|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
28-12-2017, 18:57 | #1 |
Reputacja: 1 | Jeśli tylko przetrwamy - D&D 3.5ed FR 1 dzień Topnienia 1372 roku rachuby dolin. Calimport Calimport był niesamowitym miejscem, łączącym dziesiątki kultur, narodowości, ras i przede wszystkim celów. Był jednym z najstarszych stale zamieszkanych miast Faerunu. Jeden z największych w Starym Świecie portów przyciągał gości z całego świata (nie tylko tego morskiego). Każdego dnia w porcie przeładowywano ogromne ilości towarów. A były nimi nie tylko przyprawy, wino klejnoty, drogie płótna czy skóry. Również niewolnicy stanowili sporą część tutejszego handlu. Większość Calishitów opierało swój byt na wymianie dóbr. -Ruszać dupy i to żwawo wy leniwe ścierwa! Jeśli okręt nie będzie do zachodu słońca załadowany, to nie macie czego szukać na pokładzie! Ej ty! Śmierdzący łachmyto! Masz pracować, a nie opierać się o skrzynie! Jeszcze raz cię zobaczę jak robisz sobie przerwę to dostaniesz piętnaście batów!- ciemnoskóry mężczyzna w jasnej szacie krzyczał w niebogłosy z mostku Ujadania Banshee. Załoga statku pracowała w pocie czoła. Stawka, którą im obiecano była sowita, a zadanie wydawało się dość proste choć nie do końca bezpieczne... ...Dzień wcześniej -Po pierwsze!- krzyknął gruby kupiec w przepoconych szatach. -Każdy z was bierze udział w załadunku! Nie ma wyjątków i nie ma miejsca dla słabych! Jeśli bolą cię rączki albo plecki to pakuj dupę w troki i spieprzaj mi sprzed oczu- wskazał przypadkowego osobnika z wielką szramą na twarzy. - Jutro, zanim pierwszy kur zapieje, wyruszamy w kurewsko daleką trasę!- krzyczał głośno i wyraźnie, by każdy dobrze go usłyszał i zrozumiał. -Za trzy dekadnie docieramy do portu w Mezro, każdy z was bierze udział w rozładunku i ponownym załadunku na miejscu. Następnego dnia wracamy do Calimportu! Żeby była jasność!- podniósł paluch ku przestrodze. -Jak mi się ktoś nie stawi nie będziemy na niego czekać! A to znaczy że będzie w czarnej dupie!- spojrzał uważnie na zebranych. Silny wiatr z północy oznaczał oficjalnie uznawany w Calimshanie dzień letniego przesilenia. Wiatry miały sprzyjać żaglom ich łajby aż do samego Mezro. Jakby tego było mało, przezorny szlachcic opłacający wyprawę zapłacił ponoć garścią pięknych kamyków kapłankę Talosa, by modliła się każdego dnia żeglugi o bezpieczną podróż. Na pięknych palmach kwitły kwiaty, a wiecznie wygłodniałe mewy skrzeczały przeraźliwie żebrząc o jakiekolwiek resztki. Pobliskie karczmy wypełnione były tysiącem marynarzy z najróżniejszych rejonów świata. Można było spotkać handlarzy z dalekiego Cormyru, łowców nagród z Neverwinter. Byli tu nawet uznawani w wielu krainach za złoczyńców Czerwoni magowie z Thay. Do stałej załogi dołączyła grupa piętnastu najemników i śmiałków, którzy mieli zgarnąć sowitą nagrodę za wyznaczone role w wyprawie. Uśmiechnięci i niezrażeni długą przeprawą jeszcze nie podejrzewali co może ich spotkać. |
29-12-2017, 11:05 | #2 |
Reputacja: 1 | Jeśli tylko przetrwamy... Rozdział I: Sztorm dekady 2 dzień Topnienia 1372 roku rachuby dolin. Calimport -To są jakieś żarty?- kapitan Ujadania Banshee stał spięty tuż przy kładce na doki. Kobieta, z którą rozmawiał była niska i szczupła, a wąskie w biodrach ciało skrywała prześwitująca tunika w błękitnym kolorze. -Wyglądam jakbym żartowała?- spytała z poważną miną. Nie sprawiała wrażenia jakby rozmowa z kapitanem okrętu robiła na niej jakiekolwiek wrażenie. Ci bardziej ciekawscy i spostrzegawczy mogli dostrzec niewielki wisior ze srebra, przedstawiający trójząb na tle spienionej fali. -Zapłaciłem sporo złota za to, żeby nasz przyjaciel Kharasis towarzyszył mi w tej wyprawie. Więc pytam...- ściszył nieco ton. -Gdzie... On... Jest?!...- Kobieta uniosła brew i położyła ręce na jego szyi przybliżając twarz do jego spoconej twarzy. -Siedzi w domu. Chcesz go odwiedzić i spytać, czemu wysłał tu mnie?- uśmiechnęła się. Kapitan przełknął ślinę i zmrużył oczy, po czym wyprostował się biorąc lekki dystans od kapłanki Umberlee. -Zaprowadź ją do kajuty- polecił jednemu z majtków. -I miej na nią oko...- polecił. Niedługo później kogut zapiał gdzieś na dachu jednego z magazynów w dokach a załoga zajęła się odcumowaniem okrętu. 26 dzień Topnienia 1372 roku rachuby dolin. Morze straconych marzeń. -Zarix! Ty głuchy zasrańcu!- mężczyzna o łysej czaszce darł się wniebogłosy, że go było nawet pod pokładem słychać. -Wołajże kapitana capie leniwy, bo tu sztorm na drodze czeka!- krzyczał, kompletnie ignorując to, jak określenie “sztorm daleko od lądu” działa na wszystkich podróżujących. Kapitan wytoczył się w samych spodniach ze swej kajuty prosto na mostek i spojrzał dociekliwie na południowy zachód, gdzie na całym horyzoncie rozciągały się czarne jak śmierć chmury. Wzburzone fale z każdą sekundą coraz mocniej uderzały w burtę, a silny wiatr sprawiał, że pokład Ujadanie Banshee skrzypiał w duecie z wichurą. -Młody! Wołaj no mi tu te paniusię, bo chyba jej Umberlee coś nam się tu rozkręca!- krzyknął do młodzieńca mającego mniej niż szesnaście lat. Chłopak zeskoczył z balustrady i chwyciwszy się liny, śmignął nad głowami kilku członków załogi i wylądował tuż przy wejściu pod pokład. -Na chuj czekacie?! Chowamy żagle!!!- zrugał obserwujących pogodę marynarzy. Mężczyźni od razu zabrali się do roboty, a chwilę później na mostku pojawiła się kapłanka. Służka bogini sztormów i fal stanęła na lekko ugiętych nogach, by zachować równowagę na kołyszącym się okręcie. Ręce trzymała rozpostarte na boki, modląc się pod nosem o łaskę i błogosławieństwo w czasie tej burzy. Przenikliwą ciszę przerywały tylko krzyki majtków i dźwięk zębatek mechanizmu składanego żagla. Fale coraz mocniej kołysały okrętem, a załoga zajęła się sprawdzaniem mocowań skrzyń i beczek do pokładu. Kapłanka bez chwili przerwy modliła się prosząc o łaskę, lecz nie zapowiadało się jakby Umberlee miała tego dnia uśmiechnąć się do swej służki. W końcu o drewniany pokład uderzyła pierwsza kropla deszczu, a po niej kolejna i miliony następnych. Niebo przecinały jaskrawe błyskawice, co teraz robiło ogromne wrażenie, kiedy niebo zaszło czarnymi chmurami. -Wiedziałem, że to zły pomysł! Przeklęci Talosyci i ich zagrywki!!!- krzyczał kapitan, najwyraźniej tracąc cierpliwość. W dziób okrętu uderzyła potężna fala przewracając kilka osób na pokładzie. Sekundę po tym gruby kapitan podszedł do kapłanki i wypchnął ją za burtę grożąc palcem. Kilku majtków pobladło. Kolejna fala, na którą wpłynęli mierzyła już dobre dziesięć metrów. 27 dzień Topnienia 1372 roku rachuby dolin. Nieznana plaża. -Ej wy tam! Ej wy tam na plaży! Żyje tam kto?!- krzyk niósł się echem, lecz szum fal zabierających ze sobą piach go zagłuszał. Był późny poranek a bezchmurne niebo nad rajem miało kolor prawdziwego błękitu. Biała plaża ciągła się na północ i południe, a dwadzieścia metrów w głąb lądu zaczynała się linia wysokiego lasu. Ponad dziką dżunglą w oddali wypiętrzały się ogromne masywy górskie, których żaden z rozbitków nie był w stanie rozpoznać. Było ich zaledwie dziewięciu spośród ponad trzech tuzinów. Nieszczęsny los chciał, że kapłanka Umberlee jakimś cudem przetrwała sztorm, a morze wyrzuciło ją na tę samą plażę, co pozostałych rozbitków. Nie wiele pamiętali. Deszcz iskier i pożar po tym jak piorun trafił w pokład. Ludzie skakali do wody uciekając z paszczy jednego żywiołu prosto w objęcia drugiego. Tymora pozwoliła jednak kilku z nich przetrwać.
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! Ostatnio edytowane przez Nefarius : 04-01-2018 o 05:00. |
29-12-2017, 13:47 | #3 |
Reputacja: 1 | Searos ocknął się rozciągnięty na piaszczystym gruncie. Zdawało mu się że jego uszu dobiegły odgłosy nawoływania. Półprzytomny podniósł się na nogi. Wciąż szumiało mu w uszach i kołysało w głowie. Za pomocą kilku wdechów przywrócił spokój zmysłów i oczyścił umysł z lęku. Rozejrzawszy się dookoła dostrzegł sylwetki pozostałych rozbitków, niektórzy pokryci piachem i leżący twarzami do ziemi sprawiali wrażenie martwych. W oddali widniała znajoma kobieca postać. Searos zaklął w duchu. Kapłanka wody nie była mu sprzymierzeńcem, wszak wyznawała bóstwo będące kompletnym przeciwieństwem Kossutha. Przejrzał pobieżnie swój ekwipunek, wszystko zdawało się być na miejscu, po czym udał się w kierunku najbliższej osoby sprawdzić czy żyje. |
29-12-2017, 20:49 | #4 |
Administrator Reputacja: 1 | Dzień przed wypłynięciem Góra z górą, powiadają... - Tajga?! Jaki ten świat jest mały... Jak miło cię widzieć - powiedział Thazar. Może nie do końca na sto procent szczerze, bowiem jego uczucia w stosunku do bardki były mieszane. Owszem, przeżyli razem kilka pasjonujących i niebezpiecznych zarazem przygód i nieraz wspierali się w potrzebie, ale Tajga bez skazy nie była i to przez nią między innymi Thazar wpadł w delikatne rączki pewnej Harfiarki i cudem jedynie uszedł z tej opresji bez szwanku. - Cóż cię sprowadza w te rejony świata? - spytał. - Co powiesz na piwo lub dwa? Dzika plaża Thazar usiadł i spojrzał na otaczający go świat, po czym natychmiast ponownie zamknął oczy, walcząc z zawrotami głowy i chęcią pozbycia się zawartości żołądka. Był mokry od stóp do głów, zmęczony, zziębnięty, a jedynym plusem było to, że znajdował się nie w morskich falach, a na jakiejś zapomnianej przez bogów plaży. Potrząsnął głową, usiłując pozbyć się oszołomienia, po czym raz jeszcze otworzył oczy, tym razem nieco ostrożniej, i raz jeszcze rozejrzał się dokoła. Sądząc z wrzasku, docierającego do jego uszu, nie tylko on uszedł z życiem z tej katastrofy. Podniósł się powoli, zastanawiając równocześnie, czy ma pecha, skoro po raz drugi w krótkim jakby nie było życiu został rozbitkiem, czy też raczej powinien mówić o szczęściu, skoro w końcu przeżył i to zniszczenie okrętu. Jak na razie przeżył, rzecz jasna. Splunął w piach, chcąc pozbyć się z ust resztek piasku, po czym ruszył sprawdzić, komu jeszcze udało się wydostać w miarę cało z morskich odmętów. Ciekaw był, czy wśród tych szczęśliwców znalazła się i Tajga. |
29-12-2017, 22:12 | #5 |
Reputacja: 1 | lacz prychnęła z wdzięcznością, zaś po pysku skapywało kilka kropel cennej wody. Napoiwszy, przynajmniej odrobinę, konia samemu pociągnął z bukłaka. Wokół rozciągała się nieprzebyta pustynia, a jedynym schronieniem był im cień rzucany przez kilka głazów znalezionych przy szlaku. Nie natrafiwszy wzrokiem na nic godnego uwagi skierował go ponownie na swą zmordowaną towarzyszkę. O mało co, a zajeździłby ją. Znów zapomniał się w swej gonitwie. Ostatnio edytowane przez Zormar : 29-12-2017 o 22:55. |
31-12-2017, 00:34 | #6 |
Reputacja: 1 | Ach, kolejna przystań! Dosłownie i w przenośni, gdyż chodziło bardziej o tę metaforyczną przystań podróży, ale przypadkiem była ona również namacalna. Radować się, czy nie? Anna na statku całe życie nie postawiła nogi ani razu, co było wyczynem niemałym dla podróżniczki i odkrywcy w jednym. |
31-12-2017, 19:22 | #7 |
Reputacja: 1 | Pustka. Ten dziwny stan umysłu spowodowany brakiem jakichkolwiek bodźców. Mrok ciemniejszy niż bezgwiezdna noc, cisza aż dudniąca w uszach, głucha, złowieszcza, niczym uderzenie obucha... i nagle dźwięk. Szum, ale nie jednostajny, narastający i słabnący niczym fale. Tak, fale. Fale spokojnie bijące o brzeg. Czyjś krzyk mącący powietrze, świergot ptaków, szum drzew. Promienie słoneczne uderzały w zieloną skórę nagich pleców. Zmysły wracały, ale pamięć jeszcze pozostawała w uśpieniu. Mukhrul znał ten stan zbyt dobrze. Wiedział, że wydarzyło się coś tragicznego, choć nie miał pojęcia co. Wiedział też, że wkrótce przypomni sobie, więc delektował się przez chwilę brakiem natrętnych myśli. Powoli odwrócił się na bok i wypluł piasek zalegający w ustach. Rękę dalej miał zaciśniętą na drzewcu mocno obitym delikatną skórą - jego łuk kompozytowy, najcenniejsza rzecz - zrobiony specjalnie dla niego, dostosowany do postury i rozmiaru ramion półorka. [media]http://thecage.wdfiles.com/local--files/weapon%3Acomposite-longbow/weapon.jpg[/media] ~ Dobrze ~ zdołał pomyśleć, gdy usłyszał kobiecy głos: - Żyjesz? Wołają nas. Jeżeli nie żyjesz, to biorę Twoje rzeczy. - Nie był w stanie zidentyfikować skąd dochodzi. Czy jest tuż nad nim? Czy może parę metrów dalej? - Spróbuj, a stracisz coś więcej niż rękę - wymamrotał przekręcając się na bok. Podniósł się na czworaka pozwalając, by mokre czarne włosy przysłoniły mu twarz, następnie podniósł się na kolana. Był na plaży. Pięknej piaszczystej plaży, a przed nim rozpościerał się widok na szumiące palmy znad których w oddali spoglądały szczyty górskie. Nie poznawał ich, choć spędził w Chult trochę czasu. Być może to perspektywa? Może oszołomienie? Wokół porozrzucane było w zasadzie wszystko - deski, beczki, liny, worki... Mukhrul wstał górując nad bardką, otrzepując się z piachu. Był wysoki, mierząc ponad dwa metry, smukły, ale bardzo umięśniony. Nie był to typ grubego potężnego wykidajły, ale bardziej gibkiego atlety. Przeczesał wolną ręką kruczo czarne włosy odsłaniając półorczą twarz. O dziwo, próżno było znaleźć tam wystające kły, czy duży kulfoniasty nos. Twarz Mokhrula była bardzo... ludzka pomijając zielonkawy kolor skóry i nieco bardziej kwadratową i wysuniętą szczękę. Skojarzył kobietę ze statku. Obijała się przez całe dwa dekadni za tą samą stawkę co on. Uśmiechnął się do niej ukazując rząd białych i nawet prostych zębów. - Cieszę się, że przeżyłaś - powiedział pojednawczo. Przypomniał sobie pierwsze spotkanie, gdy udając typowego orka droczył się z dziewczyną kalecząc język niczym stereotypowy półork. Wyraz zaskoczenia na jej twarzy, gdy okazało się, że Mokhrul jest niegłupi i dość zabawny przywołał ponownie uśmiech na wąskie wargi mężczyzny. [media]https://i.pinimg.com/564x/db/e7/a5/dbe7a5273d4e63f95bbe6e0f00668700.jpg[/media] - Zbierzmy jedzenie i sprzęt, i zobaczmy kto przeżył tę przygodę - powiedział do bardki sprawdzając czy przy boku na szerokim, skórzanym pasie nadal znajduje się zakrzywiona szabla, a z drugiej stronie pół tuzina różnych dziwnych patyków, część rzeźbionych, część "zwyczajnych", zdobionych kamieniami lub runami. Zdecydowanie wyglądały na różdżki, jednak Onaga nie wyglądał na kogoś, kto posługuje się czarami. Głos miał dość orkowy - niski basowy, z typową chrypą i na muzykalne ucho zbyt nosowy. Upewniwszy się, że niczego nie brakuje ruszył przez plażę. Zdjął całkowicie przemoczone wysokie buty z cholewami i bosymi stopami z podwiniętymi do kolan lnianymi luźnymi spodniami przechadzając się po plaży szybko skompletował ekwipunek nie chwaląc się przy tym, czy dana rzecz należała do niego, czy po prostu szabrował to co znalazł. Przechodząc obok wyrzuconego na brzeg koca zatrzymał się na chwilę. Zastanawiał się co stało się z kotem, który nie zdążył uciec z pokładu przed odpłynięciem i dziwnym trafem upatrzył sobie Mokhrula na towarzysza podróży. Czy przeżył? Zwykły dachowiec podczas sztormu? Na pełnym morzu? Z drugiej strony, to niesamowite zwierzęta i nie bez powodu mówi się, że mają dziewięć żyć. ~ Jeśli wola życia była w nim silna, jestem pewien że się jeszcze spotkamy. ~ pomyślał ruszając dalej. |
02-01-2018, 21:11 | #8 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Jasmal ocknęła się, leżąc na plecach. Całe jej ciało było obolałe, lekko kręciło jej się w głowie, do tego i miała nieco rewolucji żołądkowych. Wpatrywała się błękitne niebo, słysząc szum morza, i zastanawiała się przez dłuższą chwilę co i jak. Gdzieś niedaleko ktoś kogoś nawoływał. No tak… grzmiąca burza, zacinający deszcz, wysokie fale rzucające statkiem, a później huk, ogień, panika. Przeszły ją dreszcze. Odgarnęła pozlepiane pasma włosów z twarzy, po czym dźwignęła się na łokcie i w końcu rozejrzała. Leżała na piasku, na jakimś brzegu wyspy(?), niedaleko niej była masa szczątków “Ujadania Banshee”, porozbijane skrzynie, beczki, deski i trup. Przynajmniej jeden, leżący jeszcze w wodzie twarzą do dołu, niedbale dryfujący tuż przy brzegu. Ale byli i żywi, poruszający się po piasku, była i... dżungla. W końcu wstała, w mokrej, nieco zimnej i lepiącej się do ciała tunice(ugh!), nie zauważając nawet, iż jeden z jej sandałów zsunął się ze stopy, ale na szczęście pozostał jeszcze na jej nodze poprzez rzemienie, sięgające połowy łydki. Wyglądająca jak 7 nieszczęść zrobiła kilka kroków na dosyć miękkich nogach, w kierunku pierwszej żywej osoby najbliżej niej. - Ktoś wie… gdzie... - Wychrypiała wyjątkowo cicho, zdając sobie sprawę, iż ma nieco piasku między zębami. Odwróciła się więc szybko tyłem, po czym zaczęła nieudolnie pluć i pluć, by się go pozbyć. W końcu, gdy Calishytka skończyła tą czynność, miała zamiar ponownie zagadać do kogokolwiek z rozbitków, gdy zauważyła półorka paradującego z jej plecakiem. - Halo! Rif! To moje! - Zawołała do niego, machając ręką, by zwrócić na siebie uwagę. *** Język Alzhedo, główny w Calimshan: Rif - Obcy
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
02-01-2018, 23:16 | #9 |
Reputacja: 1 | pisany razem z Buką - Halo! Rif! To moje! - Zawołała do niego, machając ręką, by zwrócić na siebie uwagę. Półork spojrzał zdziwiony w kierunku dobiegającego głosu. Dostrzegł smukłą kobietę w czerwonych mokrych szatach opinających jej ciało. Wyglądała dość atrakcyjnie, choć podejrzewał że na bezludnej wyspie jej ranking szybko poszybuje w górę. Póki co zdobył się na najgłupszą minę jaką znał zatrzymując wzrok tu i ówdzie, po czym odwrócił się sprawdzając do kogo mogła kierować słowa. Za nim nie było nikogo, spojrzał więc na rozmówczynie jak nakazuje obyczaj konwersacji i powiedział całkowicie poważnie: - Twój? Nie - pokiwał przecząco głową wpatrując się uważnie w dziewczynę. - Ja być swój - dotknął ręką swojej piersi jakby na migi tłumaczył co przed chwilą powiedział. Dziewczyna zwolniła kroku na słowa półorka, aż w końcu zatrzymała się o jakieś 2 metry przed nim. Spojrzała w jego twarz, po czym ponownie na plecak. - Plecak. Jest. Mój - Powiedziała, wskazując palcem przedmiot, a następnie owym palcem na siebie, nieco przy tym odrobinkę ukazując ząbki. - Aaa. Pleack - pokiwał ze zrozumieniem zdejmując go z pleców. Spojrzał na niego po czym odwrócił do góry nogami wysypując zawartość na piasek. - Ja dać plecak - powiedział uśmiechając się szelmowsko i wcale nie głupio. W ręku przed sobą trzymał pusty plecak który podał dziewczynie. Całkiem dyskretnie wyciągnął nogę do przodu zagarniając rozsypaną zawartość do siebie. Dobrze, że jego orcza fizjologia pozwalała na durny uśmiech, nie musiał się powstrzymywać przed śmianiem. - Ahhhh! - Zacisnęła piąstkę w jego stronę, grożąc za to co zrobił - Tamra-mujah, plecak, i to co w plecaku moje! Nie widać?? - I wskazała palcem, wśród rzeczy leżących na piasku… swoją bieliznę. Po wyjątkowo krótkiej chwili oblała się rumieńcem. Półork przyglądał się jej zakłopotaniu zastanawiając się co dalej? Zachowywał się jak dupek i nie ulega wątpliwości, że oberwie mu się za to. Kobieta może albo się uśmiać, albo chować urazę przez wieki. Postanowił jednak kontynuować jeszcze przez chwilę tę zabawę. - To moje… chustki - odpowiedział bezczelnie, ale zrobił pół kroku w tył wychodząc poza zasięg małej piąstki. Spojrzał z góry na dziewczynę, na bieliznę, z powrotem na dziewczynę - Dziurawe chustki. Chustki Mokhrula - dodał wskazując na bieliznę, a potem na siebie. Dziewczyna przejechała obiema swymi dłońmi po twarzy, w geście rezygnacji. Głęboko odetchnęła, znów odgarnęła niesforny kosmyk mokrych włosów z twarzy. - Oddasz mi proszę mój plecak i moje rzeczy? - Wycedziła przez ząbki, siląc się jednak na uśmiech. - Hmfp - Mokhrul splótłby ręce na piersi, ale nadal trzymał w ręku pusty plecak. Skrzywił się nieco i po chwili wyciągnął rękę z plecakiem do dziewczyny. - Mokhrul i tak nie chciał dziurawych chustek - Odsunął się od rzeczy pozwalając je zabrać. Splótł ręce na piersiach udając obrażonego, jednak nie spuszczał jednak wzroku z dziewczyny, dopóki nie pozbiera wszystkiego. - Dziękuję - Powiedziała nieznajoma, po czym nieco ociężale opadła na kolana i zaczęła zbierać wszystko na powrót do plecaka, coś tam jeszcze po cichutku złorzecząc pod nosem. - Idziemy, tam wołają - wskazał w kierunku pozostałych gdy już skończyła. - Zwiesz się Mokhrul? Ja Jasmal… tak, tak, no zaraz idę... - Uniosła nieco głowę w górę. - Ja Mokhrul - powtórzył wyciągając rękę. Tym razem uśmiechał się serdecznie. Pomógł dziewczynie wstać i ruszyli w kierunku reszty. Jasmal puściła jego rękę gdy tylko się podniosła, jakby zielona dłoń parzyła, jednak Onaga uśmiechnął się do siebie wystawiając twarz do słońca. ------ *Tamra-mujah - chciwy intruz Ostatnio edytowane przez psionik : 02-01-2018 o 23:24. Powód: lietrówki, składnia i inne korekty |
03-01-2018, 11:14 | #10 |
Reputacja: 1 | Doświadczenia Tajgi z morzem były dość sporadyczne i na pewno nie tak przewlekłe jak ta podróż. Gdy przestała już rzygać jak kot zaczęła nudzić się jak mops, co nie wpływało dobrze na jej i tak trudny charakter. Trzeba było jednak przyznać, że bardzo się starała nikogo nie zabić. Zresztą z kontaktami z mężczyznami nie miała problemu; w końcu któż by jej się oparł? W nadętej calishytce wyczuła konkurencję co sprawiło, że była dla niej słodka jak miód. Anna z kolei konkurencji nie stanowiła; może w grze, a może nie, ale śpiew? Śmiech na sali. Tajga miała nawet zamiar dołączyć, ale żołądek przy mocniejszym kontakcie z przeponą zbuntował się ponownie. - Marsemberska zatoka bardziej mi służyła - mruknęła z niesmakiem, wachlując się chustką by odzyskać zdrowe kolory. Spojrzała na Thazara, który wyraźnie trzymał lekki dystans. Tajga po raz kolejny zrobiła rachunek sumienia i uznała, że w niczym nie podpadła mrukliwemu czarodziejowi. Co prawda na brzegu musiała się chwilkę zastanowić skąd go zna nim z wylewną radością rzuciła mu się na szyje, ale i tam przegląd grzechów i grzeszków wypadł zadowalająco. Może nadal się boczył o podział drużyny i wyprawę do Podmroku, która finalnie nie skończyła się najlepiej? W końcu mieli Bardzo Ważną Misję… A może po prostu był z tych kochających inaczej? Dziewczyna wzruszyła ramionami; nie żeby miała coś przeciwko, choć utrudniało to nawiązywanie bliższych znajomości. Cóż, tutaj stosunki z magiem miała całkiem poprawne, przynajmniej na razie, a to więcej niż mogła powiedzieć o wielu innych osobach. Kapłankę Umberlee traktowała z ostrożnym szacunkiem. Tajga nie była wybredna i nie żywiła uprzedzeń w stosunku do żadnego bóstwa. Jeśli ktoś silniejszy od ciebie trzyma ci nad głową na prawdę duży młotek to lepiej go do siebie nie zrażać. Zwłaszcza jeśli ma wredny charakter i wybitnie krótki temperament. A tymi cechami charakteryzowali się zwykle źli bogowie. Nie minęło wiele dni nim okazało się jak bardzo prawdziwe są poglądy Tajgi. Statek się rozbił. Kapłanka ocalała, a kapitan nie. Czy potrzeba było lepszego dowodu z kim należy trzymać? Tajga z trudem zebrała się z piasku i podeszła do wody by przepłukać twarz i ręce. Rozejrzała się wokoło. Po plaży kręciło się całkiem sporo osób, choć nieporównywalnie mniej niż liczba ludzi i nieludzi, którzy zaokrętowali się w Calimporcie. Wśród nich był również Thazar, co bardka przyjęła z pomrukiem zadowolenia. Lepiej mieć wśród rozbitków kogoś względnie zaufanego niż nie mieć. Dziewczyna nie miała pojęcia gdzie się znajdowali, czy była to wyspa, czy sztorm zagnał ich w okolice Mezro, od którego nie byli już przecież daleko. Choć tak na dobrą sprawę nie wiedziała czy pięć dni morskiej podróży to daleko czy blisko. Cóż, takie rozważania i tak się teraz na nic nie przydadzą. Ruszyła szukać swoich rzeczy słysząc, że inni robią to samo i ignorując teatralnie umierającą Annę. Rzeczy swoich oraz nieswoich. Co znalazła zrzucała na jedną kupę, chwilowo nie chcąc wchodzić w konflikt z resztą rozbitków o znaleziska - bogowie jedni wiedzieli ile potrwa jeszcze ich wspólna podróż. Zresztą teraz ważniejsze niż łupy była broń i jedzenie - złotem nie napełni brzucha i choć zieleń drzew świadczyła o tym, że jest tutaj słodka woda, to Tajga nie miała zamiaru żywić się korzonkami. Może w paczkach czy beczkach będzie coś, co nie przesiąkło morską wodą. Ostatnio edytowane przez Sayane : 03-01-2018 o 11:17. |
| |