lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP 2ed.] Noc jak każda inna (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/9775-wfrp-2ed-noc-jak-kazda-inna.html)

Nahgraz 15-02-2011 19:47

[WFRP 2ed.] Noc jak każda inna
 
Witam w sesji Noc jak każda inna

Na wstępie kilka spraw organizacyjnych.

GM: Nahgraz

Typ gry: Storytelling

Tutaj mamy link do Komentarzy: http://lastinn.info/komentarze-do-se...tml#post287401

Ilość graczy: W grze bierze udział 6 graczy, jeśli któryś umrze, bądź zrezygnuje przeprowadzimy rekrutację dodatkową tak aby utrzymać poziom 5 do 6 graczy.

Obecna ilość graczy to 6/6

Częstotliwość postowania oraz długość postów: Po zamieszczeniu posta przez GM'a gracze mają 48 godzin na zamieszczenie swojego postu. Jeśli po upływie dwóch dni nie pojawi się żaden post ze strony któregokolwiek z graczy, GM oraz reszta graczy ma prawo w ramach swoich postów napisać coś zamiast ów gracza, wiadomo, że w granicach rozsądku oraz zgodnie z charakterem postaci prowadzonej przez owego gracza. Osoba, która nie zmieści się w ww limicie nie powinna mieć pretensji do osób, które podjęły decyzję o uwzględnieniu akcji ich bohatera w swoich postach. Po 24godzinach od postu ostatniego z graczy, bądź po upływie 72 godzin (w niektórych przypadkach 96 godzin) od poprzedniego postu GM'a, GM zamieszcza kolejny post.

Jeśli miały by zajść jakieś opóźnienia prosił bym o poinformowaniu reszty uczestników sesji w dziale komentarzy oraz o podanie powodu opóźnienia.

Co do długości postów, to nie neguję postów krótkich a treściwych, choć dwie linijki tekstu, to stosunkowo mało i trzymanie się takiego sposobu postowania może okazać się straszliwa w skutkach. Również posty o długości dziesięciu stron A4

Forma postów: Otóż chodzi tu głównie o dialogi i przemyślenia. Dialogi piszemy od myślnika”-” oraz kursywą. Przemyślenia zaznaczamy poprzez cudzysłów oraz piszemy je kursywą.

Mechanika w sesji: Mechanika będzie stosowana jedynie w kwestiach spornych bądź podczas ważnych momentów. Zarówno przez MG jak i graczy przy czym proszę o pisanie w kwadratowych „[...]” nawiasach wyników rzutów wraz z testowaną czynnością oraz o szczerość w ich wykonywaniu. Przykład [walka wręcz rzut: 67 – porażka], przy czym wartość dla cechy średnia to 50%, słaba 40% natomiast wysoka 60%.

To chyba tyle.

---

Noc jak każda inna
Rozdział I – Słowa snów oraz Droga


***

Ertburg, Czas Lata, Czasy obecne;


Przestronne wnętrze oberży „Pod Pieczonym Wieprzkiem” wyglądało na stosunkowo nowe, góra dwuletnie, po całej izbie unosił się jeszcze zapach świeżego drewna, choć wymieszany już z bogatym bukietem aromatów gulaszu, grochu z kapustą oraz oczywiście ale i innych napitków. Dzisiejszego wieczora karczma nie była zbytnio przepełniona, można by rzec, że była nawet pustawa, większość stołów była wolna, choć przy paru z nich, sącząc cieniuszka, siedziało kilku stałych bywalców, mimo to trzech gości miast wygodnie rozsiąść się na szerokiej ławie przy stole obrało sobie stołki przy ladzie.

- Trzymajcie. - Rzekł oberżysta stawiając po kuflu piwa przed każdym z nich.


Trójka przybyszów podziękowała i sypnęła monetą, a stary Hans, gruby i łysawy właściciel lokalu, wrócił do polerowania pukali, choć te wcale nie były brudne. Ot takie hobby chyba.

- Znam ja takich jak wy... Obieżyświatów, awanturników. - Zwrócił się do trójki. Choć wcale nie przestał przecierać kufli szmatą, nawet nie odwrócił wzroku w kierunku gości.

- Szukacie przygód, skarbów, dziewek do chędożenia i takie tam. Oo nie pierwszy raz siedzą u mnie tacy marzyciele. Heh. - Wykrzywił usta w ponurym uśmiechu.

Przez chwilę przyglądał się kuflowi, obracając go w świetle lampy oliwnej sprawdzał czy aby żaden paproch nie przykleił się do ścianki.

- Nie zrozumcie mnie źle, przeto nic do was nie mam... Jeno przestrzec was pragnę, bo może się okazać, że przygoda, której tak ochoczo szukacie, przerośnie wasze oczekiwania.

Karczmarz odstawił kufel na miejsce koło innych po czym odwrócił się do trójki młodzików i nachylił się ku niem.

- Kilkanaście lat temu, jeszcze przed pożarem Ertburga, jeszcze za czasów gdy karczma nosiła nazwę „Pod Wieprzkiem”, w czasie gdy w mieście gościł jeden z kapłanów Morra... Jak mu to było? A tak Leopold, jeden z tego ich Zakonu Wieszczów czy jakoś podobnie, wiecie co to wróżą ze snów, przepowiadają przyszłość dają rady i prawią o sposobach na dobry sen i takie tam brednie, z resztą sami wiecie.

- Mnie to kazał wingle palić koło łóżka, że niby dobry sen sprowadzają i duchy zmarłych odstraszają, a idźta mnie z takimi radami w piździet, jeszczem rozumu nie postradoł co by to chałpie z dymem puścić jak sam smacznie bych społ. - Odezwał się jeden z tutejszych pijaczków po czym machną na to ręką.

- No więc owego czasu do Ertburga zjeżdżali się najróżniejsi ludziska z wsi i miast, co to dookoła ich pełno, niektórzy nawet z poza granic Talabeklandu. Miejscowi zaraz zwietrzyli interes i nastawiali tu pełno straganów oraz kramów z najróżniejszymi precjozami. Jedni to sprzedawali zwyczajnie pożywienie i ubrania inni zaś magiczne maści i syropy co to niby na wszystko dobre, jeszcze inni...

Karczmarz najwyraźniej zgubił wątek przewodni, to i jeden ze słuchaczy go napomniał chrząknięciem.

- A no tak o tych awanturnikach miałem gadać. No więc przybyli tu razem z całą hałastrą, tedy co to ten cały kapłan gościł u nas, a byli to ludzie najróżniejszych stanów i profesji. Był przeto taki jeden rycerz – zdaje się możny pan z Bretonii, drugi to był chyba jakiś łowca nagród – w zasadzie to chuj wie co mu po głowie chodziło, bo niby nie dla pieniędzy bandytów łapał. Kolejny to jeden z tych...No niziołków był. Chyba jakiś grajek z niego był ale głowy bym nie dał. Jakaś młoda żaczka z nimi była, całkiem powabnych kształtów he he.

Hans przerwał aby nakreślić rękoma w powietrzu „walory” owej damy.

- No kto tam dalej był... A była taka jedna szuja, nie wiem cholera co to był za typ ale śmierdział jak chodząca trupialnia, pewnikiem jeden z tych co to zmarłych niepokoi i się na ich nieszczęściu bogaci. Ostatnim z nich jeden kolejny z nieludzi, długo uchy leśny dziad taki, nie lubię ich i w zasadzie mało mnie obchodził póki płacił.

Oberżysta znowu przerwał, tym razem jednak po to by uzupełnić kufle gościom, a gdy nalał już ostatniemu z nich na powrót ją opowiadać.

- Dobra na czym to ja skończyłem, a tak. Wierzcie mi, że wcale nie szukali przygody ino ona znalazła ich, a było dokładnie tak...

***

Ertburg, Czas Zbiorów, Kilkanaście lat wstecz;

Jesień tego roku była ciepła i sucha, a aura łagodnej pogody rozpościerała się po całym Talabeklandzie sprawiając, że zbiory i jakiekolwiek podróże były na ten czas mniej uciążliwe niż zwykle, a nawet można by się pokusić o stwierdzenie, że były przyjemne.

W tym czasie w mieścinie Ertburg, a konkretnie w kaplicy położonej na rogatkach miasta nieopodal cmentarza miejskiego, przebywał kapłan Morra Leopold Krautz. Należał on do jednej z dwóch organizacji świątynnych ludzkiego boga śmierci, zajmującej się domeną świata snów i wizji, a konkretnie należał do Zakonu Wieszczy. Jako swego rodzaju misję postanowił odwiedzać kaplice i świątynie swego boga rozmieszczone po całym kraju przy okazji pomagając okolicznym mieszkańcom w kłopotach związanych ze snem, koszmarami, w interpretowaniu wizji i znaczenia snów oraz w przepowiadaniu niedalekiej przyszłości. Wszystko to za uiszczeniem datku na rzecz świątyni oczywiście. Jako, że Leopold był już dobrze po 50 podróżował z młodym akolitą, który to pomagał mu w obowiązkach przy okazji pobierając nauki kapłańskie.

Wieść o przybyciu zakonnika do Ertburgu rozeszła się prędko po okolicy nic więc dziwnego, że do miasta, ku wielkiej uciesze właścicieli karczm, zajazdów oraz handlarzy, zaczęły napływać masy ludzi wszelakiej maści. Nic więc dziwnego, że na ulicach miasta porozkładano wiele straganów i kramów na kształt targu towarzyszącego świętom. W tym czasie można było nabyć prawie wszystko od artykułów użytku codziennego, poprzez świecidełka i inne rzeczy mniej potrzebne, na odpustach, „magicznych” artefaktach i specyfikach kończąc. Handel kwitł z czego wszyscy się cieszyli.


Ulice miasta były pełne ludzi z czego większość wyglądała podobnie, jedynie kilku bogatszych jegomości wyróżniała się na tle pospołu. Majętność i urodzenie nie zmieniały jednak faktu, że większość z tych ludzi przybyła w jednym celu, aby spotkać się z kapłanem Morra. W podobnym celu do miasta przybyli Rene de Blaschois, Joachim Tramp, Thomas Kilomo, Alistina Carter, Ulrich Pultz oraz Kartas Zamn. Choć różniło ich praktycznie wszystko, to mieli oni jedną cechę wspólną, gdyż wszyscy, co do jednego, przybyli tu aby zasięgnąć rady i pomocy Krautza. Wszystkich bowiem dręczyły koszmary i mary nocne. Początkowo pojawiały się sporadycznie, ale przez ostatni tydzień ich częstotliwość gwałtownie nasiliła się. Przychodząc prawie co noc, nie dając należycie wypocząć. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że po przebudzeniu nikt nie był w stanie przypomnieć sobie jakie dokładnie mary jawiły się w snach, pozostawało jedynie uczucie niepokoju i dziwne przeświadczenie, że coś jest nie tak jak powinno.

Po mieście krążyła nowina, że Leopold jest chwilowo niedysponowany i nie przyjmuje nikogo. Faktycznie każdy, kto przybył do świątyni był odsyłany z kwitkiem przez młodego akolitę. Z racji tego nowo przybyli do miasta zatrzymywali się na dłużej najmując pokoje w zajazdach i karczmach. Jako, że większość karczm w tym czasie pękała w szwach i większość pokoi była już zajęta nasi podróżnicy trafili do tej samej oberży, w zasadzie była ona jedyną, która posiadała jeszcze wolne pokoje. Bynajmniej nie przez lichy stan budynku czy złą renomę, wręcz przeciwnie, wiązało się to jedynie z prostym faktem dość wysokich cen jakie Hans, właściciel Karczmy, postanowił wprowadzić na tę „specjalną” okazję.

Karczma nosiła nazwę „Pod Wieprzkiem”, może dla tego, że właściciel miał o kilkanaście kilogramów za dużo i posturą przypominał trochę wieprzka, choć ten utrzymywał, że nazwa wywodzi się z faktu, że serwują tu najprzedniejszą wieprzowinę w Ertburgu, a ich pieczone prosię znane jest w okolicach ze swej soczystości i smaku. Pomijając niuanse związane z nazewnictwem wnętrze oberży sprawiało wrażenie zadbanego i dość przestronnego, udekorowane było łbami dzików i prosiaków oraz obrazami i innego rodzaju ozdobami. W sali stało kilkanaście stołów, a przy kontuarze stało kilka stołków, na zapleczu mieściła się kuchnia i spiżarnia natomiast na piętrze znajdowały się pokoje dla gości. Przy Wschodniej ścianie budynku była też mała stajnia przeznaczona dla wierzchowców gości.

Przy jednym ze stolików samotnie siedział Rene de Blaschois, który racząc się winem i jadłem rozmyślał nad tylko jemu wiadomymi sprawami. Inny stół zajęli Tramp, Kilimo oraz panna Carter, poza wlewaniem w siebie sporych ilości alkoholu obaj panowie zabawiali Alistinę rozmową. Gdzieś w kącie, w odosobnieni siedział też Ulrich Pultz, nic dziwnego, że siedział sam, gdyż woń jaka mu towarzyszyła była dość... Powiedzmy, że była specyficzna. Przez drzwi frontowe wszedł właśnie długo uchy przybysz pytając czy są jakieś wolne pokoje. Owym elfem był Kartas Zamn.

---

Tak oto na spokojnie rozpoczynamy Rozdział I naszej przygody. Mam nadzieję, że zabawa będzie przednia.

Thernon 16-02-2011 13:24

karczma
 
Nie był zadowolony. Ostatnie noce były dla niego bardzo ciężkie ...te koszmary...wizje...jakieś skrawki jego własnej przeszłości.Okropność, a na dodatek jedyna osoba w okolicy, która mogłaby udzielić mu pomocy jest "niedysponowana". "Noż kórwa jego psia mać"pomyślał. Dodatkowo oliwy do ognia dodawał fakt, iż nie przywykł do przebywania w mieście jego dotychczasowy tryb życia jako łowcy pustelnika bardzo mu odpowiadał , miasto budziło w nim niepokój. Duże tłumy przechodniów, zgiełk hałas. Zdawały się być dlań swoistą torturą chciał jak najszybciej pozbyć się swoich "sennych" problemów i powrócić na łono natury tam gdzie czuł się najlepiej. Jednak od momentu przybycia do miasta nic nie szło po jego myśli. Nawet znalezienie noclegu okazało się być całkiem skomplikowanym zadaniem.Podejrzliwość ludzi względem jego osoby, chociaż lepszym byłby stwierdzenie, iż nieufność ta była kierowana bliżej jego rasy niżeli osoby. No ale cóż zdążył się już przyzwyczaić do tej swoistej nuty rasizmu skierowanej ku jego personie. Na złość większość karczm w mieście była przepełniona przybyszami, nie ma co się dziwić w końcu do miasta zawitał całkiem znany jegomość. Udało mu się jednak wywiedzieć, gdzie mogą być jeszcze wolne pokoje. Będzie musiał przebiedować w tym mieście doputy nie uda mu się skonsultować z wieszczem.
-Oby doszło do tego jak najszybciej... Cichutko powiedziawszy do samego siebie wkroczył do karczmy która zwała się "Pod Wieprzkiem". Spodziewał się czegoś bardziej......obskurnego. Karczma wyglądała przyzwoicie, zadbana nie przeładowana można by rzec, że nawet przytulna zapach jaki się w niej unosił, również nie był tak silny na jaki liczył, stwierdził nawet, iż pieczone mięso i alkohol w tym miejscu komponują się całkiem znośnie .Powoli podszedł do lady po drodze bacznie rozglądając się dookoła spod mocno zwieszonego kaptura. Nie było zbyt wielu Klientów w rogu siedziała jakaś dwójka mężczyzn flirtująca z jakąś damą. Wtem uderzył go inny zapach już mniej przyjemny. Przy jednym ze stolików siedział jakiś obszarpany jegomość, który za szczyt higieny osobistej uważał zapewne coroczną jednorazową kąpiel w rzece. Ciarki przeszły go po plecach. Było jeszcze kilku przesiadujących popijających różnego rodzaju trunki po ciężkim dniu pracy.
-Witam. Dość łagodnym głosem odezwał się w stronę karczmarza.
Ten tylko skiną głową i od razu zapytał.
-Czymże mogę służyć?
-Masz może mości karczmarzu jakie wolne pokoje cobym mógł dać odpocząć nogom po ciężkiej wędrówce.Słowa, które wypowiedział były jak najbardziej adekwatne do stanu w jakim były,stara rana w nodze,już od paru godzin daje o sobie znać skutecznie utrudniając mu życie. Karczmarz uważnie przyglądał się nowo przybyłemu klientowi, odziany raczej skromnie jednak bardzo tajemniczo, a to za sprawa ciemnego płaszcza z wysokim kołnierzem oraz zarzuconego kaptura. Głęboki skutecznie zasłaniał twarz. Nie ujrzawszy twarzy wzrok jego skierował się na to co odstawało zza kaptura a mianowicie na łuk.
Kartas przerwał mu te baczne oględziny ponawiając swoje pytanie.
- Czy masz może wolne pokoje?
Karczmarz wyrwany z zamyślenia nieco zakłopotany odbąkną tylko.
- yyyyy.... tak... mam wolne pokoje.
Kartas sięgną do kieszeni przy okazji obracając głowę rozejrzał się czy ktoś aby przypadkiem na niego nie spogląda. Od kiedy tylko przekroczył próg tej karczmy miał nieodparte wrażenie , że ktoś go obserwuje. Jednak nie znalazł żadnej oznaki jakoby czyjeś baczne oczy mu się przyglądały. Wyciągną sakiewkę zapłacił oberżyście należytą sumę dodatkowo zakupując jadło i napitek na wieczór.Właściciel przygotował zamówienie i dał elfowi klucze do pokoju. Kartas podziękował zabrał przygotowany posiłek i udał się do wyznaczonego pokoju.
Pomieszczenie było całkiem przytulne. Kartasa najbardziej w nim cieszyło łóżko, od bardzo już długiego czasu nie miał okazji sypiać w puchowym łożu , nie żeby leśne legowiska mu nie odpowiadały była to dlań jedynie odrobina luksusu, na który pozwalał sobie za każdym razem odwiedzając ludzkie osady. Poza tym nie chciał jeść na dole. Wolał raczej w spokoju i samotności zjeść u "siebie", ale cóż się dziwić od wielu już lat prowadzi samotniczy tryb życia,od czasu do czasu zaglądając jedynie do miasta w celu uzupełnienia zapasów, lub zakupienia niezbędnych mu rzeczy.Zjadł.W chwile potem zjawił się karczmarz.Przyniósł mu świeżą pościel oraz misę z wodą. Kartas widział w tym jednak pretekst coby jedynie mógł zaspokoić swoja ciekawość i spojrzeć w twarz swemu klientowi. Niestety ale i tym razem mu się nie udało. Kartas nie miał w zwyczaju sypiać bez ubrań. Mieszkając w lesie należy zawsze być przygotowanym na opuszczenie legowiska, a konieczność dodatkowego ubierania się w razie jakiejkolwiek niebezpiecznej sytuacji, Wydaje się być ostatnia rzeczą której pragnie.
Karczmarz nieco rozczarowany życzył mu dobrej nocy po czym zamkną drzwi i znikną w mroku korytarza.Elf wyjrzał jeszcze przez okno żegnając zachodzące słońce, które powoli i leniwie poczęło chować się, za zenitem zostawiając po sobie strugę pomarańczu. Przygotował sobie łoże i ułożył się do snu , zmęczone ciało od razu zatopiło się w materacu dając błogie ukojenie. Miał tylko nadzieje,że tej nocy żadne koszmary nie będą go nękać i będzie w stanie w spokoju się wyspać.
-Taaak... tego mi było trzeba.Jutro spróbuje zaciągnąć języka w mieście może uda mi się zebrać jakieś informacje,kto wie może ów wieszcz przyjmuje interesantów w jakiś bardziej dyskretny sposób.
Nie zdążył porozmyślać nazbyt długo gdyż prawie od razu zmorzył go sen...

seto 16-02-2011 20:22

Złe sny nie dawały Joachimowi spokoju, a w dodatku nic nie wskazywało na to, że taka sytuacja miałaby się w przyszłości zmienić. Kapłan był niedysponowany, cokolwiek to oznaczało. To nie wróżyło nic dobrego. W dodatku kiedy Tramp szukał miejsca na nocleg drogę przebiegł tu tłusty czarny kocur. Wędrowiec oczywiście splunął trzy razy przez prawe ramię, ale miał dziwne wrażenie, że to nie wystarczy aby odczynić urok i odegnać pecha. Tego, że będzie miał pecha był pewien i wszystko wskazywało na to, że się nie mylił. W całym mieście nie było wolnych pokoi. W końcu ktoś wskazał mu karczmę „Pod Wieprzkiem”. Jedno trzeba było jej przyznać – tania nie była, ale Joachim miał jeszcze trochę pieniędzy, które zostały mu po owocnej współpracy z Kislevitą. Nic tylko się cieszyć... Trampowi jednak się to nie udawało. Przeczuwał, że za chwilę wydarzy się coś złego. Wspomnienie czarnego kota nie dawało spokoju. Postanowił skorzystać ze starej ludowej metody pozwalającej zapomnieć o zmartwieniach. Był to sekret, który każdy szanujący się ojciec zdradzał swojemu synowi i dzięki temu jak Talabekland długi i szerowi każdy chłop wiedział, że na smutki najlepszy jest łyk wódki. W zasadzie to parę łyków, ale mniejsza z tym. Należało tylko znaleźć wolne miejsce przy stole. Joachim już miał przysiąść się do jakichś mężczyzn sączących piwo, ale w porę zauważył że ostatnie wolne krzesło stało na rogu stołu. Tramp od razu odsunął się od nich i odnalazł wolny stolik. Zamówił flaszkę gorzałki i zaczął się nią raczyć. Po jakimś czasie dołączyło do niego dwoje ludzi.

Rozmowa jakoś się ciągnęła. Joachim musiał jednak ciągle uważać, żeby nie palnąć jakiegoś głupstwa przy damie. Wychodziło mu to, co tu dużo mówić średnio. W każdym bądź razie unikał wyniesionych z rodzinnej wioski powiedzeń o rzyci. Na szczęście rozmowa była cały czas wspierana przez ognistą wodę czy też inne trunki co zmniejszało dystans między rozmówcami.
W pewnym momencie Joachim rozparł się wygodnie na krześle i rozchylił poły szarawego płaszcza odsłaniając brązową koszulę. Młodzieniec przeczesał ręką bujne, kręcone włosy. W końcu odezwał się chcąc sprowadzić wymianę zdań na bardziej konkretne tory:

- A tak swoją drogą to jesteście stąd? Bo ja świeżo z podróży. - Powiedział wędrowiec szturchając nogą swój skórzany plecak, który cały czas stał oparty o nogę stołu.

DrutZRuszczkom 16-02-2011 21:18

Pusty. To słowo przez chwilę odbijało się jakby echem po głowie starca siedzącego w rogu karczemki „Pod Wieprzkiem”. Jeszcze przed chwilą mógł zanurzyć usta w dużym kuflu piwa, zaspakajając jednocześnie pragnienie oraz uciekając od smutnej rzeczywistości. Nie wysypiał się, racja. Ale to akurat było jego najmniejszym zmartwieniem. Wczorajsza - po trochu dzisiejsza - transakcja nie zakończyła się sukcesem. Obudził się leżąc w jakimś ciemnym zaułku z jednym największym bólem łba, z jakim kiedykolwiek przyszło mu się borykać. Porównał go do jednej z popijaw wieku młodzieńczego, jaką cudem udało mu się przeżyć. Tyle, że wtedy obudził się w innym mieście i ból był spowodowany nadmierną ilością alkoholu. Teraz przypomina sobie jedynie niebezpiecznie zbliżającą się ciemną, twardą pałkę w stronę jego głowy, jakiegoś pedałka, który wyruchał go z ciężko zarobionego złota. Tak, to był ten, który zlecił mu grabież grobu. Nie dość, że dostał co chciał, to go jeszcze z nagrody rąbnął. Nie często takie coś się zdarzało, ale się zdarzało. Zwykle Ulrichowi udało się jakoś wyłgać, wybłagać litość bądź też skopać bandytom dupska, ale tym razem był za zbyt oślepiony szczęściem, jakie go spotkało, w końcu, pięć złociaków na ulicy nie leży, ani też nie rośnie na drzewach. Jednak nie to było jego głównym powodem do żalu. Za owe pieniądze, które zarabiał przyszło mu wykarmić dwójkę małych urwisów oraz opiekować się żoną. Teraz najwyraźniej bał się pokazywać im na oczy z pustymi kieszeniami oraz olbrzymim guzem na ryju. Cóż za ironia, prawie conocne spotkania z umarłymi wydawały się łagodniejsze od smutku w oczach dzieci na wieść, że dzisiaj znowu mają się chlebem dzielić. Nie raz zdarzało mu się topić łzy w zimnych, trupich ciałach. To się może wydawać chore, ale starzec znajdował w tym pewnego rodzaju ukojenie. Potrafił też głośno z nimi „rozmawiać” jakby truposz miał się obudzić, poklepać go po ramieniu i powiedzieć:
- Nie martw się kolego, wszystko będzie dobrze. – Ulrich uśmiechnął się na tę myśl. Tak, z pewnością nie był normalny. Według niego wątpliwe było nawet, żeby człowiek, który przeżył to, co on, zachowywał normy społeczne. W każdym razie, to wszystko zaprowadziło jego nogi najdalej jak to możliwe od domu i rodziny, nad pusty kufel po piwie. Zdawał sobie sprawę, że postąpił jak ostatnia ciota, ale stwierdził, że jest na to wszystko zbyt zmęczony. Zbyt zmęczony, by żyć. Przynajmniej się starać. „A idź ty!” – Przez głowę przeleciała mu myśl, której nigdy się po sobie nie spodziewać. Na szczęście miał dość rozumu, by szybko ją zażegnać. Musi postawić nogi twardo na ziemi i znowu wrócić do gry. Nie mógł zostawić tego wszystkiego, co ma. Dał znać znajomym, niektórym współpracownikom (nieraz zdarzało mu się pracować w grupie) by ci, przekazali wieść dalej, iż poszukuje pracy. W akcie desperacji był zejść nawet pod najbardziej zasrane krypty czy grobowce. Ale teraz pozostaje mu tylko czekać, byle nie długo. Oczywiście, do rodziny nie wróci, ta droga wydawała mu się za bardzo odległa. Na jakiś czas zostanie tutaj. Po znajomościach udało mu się załatwić zniżkę na pokój, choć też łatwo nie było.
Do karczmy zagościł nowy przybysz. Elf. Mimo kaptura, jego długachne uszy wystawały mu na jakiś metr. Staruch co prawda nie darzył tej rasy nienawiścią, ale też nie mógłby wytrzymać patrzeć na takiego przez co najmniej 10 sekund, zacząłby rzygać. Gładkoskórzy, wszystkich wyniszczają choroby, a latają sobie po drzewach jak zwierzęta. Przybysz spojrzał krzywo na Ulricha, natomiast ten, uśmiechnął się do niego resztką zębów jakie mu zostały. Pulz zamówił jeszcze jedno piwsko. Zaraz po tym, jak z kufla zniknęła zawartość, zniknął też właściciel. Poszedł szlajać się chwilę po mieścinie, dowiadując się jedynie, że jak na razie nie ma dla niego żadnej roboty, toteż zawinął z powrotem do karczmy i rzucił się w ciemną otchłań spokojnego snu. Tyle, że sen nie był spokojny, a otchłań prędzej przypominała pole cierni, przez które musiał się przedzierać, tylko ciemność, pozostała ciemna. Kolejny koszmar.

JaxaWM 16-02-2011 22:01

-Nareszcie! Powiedział do Siebie niziołek wchodząc do karczmy. Karczma zdawała się dość przytulna. Na pierwszy rzut oka nawet czysta, co dodatkowo poprawiło humor Thomasa. Nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na nowo przybyłego. Może to było spowodowane jego niewielkimi wymiarami. Wątłej postury, aczkolwiek poruszał się jakby miał dwa metry w górę. Dość dumnym krokiem, lecz zdradzającym zmęczenie podszedł do lady. Wskoczył na stojący przy niej stołek i zagadał karczmarza.

- Witam szanowny panie! Otwarcie powiedział Thomas. Ino widzę, że interes kręci się całkiem dobrze, w karczmie niezwykle tłoczno.
- A no racja. Wędrowcy pchają się drzwiami i oknami. Ale to zasługa tego znachora, jak tam go zwali... A tak kapłan zakonu wieszczego, czy coś takiego. Domyślam się że ty także przybywasz w podobnych celach.- Odparł karczmarz
- Właściwie to prawda. - zwięźle odparł niziołek.
- No to muszę cię zasmucić wędrowcze. Jak na razie nie znajdziesz u niego pomocy. Wszyscy którzy udali się do niego zostali odsyłani z niczym. Podobno jest teraz, jak to ujął mój przyjaciel niedysponowany. - Powiedział karczmarz przecierając kufel niezbyt czystą ścierką.
Oczy Thomasa wyraźnie posmutniały. - No cóż - Powiedział, marszcząc brwi. Nie mam wyjścia jak zostać u Ciebie na dłużej. Mam nadzieje że znajdzie się dla mnie kont. - z lekkim uśmiechem dodał.
- Myślę, że tak. Mamy jeszcze kilka wolnych łóżek.
- Znakomicie. Odrzekł niziołek biorąc głęboki oddech. Ale puki co daj piwo i coś jakieś ciepłe jadło. Długa droga za mną i pewnie jeszcze dużo wrażeń przede mną, więc dobra strawa na pewno pomoże.
- Oczywiście. - Odparł karczmarz znikając za ścianą kuchni.

Tchomas musiał sobie szybko poukładać myśli. Jego sakwa zbytnio nie ciążyła od koron a nie miał innego wyboru jak zostać w mieście na dłużej. Rzucił przelotne spojrzenie na gości bawiących się w karczmie. Nikt, poza samotnie siedzącym rycerzem nie wydawał się mieć przy sobie nadmiaru pieniędzy. Zastanowił się jeszcze przez chwile stwierdzając, ze na razie się powstrzyma. "Niech alkohol zrobi swoje" pomyślał uśmiechając się lekko do siebie. Po chwili odwrócił się z powrotem w stronę lady.
Pojawił się karczmarz z kuflem pieniącego się piwa w ręku.
Nie zwlekając dłużej Thomas sięgnął do sakwy i zapłacił należność za pokój i posiłek. Zeskoczył z taboretu i zabrał ze sobą kufel złocistego napoju i klucze do pokoju.

W karczmie czół się niezwykle dobrze. Pewnie to z tęsknoty za karczemnym gwarem. "Kilka dni przerwy a już taka tęsknota rodzi się w sercu" pomyślał, rozglądając się po izbie. Szukał wzrokiem wolnego miejsca. Po chwili je znalazł. Dosiadł się do jakiegoś człowieka. Ledwo zdążył zacząć rozmowę a do stołu przysiadła się jeszcze pewna młoda kobieta.
Zrzucił torbę na podłogę zakładając pasek za nogę krzesła na którym siedział a lutnie oparł stół. Rozsiadł się wygodnie i spoglądał na karczemnych towarzyszy.

- A tak swoją drogą to jesteście stąd? Bo ja świeżo z podróży. - Powiedział wędrowiec szturchając nogą swój skórzany plecak, który cały czas stał oparty o nogę stołu.
-Podróż to moje drugie imię - odparł z uśmiechem niziołek. Po czym wstał i lekko ukłonił się spoglądając na damę siedzącą obok. Muszę wam powiedzieć, że naprawdę długo podróżowałem ale dawno nie było mi dane rozmawiać z tak porządnymi, jak widać, ludźmi - Powiedział uśmiechając się do panny.

Revan Jorgem 16-02-2011 23:20

Podpaść dla Rene de Blaschois, gdy ten jest rozdrażniony to zły pomysł. Ostatnio właściwie w takim stanie był cały czas, a to wszystko przez te jego sny. Od jakiegoś miesiąca cały czas przewraca się z boku na bok, budzi się spocony, a niektórzy mówili że nawet majaczy coś niezrozumiałego, nigdy jednak po przebudzeniu nie pamiętał co było jego przyczyną.W końcu usłyszał, że w miasteczku Ertburg, znajduje się ktoś zajmujący się takimi sprawami. Zboczył więc z drogi do Talabheim, żeby zajrzeć tam i rozwiązać swoje problemy.
Po drodze jakiś kupiec, cham, udający że znaczy więcej niż wiejski kmiot, swoją karocą zajął całą drogę i ważył się żądać żeby Rene zjechał mu z drogi, bo się śpieszy. W normalnych warunkach pewnie ustąpiłby, nie rozumiał zwyczaju lekceważenia szlachetnego pochodzenia wśród tutejszych bogaczy ale to też nie powód żeby robić sobie wrogów na obcej ziemi. Teraz jednak emocje brały górę.
-Chamie, ja Rene de Blaschois, nie ustąpię drogi byle jakiemu wieśniakowi udającemu że znaczy więcej od pospolitego gówna! Ty zjedź mi z drogi albo klnę się na Panią, że zapłacisz za swoją głupotę!
Kupiec wyraźnie poczuł się obrażony, gdyż zaczął coś mówić do innego pasażera karety i ten wyszedł. Był to człowiek o odpychającej facjacie, wielki drab, odziany w kolczugę i dzierżący potężny korbacz, którym pewnie umiał sprawnie wywijać, jego twarz znaczyły liczne blizny a włosów nie miał.
-Sam się żeś o to prosił prostaku!
Młody rycerz zsiadł z konia, dał lejce dla chłopa akurat wracającego z pola. Był sporo niższy od czempiona. Blondyn o szlachetnych, typowo bretońskich rysach twarzy, krótko ściętych włosach i oczach różnego koloru, jedno zielone, drugie fioletowe, oba groźnie patrzące na drugiego wojownika. Na sobie miał zbroję kolczą, pod którą miał oczywiście elementy skórzane, a to wszystko przesłaniał wappenrock barwy czerwonej, z wyszytym jego herbem, płonącą , czerwoną różą. Z juków końskich odczepił hełm garnczkowy, który nałożył na głowę i stanął przed przeciwnikiem na dość dużej łączce, którą od wschodniej części osłaniały dwa drzewa. Kupiec i jego ochroniarze uważnie oglądali jak z pochw przytroczonych do pasa na plecach wyjmuje dwa miecze, jeden w lewej ręce, z pozłacaną rękojeścią, wyraźnie widać że to nie byle jaki kowal musiał go wykuć, drugi najzwyklejszy w świecie. Popatrzył przez dziurki na oczy, jak jego przeciwnik zaczyna kręcić swoją ciężką i nieporęczną bronią nad głową i czekał na jego ruch. Ten się rozpędził szarżując na rycerza, lecz w ostatniej chwili Rene usunął się w bok, robiąc jednocześnie półobrót w prawą stronę i ciął go po plecach z całej siły. Nie lubił cackać się z przeciwnikami. Czempion zawył z bólu i zarył głową w ziemię, wypuszczając broń. Bretończyk podszedł do czołgającego się w stronę korbacza i stanął jedną stopą na trzonku broni, zanim tamten jeszcze zdążył zacisnąć na nim palce.
-Raczej jesteś wieśniakiem niż szlachcicem, tak- stwierdził raczej niż zapytał- Wstań- wypowiedział rozkazującym tonem.
Obolały wielkolud wstał i już miał zamiar coś powiedzieć ale rycerz jednym, zręcznym ruchem machnął w jego stronę mieczem i przeciął tętnice szyjną. Przez chwilę patrzył jak ten trzyma się za szyję, próbując zatamować krwawienie, następnie pada na klęczki i w końcu pada na ziemię, aby umrzeć w konwulsjach.
Rene schował miecze, wziął uzdę z trzęsących się rąk chłopa i niespodziewanie wrócił w miejsce przed wozem.
-Tak jak już mówiłem, wieśniacy ustępują drogi, gdy PAN każe- zaakcentował specjalnie to słowo. Poczekał aż karoca i reszta ochrony zjedzie z drogi i przejeżdżając obok rzucił kilka miedziaków, tutaj zwanych pensami.
-To te wasze ,,pogłówne'', zupełnie nie rozumiem, że trzeba płacić w tym kraju gdy pokaże się wieśniakom ich miejsce- ruszył dalej.
Tak właśnie się działo, gdy Rene de Blaschois był rozdrażniony.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ ~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Nawet mnie nie chcieli wpuścić do tego wieszcza! Pomyślał młody rycerz, nie dowierzając. Aktualnie siedział przy stole w karczmie Pod czymś tam. Tak jak inne nazwy imperialne, ta dla niego była głupia, lecz musiał przyznać że wystrój był nawet niczego sobie, a nawet wino z Bretonii mieli. Uśmiechnął się na myśl o paradoksie wynikającym z tego że musiał zapłacić za wino z gron zrywanych w winnicach jego ojca. W środku było tłoczno, ale ci wieśniacy mieli jeszcze na tyle dużo rozumu, że nie śmieli zaczepiać rycerza, który już od wielu dni nie był w humorze. Na czas pobytu w karczmie pieniądze od razu zaniósł do wynajętego pokoju, gdyż nie ufał tutejszym moczymordom, temu złodziejskiemu, imperialnemu plemieniu!
Rozejrzał się po raz wtóry po sali. Do środka akurat wszedł niziołek, łaso patrząc na niego. Po załatwieniu spraw z karczmarzem dosiadł się do stolika, przy którym siedziała młóda, dosyć ładna kobieta, jednak miała podłe towarzystwo. Rene gestem przywołał dziewkę karczemną i poprosił o butelkę wina, po czym poszedł na górę, wykonywać czynność, która dla niego już dawno straciła swój urok. Spać.

Bloodsoul 17-02-2011 09:40

Piękna pogoda sprawiła, iż zdecydowała się na podróż. Nie lada wyzwaniem jest przejście takiego kawałka drogi. Z samego Reiklandu, a dokładniej mówiąc z okolic stolicy imperium, do daleko położonego w głąb Talabeklandu Ertburga było prawie pięćset mil. Miała szczęście, że znała pewnego arystokratę-kupca ze stolicy. Studiowała ona razem z jegomościa córką – znajomą. Akurat tak się złożyło, że ruszał w stronę tajemniczej prowincjonalnej stolicy owej krainy – Talabheimu. Podróż powozem wypchanym mięciutkim siankiem minęła bardzo szybko i przyjemnie, w zacnym towarzystwie. Po przyzwoitych dwóch dniach spędzonych na odpoczynku w Talabheimie, pełna sił wyruszyła piechotą. Tak więc od owego miejsca, miała do przejścia na nogach jedynie kilkadziesiąt mil. To było do przełknięcia, tym bardziej, że sama Alistina skłonna było do wojaży, jej nogi były przyzwyczajone do długich tras. Nie napotkała przeciwności losu, a wręcz przeciwnie, na miarę szczęścia jest pokonanie tylu mil bez jakiegokolwiek zagrożenia. No, może poza kilkoma haraczami za przejście przez rzekę czy jakiś inny most. ”Że ja przejezdna? Że mogę zapłacić w naturze? Ani mi się śni, śmierdzący najemnicy i inne szuje, zadbały by łachudry o siebie, a nie dziewkę na wolnych ziemiach będą poniewierać i drwić z niej? Zaraz, zaraz, to tylko kilka sztuk miedziaków. Głupota… czemu taka mała drobnostka miałaby mnie tak zdenerwować? Ahh.. to przez te sny, chooolerne sny!”. Nie mogła doczekać się spotkania z wieszczem, ale zapewne nikt nie chciałby być w skórze tego, który stanie jej na drodze. Jest rozsądna, ale na miarę wydarzenia, teraz determinacja wyklucza jakiekolwiek zwroty akcji, ani jej się śni. Kiedy dowiedziała się, już po dotarciu do celu, że kapłan niejakiego Morra, boga śmierci, nie jest w stanie jej udzielić kilku rad – bardzo, a to bardzo się zaniepokoiła. Nie było czasu do stracenia, pieniądze powoli kończyły się a z powrotem była spora droga do pokonania. Musiała oszczędzać, za pewne, albo…

-Mówicie, że nie jesteście stąd, mości Joa.. Joachimie, oraz ty niziołku, Thomas tak? Przepraszam, jestem trochę nieobecna, a tym bardziej nie tutejsza, mam sporo problemów na głowie, a jak się dowiedziałam, że ten wielmożny, cholera, kapłan… no wiecie sami, mało kto jest tutaj z innego powodu niźli on. Pogodnym, lecz zakłopotanym tonem rzekła. Przybywam z samego Altdorfu, a konkretniej z okolic, lecz w samej stolicy spędziłam połowę swego marnego życia. Ale co mi tu po wiedzy jaką zaczerpnęłam na uniwersytecie. Dziś czasy są ponure, jak sami wiecie. Wojny panują, a piękna dama, bez walecznego męża przy boku, jest zdana wyłącznie na siebie i co za tym idzie – okrutny los. Zanurzyła usta w trunku, oraz odgarnęła włosy za ucho. Co tu dużo mówić, proponuję się zabawić, a kto wie, może przy odrobinie szczęścia… Spojrzała ochoczo na dwóch jegomości towarzyszących jej, którzy jak widać wpatrywali się jej walorom odkąd przekroczyli próg tej karczmy. No nie patrzcie tak, bo zaraz zasnę! A i chodziło mi o powrót wieszcza, oczywiście! Zarechotała, już lekko zaczerwieniona i podchmielona od wybornego trunku… za który zapłaciła sporo… ale teraz już o tym nie myślała…

-Wyciągaj lutnię Thomas, trzeba coś zaśpiewać!

Nahgraz 18-02-2011 16:25

-Wyciągaj lutnię Thomas, trzeba coś zaśpiewać! - Wesoło zachęcała niziołka Alistina.

No jakże tu odmówić młodej damie, tym bardziej, że Thomas już od jakiegoś czasu nie miał okazji do dobrej zabawy w gronie przychylnych mu ludzi, dodatkowym katalizatorem był alkohol ale ten tylko wzmagał pozytywny nastrój. Kimo wiele się nie zastanawiał wstał i szybko chwycił lutnię po czym ruszył w kierunku podestu, urządzonego dla grajków i poetów, stojącego w rogu karczmy.

- No dalej Panowie, dalej kto muzykant zabawmy się dziś! - Nawoływała panna Carter.

- Nie dajcie się prosić damie, dalej chłopaki zagrajcie coś wesołego! - Poparł ją oberżysta.

Nie trzeba było długo czekać, artyści zebrali się na podeście i po krótkiej chwili, w której podczas strojenia instrumentów uzgadniali jakie melodie zagrać, dało się słyszeć wesołe brzdękanie lutni i gitary przy akompaniamencie skrzypiec i fujarki.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nnlBkq11rKw[/MEDIA]

Występ podobał się wszystkim, to też co poniektórzy zaczęli klaskać w rytm melodii. Kimo nie pamiętał kiedy to ostatnio się tak dobrze bawił, wraz z nim bawili się goście całej karczmy, no poza tymi, których zmorzył sen bądź byli już nazbyt pijani.

- A może tak kto zaśpiewa? - Odezwał się Hans.

- Może Panienka? - Śmiało zwrócił się do Alistiny Joachim. - No niech, że się nie da prosić.

Alistina z rumieńcem na polikach wstała od stołu i nieśmiało ruszyła aby dołączyć do artystów. Miała lekką tremę i nie znała wielu piosenek ale było już za późno i nie było odwrotu, to też zaczęła, a Thomas i grajkowie gdy tylko podłapali melodię dołączyli do niej.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vlhY64rqRDE&playnext=1&list=PL8E1F52C119B4 767D[/MEDIA]
Ot zwykły wieczór w karczmie przeistoczył się w małą biesiadę. Wszyscy dobrze się bawili przy wesołej muzyce zwłaszcza, że wielu z gości nie żałowała sobie piwa i wina.

Po występie Alistina i Thomas powrócili do stolika, gdzie Joachim począł gratulować im talentów. Do stolika podszedł karczmarz Hans z trzema kuflami pełnymi piwa i ociekającymi pianką, postawił je i rzekł.

- Na koszt firmy, bo potrafię docenić szczere chęci i dobrą muzykę, a jak!

Hans zaniósł też po piwku reszcie muzykantów.

***

Zbliżała się północ kiedy drzwi do karczmy otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł straszliwie zimny wiatr, chłód był upiorny jak gdyby na zewnątrz panowała już zima miast jesieni. W progu stała postać odziana w szary habit z naciągniętym na twarz kapturem.


Gość był dość skromnie odziany gdyż poza przewiązanym sznurem habitem i skórzanymi sandałami na bosych nogach nie miał prawie nic. Postać prędko rozejrzała się po karczmie po czym podeszła do lady aby zagadać z właścicielem przybytku. Zamieniła z nim kilka słów, na które ten skinął głową. Krótko po tym jak po stole zostały przesunięte metaliczne krążki, a wymowne spojrzenia rozmówców zostały wymienione, grubasek Hans odszedł od swego posterunku. Nieznajomy odprowadzał karczmarza wzrokiem gdy ten szedł w kierunku schodów i dopiero gdy Hans zniknął za winklem klatki schodowej odwrócił się od kontuaru i opuścił kaptur tak, że ten swobodnie opadł na ramiona i plecy. Dało się teraz dostrzec jego podgalaną głowę i pociągłą, młodą twarz, chłopak miał góra 20 lat i z pewnością był zakonnikiem.

Siedzący przy stoliku zdziwili się gdy ten podszedł właśnie do nich i spytał czy może się przysiąść. Ci z wolna skinęli głowami na znak zgody, zastanawiając się co ten tajemniczy młodzian może od nich chcieć. Akolita nim jednak usiadł rozejrzał się jeszcze po izbie po czym usiadł.

- Muszę zamienić z wami kilka słów. - Powiedział krótko i zwięźle jak to na zakonnika przystało.

***

Sny, koszmary, mary. Kolejna noc pod ich złowieszczym znakiem. Ta jest jednak inna... Tej nocy jasno jawi ci się wizja.

Jest noc, ciemniejsza niż normalna noc, niebo przesłoniły wstrętne nienaturalne, czarne chmury, które nie dopuszczają światła księżyców ni gwiazd co to normalnie oświetlają o tej porze świat. Chmury przesłoniły niebo szczelnie, tak jakby ktoś wysłał je specjalnie aby te przykryły całunem cały świat i nie pozwoliły dostrzec zamiarów ich Pana.

Pod sobą widzisz rozciągającą się knieje, jest mroczna, a drzewa w niej są strasznie powykręcane, nie normalnie krzywe tylko nienaturalnie wykręcone jak by z bólu czy strachu. Ten ostatni da się czuć, powietrze jest nim przesiąknięte, jest prawie namacalny. Strach lasu przesiąkł do powietrza, do powietrzu w którym się unosisz. Lecisz, lecisz za czarnym ptaszydłem, to chyba kruk... Stuk, puk. Niepokój. Stuk. Puk. Strach. STUK! PUK!

Rozlega się pukanie do drzwi. Masz nadzieję, że jeśli je zignorujesz to samo odejdzie, natrętny stukot nie rezygnuje, nasila się jeszcze. Wiesz, że jeśli nie wstaniesz by otworzyć, to gość stojący pod drzwiami nie zrezygnuje, wstajesz więc i ociężale podchodzisz do nich. Łapiesz za metalową czarną klamkę i mocno szarpiesz już chcesz opieprzyć stojącą za nimi osobę, że co to sobie wyobraża niepokoić ludzi po nocach, że co to za zwyczaje budzić porządnych ludzi, oczom twoim jednak ukazuje się dziwny widok.

Toż to istna delegacja! Na dodatek jakaś dziwna. Na korytarzu stoi Hans, właściciel oberży, a za nim postaci, które kojarzysz z izby wspólnej, rycerz oraz długo uchy. Ci ostatni najwyraźniej równo niezadowoleni faktem, że tak barbarzyńsko ktoś im przerwał sen, jak i tym, że muszą stać koło siebie.

Ulrich Pulz stał w progu w kompletnej konsternacji.

- O co kurwa chodzi?!? - Wypytywał się stojących przed nim.

O ile Rene i Kartas wzruszyli ramionami, bo sami nie dawno spali i spotkała ich podobna wizytacja, to karczmarz bez ociągania się zaczął tłumaczyć.

- Proszę się nie gniewać, wszyscy Panowie macie gościa. Czeka na dole. To uczeń Leopolda, tego tam wieszcza. Podobno ma ważną sprawę do Was i paru innych osób. Przysłał mnie co bym Panów zbudził, a sam czeka na Was na dole.

***

Pięć minut później całe grono siedziało już przy jednym stoliku wraz z akolitą. Jedni ze zdziwieniem wymalowanym na twarzach inni zaś z gniewnymi minami marsowymi, wkurwieni, że ktoś ich obudził w środku nocy. Hans bez słowa podszedł i podał 3 butelki wina, za które zapłacił młody zakonnik.

- Mam do was wszystkich sprawę. Pierwej jednak napijmy się, co by zwilżyć gardła i zrobić dobry grunt pod rozmowę bo sprawa, zdaje się, jest poważna.


Chłopak nie zwlekając polał wszystkim.

seto 19-02-2011 14:00

Joachim nawet nie próbował kryć zdumienia. Jeszcze niedawno bawił się, pił i praktycznie zapomniał o męczących go koszmarach, a po chwili do jego stolika dosiadł się akolita, a potem jeszcze trzech innych jegomościów. Młodzieniec miał zielonego pojęcia o co mogło chodzić, a zakonnik nie zamierzał tego ujawniać zbyt wcześnie. Może jednak Bogowie potrafią uśmiechnąć się i do prostego chłopa? Może sławny kapłan Morra zgodzi się przyjąć Trampa? Zaraz po tych dość optymistycznych pytaniach pojawiły się następne: Dlaczego ktoś zainteresował się akurat nim i jego współbiesiadnikami? Kim byli pozostali? Jaka to sprawa mogłaby łączyć zwykłego wędrowca z elfem, niziołkiem i kimś wyglądającym na szlachcica? Mimo natłoku pytań i braku odpowiedzi Tramp wolał nie ponaglać duchownego i wykonać jego polecenie, szczególnie, że było nim wypicie niezłego (a przynajmniej taką miał Joachim nadzieję) wina. Kiedy już wszyscy podnieśli kielichy chłopak uczynił to samo i wlał w gardło szkarłatny płyn. Liczył, że akolita w końcu wyjaśni zaistniałą sytuację.

Thernon 19-02-2011 21:27

noc i jej niespodzianki.
 
Śniło mu się ….tym razem coś zupełnie innego było bardziej...realistyczne nie był teraz w stanie tego opisać wiedział , że znajduje się we śnie jednak nie miał nad nim kontroli tak jakby jakaś potężna siła kierowała jego poczynaniami . Było to dlań nowym doznaniem jakoby brał udział w przedstawieniu będąc równocześnie aktorem jak i widzem , przemierzał wyznaczony mu scenariusz kierując się ku scenie ,tak jak mu się zdawało kulminacyjnej .Bał się nie wiedział czego wszystko co go otaczało bało się ,a on trwał razem z całym otoczeniem w tej bojaźni. Przenikał go mrok nie był to normalny mrok to była prawdziwa ciemność. Lęk jednak nie hamował jego ciała cały czas jak marionetka poruszana przez lalkarza .Przemierzał dziwne knieje jakich jeszcze nigdy nie spotkał ,w tych pędach nie było życia .Czuł to. Czuł wszystkie negatywne emocje, które w nich krzyczały...a jednak brną przed siebie ...przez morze negatywnych emocji .
Wtem .Zbudził się.
Pora nie była jeszcze nazbyt późna , a ktoś naprędce wchodził po schodach, .Jednak to zupełnie wystarczyło aby zbudzić elfa ,który nie był przyzwyczajony do tego iż ktoś zakłóca mu sen .Zwłaszcza ,iż taka sytuacja w lesie mogła oznaczać jedynie niebezpieczeństwo. Do czego zresztą w zupełności przywykł. Tym razem było jednak inaczej zmęczenie ,mała ilość snu, no i ta wizja,tak wizja ponieważ sen nie przebiega tak dramatycznie , nie jest tak przeładowany ...tak realny. To wszystko sprawiło , iż jego ciało zalał zimny pot. Strasznie bolała go głowa. Coś świdrowało jego umysł jakiś skrawek wizji coś co miało się wydarzyć zanim się przebudził, chwycił rękoma mocno pulsujące czoło starał sobie przypomnieć ten mały drobny szczegół który umknął mu po przebudzeniu .Trwało to zaledwie kilka sekund ,jednak nie zdążył pozbierać do końca myśli gdyż rozległo się pukanie do drzwi.
-Przepraszam , że przeszkadzam....yyyy.. jest sprawa...yy no tego...nie wiem jak to powiedzieć no...Wezwał mnie akolita i kazał pozbierać gości. W sprawie wieszcza chyba....
Karczmarz wydawał się bardzo zakłopotany cała sytuacją , a i owszem miał powód , sytuacje tego typu nie zdarzają się na co dzień .Kartas też wydawał się nieco ….powiedzmy zaskoczony nie jest to może najbardziej adekwatne słowo z racji tego ,iż całe to zajście dziwnym trafem , tak jak mniemał miało związek z jego wizją. Jednak powiązanie tych faktów wcale mu się nie podobało oznaczać mogło tylko kłopoty....
-Halo? Jesteście tam, mości panie.
-Tak już się przygotowuję . Odpowiedział mu nieco jeszcze zaspanym tonem.
Karczmarz wyrwał go z zamyślenia. Otarł tylko pot z czoła , zarzucił kaptur przetarł jeszcze szybko twarz , i z żalem i prawie że tęsknotą opuścił swoje wygodne łoże i puchową kołdrę ,które niemalże do niego wołały jak młoda kochanka aby został z nimi jeszcze trochę... Nie był zły raczej zaciekawiony tym co się właściwie wydarzyło ,w sumie to był ów oberżyście nawet wdzięczny w końcu wybudził go z koszmaru. Rozejrzał się tylko jak to miał w zwyczaju, czy aby wszystko jest na swoim miejscu. Szczególna uwagę poświęcił swojemu prawemu ramieniu, a dokładniej przypiętej w tym miejscu starej wyświechtanej chuście na której widniał niemal już niewidoczny , zamazany przez czas symbol .Na chwile się zamyślił widocznie wiązał z ów chustą jakieś bolesne wspomnienia ponieważ na jego twarzy pojawił się widoczny grymas ...żalu.
Potrząsną tylko głową jakoby chciał wypędzić z niej przemykające myśli. Otworzył drzwi. Karczmarz wizytował już u innych gości prawdopodobnie z tym samym "problemem" .Widać iż reszta również odczuwa niezadowolenie oraz niepokój wynikający z zaistniałej sytuacji. Jednak niezależnie od poziomu irytacji poszczególnych lokatorów lokalu wszyscy byli bardzo ciekawi całego zajścia.
Gdy tylko zebrała się cała grupa „górnego piętra” powędrowali jakoby delegacja na dół za przewodnictwem właściciela. Po drodze jednak każdy starał się wzrokiem jak najlepiej wybadać „towarzyszy niedoli” w końcu akolita wezwał wszystkich obecnych klientów, a co za tym idzie cała grupa musi być w jakiś sposób powiązana. Tego typu spekulacje zaprzątały Kartasowi drogę na dół, przy czym tak jak i reszta w ciszy bacznie się wszystkim przyglądał.
Młody zakonnik siedział jakoby na szpilkach zebrana dookoła niego grupa miała na twarzach ciekawe połączenie niezadowolenia oraz ciekawości. Kartas starał się trzymać jak najdalej od grupy oczywiście w granicy rozsądku ,tak aby jednak móc w razie czego zabrać czynny udział w dyskusji jaka jak mniemał miała lada moment nastąpić.
- Mam do was wszystkich sprawę. Pierwej jednak napijmy się, co by zwilżyć gardła i zrobić dobry grunt pod rozmowę bo sprawa, zdaje się, jest poważna.
Nie wiedział czy ma się cieszyć w końcu nie była to najlepsza rekompensata za przerwany spoczynek, z drugiej jednak strony nie należy gardzić tym co dostaję się w prezencie .Taką miał po prostu życiową zasadę, iż w życiu należy zarówno nauczyć się dawać jak i brać.
Bardziej jednak od trunku zaciekawiły go słowa młodzieńca który teraz nieco spoważniał szczególnym wydało mu się słowo "poważna" w wypowiedzi młodzieniaszka. Kartas popatrzył mu głęboko w oczy jakoby chciał od samego weń patrzenia znaleźć powód tej jak mniemał mało przyjemnej wizyty.Ten jednak był nadto przejęty cała sytuacja ,aby zauważyć baczne spojrzenie elfa który z zaciekawieniem łapał każde wypowiedziane przez akolitę słowo.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:48.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172