieściach nie przesadzał zanadto oddając jednocześnie każdemu z zaangażowanych w sprawę należne im miejsce. Pomijając, że jak wszystko czego się dotykał obładowane było częstokroć przerostem formy nad treścią, na podstawie akurat jego opowieści można było spisywać kroniki dla potomnych, w których fakty walczyłyby wyłącznie z poetyckim opisem sytuacji.

Na Tella nie miał co liczyć, świeżo mianowany Komendant Straży Miejskiej czuł się w towarzystwie jak ryba w wodzie. Brylując lekkim żartem, czarując damy uwodzicielskim spojrzeniem a między wierszami stale dbając o chojne datki na odbudowujący się miejski garnizon. Kress ani takich praktyk nie pochwalał ani nie ganił. Od nowy Komendant, nowe rządy - tak długo jak pozostawały one spójne z wizjami Frankna wszystko pozostawało w porządku.
 
Akwus jest offline  
Stary 20-01-2011, 00:13   #10
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Halfling siedział na swoim miejscu wyraźnie zadowolony z faktu, iż Kedgard o nim pomyślał. Dobrał najwyższe krzesło przewidując pojawienie się halflinga i na dodatek uraczył je sporej grubości poduszką, dzięki czemu Tupik siedział na wysokości innych zaproszonych gości. Jedynie nóżki majtały mu swobodnie pod stołem czym jednak zupełnie się już nie przejmował.
Uważnie obserwował wszystkich zebranych, szczególnie tych których dotąd nie widział a zwracali jakoś na siebie uwagę. Nie ominął nikogo zważywszy , że przybył tu bardziej w celach wywiadowczych niż dla samej przyjemności biesiadowania.

Był zadowolony do czasu... Do czasu gdy Kosma z nieznanych mu powodów zaczął opowiadać o sytuacji pod diabelską wieżą. I bynajmniej nie chodziło o walkę z Du’Pontami, lecz o dokładną opowieść o sytuacji Lorda... Gdyby mógł rzucić go pucharkiem, talerzem lub innym przedmiotem jaki miał pod ręką, nie zwracając przy tym niczyjej uwagi , z pewnością byłby to zrobił.

“No cóż, najwyżej Lord przerobi go na mielone, gdy się dowie jakie słabości ten głupiec obnażył...” - pomyślał będąc przekonanym, że nadmiar prawdy niczemu nie służy a już na pewno nie siatce szpiegów jaka musiała znajdować się w karczmie przy tego typu okazji...

Oczywiście pierwsze podejrzenia co do szpiegostwa padły na bardów, jednak i każdy inny podejrzanie zachowujący się osobnik mógł liczyć na przenikliwe i badawcze spojrzenie majordomusa.

Gdyby miał opowiadać o wyprawie z pewnością ominął by opowieść o odbiciu lorda... choćby i była powszechnie znana... Nim się jednak zorientował został “wpakowany” przez Zygfryda w opowieść o walce na zamku. Oczywiście nie umknęło jego uwadze, że rycerz pominął świeży przydomek sir wskazując na Tupika, po prawdzie jednak bez widocznego na dłoni pierścienia i mając w świadomości, że Lordowi ów tytuł mógłby się nie spodobać, wolał zachować go na czarną godzinę i niespodziewane okoliczności... Gdy został wskazany odchrząknął, ukłonił się na ile pozwalała mu pozycja na poduszce, po czym przystąpił do opowieści bez ceregieli omijając niewygodne szczegóły obnażające niewydolność obrony zamku. A przynajmniej starał się je ukryć jak tylko mógł.

- Kiedy pożar ogarnął miasto nie lepiej było na zamku, przeciwnicy obsypani przeklętym Du’Pontowskim złotem, nie mieli żadnego poszanowania ani do dóbr naszego wspaniałego Lorda, ani też do życia kobiet, czy dzieci jakie w tym czasie przebywały na zamku.
Rzeź jaka się rozegrała na dziedzińcu długo jeszcze będzie odbijać się w pamięci obrońców zamku. Gdyby nie dzielna i natychmiastowa postawa obecnego tu szlachetnego rycerza sir Zygfryda z pewnością ofiar byłoby więcej. On ci to poprowadził nielicznie obecną straż do ataku na psy gończe Du’Pontów, potrafiące jeno kobietą i dzieciom ostrzem grozić. Krew służących rozbryzgiwała się na prawo i lewo w akompaniamencie krzyków i wołań o litość czy ratunek...


Halfling chwilowo zrobił pauzę podkreślając horror sytuacji i wlewając w serca słuchaczy szczera nienawiść do Du’Pontów. Co ciekawsze nawet nie kłamał, kobiety które gasiły pożar faktycznie ginęły atakowane przez sługusów, służba ginęła szlachtowana przez strażników a i dziecko - panicz się znalazło i jak wspomniał, życie jego było zagrożone. Oczywiście nikomu szczegóły nie były potrzebne, a przynajmniej o tym z góry rozsądzał już halfling, nie zamierzając ujawniać zdrady służby czy strażników... po prostu źle by to wyglądało...

Oczywiście rozkaz strzelania do każdego kto w większej zbliży się do zamku czy fakt, jak dokładnie ratował życie rycerzowi nie mogły być częścią owej opowieści. Postanowił więc skupić się na dokonaniach samego rycerza, dyskretnie pomijając też bezpośrednie zagrożenie życia panicza. To także wskazywałoby na nieudolność obrony - w tym i samego Tupika jako majordomusa...

- Tak więc gdy zdradzieckie psy Du’Ponty zajmowały się mordowaniem bezbronnych kobiet i służby próbującej gasić pożar, zdradziecko wywołany, sir Zygfryd zorganizował niewielki oddział z pozostałych na zamku strażników i ruszył do boju. Jakaż była jego finezja ciosów, gdy jeszcze miejsca było sporo głowy fruwały a odcięte kończyny znaczyły szlak jakim się poruszał. Nawołując do boju i siekąc przeciwnika, nie zwracał większej uwagi na razy jakie czasem przypadkiem otrzymał. Zdawał się być nieczuły na ciosy, niczym taran przełamując wszelki opór. Gdy ścisk się większy zrobił nożem oczy wyłupywał i gardziele podżynał nikogo żywego na swej drodze nie zostawiając.
Oczywiście i moja “huśtaj zgroza” nie leżała bezczynnie
- halfling wyjął demonstracyjnie procę zawieszoną przy boku i pokazał ją wszem i wobec licząc, że rekwizytem ubarwi nieco opowieść i nada jej większej wiarygodności...

- Oczywiście nie sposób nie wspomnieć o głównych obrońcach zamku, nieobecnych tu strażników, którzy służbę swa wiernie i z oddaniem Lordowi wykonują. Gdybyście ich widzieli w akcji... Musze przyznać, że obecny tu kapitan straży Frank Kress wykonał arcydobrą robotę szkoląc swych podkomędnych na prawdziwe wojenne bestie.

“Zważywszy kto się zgłaszał do zamkowej straży iście wykonał arcydobrą robotę...” - dodał szybko w myślach nim jakakolwiek mina zdradziła jego prawdziwą ocenę sytuacji i strażników.

- Strażnicy bronili zaciekle zamku, nie dopuszczając nikogo na schody, raz po raz siekąc zdrajcę i przesuwając się dalej aż do pełnego zwycięstwa. Sztychy , parady, finty, zastawy, i jeszcze inne rynsztunki wojenne przewijały się przez pole bitwy...

“ Nic to, ze właściwie jedynie w wykonaniu rycerza,a i to w ograniczonym zakresie...No ale ważne aby potencjalni przeciwnicy i szpiedzy owych przeciwników nabrali właściwego respektu. Gdzie jesteś silny udawaj słabego, gdzie masz słabość udawaj siłę, myląc przeciwnika osiągasz połowę sukcesu...” - halfling widząc, że coraz częściej musi dodawać w myślach dopowiedzenia, aby słowa wypowiedziane na głos nie brzmiały fałszywie, postanowił skrócić swa przydługawą opowieść i oddać batutę Kressowi, zgrabnie przechodząc do sytuacji w mieście.

- Atak tchórzliwych, wyrodnych dzieciobójców spod znaku Du'Pontów zakończył się niemal tak szybko jak się rozpoczął. Równie dobrze mogli sami się powyrzynać, oszczędzając przy tym masakry dokonanej na służących w tym większości kobiet. No ale czego można było oczekiwać po Du’Pontowych psach? - zadał na koniec retoryczne pytanie.

- Sami wiecie dobrze, a szczególnie wy Panie Kress byliście przecie w samym środku bitew które rozegrały się w mieście, z tego com słyszał nawet nie rękami Du’Pontów tylko przy pomocy najętych zbirów bo i sami pewnie zbytnio się bali stawić czoła regularnej armii...

Halfling skończył raz jeszcze kłaniając się publiczności i oddając głos druhowi. Miał tylko cichą nadzieję , że ten nie ujawni jakichś kompromitujących faktów... Po tym co usłyszał od halflinga przed biesiadą jaka sytuacja była na zamku a tym co słyszał obecnie, musiał zauważyć, że właściwie wszystkie niewygodne fakty zostały dyskretnie pominięte. Choć halfling po Kressie spodziewał się już wszystkiego, znając naiwność młodego kapitana mógł oczekiwać ujawnienia nawet najbardziej kompromitujących szczegółów... choć miał pewna nadzieję, ze ostatnie wydarzenia wpłynęły zdroworozsądkowo na postawę kapitana.
 
Eliasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172