Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-04-2011, 22:40   #1
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
[WFRP 2 ed.] I-Dobry uczynek

I - Dobry uczynek


Różnili się. Bardzo się różnili. Różnili się tak bardzo, że dawniej, przed wojną, przed najazdem bestii z piekła rodem trzymali by się od siebie z daleka. Było jednak coś, co upodabniało ich wszystkich do siebie. Wspólna umiejętność wyróżniająca na tle ogarniętego falą zniszczenia Hochlandu. Umiejętność przetrwania. Na tle spopielałych osad, wyludnionych wsi i poczerniałych pogorzelisk pośród których smętnie włóczyły się ludzkie ochłapy był to wyróżnik mający kolosalne znaczenie. Dzięki niemu żyli. Taki wspólny mianownik łączył. W kupie zaś zawsze było raźniej bo starej prawdy nie zmienił chaos wojny. „Kupy nikt nie ruszy”.

Jak długo podróżowali drogami spustoszonego Hochlandu trudno było rzec. Ich skład zmieniał się, do grupy wciąż ktoś dołączał a innych z kolei ubywało. Ich odejściu zwykle towarzyszyła świeżo wykopana mogiła. O ile mieli czas na jej wykopanie. Nie zawsze mieli. Jednak w grupie, nawet tak dziwnej grupie, podróż dzikimi bezdrożami spustoszonej krainy i jeszcze dzikszymi drogami była o niebo bezpieczniejsza. Nie pytali się kim są i skąd przybyli. I co ich tu rzuciło. Po przejściu hordy nie miało to żadnego znaczenia. Mogłeś być mordercą, złodziejem, kupcem czy skrybą ale tu i teraz byłeś … żywym. Żywym, dzierżącym oręż, pragnącym żyć. To łączyło. I tylko czasami, wieczorami przy ognisku snuli opowieści z nie tak znów dalekiej przeszłości. O ile chcieli do niej pamięcią wracać. O ile mieli do czego wracać.


Teraz, od dwóch dni przedzierali się przez knieję Drakwaldu starając się przeciąć bory tak, by ze Starej Leśnej Drogi dostać się do Ahresdorfu. Tam mieli być ludzie. Tak mówili spotkani trzy dni temu myśliwi. Tam odradzały się ludzkie osady. Tam znów gromadzono siły. Za wszelką cenę chcieli ominąć Grassen. Cieszyło się złą sławą i podobnież od czasu wyludnienia w opuszczonej osadzie straszyły się upiory. Unikali jej nieliczni na drogach Hochlandu wędrowcy, unikali i odradzali odwiedzenie ruin osady traperzy. Grassen lepiej było unikać. Tak postanowili i dla tego właśnie przedzierali się lasami aż dotarli do rozlewiska, które powstało na jednej z odnóg Drakwasser, przed wojną zwanego Osten Wasser. Tego nad którym właśnie wybudowano Ahresdorf. Rozlewiska, którego bagniste błota okazały się barierą dla nich nie do przebycia. I pewnie musieli by zawrócić, lub tracili kolejne dni na próbie ominięcia podmokłych bagien, gdyby nie odkryli w błotnym mateczniku starej chata jakiegoś człeka, który zresztą bardziej zwierzę przypominał. Kto był zresztą jego przodkiem i protoplastą przestało mieć dla nich znaczenie w chwili, kiedy okazało się, że ma on płaskodenny prom i za drobną opłatą może ich na drugą stronę bagien przewieźć. Oczywiście kiedy tylko udało im się go do tego nakłonić. Na samodzielne błąkanie się promem po bagnisku żaden z nich ochoty nie miał.

Podróż na promie szybko ukazała im ogrom bagiennych rozlewisk. Płaskodenny prom mijał łachy, kępy drzew, pływające wyspy i zarośnięte bajora mozolnie prąc dalej i dalej. Oni zaś uświadamiali sobie jak bezkresne zdawało by się błocko ich otacza. I nawet ci z nich, którzy najlepiej orientowali się w terenie dosyć szybko utracili orientację. I pogrążyli się w milczącej kontemplacji okolicy.

Czuli, że podróż ma się ku końcowi, kiedy ich przewoźnik, który od samego początku mełł w ustach przekleństwa na wszystkich przodków do ósmego pokolenia wstecz swoich klientów, dziękując im w ten sposób za to że wyrwali go ze snu i zmusili do mozolenia się z długą tyką i pchania promu na drugą stronę bagnistego rozlewiska, naraz zamarł. Zastygł w miejscu z wywleczonym drągiem uważnym wzrokiem lustrując przybrzeżny tatarak i wyrastający za nim dalej las. Gwar rozmowy na promie wyraźnie mu przeszkadzał bo naraz odwrócił się i głośno warknął – Szaaa chuje!

Nikt z obecnych na pokładzie nie podejrzewał by przewoźnika o to, że opanował skomplikowane meandry zasad rzadkiej w Imperium, arabskiej gry o nazwie „Szachy”. Po stokroć bardziej prawdopodobnym było to, że chodzi mu o to by zamilkli. Tak też uczynili społem z przewoźnikiem wbijając wzrok w rosnącą w oczach gęstwinę.

Początkowo nie działo się nic. Nic szczególnego. Drzewa łagodnie szumiały na wietrze, pośród tataraków pluskały niczym stado warchlaków skryte w morzu trzcin kaczki. Ptaki… Ptaków s sumie nie było. Prom sunął szybko zgrzytem tataraku o drewniane burty obwieszczając to, że dopływają już niemal do krańca rozlewiska. Nie było ptaków…

- To zasadzka! – syknął Georg Fleischer, żołnierz który nigdy nie rozstawał się ze swoją halabardą – ostatnią pamiątką po jednostce z której najpewniej zbiegł. Powiedział to, co inni czuli, lecz on jeden wiedział! Choć skąd, nie wiedział. On też pierwszy usłyszał wyraźny chlupot i odgłos przedzierania się przez krzaki od lewej burty promu, z tej z której społem z krasnoludem stał. Ten ostatni nie potrzebował wiele by rozpoznać zagrożenie. – Zielone kurwy! – ryknął głośno rozkręcając kulę kolczastą pewnymi, wyćwiczonymi ruchami nadgarstka. I zrobił to w najlepszym momencie, bowiem nagle z trzcin wynurzyły się cuchnące, ubłocone, uzbrojone w krzywe szable, ciężkie topory i włócznie, zielonoskóre bestie – pewnie jakaś pozostałość łupieżczego oddziału.



- Wiela ich! – krzyknął przewoźnik drągiem napierając z całych sił, by powstrzymać rozpędzoną łajbę. Było już jednak na to za późno, bo sękate łapy chwytały pokład niemal z każdej strony.

- Wypada po dwóch na każdego! – krzyknął z rufy Nizioł. Zawsze najszybszy był w rachunkach, ale teraz nie sposób było sprawdzić, czy się nie machnął. Co było możliwe, zważywszy na to, że już kręcił swą procą po raz wtóry. Za pierwszym razem walnął jednego z napastników w łeb, ale efektu ocenić w ferworze walki nie dało się sprawdzić. Tym bardziej że napierające z każdej strony zielonoskóre bestie ani myślały dawać swym ofiarom czas na podobną analitykę i już wdzierały się na pokład a ich pierwszą ofiarą padł nie kto inny jak przewoźnik. Który to ściągnięty z pokładu szarpnięciem za dzierżoną tykę, miotał się jeszcze w błotnej mazi pod ciałami dwóch zielonoskórych, którzy szczerząc kły wpychali go pod wodę. Długimi na dwa metry włóczniami…




==========================================
[ No to powodzenia miłym Graczom. Pamiętajcie piszcie regularnie i nie piszcie głupot a będzie okej. Piszemy tylko fabularnie. Techniczne sprawy w komentarzach. I nie edytujemy bez konsultacji ze mną. Czyli wcale. Co napisane, już jest. Dla tego uważajcie na to co piszecie. Od teraz proszę by w każdym poście każdy Gracz pod taką właśnie kreseczką wpisywał mi wyniki 3 rzutów k100. Tak na wszelki wypadek. Powodzenia]
 
Bielon jest offline  
Stary 17-04-2011, 23:20   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Martin za wodą w nadmiernuch ilościach nigdy nie przepadał. Balia, to jeszcze. Małe jeziorko - może być. Ale takie topielisko, pełne wody, co to - jak gadali - za rzadkie do orki, za gęste do picia - to już była przesada.
Nawet z wysokości promu czuł, że to nie jest jego środowisko.

Innym jednak widać tu się podobało. Albo chcieli się wydostać za pomocą ich promu. A to już była bezczelność. Czysta.
Pierwszy bełt pomknął w stronę zielonoskórca, którego ochydny pysk pełen był poszczerbionych zębów, robiąc w jego czaszce dodatkowy otwór. Na drugi strzał nie było juz czasu i Martin szybko wymienił kuszę na miecz.
Ciął w łeb kolejnego nieproszonego gościa, co to chciał nanieść błoto na pokład promu. Stal zgrzytnęła, a potraktowany ciężkim ostrzem osobnik chlupnął do wody idąc w ślady przewoźnika.
Co prawda Nizioł mówił, że na jednego przypada dwóch zielonych, ale na Martina pchał się kolejny.
- Polubili mnie, czy co - mruknął, wbijając ostrze w ciało przeciwnika.



__________________________
21, 3, 33
 
Kerm jest offline  
Stary 17-04-2011, 23:41   #3
 
Mortarel's Avatar
 
Reputacja: 1 Mortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputację
Wsiadając na łódkę, którą mieli przemierzyć trzęsawiska, Rupert czuł się mało pewnie. Jednak przebywszy pewien odcinek drogi i upewniwszy się, że ich środek transportu utrzymuje się dość stabilnie na wodzie, niziołek nabrał animuszu i postanowił opowiedzieć żart:
-A znacie ten?- zagaił:


Dwóch krasnoludów dostało po koniu:
- Ty, jak je odróżnimy?
- Ja obetnę swojemu ogon.
Rano oba konie nie mają ogona.
- A co teraz?
- Obetnę swojemu grzywę.
Rano oba konie nie mają grzywy.
- A co teraz?
- Ja biorę czarnego, Ty białego."

Nie czekając na innych Rupert zaniósł się śmiechem. Jednak trafił chyba nie w porę, bowiem ich przewoźnik począł wszystkich nerwowo uciszać. „Zaraz, co on powiedział?”- próbował przypomnieć sobie Nizioł, -Szaaa chuj!- powtórzył szeptem dusząc się od powstrzymywanego śmiechu. Jednak kiedy po chwili dostrzegł bandę zielonoskórych spoważniał.

Początkowo wystraszył się i przyszła mu do głowy myśl o ucieczce, jednak zreflektowawszy się w porę, że jest na łódce, nie widział innego wyjścia jak walka.
Dobywając swej procy rozejrzał się dookoła. –Rachując szaChując jest ich po dwóch na głowę!- zakrzyknął. A kiedy ich przewodnik opuścił pokład, Rupert wiedział, że musi wziąć sprawy w swoje ręce.

Zakręcił swą procą nad głową i wypuścił pocisk w stronę najbliższego zielonoskórego. Kamień poleciał w powietrze nad głowami przeciwników. Uderzając w pień drzewa wydał charakterystyczny dźwięk. Głośno piszcząc Rupert włożył do procy kolejny kamień, tym razem celując uważnie. Wyrzucony z dużą prędkością pocisk trafił bestię w żebra. –Jesteś najlepszy.- powiedział pod nosem sam do siebie na widok celnego strzału.

___________________________

94, 6, 5
 
Mortarel jest offline  
Stary 18-04-2011, 00:57   #4
 
Retarded_Hamster's Avatar
 
Reputacja: 1 Retarded_Hamster nie jest za bardzo znanyRetarded_Hamster nie jest za bardzo znany
Nikt chyba nie lubił bagien. Jotunn nie był wyjątkiem. Bagna śmierdziały, na bagnach było wiele trujących rzeczy a także duży problem z poruszaniem się. Poza tym dla krasnoluda bagna prawdopodobnie były jeszcze bardziej nieprzyjazne niż dla ludzi. Bo choć jak na przedstawiciela swojego ludu buł duży, to i tak mierzył nieco ponad półtorej metra wzrostu ważąc przy tym ponad setkę kilogramów, a przecież nie wliczona w to była zbroja, toteż gęsta cuchnąca toń bagien niechybnie błyskawicznie wciągnęłaby go w każdym głębszym miejscu.

Prom był wybawieniem. Nie trzeba było brodzić i można się było poznać. O tym samym myśleli chyba też inni, na przykład opowiadający dowcip o krasnoludach nizołek. Kawał zdaniem Jotunna był przedni, toteż zarechotał głośno odsłaniając krzywe zęby. Głos przewoźnika szybko jednak doprowadził go do porządku. Szykowało się coś złego.

- Zielone kurwy! – Ryknął na cały głos krasnolud gdy ujrzał przedstawicieli znienawidzonej rasy. Następnie zaś wymierzył potężny cios korbaczem najpierw w krocze następnie zaś w głowę jakiegoś orka – Żryj muł skurwysynu!

Nie dane było mu jednak długo świętować pierwszego zabitego orka, gdyż za nim nadszedł następny. Tym razem walka nie ograniczyła się do dwóch ciosów, zielonoskóry biegle operował zarówno mieczem jak i tarczą. Nie docenił jednak ani siły, ani zawziętości swojego oponenta. Jotunn kilkoma silnymi uderzeniami pogruchotał jego tarczę oraz lewą rękę, następnie zaś zmiażdżył głowę.
- Kolejny bękart znalazł swoje przeznaczenie!

========================
47, 57, 61
 

Ostatnio edytowane przez Retarded_Hamster : 18-04-2011 o 12:12.
Retarded_Hamster jest offline  
Stary 18-04-2011, 09:51   #5
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Bagna i przymusowa kompania... Sigmar powołał go do czegoś innego. Tak ojcze, robię co mogę na tym zadupiu. Prowadził jak zawsze swoją rozmowę z Sigmarem. Który przemawiał do niego. Pogrążył się w modlitwie o szybkie zakończenie tej męczarni.... Sigmar jednak chyba miał poczucie humoru i zakończył ja nasyłając na nich Zielonoskórych. Panie zgrzeszyłem prosząc o zakończenie podróży. Wiem, wiem teraz wystawiasz mnie na próbę. Wytępię plugastwo zgodnie z przykazaniami. Nie siedział od strony gdzie wdzierali się orkowie. Zatem na cel wziął tych, którzy będąc po pas w wodzie zbliżali się w zasięg jego młota. Wzniósł też tarcze i cieszył się że nie ma zbroi. Jeśli przewrócą łódkę będzie miał wciąż swobodę ruchów.


==================================================
33, 29, 67,
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 18-04-2011 o 09:55.
Icarius jest offline  
Stary 18-04-2011, 12:58   #6
 
Bloodsoul's Avatar
 
Reputacja: 1 Bloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodzeBloodsoul jest na bardzo dobrej drodze
Przez pewien czas pobytu na łodzi przyglądał się jedynie bagnisku, czasem odwracał się do reszty załogi by posłuchać o czym rozmawiają. Przewoźnik klął pod nosem, tak jakby nigdy nie chciał zaznać łaski największego Sigmara. Jego wola. Jednakże gdy mowa była o miejscu, to też o krainie, w której przebywają, rzucił jedne z pierwszych słów, które w ogóle wypowiedział podczas kilkugodzinnej podróży.

- Powiadają, że mężczyzna z Hochlandu kocha swój muszkiet bardziej od własnej żony.

Reszta zdziwiona lekko dołączeniem się poczciwego, w ich mniemaniu żołnierza do konwersacji, podłapała temat i pociągnęła go dalej. Wymieniali się informacjami, ciekawostkami i opowiastkami na temat Hochlandu. Zrobiło się całkiem sympatycznie, jakiś żart, kupa śmiechu, gdy nagle rozmowa przeszła na temat tego co robili zanim znaleźli się niemal na froncie, a czasem może czego nie robili? W tym momencie wyrwał się z pozycji siedzącej Georg Fleischer, bo tak brzmiała pełna nazwa jego. Podszedł cicho do burty, jakoby chciał ominąć ten temat całkowicie. Oparł łokcie o drewnianą krawedź łajby i zaczął uspokajać myśli.

- To zasadzka! – syknął majestatycznie. Mimo, iż nie wiedział skąd to ma, nie sprzeciwiał się raczej swemu talentu. Jotunn, wielki i twardy jak skała krasnolud, który stał obok niego pierwszy zareagował i krzyknął równierz by rozbudzić resztę z błogiej sielanki. Kiedy zobaczył zielonoskórą bestię, pierwsze co przyszło na myśl Fleisherowi było zaskoczenie przeciwnika. Chwycił swą halabardę mocno w jednej ręce i zyznął pierwszemu z kolei orku przed oczyma tak by ten instynktownie zasłonił się mosiężną tarczą. W momencie, w którym bydle odsłoni swe obliczę, Georg podstępnie postara się rzucić gadzinie w twarz lampą wypełnioną naftą, która leżała na beczce obok, uchwycona zaś lewą reką kilka sekund wcześniej.

31, 63, 14
 
Bloodsoul jest offline  
Stary 18-04-2011, 13:31   #7
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
Roan

W tak trudnych czasach kompania jaka by nie byłą dawała poczucie bezpieczeństwa, w tej chwili zbrojni, którzy rzucili się do walki potwierdzali, że owo poczucie nie były jeno ułudą, a faktyczną zaletą poruszania się w grupie.
Również i on nie był jednak wyłącznie bawidamkiem, który potrzebuje chować się za plecami odważniejszych od siebie, dwa sztylety pojawiły się w jego dłoniach, szybciej niż pierwszy z napastników zdołał dopaść do jego strony tratwy. Wizja styliska potężnego topora zbliżającego się do niego z ogromną prędkością w jednej chwili otrzeźwiła go jednak w temacie równowagi szans. Parować sztyletami, to mógł ślamazarne cięcia zapitych uczestników karczemnej burdy a nie kawał stali cięższy niż małe kowadło.
Odskoczył w tył szukając zwiększenia dystansu i czasu do zmiany strategii, co w pierwszej chwili mogło być i dobrym pomysłem, gdyby tylko barka dłuższa był o choć pół metra.

Uderzenia topora, które w obliczu braku Roana, którego powinno rozpłatać na pół, wbiło się w barkę z taką siłą, że ta cała aż trzasnęła na chwilę przypominając wszystkim walczącym o niepewnym gruncie z którego toczą walkę. O ile jednak ludzie ustali koncentrując się na walce o życie, o tyle przewożonym zwierzętom było już wrażeń za wiele. Niedbale dowiązane wierzchowce szamoczące się od samego początku pojawienia się zielonoskórych poczęły jeden po drugim zrywać wodze i w panice przewracając tobołki i co poniektórych z pasażerów feralnego rejsu skakać w grząskie odmęty bagien.
Orki, które nie zamierzały odpuścić zdobyczy, teraz dodatkowo zmotywowane śmiercią swoich pobratymców korzystając z zamieszania jakie zwierzęta wywołały na barce rzuciły się do walki ze zdwojoną siłą.

Roan wystrzelił z wody o kilka ładnych metrów od barki z trudem łapiąc powietrze, bagna okazały się nie tak znowu płytkie a zmącone nacierającymi orkami niemal nie okazały śmiertelną pułapką, dla kogoś, kto stracił pod ich powierzchnią orientację. Ten który go zaatakował, na nieszczęście dla obrońców zdał sobie sprawę jak szybko może pozbawić ich gruntu pod nogami, ponowił więc druzgocące pokład uderzenie, prawicą niedbale odtrącając od siebie przewracającego się na śliskim już pokładzie wierzchowca Roana.
~ Niedoczekanie twoje ~ mruknął pod nosem zwiadowca i nie wysuwając zbytnio głowy ponad powierzchnię wzburzonej wody sunął w stronę swojego przeciwnika wciąż kurczowo trzymając oba sztylety...

======================
25,27,82
 
Akwus jest offline  
Stary 18-04-2011, 14:55   #8
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Alexander Tregardt

Półleżał na barce, oparty plecami o burtę. Z kapeluszem nasuniętym na twarz wydawał się drzemać. I właściwie tak było.
Nie znosił chłodu i wilgoci. Zawsze starał się udać tam, gdzie akurat było cieplej. Jego fach pozwalał mu na takie widzimisie. Usługi, które oferował, były bowiem pożądane wszędzie.

Nie wyglądał na żołnierza, ale na człowieka usposobionego pokojowo również. Miecz, kusza i wystająca z lewego buta rękojeść sztyletu sugerowały kogoś, kto jednak zarabia na chleb walką.

Z półsnu wybudził go już syk człowieka z halabardą. Do walki był już gotowy nim krasnolud zaczął krzyczeć.
Najbliższego siebie orka, gramolącego się na pokład, potraktował bełtem z kuszy. Potem wyciągnął miecz i wymierzył pchnięcie w kolejnego.

============

7, 95, 32,
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 18-04-2011, 16:33   #9
Wiedźmin Właściwy
 
Draugdin's Avatar
 
Reputacja: 1 Draugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputację
Był najemnikiem z dziada pradziada. Wiedział więc, że pośpiech w bitce nie jest wskazany, a wręcz nawet szkodliwy może być. Poza tym było już więcej chętnych o gorącej krwi wyrywających się do walki.
Szybko i pobieżnie policzył napastników, ale za każdym razem wychodziło mu mniej więcej podobnie czyli około dwóch na łepka. Bywało gorzej i chwalili uśmiechnął się do siebie w duchu.
Nie tracił czasu na próby zmniejszenia przewagi atakujących. Poz tym strzał z kuszy w tych warunkach mógł być tylko stratą bełtu. Dobył swojego wysłużonego i sprawdzonego już miecza i czekał. Widział, że okazja nadarzy się sama i to wkrótce.
Na szczęście orki jak to orki. Głupie zazwyczaj i pędzące na nich jak stado baranów zaślepione żądzą mordu i pewnością swojej przewagi liczebnej. Jeden z nich siłą rozpędu odbił się z brzegu i wskoczył własnie na pokład barki. Nim jego stopy dobrze dotknęły pokładu Draugdin wyprowadził płynne i wielokrotnie ćwiczone cięcie mieczem z zamachu na wysokości brzucha orka.

================
65, 27, 58
 
__________________
There can be only One Draugdin!

We're fools to make war on our brothers in arms.
Draugdin jest offline  
Stary 19-04-2011, 00:13   #10
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Burdel w trakcie pożaru. Tak dokładnie doświadczeni weterani oddawali swoim słuchaczom galimatias bitwy. Coś, co sprawiało, że walczący z trudem orientowali się, gdzie wróg a gdzie kompan. Szczęk oręża, krzyki dzierżących oręż, wycie rannych. Kwik koni i przekleństwa. Przekleństw było najwięcej.

Na promie mieli przewagę. I to znaczną. Wysokości i stabilności. Do chwili gdy do wszystkiego włączyły się oszalałe od zapachu krwi, śmierci i walki wierzchowce. Do chwili, kiedy pokład zaczął się chwiać pod nogami obrońców, którzy ze zdobytym w wielu bitwach doświadczeniem przystąpili do odpierania szturmu. Jakby nie chcieli przyjąć do wiadomości, że wrogów jest więcej.

Zielonoskórzy również za nic mieli bitewne przewagi obrońców i wnet oręż uderzył o oręż a kwik tonących w bagnie wierzchowców zagłuszyło wycie rannych. I o dziwo, nie byli to głównie ludzie z promu. Ci bowiem mieli szczęście, że zasadzka się nie powiodła. Mieli szczęście i przewagę i doskonale ją wykorzystali. Wnet wystrzelone przez obrońców bełty z kuszy i wyrzucone z procy Niziołka kamienie przerzedziły szereg atakujących a miecze, które poszły w ruch starły się z obnażonymi szablami i toporami. Śmierć przycupnęła na olsze obserwując zmaganie bez cienia emocji. Swoje żniwo i tak zebrać miała.

Martin wysforował się na pierwsze miejsce, pewnie po trosze dla tego, że stał na dziobie. Otoczony z trzech stron napastnikami nie miał czasu na rozważania. Pchnięcie, finta i parada. I cios w odsłonięty pysk, śmierdzący nawet z tej odległości i wyszczerzony w koszmarnym grymasie. Miecz wszedł gładko w bok czerepu posyłając ofiarę pod wodę a Martin wnet starł się z kolejną z przerażeniem czując falę gorąca oblewającą jego podudzie. Miał pecha, któraś z włóczni napastników obok rozorała mu nogę. Odpowiedział błyskawicznie odrąbując dzierżące je ramie i cofnął się krok w tył. Bolało jak sto diabłów, ale wiedział, że ból to życie. Żył wiec i walczył. Bo nie miał wyjścia. Rupert dostrzegł zagrożenie w jakie wpadł Martin. Dostrzegł zielonskórą poczwarę, która korzystając z miejsca na dziobie wpełzła na pokład i wstała prężąc swe muskularne ciało do ciosu, który winien zmieść oszołomionego walką Stalrina i krasnoluda, który rozrąbał już dwóch przeciwników, ale teraz toczył mozolny pojedynek z umięśnionym niczym sam Moradin przeciwnikiem. Krasnolud się cofał, ale kamień zmienił wszystko. Uderzył w pierś i byłby to cios nieskuteczny, gdyby nie trafił dokładnie pod nie osłonięty pancerzem mostek. Krasnolud nie pozwolił swemu przeciwnikowi zebrać sił. Uderzył z z całych sił z góry roztrzaskując czaszkę swego przeciwnika. Podobnie jak Stalrin, który swoim młotem odpierał ataki z lewej burty. Georg, które całe doświadczenie wojenne zamykało się w starciach w czworoboku, gdzie halabardy, wzajemne uzupełnianie się towarzyszy broni było podstawą, naraz zrozumiał że ta walka będzie zupełnie inną. Uderzył halabardą ale nie znajdując luki w osłonie wnet poprawił i poprawił po raz kolejny. Jednak wszystkie jego próby spełzły na niczym, kiedy nagle dostrzegł lukę w obronie wroga i bez cienia wahania uderzył w tarczę po czym ją hakiem halabardy ściągną w dół. Pchnięcie grotem oręża posłało zielonoskórego w odmęty. Tuż obok sunącego pod wodą Roana. Ten zaś ominął ofiarę i zaskoczenia uderzył na brodzących w błocku przeciwników. Dwa sztylety nie były by być może zbyt niszczycielską siłą, gdyby nie były użyte z całkowitym zaskoczeniem napastników. Kiedy zaś do walki przyłączyli się społem Draug i Alexander dla ich przeciwników okazało się to zbyt wiele. Wnet na brzegu, spośród krzaków rozległa się świstawka. A zielonoskórzy w jednej chwili cofnęli się od promu po czym chwilę darzyli go pełnym pożądania wzrokiem a po chwili rzucili się pomiędzy trzciny, do ucieczki.

Stojący na pokładzie kompani posłali za uciekinierami jeszcze kilka błędów i kamieni, ale wnet stało się jasne, że walka dobiegła do końca. Podobnie jak żywot zabitego przez jednego z zielonoskórych przewoźnika…


.
 
Bielon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172