19-01-2020, 14:24 | #1 |
Wiedźma Reputacja: 1 | [D20 modern] Aliens - Game over (+18) USS Goliath, Assault ship klasy Conestoga, zakończył swoją trwającą tydzień czasu podróż z prędkością ⅓ prędkości światła, docierając w końcu do planety Summit. Statek rozpoczął automatyczne hamowanie, a po nim miało nastąpić wejście na orbitę, by jednostka zajęła pozycję ponad kolonią, celem jej pierwszych oględzin za pomocą masy czujników, radarów, teleobiektywów, i tym podobnych… Na samej jednostce z kolei, centralny komputer uruchamiał powoli wszystkie jej systemy, “wybudzając” Goliatha z letargu. Systemy podtrzymywania życia, ogrzewanie, światło, i co najważniejsze - pasażerowie - również otrzymali sygnał, iż nadszedł czas działania. Podróż trwała siedem dni, i aby nikt się przez ten czas nie obijał, nie marnował tlenu, pożywienia, i wszelkich innych zapasów, oraz, aby nikomu nie przychodziły do głowy żadne durne pomysły przez ten czas, wszyscy grzecznie spali w komorach kriogenicznych. *** Trzy plutony Marines, rozmieszczone na trzech pokładach, dwie osoby cywilne, oraz siedmiu załogantów samego Goliatha, budziło się z drzemki… czując się mocno “wypruci”. Korzystanie z komory kriogenicznej miało małe efekty uboczne, zależnie od długości czasu jaki się w niej spędziło. Lekkie zawroty głowy, mała dezorientacja, drobne bóle mięśni, rewolucje żołądkowe… wszystko jednak szybko przechodziło, w końcu spali ledwie tydzień czasu. Pluton Bravo, pokład 2. - Ugh... - Zajęczał ktoś, odpinając z siebie kilka czujników naskórnych komory. - Wyglądasz tak, jak ja się czuję, hehe... - Salas zagadnął “JJ”. - Brrr, ale zimna podłoga! - Wymasować ci stópki Nicky? - Wal się Ferris... Gdzieś na końcu obu rzędów komór kriogenicznych, wybudziła się i pani Dyrektor Veronica da Silva, przysłuchując pierwszym rozmowom licznych Marines, przebywających z nią w tej samej sali. No tak, młodzi mężczyźni i kobiety, co tu się dziwić… zerknęła na komorę obok, w której przebywała Agnes. Ta oczywiście wydawała się “rześka” i niewzruszona efektami ubocznymi tygodniowego snu. Nie dziwiło jej to. - No dalej panienki! - Zagrzmiał Master Sierżant James Reynolds, energicznie przyklaskując wielokrotnie w dłonie - Pobudka! Pobudka! Wstajemy śpiące księżniczki! Macie 20 na doprowadzenie się do porządku i czas na śniadanko! Koniec byczenia się! Panią da Silvę i jej obstawę przydzielono odgórnie do owego plutonu, który miał być jej ochroną na tej misji, mającej oczywiście na celu uratowanie kolonistów, oraz odbicie samej kolonii z łap Xenomorfów. Dowództwo United States Colonial Marines wysłało ich jako pierwszą falę na wrogi teren - jak wyjaśniono jej wcześniej - ona miała z kolei pełnić rolę doradcy, znając w końcu wszystko na miejscu jak własną kieszeń… głównego dowódcy jednak nie było. Cała misja spoczywała na barach trzech poruczników-dowódców poszczególnych plutonów. Albo Marines nie mieli na obecną chwilę kogoś wyższego stopniem, jako głównodowodzącego, albo nie chcieli go odstąpić na te zadanie? Tego już nie wyjaśniono... Komuś się brzydko odbiło, i chyba nawet zwymiotował. - Ja pierdzielę nowy... - Fuknął ktoś inny. - ”Silver”, weź no go obejrz... - Kovalski, przestań się drapać po jajach! No tak... więc witamy w wojsku? Veronica poczłapała do przydzielonej jej szafki, która na szczęście była nieco na uboczu, nie musiała więc lawirować między mięśniakami, którzy i tak już zaczęli się jej przyglądać. A więc ubrać się, i śniadanie. *** W pełni zautomatyzowana mesa, oferowała miejsce dla około pięćdziesięciu osób, na pokładzie Goliatha przebywało ich jednak znacznie więcej. Ustalony już o wiele wcześniej plan działania, nie spodobał się wielu osobom, jednak wykonano go bez zbyt dużego marudzenia. Pluton Alfa zajął się przygotowywaniem swojego sprzętu na misję, pluton Charlie udał się na video-odprawę, a pluton Bravo mógł jako pierwszy zasiąść do jedzenia. Później miały nastąpić zmiany oddziałów co do zajęć. Załoga statku, w liczbie siedmiu osób, wraz ze swoim Kapitanem, jedynie przez mesę “przeleciała”, zabierając tacki z posiłkiem na mostek, by tam zająć się już samym Goliathem. Piloci Cheyenne postąpili ponownie, chcąc być przy swoich maszynach w hangarach… Do rozpoczęcia misji zostały trzy godziny. Mesa oferowała różnorodne jadło, i choć automaty nie dorównywały żywemu kucharzowi, wbrew pozorom było wszystko zjadliwe, a sam wybór spory. Mowa była oczywiście tylko o śniadaniu(nie, teraz nie zjesz steku Kovalski), na które mieli 30 minut. - Sir - Ricco Ehost, postawił na stole przed porucznikiem Hawkes, mały koszyczek ze świeżutkimi bułkami, po czym się dosiadł, a gdzieś tam przy jakiś stolikach rozległo się ciche cmokanie i parę stłumionych śmiechów. Żołnierze zwracali się do da Silvy “Ma’am”, pozdrawiali ją lekkimi skinięciami głowy, i ogólnie okazywali szacunek, dobre i to… co do Agnes, to gapili się na nią, zwłaszcza mężczyźni, nikt jednak jej nie zaczepiał ani słowem. Być może szacowali, czy warto, skoro była “Bodygardką”. - Ugh, co za lura - Stwierdził sierżant Reynold, popijając kawę, po czym zwrócił się do “Billy’ego” - Masz tu gdzieś cukier? Z sierżanta był często kawał sukinkota, wymagający w wielu sprawach, ale i sprawiedliwy, i jak wszystko grało, nie trzeba się go było obawiać. Twardy mężczyzna, oszpecony przez lata służby, nie wykorzystywał jednak swojego stopnia do gnojenia podwładnych. Owszem, szacunek i te sprawy, wyższy stopień, ale on przeszedł z oddziałem już niejedno, i traktował się na równi z pozostałymi - jakkolwiek to brzmiało - a wiele osób miało wrażenie, że oddałby za kogoś z nich i życie. Zresztą, wielu w oddziale podobnie. Byli braćmi i siostrami, na tym to wszystko polegało… i fakt, iż siedział z nimi, między nimi, a nie gdzieś na uboczu z dowództwem, “przy korycie”, też dużo świadczył. - ”JJ” a może byś tak nieco maszynę do kawy podkręcił? - Spytał sierżant, odszukując wzrokiem technika. Widocznie większa ilość cukru nie polepszyła smaku kawy... .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 09-02-2020 o 11:51. |
22-01-2020, 16:56 | #2 |
Reputacja: 1 | Szycha i jej Cień -Wymasować ci stópki Nicky? |
22-01-2020, 21:29 | #3 |
Reputacja: 1 | Porucznik Hawkes siedział przy stole ignorując “umizgi” Ricco jak i całe otoczenie. Wpatrywał się w ekran IU zapoznając z planami bazy i pewnie planując pierwsze działania po wylądowaniu. Nie zauważył podchodzącej do niego kobiety. - Pozwoli pan, Panie poruczniku…- Veronica zrobiła krótką pauzę, żeby przeczytać nazwisko wojskowego - Hawkes, że się dosiądę? - I chociaż było to pytanie, tak wynikało z intonacji, nawet uprzejmie zadane, to kobieta która je postawiła wcale nie czekała na pozwolenie. Postawiwszy swoją tackę z jedzeniem na stole usiadła na przeciwko żołnierza. - Proszę przedstawić mi jak najszybciej raport z sytuacji na powierzchni - prośba ta została wystosowała w taktowny i uprzejmy sposób. Chociaż gdzieś w tle dało się wychwycić, że osoba, która ją kieruje do porucznika oczekuje, że zostanie ona w możliwie szybkim czasie spełniona. - Nie muszę przedstawiać raportów cywilom.- stwierdził krótko Hawkes nie odrywając oczu od swojego komputera.-Nie zamierzam też składać regularnych raportów jakiemukolwiek cywilowi. Bez urazy. Po czym spojrzał na kobietę dodając.-Jeśli jednak jest pani ciekawa to… cóż… kolonia jest praktycznie zniszczona. Ludzie martwi lub zamienieni w inkubatory… jak to bywa w takich sytuacjach.- odetchnął i dodał.-Nie ma powodu robić sobie złudzeń. Pewnie widziała pani reportaże z takich sytuacji nieraz. Dyrektor da Silva słuchała wywodu żołnierza z kamienną twarzą. Wokół zwężonych oczu drgały co prawda pojedyncze mięśnie, ale nic innego. - Wiedziałam, że marines to służbiści i biurokraci- odezwała się gdy porucznik skończył mówić. - Nie sądziłam tylko, że aż tak lubują się w składaniu raportów przełożonym. - Bardziej niż narzuconym z góry cywilnym pracownikom, których to celów nie znają.- Nathan spojrzał wprost w oczy kobiety.- Powiem szczerze. Nie podoba mi się tu pani obecność i implikacje z tego wynikające. W najlepszym przypadku jest pani czymś pomiędzy przewodnikiem a balastem. W najgorszym… pani plany wpakują nas w straszne gówno. Więc pozwoli pani, że nie będę tryskał entuzjazmem. - Cywilni pracownicy mogliby nie docenić szczerości na jaką się pan teraz zdobył - powiedziała lekko rozbawiona. - Zapewne byłby im i pański entuzjazm obojętny - Kobieta zrobiła krótką przerwę by uważniej przyjrzeć się młodej twarzy oficera. Po chwili nachyliła się ku niemu i szeptem dodała. - Ale ja nie jestem cywilnym pracownikiem- puściła przy tym oko mężczyźnie i ponownie usiadła. Nate przez chwilę przyglądał się kobiece w zamyśleniu, po czym dodał.-Tak czy siak… Nie wiem czego pani się spodziewała po tej rozmowie. Ksenomorfy są na dole, my tutaj. Pewnie więcej informacji mogą pani udzielić członkowie załogi statku. Jak tylko jego sensory przeczeszą powierzchnię planety. Niemniej… proszę nie mieć złudzeń. Prawdopodobnie nikt nie przeżył. - Spodziewałam się, że dowiem się czegoś od jednego z wyższych stopniem oficerów na tym statku - odpowiedziała kobieta. - Spodziewałam się, że to będzie misja ratunkowa. A nie pluton grabarzy, którzy przyjdą pogrzebać szczątki kolonistów. - Spędziliśmy tydzień czasu w zamrażarce. Kto w cywilnej kolonii zaatakowanej przez ksenomorfy mógł przeżyć tyle czasu?- spytał sceptycznie Nathan i wzruszył ramionami.- Co najwyżej ci, którzy wylecieli statkami na orbitę planety. - Takim samym tonem informuje pan rodziny o śmierci ich bliskich?- Zauważyła z pewną niechęcią da Silva. - Od tego typu zadań mamy oficerów sztabowych. Ja jestem operacyjny.- stwierdził ironicznie Nate splatając dłonie pod podbródkiem.-A my jesteśmy na misji. Lepiej skupiać się na twardych faktach, zamiast na uczuciach. Najpierw postarajmy się przeżyć sami, a potem… możemy pogrążać się w żalu za zmarłymi. - Nadal chciałabym dostać raporty - Veronica da Silva ponowiła prośbę. - A skoro pan nie jest władny mi je przedstawić, proszę wskazać osobę, która może to zrobić. - Jestem pewien, że kapitan tego statku może udzielić pani najświeższych informacji.- zasugerował uprzejmie Nate.-Na temat sytuacji na planecie, jak i wokół niej. - Nie mógł pan tak od razu, poruczniku? - Pytała pani o raporty… nie wiem czemu akurat one tak panią interesowały.- wzruszył ramionami Nate. - Ponieważ chcę wiedzieć co tam się dzieje - dla podkreślenie tego “tam” dyrektor wskazała palcem na planetę. - Co się dzieje z ludźmi, którzy tam zostali? - Właśnie po to tam lecimy, by się dowiedzieć.- wzruszył ramionami Nathan i dodał.- Zresztą… fakt zainfekowania kolonii tymi pasożytami powinien pani wystarczyć za odpowiedź. Agnes całą rozmowę przesiedziała sącząc kawę z kubka i obserwując. Miała pewne przemyślenia a propo ‘chłopięcej’ nieskalanej konfliktem zbrojnym mordki porucznika. Postanowiła jednak zostawić je dla siebie. Skoro jego podwładnym nie przeszkadzało, że dowodzi nimi ktoś kto wygląda i zachowuje się jakby dopiero co wyszedł ze szkoły kadetów to Pani de Silva będzie musiało też to wystarczyć. - To już słyszałam z pańskich ust i to nie jeden raz - Veronica pogrzebała chwilę widelcem w swoim talerzu. Wyłoniła coś z niego nabijając to coś na widelec. - Dla odmiany proszę powiedzieć coś innego - kawałek z widelca znalazł się w jej ustach. Przeżuwajac kęs dyrektor dokładnie lustrowała swojego rozmówcę. - Co?- odparł mężczyzna skupiając się na Veronice i ignorując jej milczącą towarzyszkę. Bądź co bądź, nie było potrzeby zaczepiać ochrony. - Gdzie pan zamierza posadzić swój…- przez chwilę da Silva szukała odpowiedniego słowa.- Desant!- A gdy je znalazła wyraźnie je zaakceptowała. - Dowie się pani tego w odpowiednim czasie. Na razie nie mamy żadnych informacji o d kapitana statku. Najwygodniejszym miejscem będzie z pewnością lądowisko promów kosmicznych.- odparł obojętnym tonem Nate. - Kolonia ma cztery takie lądowiska. Wszystkie tak samo dobrze wyposażone. Moim zdaniem najlepiej będzie wylądować…- Veronica wyciągnęła dłoń w kierunku porucznika i wymownie poruszyła palcami, by ten podał jej urządzenie na którym przeglądał plany. Hawkes westchnął ciężko i podał kobiecie swój sprzęt. Veronica uśmiechnęła się w podziękowaniu. Szybko znalazła to czego szukała. - O tutaj - wskazała palcem jedno z lądowisk odwracając tak pożyczone urządzenie by Hawkes mógł lepiej widzieć. - Wezmę to pod uwagę.- odparł porucznik przyglądając się miejscu, które wskazała.-Aczkolwliek musimy poczekać na zdjęcia satelitarne kolonii. Stan obecny może się różnić od tego co mam w bazie danych. - W to akurat nie wątpię - mruknęła da Silva. - Ile to potrwa? Taka analiza?- Zapytała już głośno. - Trudno powiedzieć. To zależy w jakim stanie jest statek obecnie. Podczas przelotu coś mogło się uszkodzić, coś oderwać. Kapitan statku będzie wiedział. Trzeba czekać aż skończą procedury wejścia na orbitę.- wzruszył ramionami Nate. - Rozumiem, że po śniadaniu wybiera się pan do niego. - Nie było to bynajmniej pytanie. - Cóż… Nie wiem ile im to zajmie.- zadumał się Nate.- A my nie musimy się spieszyć z wylotem na powierzchnię. Po tylu dniach, kilka godzin w tę, kilka wewte nie zrobi różnicy… a ja muszę być pewien, że nie dołączymy do miejscowych ofiar po wylądowaniu. Dyrektor da Silva słuchała bezdusznego wywodu żołnierza. Znów tylko drganie mięśni w kącikach oczu było jedyną zmianą na kamiennej masce jej twarzy. - A mnie wydawało się, że liczy się czas - dodała ironicznie. - Nikomu nie pomożemy sami robiąc za inkubatory dla ksenomorfów.- odparł Nathan smętnie.- Proszę zrozumieć, że nawet z tym całym sprzętem jaki mamy, ciężko nas uważać za deratyzatorów. To potencjalnie wrogi teren z bardzo niebezpiecznym wrogiem mającym przewagę liczebną. - Mam nadzieję, że ta zwkłoka nie okaże się aż tak brzemienna w skutkach dla kolonii - głos da Silvy był beznamiętny. - Jeśli ktoś tam żyje, to należy uznać, że będzie nadawał sygnał alarmowy ze swojej pozycji. Jako że potworki nie używają radia, jest to raczej bezpieczny sposób komunikacji. A sensory statku powinny taki sygnał wykryć.- stwierdził po zastanowieniu Nathan puszczając mimo uszu jej dramatyczną wypowiedź. Wszak plaga ksenomorfów sama z siebie jest już brzemienna w skutkach. - Proszę mnie zatem informować na bieżąco. - Oczywiście.- odparł uprzejmie Nate. Rozmowę można było uznać za skończoną. Przynajmniej za taką uznała ją da Silva zabierając się za swoje śniadanie.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
23-01-2020, 15:13 | #4 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
25-01-2020, 08:43 | #5 |
Reputacja: 1 | Agnes mimo że nie uczestniczyła w rozmowie kiedy ta się skończyła ona wiedziała co ma zrobić. Sześć lat to może nie całe życie ale wystarczająco dużo by wiedzieć czego Victoria będzie od niej oczekiwać. Wstała i spokojnym krokiem poszła odstawić swój pusty kubek na miejsce. |
25-01-2020, 20:12 | #6 |
Administrator Reputacja: 1 | Billy wygramolił się z zimnego sarkofagu i przeciągnął się. Podróże w lodowych trumnach nie robiły na nim zbyt wielkiego wrażenia, chociaż raczej był przyzwyczajony do tego, iż mógł się wałęsać po pokładzie podczas przelotu. No ale "Goliath" to nie była "Jutrzenka", gdzie zawsze na pokładzie było coś do zrobienia, nawet jeśli się było małym szkrabem. Tu się szło w oszczędności. W sumie można się było przyzwyczaić. Na dodatek zamrażarki były solidne. Kiedyś załoga "Jutrzenki" natrafiła na wrak, z którego wyciągnęli nieboraka w działającym hibernatorze. Biedak, gdy już doszedł do siebie, nieźle się zdziwił gdy się okazało, że minęło nie dwadzieścia dni, a dwadzieścia lat. - A nie słyszałeś, że cukier to biała trucizna? - rzucił, podchodząc do swej szafki. Nauczony doświadczeniem od dawna woził ze sobą różne różności, więc mógł wspomóc sierżanta w trudnej chwili. Z drugiej strony dziwił się nieco naiwności Reynolda. Tyle lat za sobą, a jeszcze się nie nauczył, że napoje z automatu to szajs. Nie mówiąc już o tym, że kawa, którą ponoć są napędzane organizmy i pojazdy Marine, to szajs nad szajsami i nawet tona cukru i złote rączki JJ nie były w stanie dokonać cudu i z brunatnej cieczy stworzyć napój bogów. Już dużo rozsądniejszy był Arc, który miast lury z automatu zazwyczaj przygotowywał sobie kakao. Billy miał swoje przyzwyczajenia, więc wyciągnął z szafki puszkę ze swoim ulubionym "dopalaczem", otworzył i pociągnął spory łyk. To biło na głowę każdą kawę. Zdecydowanie biło. Odstawił puszkę, po czym wziął szybki prysznic. Szycha, która z nimi podróżowała, nie zrobiła na Billym dobrego wrażenia. I nie chodziło o wygląd - mogłaby być nawet Miss Uniwersum, a i tak by to nic nie zmieniło. Nie chodziło nawet o to, że była balastem, o który trzeba było się troszczyć. Żeby wleźć odpowiednio wysoko na drabince korporacyjnej hierarchii, trzeba było być niezłą suką. I pozostawić za sobą wiele trupów. Trudno było sądzić, by podczas jednej podróży nagle odmienił się jej charakter. Można się było założyć, że dla własnej kariery poświęciłaby wszystkich Marines, dokładając do tego "Goliatha" wraz z załogą. Lepiej więc było patrzeć jej na ręce. Podobnie jak i jej towarzyszce. Jakby kłopotów z Alienami było mało, to jeszcze te dwie baby. Co nie znaczyło, że Billy miał cokolwiek przeciw kobietom w ogóle. Wprost przeciwnie. Przebrał się szybko i, zabrawszy puszkę, zabrał się za jedzenie. |
26-01-2020, 21:04 | #7 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
28-01-2020, 13:15 | #8 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
28-01-2020, 23:06 | #9 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
31-01-2020, 12:48 | #10 |
Reputacja: 1 | Dzięki MG za dialog Summit nie należał do tych planet, które wpisywały się w gusta Jacoba. Planetka była niewielka, zajebiście zalesiona, słabo zaludniona i bez żadnych rewelacji klimatyczno-grawitacyjnych. Jones nie wiedział zbyt wiele ponad ogólnodostępną wiedzę, ale też nie zamierzał zaśmiecać swojego „dysku” byle pierdołami. Na planecie zagnieździły się Xenomorfy, było od groma trupów, a ci co cudem przetrwali nie mieli dostępu do portu. Ciekawiło go kto i jak opuścił tamtejszą atmosferę, ale nie miał czasu na śledztwa… Trzeba było się przygotować. JJ wchodził w skład jednej z grup Bravo, która była zapełniona znanymi mu już ludźmi. O ile kobiety, Sarah i Naomi, były dość spoko to męska część ekipy… Powiedzmy, że Kapral Jones nie był fanem ani wrednych szmuglerów bimbru ani samobójców noszących na wysokości przyrodzenia miny kierunkowe. Starszy Kapral Hirakawa był w zespole nowością chociaż sztuczna gira i komplet zastępczych bebechów nie przywoływały na myśl świeżości tylko człowieka po niemałych przejściach. Jones, mimo iż był technikiem, też nie należał do mięczaków. Szlify zdobył na frontach z obcymi, piratami i wpierdalającą wszystko roślinnością. Co prawda magister inżynier kierunku „Automatyka i cybernetyka” w specjalności „Robotyka i systemy decyzyjne” jedynie raz otarł się o śmierć, ale – jak na jego gust – to zawsze o ten raz za dużo. Przed wyprawą JJ musiał porządnie przejrzeć sprzęt swój oraz wszystkich chętnych. Jego hiperaktywność nie pozwalała mu nie przyjrzeć się wszystkim lampom TNR, palnikom, urządzeniom hakującym i robotom do jakich tylko uzyskał dostęp. Mina dowodzącego plutonem przełożonego kiedy JJ zapytał o dostęp do IntU* była bezcenna. Zupełnie jakby żółtodziób zapytał o możliwość przelotu najdroższym transportowcem Korpusu. Jones doskonale wiedział, że nie znajdą lepszego technika we wszystkich trzech wysłanych plutonach i nie rozumiał dlaczego nie mógł posiadać sprzętu proporcjonalnego do jego geniuszu. Tak. JJ nie był człowiekiem skromnym. Przy wachlarzu jego przywar skromność byłaby jednak przesadą… Tygodniowa drzemka nie obeszła się z Jacobem zbyt delikatnie. Technik po przebudzeniu wyglądał komicznie w przydziałowej koszulce, niezbyt pasujących bokserkach w kolorowe zwierzaki i fryzurze, która błagała o standardową dla niej porcję żelu. JJ trząsł się jak osika, a jego mięśnie piekły jak po intensywnym wysiłku. Błędnik uczonego szalał sprawiając, że facet przez dobre kilka chwil nie był w stanie wygramolić się z kriogenicznej trumny. - Wyglądasz tak, jak ja się czuję, hehe... - Salas zagadnął “JJ”. - Nadal jestem dużo przystojniejszy od ciebie, Robercie. – odparł technik siląc się na uśmiech, ale wiedział, że próbę zaśmiania się przypłaciłby nagłym wypróżnieniem żołądka. Master Sierżant James Reynolds i jego darcie ryja były idealnymi bodźcami dla budzącego się organizmu Jacoba. Dowodzący grupami Bravo żołnierz jako jedyny z zebranych przeszedł więcej od Starszego Kaprala Hirakawy co było nie lada wyczynem. Reynolds wyglądał jakby wyszedł z płonącego budynku po kąpieli w opadach żrącego kwasu. Jego postura i ostro zarysowane mięśnie nie pobudzały poczucia humoru technika. W zasadzie na sam widok klaszczącego przełożonego Jacob miał ochotę wstać, rozruszać się i ruszyć pod prysznic. Najpierw jednak musiał sprawdzić czy jego podręczny sprzęt był kompletny i w idealnej kondycji. Najważniejsza dla niego była jednostka hakująca Comtech, którą dopieścił w sobie znanym stylu. Magister Cybernetyki nie mógł się też obejść bez chociaż śladowej ilości narzędzi, które nosił w syntetycznym futerale. Kiedy okazało się, że nikt nie sabotował jego myśli technicznej mężczyzna mógł się udać pod prysznic. Ciepła, przyjemna woda pobudziła go, a żel wtarty w ponadprzeciętnie długie włosy zaczesane do tyłu nadał mu charakterystycznego stylu. W komorze nie można było mieć biżuterii dlatego technik dopiero po jej opuszczeniu założył niewielkie tunele. Jacob z przyjemnością ubrał mundur polowy, który w jego mniemaniu był całkiem praktyczny i nawet wygodny. Odświeżony żołnierz mógł udać się do mesy. Już nie mógł się doczekać nadchodzących gigantycznymi krokami wydarzeń. W autonomicznej mesie znajdował się cały pluton wzbogacony o jednostki cywilne. Te ostatnie budziły pewną ciekawość Jacoba jednak technik – z grzeczności – nie był zbyt napastliwy. Ograniczył się do jedynie kilku spojrzeń. W oczy Jonesa rzucali się charakterystyczni dla plutonu żołnierze. Czarnoskóry Kapral Ehost z łatką lizusa, Starszy Szeregowy Wenstonne z początkami Zespołu Stresu Pourazowego, wiecznie żująca gumę operatorka MT**, wytatuowana Starsza Szeregowa Sanders i cała masa mniej lub bardziej barwnych postaci. Ponad dwudziestu żołnierzy w trakcie jedzenia potrafiło stworzyć ciekawy ekosystem, który dla Jacoba był wart poznania. Tym bardziej, że całość ubarwiali cywile. JJ nie zapomniał się z nimi przywitać jednak bez przesadnego spoufalania się. W końcu JJ namierzył sierżanta Reynoldsa, który krzywił się po upiciu kawy, którą zaserwował mu bezduszny, zaprogramowany ku temu automat. To nie wina urządzenia, że ktoś ustawił ją dokładnie tak, a nie inaczej. Być może temperatura parzenia była zła, automat był zabrudzony, za mało drobno mielił ziarna lub… Zmiennych było wiele. JJ był w stanie zrobić z takim sprzętem wszystko. Jakby miał dość czasu zaprogramowałby automat do parzenia najlepszej kawy we wszechświecie, którą na koniec ozdabiałby jednym z trzydziestu wybranych wzorków. Nie jeden barista popadły w kompleksy na widok dokonań tej maszyny. Nie miał jednak czasu na pierdoły. Sierżant w końcu zagadnął do technika, który doskonale rozumiał jak przykrą sprawą był brak kawy kiedy się jej potrzebowało. Co prawda JJ pijał ten wywar niezwykle rzadko, ale jego rodzice niemal nałogowo raczyli się tym ciemnym, aromatycznym płynem. - Robi się sierżancie! - odparł z szerokim uśmiechem Jones z nieskrywaną ekscytacją sięgając po jego zestaw narzędzi. - To ten szmelc nawet nie podaje cukru? Zaraz coś z tym zrobimy… - dodał technik na ułamek sekundy tracąc równowagę. - Cholera. - rzucił chwytając się oparcia stojącego najbliżej krzesła aby po kilku spokojnych oddechach przestawić je bliżej maszyny, której miał zamiar się przyjrzeć. - Nie spaliśmy długo, ale jak zwykle jestem na to dość wrażliwy. Macie tak samo, sierżancie? - zapytał Jacob rozwijając nylonowy pokrowiec, w którym ukazał się szereg różnego rodzaju kluczy, śrubokrętów i innych podstawowych narzędzi. - Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić - Odpowiedział krótko Reynolds, wzruszając ramionami. - No skoro sierżant tak mówi... - odpowiedział bardzo szybko technik wybierając narzędzie i zabierając się za lekko oporną obudowę automatu. - Ale zawilgocony i, za przeproszeniem, zajebany fusami… - westchnął Jones zaczynając od czyszczenia urządzenia. - Moja matka mawiała “Pokaż mi jaką pijesz kawę, a powiem ci jakim jesteś człowiekiem”. - po oczyszczeniu wnętrza automatu Jones zaczął grzebać przy bojlerze podgrzewającym wodę. Jego zaciekawienie wzbudził kontroler temperatury, do którego wpiął się zaraz po wyregulowaniu bojlera. - Idąc pod prąd osobiście powiedziałbym, że sierżant będzie pił małą czarną, bez cukru i zabielacza. - podpięte do automatu urządzenie w rękach technika wyświetlało linijki kodu edytowane w kilku miejscach przez Jacoba. - Chwila pracy i kawusia będzie wyśmienita. No i cukier z zabielaczem też poda. - sierżantowi nie trzeba było tłumaczyć jak dużo lubił mówić JJ. Jego zwroty do innych zwykle przeplatały się z myśleniem na głos. - Ech JJ, czasem pierdzielisz gorzej niż moja druga ex-żona… - Stwierdził Reynolds, a kilka osób się cicho zaśmiało. Sierżant zapalił sobie papierosa, po czym dodał -...ale u ciebie to na końcu nawet sens daje. - Prawda? - zapytał kapral ustawiając pojemniki na cukier i zabielacz po czym odpiął kabel od swojego sprzętu i zamknął obudowę automatu. - Zabrzmię mało skromnie, ale ta maszynka nigdy nie działała tak dobrze jak teraz zacznie. - dodał mężczyzna chowając swoje narzędzia, podstawiając kubek, który po chwili wypełnił się zmieloną, aromatyczną kawą. Nie zabrakło też cukru, o który automat zapytał w trakcie parzenia wrzątku. - Istnieje co prawda minimalne ryzyko, że po podkręceniu coś się za kilka tygodni czy miesięcy spali się w sterowniku, ale smak kawy do tego czasu w pełni to wynagradza… - żołnierz uśmiechnął się aby po chwili ostrożnie, z szacunkiem postawić kubek przed przełożonym i obrócić go uchem w kierunku Reynoldsa. - Proszę skosztować i docenić kunszt swojego najlepszego technika… - Jacob odchylił z dumą głowę do tyłu ukazując tatuaż zaczynający się u szczytu szyi i kończący gdzieś pod stójką munduru wojskowego. - Niech żyje skromność? - Sierżant spojrzał na Jonesa, na kawę, po czym raz dmuchnął w kubek, i pociągnął solidny łyk… - No! - Stwierdził dosadnym tonem - To jest kawa. Dzięki. Kovalski szybko wstał z miejsca i pognał do automatu… nieco wolniej ruszył się Ehost, pewnie by z kolejną rzeczą podlizać się porucznikowi… - Nie ma za co sierżancie. Lubię grzebać przy starszych maszynach. Im też należy się druga szansa. - powiedział technik po chwili dodając. - Ja kawy raczej nie pijam. Ojciec mówi, że i bez niej jestem nadpobudliwy. Ja tam nic takiego nie widzę. Tylko spokój… Jacob rozsiadł się, rozejrzał i dopiero kiedy opadły emocje - występujące u niego zawsze kiedy miał do czynienia z elektroniką - zaczął się zastanawiać co wybrać do jedzenia. Podczas kompletowania swojego śniadaniowego menu technik zaczął się zastanawiać jak długo musiałby grzebać przy automatach mesy aby podawały one dania jakości porównywalnej z daniami pięciogwiazdkowej restauracji… Obawiał się jednak, że musiałby zasięgnąć rady prawdziwego, nie autonomicznego, szefa kuchni aby taki zabieg miał szanse powodzenia. Bo co też czyniło danie dziełem sztuki? Odpowiednia kolejność dodawania składników, ich ilość, temperatura, a może wszystko naraz? Tak. Kucharz byłby niezbędny aby opracować odpowiedni algorytm i przelać jego artystyczną duszę na ekran kodowy… *IntU - Intelligence Unit **MT - Motion Tracker Ostatnio edytowane przez Lechu : 31-01-2020 o 14:44. |