lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer] Królestwo Magii (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/9904-warhammer-krolestwo-magii.html)

Tadeus 24-03-2011 08:57

[Warhammer] Królestwo Magii
 

Królestwo Magii



Rozdział I: Reikland





"Tawerna pod Pętlą", na południe od Altdorfu

Gdzieś daleko za oknami przetoczył się dudniący grom. Naładowane elektrycznością chmury zamruczały złowrogo wprowadzając w drganie szprosy w szybach tawerny. Burza straszyła, mamiąc spragnioną ziemię złudną obietnicą opadów. Powiadało się, że odkąd ludzie pamiętali, nie było tak suchego i parnego lata. Ziemia syczała na skraju wytrzymałości, podobnie jak ludzie, którzy wydawali się od krok od szaleństwa. Gorąc nie pozwalał myśleć trzeźwo, doprowadzając do pochopnych czynów i nieprzemyślanych słów.

Nawet w tę noc, gdy gorejąca kula skryła się już za horyzontem, powietrze zdawało się stać w miejscu, nie pozwalając na zaczerpnięcie choć jednego świeżego tchu. W okna bezsilnie uderzały opasłe, leniwe komary. Pies właściciela leżał w kącie z wywalonym jęzorem.
- Jeśli mnie pytacie, Waszmościowie, to to wszystko wina tych przeklętych czarowników, niech ich wszystkich cholera, tfu! - splunął gospodarz, podając szlachetnym gościom suto wypełnione talerze. - Wszystko zaczęło się, jak ich w grodzie sądzić zaczęli! Niechybnie to klątwy jakieś, rzucone nam na zatracenie! Prostym niewinnym ludziom, tfu!
Do parujących, smakowitych potraw dołączyły niemal równie przednie, niechrzczone trunki.
- Ale niech sobie nie myślą, że prosty człek nie może się bronić, ha!
Nie wiadomo kiedy w jego dłoni pojawił się mały woreczek. W pomieszczeniu niemal natychmiast rozniósł się okropny, gryzący smród.
- To, oto Waszmościowie nie byle co, bo łajno! Ale nie byle jakie, bo ponoć z dalekich krain, od najprawdziwszego Łosiorożca! Ino dotknie się tym czarownika, a on hyc! i ino kupka prochu zostaje! Niech tylko taki jeden i drugi spróbuje się tu zjawić!

Gdyby oberżysta wiedział... Naturalnie nie mógł mieć pojęcia o tym, z kim miał do czynienia. Wędrowni Czarodzieje dostali bowiem dokładne wytyczne, co do tajności ich zadania.

***

Mistrz Gregorius spojrzał z niepokojem na gromadzący się na dole tłum.
- Z gmachu Kolegiów wyjdziecie osobno - zaczął, układając plan w myślach.
- I nie spotkacie się aż do wskazanej wam tawerny pod miastem. Nie chcemy, by ktokolwiek niepowołany kojarzył grupkę opuszczającą Kolegia. Jak dobrze wiecie, naszych wrogów jest legion. Jeśli którekolwiek z przeciwnych nam stronnictw dowie się, iż wysłaliśmy ekspedycję, z pewnością zainteresuje je powód i jej cel. Kto wie, może informacja o Wizji wyciekła już z Kolegiów...
Westchnął ciężko, spoglądając z rozterką na gwieździste sklepienie sali.
- Nie będę kłamał, mówiąc, że wasza misja ma pełne poparcie Patriarchów. W tych ciężkich czasach zbyt dużo rzeczy dzieję się naraz i zbyt wiele stoi przed nami zadań. Nie wszyscy są zgodni, co do ich priorytetów.
- Wiedzcie jednak - zmierzył gości poważnym wzrokiem. - Iż istnieje wśród nas grupa, która postrzega wasze zadanie jako najważniejsze. Potęgi Azyru stojącej za tymi wizjami nie da się zignorować. Pragnę wierzyć w to, iż mimo skromnych zasobów odniesiecie sukces. Szept z Południa niesie bowiem za sobą przedsmak wielkich zmian. Nie wykluczone że nie tylko my go usłyszeliśmy i nie będziecie jedynymi, którzy ruszą jego śladem...

***

- Ajj, widzę, że szlachetni goście już zjedli! Może jeszcze coś donieść? Śledzika abo zupki z raków jeszcze? Nie? A... tak, tak! Już w spokoju Waszmościów zostawiam, już mnie tu nie ma.
Natrętny karczmarz wreszcie zatrzasnął za sobą drzwi do alkierza. Mogli wrócić do planowania dalszych posunięć. Każdy z nich od Mistrza Gregoriusa otrzymał dwieście złotych monet na podróż. Do tego mieli jeszcze swoje własne skromne zasoby. Była to znaczna suma pieniędzy, mogła okazać się jednak żałośnie niewystarczająca przy skali stojącego przed nimi zadania.

Zaufano ich osądowi i doświadczeniu, pozostawiając wszystkie szczegóły planowania podróży w ich rękach. To oni byli na miejscu i oni najlepiej mogli ocenić aktualną sytuację - tak uargumentował swoją decyzję wtajemniczający ich czarodziej, tłumacząc czemu nie podano im gotowego planu podróży.

***

- Stary Świat jest niczym żywy, wiecznie zmieniający się organizm. Nawet najwybitniejsi wróżbici nie są w stanie przewidzieć, jak odmieni się sytuacja na waszej drodze przez następne miesiące. Zapewne nie raz i nie dwa będziecie musieli zmienić swoje plany, bądź wybrać zupełnie inną, nieznaną nam w tym momencie drogę. Jedyne co otrzymacie na początku to powóz i zaprzęgnięte do niego konie. Wehikuł przyda wam się, by przetransportować niemałe skrzynie ze złotem, nie budząc podejrzeń ewentualnych obserwatorów.
Klasnął w dłonie, nakazując służącym, by znieśli zalegające w kącie skrzynie do dolnych kondygnacji Kolegium.
- Waszym pierwszym i jedynym konkretnym celem będzie Nuln. - podjął odprawę dopiero, gdy upewnił się, że zniknął ostatni ze służących. - To tam odkryliśmy coś, co ostatecznie przekonało nas do zorganizowania waszej ekspedycji. Odkryliśmy fizyczny dowód na istnienie Śpiewającej Góry

***

Zamilkli na krótko przed tym, gdy drzwi do alkierza ponownie się rozwarły. Ostrożnie wyłonił się przez nie nos karczmarza.
- Wybaczcie najmocniej, że przeszkadzam, ale ino chciałem dać znać, że zamówiony przez Waszmościów powóz właśnie został dostarczony. Jeśli wolno mi zauważyć, bardzo... bardzo gustowny. Ino jeszcze zapytam... szykować pokoje, czy wpierw łaźnię kazać nagrzać?

I faktycznie, czarny, obity szlachetnymi materiałami powóz o metalowych wygodnych resorach niewątpliwie robił wrażenie. Dopełniały go dwa piękne, kare konie o smukłych, atletycznych liniach szyi. Woźnicy brakowało. Udał się w drogę powrotną do miasta. Zapewne zastąpić go miał jeden z Czarodziejów albo - co bardziej prawdopodobne - towarzyszący im Wieczny Uczeń.

Powóz niewątpliwie był wspaniałym wehikułem, ale czy nie rzucał się zbytnio w oczy? Zawsze w najbliższej przystani zamienić go mogli na podróż rzeczną barką, która przecież pokonywała trasę szybciej i sprawniej. To jednak wiązałoby się z utratą prywatności i wymieszaniem z innymi pasażerami. Trzeba było podjąć pierwsze decyzje.



***

- Dietmar Gaier, tak nazywa się nasz człowiek w Nuln. - Niebieski Magister rozsiadł się wygodnie na wyścielonym masą perłową krześle. - Ostatni raport od niego otrzymaliśmy miesiąc temu. Wspominał w nim o grupie awanturników, która po powrocie z Południa zaczęła wyprzedawać zdobyte zabytki. Wśród nich była waza z symbolem Skarabeusza i Sierpa, skrzyżowanych nad szczytem pustynnej góry... Nasz człowiek miał dowiedzieć się, gdzie dokładnie ją znaleźli... Niestety, to ostatni raport, jaki od niego otrzymaliśmy. Na miejsce wysłaliśmy już zmiennika, dotrze tam przed wami. Nazywa się Gustav Diehler, co trzy dni zaglądać będzie do "Puszystej Gęsi", czekając na kontakt. Jest to jeden z naszych najlepszych wysłanników. Pozna was, gdy go odnajdziecie.


***

Front burzowych chmur zniknął gdzieś na nocnym niebie rozwiany niespodziewanym, gwałtownym wiatrem. Silne, targające stojącym powietrzem podmuchy uderzyły w karczmę, przeciskając się przez wszystkie jej szczeliny. Wreszcie odetchnęli pełną piersią. Wypadało wierzyć, iż to dobry znak na początek podróży.

Alvaro de Luna 25-03-2011 10:02

Podróż z Wissendorfu zajęła wiele dni. Młody szlachcic wraz ze swym sługą przemierzyli ją całą jadąc wozem. Ów młodzian sprawiał wrażenie jakby nie pochodził z tych stron, a raczej na pewno nie był stron. Był Tileańczykiem, młodym arystokratą z rodziny o starych tradycjach, wiernych Myrmidii, bogini wojny i króla Piotra III z Magritty. Ten dwudziestodwu latek o błękitnych oczach, szlachetnej, owalnej twarzy ciemnej karnacji i ciemnych włosach nawet się nie starał kryć z tym że ma przy sobie więcej pieniędzy niż przeciętny mieszkaniec Starego Świata. Na sobie miał białą koszulę zapinaną na guziki, na którą narzucony jest czarny, skórzany płaszcz, pikowane pantalony i skórzane, długie buty na nogach, oraz skórzany kapelusz o bardzo szerokim rondzie z pawim piórem. Przy boku nosił rapier, który był nie tylko od parady.
Landgraf Ludwig von Herstorm dobrze zaopatrzył ich na podróż, a nawet chciał dać eskortę swoich rycerzy aż do Altdorfu, lecz przyboczny mag Wielkiego Mistrza Zakonu Włóczni Myrmidii odmówił, wiedział że lepiej nie rzucać się w oczy, przynajmniej nie bardziej niż to potrzebne.
Hugo mu starczył. Kiedyś, jeszcze podczas walk z Archaonem młody czarodziej wyczuł jakieś potężne zawirowania mocy, kiedy wraz ze swoim oddziałem patrolowali lasy w poszukiwaniu niedobitków wielkiej armii Chaosu. Na miejscu ujżeli niewielki sabat czarnoksiężników Pana Przemian, osłanianych przez grupę wojowników Tzeentha. Pośrodku znajdował się kamień, na którym leżał biedny chłop z jakiejś pobliskiej wioski, który miał wątpliwy zaszczyt bycia złożonym w ofierze Mrocznemu Bóstwu. Rycerze zakonni rozpoczęli szarże na zaskoczonych przeciwników, zaś Alvaro, bo ów czarodziej tak miał na imię, przywołał moc niebios aby maga przewodzącemu rytuałowi poraził grom. Po któtkiej walce wdzięczny chłop na kolanach przed swoim wybawcą poprzysiągł wieczną wierność i od tej pory stał się jego sługą, ochroniarzem, tragarze i powiernikiem. Przyzwyczaił się do tego że jego pan wiecznie gada, a kiedy już zdaży mu się przerwać, wpatruje się w gwiazdy i maluje przepiękne dzieła sztuki.
Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, Hugo dostał za zadanie pilnować dobytku swojego pana, zaś ten udał się do budynku swojego kolegium. Im bliżej był centrum miasta, tym częściej dało się zauważyć tłumy ludzi aż w końcu... To niemożliwe, wszyscy oni patrzyli na przepięknie zdobiony budynek. ONI DOMYŚLILI SIĘ ŻE TAM STOI! Przecisnął się przez tłum i niepostrzeżenie dostał się na tyły budynku, które się otworzyły.
-Czekaliśmy na ciebie- odezwał się odźwierny i poprowadził go do sali..


Informacje jakie przekazał patriarcha nie były zbyt pomyślne, zaś ta góra do tąd była tylko mitem. Według Alvaro trzeba było działać jak najszybciej. Racja że trzeba z tąd wychodzić pojedyńczo i w międzyczasie wysłał posłańca do Hugona, z instrukcją ustną i listem. Miał zanieść rzeczy do ,,Tawerny pod Pętlą'' i jutro z rana udać się w długą podróż do Magritty wraz z listem do jego rodziców.


,,Tawerna pod Pętlą'' była przybytkiem prowadzonym przez zabobonnego i łatwowiernego człowieczka, dał sobie nawet wmówić że kupił od jakiegoś hosztaplera magiczną kupę, która zmienia czarodzieja w proch... Dobrze jednak zajął się gośćmi i oddał do ich użytku oddzielną salę.

Darragh 26-03-2011 13:47

Darragh wkroczył do karczmy z pozostałymi towarzyszami. Nadal nie mógł się przyzwyczaić do ogromu Altdorfu, dlatego też spędzenie wieczora w pomieszczeniu przyjął z niejaką ulgą. Człowiek, który całe życie spędził z dala od cywilizacji nie będzie dobrze się czuł w mieście, tym bardziej samej stolicy Imperium.

Gospoda była porządnie urządzona. Na pewno lepiej niż ta w Unterbaum, chociaż Druidowi nie było trzeba wiele. Nie było roztropnym siadać wśród tutejszych, więc Magowie wybrali wydzielony alkierz. Od razu zostali obsłużeni przez mało rozgarniętego i trochę zabobonnego gospodarza, lecz wkrótce zostali zostawieni samym sobie.

Dla postronnego obserwatora Darragh nie wyróżnia się zbytnio spośród przeciętnych podróżników. Zwykłe lniane ubranie w kolorach brązu i zieleni, kij podróżny z białego dębu, srebrny sierp przy pasie oraz sakiewki - prawdopodobnie z ziołami. Leśnik jakiś albo zielarz najprawdopodobniej.

Z wyglądu również jest dosyć przeciętny. Jego postura nie jest ani szczupła, ani otyła. Jest dobrze zbudowany, lecz bez przesady. Półdługie, kasztanowe włosy z kilkoma warkoczykami i grzywką, zachodzodzącą na oczy, krótka broda i orzechowe oczy...to właśnie oczy są tym, co mogłoby go wyróżniać spośród zwyczajnych obywateli Imperium. Nie kolor jest czymś wyjątkowym, a raczej spojrzenie. Jegomość nie ma więcej, niż trzydzieści wiosen, lecz jego czujne spojrzenie, zdradza mądrość oraz doświadczenie, zdające się wykraczać poza ten wiek.

Leśnik jakiś albo zielarz najprawdopodobniej. Jednak nie z perspektywy ludzi obdarzonych wiedźmim wzrokiem, którzy mogą zauważyć, że Darragha oplatają zielone pasma Ghyran, przywodzące na myśl pnącza dzikiego bluszczu. Niemniej jednak zdają się być kruche, słabe, wyblakłe. To dlatego, że Druid zyskuje swoją moc w dziczy, a traci w mieście. Być może dlatego jest taki zamyślony i milczący. Być może dlatego wydaje się podążać mechanicznie za towarzyszami, nie zwracając na nic uwagi, jak gdyby chciał odbębnić w tym mieście swoje i natychmiast wyruszyć. Być może...

Witch Elf 27-03-2011 10:43

Oto czas, w którym była jedynie uczennicą Mistrza Śmierci przeminął. Opuścił kolegialne mury nazajutrz po oficjalnym zakończeniu nowicjatu. Zostawił po sobie cenne uwagi, wskazówki i czarną różę na stole. Kolejne dni były najbardziej bolesnymi, z którymi przyszło jej się mierzyć. Nigdy nie czuła takiej pustki. Może to była jedynie nostalgia za chwilami, w których widziała w nim prawdziwego opiekuna. Pogrzebała nieprzyjemne myśli głęboko godząc się na to co przyniesie nieprzewidziany los.
Wezwanie Gregoriusa na wyraźną prośbę Mistrza Kolegium przyjęła z ulgą. Od wyjazdu Günthera nie marzyła o niczym innym jak o opuszczeniu Altdorfu. Podczas spotkania w jednej z sali niebios starannie kryła zdziwienie. Miała wyruszyć wraz z innymi wyznaczonymi do zadania magami. Ucieszyła się, że ich sobie względnie przedstawiono. Nie lubiła być stawiana w sytuacji niezręcznej ciszy, gdy kazano jej o sobie opowiadać.
Po poznaniu szczegółów misji powróciła do swojej skromnej komnaty i przygotowała do drogi pakując jedynie najpotrzebniejsze rzeczy.

***
Na szyld tawerny „ Pod Pętlą” spojrzała z lekkim uśmiechem. Odnosiła wrażenie, że nazwa przybytku mogłaby stać się oficjalnym kryptonimem tej tajemniczej misji. Przestąpiła jego progi kierując się bezbłędnie zapachem magii do właściwego pomieszczenia.
Kobieta była zdecydowanie drobnej budowy. Gdy znalazła się w zamkniętym pomieszczeniu jej przyszli towarzysze poczuli wyraźny, specyficzny zapach czarnego kwiatu, który był dość rzadkim znakiem przynależności do Kolegium Ametystu. Zsunęła z delikatnych ramion płaszcz i odsunęła kaptur, spod którego wysypały się jasne jak zboże kosmyki przyciętych równo do ramion włosów. Nastoletnia dziewczyna spojrzała na siedzących przy stole mężczyzn i skinęła oszczędnie zajmując miejsce. Wodziła czarnymi kamykami mocno podkreślonych oczu za krzątającym się gospodarzem. Jej łagodna gładka twarz nie zdradzała żadnych emocji. Wąskie różowe usta poruszały się tylko gdy jadła lub piła, jednak naiwna uwaga o łosorożcowym łajnie zdecydowanie wprawiła ją w bardziej ożywczy nastrój. Uniosła wzrok znad krawędzi kielicha mrużąc oczy w szczerym rozbawieniu. Odstawiła naczynie luzując zapięcie przyległego do ciała skórzanego, czarnego kaftana. Milczała zdejmując krótkie rękawiczki ze smukłych dłoni. Gdy karczmarz ponownie wychynął zza drzwi oznajmiając przybycie powozu, wstała kierując się do okna. Podziwiała przez chwilę elegancki środek transportu. Choć zdecydowanie przypadł jej do gustu z trudem przyznała, że nie należy jednak do najpraktyczniejszych. Zasiadła na powrót z lekko zawiedzioną miną i wyciągnęła z torby podróżnej dziennik i węgielek do pisania wsłuchując się w pierwsze dźwięki rozmowy.

xeper 27-03-2011 21:42

Podróż do Altdorfu zajęła niemalże trzy tygodnie. Trzy tygodnie spędzone w siodle wyraźnie odbiły się na samopoczuciu czarodzieja. Był w pochmurnym nastroju, który potęgowała niewiedza, dotycząca dokładnego powodu, w jakim został wezwany do stolicy. List, jaki otrzymał, nosił osobisty podpis Reinera Starke, a więc musiała to być sprawa najwyższej wagi. Po pierwszym przeczytaniu listu, Gundulfowi przeszło przez myśl, że chcą ściągnąć go do stolicy aby ukarać. Zaraz jednak zaczął się zastanawiać za co. Wiernie służył Imperium i Kolegium przez ostatnie siedem lat, odkąd został mianowany na Wędrownego Czarodzieja. Nigdy nie sprzeniewierzył się zasadom wpajanym mu przez lata, nie wyciągnął jakiejkolwiek prywatnej korzyści, nie przedłożył swojego interesu nad interes Ojczyzny. Wynikało więc z tego, że potrzebowano go do jakiejś misji. Czym jednak owa misja była, patriarcha nie raczył wyjaśnić. Czemu zresztą Gundulf zupełnie się nie dziwił.

Wszystko się wyjaśniło w murach Kolegium Niebios. Dlaczego monumentalny budynek był widoczny dla tłumu oblegających go fanatyków, pozostawało tajemnicą. Gundulf, po okazaniu listu został wpuszczony do wewnątrz tylnym wejściem i od razu zaprowadzony do okrągłej sali w jednej z szesnastu wież.

Ci, którzy się tam znajdowali, zobaczyli przeciętnego do bólu mężczyznę, w wieku około trzydziestu lat. Nic nie wskazywało na to, że jest czarodziejem. Ubrany był w zakurzone i ubłocone ubranie podróżne. Głowę o ciemnych włosach i szarych oczach krył pod kapturem. U pasa wisiał mu miecz i niewielka, wykonana w całości z metalu kusza. Ukłonił się delikatnie i usiadł na wskazanym mu przez Mistrza Gregoriusa miejscu. Został przedstawiony jako Gundulf Grau, Szary Strażnik. Od razu przyjrzał się każdemu z obecnych przy stole ludzi, zapamiętując imiona i przynależność. Trójka z nich była czarodziejami. Jedna z nich była kobietą, młodą kobietą. Jeden mężczyzna miał stanowić ich ochronę.

Cała sprawa dotyczyła tajemniczej Śpiewającej Góry i proroctwa z nią związanego. Misja była prosta jak drut. Udać się na południe i odnaleźć ową Górę. Zacząć mieli w Nuln.

Jakiś czas potem zgromadzili się powtórnie, we wskazanej przez Mistrza Gregoriusa tawernie. Miejsce owo zrobiło na Gundulfie dobre wrażenie. Pełne ludzi i gwarne, mogło zapewnić anonimowość. Złoto jakie otrzymał karczmarz spowodowało, że zapewnił im luksus w postaci osobnego alkierza. Teraz mogli swobodnie rozmawiać, nie zwracając uwagi na harmider głównego pomieszczenia i ekscesy karczmarza, który wymachiwał gównem, twierdząc, że to remedium na magów. Biedny głupiec, gdyby tylko wiedział...

Lechu 28-03-2011 22:57

Wysoki mężczyzna stał wyprostowany i dumny przed kapitanem Ostardem, będącym dowódcą grupy najemnej "Pogrom". Jako, że owa jednostka często współpracowała z przybyszem, jego wzrok był teraz wyjątkowo spokojny. Jego czarne, przenikliwe oczy nie wierciły tym razem swego rozmówcy, a głębokie, silne rysy twarzy stawały się niemal miłym widokiem - jak można tak określić twarz człowieka, który większość ostatnich lat spędził na polu bitwy. Jednym, wielkim polu bitwy…

- Jak już mówiłem, Magnus, wyruszamy za trzy dni w kierunku miasteczka o nazwie Osburg. Z tej zaduchy różne poczwary zaczynają się pałętać po Górach Szarych. Krasnoludy, mimo iż nie chcą tego przyznać, potrzebują naszej pomocy. Jako, że mam w tamtych stronach wielu wpływowych, brodatych znajomych, wyruszymy im na pomoc. - rzekł siedzący za olbrzymim blatem mężczyzna, pokazując Magnusowi trasę na zszarzałej mapie.

- Rozumiem. Jak zawsze nie pytam o powody, dla których mam się rzucić w paszczę lwa. Również znam paru krasnoludów i nie chciałbym, aby coś im się stało. To wyśmienici kompani do picia! - powiedział wojownik z uśmiechem. - Dobra. Zatem umowa taka jak zawsze. Daj mi dzień na zastanowienie się nad robotą. Znasz mnie. Jak czasem bywa może mi coś wypaść. - dodał mężczyzna na koniec i skinął głową wychodząc.

Osobnik wiecznie pilnujący Ostarda siedział w cieniu pomieszczenia zastanawiając się nad rozmową, która właśnie miała miejsce. Nie miał pojęcia, że skazuje się na niepotrzebny trud, gdyż nie pochodząc z Tilei nie pojmie nawet jednego zdania wypowiedzianego w języku pochodzącym z tej egzotycznej krainy.

***

Widząc szyld "Gladius" człowiek mimo woli się uśmiechnął. Znał dobrze założyciela tawerny, niegdyś zwanego "Rzeźnikiem z nad Reiku". Stary Hugon w czasach swej świetności był gladiatorem i jako jeden z nielicznych wywalczył sobie wolność, zarabiając przy tym dość grosza, aby wykupić skromną budę na obrzeżach Altdorfu. Jak wiadomo ów buda później się rozrosła, spotężniała, aż w końcu doszło do tego, że śmietanka tutejszej wojaczki spotyka się tu wieczorami, aby pić gorzałę i opowiadać o swoich najnowszych wyczynach.

Przekraczając próg Magnus skinął jednemu z wykidajłów i podszedł do kontuaru, za którym stał czekający na zamówienia Hugon. W tawernie nie panował jeszcze tłok, ale już teraz karczmarz miał pełne ręce roboty. Potężny, beczkowaty tors mężczyzny unosił się z każdym oddechem. Jego przybytek był ozdobiony wieloma reliktami dobrze wspominanej przeszłości – pamiątkową bronią, zbroją oraz wieloma innymi zabytkami.

- Witam. Kto tu do nas zawitał?! - powiedział głośno stary wojownik.

- Witaj Hugon. Ja tylko przejazdem. Podaj kufel ciemnego i ciepłą strawę. - odparł Magnus.

- Ależ robi się, młody. - rzekł z uśmiechem gospodarz. - Usiądź. Zaraz podamy Ci zamówienie.

Magnus usiadł przy jednym z najbliższych stolików. Nie był wybredny więc dosiadł się do dwóch rozmawiających, w zupełnie mu nieznanym języku, mężczyzn. Gdy pierwszy z nich spojrzał na niego zdawało mu się, że skądś go znał, ale nie wiedział dokładnie skąd.

- Witam. Pan Magnus? - zapytał znajomo wyglądający mężczyzna.

- Owszem. Mogę wiedzieć kto pyta? - odparł wojownik unosząc wzrok na swego rozmówcę.

- Oczywiście mógłbym odpowiedzieć, ale moje imię nie jest ważne. Mistrz Gregorius chciałby Pana widzieć w Siedzibie Kolegiów. Prosił o pośpiech. - wyszeptał mężczyzna ledwo słyszalnie.

- Skoro tak to wybiorę się tam po jedzeniu. Czemu mi się wydaje, że moje najbliższe plany właśnie szlag trafił? - powiedział już bardziej sam do siebie Magnus.

Mężczyzna nie musiał mu odpowiadać. Co więcej wrócił już do rozmowy z tym drugim, nie zwracając się już więcej do Tileańczyka. "Czemu zawsze tak jest? Czemu zawsze Kolegia muszą wiedzieć gdzie jestem? No cóż. Jak to mówią w Tilei: Ch cerca trova!" pomyślał zabierając się za przyniesione właśnie danie...

***

Wchodząc do sporej sali Magnus zdawał się zwrócić na siebie uwagę obecnych. Albo się spóźnił albo po prostu przybył jako ostatni - co chyba dla zebranych było równoznaczne. Podchodząc bliżej grupy osób Magnus ukłonił się z szacunkiem przed starym czarodziejem i skinął głową w kierunku zebranych ludzi.

Każdy kto sprawił sobie dość kłopotu aby spojrzeć na przybysza od razu spostrzegł, że ów człowiek nie wygląda na tutejszego. Jego głęboko ciosane rysy twarzy współgrały z czarnymi oczyma i ciemnymi, brązowymi włosami nadając mu bardzo zadziorny wygląd. Jego budowa nie zostawiała wiele do życzenia - był wysoki, o beczkowatym torsie i wyrzeźbiony lepiej niż niejeden atleta. Jego wzrok zdawał się całkowicie skupiać na rozmówcy co mogło przynieść na myśl, że słucha go z ogromną uwagą.

- Poznajcie Magnusa. Będzie wam służył pomocą zarówno w podróży, jak i sytuacjach zagrożenia. - powiedział mag mało ceremonialnie wskazując weterana.

Następnie Mistrz Gregorius zaczął przedstawiać jak sprawa wygląda. Wojownik przez cały wykład stał opierając się o ścianę, spoglądając od czasu do czasu po zebranych. "Śpiewająca Góra?! Myślałem, że to tylko mit nadający się do wrzucenia między bajki. Z drugiej jednak strony mogę się też mylić. Chi non fa, non falla." pomyślał Magnus. Po odebraniu wszystkich informacji pożegnał się z przyszłymi towarzyszami podróży i poszedł na dół budynku - czekała tam na niego wspomniana przez czarodzieja gotówka.

***

Po opuszczeniu gmachu kolegiów wojownik udał się do Ostarda. Nie był zadowolony, że musi porzucić tak dobrą okazję do nabrania doświadczenia w rejonach górskich, ale cóż... był Wiecznym Uczniem. Może nie do końca Kolegia trzymały go za krocze, ale zapewne nie chcieli, aby informacje jakimi dysponuje dostały się w niepowołane ręce. "A może ta podróż nie będzie taka zła? Towarzystwo wyglądało na bardzo obiecujące." pomyślał Magnus opuszczając siedzibę kapitana najemników.

Przed wyruszeniem "Pod Pętle" musiał jeszcze przygotować środki, które będą niezbędne, jeśli będą podróżowali powozem. Szybko udając się do stajni "Pogromców" wziął za cel znalezienie chłopa stajennego o imieniu Silas. Mężczyzna akurat dokarmiał konie, co nie było niczym dziwnym, biorąc pod uwagę jego pracę.

- Witaj Silas. Co słychać? - rzekł wchodząc do stajni wojownik.

- Magnus?! Aleś mnie wystraszył. Nie wiedziałem, że jesteś w stolicy. U mnie to co zwykle. Pracuję ile tylko mam czasu. - wypalił z siebie cały potok słów niski i szczupły mężczyzna.

- Słuchaj, potrzebuję czegoś na drogę dla koni. Znajdziesz dla mnie coś dobrego? - zapytał Magnus.

- Robi się. Co wolisz: ścinkę z siana czy też paszę kompostową? - powiedział z dziwnym grymasem Silas.

- Kompost nie brzmi, a z tego co pamiętam również nie pachnie zbyt dobrze. Wezmę dwa wielkie wory ścinki. Przyjadę po nie później dobra? - powiedział Magnus dając mężczyźnie złotą monetę.

- Pewnie. Przygotuję to dla Ciebie z miłą chęcią. - powiedział patrząc na błyszczącego karla Silas.

***

„Pod Pętlą” – mało zachęcająca nazwa dla gospody, przywodząca na myśl raczej mordownię, pełną złodziei, nożowników i wszelkiej maści społecznych mętów. Budynek jednakowoż na spelunkę nie wyglądał. Kamienno-drewniana, średniej wielkości konstrukcja z dwiema kondygnacjami, zdawała się być solidna i porządna. Izba główna, gdzie przyszło Maginom spędzić wieczór, również nie odstraszała. W prawdzie nie był to szczyt piękna, o wygodzie nie wspominając, lecz stoły były czyste i w dobrym stanie, klientela zaś, stanowiła swoistą mieszankę stanów i profesji. Wiele miejsc było wolnych, lecz nie było mowy, by poruszać jakiekolwiek ważne tematy, siedząc wśród tylu zwykłych ludzi, tym bardziej w tych czasach, kiedy imperialna ludność jest bardzo wyczulona na sprawy Kolegiów. Po dokładniejszych oględzinach okazało się, że karczemka ma kilka wydzielonych alkierzy. Decyzja padła i Czarodzieje przenieśli się do jednego z nich.

Kiedy tylko zasiedli, znienacka wyłonił się karczmarz. Człowiek otyły, lecz i z widocznymi śladami umięśnienia, w sile wieku, o łysiejącej głowie i długiej, ciemnej brodzie. Podłużna blizna, „zdobiąca” jego policzek mogła świadczyć o prowadzeniu awanturniczego życia w przeszłości, a wiszący nad kominkiem głównej izby arkebuz, klaruje ten domysł – pewnikiem gospodarz wojował w służbie Imperium.

Jedno było pewne, co do karczmarza. Gdyby płacono mu za upierdliwość, to byłby bogatszy od miłościwie nam panującego Karla Franza. Jednakowoż kiedy przyniósł jadło i napitek, kiedy popsioczył trochę na imperialnych magistrów, wplatając w to ludowe zabobony, przy ustawicznym machaniu jakimś śmierdzącym woreczkiem, co to niby miał odstraszać magów – co było poniekąd prawdą, bo taki smród odstraszyłby chyba nawet ogra – w końcu opuścił alkierz i pozwolił swoim gościom na chwilę wytchnienia i odpoczynek.

Przez chwilę przeciągała się niezręczna cisza. Maginowie w końcu dopiero się poznali i nikt nie mógł się zdecydować na rozpoczęcie rozmowy. Ciszę ową, postanowił ostatecznie przerwać Magnus:

- Jak już wiecie, nazywam się Magnus i jestem zbrojnym ramieniem naszej ekspedycji. - rzekł wojownik spoglądając po obecnych. - Jako, że są tu osoby o wiele mądrzejsze, nie będę podawał pomysłów na podróż, a tylko powiem, co jestem w stanie zrobić. Znam się na powożeniu, jeździectwie, potrafię się opiekować zwierzętami i rzecz jasna, w razie problemów w trakcie podróży, służę swym toporem. Jako, że powóz mamy konkretny, to chyba najlepiej będzie podróżować nim. Mimo, iż jest wolniejszy, daje nam więcej swobody, niż rola pasażerów na jakiejś barce, płynącej wzdłuż Reiku. Sicurezza prima di tutto. - dokończył Tileańczyk.

- Darragh. Przedkładam czyny nad słowa, więc nie będę się często wypowiadał. Nie powinieneś Magnusie umniejszać tutaj roli swojej ni swego rozumu. Wszyscy jesteśmy dziećmi Wielkiej Matki i wszyscy jesteśmy sobie równi. Wspomniany powóz powinniśmy zmienić - to utajnione zadanie, a nie wjazd na dwór imperialny. Zbyt wiele oczu przyciągamy.
Chciałbym jak najszybciej opuścić to przeklęte miasto. Lepiej się czuję na prowincji i tam też moje umiejętności prezentują jakikolwiek poziom i wartość.
Jeżeli macie pytania - pytajcie.


- Co do zmiany wehikułu, zostawiam decyzję wam. Możemy go zmienić, ale z własnego doświadczenia wiem, że po traktach Imperium jeżdżą ich setki. O wiele bardziej dla mnie będzie się rzucać w oczy grupa uczonych jeżdżąca jakąś podniszczoną budą. Jednak decyzję zostawiam wam, ale jak mówiłem, barką wolałbym nie podróżować. Mimo, iż cały czas praktycznie podróżujemy wzdłuż Reiku, to osobiście nie popieram podróży wodą. Pewnikiem pierwszym naszym celem po drodze, będzie okolica zamku Reikgard, więc mamy wolną rękę. - dodał wojownik.

- Po traktach Imperium istotnie podróżuje wiele powozów - rzekł Druid. - lecz będziemy też zatrzymywać się w zajazdach, wsiach i miasteczkach, a w takowych będziemy przyciągać uwagę. Jestem za tym, by zmienić wehikuł na jakiś przeciętny - nie parodię, zbudowaną przez pijanych chłopów z kawałków wychodka, godną imperialnego cyrku, jak to zasugerowałeś Magnusie.
Jeśli chodzi o nas samych, to nie jesteśmy uczonymi. Jeno zwykłymi podróżnikami - tyle widzą postronne oczy.


-Señoras y señores- zwrócił się do zebranych młodzieniec w języku, który na pewno nie był używany powszechnie w Imperium- Zwę się Alvaro de Luna Młodszy i z tego co słyszę, to nie wszystkim podoba się pomysł jeżdżenia takim środkiem lokomocji. Ja jestem znany na wielu dworach i po wsiach jako malarz, szlachcic i ekscentryk. Jeśli ktoś obawia się o anonimowość powiem, że w mojej świcie jedzie lub z przyjacielem wybrałem się w podróż, w razie czego mogę pokazać nawet dowód swojego szlachectwa.

- Z pewnością podrobiony - mruknął siedzący do tej pory cicho Gundulf. Cały czas zajęty był czyszczeniem niewielkiej kuszy trzymanej w rękach. Teraz położył ją na stole przed sobą i podniósł kawałek mięsa z miski. - Mnie zupełnie obojętne, jak będziecie podróżować. Ja jadę konno. W ogóle, to najlepiej by było, gdybyśmy się rozdzielili i dotarli do Nuln, każdy na własną rękę.

Dziewczyna przysłoniła dłonią pojawiający się po uwadze Gundulfa uśmiech. Do tej pory obserwacja rozmowy wydawała się nużąca. Jej skromnym, nie wypowiedzianym dotąd zdaniem, powinni zaniechać podróży powozem. Niemniej, czy rozdzielenie się było rzeczywiście szczęśliwym pomysłem? Miała wrażenie, że sugerowanie wynajęcia barki jako najszybszego i najbezpieczniejszego środka transportu wprowadzi niepotrzebny chaos. Z drugiej zaś strony chodziło tu o jej szeroko pojęte dobro, a samotna podróż konno była ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę. Westchnęła cicho. Demokracja pomimo niewątpliwie szlachetnej idei miewała też swoje wady.
Rozłożyła więc notes szukając wolnej karty i szybko zapisała węglem. Kiedy skończyła obróciła go w stronę mężczyzn stawiając na powierzchni stołu i spoglądała z pełną stanowczością cierpliwie czekając, aż ktoś zwróci na nią uwagę.

Powóz odpada. Nie rzucalibyśmy się w oczy tylko w Sylvanii. Nie chcę jechać sama. Barka.

- Jak dla mnie, mości Gundulfie, twój plan wydaje się całkiem zrozumiały. - rzekł powoli Magnus. - Jednakże wolałbym abyśmy wszyscy podróżowali razem. Alfred Mont oczekujący na nas w “Puszystej Gęsi” spodziewa się grupy osób, a nie pojedynczych osobników. Mówię pojedynczych, gdyż wątpię, abyśmy dotarli tam równocześnie. Najlepiej pojechać razem. Ostateczna decyzja jednak należy do was. Jak zdecydujecie, tak też postąpimy. - dodał Wieczny Uczeń.

Darragh wziął do ręki udko kurczaka, odgryzł kawałek mięsa i powiedział:

- Drogi są teraz niebezpieczne. Straż Drogowa daleka jest od swojej dawnej świetności. Misja jest wspólna, zatem jedźmy razem.

Puścił uwagę chama mimo uszu, postanowił dać mu jeszcze jedną szansę.
-Guardia Vial w tym kraju nigdy nie wywiązywała się ze swoich obowiązków. Na to też jest sposób. Kolegium Azyr nie wybrało mnie, żebym zabawiał was swoim towarzystwem, lecz ze względu na moje umiejętności przewidywania sytuacji.

- W takim razie ja poprosiłbym o przewidzenie wszelkich niedogodności, jakie spotkają nas na drodze. Jeżeli takowych nie ma, to o świcie pakuję się na konia i ruszam do Nuln - Gundulf spojrzał prosto w oczy Astromanty. Postukał palcem w rozłożony na stole notes. - I to mi się podoba. Skoro ktoś chce pokrzyżować plany Kolegiów, a wygląda na to, że tak właśnie jest, zwróćcie uwagę, że poprzedni łącznik z Nuln zamilkł, lepiej by było nie dać się załatwić na samym początku.

“Pięknie. Trafiła się nam niemowa, charakternik i szlachetka o wybujałym ego. Co sobie Patriarchowie myśleli, wybierając takich ludzi?” - zapytał siebie w myślach Druid. “Lepiej jednak póki co siedzieć cicho. Gadaniem nic nie osiągniemy, ale może powybijają się nawzajem, to przynajmniej przyjdzie mi pracować z tymi, którzy się ostaną, czyli z bardziej kompetentnymi.”

Darragh przemilczał słowa Astromanty. Siedzenie w tym ciasnym pomieszczeniu nie jest jednak lepsze, niż miejskie ulice i Druid czuje się bardzo rozdrażniony. Dlatego też przejmie rolę słuchacza, żeby nie powiedzieć lub nie zrobić czegoś, czego mógłby później żałować. Beznamiętnie wysłuchuje tego, co każdy ma jeszcze do powiedzenia, wędrując myślami po dzikich ostępach Wielkiego Lasu. Z tego też powodu zapewne nie wszystko dotrze do jego uszu.

Telimena westchnęła ciężko wyrywając samotną kartkę. Zaczynała boleć ją głowa. Teraz wydawało jej się, że rozwiązanie Szarego Maga byłoby dla niej błogosławieństwem. Przyjemny chłód poranka, zbawienna cisza. Napisała w pośpiechu słowa pozostawiając liścik między misami. Nie spodziewała się by ktokolwiek ją dostrzegł. Takich jak ona ignorowano.

I słów tyle. Jak mało treści.

Wstała pozostawiając mężczyzn w izbie i skierowała do wolnego pokoju.

“I dlatego właśnie lubię najemników.” - pomyślał Magnus. - “Jeden kapitan, jeden jedyny mówi im co mają za cel, jak do niego dążą i co ewentualnie po drodze mogą zasiec. A co tu mamy? Jedną wielką debatę na tak podstawowy temat jak środek transportu!”.

- Dobra. Widzę, że normalnie się nie dogadamy więc postąpmy demokratycznie. Jak dobrze słyszę Gundulf z chęcią by pojechał sam konno, panna Telimena wybrałaby się barką, a reszcie odpowiada powóz z tymże warunkiem, że zmienimy go na mniej zwracający na nas uwagę. Załatwię dyskretną wymianę wehikułu jeszcze dzisiaj. Z mojej strony to by było na tyle. Rozumiem, że wyruszamy o świcie? - zapytał czarnooki wodząc wzrokiem po zebranych.

“Świetnie. Chociaż jeden konkretny. Ishernos miał kaprys, wydając na świat takiego gamonia, jak ten Astromanta. Ludzie pokroju Magnusa sprawiają, że w mniejszym stopniu wątpię w ludzkość.”
Tak, Darragh uwielbiał narzekać w myślach...

- Udam się do stodoły na spoczynek. Będę czekał o świcie przy powozie. Dobrej nocy wszystkim.

“Lepiej wśród zwierząt, niż wśród ludzi.”

***

Tuż po naradzie Magnus musiał wybrać się do miasta. Jako, że miał w planach wymianę powozu, musiał pojechać wehikułem. Na szczęście dojazd do samej siedziby "Pogromu" odbył się bez większych problemów. Wojownik zdążył zauważyć, że konie są bardzo silne a pojazd niezwykle wygodny - aż szkoda było go wymieniać.

Gdy Magnus zajechał przed stajnie wnet wyszedł z niej Silas. Widząc powóz stał przez chwilę, z otwartą na oścież paszczą, podziwiając cud stolarstwa, inżynierii i kto wie czego jeszcze.

- Mała zmiana planów. - powiedział Magnus schodząc z powozu.

- Jaka zmiana? O co chodzi? - zapytał zachwycony powozem chłop.

- Masz jakiś mniej rzucający się w oczy powóz? - zapytał wojownik, na co Silas jedynie twierdząco pokiwał głową. - Zatem wymiana. Towar wrzuć mi do tamtego powozu i najlepiej pomóż mi przeciągnąć do niego konie.

- Dobra. A czemu pozbywasz się tak pięknego...? - nie zdążył skończyć pytania stajenny.

- Żadnych pytań. Potrzebuję czegoś mniej rzucającego się w oczy. Liczyłem, że będziesz coś takiego miał... - powiedział Magnus będąc świadom, że za chwilę będzie posiadaczem prostego, normalnego powozu - na samą myśl dupa zaczęła go boleć...

Tadeus 31-03-2011 11:03

Szybka wymiana drogocennego wehikułu niewątpliwie miała swoje zalety. Powóz, który Tileańczyk dostał w ramach umowy faktycznie nie wyróżniał się absolutnie niczym szczególnym i z łatwością można go było wziąć za jeden z dziesiątek podobnych modeli należących do popularnych w Imperium kompanii kurierskich. Z drugiej strony, pozbywając się czarnej karocy rozważniej, mogliby zapewne porządnie zarobić, zasilając podróżną kasę. Lecz nie to było największą wadą wybranego rozwiązania, był nią poświęcony na nie czas. Nim bowiem Magnus zdołał wszystko załatwić i odbyć podróż w tę i z powrotem, w gospodzie wydarzyły się ciekawe rzeczy...

Wpierw niespodziewanie zaczął szaleć Azyr, wypełniając myśli Estalijczyka gwałtownymi scenami przemocy, bólu i strachu. Zaledwie chwilę później Gundulf poderwał się ze swego posłania, wyczuwając instynktownie zbliżające się kłopoty. I te faktycznie zbliżały się do nich tłumnie. A konkretnie rzecz biorąc, w postaci uzbrojonego chłopskiego zbiorowiska, walącego do drzwi karczmy.
- ŚMIERĆ CZAROWNIKOM!!! - ryczał tłum, chcąc dostać się do środka.
Naturalnie, karczmarz ze swoimi przekonaniami ani chwili nie oponował - a co najdziwniejsze - wcale nie brzmiał na zaskoczonego.
- Są na górze! Od razu żem się na nich poznał, jak krzywili się, gdy żem im łajno podstawił!
Tłum pokrzepiony patriotyczną postawą gospodarza z czym większym zapałem ruszył w górę schodów.

Gdyby dalsze wypadki potoczyły się tak, jak można by się tego spodziewać, niechybnie chwilę później doszłoby do heroicznego, iskrzącego magią boju, bądź co najmniej efektownej, awanturniczej ucieczki naszych bohaterów. Wyszło jednak inaczej.

Tłum ignorując całkowicie izbę Czarodziejów wyważył bowiem drzwi ich sąsiadów, wyciągając czwórkę niewinnych, wierzgających podróżnych z ich łóżek.
- To oni! Nie patrzeć im w oczy, bo w ropuchy pozamieniają! Dajcie nu to łajno! Chyżo! Chyżo! Pałką, go jeszcze żeby nie rzucał klątwami!

Trwało to zaledwie parę chwil, w których rozjuszony, choć zaskakująco dobrze zorganizowany tłum zdołał ułożyć stosy i podpalić jeden z nich.


Wzbijający się w nocne niebo żar zwrócił uwagę zadowolonego z wymiany Tileańczyka powożącego nowym drużynowym wehikułem. Kto wie, gdyby spiął konie, może zdążyłby wspomóc towarzyszy, póki co znajdował się jednak jeszcze zbyt daleko, by dostrzec z czym dokładnie miał do czynienia. Pełgające płomienie nie wróżyły jednak raczej niczego dobrego.

Witch Elf 31-03-2011 17:29

- ŚMIERĆ CZAROWNIKOM!!!!

„Co u licha?”. Telimena wygrzebała się spod pierzyny z szeroko otwartymi oczami. Była już głęboko w dziedzinie Morra odpoczywając, gdy brutalnie wyrwano ją z błogiego stanu snu. Nie było czasu na przemyślenia, zdała się na instynkt. Instynkt przetrwania ściśle rzecz ujmując. Wyskoczyła z łóżka gdy głosy rozjuszonej gawiedzi wypełniały dolne izby zajazdu. Jakim to szczęściem wydawało się teraz kolegialne podejście do spraw majątkowych. Afirmacja skromności ( czy jak mawiano w innych kręgach – ubóstwo), potrafiła ratować życie. Nie trzeba było ganiać po pokoju w poszukiwaniu dziesiątek drobnych rzeczy, z których każda wydaje się równie ważna, szczególnie przy zbliżającym się zagrożeniu. Jeden but, drugi, wciągnięcie spodni, dopięcie kaftanika na co trzeci guzik, ah… ma tylko trzy – tym lepiej. Płaszcz na ramię, torba spod ściany. Jak dobrze, że gdy ma się tak niewiele rzeczy nie trzeba ich nawet rozpakowywać.

Uchyliła drzwi pokoju zerkając na korytarz. Gdy wściekły tłum wtargnął na górę czmychnęła w głąb, rozglądając się desperacko za jakąś bronią. Najlepiej długodystansową. Zapomniana, zapewne przez służącą, miotła stała skromnie w ciemnym rogu pomieszczenia.
„Wystarczy”. Chwyciła drzewce osobliwej halabardy i przyczaiła się przy futrynie. Napastnicy pomylili najwyraźniej drzwi wyciągając bogu ducha winnych podróżnych.

Gdy szalone odgłosy z korytarza ucichły, wyszła powoli zachowując wszelkie środki ostrożności. Minęła gospodarza, który ochoczo wspierał awanturę i stanęła na zewnątrz. Rozejrzała się zdając sobie sprawę z tego co właściwie zaszło. Otóż zaszła tu dość duża pomyłka, której zdecydowanie nie miała chłopom za złe. Zasadniczo była nawet pod wrażeniem sprawnej mobilizacji w całym przedsięwzięciu… Z chwilowego zadumania wyrwało ja szturchnięcie jednego z amatorów magowego przypiekania. Kolejna myśl była niezwykle uderzająca. Oto ona, Telimena, stała wśród wściekłego żądnego mordu na czarownikach motłochu. Ze strzechą jasnych włosów, podkrążonymi oczami w sfatygowanym płaszczu i z miotłą w dłoniach. Ani chybi pieprzona czarownica. Brakowało jeno czarnego sierściucha. Nie miała ochoty odgadywać co teraz myśli ten wieśniak, który właśnie ją potrącił. Wcisnęła mu szybko w dłonie miotłę, co przyjął zdaje się z wdzięcznością, bo po chwili rzucona entuzjastycznie dołączyła do stosu.

Nie żeby zbliżająca się śmierć niewinnych nie robiła na niej wrażenia. Ale niby co powinna teraz zrobić? Przekrzyczenie podnieconej zbieraniny głosów graniczyło z cudem. Zwłaszcza dla kogoś, kto w swoim życiu nie wypowiedział ni słowa. Z resztą… gdyby bogowie chcieli by magowie czynili cuda, nie byłoby tylu dobrotliwych kapłanów. Pokiwała głową sama do siebie i rozejrzała się za towarzyszami z kolegiów. Zrobiła jedyną rzecz, jaką teraz mogła. Sięgnęła do płaszcza wyciągając z głębokiej kieszeni niewielkie jabłko. Potarła o rękaw.

Chrup, chrup…chrup. Miała ochotę na pieczone jabłka. Ale takie z cynamonem…

xeper 01-04-2011 10:17

Zerwał się z łóżka w samym środku nocy. Przespał może dwie godziny od czasu zakończenia pierwszego, jakże bezowocnego spotkania grupy. Zanim usnął przemyślał sobie parę rzeczy. Wyglądało na to, że wyprawa na południe będzie ciekawsza niż się spodziewał. Kolegia zgromadziły całkiem niezłą kolekcję osobliwości. Nawet komunikowanie się z nimi może być utrudnione, biorąc pod uwagę maginię-niemowę i astromantę-szlachetkę. Druid chyba był nieszkodliwym dziwakiem, jak to z nimi bywa. Najkonkretniejszym z towarzyszy był chyba obdarzony zdrowym rozsądkiem, jedyny nieczarujący w ich gronie. Gundulfa martwiło nieco, że nie ma wśród nich żadnego Ognistego. To znacząco osłabiało potencjał uderzeniowy, a mag nie wątpił, że wcześniej czy później dojdzie do walki. Trzeba się będzie uciekać do podstępu albo zwyczajnego mordobicia. Obie te opcje specjalnie czarodzieja nie martwiły.

Czuł, że coś się dzieje. Otworzył oczy i przez chwilę leżał nieruchomo, wsłuchując się w noc. Gdy już usłyszał, co się dzieje, niczym sprężyna zerwał się z łóżka i zaczął odziewać. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach, analizując przebieg zdarzeń z poprzedniego wieczora. Czy zrobili cokolwiek czym mogli się zdradzić? Może karczmarz podsłuchiwał, albo w grupie jest zdrajca. Albo ich wrogowie, kimkolwiek byli, postanowili zakończyć misję zanim tak naprawdę się zaczęła. Gundulf chwycił miecz i otworzył drzwi, wyglądając na korytarz. Rozszalały tłum, z karczmarzem na czele, był tuż pod jego drzwiami. Gundulf przybrał wielce zdziwiony wyraz twarzy i chwycił jednego z chłopów za ramię.
- Ej, mospanku, co jest? - zapytał. - Kogo bijemy?
- Czarodziejów, co wodę trują i złe powietrze nasyłają. To słudzy Chaosu - odparł z pewnością w głosie mężczyzna.
- Sigmarze, chroń nas przed takowymi - Gundulf wykonał znak komety. Jedne z sąsiednich drzwi wyleciały z zawiasów. Ryki tłumu zagłuszały krzyki niewinnych ludzi, siłą wyciąganych z łóżek. Najwidoczniej bogowie czuwają nad nami, pomyślał Gundulf.
- Śmierć mutantom! Na stos z nimi! - krzyczał wraz z tłumem. Cóż, ktoś musi poświęcić życie, aby ktoś inny mógł żyć. Ku chwale ojczyzny...

Wrócił do pokoju, nie chcąc przyglądać się płonącym przed zajazdem stosom, na których skwierczały ciała jakiś nieznanych mu ludzi. Gundulf starał się zignorować dobiegające z zewnątrz hałasy. Zzuł buty i nakrywszy głowę poduszką, starał się zasnąć. Przez chwilę jego myśli krążyły wokół niepokojącego wydarzenia, a potem sen go zmógł.

Darragh 02-04-2011 11:12

"Co do kroćset..."

Darragha zbudził harmider. Coś się działo w karczmie, a potem przeniosło się przed nią. Krzyki, kłótnie...to chyba miejscowi. Darragh od razu wstał, poklepał po pysku jednego z koni, obok którego do tej pory spał i wyszedł.

Wszystko stało się jasne. Nawet dosłownie. Okazało się, że miejscowi pochwycili kilkoro ludzi, posądzając ich o czary. Nie obyło się bez samosądów. Szybko ułożyli stos i noc rozświetlił ogień, a w niebo wzbił się krzyk bólu, palonego na stosie nieszczęśnika. O nie...Darragh nie mógł stać obojętnie, widząc takie okrucieństwo i bezmyślność.

Działał szybko. Zobaczył wóz jednego z tutejszych, znajdujący się tuż obok całej zbieraniny. Wspiął się nań i głośno krzyknął:

- Heeej! Zaprzestańcie tego głupcy! Co ci biedacy wam zrobili, hm? Skąd macie pewność, że to czarownicy? Czyżby wśród was był jakiś światły kapłan, albo łowca czarownic, żeby to stwierdzić? Nie wydaje mi się.

Ty! - wskazał na karczmarza. - Myślisz, że ten Twój woreczek prawdę ci powie? Jestem z zawodu zielarzem i możesz mi wierzyć na słowo, że ten smród u każdego powoduje odruchy wymiotne. Bez względu na to, czy ten będzie czarownikiem, czy zwykłym chłopem, takim jak wy, czy ja! - kiedy w końcu zwrócił ich uwagę, wówczas zszedł z wozu i wkroczył między nich, starając się nie patrzeć na palące się zwłoki.

- Wszyscy musimy szanować każde życie. Nie mamy prawa zabawiać się w bogów. Prawdziwi wyznawcy Mrocznych Potęg są na wolności, niszcząc Imperium od środka, niczym choroba. Ci ludzie, łącznie z tym, którego brutalnie zamordowaliście, to nie są czciciele Chaosu! - w tym momencie podszedł do pozostałych trzech ofiar.

- Spójrzcie na nich. Spójrzcie! To tylko przestraszone do szpiku kości istoty, które nie wyrządziły nikomu nic złego. Sigmar mówi: Walcz z Chaosem i Zielonoskórymi. Czy to oznacza, żeby pierwszych lepszych posądzić o sprzyjanie złu i tak po prostu spalić? Czy waszych synów i córki, posądzilibyście równie łatwo i lekkomyślnie? A co, jeśli wasz sąsiad posądziłby twoje dziecko? - w tym momencie zwrócił się do karczmarza. Podszedł do niego z nieskrywaną złością.

- Powiedz mi, gospodarzu. Powiedz wszystkim tu zgromadzonym. Co byś zrobił? Wywlókłbyś za włosy z łóżka i spalił!? Patrzyłbyś, jak twoje dziecko skwierczy i wdychał smród palonego mięsa!? - spojrzał mu głęboko w oczy, złapał za koszulę…lecz w tym momencie się opanował i puścił go. Powiódł wzrokiem po reszcie gawiedzi i rzekł:

- Prawdziwi czarownicy, pewnikiem zabiliby was wszystkich, dobrzy ludzie! Zabiliby was wszystkich, zamiast dobrowolnie dać się pozbawić życia przez was! - ozwał się Druid do wszystkich zgromadzonych. - Jeden niewinny powędrował już do Morra. Na dziś wystarczy. Puśćcie ich i zajmijcie się sobą...i módlcie się do bogów i waszych przodków, aby wam wybaczyli tą straszną pomyłkę.

Skończywszy swoje przemówienie czeka. Czeka na reakcję ludzi. Być może go posłuchają. Być może dołączy do pozostałych ofiar bezmyślnych i zabobonnych ludzi. Śmierć jednak, jest naturalnym następstwem życia. Bez niej, życie nie miałoby racji bytu. Druidzi uczyli go, że śmierć, tak naprawdę kończy jedno życie, by dać początek kolejnemu. To nieustanny cykl, przed którym nie ma ucieczki i którego nie należy się bać. Darragh wierzy, że niezależnie od wyniku dzisiejszych działań, dobrze zrobił. Nie to, co pozostali jego przyszli towarzysze, którzy postanowili stać z założonymi rękoma, albo nawet podjudzać jeszcze tłum.

"To tak szanujecie życie? Tak wysoko cenicie własne, żeby skazać na śmierć w męczarniach troje niewinnych?"


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:53.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172