Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-01-2023, 22:55   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[Pathfinder 2e] Miraże na pustyni (18+)






Absalom
21 Desnus 4707 AR


Ekspedycji pod wodzą profesora Wilgrima nie żałowano funduszy. O ile stawka cytowana jeszcze na ogłoszeniu za daleko nie odbiegała od przyjętych w Stolicy Świata płac minimalnych, tak prędko stało się jasne że łączona inwestycja Pionierów, archeologów i qadirańskiej możnej ostała się powszechnej w Absalomie filozofii biznesowej “tanim kosztem”. Fakt ten stał się miłą niespodzianką - Riona Bruin, rudowłosa magister inżynierii i ich pracodawczyni wyglądająca ciut za młodo na magistra czegokolwiek (ale któż by tam wiedział z półelfami), widać nie uznała za stosowne poinformować ich szczegółowo o każdym kroku podróży, oznajmiając jedynie iż mieli się stawić w Wielkiej Loży o dziesiątym dzwonie.

Licząca niecały tuzin grupa - w większości składająca się z młodych studentów żądnych wrażeń lub pracowników Stowarzyszenia Archeologów z niższych szczebli żądnych prędkiego awansu poprzez wykazanie się w terenie - mogła poszczycić się pełnym profesjonalizmem i punktualnością w wykonywaniu tegoż polecenia, w przeciwieństwie do magister Bruin. Półelfka zjawiła się dopiero grubo po dziesiątym dzwonie, ale ciężko było winić ją za opieszałość, gdy w skromnej komnatce do której skierowano ich przy wejściu zjawiła się w towarzystwie ponurego czarodzieja w szatach sygnowanych insygniami Arkanamirium. Wtedy właśnie jasnym stał się fakt, że ekspedycja miała nie lada fundusz na podorędziu.

Rozżarzony, owalny portal zalewający pomieszczenie mdłym, fioletowo-niebieskim światłem, tylko wzmógł tą myśl.

Przestępując przez świetlisty owal w jednej chwili przenieśli się z chłodnej komnaty Wielkiej Loży wprost w duszny gorąc qadirańskiego lata. Punktem wyjścia okazał się obszerny dziedziniec na bazie okręgu, ze skomplikowaną mozaiką pod stopami będącą artystyczną interpretacją tradycyjnych szkół magii i kłującym w oczy zielenią baldachimem nad głowami. Czarodziej w szacie ze zwiewnego materiału czekał tam na nich, z uprzejmym uśmiechem na ustach i rękoma splecionymi za plecami w boleśnie urzędniczej pozie.

Witamy w Qadirze.


"Zefir"
21 Desnus - 16 Sarenith 4707 AR


Qadirańską stolicę zostawili daleko w tyle, nie zabawiając weń choćby na moment. Gdyby nie tradycja nakazująca złożenie hołdu satrapie i podarowanie podzięki za gościnność, wizyta w Katheerze wcale nie miałaby miejsca - a przynajmniej tak oznajmiła im Riona. Pobyt w stolicy ciężko było uznać za przyjemny, jaką miarą by nie mierzyć, gdy spędzony został na staniu w wijącej się kolejce do Morskiego Pałacu, gdzie tradycji miała stać się zadość przed obliczem jednego z armii biurokratów reprezentującego satrapę. Przez długie godziny oczekiwania na tenże moment, “tradycja” zaczynała brzmieć podejrzanie eufemistycznie, do tego stopnia że słowo “myto” nasuwało się na myśl. Zwłaszcza że złoto było nie tylko akceptowalnym podarkiem, a wręcz preferowanym.

Tłumy wcale nie zelżały, gdy oddalili się w końcu od Pałacu. Wręcz przeciwnie, zdawały się gęstnieć jeszcze bardziej, przybierając na ilości, gęstości i przede wszystkim głośności. Przedarcie się przez tłoczne ulice portu było wyzwaniem samym w sobie i teoretycznie krótka odległość uległa zakrzywieniu czasoprzestrzeni, zżerając kolejne połacie światła dziennego. Gdy w końcu wstąpili na pokład “Zefira”, imponującej karaweli o błękitnych żaglach, z wielu gardeł wydarły się dobrze słyszalne westchnienia ulgi.

“Zefir” miał stać się ich domem z dala od domu na niemalże najbliższy miesiąc i całe szczęście szczodrość sponsorów i benefaktorów nie skończyła się tylko na magicznym transporcie przez Morze Środkowe. Okręt okazał się być całkiem zadbany (jak na żeglarskie standardy oczywiście) i posiadał nawet proste - ciasne, bo ciasne, miejsce było ograniczone - kajuty, w których ulokowano ich dwójkami. Załoga w dużej mierze pozostawiała pasażerów samym sobie, bez wątpienia na rozkaz kapitan Rany - siwiejącej już kobiety o hebanowej skórze, poprzecinanej srebrzystą siatką starych blizn.

Wbrew pierwszemu wrażeniu jednak, żegluga zaczęła się dłużyć i wychodzić bokiem nader prędko. Jedynym urozmaiceniem długiego rejsu były tylko krótkie postoje w portowych miasteczkach w celu uzupełnienia zapasów, które pozwalały rozprostować nogi na stałym gruncie na parę godzin oraz odpocząć od leniwie przesuwającego się, egzotycznie statycznego krajobrazu za sterburtą i niebieskiej tafli Oceanu Obarańskiego od czasu do czasu okraszonego plamami okrętów za bakburtą.

Sedeq było ostatnim przystankiem przed ostatnim, końcowym punktem morskiej żeglugi. Przystankiem, który wywarł największe wrażenie na Rionie - bynajmniej pozytywne. Tak jak uśmiech półelfki przygasał przez trzy tygodnie, ilekroć jej spojrzenie osiadło na wypalonym znaku na szyjach załogi, znaczącym ich jako byłych niewolników, tak dobijając do portu słynącego z niewolników w tej części Golarionu, twarz rudowłosej wygięła się w otwartym wyrazie odrazy. Postój w Sedeq Riona spędziła pod pokładem.

Port w Zarqawie był punktem podróży, w którym pożegnali się z “Zefirem” i przesiedli na rzeczne barki, mające ponieść ich w górę rzeki Meraz, zapewnione przez Błękitne Konsorcjum - jedną z wielu kupieckich organizacji Qadiry. Ten rejs był o wiele krótszy i o wiele bardziej urozmaicony. Osady, farmy i plantacje zdobiły oba brzegi rzeki, wyrosłe nad kanałami irygacyjnymi; co i rusz dostrzec mogli kolorowe karawany przesuwające się szlakiem i wiele z mijanych barek było wyładowane po brzegi towarami. Rzeka tętniła życiem, wytyczając jedną z mniej popularnych odnóg Złotego Szlaku i leniwy rejs był doskonałą okazją do ponownego nawyknięcia do cywilizacji po długich tygodniach na morzu.

I wreszcie, po blisko miesiącu od opuszczenia Katheeru, białe-piaskowe mury Sakhrabayi zaczęły majaczyć na horyzoncie.


Sakhrabaya
16 Sarenith 4707 AR


Przytulony do miejskich murów dom gościnny Mahmeda pozostawał na tyle daleko od głównych arterii i bazaru, że pozwalał na spędzenie popołudnia we względnej ciszy i spokoju, delektując się letnim ciepłem oraz przekąskami uzupełnianymi co jakiś czas przez służki. Dziedziniec zajazdu rozbrzmiewał jedynie szmerem rozmów nielicznych gości, którzy zdecydowali się spędzić dzień na lenistwie pod kalejdoskopowymi baldachimami i krzątaniem pracowników, nadal zajętych sprzątaniem budynku po burzy piaskowej, jaka opadła na Sakhrabayę wczesnym porankiem.

Narastająca częstotliwość, z jaką te dziwne anomalie zaczynały uderzać w miasto zaczynała budzić niepokój wśród mieszkańców i wtłaczać napięcie w rutynę dnia codziennego. Fenomen, z początku ograniczony tylko do północnych rubieży Świszczących Nizin łączących Qadirę z sercem Imperium, zdawał się stopniowo rozrastać z każdym tygodniem, jeśli wierzyć wieściom i plotkom niesionym przez kupców i koczownicze grupy. Nagłe burze piaskowe opadały nawet na miejsca dalekie od rozległych pustyń, w pogardzie mając prawa natury. Co gorsza, nikt nie był w stanie odnaleźć przyczyny tych zajść.

Świteź nie dziwił się więc, że atmosfera w domu gościnnym - mimo przyjemnej pogody - pozostawała ponura, a miny gości kwaśne. Po porannej burzy kolejna garść niewolników zniknęła jak kamień w wodę i odnaleziono trzy zasztyletowane ciała; humory miało prawo nie dopisywać. Aczkolwiek towarzysz elfa, Rayyan - ciemnoskóry półorczy najemnik z Wolnej Kompanii, najętej przez Semiramis dwa tygodnie temu - zdawał się nie przejmować porannymi zajściami, w najlepsze zajęty lekturą, wertując kolejne strony książki z wyrazem zaabsorbowania fikcją jasno wymalowanym na twarzy.

Długo jeszcze każą na siebie czekać? — Zagaił Świteź.

Rayyan w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. Elf westchnął, biorąc kolejny łyk słodkiego napitku przyprawionego cynamonem.

Wedle polecenia Jej Promienności, duet miał dołączyć do ekspedycji profesora Wilgrima w górach i najwyraźniej to zadanie obejmowało również niańczenie nowych członków wyprawy. Przynajmniej Rahat, nadworny eunuch i prawa ręka Semiramis, łaskawie nakazał im czekać w domu gościnnym, zamiast ciągnąć ich ze sobą do portu.

Odpowiedź na pytanie elfa nadeszła parę chwil później, wraz ze znajomą sylwetką otwierającą żelazną bramę.

Koniec twych męczarni, przyjacielu — sarknął półork dobrodusznie, chowając książkę i wstając ze swojego miejsca.


Porty rzeczne, jak się okazało, nie różniły się za wiele od swoich morskich kuzynów - skrzypienie drewna, szum wody, krzyki i przekleństwa dokerów, krzątanina, rumor, hałas i, jakżeby inaczej, przenikający wszystko zapach ryb w standardowych wariantach (świeża, nieświeża, smażona).

Tabun niewolników ze złotymi bransoletami stylizowanymi na łańcuchy na prawych nadgarstkach wdarł się na pokłady barek z opuszczonymi głowami jeszcze zanim na dobre przywiązano je do pomostu, wyręczając wszystkich z niesienia własnych bagaży i tobołków. Pomosty skrzypnęły przeciągle pod stopami, gdy grupa stanęła na stałym gruncie i ruszyła w stronę przylegającego do drewnianych konstrukcji placyku, odciętego od zgiełku i tłumów przez kordon strażników w napierśnikach nałożonych na sauby w kolorze głębokiego szmaragdu - rodowego koloru Semiramis.

Mężczyzna, który czekał tam na nich, bez wątpienia był nie lada personą w Sakhrabayi. Bogata tunika wyszywana złotą nicią skrojona była wedle najnowszej qadirańskiej mody, odsłaniając więcej owłosionego torsu aniżeli zasłaniała, tym samym akcentując tylko jeszcze mocniej łańcuch na szyi wysadzany szmaragdami - Lara i Deirlial prędko rozpoznali weń symbol urzędu nadwornego doradcy. Dostojnik przywitał ich z szerokim uśmiechem, który nie sięgał zielonych oczu, i oszczędnym kiwnięciem głowy, przemawiając po taldańsku.

As-salamu alaykum, przyjaciele. W imieniu Jej Promienności Semiramis Kishar Ismat pragnę powitać was w Sakhrabayi — urzędniczo-fałszywa uprzejmość dźwięczała w jego głosie. Podobnie jak nuty akcentu z jeszcze bardziej egzotycznych stron. — Jam jest Rahat, wierny sługa Jej Promienności. Panno Bruin, rad jestem z naszego ponownego spotkania. Mam nadzieję, że podróż minęła bezproblemowo?

Spokojna i nużąca — odparła półelfka lekkim tonem. — Mości Rahacie, jeśli mogę, chciałabym przedstawić panu moich towarzyszy. Lara Quartermain, Deirlial Ulondi, Thurgrun, Rocco Allayne, Frederic...

Rahat cierpliwie trwał w miejscu, zaszczycając każdą z osób spojrzeniem gdy padło jej imię. Uśmiech nie drgnął choćby o cal i gdyby nie obracany na palcu pierścień, mógłby uchodzić za statuę.

Jej Promienność — dostojnik odezwał się, gdy Riona zamilkła — w swojej nieskończonej łasce zapewniła państwu kwatery w domu gościnnym Mahmeda na dzisiejszą noc. Proszę za mną.

Spacer do zajazdu nie trwał długo, głównie dzięki strażnikom którzy przybrali ochronną formację wokół grupy i torowali drogę. Wąskie uliczki wiły się wzdłuż i wszerz wzgórza na którym zbudowana była Sakhrabaya niczym chaotyczny labirynt - to skręcając esowo-floresowo, to odbijając pod ostrymi kątami, to znowuż przechodząc krzykliwie w kolorowe place. Miejscowi zerkali na nich ciekawie od czasu do czasu, otwarcie i bezczelnie wskazując ich palcami i szepcząc między sobą. Cóż, co kraj, to obyczaj i na qadirańskiej prowincji to Avistańczycy byli egzotyczni.

Dom gościnny Mahmeda okazał się być sporej wielkości budynkiem z piaskowca, zbudowanym na kształt litery “U”, wciśniętym pod zachodnią część murów miejskich. Balkon rozciągał się wzdłuż wewnętrznych ścian przylegających do obszernego dziedzińca, skrytego przed słońcem przez kalejdoskopowy miks baldachimów rozwieszonych od balustrady do balustrady. Pod materiałem, w cienistej kryjówce, rozsiane były proste stoliki i krzesła, pufy, poduchy i nawet parę kanap, teraz w większości pustych.

Metalowa brama strzegąca dostępu do domu jęknęła, gdy duet strażników chwycił za nią, by wpuścić procesję do środka. Dwójka mężczyzn powstała ze swoich miejsc na widok Rahata i ruszyła w ich stronę, podczas gdy dostojnik odczekał, aż wszyscy wtłoczą się na dziedziniec, zanim przemówił.

Panno Bruin, wedle ustaleń, Jej Promienność uznała za stosowne przydzielić do ekspedycji własnych specjalistów. Mości Rayyan i mości Świteź — Rahat wskazał odpowiednio na półorka i elfa — dołączą do państwa na życzenie Jej Promienności.

Oczywiście — Riona odparła zwięźle.

Mości Mahmed, gospodarz tegoż przybytku jest na państwa usługi.

Rahat zerknął przez ramię w kierunku odległego kąta tarasu, gdzie korpulentny właściciel czekał na koniec ich rozmowy w asyście służących.

Jej Promienność postanowiła również zaszczycić państwa audiencją o zachodzie słońca. Panno Bruin, sprawy dotyczące ekspedycji będziemy mogli przedyskutować po rzeczonej audiencji wraz z mości Mukhatą.

Doskonale.

Niech Wieczny Płomień trzyma was w swej opiece.

Rahat opuścił dom gościnny z oszczędnym ukłonem.

Świątynne dzwony zaczęły wybijać czternastą godzinę.





____________________________________


Miłej zabawy, szczęścia przy rzutach i weny przy pisaniu, moi drodzy. Proszę Was również o dołączenie pięciu rzutów k20 do Waszych postów.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 28-01-2023 o 15:16.
Aro jest offline  
Stary 23-01-2023, 12:34   #2
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Cytat:
Drogi Vinraelu,

Liczę, że list ten znajdzie cię w dobrym zdrowiu. Podróż do Sakhrabayi minęła bez utrudnień. Profesor Wilgrim doszedł do słusznego wniosku, iż inwestycja nie tylko w specjalistów, ale i dobre warunki ich pracy, czy w tym przypadku podróży, będzie kluczem do udanej ekspedycji. Poziom ten jest z pewnością lepszy niż moim ostatnim razem - oszczędność tego pokolenia nie wydaje się być tak krótkowzroczna jak jego poprzedników.
Daje mi to spore nadzieje w stosunku do wyprawy, ale nie powinienem pozwalać, by ekscytacja wzięła nade mną górę. Zdam Ci relację, gdy już dotrzemy do badanych terenów. Wiem, że to twój pierwszy raz na własną rękę, ale jestem pewien, że świetnie sobie poradzisz. Masz odpowiednie wyczucie, jesteś błyskotliwy, a w razie wątpliwości możesz posiłkować się gotowymi materiałami - wszak historia lubi się powtarzać, a ludzie są zaskakująco powtarzalni.
Pamiętaj, Irori wspiera tych, którzy sami szukają wiedzy.

Twój ojciec

PS: Zwróć uwagę na tego maga z Kaer Maga, Umbrę. Jego wiedza na temat Numeriańskich artefaktów, chociaż niekompletna, jest interesująca - te dziwa mogą mieć znaczenie w przyszłości.
Elf odłożył pióro, posypał papier drobnym piaskiem i dmuchnął delikatnie. Właściciel barki obiecał pokierować list w stronę Absalomu, ale zanim dotrze do adresata, ich wyprawa może mieć się już ku końcowi. Deirlialowi jednak się nie śpieszyło, jak zawsze. Podróż do Quadiru i Osirionu trwała znacznie szybciej, niż wcześniej zakładał. Podróż statkiem, jak i poprzednim razem, zdecydowanie nie przypadła mu do gustu - znacznie lepiej czuł się mając pod nogami stabilne podłoże, dlatego też większość rejsów spędzał w swojej kajucie, oddając się lekturze. Próbował też pracować nad swoimi dekoktami, ale zrezygnował po pierwszej większej fali i zalaniu swojego posłania miksturą pobudzającą: kolejne dwie nieprzespane noce żałował tego pomysłu.

Wykorzystywał każdą okazję do zejścia na suchy ląd i obserwowania życia w portowych miastach. Często przysiadał na murku z notatnikiem w dłoni i dobrych kilka godzin rejestrował to, co działo się wokół, jak badacz pochylający się nad wspaniałym dziełem sztuki. Nie interesowało go rozmawianie z mieszkańcami, wolnymi czy nie, a sama obserwacja, bez żadnej ingerencji.

***

Deirlial uśmiechnął się, widząc jak niewolni zajmują się jego bagażem. Miał go sporo, a targanie całości w tym upale nie należało do przyjemnych zajęć. Dopilnował, że nie zapomnieli o niczym, po czym z ulgą zszedł po pomoście na suchy ląd. Nie wyróżniał się specjalnie na tle innych uczestników ekspedycji - dość wysoki, jak to elf, i szczupły, także jak to elf. Wydawał się wręcz delikatny, a chude dłonie, z wżartymi plamami inkaustu oraz alchemikaliów trafnie identyfikowały go jako uczonego. Jego ubiór wyglądał jak eklektyczna mieszanka stroju podróżnego i szat właściwych dla tego klimatu - luźne spodnie i przewiewna koszula z narzuconą nań kamizelką o dziesiątkach kieszeni, a także kapelusz połączony z chustą do ochrony przed słońcem. Na plecach zawieszony miał łuk z małym kołczanem, u pasa krótką szabelkę bez żadnych zdobień, a przez ramię przewiesił torbę, z którą nie zamierzał się rozstawać. Jednak tym, co mogło wyróżniać Deirliala, była jego twarz - a dokładniej zmarszczki, siateczką oplatające jego granatowe elfie oczy, osadzające się wokół nosa i wąskich ust, na których gościł zwykle delikatny uśmiech. Zmarszczki u przedstawiciela tej rasy były czymś nieczęsto widywanym, oznaczały że ich właściciel ma już za sobą niejedno stulecie.

Gdy został przedstawiony nadwornemu doradcy skłonił się uprzejmie i przemówił w płynnym keliskim.
- Wa ‘alaikum as-salaam, szlachetny Rahacie

Spacer przez miasto zupełnie pochłonął elfa, rozglądającego się z uwagą. Próbował jednocześnie zapamiętywać układ, czy raczej szaloną plątaninę ulic, podziwiać przejawy quadirańskiej kultury i nie potykać się o ludzi, zwierzęta i własne nogi. Z zamyślenia otrząsnął się dopiero na miejscu, gdy urzędnik przedstawił im przydzielonych przez Jej Promienność szpi… specjalistów. Deirlial uśmiechnął się do nich uprzejmie, mając w duchu nadzieję, że ograniczą się jedynie do zdawania raportów, bez dokładniejszych inwestygacji. Zaproszenie na audiencje było z kolei zaskakujące - nie spodziewał się że tutejsza władczyni jest aż tak zainteresowana ich ekspedycją.
- Spotkanie z panią tego miejsca może być interesujące - stwierdził, gdy Rahat opuścił już dom gościnny - Dobre wrażenie może być kluczowe dla powodzenia wyprawy. Ale do audiencji mamy jeszcze nieco czasu - czy ktoś ma ochotę na krótki spacer? W tym czasie nasz szlachetny gospodarz - skinął uprzejmie Ahmedowi - Mógłby przygotować dla nas jakąś strawę i napitki -
Moje rzuty:
7, 6, 3, 20, 11

 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 23-01-2023 o 21:29.
Sindarin jest offline  
Stary 23-01-2023, 21:51   #3
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Cynamon

Sakhrabaya 16 Sarenith 4707 AR; dom gościnny Mahmeda

Słońce uwolniło się od pojedynczej chmurki i na powrót wtargnęło do izby, światło odbiło się od jasnych kart księgi zmuszając półorka do zmrużenia oczu. Elf pociągną z czarki ostatni łyk z trwogą kontentując, że cynamon mu smakował. Normalnie go nie cierpiał, niemniej od pewnego czasu zawsze kiedy zdarzało się coś gwałtownego w jego otoczeniu cynamon wydawał mu się ambrozją. Rozważał w myślach, czy może dzisiejsza burza wywołała anomalię, podobnie jak niedawno oskarżenie o uwiedzenie żony urzędnika na dworze Semiramis. Wtedy też zajadał się z cynamonkami ważąc jakie dowody ma Jahim. Na szczęście nie miał żadnych, Świteź pielęgnował tajemnice romansów na dworze, mając na uwadze zazdrość miejscowych mężów o swe żony. Nietypowa chęć przychodziła zawsze po fakcie, jak fatum na miejsca, które opuszczał. Ciągnąca się zaraza melancholii i depresji. Wpierw zachwyt, entuzjazm, wigor i genializm w sercach i głowach tych, których darował swą sztuką, by po odejściu pozostawić ziejącą nicością dziurę.
Czy miejscowa Pani położy kres owej strasznej legendzie? - rozważał w myślach.

Z zamyślenia wyrwał go Rayyan. Czytający księgi wojownik wciąż zaskakiwał elfa, co czyniło z niego świetnego kompana. Zupełnie różni, a dogadujący się niemal bez słów. Półork był konkretny, prostolinijny i szczery. Zawsze do przodu i zawsze otwarty, Świteź nico w tyle, czekał na swą kolej, jak posyłający wpierw herolda rycerz.

Marszcząc chudy długi nos Elf spojrzał w okienko i miarkując kto wjeżdża skinął głową na większego towarzysza, wypychając go do przodu. Zeszli na dziedziniec powitać przybyszów, bard nie mógł się zdecydować jak powinien się zaprezentować: Przyjacielsko, czy z dystansem? Tyle dobrego, że odwiedził wcześniej balwierza Darstima. Wyczesał krucze włosy, podgolił po bokach, paznokcie umalował w bardzo głęboką zieleń. Kamizelki w kolorze paznokci nie musiał poprawiać leżała idealnie na jego szczupłej sylwetce. Blade, chude, wyrzeźbione od gry na instrumencie ramiona pozostawały odsłonięte. Stroju dopełniały szerokie czarne szarawary i miękkie wygodne mokasyny ubrane na gołe stopy.

Zajmując swym zwyczajem miejsce za plecami górującego sylwetką wojownika, ściągną twarz w maskę powściągliwej przyjaźni. Lustrował przybyszów, zatrzymując chcąc nie chcąc wzrok na kobiecie.

Tymczasem Rayyan już w konfidencji, uściskach ramion, jakby witał niewidzianych od tygodnia znajomych.

- Pokoje gotowe, na rożnie opala się baran, mamy też gotową balię z wodą. Rayyan jestem. A o to wszystko zadbał ten pan. - wskazał elfa, przesuwając się uprzejmie w lewo. - Świteź. Piknie gra na mandolinie, a jak śpiewa to babkom kolana miękną - uśmiechnął się nieco rubasznie.
- To lutnia przyjacielu - to miano, którym mimo krótkiej znajomości się nazywali było bardowi bardzo miłe - To prawda - postąpił krok do przodu, starannie studiując postawę - co mówi Rayyan. O baranie i bali ma się rozumieć. Myśleliśmy, że będziecie chcieli najpierw się odświeżyć i przekąsić coś bez kołysania. Kąpielowe i rzezacz hebaba czekają. Starczy i czasu na spacer. Teraz straszny skwar, wkrótce zelżeje - Świteź zatopił wyższego od siebie elfa w bezdennej studni czarnych oczu podkreślonych dyskretnym makijażem. - Mówisz o Semiramis Kishar Ismat, jej promienności - dodał - mieliśmy ten honor, to doprawdy niekwestionowana przyjemność.

Powrócił dwór i przepych. Ostrożność na krawędzi brzytwy. Szeptane po kątach spiski, od dworzan po służbę, intrygi, szantaże. Przez czuły słuch słyszał więcej niż chciał. Wchodził w to. Jego największą powierniczką nie był nikt inny jak sama Pani. W końcu się go pozbywała wyzywając los. Kochał ją jak siostrę, ale dawno już nauczył się radzić z odrzuceniem. A daleko, daleko na wschodzie i tak czekali seniorzy wielcy i więksi.

Tymczasem przeniósł spojrzenie na pozostałych przybyszów, głodny ich osób.

20/14/10/14/15

 

Ostatnio edytowane przez Nanatar : 23-01-2023 o 22:41. Powód: Powtórzenie słowa w zdaniu.
Nanatar jest offline  
Stary 26-01-2023, 23:40   #4
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Krople wiosennego dżdżu tłukły niestrudzenie w stare zdobne okna ze szczeblinami, wybijając na ich gładkiej powierzchni miarową melodię. Przy akompaniamencie tej naturalnej kompozycji blady księżycowy blask korzystając z przychylności rozsuniętych zasłon, spływał wprost z roniącego łzy nieba i wykazując się podobną kroplom deszczu upartością, próbował dostać się przez zanieczyszczone kwatery do wnętrza skrywanego przez nie gabinetu. Odgrodzone przez ponad cal szkła pomieszczenie wydawało się całkiem okazałe, światło przygasającej olejowej lampy posadzonej na rzeźbionym biurku z cheliaxkiego orzecha ledwie muskało jego najdalsze zakamarki. Pierwszą rzucającą się w oczy rzeczą były wszechobecne ślady zaniedbania, wszystkie zgromadzone pośród jego ścian meble i eksponaty oprószone były popielatym kurzem, a górne kąty pokrywały zwoje pajęczyn. Jakby dla podkreślenia tego wszystkiego wewnątrz zalegało ciężkie, zastałe powietrze. Zarazem tańczący płomień gorejącej lampy odsłaniał jego imponujący wystrój, godny najwspanialszych muzeów. Albowiem prócz pięknie wykończonych, acz nieco zaniedbanych biblioteczek, konsol, żardinier i kabinetów, a także wytwornego kominka i eleganckiego biurka, wnętrze wypełnione było dziesiątkami archeologicznych skarbów. Składały się na nie umieszczone w oszklonych gablotach, powieszone na ścianach albo wystawione na stojakach najprzeróżniejsze eksponaty pochodzące z tak zapomnianych miejsc, jak starożytny Azlant i Osirion, Imperium Jistka czy Shory, Liga Tekritanińska, Thasillon, a także Stary Koloran. Przebywająca wewnątrz młoda kobieta zdawała się jakby niepomna tych wszystkich świadectw dawno utraconych cywilizacji, głęboko skupiona na zupełnie czym innym. Zasiadając przy biurku z orzecha, pochylała się nad jakimś starym dziennikiem i korzystając z blasku lampy, z zapałem wertowała jego stronice. Niedaleko jej lewej ręki, zaraz obok rodzinnego obrazka przedstawiającego eleganckich rodziców z jasnoblond córką i palącej się lampy, spoczywał też jakiś wystrzępiony pergamin. W końcu dziewczyna natrafiła na to, czego szukała, co też zaakcentowała mimowolnym cichym sapnięciem. Wbrew jej oczekiwaniom nie było tego wiele, ale skreślone na marginesie ogólnikowe uwagi autora niewątpliwie dotyczyły interesujących ją południowych rejonów qadirańskiego masywu Zho.


Tragiczny morski wypadek, który pozbawił nastoletnią Larę Quatermain matki, Amelii Livingstone, a ją samą cisnął wprost na jedną z bezludnych wysp archipelagu Kajdan, gdzie zupełnie osamotniona musiała przetrwać wiele ciężkich tygodni w tropikalnej dziczy, sprawił, że na wiele lat wygasła w niej rodzinna pasja do podróży i antycznych tajemnic. Z jej ojcem stało się odwrotnie, śmierć żony i tymczasowe zaginięcie córki tylko je nasiliły. Niewątpliwie musiały stanowić dlań swego rodzaju ucieczkę od nieprzyjemnych myśli.

W ciągu następnych lat, gdy Lord David Quatermain, znamienity członek Absalomskiego Stowarzyszenia Archeologów i Towarzystwa Pionierów, systematycznie wyprawiał się w coraz dalsze zakątki Golarionu na jeszcze kosztowniejsze i niebezpieczniejsze archeologiczne ekspedycje, w przerwach pomiędzy nimi nie zabawiając na dłużej niż kilka tygodni w domu, jego powoli wchodząca w dorosłość córka studiowała nauki medyczne i ślęczała samotnie po nocach nad podręcznikami w popadającej w zaniedbanie rodowej posiadłości. Nie potrafiła go jednak za to winić, skoro sama również szukała sobie sposobu na poradzenie z rodzinną tragedią. Stąd czuła, że nie ma prawa go oceniać, zwłaszcza że zawsze był dla niej wspaniały. Dziewczyna z czasem uzyskała stopień naukowy doktora i rozpoczęła praktykę zawodową jako medyk. Mimo to daleko jej było do poczucia spełnienia. Czegoś jej w życiu brakowało. I doskonale wiedziała czego, ale instynktowny lęk zrodzony przez traumę sprzed lat był silniejszy. Czas słabo goił rany bowiem jej noce do tej pory bywały niespokojne.

Aczkolwiek kiedy kilka miesięcy później nadeszła w duchu z dawien spodziewana, wielce nieprzyjemna wiadomość o losie jej ojca, zaginionego podczas ostatniej z wypraw do położonego na dalekim wschodzie Xa Hoi, po kilku dniach pełnych smutku i zatroskania zaszła w niej gwałtowna przemiana. Nagle postanowiła, że niezależnie od konsekwencji, z szacunku dla swych rodziców i samej siebie już nigdy nie odrzuci przepełniającej ją miłości do odkryć i przygód. Państwo Quatermain byli pełnymi pasji badaczami, gotowymi poświęcić życie dla pogoni za antycznymi tajemnicami. Urodzonymi poszukiwaczami przygód i uczonymi. I ona też taka była. Nie potrafiła już dłużej tego w sobie tłumić, nie mogła porzucić tak wspaniałego dziedzictwa, szczególnie jako jego ostatnia powierniczka. Dlatego, gdy tylko usłyszała, że Riona Bruin szuka ochotników do ekspedycji archeologicznej prowadzonej przez profesora Kazbara Wilgrima, starego kolegę jej ojca, zebrała się w sobie i skorzystała z wyjątkowo nadarzającej się okazji, zapisując się na listę członków przy pierwszej sposobności.


Wyznaczonego dnia, punkt dziesiąta Lara stała w siedzibie Absalomskiego Towarzystwa Archeologicznego w pełni gotowa do drogi. Na tę okazję wdziała na siebie zadbany strój złożony z szykownych elementów utrzymanych w białej tonacji oraz ciekawie skrojony, zdobny pancerz skórzany wzbogacony o krótkie szorty. Do tego na jej nosie spoczywały okulary w pozłacanej, drucianej oprawie. Przy sobie miała wyłącznie niezbędne do wyprawy akcesoria, przybory do pisania w celu udokumentowania swojej podróży oraz przewieszony przez ramię alkenstarski muszkiet o dwóch lufach służący za jedyny środek samoobrony. Jeśli chodziło o fizyczną aparycję to Quatermain miała długie jasnoblond włosy i bystre czarne oczy, a jej znakiem szczególnym był mały pieprzyk nad lewym kącikiem ust. Dziewczyna liczyła dwadzieścia cztery wiosny i mimo natury uczonego była wysportowana i wygimnastykowana.


Panna Bruin się spóźniała, więc Lara skorzystała z nadarzającej się okazji, by przyjrzeć się dobrze jej znanej budowli. Kiedyś bywała w tym miejscu, choć dość sporadycznie, głównie w okresie dzieciństwa i w towarzystwie rodziców. Obecnie widok wnętrza wywoływał w niej silne nostalgiczne wspomnienia. Szczególnie chwil spędzonych na przechadzaniu się po zakamarkach pełnego eksponatów i nagromadzonej wiedzy gmachu oraz obrazów przedstawiających jej najbliższych w trakcie ich zwyczajowych aktywności.

W końcu jednak niepunktualna pani magister przybyła. I to nie sama. Pojawiła się przed ochotnikami w towarzystwie posępnego czarodzieja, co Quatermain momentalnie skonstatowała po jego zwiewnych szatach sygnowanych znakiem słynnego Arcanamirium. Kiedy dokonano niezbędnych i nader krótkich formalności, towarzyszący Bruin mag przeszedł do zleconej mu pracy. Otworzył opalizujący barwą jasnego indygo owalny portal i gestem zachęcił do skorzystania zeń. Medyczka nie okazując cienia lęku, wkroczyła jako pierwsza w magiczny dysk. I bardzo szybko tego pożałowała, gdy nieznana siła wykręciła jej wątpia niczym mokre sukno. Mimo że wrażenie trwało ledwie mgnienie oka, było niezwykle nieprzyjemne i wywołało u niej nagły przypływ mdłości. Przeszła jej jednak ochota na narzekanie gdy zorientowała się, gdzie trafiła. Możliwość momentalnego pokonania setek mil była nie do przecenienia.


Początku wyprawy Lara nie mogła uznać za zbyt eskcytujący. Stanowił bowiem dłużące się stanie w kolejce do Morskiego Pałacu, tylko po to, by złożyć konieczną daninę urzędnikom jakiegoś opasłego satrapy. Do tego ciżba strasznie się tłoczyła, na domiar złego jeszcze bardziej, gdy przyszedł upragniony moment powrotu. Walka z silnym prądem nieustającego strumienia ludzi po długich zmaganiach ostatecznie się powiodła i Quatermain razem z towarzyszami mogła z ulgą postawić stopę na pokładzie „Zefira”.

Zgodnie z planem podróży relatywnie zadbana karawela miała służyć uczestnikom ekspedycji jako środek transportu około miesiąca. Na szczęście jednostka posiadała małe, osobne kajuty, w których można było zaznać odrobiny prywatności. Z tego, co się orientowała czarnooka, mogło być o wiele gorzej, ponieważ na mniejszych jednostkach załoga musiała sypiać na otwartym pokładzie.

Rejs okazał się dla młodej dziewczyny dość nużący i przez to też wydawał się jej nieznośnie dłużyć. Poza wertowaniem ksiąg w zaciszu własnej kajuty jej odpoczynek od męczącej monotonii stanowiły krótkie spacery po qadirańskich miasteczkach, w których statek uzupełniał zapasy. Oczywiście pomijając Sedeq, które budziło w blondynce podobną odrazę, co u panny Bruin. Co się zaś tyczy Riony, to zanim jeszcze na horyzoncie zaświtała czarna kropka będąca Zarqawą, zagadnęła do Lary obserwującej przez wypolerowane szkiełka fale leniwie bijące o pokryte pąklami i cienką warstewką zaschniętej soli poszycie „Zefira”.
— Pewnie ucieszy cię wiadomość, że jeszcze dziś przybijemy do ostatniego portu, dr Quatermain — oznajmiła składajac dłonie na burcie statku.
— Chwała Desnie — rzekła z ulgą blondwłosa, nie odrywając wzroku od lazurowej toni morza. — To nie mój pierwszy rejs, ale jakoś... chyba nigdy nie przepadałam za żeglugą.
— Domyślam się... naprawdę — wyznała współczującym głosem magister archeologii. — Wiedziałaś, że jestem wielką fanką twojego ojca? — szybko zmieniła temat na w jej mniemaniu mniej niezręczny. — Przeczytałam wszystkie jego książki. Moja ulubiona to chyba „Materialne pozostałości Imperium Jistka w Południowym Cheliax” albo nie, to będzie raczej „Upadek Starego Azlantu”.
Gdy zdała sobie sprawę, że te słowa także mogą stanowić sól na rany młodej dziewczyny, zganiła się w duchu i wyraziła szczerą skruchę.
— Przepraszam, wielce ubolewam z powodu jego zaginięcia. Czytałam ostatnie raporty i niestety nadal nie mamy o nim żadnych wieści. Ale jestem pewna, że w końcu się odnajdzie. Przechodził o wiele gorsze rzeczy. To niezwykle zdeterminowany mężczyzna.
— Nie ma sprawy, madame Bruin. To między innymi dla niego tu jestem. Dla siebie, ale i dla niego. No i dla mamy.
— Na pewno twoi rodzice byliby teraz z ciebie bardzo dumni.
— Zawsze byli... — westchnęła Lara, a jej wzrok mimowolnie uciekł ku horyzontowi.

Spływ barkami po rzece Meraz stanowił dla młodej doktor okazję do podziwiania qadirańskich krajobrazów, rustykalnych pejzaży i urokliwych miasteczek. Krótsza od morskiej i o wiele mniej monotonna rzeczna podróż względnie szybko doprowadziła ją w pobliże okazałych murów Sakhrabayi. Tam też gwarny i tłoczny port powitał zmysły Lary kakofonią odgłosów i aromatów wszelakich. Jako komitet powitalny zjawił się zastęp niewolników, wyręczając wszystkich w niesieniu własnego dobytku. Quatermain jednak podziękowała za tego typu usługi i demonstracyjnie niosła swoje rzeczy sama. Nawet przez moment nie przeszło jej przez myśl, że mogłaby skorzystać z pomocy pracowników przymusowych. Zwyczajnie nie tolerowała takich praktyk.

Niedługo potem dotarła na plac odcięty przez kordon strażników w napierśnikach rodowego koloru Semiramis Kishar Ismat. Na miejscu ją i innych powitał dobrze ubrany mężczyzna, w którym po wysadzanym szmaragdami łańcuchu medyczka rozpoznała nadwornego doradcę.
— Wa ʿalayka as-salām — Lara odpowiedziała mu właściwym zwrotem grzecznościowym w kelesh z wyraźnym i dystyngowanym taldańskim akcentem.
Kiedy panna Bruin przedstawiła ją dostojnikowi, Absalomianka skinęła mu delikatnie głową. Kiedy zaś tenże poświęcił jej krótkie spojrzenie, jedynie poruszyła nieznacznie kącikiem ust stojąc niewzruszenie z ręką wspartą na biodrze.

Wkrótce potem nadeszła chwila, by podążyć wraz ze zbrojną obstawą za urzędnikiem do „Domu Mahmeda”. Po drodze Lara odnotowała jakie poruszenie wzbudzał w mieszkańcach Qadiry widok avistańczyków. Jednak jako całkiem doświadczona odróżniczka nie dziwiła się temu jakoś specjalnie. Już na miejscu para strażników wpuściła wszystkich na teren budynku, po czym na widok Rahata napięła się jak struny lutni. Chwilę później wszyscy znaleźli się już w środku, a dostojnik pozwolił sobie jeszcze zamienić słowo z Bruin, przy okazji przydzielając do jej grupy dwóch swoich ludzi. Zaraz potem oddalił się, zaś Quatermain cicho westchnęła komentując tym samym na swój sposób koniec przedstawienia i przyjrzała się uważnie obu poleconym przezeń mężczyznom, zostawiając wnioski z tejże obserwacji wyłącznie dla siebie. Następnie udała się w swoją stronę.
— Dziękuję uprzejmie, ale ja spasuję — odparła jeszcze grzecznym tonem na odchodne Deirlialowi.
W zamiarze miała rozgościć się w swojej komnacie, zaspokoić apetyt i pragnienie, odrobinę się odświeżyć, po czym skorzystać z pozostałego jej czasu, by zaznać zasłużonego odpoczynku przed zapowiedzianą audiencją u lokalnej władczyni.


4, 20, 16, 16, 12

 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 28-01-2023 o 21:48. Powód: ew. ok, jest w miarę dobrze
Alex Tyler jest offline  
Stary 28-01-2023, 04:53   #5
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację

Dom gościnny Mahmeda

Pokoje zapewnione im przez Jej Promienność okazały się spełniać całkiem porządny standard, którym nie pogardzonoby nawet w dzielnicach Absalomu plasujących się wygodnie w kategorii klasy średniej. Obszerne pomieszczenia w zachodnim skrzydle domu gościnnego zdominowane były w jednym krańcu przez sporej wielkości łoża ze stosem beżowych poduch obramowanych złotymi frędzlami, na kamiennych podłogach spoczywały kolorowe dywany utkane przez zręczne dłonie miejscowych rzemieślników, a olejne pejzaże - przedstawiające miejsca od piramid Osirionu, przez qadirańskie równiny, aż po serce samego Keleshu - zdobiły piaskowe ściany. Wygodne fotele wciśnięte były w kąty pokojów, przedzielone stolikiem z posrebrzaną karafkę świeżej wody, w której pływały cytrynowe plastry; było też i skromne biurko, skrzynia u nóg łóżka, komoda i - skryta za parawanem - toaletka z miednicą i schludnie złożonymi ręcznikami.

Obiad przygotowany na ich przybycie składał się głównie z zapowiedzianego jeszcze przez Świtezia barana z rożna. Nawet dwóch. Lokalny kuchta - może z wrodzonej ostrożności, może z przekonania o wrażliwości avistańskich podniebień - przyrządził dwie porcje mięsiwa, gdzie jedna przyprawiona była miksem pikantnie wyrazistych przypraw, a druga... Cóż, była. Kucharz był rodowitym qadirańczykiem i najwyraźniej wszystko co avistańskie było mu obce. Baranina została podana wraz z półmiskami piętrzącymi się pieczonymi warzywami, słodkim winem palmowym i, o dziwo, czerwonym Perillac z cheliańskich winnic. A gdy przyszedł już czas na deser, na stołach wylądowały kandyzowane owoce oraz lokalny specjał - zapiekane ciasto listkowe, przełożone siekanymi orzechami z miodem, pokrojone w romby i polane syropem o cytrusowym posmaku. Baklawa, jak oznajmił im Rayyan.

Głód nasycony, pragnienie zaspokojone, można było zacząć gospodarować wolny czas, relaksować czy oddawać nieco aktywniejszym czynnościom. Młody Andorańczyk Rocco podniósł się pierwszy, odgarniając klejące się do czoła brązowe loki, a w ślad za nim ruszył Mykael z Oppary - duet świeżo upieczonych absolwentów Uniwersytetu Absalomskiego zdążył się zżyć podczas tygodni rejsu i nawiązać nader zażyłą nić przyjaźni. Do tego szczerą, w przeciwieństwie do relacji łączących ich ojczyzny. Za nimi dziedziniec opuściła jasnowłosa Sigrun, chwilę później halfling Roderyck, a jeszcze parę sekund dalej Frederic. Grupa przerzedzała się powoli, acz stopniowo.

Mahmed, który pozwolił im stołować się w ciszy i spokoju, znikając we wnętrzu budynku, ale prędko wychynął stamtąd gdy tylko pierwsze krzesła zaszurały o płytki dziedzińca. Niczym drapieżnik doskonały, okrągły gospodarz opadał na kolejne ofiary oddzielające się od stada z szerokim uśmiechem, dopytując czy ”jaśniepaństwu czegoś nie trzeba”, informując że zarówno on i jego pracownicy gotowi byli ”służyć uprzejmie”, odpowiadając na zadane pytania i tłumacząc, gdzie znajdują się pomieszczenia łaziebne z baliami (tutaj ”z przykrością” dodając, że podziemna wspólna łaźnia była w trakcie remontu). Jak miarkowali, za gościnność Mahmeda, równie wylewną co natrętną, mogli dziękować Jej Promienności. Bez wątpienia liczył na to, że szepną w pałacu jakieś dobre słowo.

Koniec końców grupa opuściła w końcu dziedziniec domu gościnnego. Jedni - jak Lara, Thurgrun i Riona - postanowili spędzić wolny czas przed audiencją na odpoczynku w czterech ścianach. Drudzy z kolei - jak Deirlial, Świteź i Rayyan - postanowili przespacerować się po Sakhrabayi.

A parę lig na północ, za suchą równiną półpustyni, zaczęła wzbierać burza.




Dr Quartermain

Cisza, jaka ogarnęła mahmedowy przybytek gdy podróżni zakończyli rozgaszczać się w swych kwaterach i korzystać z komnat łaziebnych na parterze, była miła. Ściany przybytku były przyzwoicie grube, przynajmniej na tyle by tłumić większość hałasów, ale kompani wykazali się już zdecydowanie mniejszą przyzwoitością. Stuki, puki i łupnięcia towarzyszyły rozpakowywanym bagażom, ciężkie drzwi trzaskały za każdym razem gdy ktoś opuszczał swój pokój i jeszcze cięższe kroki odbijały się echem od ścian korytarza. Podobnie jak odgłosy rozmów towarzyskich, gdy co bardziej gadatliwi członkowie grupy spotykali się przed pokojami.

Po jakimś czasie jednak, już tylko odległe odgłosy miejskiego życia wdzierały się przez uchylone okno, flankowane przez srebrzysty jedwab zasłon i szmer rozmów z dziedzińca przybytku w dole. Olejny pejzaż jaki zdobił jedną ze ścian pokoju Lary przedstawiał zdecydowanie odległe strony - roślinność typowa dla suchych klimatów, jak i sylwetka miasta w tle najeżona iglicami wskazywały na tereny bliższe keleszyckiemu sercu niż dalsze - ale dokładna lokalizacja krajobrazu wymykała się próbom identyfikacji. Absalomscy kartografowie zdawali się nie interesować avistańskim sąsiadem, casmaroński kontynent malując naprawdę szerokim pędzlem i pozwalając sobie na licentia poetica nieprzystające prawdziwym naukowcom. Nic więc dziwnego, że Casmaron jawił się wielu Avistańczykom jako niewyraźna plama. Nie licząc Qadiry, rzecz jasna.

Aczkolwiek jeśli wierzyć plotkom rozpowszechnionym w naukowych kręgach Absalomu, magowie Arkanamirium od dawna posiadali dokładne mapy nie tylko Casmaronu, ale i całego Golarionu, dzięki ekstensywnym skanom magicznym. Quartermain senior nie raz i nie dwa dumał nad domniemanymi bogactwami, które miały kryć się za grubymi murami magicznej akademii i siecią skomplikowanych zaklęć ochronnych. O ile znajdowały się na jakimś półplanie.

...bno znaleźli kolej... — Fragmenty szeptanej rozmowy pod oknem dobiegły uszu Lary. — ...ne ciała. W magazynie starego Fahrima.

Sarenrae dopom... — Odpowiedział kobiecy głos. — ...już będzie. Przeklęci wyzwoleńcy!

Cśśś!

A znak? Był znak?

Czy był znak, czy go nie było, Lara już nie usłyszała - odpowiedź nadeszła chyba w niższych jeszcze tonach niż prowadzona rozmowa, a do tego z któregoś pokoju w górę korytarza dobiegł głuchy odgłos, jakby coś sporych rozmiarów uderzyło o podłogę. Ułamek chwili później trzasnęły drzwi i zadudniły ciężkie, szybkie kroki, które ucichły i zostały zastąpione szaleńczym niemal pukaniem do drzwi.

Mag-magister Bruin! R-r-riona!

Panika w głosie Mykaela była doskonale słyszalna. Pokoje półelfki i Lary dzieliły całe trzy kroki, jakie starczyły na przecięcie korytarza.

Mykael? Czy coś się stało?

J-ja... Rocco, on... N-n-nagle... Nie w-wiem!

Spokojnie, oddychaj. Doktor Quartermain! — Wezwaniu towarzyszyło pukanie do drzwi. — Chyba potrzebna nam będzie pańska ekspertyza, proszę powiedzieć że nigdzie nam pani nie zniknęła.

Magister starała się utrzymać swój zwyczajowy, lekki ton, ale parę drżących nut wkradło się w jej słowa. Lara nie zwlekała z otwarciem drzwi, kątem oka tylko rejestrując krasnoluda Thurgruna wywabionego z pokoju podniesionymi głosami, zanim cały ciężar jej uwagi spoczął na dwójce tuż przed drzwiami. Riona zwrócona była do medyczki plecami, z dłońmi na kościstych ramionach Mykaela. Taldańczyk z kolei, oparty bokiem o ścianę, prezentował się zdecydowanie o wiele gorzej niż przy obiedzie - gęsta czupryna była miejscami zmierzwiona, a koszula rozchełstana jakby została narzucona w biegu. Chłopak do tego drżał jak osika na wietrze i szare oczy, okrągłe niby absalomskie standardy, wbite były w czubek głowy Riony, zupełnie nie rejestrując pojawienia się Lary. Szczęka Mykaela poruszała się niemo, słowa ugrzęzły w gardle i zaledwie oddechy - coraz krótsze, coraz płytsze i coraz bardziej świszczące - znajdowały ujście spomiędzy powoli siniejących warg.

Diagnoza nie zajęła długo. Atak paniki był wręcz podręcznikowy i sekundy dzieliły młodego Taldańczyka od utraty przytomności przez hiperwentylację. Mykael powoli, jakby z wielkim wysiłkiem, uniósł dłoń ku górze i kościste palce drgnęły, wskazując kierunek w górę korytarza. Magister i doktor wymieniły się spojrzeniami.

Jasna czerwień świeżej krwi szpeciła taldańską rękę.




Dwa elfy i półork

Specjaliści (tudzież szpiedzy) Jej Promienności byli jedynymi, którzy postanowili towarzyszyć Deirlialowi przy spacerze po Sakhrabayi. W charakterze “przewodników”, jak oznajmił Rayyan z przyjaznym uśmiechem, lecz elf nie wątpił, że chcieli również zapewnić bezpieczeństwo jego osoby - bynajmniej z dobroci serca, prędzej z rozkazu Semiramis. Tercet opuścił dom gościnny Mahmeda krótko po obiedzie, kierując kroki w dół tej samej ulicy, którą Avistańczycy jeszcze nie tak dawno pokonali w zbrojnej obstawie i w towarzystwie mości Rahata. Aleja tym razem zapełniona była miejscowymi, sunącymi w każdym kierunku równie leniwym krokiem, co oni sami. Rayyan wysunął się przed elfów, bez słowa obejmując prowadzenie i - dzięki swoim imponującym gabarytom - ułatwiając manewrowanie w gęstniejącej ciżbie.

Wąskie ulice rozszerzyły się nieco po jakimś czasie, gdy tercet zagłębił się w labirynt Sakhrabayi i zaczął zbliżać do centralnych, bardziej popularnych dzielnic. Półork jednak wstrzymywał się od wkraczania na zatłoczone place i skręcaniu w wypełnione po brzegi arterie, ograniczając trasę spaceru do bocznych alejek łączących te pulsujące punkty. Nieco mniej uczęszczane uliczki w niczym jednak nie ustępowały swoim kuzynom i Deirlial nie mógł narzekać na brak atrakcji - stragany pełne kuriozów wszelakich, lokalnych wyrobów, słodkich wypieków, akcesoriów z metali mniej lub bardziej wartościowych i multum innych jeszcze rzeczy wciśnięte były gdzie tylko się dało, z właścicielami zachwalającymi swoje towary, przekrzykującymi się jeden przez drugiego w nieustannej kakofonii.

Minęli też rzemieślnicze warsztaty, których wystawy pokazywały elfowi nowe sposoby na użycie dobrze znanych w Avistanie materiałów. Od kolorowych saubów będących najpowszechniejszą odzieżą w Qadirze, przez nieco bardziej stonowane kolorystycznie biszty, po nikaby, hidżaby i wyszywane srebrem abaje. Jeszcze dalej błyszczała stal - jatagany, szable, bułaty, kindżały czy dżambie - w prostszych lub bogatszych wydaniach, od rękojeści pozbawionych jakichkolwiek ozdób, aż po złoto wysadzane jadeitami. Były i stragany z misami pełnymi przypraw o równie intensywnych kolorach, co zapachu i smaku, z kadzidłami o słodko-mdlącej woni, z lawendowymi olejkami, z alchemicznymi preparatami, barwnikami, makijażem.

Słowem - było wszystkiego i jeszcze trochę.


Tercet zatrzymał się w końcu na chwilę u wylotu jednej z cichszych alejek, minąwszy okultystyczną księgarnię która z daleka śmierdziała hochsztaplerem, pomiędzy zakładem taksydermisty i herbaciarnią, w cieniu szarego baldachimu. Deirlial zdążył zauważyć, że kolorowe płachty rozpostarte były nie tylko powszechną i pożyteczną ozdobą, ale też pokryte w wielu miejscach warstwą piasku i pyłu.

Na Skałę nie ma co iść — zawyrokował Rayyan, wskazując wzgórze. — Będziemy tamtędy szli do pałacu.

Pałac Semiramis, rzecz oczywista, wyznaczał najwyższy punkt Sakhrabayi i okupował szczyt wzniesienia, od którego miasto brało swą nazwę. Nawet na tą odległość rozmiar siedziby Jej Promienności był imponujący, aczkolwiek spojrzenie Deirliala przykuł widok w niższej partii wzgórza. Złota kopuła wieńcząca błękitną świątynię błyszczała w świetle słońca, otoczona przez cztery kręte minarety, które łudząco przypominały elficką architekturę.

Świątynia Sarenrae - odezwał się Świteź, podążywszy za spojrzeniem starszego elfa.

Oczywiście.

Rayyan już, już otwierał usta by zapewne zarządzić powrót do domu gościnnego, gdy przez placyk na którego krańcu przystanęli przetoczył się przeciągły krzyk, godny banshee i z budynku w dalekim końcu wybiegła siwiejąca kobieta, zawodząc wniebogłosy. Parę przechodniów zaraz jednak przechwyciło ją i doholowało do pobliskiej ławeczki. Głosy na tą odległość były niewyraźne, ale elfie uszy wyłowiły parę słów krzykaczki - “panienko Sarenrae”, “krew”, “tyle krwi”, “trup” i “Sarenrae dopomóż”.

Trup. Myślisz że to kolejna tajemnicza ofiara jeszcze bardziej tajemniczej burzy? — Rayyan szturchnął Świtezia, zerkając w stronę budynku, który najwyraźniej stał się dla kogoś miejscem ostatniego spoczynku.

Możliwe — odparł elf. W oczach półorka coś błysnęło. — Chcesz tam iść.

Najemnik wzruszył ramionami, słabo kryjąc szelmowski uśmiech. Zerknął przez ramię na Deirliala, by po chwili ponownie spojrzeć w stronę Świtezia.

Chcę tylko zerknąć — oznajmił Rayyan. — Nie mówcie, że sami nie jesteście ciekawi.

Nie czekając na odpowiedź, z wyrazem twarzy zdającym się mówić “co może pójść nie tak?”, półork ruszył przed siebie pewnym krokiem, z dłonią nonszalancko opartą o jelec długiego miecza. Tymczasem wokół kobiety zaczęło gromadzić się coraz więcej osób, parę głów obracało się wte i wewte, zapewne w poszukiwaniu straży.

Ale jak to ze strażnikami było - gdy byli potrzebni, nie było żadnego pod ręką.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 28-01-2023 o 15:15.
Aro jest offline  
Stary 29-01-2023, 11:37   #6
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Lara musiała przyznać, że zaoferowany przez „Dom Mahmeda” poczęstunek był nie tylko obfity, ale i wyborny smakowo. Dziewczyna skusiła się oczywiście na qadirańską wersję potraw, kierowana chęcią skosztowania prawdziwej kuchni orientu. Nie było wszak tajemnicą, że kulinarne podróże, jak każde inne, wielce jej odpowiadały. Właściwie to z podobnymi daniami miała już wcześniej styczność w osiriańskim Sothis. Daleka była jednak od stwierdzenia, że smakowały one tak samo. Nawet jeśli niektóre potrawy z pozoru mogły wydawać jej się praktycznie takie same, to była w pełni świadoma, że unikatowa kultura danej nacji niewątpliwie wpłynęła na specyficzność mieszanki aromatyczno-smakowej. Sprawiając, że potrawy posiadały unikatowe, niespotykane nigdzie indziej walory.

Po sytym posiłku i napitku Quatermain z przyjemnością skorzystała z luksusu kąpieli w jednej z karczemnych balii. Dotychczasowe warunki okrętowe niestety zdecydowanie nie sprzyjały utrzymaniu poziomu higieny odpowiadającej jej standardom. Po dokładnym umyciu się medyczka wdziała skrupulatnie elementy swego odzienia i udała się do własnej komnaty.


Cisza, jaka zaległa w kwaterze młodej doktor po uspokojeniu się jej kamratów z okolicznych pomieszczeń pozwalała na chwilę spokojnej refleksji. Ta zaś naszła ją, kiedy tylko jej wzrok padł na olejny obraz na płótnie, zdobiący jedną ze ścian. Rzeczywiście Casmaron, z wyjątkiem Qadiry i może jeszcze Czeluści Gormuza, stanowił dla Avistańczyków prawdziwą zagadkę. Enigmę, której nawet jej ojciec nie zdołał zgłębić.

Rozmyślania dziewczyny w pewnym momencie przerwały dobiegające z dołu odgłosy rozmowy. Nieliczne słowa, które zdołały dotrzeć do jej uszu, momentalnie ją zaintrygowały. Gdyby nie te dość osobliwe sformułowania, dobrze wychowana Lara pewnie nie wsłuchiwałaby się z taką namiętnością w to, co mówią jacyś obcy. A tak, to szczerze żałowała, że nie wyłapała, o jaki znak chodziło nieznajomym. Żal ten jednak błyskawicznie zszedł na drugi plan, gdy jej uwaga przeniosła się na zamieszanie, do którego ułamek chwili później doszło na zewnątrz jej komnaty. Rozpoznała rozedrgany głos Mykaela, a wkrótce potem Bruin, która poprosiła ją o diagnozę mężczyzny.
— Już jestem, proszę zachować spokój — rzekła łagodnie Lara, opuszczając pokój zaledwie moment po tym, jak magister skończyła mówić.
Ledwie rejestrując obecność krasnoluda Thurgruna, Absalomianka zbliżyła się do znajdującej się przed nią pary, po czym skupiła wzrok na Mykaelu. Mimo delikatnego zaniepokojenia zdołała bardzo szybko zdiagnozować jego stan. Objawy Taldańczyka wskazywały jednoznacznie na atak paniki.

Po szybkiej wymianie spojrzeń z Rioną dr Quatermain spokojnym ruchem ujęła zakrwawioną dłoń Mykaela i złożyła sobie na piersi, nie przejmując się wcale karminową plamą, którą tym samym zrobiła na swoim nieskazitelnie białym odzieniu.
— Jeśli jesteście w stanie, to proszę, sprawdźcie, co tam się wydarzyło. Ja na razie muszę się nim zająć — wyjaśniła archeolożce i pobliskiemu krasnoludowi, nie odrywając troskliwego wzroku od poszkodowanego. — Gwałtowne oddychanie w wyniku ataku paniki może doprowadzić do nieprzyjemnych komplikacji.
Żeby niepotrzebnie nie denerwować mężczyzny ani Bruin, medyczka nie wspomniała o ryzyku wystąpienia okresowego bezdechu, bólów głowy i klatki piersiowej, drętwienia kończyn, drgawek i utraty przytomności w wyniku niedokrwienia mózgu.
— Tylko bądźcie ostrożni. I w razie potrzeby nie wahajcie się mnie zawołać — dodała.
Następnie zwróciła się wyraźnym, acz delikatnym tonem do Taldańczyka.
— Mykaelu, spróbuj oddychać świadomie. Spokojnie i powoli. Tak jak ja. Czujesz? — docisnęła dłoń mężczyzny mocniej do swojej klatki piersiowej. — Wdech... i wydech. Wdech i... wydech.
Dziewczyna zademonstrowała mu całą procedurę na własnym przykładzie, zachęcając go do naśladowania.
— Dokładnie tak. Pamiętaj, że nie masz już powodów do obaw, wszystko będzie w porządku. Naprawdę. Zostanę z tobą tak długo, jak to będzie potrzebne.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 29-01-2023 o 11:40.
Alex Tyler jest offline  
Stary 30-01-2023, 10:44   #7
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Deirlial rozpakował jedynie niezbędne minimum swojego bagażu - skoro miejsce to miało być jedynie krótkotrwałym noclegiem, nie miał zamiaru się tu zadomawiać. Odświeżywszy się, usiadł na brzegu zadziwiająco wygodnego łoża i spędził następne kilka minut na opisywaniu domu gościnnego. Wieki spędzone pod keleskim panowaniem odcisnęły się znacząco na kulturze Osirionu, dlatego możliwość odwiedzenia i badania różnych aspektów imperium była dodatkową okazją do sporządzenia pracy porównawczej. Obserwacja, jak (i czy w ogóle) rozbiegać będzie się rozwój tych dwóch miejsc przez następne kilka stuleci brzmiała bardzo intrygująco. Elf zanotował sobie, by zaplanować wyprawy do obu krajów przynajmniej raz na dekadę lub dwie, po czym zszedł do głównej sali.

Posiłek był istną feerią smaków i zapachów. Deirlial ani myślał próbować dań przyrządzonych „po avistańsku” - interesowała go tylko i wyłącznie lokalna kuchnia, wszak to ona właśnie stanowiła część ducha danej nacji, mówiąc wiele nawet o jego historii. Dlatego też uczony zajadał się pikantną baraniną, mimo że źle znosił jej pikanterię i, zaczerwieniszy się mocno, musiał zwalczać ją warzywami oraz słodkim winem. Perillac, chociaż wspaniałe, nieco kwasowe, o wysokiej taniczności, nie pasowało do tutejszych upałów, a do tego jeszcze mocniej podkreśliłoby ostrość dań. Nie bez powodu wino palmowe było tu docelowym napitkiem. Spróbowawszy nieco baklawy, uśmiechnął się szeroko.
- Wyborne… Nieco podobne w smaku do osiriańskiego Um Ali, ale zdecydowanie lżejsze, i poręczniejsze - rzucił, biorąc kolejną porcję i wrzucając do ust - Zgaduję, że to baklawa, dobrze wymawiam?, był pierwowzorem, zmienionym pod gusta Osiriończyków -

***

Deirlial z zachwytem przemierzał uliczki Sakhrabayi, karnie dostosowując się do wszelkich zaleceń swoich przewodników. Formująca się w oddali burza piaskowa nieco go niepokoiła, ale musiała być rzeczą normalną, skoro tutejsi nie wydawali się nią przejmować. Skoro oni bardziej zainteresowani byli zawartością swoich i cudzych straganów, to on także postanowił do nich dołączyć. Podziwiał dzieła tutejszych rzemieślników, w myślach porównując je z wytworami rąk zarówno avistańskich, jak i osiriońskich, kilka razy wdał się także w zażarte targi, bardziej dla sportu niż dla próby kupna czegokolwiek droższego - wszak i jego budżet był dość niewielki.
- Mości Świteź - zagaił drugiego elfa w mowie ich rasy, kończąc kupioną chwilę wcześniej baklawę - Interesujące miano. Zakładam, że zostaliście już poinformowani, kim jesteśmy, więc mam nadzieję, że moja ciekawość cię nie urazi, jeśli zapytam, czym się zajmujecie? Oczywiście, poza graniem na lutni i zmiękczaniem kobiecych kolan - uśmiechnął się lekko.

***

Gdy usłyszeli przeraźliwy krzyk, elf w pierwszej chwili odruchowo go zignorował. Dopiero po momencie przypomniał sobie, że nie jest już podległy prawu nieingerencji.
- Oczywiście - zgodził się z półorkiem - Przy okazji chętnie dowiedziałbym się, o jakiej tajemniczej burzy mówiłeś
Skoro pierwszą rzeczą, która przyszła do głowy jednemu z jego przewodników była jakaś tajemnicza śmierć, nie miał zamiaru odpuścić okazji do zbadania jej. Gdy dotarli do tworzącego się niewielkiego tłumu, uczony rozejrzał się w poszukiwaniu lokalnych strażników. Nie ujrzawszy żadnego, wypatrzył wśród ludzi młodzieńca, ledwo wchodzącego w wiek męski, i chwycił go za ramię.
- Ty - rzucił nieznoszącym sprzeciwu głosem w keliskim - Znajdź strażników i wezwij ich tutaj - taka metoda zawsze działała lepiej niż czekanie, aż ktoś podejmie inicjatywę. I tak zanim ktokolwiek tu dotrze, powinien mieć szansę na dokładne zbadanie sytuacji.
 
Sindarin jest offline  
Stary 30-01-2023, 19:18   #8
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Dwa elfy i półork

T-tak, mój panie. Bezzwłocznie!

Młodziak, który z rozdziawioną gębą wspinał się na czubki palców w próbach dostrzeżenia dalej zawodzącej kobiety, najwidoczniej wziął Deirliala za kogoś ważnego. Chwycenia za ramię nie oprotestował, polecenie wydane stanowcznym tonem wziął do serca i, gdy palce elfa puściły ramię, wyrwał biegiem w stronę jednej z ulic przylegających do placu. Tłum wokół kobiety gęstniał z każdą chwilą i zaledwie garstka gapiów, bardziej chyba obyta, trzymała odległość od zamieszania, poprawnie uznając że tłoczenie się wokół kogoś w szoku nie było najlepszym pomysłem. A już na pewno nie przejawem kultury osobistej.

Parę figur zerkało też w stronę magazynu, z którego kobieta wybiegła jakby ścigała ją sama śmierć, prawdopodobnie - wiedzeni niezdrową ciekawością - mając ochotę zerknąć na wspomnianego trupa, ale jedno groźne spojrzenie Rayyana, jakim wojownik omiótł plac, skutecznie odwiodło ich od ruszenia w tamtą stronę. Przynajmniej na razie. Deirlial mógł przysiąc, że w spojrzeniu półork błysnęło coś na kształt rozbawienia, gdy ten zerknął przez ramię w stronę jego i Świtezia.

Półork pierwszy dotarł do magazynu i zamarł w progu, pchnąwszy drzwi dłonią na której wiła się srebrna siatka starych blizn. Dopiero gdy elfy zbliżyli się do niego, wycofał się i oparł o ścianę budynku, pozwalając im wejrzeć do środka. Kwadratowa szczęka zazgrzytała, plwocina zleciała łukowato na bruk.

Na słodki pocałunek Calistrii... — Rayyan sapnął ciężko. — Tyle krwi...

Trudno było winić najemnika za taką reakcję, gdy jej przyczyna ukazała się elfim oczom. Krwi w magazynie było naprawdę wiele - ciemna kałuża rozlewała się nie tylko po deskach, mieszając z piaskiem i pyłem nań zalegających, ale zaschnięte już wstęgi szpeciły także regały wokół i znajdujące się tam skrzynie, skrzynki i pojemniki z towarami na sprzedaż, oznaczone symbolem Błękitnego Konsorcjum. A pośrodku tego wszystko, jakby w makabrycznej inscenizacji jednej z figur z “Podróży Głupca” bądź jak półtusza u rzeźnika, na poprzecznej belce między dwoma filarami, wisiał trup.

Paskudnie zakrzywiony i ząbkowany hak musiał zostać początkowo wbity w łydkę, lecz pod siłą praw fizyki i ciężarem opasłego ciała osiadł dopiero w okolicach kostki, orając i rozrywając jednako materiał lnianych spodni, mięso i żyły. Szata w kolorze błękitu również poddała się grawitacji, zsunęła się fałdami aż pod ramiona, tym samym zakrywając połami twarz denata i odkrywając pełnię ran, jakie rozciągały się na nagim torsie. Szerokie cięcia i głębokie pchnięcia przestały już dawno broczyć posoką i tylko brunatne, zaschnięte strugi wiły się meandrująco owłosionymi zwałami tłuszczu. Złoty pierścień z szafirem błyskał co jakiś czas po elfich oczach, odbijając wdzierające się do pomieszczenia śmierdzącego śmiercią promienie słońca.

”Szarańcza pochłonie grzeszników” — wyszeptał Świteź.

Deirlial podążył za spojrzeniem pobratymca. Na ścianie po prawej lśniły słowa - groźby, ostrzeżenie, obietnicy - zapisane krwią.




Dr Quartermain

Dłoń stanowczo osadzona na klatce piersiowej medyczki drgała mimowolnie co jakiś czas, w rytm szarpanych oddechów. Powieki zatrzepotały i skryły jasne tęczówki, nieznaczne tylko kiwnięcie głowy było jedynym znakiem, że Mykael usłyszał polecenia wypowiadane delikatnym tonem. Oddechy w końcu, po paru długich chwilach, zaczęły się normować, tracąc na niebezpiecznej płytkości i pozbywając świszczących tonów. Dłoń w końcu opadła, wyswobodzona z uścisku doktor i po głębokim westchnieniu, przełknąwszy ślinę i strach jednako, Taldańczyk przemówił w końcu. Drżącym dalej półszeptem, ale już pełnymi zdaniami - kolejny znak, że atak paniki zaczął przemijać.

Rocco potrzebuje pomocy. My... rozmawialiśmy u niego w pokoju, kiedy nagle, ni z tego, ni z owego, stężał, pobladł. Nagle upadł, uderzył głową o kant stolika i... Zobaczyłem krew, ugh...

Jęk wydarł się z gardła młodzieńca, gdy jego spojrzenie spoczęło na własnej dłoni skalanej czerwienią i, oparłszy się plecami o chłodną ścianę korytarza, zjechał do pozycji siedzącej. Mykael podciągnął kolana aż pod podbródek, owijając wokół nich ręce i opierając się oń czołem, jakby zupełnie chciał uciec przed spojrzeniem Lary. Tudzież by ukryć szklące się oczy, wnosząc po charakterystycznym drżeniu, jakie wkradło się w jego głos, gdy ponownie przemówił.

Proszę mu pomóc...

Pewna, że zdrowiu Taldańczyka już nic nie groziło, Lara ruszyła w stronę pokoju Rocco, we wnętrzu którego zniknęli Riona i Thurgrun. Medyczka przekroczyła próg akurat gdy półelfka okrywała nagi tors młodziaka ściągniętym z łoża kocem, w miłym zaskoczeniu zauważając też naszykowane ręczniki i misę z wodą - o ile dobrze pamiętała, Stowarzyszenie Archeologów wymagało od swoich członków znajomości podstaw pierwszej pomocy i magister Bruin zdawała się dobrze pamiętać te nauki.

Andorańczyk zdążył już dojść do względnej przytomności, nie licząc jedynie nadal lekko zamglonego, rozkojarzonego spojrzenia. Krople potu skrzyły się na bladym licu, z burzą loków klejącą się do skóry, ale to lewy profil przyciągnął uwagę Lary, tam gdzie gęstwina włosów zbita była krwią. Mykael wykazał się trzeźwymi instynktami, owijając własną apaszkę wokół zranionej skroni, ale nawet na odległość wprawne spojrzenie dostrzegło, jak prowizorycznym i boleśnie amatorskim był tenże opatrunek. Całkiem dosłownie, materiał był zawiązany zbyt mocno.

Lara kucnęła przy Rocco, od razu poprawiając pomyłkę młodego Taldańczyka, przy okazji odchylając chustę, by przyjrzeć się bliżej ranie. Rozcięcie, ciągnące się przez lewą skroń i niknące w gąszczu włosów, szczęśliwie okazało się być zaledwie powierzchowne i młodziakowi nie groziło wykrwawienie. Co nie wykluczało gorszego urazu - humanoidalne czaszki były w końcu newralgicznym punktem - ale wnosząc po wyraźnej mowie, to ryzyko było odległe. Tylko gorąc bijący od skóry młodego Allayne’a niepokoił.

Nie wiem, co się stało — Rocco uprzedził pytania cisnące się na usta tercetu. — W jednej chwili czułem się normalnie, a w następnej... Miałem wrażenie, jakby coś tutaj było, jakaś niewidzialna obecność. I przyglądała się nam. Mi. Nagle oblał mnie gorąc i następne co pamiętam, to pańska twarz nade mną.

Ostatnie słowa chłopak skierował w kierunku Riony, która kucnęła przy nim, po drugiej stronie wyciągniętych nóg, z kubkiem wody w dłoni i zafrasowaną miną. Półelfka zerknęła przez ramię w stronę Thurgruna, który już na wspomnienie “niewidzialnej obecności” zaintonował pierwsze słowa zaklęcia. Krasnolud zogniskował energię szerokim gestem i puls magicznej energii rozlał po pokoju. Po chwili pokręcił głową.

Nie wyczuwam żadnej magii — oznajmił zwięźle.

Hm... — Riona tylko mruknęła w zamyśleniu.

Rocco z kolei odchrząknął, owijając się szczelniej lekkim materiałem w wyszywane słońca, jakby nagle czując się niezręcznie. Zerknął przelotnie w stronę Lary, ale spojrzenie zaraz wbił uparcie w czubki własnych stóp.

I jak, pani doktor? — Zagaił lekkim tonem. — Do wesela się zagoi?
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 30-01-2023 o 22:49.
Aro jest offline  
Stary 30-01-2023, 20:40   #9
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Ach stolyca. Thurgrun wciągnął głębiej powietrze wdychając brud i smród ulic. Dokładnie tak jak zapamiętał. Życie na szlaku ma wiele zalet, szczególnie jeśli ktoś unika odpowiedzialności za zrobione dzieci, zawłaszczone mienie, lub skrócenie czyjegoś na tym padole stąpania. Thurgrun na szczęście nie miał wiele na sumieniu, jednak wędrowny tryb życia pasował mu idealnie. Nie musiał się zastanawiać nad ustatkowaniem, ani nad tym jak będzie zarabiał i któremu dzieciakowi dać w ciry za złe oceny. Nie musi się martwić o tę samą babę, ani słuchać tego samego narzekania co dzień.
No i raz na jakiś czas, może zobaczyć cywilizację! Krasnolud smarknął na bruk, podniósł tobołek i skierował się we wskazane w ogłoszeniu miejsce. Może i nie płacili dużo, ale ekspedycja wymagała ochrony, a archeolodzy to wątła kasta co z pędzelkiem w kurzu dłubie. Thurgrun zawsze myślał, że to robota dla kobiet, albowiem one lubowały się w grzebaniu w przeszłości i wynajdywaniu dawno zapomnianych (i słusznie!) sekretów. Niestety, pierwsze co zobaczył to pomarszczoną twarz elfa.

Mierząc ponad metr pięćdziesiąt, Thurg należał do jednych z największych przedstawicieli swojej rasy, a mimo to musiał zadrzeć głowę dość wysoko by spojrzeć Deirliarowi w oczy, co uczynił bez wahania.
- Thurgrun - przedstawił się niskim, basowym tonem wyciągając grubą jak konar prawicę. Mięśnie zagrały momentalnie na odsłoniętym przedramieniu, niczym wydmy przemieszczające się na pustyni.
Muskularny i masywny tors, szerokie bary. Był wypisz-wymaluj kwadratowy. Do tego długa blond broda zapleciona w kilka warkoczyków splatających się do jednego dłuższego. Błękitne oczy lustrowały spod krzaczastych brwi wszystko i wszystkich dookoła, aż wzrok nie spoczął na Larze.
- Mademoiselle wybaczy - zreflektował się, podchodząc do dziewczyny. - Thurgrun jestem i będę odpowiadać za wasze bezpieczeństwo na tej wyprawie. - dodał chyba jeszcze niższym basem.
Przywitawszy się ze wszystkimi, krasnolud zajął miejsce pod ścianą, gdzie oparłszy się wygodnie zaczął ćmić jakiegoś paskudnego skręta. Jemu najwidoczniej dym nie przeszkadzał, bowiem od czasu do czasu pykał w powietrze kółka dymu. Miał na sobie czarny pancerz skórzany, na którą narzucił lekką, przewiewną, ciemno-granatową tunikę z kapturem. Było to o tyle nietypowe, że większość przedstawicieli jego rasy preferowała cięższe pancerze. Choć z drugiej strony, mało kto będzie podróżował w upale w pełnej płycie, stąd może lekki pancerz nie był aż tak głupim pomysłem?

Wreszcie zjawiła się ona. Prowodyrka całego zajścia i szefowa we własnej osobie. Magister Bruin. I to nie sama, ale w towarzystwie maga! Thurgrun nie przepadał za magami, miał z nimi złe doświadczenia i wolał nie poszerzać swojej wiedzy i doświadczeń o kolejne, toteż pozostał w cieniu, starając się nie wychylać zbytnio. Na nic się to zdało oczywiście, albowiem pomimo tego, że nie został zaszczycony spojrzeniem, to przez portal przejść musiał.
- Psia kurwa - mruknął ruszając przez portal. Tego nie było w kontrakcie.
Chwila zamieszania później i wylądował w zupełniej innym miejscu.
- Witamy w Qadirze! -
Splunąłby, gdyby nie to, że przy kobietach nie wypada. Podrapał się więc jedynie po potylicy, podciągnął gacie, sprawdził czy plecak nadal jest na plecach, a toporek sprawnie trafia do ręki i ruszył za innymi.

* * *

Podróż statkiem była zwyczajnie nudna. Jako ochrona nie miał kompletnie nic do roboty. Znudziło mu się zarówno patrzenie na rzyganie archeologów, które nota bene nie ustało po pierwszych dniach, ani sikanie przez burtę. W pewnym momencie znudziło się nawet potajemne sikanie z wiatrem na rzygających archeologów. Już stanie w kolejce do "audiencji" (jak dziwnie w tym miejscu wymawiają słowo "haracz"), patrzenie na swoje buty i powrót przez rzekę ludzkich ciał było bardziej pasjonujące.
Snuł się więc po okręcie jak gówno w przeręblu a to zagadując, a to siłując się na rękę z marynarzami. Wieczorami pił, grał w karty, nawet śpiewał, choć talentu mu brakowało.
W spokojniejsze zaś dni, można go było spotkać z książką zawiniętego w zwoje cum gdzie wygrzewał się pochłonięty lekturą.

Krasnolud wykorzystywał każdą okazję by zejść na ląd, nachlać się, poruchać, wygrać w kości i przynieść na pokład świeży zapas alkoholu i książek. Pomimo dość aroganckiej i prostackiej aparycji, Thurgrun dał się poznać jako całkiem inteligentny i elokwentny rozmówca wiedzący całkiem sporo o świecie. Zapewne lata spędzone na jeżdżeniu po świecie i wojaczkach sprzyjały przyswajaniu różnemu rodzajowi wiedzy. Barki pod tym względem stanowiły nieco jedynie lepszą alternatywę w postaci zmieniającego się krajobrazu, ale to mogło interesować jedynie architektów, badaczy i ...archeologów.

Gdy dotarli na miejsce, Thurgrun niemal pożałował całej wyprawy. Kilka zdań jakie wyszło z ust Rahata wystarczyło, żeby krasnolud miał ochotę zwrócić kolację. Od tej sztucznej kurtuazji już zaczynała boleć go dupa, a był pewien że ten urzędnik nawet nie zaczął się zabierać do włażenia w nią. Momentalnie przebiegła go myśl, czy w tym miejscu mają wazelinę, czy tą obrzydliwie śmierdzącą sztucznością i zepsuciem gadką wchodzą wszędzie bez niej. Rozejrzał się szukając kogoś z kim mógłby się podzielić swoimi przemyśleniami, ale właśnie usłyszał swoje imię.
~ Szlag! ~ pomyślał kłaniając się niezbyt głęboko. Tyle ile nakazywała etykieta.

Korzystając z utorowanej przez strażników drogi, Thur przyglądał się życiu tej odległej krainy próbując wyłowić z zachowania tubylców wzór, który pozwoliłby mu lepiej ich czytać, gdyby sytuacja się nagle zaogniła. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło i kokon wazelinowego pawia idącego z przodu był wystarczającym straszakiem by ludzie odsuwali się i dawali im przejść.

Trafili w końcu do miejsca docelowego. Chyba. Wojownik nie był do końca pewien, gdyż szczerze przestał słuchać przewodnika po pierwszym "Wielce czcigodnym...". Okazało się za to, że mają przed sobą dwójkę kolejnych duszyczek do stada. Krasnolud przedstawił się jak nakazuje etykieta oceniając bojową przydatność nowej dwójki. Podróż w sumie wyczerpała go dość mocno. Nie chodzi nawet o jej fizyczny aspekt, ale psychiczny. Miał nadzieję, że zaraz zacznie się coś ciekawego, albo uzna, że pieniądze nie były warte tej wyprawy.


Poczęstunek za to. HA! Poczęstunek był godny co najmniej kniazia! Thurgrun skosztował wszelakich potraw starając się wyczuć na podniebieniu wszelkie smaki. Nie to, że potrafił, ale czytał kiedyś, że tak robili wielcy podróżnicy. On się do takich nie zaliczał i w dupie miał to, ale zawsze warto było spróbować, czy ma się delikatne podniebienie? Przepłukał je dość sporą ilością słodkiego wina. Nie miał. Potrafił odróżnić słodkie, od cierpkiego, truciznę od jedzenia, ale nie miał talentu do rozkładania jedzenia na czynniki pierwsze po samym tylko zapachu i smaku. Cóż, nie wszystko było dla niego.

Po kolacji opędzając się nieco od obsługi poszedł zapalić na zewnątrz podziwiając Dom Mahmeda. Obszedł go sprawdzając ewentualne drogi wejścia i potencjalnej ucieczki. Różnie mogło być, trzeba zawsze być przygotowanym. Było ciepło, czuł to pod brodą, toteż dość szybko zmył się i skorzystał z dostępnej kąpieli, a potem chwili snu. Woda, niby jak woda. Mokra i dupę myje, ale ta była perfumowana! Thurgrun widział w życiu wiele i słyszał sporo, ale nie miał jeszcze takiej okazji. Przez jakiś czas jego gazy będą miały wysublimowaną nutę jaśminu i róży. Z łóżka postawił go na nogi hałas na zewnątrz. Owinął swoją nagą dupę szlafrokiem i chwyciwszy topór wyskoczył na korytarz. Coś tu było nie tak. Czuł, niczym pająk nici, że coś tu jest nie tak, ale nie wiedział jeszcze co. Szybko ruszył boso we wskazanym kierunku zostawiając doktor ze swoim pacjentem. Płask bosych stóp niósł się całkiem głośnym echem po korytarzu, skonstatował.

W drugim pomieszczeniu nie było zbyt wiele. Dziewczyny zajmowały się poszkodowanym, a krasnolud badał okolicę. Na prośbę Riony narysował w powietrzu runę, która zapłonęła niczym proch i rozwiała się magiczną mgiełką w powietrzu. Oczy krasnoluda nie wyłapały nic.
- Jeśli cokolwiek magicznego tu było, zdołało się ulotnić. - powiedział wyglądając za okno. Skoro magii nie było, pozostawały klasyczne metody. Ktokolwiek to zrobił, pewnikiem musiał być w pobliżu. Może skacze gdzieś po dachach? Albo zostawił ślad na kredowych ścianach?

Przerzucił topór z ręki do ręki.
- Trzymajmy się razem. - rzucił do Lary. - Oczywiście jak się ubiorę. - dodał po chwili szczerząc zęby niczym młokos.

https://orokos.com/roll/967309: 7, 5, 9, 16, 19

 

Ostatnio edytowane przez psionik : 30-01-2023 o 21:12.
psionik jest offline  
Stary 31-01-2023, 00:04   #10
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Lara ucieszyła się, że zdołała uchronić Mykaela od omdlenia i w dużej mierze go uspokoić. Przy okazji zaintrygowało ją to, co zeznał Taldańczyk. Jego towarzysz miał podobnież gwałtownie znieruchomieć i zemdleć, wydawałoby się zupełnie bez wyraźnego powodu. A może kryły się za tym jakieś problemy zdrowotne Rocco? Albo też coś niedobrego wisiało w powietrzu? Medyczka musiała to sprawdzić.
— Oczywiście, Mykaelu. Właśnie miałam się do niego udać — powiedziała przyjacielskim tonem do obejmującego własne nogi mężczyzny. — Pamiętaj, że wszystko będzie dobrze, więc nie ma potrzeby, byś się niepotrzebnie denerwował. A teraz poczekaj tu na mnie, dobrze? Obiecuję, że niedługo wrócę.
Po tych słowach udała się na górę.


Dotarłszy do komnaty, gdzie leżał Rocco Lara spojrzała z uznaniem na Rionę Bruin. Może i jej nie zawołała, ale za to fachowo zabrała się do udzielania pierwszej pomocy. Widać było, że Szkolenia Absalomskiego Stowarzyszenia Archeologów w tym zakresie w jej przypadku nie poszły w las. Zbliżywszy się do poszkodowanego Quatermain z rozczuleniem spojrzała na niestaranny, prowizoryczny opatrunek, jaki bez wątpienia założył mu Mykael. Niestety musiała go poprawić ze względu na dobro pacjenta. Przy okazji dziewczyna przyjrzała się fachowym okiem jego ranie. Wyglądało na to, że Rocco uderzył głową o coś twardego, najprawdopodobniej stojący przy łóżku stolik. Ślad krwi na drewnie zdawał się to potwierdzać. Rana miała wydłużony profil, ponieważ gdy doszło do urazu, głowa znajdowała się pod niefortunnym kątem. Rozcięcie było też nieco głębsze między włosami, a im dalej w stronę skroni, tym stawało się płytsze. Zdaniem młodej doktor Rocco tracąc przytomność poleciał do tyłu i spadając z łóżka uderzył głową w mebel. Na szczęście rozcięcie nie wyglądało groźnie i nie mogło być źródłem poważnego krwawienia, więc nie wymagało założenia szwów. Czarnooka nie dostrzegła też by czaszka uległa pęknięciu czy miejscowemu wgłębieniu, co mogłoby spowodować groźny ucisk mózgu. Kiedy jednak Allayne przemówił, te podejrzenia jeszcze bardziej się oddaliły. Prawdopodobnie obyło się nawet bez wstrząśnienia mózgu, nie wspominając o krwotoku wewnętrznym. Wyglądało na to, że skończy się jedynie na nabiciu przysłowiowego guza. Blondynka mimo to przezornie zdecydowała, że podda go kilkudniowej obserwacji. Tak na wszelki wypadek, jakby z czasem miało dojść do ujawnienia objawów wewnątrzczaszkowego krwawienia. W danej chwili jednak jedynym realnie niepokojącym objawem Rocco był gorąc tchnący od jego ciała.
— Hm — Lara zadumała się nad zeznaniem męzczyzny. — Chorowałeś kiedyś na coś poważnego albo doznałeś poważnego urazu głowy?
Pytania te zadała wyłącznie na wszelki wypadek. Dlatego, gdy mężczyzna pokręcił przecząco głową, nie wyglądała na specjalnie zaskoczoną i tylko skinęła mu delikatnie głową jako potwierdzenie przyjęcia tej informacji do wiadomości. Zaraz potem zaczęła się rozglądać po komnacie i lekko pociągać nosem, oblizała się nawet, próbując wyczuć jakiś posmak w powietrzu. Jednak na nic. Nie wyglądało na to, by doszło w danym miejscu do ataku alchemicznego. Zdawało się również, że Thurgrun wykluczył wpływ czynników nadnaturalnych.
— Słucham? — dr Quatermain zareagowała z delikatnym opóźnieniem na zadane lekkim tonem pytanie poszkodowanego. — Ach, tak. Raczej nic ci nie będzie, Rocco, ale zostaniesz pod moją obserwacją na kilka dni. Tak na wszelki wypadek. A jeśli chodzi o teraz, to jeśli dasz radę jeszcze trochę wytrzymać, to niedługo zejdę na dół i poproszę Mahmeda o artykuły medyczne, po czym założę ci opatrunek.
Chwilę później dziewczyna skinęła aprobująco głową na sugestię wypowiedzianą przez brodatego magusa, po czym jeszcze raz obejrzała dokładnie komnatę. Zastanawiając się w trakcie, czy kiedykolwiek słyszała o podobnie osobliwym zdarzeniu.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 31-01-2023 o 20:47.
Alex Tyler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172