Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-09-2018, 01:04   #1
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
THE END[Neuroshima] Czołg! (Warsztaty II)

VIII.26, pt, wieczór, lokal w Nice City



Siedząc sobie przy jednym ze stolików w jednej z knajp Nice City grupka przyjaciół mogła wreszcie usiąść, spotkać się razem i przeżywać na nowo właśnie minione godziny tego piątkowego dnia. Już dobre dwa tygodnie buszowali po tym mieście więc zdołali je całkiem nieźle poznać. Stopniowo poznali najbardziej charakterystyczne miejsca w tym mieście i chociaż pewnie nie orientowali się w miejscowych układach i rozkładach, kto jest, kto, to jednak gdy padała nazwa jakiegoś miejsca to już wiedzieli zwykle o jakie miejsce chodzi.

Przez ostatnie atmosfera w Nice City stopniowo rosła. Raz, że coraz więcej osób w okolicy miała ukończone żniwa więc już nie mieli takiej gorączki z czasem. Częściej pojawiali się w mieście aby załatwić swoje sprawy czy rozerwać się. Stopniowa też rosła gorączka nadchodzącym, tradycyjnym festynem dożynkowym więc jeszcze zanim się zaczął wyglądało to na niezłą hecę która ściągnie i bliższa i dalsza okolica. No i był jeszcze stary Durand i jego mapa do czołgu jaki odnalazł gdzieś, na jakiś bagnach. Po tylu latach czy dekadach nawet okoliczna legenda znalazła wreszcie namacalne potwierdzenie. Na razie jednak jedynym który tam był i widział ten czołg to stary Durand właśnie. Dżungla i bagna jednak dały mu w kość na tyle aby zmogło faceta do łóżka na tyle długo, że jak wrócił do pionu to był już festyn za pasem więc w tą niedzielę miała być aukcja na mapę.

A chętnych było sporo. Pomniejszych graczy było bez liku. Chyba każdy ostrzył sobie zęby jeśli nie na czołg sam w sobie to na gamble za niego. A gamble płaciła czwórka, największych graczy z których każdy, chciał mieć czołg dla siebie i zawieść w swoje domowe pielesze. Cukierek był więc jeden a rączek po niego sięgających sporo.

Wszystko to podgrzewało atmosferę aż do dzisiaj, gdy wreszcie zaczynało się robić ujście do nadciśnienia tego nadmiaru emocji. Już wczoraj zjeżdżali się i szykowali kramy wszelcy sprzedawcy, kramarze i ludzie drobnego interesu a miejscowa policja na noc odcięła dostęp dla pojazdów w centrum miasta, gdzie miało być serce festynu.

Festyn się zaczął w gorące, skwarne południe. Przez chwilę pokropiła jakaś przelotna mżawka co przyniosło trochę ulgi ale potem ta wilgoć zaczęła parować więc powietrze zrobiło się ciężkie. Ale ludziom, zwłaszcza zaczynającym tegoroczny dożynkowy festyn wcale to nie przeszkadzało. Zwłaszcza jak festyn otwarła “ona”. Sławna Kristin Black gwiazda country ale mająca w swoim repertuarze i klasycznego rocka, i bluesowe ballady, i nawet metalowe kawałki.


Miejscowi ją uwielbiali bo pochodziła właśnie z Nice City, tu się urodziła i wychowała zanim ruszyła w świat wybierając drogę kariery. Poszczęściło się jej i z każdym powrotem wracała opromieniona coraz większą sławą a proporcjonalnie do jej sukcesów rosła lokalna duma miejscowych z jej osiągnięć jakby sami byli tego przyczyną. Zdarzało się, że wspominali coś o małej Kristin jak jeszcze była małym brzdącem czy podlotkiem, jednym z wielu w sierocińcu siostry Debry.

Jednak ani siedzącymi teraz przy stole złotoustemu Colonelowi ani wszędobylskiej Anne nazwisko Kristin Black nic nie mówiło. Dopiero na miejscu dowiadywali się kim ona jest i czemu wszyscy tak jarają się jej przyjazdem a potem występem. Nawet przez ostatnie dni można było spotkać na mieście tą smukłą blondynkę w kowbojskim kapeluszu albo kogoś z jej ekipy. Gdyby nie specyficzna aura gwiazdy i to jak miejscowi na nią reagowali i rozpoznawali, można by wziąć ją za zwyczajną chociaż całkiem apetycznie wyglądającą dziewczynę z sąsiedztwa. Czuła się tak pewnie i bezpiecznie w tym mieście, że chodziła bez broni i czasem nawet sama. Ale patrząc jaką była ulubienicą miejscowych to pewnie każdy z nich po trochu był jak nie jej ochroniarzem to chociaż starszym, pomocnym i opiekuńczym bratem.

Trochę inaczej było z drobnym Azjatą i byłym czołgistą. Gdy tylko usłyszeli nazwisko miejscowej gwiazdy wiedzieli o kogo chodzi a nawet pamiętali jej koncert. Akiro załapał się na jej tournee po ZSA gdy wizytowała w Federacji i tam dała serię koncertów. Wierzbowski zaś zaliczył jej koncert gdy był na przepustce a ona dawała koncert dla żołnierzy w wojskowej bazie. Teraz znów obaj mieli okazję ujrzeć i pobawić się na występie tego blond słodziaka.

Jeszcze inaczej miała się sprawa z dziewczyną z Det. Trzeba było mieć fart jak ktoś z Vegas ale jednak udało jej się. Najpierw zdawało się wieki temu spotkała Kristin “u siebie” w Det a teraz gdy przyjechali tutaj, do rodzimego miasta Kristin, ona też tutaj była! Wróciła z kolejnej trasy koncertowej specjalnie aby dać tradycyjny, dożynkowy koncert w swojej rodzimej miejscowości.

A wtedy, jak się dogadała z chłopakami, pewnie w tej samej trasie gdy gwiazda country dawała koncerty w górach i na Froncie zawitała ze swoją ekipą do Det. I oczywiście zatrzymała się w najspokojniejszej i najczystszej dzielnicy czyli u Schulzów. Tam nawet stary Ted Schultz, traktował ją jak honorowego gościa. A potem gdy dawała koncert Vesnie udało się na nim być. Ale to jeszcze nic! Ze dwa dni później, gdy przechodziła obok kawiarenki na Baker Street gdzie rankami zwykle sam Ted Schult przychodził na kawę i kremówki, ujrzała samą gwiazdę wraz z dwoma ludźmi ze swojej ekipy. Gdy weszła do środka prosząc o autograf, dostała nie tylko autograf ale Kristin zaprosiła ją do stolika bo jako obcy, nie mogli się zdecydować i nie wiedzieli co jest dobre więc poprosili ją o radę. Nie wiedzieli, że w cukierni na Baker Street w której śniada sam Ted Schultz, wszystko po prostu musiało być dobre. Więc wtedy spędziła całkiem miłe i wesołe chwile z Kristin i jej ekipą. Blondynka okazała się zaskakująco miła i jakaś taka sympatyczna, że ciężko było jej nie lubić. Zupełnie jakby była zwykłą dziewczyną a nie sławną gwiazdą estrady. Całkiem inaczej niż ze sławami z detroickiej Ligi które zwykle nie dawały ani im nie dawano zapomnieć, że są właśnie sławami z detroickiej Ligi. No i teraz Kristin była tutaj w Nice City, na małej scenie przy stajniach gdzie znowu zaśpiewała i dała czadu na otwarcie festynu.

To też akurat widzieli i słyszeli wszyscy co tam byli. Słodki blond kociak w kowbojskim kapeluszu, podwiniętej koszuli w kratę, dżinsowych szortach i kowbojskich butach wpisywał się w samo centrum stereotypu cowgirl. Gdy wchodząc rączo na scenę zawołała.
- Nice City witam was! Jesteście kochani! - odpowiedział jej zgodny aplauz publiczności. Tak silny i głośny, że nawet sama gwiazda z mikrofonem przy ustach nie mogła dojść przez chwilę do głosu. Ludzie krzyczeli, bili brawo, skandowali jej imię, gwizdali i dawali upust swojej radości. A gdy zaczęła w końcu grać i śpiewać chyba nieoficjalny hymn Nice City czy tego festiwalu, “Sweet Home Alabama” to nie było mowy by publiczność odpuściła jej po jednym kawałku.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=kpxM2E3IY2U[/MEDIA]

Ale Kristin nie wyszła na scenę aby dać koncert tylko otworzyć tegoroczny festyn dożynkowy. Więc po zagraniu trzech kawałków pomachała publiczności sprzedając jej całusy na pożegnanie i obiecując dać koncert jutro wieczorem na arenie. Ale gdy już schodziła wodzirej imprezy “sprzedał ją” dając namiar na lokal w jakim się zatrzymała i gdzie pewnie da się uprosić gorącym prośbom wielbicieli na jakąś wieczorną serenadę. Black pogroziła mu palcem ale zeszła ze sceny szeroko uśmiechnięta. A mistrz ceremonii zaczął zapowiadać i prowadzić właściwą część konkursu.

---

A konkursy i zawody trwały całą drugą połowę piątku. I były różne, różniste od zabawy w łapanie zębami pływających w misce jabłek która okazała się całkiem przyjemną rozrywką. Strasznie popularną u dzieci i młodzieży, zwłaszcza tej dziewczęcej. Można było się popluskać, pomoczyć, pośmiać i połapać zębami wyślizgujące się jabłko. Jabłek zresztą było pod dostatkiem dla uczestników zabawy więc można się nimi opchać do oporu. Tak właśnie miała okazję się przekonać dziewczyna z Detroit. Musiała mieć wyśmienity nastrój bo udzielił się on nawet Alexowi który z początku patrzył z rozbawieniem i politowaniem na jej próby schwytania zębami jabłka. Ale tak jak widział, w większości nie udane ale jakże zabawne nawet do patrzenia chyba w końcu włączyła mu się samcza żyłka wielkiego myśliwego bo też wreszcie stanął nad pełną wody i pływających jabłek miską… i jakoś wyraźnie większych sukcesów niż jego towarzyszka nie miał ale też w końcu się pośmiał i pobawił całkiem wesoło tak samo jak i ona.

Pierwszym zaś poważnym konkursem w Dniu Kowboja był rzut lassem. Trzeba było wziąć lasso i zarzucić je na szyję biegającego w zagrodzie cielaka. Wystartowało kilku zawodników w tym skusili się dwaj całkowici amatorzy tej konkurencji czyli Daniel i Alex. Tak naprawdę pierwszy raz mieli prawdziwe lasso w dłoniach i to tak by próbować je zarzucić na żywy i ruchomy cel ale obydwaj mieli bardzo dobry wrodzony refleks na który po cichu liczyli. W konkurencji startował też nowy znajomy Vesny, Patrick, kowboj z Teksasu którego poznała ledwo kilka dni temu gdy w stajniach montowała wentylację przez kilka dni z rzędu.

Zarzucenie tego cholernego kawałka liny na tego cholernego cielaka wcale nie było takie proste. Kibice dopingowali swoich ulubieńców ale właściwie każdy zawodnik otrzymywał sympatyczny aplauz z rozbawionej i życzliwej widowni. Lina zdawała się zaczepiać o wszystko albo o nic ale nie o szyję biegającego cielaka. Ale jednak w końcu każdemu z zawodników się udało.

Zwycięzcą został lokalny faworyt o kilka rzędów wielkości deklasując konkurencję. Nie można było mieć wątpliwości, że w tej konkurencji jest bezkonkurencyjny. Drugie miejsce wydawało się prawie do końca, że utrzyma pozycję ten nowy kolega Vesny, Patrick. Ale wówczas prawie w ostatniej chwili los się uśmiechnął do jednego z amatorów. Wierzbowski gdy zarzucił już prawie linę na łeb zwierzęcia ale jeszcze wisiała na słowo honoru i wyglądało na to, że znowu się zsunie gdy niespodziewanie cielak wierzgnął łbem w tę a potem we w tę i właściwie sam wsadził tą wiszącą na włosku linę w pętle. Widownia była zachwycona tym zażartym pojedynkiem o drugie miejsce i biła brawo jakby obydwaj panowie byli zwycięzcami. Mistrz ceremonii zdecydował, że są równorzędnymi zawodnikami i obydwu im przyznał drugie miejsce. Patrick podszedł do Daniela z życzeniami i gratulacjami za tak dzielne stawanie pola w tej branży. Vesna widziała zaś jak Alex chociaż uplasował się raczej w połowie stawki to chyba i tak był zadowolony z tego konkursu. W końcu to nie chodziło o wyścigi wozów czy strzelanie ale jakieś tam rzucanie sznurka więc mógł wyjść z twarzą, że mu wcale nie zależało i robił to dla czystej, detroickiej zabawy. Ale o dziwo chyba naprawdę bawił się świetnie bo wrócił do Vesny uszczęśliwiony jak Runner po dobrym haju. Uczestnicy konkursu dostali po trzy butelki miejscowego trunku.

Kolejną konkurencją po tej rozgrzewce był chyba gwóźdź programu. Rodeo. Ujeżdżanie znarowionego byka. Nawet przed zawodami, nie dało się nie wiedzieć, że utrzymanie się na grzbiecie bestii to czas liczony w sekundach. Dodatkową atrakcją był występ właścicielki stajni czyli Caroliny Gomes. Wśród widowni panowało przekonanie, że to chyba jedyna kobieta w okolicy i na tych zawodach która w tej konkurencji śmiało może stawić czoła mężczyznom. Widowni właścicielka okazała się w stroju typowym dla tej konkurencji czyli ubrana po kowbojsku z dodatkowymi ochraniaczami nałożonymi na spodnie. Młoda kobieta o latynoskiej urodzie pasującej do nazwiska. Vesna poznała ją przelotnie bo pierwszego dnia to właśnie ona niejako przyjęła ją na tą fuchę z naprawą wentylatorów ale później już jej nie spotkała. I znowu startował też znajomy Teksańczyk Vesny.

Rodeo, niejako tradycyjna, kowbojska konkurencja wzbudziło gorączkowy entuzjazm. Byk okazał się wybitnie znarowioną, złośliwą i wściekłą bestią. Niektórzy jeźdźcy spadali z niego ledwo wypadli z boksu. Większość z tych kilku śmiałków jacy ośmielili się stawić czoła jego rogom, kopytom i grzbietowi zdzierżyła tylko kilka sekund. Po czym spadali jak jabłka na jesieni. Trójka zawodników wyraźnie pobiła konkurencję. Trzecie miejsce zajęła Gomes potwierdzając swoją reputację, że nie ma się czego wstydzić w pojedynku z mężczyznami w tym ujeżdżaniu. Wytrwała aż 10 sekund. Mimo, że wydawało się, że przy każdym skoku potężne bydle zmiecie i stratuje Latynoskę ta wytrwała na jego skaczącym grzbiecie aż pełne 10 sekund. Drugie miejsce było niespodzianką bo zajął je doświadczony kowboj ale na pewno nie faworyt. Wytrwał na grzbiecie rogatej bestii o 3 sekundy dłużej niż właścicielka tego lokalu. Ale prawdziwą furorę zrobił znajomy Vesny, Patrick który trwał na grzbiecie potwora jak przyklejony. Rogaty potwór miotał nim na wszystkie strony ale za każdym razem gdy zdawało się, że wreszcie powali go na piach Patrickowi udawało się jakimś cudem wytrzymać jeszcze kolejną sekundę. Widownia zdawała się dostać szału gdy zgodnie kibicowała za każdą, kolejną sekundę, a kowboj, nie dawał za wygraną i trwał na swojej pozycji. Ale w takim pojedynku chyba każdy człowiek był bez szans i można było liczyć tylko ile wytrwa. Patrick wytrwał fenomenalne 20 sekund zanim bestia zwaliła go w piach zagrody czym zaskarbił sobie gorącą owację i sympatię publiczności. Zdobył więc tytuł mistrza rodeo.

Gdy popołudnie się kończyło i z wolna dawało się odczuć, że wieczór się zbliża odbyła się kolejna konkurencja. Tym razem na zamkniętej części miasta. Wyścig konny. Znów prawie dziesiątka zawodników ustawiła się na linii startu. Część z nich spotkała się w szrankach ponownie jak Patrick i Carol. Wyścig zebrał mnóstwo widowni bo można było do woli obsadzać i ulice po jakich toczył się wyścig jak i okoliczne domy czy nawet drzewa. Trzeba było się ścigać robiąc wielkie kółko kilkoma ulicami wewnątrz odciętej części w centrum miasta. Do tego emocjonująco zapowiadały się zakręty gdzie trzeba było zwolnić i znów pójść w galop zaraz po. No i ustawiono trochę przeszkód które trzeba było omijać albo przeskakiwać.

Wyścig okazał się bardzo emocjonujący. Zwłaszcza, że z powodu objętości trasy nie dało się obejrzeć z jednego miejsca całej trasy. Gdy straciło się jeźdźców z oczu można było tylko po aplauzie i wrzaskach innych widzów domyślać się co się tam dzieje. Najwięcej widzów więc ustawiło się na linii startu która była też metą i najdłuższą, najlepiej widoczną prostą w tym wyścigu. Wyścig znowu rozgrzał atmosferę południowców do czerwoności. Darli się, krzyczeli, klaskali, poganiali, trąbili trąbkami lub klaksonami dając się ponieść zabawie.

Na metę jako trzecia wpadła Carol Gomes. Zdyszana tak samo ciężko jak jej koń ale mimo to o kilka długości wyprzedziła kolejnego zawodnika. Przed nią, też o kilka końskich długości wparował Patrick też ledwie zipiąc jak właśnie koń po westernie. Pierwszy zaś zawodnik, lokalny mistrz jeździectwa który znowu wygrał tą konkurencję podobnie jak w poprzednim roku zdecydowanie nawet Patricka zostawił w tyle za sobą. Ale cenę zapłacił równie wysoką bo ledwo zdawał się trzymać w siodle. Dopiero radość zwycięzca spowodowała, że postawił swojego wierzchowca do triumfalnej pozy na tylnych nogach jakby pozował do znaczka Ferrari. Gdy wjechał ostatni zawodnik, jakiś młody chłopak z ledwo wchodzący w wiek męski, widownia jak żywe morze otoczyło swoich zawodników wręczając im kwiaty, ściskając dłonie, częstując czymś do picia i drąc się do nich co niemiara.

Ostatnią konkurencją zaplanowaną na ten Dzień Kowboja był wyścig bryczek. Na tej samej trasie co właśnie zakończony wyścig jeźdźców więc ustawiło się pięć pojazdów zaprzęgniętych w dwa konie. Pojazdy wyruszyły z kopyta prując ulicami Nice City i wzbudzając dziki entuzjazm widzów. Wyścig o dziwo bardzo przypomniał samochodowy, też trzeba było kombinować na zakrętach ile zwolnić by nie dać szansy konkurencji. Rozpędzonymi bryczkami zarzucało na zakrętach tak samo jak brykami z silnikami pod maską. Można było czuć więc te same emocje jak podczas rajdów motoryzacyjnych. Zwycięska obsada wyraźnie odstawiła pozostałe ale tym razem nikt w miarę znajomy dla grupki przyjaciół nie startował.

---

Siedząc sobie przy wspólnym stole grupka przyjaciół miała o czym pogadać. Zaczynając od pary młodych zakochanych z Detroit. A zaczęło się tak niewinnie. Parę dni temu Alex sam przyszedł do Ves mówiąc, że chyba załatwił im, czyli właściwie jej, robotę. W stajniach wstawiali nową wentylację czy co, a spieszyło im się by zdążyć przed festynem. Szukali chętnych i zdolnych rąk do pracy co znają się na tych wszystkich rurkach i kabelkach. Robota jak znalazł dla Ves. No i na miejscu okazało się, że rzeczywiście jest jak mówił Runner. Była robota, były te wentylatory do odrestaurowania i zamontowania a potem była zapłata. Płacili od gotowej do użytku sztuki a że te stajnie to był cały kompleks wielkich budynków to i wiele było do wstawiania. Gomesowie chyba kupili hurtem całą stertę wentylatorów i leżały na kupie pod okapem. Trzeba było z nich wybrać te które dawały nadzieję na przywrócenie do sprawności a zwykle i tak z kilku składało się jeden. Ale płacili całkiem dobrze a jak się ktoś przyłożył to i mógł przyzwoicie zarobić w te parę dni. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie Patrick.


Patrick pierwszego dnia miał po prostu przejąć nowego naprawiacza wentylatorów, w tym wypadku szczupłą, młodą brunetkę i zaprowadzić na miejsce. Ale, że trochę się tam szło to i była okazja trochę pogadać. Z początku niewinnie, ot standardowe pytania, skąd jest, jak ma na imię i co tu porabia. Patrick okazał się prawdziwym kowbojem z Teksasu, do tego nie z tych najszpetniejszych i z każdym dniem okazywał się bardziej zainteresowany nową naprawiaczką wentylatorów. Okazał się prawdziwym dżentelmenem z południa który potrafił kobiecie otworzyć drzwi aby przeszła pierwsza czy zawsze pamiętał by uchylić jej ronda kapelusza gdy się witał lub żegnał. Emanował jakimś wewnętrznym spokojem i cichą pogodą ducha.

W końcu zapytał czy Vesna będzie na festynie ale najgorszy numer wyciął na samym festynie. Z jakąś miejscową tradycją kowboje zanim wystartowali w rodeo czy wyścigach podjeżdżali do widowni i prosili jakąś dziewczynę o chustkę. Zwykle pewnie do swoich żon czy dziewczyn ale dało się wyczuć, że z jednej strony każda taka wybranka aż puchła z dumy, że taki rycerz w kapeluszu przy wszystkich podjechał i wybrał właśnie ją a z drugiej z tego samego powodu aż nie chciało się odmawiać takiej drobnostki. I właśnie ledwo zaczęły się te popisy, jeźdźcy którzy mieli startować w zawodach prosili o chusty swoich wybranek a Patrick podjechał swobodnie na swoim wierzchowcu prosto do Vesny, uchylił jej grzecznie kapelusza i poprosił ją o chustkę. Po to by jak inni zawodnicy mógł się ścigać, walczyć i ujeżdżać z jej chustką na szyi. No ale był Alex. I teraz przy stole, Alex dalej dawał odczuć, że “ten cały Patrick” to no na pewno żaden kozak ani nic specjalnego a w ogóle to już Ves ma nie chodzić do tych całych stajni.

Ale jakoś przy okazji, Patrick przez te parę dni zdradził się, że chyba spróbuje się podpiąć pod ekipę z Teksasu i tą ich sprawę z czołgiem. Może by obłowił się z tej wyprawy na tyle by wrócić do Teksasu nie z pustymi rękami. Był ciekaw czy Vesna też by nie była zainteresowana. Jej przyjaciele oczywiście też mogli się podpiąć pod wyprawę z CSA ale chyba wolałby tylko ją. Tak to wyszło, że brzmiało jak otwarta furtka a nie jakiś przykaz.

Akiro i Anne mieli podobny dylemat. Znajomy kurierki, lokalny właściciel lombardu sprzedał jej informację, że zna ludzi, którzy szukają ludzi, do pewnej roboty. A skoro Anne miała ekipę przecież mogła wysłuchać o co chodzi prawda? No mogła. Ale na wszelki wypadek poszła z Akiro. Owymi ludźmi którzy szukają ludzi okazali się być Federaci. Gadali głównie z ich szefową, lady Amari o dość egzotycznej urodzie.


Akiro kojarzył nazwisko, że Amari to jakiś ród z Appallachów, chyba z południowej części ale wcale tak do końca nie był tego taki pewny. Ale widać ani nie był bliskim sąsiadem rodu z jakiego pochodził Japończyk nie wrogiem bo tak to pewnie by ich zapamiętał mimo wszystko. No ale często niezbyt mógł polegać na własnej pamięci czy wiedzy. Na szczęście była z nim obrotna kurierka na którą spadł główny ciężar rozmowy. Szlachcianka mimo, że wyrażała się jak osoba na poziomie i wykształcona to nie owijała w bawełnę. Szukała ludzi którzy znajdą i przywiozą jej ten czołg a potem pomogą zawieźć aż do dawnej Alabamy. Tam mogła ich obsypać złotem i to tak dosłownie bo akurat Federaci płacili głównie biżuterią.

Amari nie wymagała odpowiedzi od razu. Ale jeśli ekipa Anne i Akiro byli tym zainteresowani niech się zgłoszą w niedzielę przed aukcją do hotelu. A dziś był piątek wieczór więc było jeszcze trochę czasu by się zastanowić i pogadać o tym. Federaci w swoich garniturach, kamizelkach, sukniach rzeczywiście słabo pasowali do bagien, dżungli i błota więc pewnie dlatego szukali ekipy od dosłownie brudnej roboty z tym czołgiem.

Podobny problem miał Wierzbowski. Daniel tak jak miał nadzieję, spotkał się w Nice City ze swoim kumplem w dresie, Saszą. Sasza zaś zanim się przyczłapał do NC, spiknął się z ekipą mechaników i wojaków z NYA. A, że tamci przyjechali tutaj po czołg temat wspólny i do rozmów i interesów sam się właściwie nawinął. Sasza był chętny do nich przystać. Zapalił się do pomysłu po tym gdy Nowojorczycy zapewnili mu miejsce w obsadzie wydobytego czołgu czy co to tam się w tym bagnie utopiło. Ale, że Sasza był kumplem Daniela i wiedział, że wkrótce pewnie się spotkają no to od razu zastrzegł szpejom, że jest ich dwóch i ci też się zgodzili. Więc szansa by znów brać udział w restaurowaniu czołgu a potem nim jeździć znowu robiła się realna. Był tylko jeden szkopuł. Sasza sam z siebie był biedny jak zwykle i za cholerę nie dałby rady ani kupić tej cholernej mapy, ani pojechać po ten czołg i go przywieźć z powrotem. Szukał ekipy albo by się wkręcić w jakąś no ale tak by skończyć u Nowojorów a potem w tym wyciągniętym czymś. Teraz Sasza gdzieś się pewnie szlajał po barach a Daniel zyskał okazję obgadać pomysł z resztą swojej paczki. Albo i zastanawiać się nad tą propozycją jednej z kelnerek która jakoś tak przypadkiem wspomniała, że gdzieś o północy kończy pracę a trochę boi się po nocy wracać po ciemku do domu sama. No ale do północy to jeszcze była większość wieczoru, z dobre kilka godzin, dopiero co ciemno się zrobiło.

Colonel też miał na swoim kącie podobny romans. Właśnie siedział sobie wygodnie w “Wilgotnej” bawiąc rozmową, i bawiąc się, pewną stanowczo za bardzo roznegliżowaną jak na tą porę doby damą która za odpowiednią opłatą tą damą mogła zacząć lub przestać być gdy do środka weszło dwóch typów. Rozejrzeli się, podeszli prosto do ich stolika, złapali Colonela za fraki i bez słowa wywlekli na zewnątrz. Tam zapoznał się z wnętrzem bagażnika ich samochodu. Ale niezbyt długo. Wciąż byli w Nice City gdy bagażnik zalało jaskrawe światło dnia. Ci dwaj, w wymiętych marynarkach wywlekli go na zewnątrz i bez ceregieli zawlekli do jakiegoś budynku.

- Colonel! Witaj brachu. Widzę, że dostałeś moje zaproszenie. - wyszczerzył się radośnie Strauss wskazując na dwóch silnorękich którzy gdy już posadzili Colonela na krześle stanęli tak kontrolnie ze dwa kroki za nim. Oczywiście jeszcze przy pakowaniu do bagażnika pozbawili go wszelkich luf i ostrzy. Strauss widać jakoś go odnalazł w tym Nice City i zaprosił na negocjacje i robienie biznesu w stylu a’la Vegas.

- Colonel brachu, pewnie zaschło ci w gardle z wrażenia. No to nie krępuj się. - powiedział biznesmen z Vegas przystawiając sobie krzesło naprzeciw Colonela i wciskając mu w dłoń szkło. Sam też miał swoje więc stuknęli się na zdrowie i upili swoje na dobre rozpoczęcie interesów. Bo Strauss oczywiście nie zaprosił Colonela tylko po to by go sobie pooglądać i przypomnieć jak wygląda. Na razie częstował Colonela szkłem a nie stalą czy ołowiem czyli jak na gościa z Vegas był całkiem kulturalny. Tylko, że ponoć gościom z Vegas często to się mogło zmieniać jak koło ruletki. Zwłaszcza gdy słyszeli nie to co chcieli usłyszeć.

A jaki interes miał Strauss? Oj drobnostka. Pojechać po tego rzęcha w te bagna i go przywlec tutaj no i pomóc potem dostarczyć do Vegas. No może nie samego, tak z połowę drogi. A Strauss się przyjrzał co nieco i widać uznał, że ludzie Colonela są odpowiednimi ludźmi do tego zadania. W zamian potrafił być hojny. Nie tylko góra prochów i leków “Made in Vegas” ale i szeroko rozwarte ramiona ich szefa i uda ich dziewczynek w kasynie w Vegas.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 06-10-2018 o 13:10. Powód: Post :)
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-10-2018, 11:37   #2
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Życie jest niesprawiedliwe. Nikomu nie wadził, nikomu nie przeszkadzał. Dobrze się bawił oglądając lokalne atrakcje, zwłaszcza tyłeczek Caroliny Gomes. Bo colonel za muzyką, ani za piosenkarkami nie przepadała. Miejscowa gwiazda, co musiał przyznać, była ładniutka… ale za niewinna jak dla Henry’ego. Typowa pin up girl, do której się wzdycha, ale jest poza zasięgiem. Henry nie zwykł zaś wzdychać do księżniczek w wieżach z kości słoniowej. Wolał te księżniczki, które mógł capnąć za tyłeczek i nie miały problemów ze zrzucaniem ciuszków.

I tym się planował właśnie zająć, gdy go capnęli…


Kto?


Tego Colonel się dowiedział, gdy trafił na miejsce przeznaczenia. Wcześniej zgadnąć nie mógł. Za dużo znajomości, które zakończyły się niefortunnie dla kogoś. Za dużo osób mogło mieć do Henry’ego zasłużone lub nie zasłużone żale.


Tym razem… porywaczem okazał się Victor.


Straussowi ciężko było odmówić stylu. Zarówno w uprawianiu interesów, jak i wyglądzie.

Ten już siwiejący gangster z Vegas zawsze ubierał się z dyskretnym szykiem i dbał o czystość ubrania i rączek. On nie zabijał, od tego miał chłopców na posyłki. Victor miał co prawda gnata w kaburze… pewnie błyszczącego i gotowego do strzału, ale… używał go tylko w ostateczności. Ostatnio… na pustyni Colonel widział tego colta peacemakera robionego pewnie na zamówienie u prawdziwego rusznikarza znającego się na przedwojennym rzemiośle. Ale nie widział, by Victor z niego strzelał. Nie musiał… chłopcy zajęli się tym za niego. On tylko trzymał broń w dłoni.


Oczywiście niechęć do stosowania przemocy przez Victora nie dotyczyła jego podwładnych.

Jeśli okrucieństwo mogło zaprowadzić do celu, to… pozwalał na jego zastosowanie.

- Czyżbyś oczekiwał, że ci wbiję szabelkę w plecy? Nie tak się traktuje zaufanego kumpla i partnera w interesach… potencjalnego partnera.- mruknął Henry po opróżnieniu szklanki prawdziwej whisky. Zadumał się i poprawił kapelusz marudząc. - A co do tej całej akcji, to… no nie wiem, nie wiem. Trochę dużo roboty, a my nie jesteśmy przy kasie. Jak cena pójdzie znacznie w górę, to bierz pod uwagę... że czołg na bagnach to kupa ciężkiego gówna. Potrzeba ciężarówki… mocarnej ciężarówki z pełnym bakiem i może wyciągarką, żeby wydrzeć to draństwo błocku. To kosztuje dodatkowo… a trzeba doliczyć jeszcze przepłaconą mapę. Nie stać nas będzie na to… po prostu. Czemu sam jej nie kupisz i nie skompletujesz ekipy wydobywczej po zakupie?-

Pytanie na które Mc’Tavish dobrze znał odpowiedź. Cała ta mapa mogła być po prostu humbugiem… wydmuszką która poprowadzi frajerów na zatracenie wśród błota i mutków. A Vegas frajerami nie byli i nie chcieli płacić za potencjalny blef starego Duranda.


- No i właśnie za to cię lubię brachu, masz głowę na karku. No i przecież możemy sobie zaufać w interesach prawda? - roześmiał się starszy pan w garniturze i jak go poznał dotąd ktoś tak jak Colonel go poznał to zabrzmiało to jakoś dziwnie dwuznacznie. Facet upił łyk ze swojej szklanki zanim odpowiedział.


- Ciężarówka, bagna, słuchaj brachu, nie interesują mnie takie detale. To już zostawiam tobie do ogarnięcia. Masz głowę na karku, na pewno coś wymyślisz. - powiedział kręcąc głową jakby rzeczywiście nie miał głowy do takich drobnostek. Na koniec położył dłoń na ramieniu partnera w tych negocjacjach i uśmiechnął się lekko. - Więc jak brachu? Mogę na was liczyć? Wiesz, jak zrobi się młyn z tą całą aukcją i potem jak się wszystko ruszy. - zapytał patrząc uważnie w twarz drugiego faceta siedzącego na krześle naprzeciwko.

- Twoja propozycja kusi…- skłamał gładko Colonel bo obietnice Victora były patykiem na wodzie pisane. Oczywiście zapłata na koniec byłaby spora, w to nie wątpił. Strauss z pewnością dysponował zapasem motywujących prochów i innego wartościowego barachła. Ale to co proponował, było zbyt piękne by było prawdziwe.-Acz… sam rozumiesz. Nie wiem czy mi się zechce. Nie wiem czy reszcie się zechce. Licytacja to drogi interes, a moja ekipa młodziutka i wiesz… jest w tym mieście dość burdeli i panienek, by nikomu nie chciało się ruszyć dupy z Nice City. Sam rozumiesz… po co wydawać majątek na taplanie się w bagnach i komary w poszukiwaniu złomu, skoro można na miejscu na bimber i dziwki?


Victor roześmiał się rubasznie jakby drugi facet siedzący naprzeciwko opowiedział dobry, sprośny żarcik. - Ależ brachu do kogo ta mowa? - spojrzał na Colonela z ojcowskim spojrzeniem dobrego wujka. - Ale lepiej niech wam się zachce. Cóż znaczą te tanie dziwki i podróby prawdziwego alku i prochów w porównaniu do tego co możecie mieć w Vegas? - zapytał rozkładając ramiona i patrząc z rozbawieniem.


- No i naprawdę brachu, naprawdę nie interesuje mnie jak to załatwicie. Będziecie się gdzieś taplać tam czy tu, odwiedzać te czy inne burdele. No naprawdę, zostawiam to tobie. Ja chcę mieć ten czołg dla naszego szefa. I chcę mieć ekipę która mi go pomoże dostarczyć do Vegas. Ale, że do Vegas to nie za następnym rogiem powiedzmy do Oklahomy może być. I za tą robotę płacę. Dobrze płacę. Jakbym kurwa z samego Vegas był. Przyszedłem do ciebie po znajomości brachu. Takie prawo pierwokupu jak to się kiedyś mówiło. Masz tych nowych pomyśl jak ich zgarnąć w karby by zrobili co nam wszystkim wyjdzie na zdrowie. - Strauss dalej mówił jak na dobrego wujka przystało. Z wolna wstał i przeszedł kilka kroków do jakiejś walizki leżącej na tak samo zdezelowanym łóżku jak i reszta tego starego mieszkania czy hotelu. Akurat odpowiedni pustostan aby porozmawiać ze starym kumplem bez świadków. Albo załatwić opornego na amen. Biznesmen z Vegas otworzył walizkę i coś z niej wyjął.


- Tak więc widzisz brachu, róbcie co chcecie. Bawcie się, łaźcie na dziwki, po knajpach co wam się podoba. Nawet wam zasponsoruję na drobne wydatki. Przecież jesteśmy przyjaciółmi prawda? Musimy sobie pomagać. - Strauss zaczął wracać z powrotem do obydwu krzeseł uśmiechając się jak grzechotnik na widok tłuściutkiej myszy. Usiadł z powrotem na swoim krześle i teraz Tavish widział, że ma w każdej dłoni solidną walutę. Po woreczku prochów rodem pewnie prosto z Vegas. Bawił się nimi beztrosko jakby to rzeczywiście były jakieś żałosne drobniaki a nie coś za co taka ekipa jak Colonela mogła spokojnie wyżyć i zabawić się przez tydzień albo dwa.


- No, ale na koniec końców Colonel, ja chcę odjeżdżać stąd tym pancernym złomem. Będę bardzo rozczarowany jeśli zobaczę, że pomyka z nim, stąd jakaś inna banda frajerów. A gdy jeszcze miałby być w niej ktoś od was no sam, rozumiesz. Musiałbym się poczuć wyfrajerzony. Nie lubię być wyfrajerzany brachu. Wtedy wpadam w złość i ta złość musi znaleźć ujście. W pierwszej kolejności na tych co myśleli, że mogą mnie wyfrajerzyć. - biznesmen z Vegas przestał się bawić woreczkami z prochami i przestał się uśmiechać. Teraz bardziej objawiała się jego prawdziwa natura gdy tak patrzył z bliska na partnera w rozmowie a ten miał dwóch jego milczących, silnorękich za plecami.


- Ja też będę wściekły, jeśli ktoś z mojej ekipy mnie wycycka z zysku za moimi plecami.- wyjaśnił Colonel warząc woreczki w dłoniach, woreczki których nie wypadało mu odmówić.-Pewnie i tak wszystko rozstrzygnie się na aukcji tej mapki. Wygra ten, kto przebije resztę.


- Wyfrajerzyć ciebie? Jakiś młodzik? Daj spokój brachu, jesteś jeszcze Colonel czy nie? - zaśmiał się ironicznie biznesmen z małą fortuną chemicznych cudów w dłoniach. Przestał się śmiać ale w oczach błyskała mu nadal ironia. Zupełnie jakby podejrzewał, że partner w rozmowie robi sobie furtkę na wypadek komplikacji w zrealizowaniu deal o jakim rozmawiali. - Nie interesują mnie detale brachu. Od tego gadam z tobą bo masz głowę na karku i chcę aby było załatwione co trzeba i jak trzeba. Rozumiemy się brachu? Mamy umowę? - Strauss zapytał unosząc brew w oczekiwaniu na odpowiedź.


- Hmmm…- zamyślił się Colonel przyglądając się woreczkom i rozważając wszystkie za i przeciw.- Cóż… najpierw muszę pogadać z ekipą. Przekonać ich do tego planu. Nie zrozum mnie źle. Jak dla mnie plan super, acz... oni mogą się na mnie wypiąć i co wtedy? Pogadamy jutro, wieczorem może? Wtedy będę miał konkrety co do całej tej kwestii. I koszty jakie trzeba będzie podjąć przed samą wyprawą. Sam rozumiesz… co z tego, że znajdziemy czołg jeśli nie będzie nas stać, by go wyciągnąć z moczarów? No i nawet nie wiem jak będzie z tą całą jazdą… bagna mogły go zmienić w przerdzewiałą kupę blachy.


Strauss zmrużył oczy słysząc odpowiedź przez co w tym momencie jeszcze bardziej przypominał gotowego do ukąszenia grzechotnika. Przez chwilę tak stał i trawił odpowiedź po czym w końcu z wolna pokiwał głową. - Jasne brachu. Rozumiem. - powiedział po czym swobodnie odwrócił się w stronę łóżka i rzucił z powrotem na niego jeden z pękatych woreczków. - Oczywiście, pogadaj ze swoimi. Ale, żeby ich odpowiednio zmotywować i byś nie musiał za swojego starego kumpla świecić oczami i pustymi rękami masz tutaj troszkę drobniaków na tą okoliczność. - biznesmen z Vegas znowu zaczął uśmiechać się przyjaźnie i równie przyjaźnie dał znać Travish’owi by ten wstał. Objął go jednym ramieniem idąc z wolna w kierunku wyjścia i wręczył mu drugą ręką jeden z pękatych woreczków. - To taka skromna próbka. Nie umywa się do tego co dostaną ci którzy skroją dla nas ten czołg aż do Oklahomy. - dodał swobodnie odprowadzając partnera do wyjścia.

Henry chciał zapytać Straussa po co naprawdę im ten czołg, bo strasznie chojny był… niemal desperacko hojny, ale… na szczęście ugryzł się w język.


Po chwili Henry znów podziwiał wnętrze bagażnika fury z Vegas pędzącej do Nice City. Ktoś powinien im powiedzieć, że nie traktuje się tak współpracownika ich szefa. Fuck… Vegas nigdy nie potrafili sobie przyswoić podstawowych zasad grzeczności, wyrzucając go gdzieś pod płotem w Nice City. No cóż… Henry’emu pozostało więc nic innemu jak otrzepać ubranie z kurzu, poprawić kapelusz na głowie i wrócić do “Wilgotnej” by jej właścicielka nie musiała się martwić, a potem poszukać reszty jego ekipy i wyjaśnić sytuację… najpewniej jutro, bo dziś nie miał pojęcia gdzie poleźli i gdzie ich szukać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 09-10-2018 o 11:42.
abishai jest offline  
Stary 10-10-2018, 04:39   #3
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Różne kataklizmy nawiedzały Zasrane Stany. Czasem były to powodzie, innym razem susze i szarańcza, albo najazdy bandytów. Jeszcze za innym razem któryś z blaszaków Molocha zapuszczał się zdecydowanie za daleko poza terytorium tatusia i zrobił rzeź, lub niszczył zbiory. Vesna poznała każde z powyższych po trochu, a nawet jeszcze więcej. Wiedziała czym jest skażenie niegdyś zamieszkałych terenów, braki podstawowych artykułów niezbędnych do życia takich jak leki i jedzenie. Widziała ludzi zabijających się o marne ochłapy, szalonych od chorób popromiennych. Był jednak jeszcze jeden kataklizm, swoim ogromem potrafiący przyćmić nawet epidemię tyfusu. Zjawisko to przybierało często formę bomby z opóźnionym zapłonem, bywało też bardziej niezrozumiałe niż instrukcja do pralki pisana po koreańsku. Narastało z czasem, zadziwiając swoim pojawieniem się w najbardziej nieoczekiwanym momencie… normalnie hiszpańska inkwizycja chowała się głęboko i jeszcze zatrzaskiwała ze wstydu w ciemnym miejscu. Po okresie utajonym nadchodził moment eskalacji, serii wybuchów równie łagodnych co dzika letnia burza… po tej niestety rzadko pojawiała się tęcza. Tylko ciężkie milczenie i odpowiedzi półsłówkami do miny obrażonego majestatu. Tak… wiele świat znał klęsk, lecz męski foch bywał w tym wszystkim najtragiczniejszy.

Vesna widziała go w całym majestacie, siedzącego naprzeciwko Alexa i udającego że wcale przecież nie jest zły, a tym bardziej zazdrosny o czym świadczyło że bąknął o zakazie powrotu dziewczyny na farmę Gomesów i dokończenia roboty… a to przez Patricka. Całkiem miłego, sympatycznego i zabawnego cowboya który wygrał rodeo z charakterystyczną chustką w kwiaty, należącą do Ves. Całe miasto widziało jak podjechał, poprosił o ten fragment garderoby, a potem rozwalił konkurentów. Ona piszczała i dopingowała z trybun, on pokazał klasę… a “Fox” wyglądał jakby miał zamiar wyjąć broń i ubić problem. Na miejscu.

Potem przez całą drogę do baru nie odezwał się ani słowem poza “nie, nie jestem wkurwiony”, gdy spytała czy aby przypadkiem się o coś nie gniewa. W progu budynku rzucił jeszcze, że koniec z naprawianiem klimatyzacji, a siadając do pierwszego piwa pomamrotał pod nosem… pokazując bardzo, ale to bardzo sugestywnie że oczywiście nic się nie dzieje.
- Chcesz porcelanową miseczkę kochanie? - spytała wreszcie, upijając łyk piwa z kufla i patrząc na Runnera z ciepłą uwagą.

- Po cholerę mi jakaś durna miska? - odpowiedział a raczej odwarczał pytanie znowu upijając zielonkawego napoju. Rozglądał się po sali ale takim dość chaotycznym i rozkojarzonym spojrzeniem. I jakoś dziwnie unikał patrzenia na nią. Ledwo od czasu do czasu zerkał na nią gdy coś jej odpowiadał albo do niego mówiła. Czyli widać gul był już dojrzały ale wciąż świeży.

- Żeby ten żmijowy jad z twoich kłów nie skapywał na stół i nie wypalał w nim dziur - technik odstawiła kufel i oparła łokcie o blat, łącząc dłonie żeby położyć na nich brodę - Albo co gorsza w kurtce. Nie chce mi się jej znowu cerować skoro można temu zapobiec…

- Co się tak przyczepiłaś? Zejdź ze mnie. To nie ja się obściskuję z jakimiś palantami w kapeluszach! Dobrze, że chciał tylko jakąś cholerną chustkę!
- wypalił w końcu Alex wreszcie patrząc na nią bezpośrednio. I to z wyraźną urazą i pretensją. Machnął przy tym ręką gdzieś w bok gdzie pewnie były stajnie i te wszystkie imprezy na jakich spędzili dziś większość dnia.

- Na oczy ci padło, czy już wkurw cię tak zaślepił? - Vesna zmrużyła oczy - Nie obściskiwałam się z nikim. Niby gdzie i kiedy? Co się czepiasz? To nie ja rysuje nosem po suficie i roje sobie coś czego nie było! - zaczęła mówić szybciej też robiąc się zła - Mają tu taki zwyczaj i tyle! Znam go z roboty. Którą ty mi nagrałeś - przypomniała jakby przypadkiem zapomniał - Dobra fucha, nieźle płacą. Tak, gadałam z nim trochę… i co z tego? Czy ja ci robię awanturę za każdą laskę co ci tyłek obcina jak idziesz ulicą?! To znajomy. Tylko znajomy! Chcesz to na piśmie?!

- Ta, znajomy, akurat, już to widzę. I tam po tych stajniach całe dnie byliście tylko znajomymi tak?
- parsknął ironicznie kierowca z Det wskazując kciukiem za siebie na drzwi wejściowe przez które niedawno weszli. - A teraz taki “tylko znajomy” podjeżdża do ciebie jak do swojej i przy wszystkich chce od ciebie chustkę. A ty mu dajesz! - wyrzucił z wyraźną pretensją uderzając ze złości pięścią w stół. Jakiś dwóch typków przy stoliku obok spojrzało na niego czy na nich widząc i słysząc rodzącą się awanturę.
- Na co się kurwa gapisz?! - rzucił im zaczepnie i agresywnie Runner jak na szukającego zaczepki gangera przystało. Tamci chyba niezbyt byli nastawieni na szukanie kłopotów bo wzruszyli ramionami i wrócili do swoich spraw.

- A co ty myślisz, że rżnęłam się z nim na każdym stogu siana w tej oborze?! To skąd by się wzięło tyle naprawionego szpeju?! Sam się zrobił jak ja się prułam po kątach?! - dziewczyna wyrzuciła ramiona w górę, prostując się na krześle. Chociaż miała ochotę rozwalić rozwalić komuś kufel na głowie dla otrzeźwienia - Chciał być miły, bo jestem tu nowa, to podjechał… a ty węszysz aferę! Masz coś na sumieniu że taki cyrk odstawiasz? Może to ja się powinnam spytać co robiłeś kiedy ja byłam u Gomesów?! Sam mnie tam wysłałeś, specjalnie! Już sobie przygruchałeś dupę na boku i musiałeś się pozbyć balastu?! Znudziłam ci się, a może za głupia jestem, albo za młoda i nie wyglądam jak Patty! Do Kociaka też mi daleko! - wyrzuciła podniesionym głosem, pod koniec celując palcem w pierś bruneta - Widziały gały co brały!

- A skąd miałem wiedzieć, że tam będzie taki cholerny goguś w kapeluszu! Jakbym wiedział to bym cię tam nie wysyłał!
- Alex zrewanżował się błyskawiczną ripostą unosząc się i nieco nawet rzeczywiście unosząc się na swoim krześle. Ze złości znowu uderzył w stół tym razem dłonią. Siadł z impetem z powrotem na swoim krześle i wpatrywał się gdzieś w podstawę swojej szklanki.
- “Chciał być miły bo jestem tu nowa”. Akurat… - warknął rozzłoszczonym i rozżalonym tonem przedrzeźniając słowa Vesny. Pokręcił przecząco głową jakby sam nie mógł uwierzyć jak to się wszystko poplątało w ciągu tych ostatnich dni w tym mieście. - Już ja wiem kiedy facet “chce być miły bo ona jest tu nowa…”- wyrzucił z siebie z rozgoryczeniem nie mogąc przełknąć tej guli. - I do mnie się jeszcze pruje. Jakbym to ja się obściskiwał przy wszystkich z jakimiś lachonami… - mamrotał dalej rozeźlonym tonem.

- Nie obściskiwałam się z nikim, ty łosiu! - Vesnie puściły nerwy i w końcu wydarła się, też waląc pięścią w stół - Niby, kurde, kiedy?! Gdzie?! Ani przy wszystkich, ani przy nikim się z nim nie obściskiwałam! Nie pij tyle bo ci na dekiel siada! I czepiam się, bo najpierw mnie wykopujesz na robotę, a potem nagle roisz problemy. To tylko chustka. Głupia chustka, tyle! Dotarło?!

- Taa… tylko chustka… chustka to to samo co obściskiwanie… od tego się zaczyna…
- odparł naburmuszony Alex żłobiąc paznokciem po drewnie stołu. Wydawało się, że ten gest absorbuje go całkowicie. Nie patrzył już ani na Vesnę, ani na typków przy stoliku obok, ani na resztę sali, tylko na to jak jego paznokieć mozolnie żłobi rysę w miękkim drewnie.

- Zaczyna od chustki tak… a co potem? Pójdę w krzaki i się popruję, tak? Z obcym frajerem który może i jest miły i coś chce, ale to jego problem? - Vesna ściszyła ton głosu, mówiła teraz powoli i zimno - Aż tak nisko mnie cenisz i nie ufasz?

Bezpośrednie pytanie spowodowało, że Alex poruszył się niespokojnie na krześle jakby nagle zrobiło mu się niewygodnie. Chwilę żłobił dalej stół, w końcu wzruszył ramionami, dopił piwo ze szklanki dość głośno stukając nią o blat stołu i chwilę się nią bawił przekręcając ją na różne strony.
- Po prostu już tam nie chodź. I nie dawaj mu żadnych cholernych chustek ani nic. I właściwie nie musisz z nim gadać. Zawody się skończyły, no niech sobie weźmie tą cholerną chustkę i się nią wypcha. - powiedział w końcu przełykając z trudem największego gula. - A w ogóle to się zgłosiłem jutro na ten rajd za miastem i jedziesz ze mną. - wreszcie podniósł wzrok znowu na Ves i wskazał ją palcem. Ożywił się na tyle, że zamachał ręką aby przywołać kelnerkę.

- Teraz będziesz mi wybierał z kim mogę, a z kim nie wolno mi rozmawiać? - dziewczyna nie zmieniła tonu, ale już na niego nie patrzyła, tylko na okno. Siedziała sztywno i ściskała kufel z którego niewiele ubyło - Do kogo wolno mi podchodzić, z kim się zadawać. Jak się zachowywać, co mówić, co myśleć. - zrobiła krótką przerwę żeby zabrać i wypuścić nosem powietrze - Zbierają się po ten czołg, potrzebują ludzi. Mapy nie kupimy na aukcji, bo nas na to nie stać. Trzeba będzie dołączyć do tych co wygrają. Gomesowie są dziani i zawzięci. Wiem to od Patricka. Poza tym czołg… zależy od modelu, ale wątpię żeby jedna ciężarówka go wyciągnęła z tego błota. Inna rzecz to transport przez bagna. Jeżeli myślimy poważnie, albo zamierzamy poważnie myśleć o tym żeby się za tematem zakręcić nie wolno nam palić mostów. Patrick jest miły, ja będę miła dla niego i zobaczymy co się da na tym ugrać. Nie będę go spławiać bo jesteś zazdrosny. Traktuj to jak wyścig. Poza tym dzięki, nie wiedziałam że masz mnie za puszczalską dziwkę, która poleci na pierwsza gładką gębę w okolicy i byle redneck może jej zawrócić w głowie… to miłe z twojej strony - wstała powoli wciąż gapiąc się w okno.
- Jakbyś kurwa nie wiedział że już wybrałam. Wtedy w Det. Między tob… tobą i papą. Ale skoro to nic nie znaczy - machnęła ręką, odwracając się i zbierając do wyjścia.

- Oj Ves noo… - jęknął ledwo zrobiła ze dwa kroki od stołu. Dogonił ją i zatrzymał łapiąc za ramę by ją zatrzymać. Gdy ją tak zatrzymał chwilę jeszcze bił się z myślami. Ale wreszcie objął ją przytulając do siebie. - Nie no co ty, daj spokój, jaka puszczalska dziwka co? - zapytał raczej chyba pytaniem nie wymagającym odpowiedzi. Nieco pocierał dłonią po jej plecach jakby chciał dodać jej otuchy czy pocieszyć.
- Po prostu… - zaczął i urwał gdy szukał odpowiednich słów. To, że się zastanawia co powiedzieć poznała po bardziej machinalnych i wolniejszych ruchach jego dłoni na swoich plecach. - Noo jej noo… Jak zobaczyłem jak podjeżdża do ciebie jak do swojej to mnie szlag trafił. Ale jak mówisz, że to tylko taki frajer w kapeluszu okey Ves, to będzie tylko frajer w kapeluszu. Nie wywalę go jutro po cichu w bagna z łańcuchem u nóg jak zamierzałem gdyby nie był byle frajerem w kapeluszu. - mówił z takim przejęciem, że naprawdę miała trudności by rozpoznać czy z tym bagnem i łańcuchem to tak ją bajerował czy naprawdę rozważał już taki numer w swojej głowie.
- Noo chodź. Postawię ci piwo czy co chcesz. Pogadamy. - puścił ją i złapał za rękę prowadząc z powrotem do stołu od jakiego właśnie wstali.

- Zjadłabym coś - mruknęła obejmując go i dopowiadając spokojniej. Tematu łańcucha wolała nie poruszać. Fox miewał nierówno pod kopułą, więc lepiej losu nie kusić, ale i tak zrobiło się jej ciepło na sercu. Chciał kogoś topić… dla niej. To było całkiem romantyczne. Usiedli znowu przy tym samym stole, ale foch przebrzmiał i uleciał gdzieś w dal, zostawiając po sobie marne echo obecności.

- Zgłosiłam się jutro do… paru konkursów, ale z tobą też się przejadę. - uśmiechnęła się wesoło, łapiąc go za rękę i grymas zrobił się zaczepny - Czeka nas ciężki dzień. Wiesz kochanie… dziś położę się wcześniej. Żeby się wyspać,sił nabrać. Mieć pewne ręce - skończyła przygryzając wargę.- I naprawdę chciałeś go wrzucić w bagno?

- Tego leszcza? No pewnie. Takich leszczy to ja załatwiam na jedno tankowanie.
- Alex wydawał się znacznie uspokojony i dobry humor mu wracał. W międzyczasie podeszła wezwana przez niego wcześniej kelnerka więc wspaniałomyślnym gestem pozwolił Vesnie zamówić co chce a sobie też domówił kolacje i kolejne piwo.

- Owinąłbym go łańcuchem i przeciągnął trochę przez te bagna co mamy się ścigać. Potem by się gdzieś “zgubił” i nikt by nawet nie zaczaił co i jak. - wyjaśniał nonszalancko własną, błyskotliwą strategię gdy kelnerka już poszła zrealizować ich zamówienie.
- I chcesz się dziś wcześniej położyć? - przejechał ciekawie po jej sylwetce wcale się z tym nie kryjąc. - No tak samej to trochę szkoda nie? - zerknął z powrotem na jej twarz i zaczął się wreszcie uśmiechać z jakimś kosmatym odcieniem.
- A w ogóle na co chcesz się jutro zgłosić? - zapytał w przypływie dobrego humoru.

Z poprzedniego obiadu technik pamiętała, że w knajpie serwowali całkiem niezłe setki z pieczonymi ziemniakami, więc zamówiła podwójną porcję jak już nie ona płaciła, a dało się najeść aż do następnego poranka. Potem słuchała przechwałek Runnera, uśmiechając się do niego miną wyrażającą podziw i rozanielenie. Niech już będzie, byle foch mu nie wrócił, a poza tym co to mówił było urocze, przypominało też dom.

- Szkoda, prawda. Możesz dołączyć jeżeli poczujesz się zmęczony. Adres znasz - odpowiedziała trącając go stopą w łydkę gdzieś pod stołem - Pomyślałam że jak już tu siedzimy… co się szkodzi zabawić, co? Biorę udział w konkursie pieczenia, jedzenia, w loterii. Zgłosiłam się też do dowcipów, tego mierzenia wzrokiem, walki w kisielu, quizów z wiedzy ogólnej, pamięciówce, pokazie pierwszej pomocy, miss mokrego podkoszulka i starciu mechaników - wyliczyła beztrosko na jednym wydechu i odbiła piłkę - A ty co prócz wyścigu? Chcę wiedzieć żeby czas zaplanować i zdążyć ci kibicować.

Alex wydawał się już całkiem udobruchany i nawet nakręcony na tą wspólną noc co się dopiero szykowała, chociaż wieczór był jeszcze całkiem młody.
- A ja myślę, zgłoszę się na te szamanie na czas. To się chociaż naszamię za darmola. - prychnął z zadowoleniem dla własnego, przebiegłego pomysłu. Trochę przesunął krzesło aby być bliżej Vesny. - Spróbuję pokopać tą piłkę, to nie powinno być trudne. I może w niedzielę postrzelam sobie trochę i sklepię machę jakimś frajerom. - Runner wydawał się być w naprawdę świetnym, pogodnym i miłującym pokój nastroju a ona sama wydawała się być sercem tego pogodnego nastroju. - A ty, no widzę zajęty weekend ci się szykuje. - powiedział opierając się o stół promieniejąc zadowoleniem jak najedzony kocur.
- Znaczy serio? Z tym podkoszulkiem? - zapytał jakby dopiero teraz przetrawił co do swojej wiązanki dorzuciła Ves.

- Podkoszulek… wcześniej tarmoszenie w kiślu. Sam mówiłeś że mam najlepsze cycki w całym Downtown, a i w waszej strefie ciężko o konkurencję - też przesunęła trochę krzesło w jego stronę i uśmiechała się niewinnie - Albo tylko bajerowałeś, ale to i tak nieważne. No ej… będzie zabawnie. Nie chcesz się pogapić jak się okładam ze śliskimi foczami?

- No pewnie!
- zapewnił gorąco Runner zerkając znacznie poniżej twarzy Ves, tak gdzieś na kawałek jej anatomii o jakim właśnie mówili. Na razie skryty pod ubraniem. Wydawał się mówić jednocześnie i o swoich wcześniejszych komplementach pod właśnie adresem tego kawałka anatomii Ves jak i o jej pomyśle na jutrzejszy dzień z głównym udziałem właśnie tego fragmentu własnej anatomii.
- Hmm… Ale ty tak na serio? Wiesz, to pewnie będzie sporo ludzi… - Alex wrócił spojrzeniem w górę, na twarz Vesny i mówił jakby się upewniał czy wie na co się pisze.

- To co? Niech się gapią, ale dotykać możesz tylko ty - wzruszyła ramionami i używając rozbrajającego uśmiechu - Tez tam będziesz, nie? W razie czego obijesz komuś facjatę tak na rozgrzewkę przed konkursem na mordobicia - klasnęła w ręce i zaśmiała się wesoło - Oj daj spokój, będzie fajnie, zobaczysz.

- No pewnie!
- Runner zapewnił ją żywiołowo i złapał jej dłoń dla dodania otuchy i dodatkowej gwarancji jakości swojej obecności i opieki. - Ktoś ci coś, to ja mu coś! - popatrzył buńczucznie dookoła sali jakby już teraz szukał zaczepki czy kogoś co miałby coś do Ves i jej cycków. Potem nie napotkawszy godnego przeciwnika wrócił spojrzeniem do brunetki, zerkając na przemian to na jej twarz to gdzieś na szyję i niżej.
- Jesteś zarąbista Ves! - powiedział w końcu z zachwytem i pocałował ją.

Foch uleciał w siną dal, dziewczynie ulżyło i zrobiło się ciepło na sercu. Bez grama żenady przeniosła się z krzesła na kolana gangera i objęła go za szyję, nie przerywając całowania. Usiadła na nim bokiem.
- Też cię kocham - szepnęła odsuwając głowę do tyłu i spoglądając mu w oczy - Zagrasz mi coś… po kolacji? - spytała żałując że jednak zamówili żarcie. Ale i na to był sposób. - Chyba że jemy na górze.

- O! Genialne! I dlatego cię uwielbiam, masz zawsze takie genialne pomysły! No i te cycki… -
Alex wyglądał na tak rozradowanego jakby nigdy, w życiu, a na pewno nie przed kwadransem ani przez pół dnia, żadnego focha na siedzącą mu teraz na kolanach w ogóle nie miał. Widocznie podobało mu się zachowanie Ves i popierał je całkowicie co widziała w ruchach i spojrzeniach.
- To chodź na górę, nie ma na co czekać! - zawołał i wstał z krzesła razem z nią. Złapał ją trochę inaczej i zaczął nieść jak pannę młodą, przez całą salę by skierować się ku schodom. Po drodze akurat szła do nich “ich” kelnerka już z talerzami i piwem ale Alex rzucił jej tylko, że zjedzą na górze. Więc dziewczyna chociaż nie miała szans z tą całą tacą i zamówieniem na niej, nadążyć za nimi to podreptała za nimi ku schodom, a gdy wreszcie dotarła pod właściwy próg zastała część ubrań rozrzuconych już po ziemi i dwójkę ludzi zajętych sobą i specjalnie nie przejmujących się tym, że ktoś patrzy, albo że drzwi są ciągle otwarte.

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 10-10-2018, 19:58   #4
 
Jacques69's Avatar
 
Reputacja: 1 Jacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputację

Anka nieco wyróżniała się spośród tłumu ludzi stłoczonych w Nice City. Miała w sobie indiańską urodę, po matce indiance. Nieco ciemniejsza karnacja, wysoki wzrost, dość duży nos, czarne włosy oraz piwne, wiecznie lekko zmrużone oczy. Z charakteru bardziej przypominała ojca, czego nie umiała nigdy przezwyciężyć, prawdziwego Amerykanina z krwi i kości. Rewolwerowca i awanturnika. Często działała pod wpływem emocji, lubiła się dobrze zabawić, robić interesy, postrzelać. Uwielbiała przypływ adrenaliny podczas groźnych potyczek. Ubierała się tak jak on, po męsku, nosiła dżinsy, kraciastą koszulę, w zależności od pogody skórzaną kurtkę lub kamizelkę i oczywiście szeroki kapelusz. Jej bronią był pistolet Glock, w zanadrzu miała też mały rewolwer, zawsze gdzieś schowany - za wszelką cenę starała się go mieć przy sobie.

Wieczorami najchętniej siedziała przy barze i popijała mocny alkohol. O ile nie przebywała w trasie! Dla Anne bowiem głównym źródłem zarobku było jeżdżenie z przesyłkami i listami. Pracę kuriera zaczęła parę lat temu, przez ten czas poznała mnóstwo ludzi i zawiązała wiele znajomości. Podobało jej się to, dzięki temu mogła się teraz bez obaw zatrzymać niemal gdziekolwiek na głównych trasach. Chętnie zawiązywała nowe przyjaźnie, ale rzadko posuwała się o krok dalej. Chwilowo miała 'paru' facetów, jednak zdobycie drugiej połówki na stałe nigdy nie leżało w jej priorytetach.

Jej najbliższym przyjacielem był Zenek, twardy gościu, małomówny. Zawsze robiący wszystko ze stoickim spokojem. Dlatego nazywała go Mistrzem Zen, skróconym do Zenka. Anne nie wiedziała, jak do tego doszło, że stali się sobie tacy bliscy, jednocześnie nie zostając parą kochanków. Ale często zachowywali się jak para, gdy się pokazywali publicznie, ludzie od razu stwierdzali, że są razem.

Gdy w kantorze Anne usłyszała o bogatych ludziach szukających fraje... to znaczy chętnych do wykonania brudnego zlecenia, od razu postanowiła wybrać się po więcej informacji. Od kiedy zaczęła podróżować wspólnie z Akiro, Colonelem, Vesną oraz Danielem, częściej podejmowała się trudnych wyzwań. Dzięki ich towarzystwu mogła łatwiej poczuć przypływ adrenaliny. Znała ich pi razy oko jakiś rok. Najpierw poznała Daniela. Przypadkiem znalazła jakiegoś psa na środku stepu, gdzieś w okolicach Kansas City. Stwierdziła z pewnością, że nie jest dzikim psem i musi mieć właściciela. W pierwszej chwili pomyślała, że jego pan umarł, a pies zaczął się wałęsać sam po okolicy, jednak po paru godzinach jazdy swoim Kombi natrafiła właśnie na Daniela. To on okazał się być właścicielem psa i był bardzo wdzięczny za pomoc. Zaczęli razem podróżować, bo Danielowi było po drodze i nie musiał przemęczać nóg, a z czasem się polubili.

Później Anne poznała Akiro. Uratował jej życie. Kurierka miała jedno z tych niebezpiecznych i dobrze płatnych zleceń. Dostarczenie paczki na jakieś odludzie z ważnymi lekami i pewnymi poufnymi informacjami. Pech chciał, że trafiła na terytorium Gangu Rudego, o którym nigdy nie słyszała. Najpierw chcieli ją zgwałcić, jednak szczęśliwie dla niej dowódca patrolu okazał się być lizusem. Stwierdził, że jego szef, Rudy, byłby szczęśliwy, gdyby tak urodziwa panienka została jego nałożnicą. Zaciągnęli ją do obozu, dowódca przedstawił zdobycz, a Rudy nią wzgardził. Miał swoje własne wyuzdane preferencje, psubrat jeden, ale oszczędził Anne, choć wszyscy nią pomiatali i postanowili zrobić z niej niewolnicę. Niedługo to trwało, już pierwszego dnia została uratowana. Z samego rana, gdy niemal wszyscy gangsterzy rozjechali się po okolicy, do obozu wkroczył Akiro. Wyrżnął wartowników w pień i uratował ją. Anne jeszcze nigdy nie widziała tak wprawnego wojownika. Wszystko zrobił po cichu, bez użycia broni palnej. Anne od razu go polubiła, robiła co mogła, aby mu się odwdzięczyć. Akiro był jednak skromny i nie wymagał żadnej nagrody za ratunek. Akurat dzisiaj, na rozpoczęciu festynu, Akiro jej towarzyszył. Postanowiła, że pójdą razem, on kojarzył zleceniodawcę, Lady Amari, ona nie. Rozmowa była krótka, Anne nie miała zamiaru dobijać targu niemal w ciemno. Nie miała żadnej karty przetargowej. Amari chciała zdobyć ten cały czołg i przetransportować go do Appalachów. Też ci wymysł.

Anne bez słowa opuściła Hamilton Hotel - ekskluzywny przybytek, w którym zakwaterowali się goście z Appalachów. Kurierka nie znała Amari, ale wiedziała, że na pewno potrafi robić interesy. Wszyscy ci cali ‘szlachcice’ z Appalachów z tego żyli. Na razie nie miała zamiaru się targować ani negocjować. Nie miała żadnych argumentów do użycia i nie była pewna czy oni naprawdę się interesują tym czołgiem. W Appalachach mają pełno żelastwa, czemu sami sobie nie zbudują czołgu? Moloch też blisko. Dowiedziała się więc tylko, że faktycznie lady Amari interesuje się tym czołgiem, i zapłaci wszystkim tym, co u niej najdroższe. Złotem, biżuterią, żelazem i podobnym towarem. Dla Anne beznadzieja. Amari nie nalegała, i dała czas by się zastanowić. Choć Anne nie była przychylna w ogóle ruszaniem się po ten czołg, to postanowiła dać cynk towarzyszom. O ile ich w ogóle znajdzie w tym tłumie. Nice City było w ten weekend przepełnione. Towarzyszył jej jedynie Akiro, dzielni wojownik, który uratował jej niegdyś życie. Nie on jedyny zresztą.

- Jak myślisz, Akiro, warto robić interesy z tą kobietą? To będzie ciężka robota, droga do Appalachów jest trudna, w dodatku ona ma zamiar nam płacić w złocie. Wiesz ile waży złoto?! Zawieszenie nam padnie w vanie, zanim je gdzieś zawieziemy. I co my z nim zrobimy? Nie najemy się nim, nie wyleczymy, nie obronimy się nim przed zbójcami. O ile w ogóle nie postanowią nas gdzieś po drodze wyrolować. Zostawią nas gdzieś pośrodku Alabamy na tym wypizdowie z gołymi dupami, bez broni i transportu i tyle z tego będzie. Biznesmenom z Appalachów nie powinno się ufać, a jeśli już robisz z nimi interesy, to zdobądź na nich dobre haki albo cały czas miej nad nimi przewagę siły.

Akiro podrapał się po głowie i w końcu rzekł: - No wiesz... w Apallachach jest mój ród, z którym jestem zobowiązany podzielić się nagrodą za ten czołg. Może oni znależliby na to jakąś radę?

- Wybacz, zapomniałam, że ty też stamtąd pochodzisz. Tylko, że zanim się ich poradzimy, minie sporo czasu. Będziemy ryzykować aż do przybycia na miejsce z czołgiem?

- Jeśli czołg istnieje i pomogę go odzyskać to Japończy zyskają sławę... zatem powinien przynajmniej spróbować, nawet gdybym miał zginąć! - dokończył z pasją Akiro.

- Och, Akiro, twoje podejście jest urocze. Zazdroszczę ci tej pasji, dla mnie liczy się przede wszystkim zapłata… i dobra zabawa. - Anne puściła oczko do towarzysza. Głośno stękneła widząc rolników mających ubaw z jakiegoś podróżnego trefnisia. - A ten wiejski festyn średnio się zapowiada, walki w kiślu i gonienie świniaków, też mi zabawa. To nie to co pogoń za Gangiem Rudego po bezkresnym stepie i strzelanina w barze po konfrontacji w czasie pokera. Chciałabym się zająć tym czołgiem, naprawdę, w końcu jakiś zastrzyk adrenaliny, ale chyba nie na zlecenie tej baby. Złoto mnie nie jara. Na pewno ktoś jeszcze interesuje się tym czołgiem. Musimy pogadać z resztą naszej ekipy.

- Ciężka sprawa... skoro sami tego nie zrobimy, to zapytajmy co o tym sądzą.

- Najlepiej, jeśli znajdziemy Colonela, on jest dobry w kombinowaniu - odparła Anne, kierując się do najbliższego burdelu. Potem sprawdzi parę najczęściej odwiedzanych przez nich knajpek i na pewno go znajdzie.
 

Ostatnio edytowane przez Jacques69 : 10-10-2018 o 20:31.
Jacques69 jest offline  
Stary 11-10-2018, 22:42   #5
 
Ronin2210's Avatar
 
Reputacja: 1 Ronin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputację
Wszędzie krew i wybuchy, kłęby gryzącego gazu przebijającego się przez wysłużone filtry maski przeciwgazowej i chaos panujący gdy czołg oberwał czymś ciężkim w wieżę. Dowódca zginął na miejscu razem z ładowniczym, walka była przegrana więc poranionemu lecz nadal przytomnemu Danielowi pozostało ustawienie zapalnika na sześćdziesiąt sekund i szybka ucieczka włazem awaryjnym w podłodze.

Biegnąc co sił po zrytym lejami po bombach i gąsienicami czołgów pobojowisku Daniel żałował że posłuchali gdy dowódca powiedział że przejazd był czysty, a teraz on i działonowy płonęli w trafionej wieży czołgu. Czołgu który jeszcze nie tak dawno parł przez pole bitwy wyrąbując przejście dla transporterów i piechoty. Teraz wszyscy uciekali lub byli martwi, Daniel minął płonący transporter opancerzony, gdy nagle z jego płonącego wnętrza wyskoczył osmolony łowca prawie obcinając mu głowę. Widocznie szlachtował chłopaków w środku nie zwalniając nawet by zauważyć że cały transporter płonie, widocznie oślepione przez ogień sensory termiczne łowcy uratowały głowę pancerniaka od potoczenia się jak kula do kręgli.

Łowca zawirował na swoich ostrych brzytwach, Daniel miał chwilę by przyjrzeć się przeciwnikowi, który za chwilę rozwlecze jego flaki po kilkunasty metrach kwadratowych. Łowca wyglądał jak kawał stali wyciągniętej prosto z pieca kowalskiego, brzytwy zanurzając się w błoto wzbijały chmury pary, która otaczała maszynę, przez co sam łowca wyglądał jak demon prosto z gorejącego piekła. Minął ledwie ułamek sekundy by maszyna skorygowała celność i skoczyła na rannego i pogodzonego z losem żołnierza.

Ogromna eksplozja rzuciła obiema postaciami kilkanaście metrów w tył. Daniel wylądował w głębokim błocie, nie czuł swojego ciała, zdążył jeszcze przed utratą przytomności zobaczyć że rozerwany na dwoje łowca czołga się do niego z wyraźnym wysiłkiem przy pomocy ostatniej brzytwy, potem nastała ciemność i odgłos wystrzału był ostatnim co usłyszał zanim odpłynął w niebyt.

***

Ból był tym co uświadomiło go że nadal żyje, zanim zdążył coś powiedzieć usłyszał że ktoś krząta się blisko jego łóżka. Gdy zdjął z trudem bandaże z oczu zobaczył że zarośnięty rusek w starych dresach cieszy się jak dziecko na jego widok. Sasza opowiedział mu całą dalszą historię od momentu wybuchu czołgu, potem wyciągnął flaszkę przezroczystego płynu i dwa wysokie kieliszki.

Minęło kilka dni, podczas których Daniel dowiedział się że jego oddział nie istnieje, front przesunął się o kilkanaście kilometrów na południe więc nie mogą nawet zabrać ciał, nie mówiąc o transporterach i porzuconej broni. To Sasza wyciągnął go z tego bagna dosłownie i w przenośni. Rusek z pewnej odległości widział całe zajście, po wybuchu czołgu pobiegł w miejsce gdzie upadł Daniel i ledwo zdążył dobić łowcę powstrzymując go przed wbiciem ostatniej brzytwy w brzuch przyjaciela. Potem zaciągnął bezwładne ciało Daniela całą drogę do oddziałów tyłowych i opiekował się nim gdy ten był nieprzytomny. Przez kilka tygodni jakie minęły od przegranej bitwy do czasu aż Daniel obudził się ze śpiączki doglądał nieprzytomnego przyjaciela nie odstępując go na krok.

Pewnego dnia zdecydował że nic nie trzma go na froncie więc uzgodnił z Saszą że wyruszą na południe gdzie poszukają spokojniejszego miejsca do życia.

Pewnego dnia zabrali większość sprzętu i wyruszyli osobno na południe by jak najmniej rzucać się w oczy. Daniel w drodze na południe podjął się oczyszczenia legowiska zdziczałych psów. Ze wszystkich szczeniaków wybrał jednego, którego przygarnął i w drodze na południe odchował.

Pewnego dnia Szarik zapodział się w ruinach, Daniel szukał go przez blisko tydzień. Gdy już tracił nadzieje że odnajdzie czworonoga z daleka nadjechał samochód i zatrzymał się w pewnej odległości. Nagle z otwartych drzwi wyskoczył Szarik i pobiegł do Daniela. Dziewczyna prowadząca samochód znalazła psiaka błąkającego się po ruinach i zabrała go ze sobą.

Po krótkiej rozmowie zgodziła się zabrać byłego pancerniaka i jego czworonoga ze sobą.
 

Ostatnio edytowane przez Ronin2210 : 12-10-2018 o 23:41.
Ronin2210 jest offline  
Stary 13-10-2018, 22:35   #6
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Spotkanie wieczorową porą [post wspólny z abishai, Jacques69, archiwumX, Ronin2210)

Wczesny wieczór szybko przeszedł w wieczór późny, a im później się robiło, tym więcej osób schodziło do baru. Nie inaczej było z nimi, głowa po głowie pojawiali się w głównej sali, przeciskając przez gęstniejący tłum i szukając wolnego miejsca. Vesna miała tyle szczęścia, że razem z Foxem zalegli na długiej ławie dość wcześnie, albo późno - zależało od perspektywy. Grunt że piwa nie brakowało, nikt nie pchał się z durnymi propozycjami i dało się odpocząć, pośmiać się i pogadać.
- Nieźle ci poszło z tym lassem - Holden uśmiechnęła się do Daniela, przepijając mu kuflem - Nie wiedziałam, że na Froncie łapaliście maszynki na sznurek.

Daniel uśmiechnął się do Vesny.
- Dziękuje, szczerze to pierwszy raz trzymałem w ręku prawdziwe lasso, nie mówiąc już o łapaniu na nie czegokolwiek.
- Słyszałem o łowcach łapiących maszyny w wielkie stalowe sieci, jeśli ktoś łapał je na lasso to ma u mnie flaszkę. Potrząsnął trzema flaszkami w plecaku i przechylił kufel z piwem do ust.


- A co byś powiedział na łapanie czołgów? - Akiro niezdarnie zagaił rozmowę.

Anne kontynuowała za Akiro. Siedziała obok niego i sączyła whisky, delektując się każdym łyczkiem.
- Lady Amari z Appalachów szuka ekipy, która dla niej znajdzie ten czołg, o którym wszyscy gadają i przewiezie przynajmniej do Alabamy. - Opowiedziała prosto z mostu, konkretnie. - Zastanawialiśmy się z Akiro, czy chcielibyśmy się tego podjąć - to mówiąc przeleciała wzrokiem po wszystkich zebranych.

- Federaci to śliskie gnidy - Vesna zagryzła wargę, zaczynając bawić się kuflem z nieobecną miną. - Niby gładcy, uprzejmi i tacy wielkopańscy aż do przesady. Ale nigdy nie wiadomo jak z nimi na koniec wyjdzie. Czy nie stwierdzą że zapłata jednak wyjdzie mniejsza bo koszta wydumane, albo obraza majestatu… czy sama możliwość pracy dla takiego majestatu rekompensuje trud podjęty przez stronę najmowaną - prychnęła krótko - Lubią kręcić, kłamać i odwracać kota ogonem, a jak coś się nie podoba uśmiechają się i wołają straż. Nie lubię ich, nie są tacy fajni na jakich pozują. Zarozumiałe buce, jakby nie wiadomo jak czystą krew mieli, a prawda wygląda inaczej. Większość z tych wielkich, szanowanych rodzin to zwykłe cwaniaczki-dorobkiewicze z fartem po Dniu Zagłady. Prawdziwa szlachta żyła w Europie, rody mające kilkaset lat udokumentowanej ciągłości… oni są co najwyżej śmieszni. Bazują na ludzkiej niewiedzy. Ciężko teraz o dobre wykształcenie - prychnęła po raz drugi, machnęła ręką i popatrzyła na Indiankę - Ale to jakaś opcja. Trzeba się dowiedzieć ile niby płacą. Jest też inna opcja. CSA. Rozmawiałam z jednym Teksańczykiem, wystrzelał się że zbierają się po ten czołg i jeśli chcemy miejsce się znajdzie… podobno. Też do sprawdzenia - upiła łyk piwa i prychnęła po raz trzeci - Porównajmy oferty, zobaczmy kto lepiej płaci i do niego się podłączmy. Jest też mapa, ten kto ją wygra ma od startu wyższą pozycję. Teksańczycy to prości ludzie, nie lubią mataczy, machlojek i przekrętów. Dla nich czarne jest czarne, a białe… białe. Są honorowi, robotni, nie boją się wyzwań, ani ubrudzić rąk. Nie strzelą w plecy po wykonanej pracy i raczej nie ma tu obawy o zmniejszenie honorarium. A ta cała Lady… już widzę jak bobruje w błocie i psuje swoją idealną fryzurę. - wzięła kolejny łyk, potem jeszcze jeden - Mamy całą sobotę żeby zobaczyć co w trawie piszczy, aukcja… chyba w niedzielę. Spróbuję też podbić do tej gwiazdki, Black. Poznałyśmy się w Det, może mnie pamięta i słyszała o czymś co nam pomoże.

- CSA płacą uczciwie… ale miernie.
- stwierdził Colonel podsłuchawszy sporą część wypowiedzi Vesny. - A że nas potrzebują jako pomocników, to zapłacą jeszcze mniej… ta cała Lady pewnie dupy stąd nie ruszy, więc zapłaci więcej, byśmy ruszyli tyłkiem za nią… -
Przysiadł się do towarzyszy zdejmując z głowy wyraźnie sfatygowany kapelusz. W ogóle wyglądał jakby wyszedł w ubraniu z pralki. Gestem dłoni zakomunikował pobliskiej kelnerce że zamawia dwa kieliszki czegoś mocnego i mruknął.
- Trzeba przyznać, że niezła chryja z tym czołgiem. Wszyscy się podniecają tym kawałkiem złomu, który przecież nie może być sprawny po tylu latach. Nawet Vegas… ci właśnie złożyli nam propozycję nie do odrzucenia i wielce hojną. Dużo prochów, leków i przyjaźń szefa. Strauss który przewodzi ich ekipie chce czołgu i chce byśmy go mu dostarczyli. Możecie nie chcieć przyjaźnić się z mafią z Vegas, ale z pewnością nie chcecie być ich wrogami. To niezdrowe. - Colonel wyjął zza pazuchy woreczek z białym proszkiem. - To ich mały gest dobrej woli. Jeśli Strauss jest gotów na takie wydatki, to jest gotów zapłacić o wiele więcej za współpracę i czołg… i zrobi wszystko, by zdobyć ten pojazd dla Vegas.

- Zaufanie komuś z Vegas na piękne oczy? - technik zrobiła powątpiewającą minę - To jak zrobić z jadowitej żmii zwierzątko domowe i z nią spać. Nie wiadomo kiedy padalec się odwinie i dziabnie. Już wolę mieć mniej, a bez ryzyka że ktoś przy wypłacie “złoży propozycję nie do odrzucenia”... wypad na pusto, albo kulka w łeb. Przyjaźń bossów z Vegas jest równie kapryśna co te ich ruletki w kasynie, Fortuna i Los - odstawiła kufel i zamiast tego zabrała szklankę siedzącego obok Alexa. Przepiła niesmak, skrzywiła się zaraz potem i z sykiem odstawiła szkło na stół - Ten zardzewiały złom nie pojedzie sam i trzeba go najpierw wykopać z błota, a to ciężkie bydle. Jak to czołg. Podnośnik, laweta… spore. Jedna furgonetka nie da rady. Druga rzecz to naprawa tego badziewia. Każdy może mówić że umie w kabelki i klucze nastawne. Da się dużo mówić - puściła Colonelowi oko - Dobry mechanik niedługo stanie się towarem poszukiwanym, jutro jest ten cały konkurs na grzebanie w żelastwie. Zgłoszę się, jeśli wygram… - rozłożyła ręce - Zyskamy sporej wagi argument przy negocjacji ceny. Bo każdą stawkę da się negocjować. Jeśli ktoś umie - zamrugała znowu do tego samego towarzysza - Wiecie co? Nie ma co gdybać i jechać na pusto. Zobaczmy i przekonajmy się co kto i ile proponuje. Zbierzmy informacje, na razie są trzy propy. FA, CSA i Vegas. Nie jesteśmy skazani na jeden wybór… i dobrze. Jeśli ktoś ma monopol na rynku robi się chora sytuacja gdy dyktuje stawki i wtedy je zaniża, jako że alternatyw brak. Pogadaj z tym z Vegas, Annie i Akiro mogą przycisnąć Federatkę, my z Alexem przejdziemy się do Teksańczyków… a potem usiądziemy i porównamy konkrety. Co wy na to?

- Nie rozumiesz kwiatuszku powagi sytuacji.
- uśmiechnął się do niej Henry. - Vegas BARDZO chcą tego czołgu, co bynajmniej nie jest dobrą nowiną. Dobry mechanik to dobry towar, ale jeśli jest u konkurencji… to dobry mechanik jest celem do sprzątnięcia. Jeśli nie dogadamy się z Vegas to… będziemy celem do eliminacji. I tyle jeśli o brak monopolu… Owszem, możemy Bo Victora do hojności, ale jeśli pójdziemy do innego pracodawcy, to czas wyhodować sobie oczy na plecach.

- Czyli mamy rozumieć że już w naszym imieniu zgodziłeś się na ofertę, mając w głęboko w dupie co reszta może sądzić?
- pokazała na biały proszek i pokręciła głową - Jak Judasz sprzedałeś nas za trzydzieści srebrników, nie licząc się ze zdaniem innym niż swoje… - zamyśliła się, pukając palcami o blat aż parsknęła - To masz problem, stary. Bo nie jesteś ani moim ojcem, ani Alexem. Ten pierwszy też nie miał za wiele do gadania - posłała mu cyniczny uśmiech - Wpadłeś w gówno i chcesz nas wciągnąć ze sobą, chyba cię Bóg opuścił. Nie wiemy kto zapłaci więcej - powiedziała bardzo powoli i wyraźnie - Bo jeszcze nikt nie z nas nie robił porównania… więc tylko idiota godzi się w ciemno, a co do zamachów. Jestem z Det - teraz uśmiechała się słodko - Życzę im powodzenia. Nie zamierzam ślepo iść daną drogą nie wiedząc jak wyglądają pozostałe.

Colonel spojrzał na Alexa zamyślony i uśmiechnął melancholijnie. Po czym zwrócił się do zadziornej dziewczyny. - Nie sprzedałem kwiatuszku, ani nie straszę. Mówię jak jest. Jakaś ekipa pracująca dla Vegas wyruszy po czołg. Może będziemy to my, może kto inny… ale Strauss ostatecznie postara się, żeby ów pojazd trafił do miasta ruletek. I nie gra on fair, jeśli nie ma wyboru.

- Skoro nie straszysz to uważasz za głupie dzieci którym da się wcisnąć kit
- brunetka zrobiła smutną minę i sięgnęła po kufel - Może ty powinieneś zrozumieć, że nie składa się obietnic w pusto… no ale ludzie z Vegas często tego nie rozumieją. Na razie grozili tobie i tylko tobie, skoro tak trzęsą ci się portki. I skoro przynosisz zaliczkę. Daruj sobie te popierdywanie, mnie na nie nie kupisz, a z tego co pamiętam nie dałam ci upoważnienia do zawierania umów swoim imieniu. Jeżeli okaże się że CSA albo FA dają lepsze warunki i nas z tego nie odkręcisz… wiesz mordeczko, są gorsze rzeczy niż bossowie Vegas. W bagażach mam gdzieś jeszcze c4. To też nie jest straszenie - przewróciła oczami dopijając piwo - Za stara jestem na bajki, a póki nie będzie konkretów nie ma co się przerzucać pustymi domysłami. Zresztą wybaczcie, ale straciłam apetyt - spojrzała z odrazą na worek z narkotykami, a potem na Alexa - Idziemy?

Daniel przysłuchiwał się argumentom wygłaszanym przez swoich towarzyszy, rozważał przez pewien czas wypowiedzi i wtrącił na koniec.
- W tej sytuacji możemy zrobić tylko jedno, musimy zwrócić się do wysłanników z Nowego Yorku. Mój kumpel Sasza skontaktował się z mechanikami, którzy też potrzebują tego czołgu i w przeciwieństwie do całej reszty dobrze go wykorzystają. Posiadają szerokie zaplecze techniczne i logistyczne. Jeśli boimy się gniewu Vegas lub kaprysów paniczów z Federacji to mogą nas ochronić, dodatkowo płacą o wiele lepiej niż kowboje.

Anne poruszyła głową na wieść o “propozycji”, jaką otrzymał Colonel.
- Vegas będzie najpaskudniejszym graczem w walce o czołg. Myślę, że najlepiej, jeśli to dla nich wykonamy to zadanie. Federacja do niczego nas nie zmuszała, nie będą na nas źli, jeśli pójdziemy na układ z tym całym Straussem. Nawet jeśli, to ich gniew nas nie dosięgnie w Vegas. Nowy York? - zwróciła się do Daniela. - Nieważne czy dobrze wykorzystają czołg, czy nie. Dla nas to nie na znaczenia. Ale droga do Nowego Yorku wiedzie niebezpiecznie blisko Appalachów. Mogą urządzić na nas zasadzkę. A droga na wschód będzie znacznie trudniejsza, najpierw musimy pokonać Missisipi z tymi kilkudziesięcioma tonami żelastwa, a dalej teren jest nierówny. A do Vegas? Większość drogi to płaskie stepy i pustynie. Dopiero na koniec może się zrobić ciężko, ale wtedy będziemy już daleko.

- Może Appalachy nie obrażą się za to odrzucimy ich ofertę to jednak mam wobec ich zobowiązania... jeśli zamierzamy im oddawać tego czołgu to przynajmniej tym co rokują na dobre wykorzystanie, czyli tu Vegas odpadnie. Jeśli zaś chodzi o Nowy Jork to powinienem w miarę możliwości unikać walki ze swoimi, czyli wolałbym drogę przez Missisipi. -
analizował sytuację Akiro.

- Vegas chce przejąć czołg po drodze. Nie musimy zawozić go do samego miasta. - uściślił Henry i podrapał się po głowie dodając. - Kogokolwiek wybierzemy i tak wdepniemy w gniazdo grzechotników. Lepiej jednak rozegrać to tak, by najbardziej jadowite skupiły się na kąsaniu konkurencji… tym bardziej, że żadna zainteresowanych grupek nie przestraszy się paru cegiełek C4.

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 14-10-2018 o 03:02.
Amduat jest offline  
Stary 14-10-2018, 14:43   #7
 
archiwumX's Avatar
 
Reputacja: 1 archiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputacjęarchiwumX ma wspaniałą reputację
Anne chwyciła torebkę z proszkiem rzuconą przez Colonela. Przez dłuższą chwilę bawiła się nim.
- Może jeszcze uda nam się coś ugrać na tym konflikcie. Poza teksańcami wszystkie ugrupowania przybyły z daleka. Zanim wrócą do siebie, by powiadomić o porażce, czy wezwać posiłki, minie sporo czasu. O ile w ogóle wrócą… - Anne uśmiechnęła się szelmowsko. - Vegas nie dowie się, że działaliśmy przeciw nim, jeśli Strauss nie wróci złożyć raportu swoim szefom. Po drodze muszą przejechać przez Teksas, może ich na siebie jakoś napuścimy. Albo… możemy zgodzić się na propozycje kilku stron. Jeśli odrzucimy propozycje Amari, to ona znajdzie kogoś innego, kto będzie chciał nam przeszkadzać, a tak będzie polegać na nas i będziemy mieli mniejsza konkurencję na miejscu. Chyba tylko teksańczycy mają zamiar osobiście się tam pchać? - Jeśli chcesz zadzierać z Straussem to przygotuj się na jatkę. Typki takie jak on, umieją o siebie zadbać. A jego chłopcy znają się na zabijaniu. Osobiście miałem okazję widzieć jak zrobili rzeźnię gangowi z Hegemonii, który próbował ich osaczyć. Może ci nie podchodzić współpraca z Vegas. Ba… ja też nie jestem jej entuzjastą, mimo że znam Victora na tyle, by wiedzieć że dotrzymuje umów. Niemniej nie popełniaj błędów Vesny. Nie bądź za pewna siebie. Najgorsze z burdeli Vegas pełne są takich dziewcząt, jak ona… które myślały że urodą i wyszczekaną buźką podbiją świat. Cóż… im nie wyszło. - stwierdził cicho i ponuro Colonel.
Tyrada Colonela o tym jacy to typki z Vegas są grożni trochę zdenerwowały Akiro - A my to się nie znamy za zabijaniu?
Vesna zatrzymała się w pół drogi i słuchała, a potem zawróciła zgarniając kelnerce z tacy kufel piwa. Stanęła przy stole, uśmiechając się ironicznie pod nosem.
- Oj Akiro, teraz nie będziemy się znali na niczym ostatnie leszcze i Vegas jest naszym jedynym wyjściem - pokręciła głową ze smutna minką, patrząc na Azjatę - A chodzi tylko o to że ten fiut do szczania - machnęła ręką na Colonela - Nas sprzedał. Już. Teraz będzie gadał bzdury byle byście łyknęli i przytaknęli. Biedaczku zapomniałeś o jednej rzeczy - odwróciła się do sprzedawczyka - Twój pech że mam własne zdanie i nie tak łatwo mnie zastraszyć jakąś mafią. Jestem z Det, chodziłam przy samym Schultzu, a stary Ted jak się wkurwił bywał gorszy niż banda oszołomów z kasyn. U nas takich jak ty się rozwala, bo kurwa kurwą będzie zawsze, a tylko kurwa sprzedaje kumpli za gambel - Na koniec warknęła ostro i nagle szarpnęła ramieniem, wylewając cały kufel na głowę cwaniaczka - Na ochłodę chujku. I lepiej to odkręć.
- Mało co brakuje, abyśmy się sami pozabijali. - warknął Azjata.
 
__________________
Szukam tajemnic i sekretów.
archiwumX jest offline  
Stary 14-10-2018, 19:47   #8
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 2 - VIII.27; sb; lokal w Nice City

Grupce przyjaciół zeszło trochę piątkowego wieczoru na przekonywaniu się do wzajemnych racji i pomysłu. Wydawało się, że każda z najważniejszych frakcji miała swoich zwolenników w tej grupce. Ale wieczór nadal był jeszcze dość młody. Już ciemny, nocną porą ale dalej ciepły i pełen ludzkiego gwaru. Dało się odczuć, że pewnie wszyscy otaczający w barze i na zewnątrz ludzie przybyli tutaj się zabawić. I bawili się na całego. Po lokalach, po ulicach, placach, widać i słychać było śmiechy, krzyki, toasty, tańce, muzykę. Dźwięki i atmosfera skusiła młodych z Detroit na wieczorny spacer.
Pobudka rano była mniej ponętna. Powszechne było uczucie, że łóżko jest zbyt wygodne i a dzień zbyt wczesny by się zrywać na zewnątrz. Ale i pęcherz, i żołądek domagał się swoich praw. Nie pomagał też monotonny stukot za oknem. Okazało się, że Nice City doświadczyło jakiejś anomalii pogodowej. Był pochmurny ale bardzo gorący poranek a z tych chmur mimo tego padał grad. To on tak właśnie tłukł w szyby, dykty, dachy i ściany.

Poranek okazał się też zwyczajnie prozaiczny. Trzeba było o to by napełnić własny kałdun, wziąć odpowiedni syropik czy tabletkę na dolegliwości własnego ciała i ducha no i opłacić pokój za kolejną dobę lub więcej bo poprzednia dola się właśnie skończyła. Trzeba było więc opłacić dolę lub się wynieść z pokojów.

Grad jednak przestał padać w samą porę. Akurat jak się miały zacząć pierwsze konkursy i zabawy to niebo nadal było pochmurne co w ten skwar chroniło przed palącym Słońcem a grad zalegał na ziemi i dachach, skapywał z parapetów i roztapiał się na rozgrzanej ziemi.

Jedną z pierwszych, porannych konkurencji był rzut dynią. Zabawa była banalnie prosta. Trzeba było złapać wcale nie tak lekką ani poręczną dynię i cisnąć jak najdalej. Sędzia zaś sznurkiem mierzył wynik.
- No panowie! Czy któryś chce sprawdzić swoją siłę?! Czy starczy wam odwagi stanąć w szranki z innymi siłaczami?! I pamiętajmy, każdy kto wystartuje już jest siłaczem! Tylko chcemy wiedzieć kto jest najsilniejszym siłaczem! - DJ czy wodzirej imprezy, zachęcał zbierających się widzów do zgłaszania się a i do dopingowania konkursu.

W konkursie startowało trochę ponad pół tuzina zawodników w tym były czołgista z Frontu. Wydawało się, że faworytem nie jest, na faworyta wyglądał jakiś czarnoskóry osiłek. Konkurs był przyjemną rozgrzewką przed innymi atrakcjami na tym festynie więc mimo porannej pory zebrał całkiem sporo widzów. Danielowi udało się cisnąć nie poręczną dynię na 19 metrów czym zapewnił sobie tytuł drugiego wicemistrza. Drugim był jakiś kowboj niespecjalnie wyglądający na postawnego a jednak udało mu się dorzucić dynię o kilka kroków dalej niż Wierzbowskiemu. Czarnoskóry faworyt zaś potwierdził swoją renomę gdy cisnął obłym, pomarańczowym pociskiem o 10 metrów dalej od pancerniaka. Zgarnął on nagrodę główną i falę oklasków i wiwatów z zadowolonej z pokazu widowni. Główną nagrodą była solidna paczka żywnościowa z konfitur, dżemów i konserw w słoikach. Ale i pozostali wicemistrzowie i pozostali zawodnicy dostali podobne nagrody pocieszenia chociaż znacznie mniejsze od nagrody głównej.

Po sąsiedzku zaś w międzyczasie przygotowano stoły pełne różnych składników kojarzących się jednoznacznie z kuchnią i gotowaniem. Akurat gdy towarzystwo rozchodziło się z dyniowego konkursu siły mogło zaczepić się o kolejny. Ten polegał na szybkim gotowaniu. Dlatego skupiał właściwie same dziewczyny, dzierlatki i młode kobiety. Do konkursu zgłosiła się też Vesna. Oprócz niej startowało kilka innych dziewcząt, w większości chyba miejscowych ale wszystkie zdawały się bardzo zbliżonym do jej wieku.
- Moje panie, panny i dziewczęta! Czy chcecie udowodnić zebranym dżentelmenom, że w kuchni nigdy nie tracicie głowy i potraficie przygotować niespodziewany obiad w kwadrans!? Śmiało! Statystyki mówią, że uczestniczki konkursu zawsze są przychylniej odbierane przez płeć przeciwną! - wodzirej kusił i zachęcał do kolejnego konkursu. Wydawał się markerem który na żywo oznaczał gdzie w danym momencie coś się dzieje.

Vesna miała na pewno wiernego kibica w postaci Alexa. I jakieś pół tuzina dziewczyn jako konkurencję. Ale szybko się okazało, że jak i na całym festynie konkurencja ta jest bardzo przyjacielska i chociaż każda z dziewczyn chciała tak jak i Vesna wypaść jak najlepiej, zwyciężyć to też dało się słyszeć mnóstwo radosnych pisków, chichotów a nawet czasem pomagały coś sobie nawzajem czy podpowiadały. Vesna trafiła na taką sympatyczną sąsiadkę, że jej pomogła gdy trzeba było biec do dużego stołu przy którym były składniki. Konkurs był bowiem na czas co już podnosiło adrenalinę by zrobić swoje ciasto w wymagane pół godziny. Każda z zawodniczek startowała tylko z kopertą w której był przepis na ciasto jakie miała zrobić w tym czasie. A to wymagało i czytania ze zrozumieniem, i niezłej pamięci i jeszcze sporo biegania do głównego stołu gdzie leżały produkty które trzeba było przynieść na własny stół i dopiero tam wykonać podane w przepisie czynności. Vesna czuła, że sam przepis na szarlotkę jaką miała zrobić był nawet prosty. Gdyby robiła go sama, po swojemu, w swojej czy jakiejkolwiek kuchni pewnie nie było by tego stresu. Ale też nie było tych emocji, w większości bardzo pozytywnych. Widzowie bowiem bardzo ciepło i serdecznie dopingowali nie tylko własne faworytki ale i całościowo, wszystkie dziewczyny i cały konkurs. Był w końcu niejako powiązany z następnym czyli jedzeniem na czas. Część widzów pewnie zamierzała w nim się zmierzyć by spróbować wypieków jakie właśnie powstawały.

Tam właśnie Ves poznała Sharon, ową sąsiadkę która poza tym, że wydawała się przyjazna i uśmiechnięta pożyczyła jej swoją mąkę gdy sama już jej nie potrzebowała a ona dzięki temu nie musiała biec do głównego stołu i z powrotem.


Chociaż imię Sharon poznała dopiero po konkursie. Gdy ogłaszano wyniki i czytano imiona zawodniczek. Właśnie akurat z tą przyjacielską Sharon toczyła zażarty pojedynek o trzecie miejsce. Pierwsze dwie zawodniczki ukończyły już a one dwie były na finiszu. Pierwsza z dziewczyn osiągnęła fenomenalny czas i z wymaganych 30 minut udało jej się jakimś magicznym sposobem zrobić wszystko co trzeba w czasie krótszym niż 20 min jaki osiągnęła pierwsza kucharska wicemiss. I choć te dwie, wyraźnie zostawiły inne zawodniczki w tyle to właśnie Vesna i Sharon kończyły swoje ciasta idąc do ostatniej minuty prawie dosłownie łeb w łeb i łyżka w łyżkę. Ostatecznie dziewczynie z Detroit udało się skończyć o te kilkanaście machnięć łyżką szybciej. Kto wie, może gdyby Sharon nie użyczyła jej owej mąki wcześniej to by ona była drugą wicemiss. Ale jakoś chyba nie miała żalu i pogratulowała Vesnie zajęcia trzeciego miejsca tak samo jak i pozostałym zawodniczkom. Zwyciężczyni została dumną właścicielką złotej, czyli pomalowanej na żółto, drewnianej łyżki, druga wicemiss dostała srebrną czyli białą, a trzecia czyli Vess dostała brązową czyli brązową łyżkę. Ale z pamiątkowym napisem “Festyn NC 2050 - Nagroda Kucharska”. Zwyciężczyni dostała zaś w nagrodę specjalną ogromny tort, który zresztą i tak od razu pokroiła dzieląc się w pierwszej kolejności z wodzirejem i pozostałymi dziewczynami z konkursu a potem i resztą widowni.

Kolejny konkurs odbył się zaraz potem. Ledwo przygotowane ciasta zdążyły się upiec a w powietrzu rozchodził się smakowity zapach wypieków wabiąc kolejnych widzów, gości i uczestników. Chętnych na ten “najsmakowitszy konkurs festynu” jak go nazwał wodzirej było całkiem sporo. Wśród nich zgłosił się też Colonel, Alex i Vesna. Można było rzeczywiście napchać się tymi świeżo upieczonymi słodkościami do woli. Konkurs był jeszcze bardziej błazeński i śmiechowy niż poprzedni. Zadanie też nie wyglądało na zbyt trudne albo poważne. Był kwadrans czasu i przez ten czas trzeba było zjeść jak najwięcej pokrojonych kawałków świeżo upieczonych ciast. Gdy czas ruszył, ruszyły też głodomory i pasibrzuchy by pałaszować kolejne słodkości.

O dziwo okazało się, że w takiej masie to zapchać się tymi słodkościami jest bardzo łatwo. Zwłaszcza gdy trzeba było je szamać jeden, za drugim. Nawet zmiana smaków ciasta czy popijanie wodą zdawały się niewiele tu pomagać a publiczność gorąco dopingowała zawodników zachęcając ich do jeszcze większej żarłoczności. Colonel z trudem dotrwał do owego konkursu. Z wynikiem spałaszowania 8 kawałków, uplasował się co prawda w szarej końcówce zawodników ale swój zamierzony cel osiągnął: najadł się tych łakoci aż mu uszami wyłaziło i chyba w przeciwieństwie do większości zawodników udało mu się przy tym zachować resztki godności. Reszta zawodników zaś nie oszczędzała siebie ani swoich żołądków.

Alexowi udało się wszamać 23 kawałki. Zaledwie o 1 mniej niż pozostała dwójka głodomorów z wielgachnymi brzuszyskami, którzy razem zajęli trzecie miejsce. Alex walczył z nimi dzielnie i zażarcie, do ostatniego okruszka ale minimalnie okazał się troszkę za wolny lub mieć mniej wytrenowany żołądek. Niemniej dwóch, starszych panów na koniec potraktowało go i pogratulowało mu jak swojemu. Bo cóż znaczy 1 kawałek przy 23 czy 24? Nic!

Dwa najwyższe miejsca jednak okazały się całkowitym zaskoczeniem. Na drugie miejsce wżarł się jakiś chuderlawy gołowąs który chyba jeszcze ani razu się nie golił i pewnie w najbliższych sezonach nie musiał się tym jeszcze martwić. Ten głodomór zdążył wtranżolić w siebie niesamowitą ilość 29 kawałków różnorakiego ciasta. Ale prawdziwą furorę zrobiła zwyciężczyni tego konkursu czyli drobna i krucho wyglądająca Vesna. Przekroczyła graniczną liczbę 30-kawałków i jeszcze jeden na zapas co wedle wodzireja zdarzało się bardzo rzadko a do tego no nie przypominał sobie by dokonała tego tak drobna i wątła dziewczyna.

Najbardziej i tak zdumiony był chyba Alex.
- Zjadłaś więcej ode mnie?! Gdzie ty to wszystko mieścisz?! Od dziś będę cię wołała Pirania. - zawołał w impulsywnej reakcji gdy zrozumiał co mówi DJ i kogo ogłosił zwycięzcą. Wydawało się, że w tym pierwszym momencie nie może się zdecydować czy bardziej być dumnym, że jego dziewczyna wygrała konkurs czy mieć pretensję, że go pokonała. Jego szczera reakcja wywołała salwę śmiechu i radości wśród widowni i zawodników bo chyba wszyscy byli podobnie zaskoczeni kto okazał się największym pasibrzuchem w tym sezonie więc i Alex postawił na dobry humor i zabawę. Vesna zaś została dumną posiadaczką szarfy z napisem “Największy Pasibrzuch NC 2050”. Jak się szybko okazało chyba wszyscy kojarzyli pozytywnie tą szarfę i związaną z nią konkurencję jak nie tą właśnie zakończoną to z poprzednich sezonów bo reagowali na nią czy na właścicielkę pozytywnymi spojrzeniami i ciepłymi uśmiechami.


Przed południem, gdy zrobiło się jeszcze goręcej ale na szczęście chmury nadal blokowały okrutne Słońce, odbył się konkurs zręcznościowy. Polegał na refleksie i balansowaniu ciałem z rożnymi manewrami z klasyczną, piłką nożną. Trzeba było zrobić jak największą ilość “główek”, albo zaliczyć jak najwięcej odbić kolanem, przejść jak najdalej odbijając piłkę bez upuszczenia jej na ziemię i tak dalej. Zaleciało już prawie zapomnianymi sportowymi sentymentami z innego, starszego kontentu, ale konkurencje były w gruncie rzeczy uniwersalne i proste. Wystarczyło mieć dobre chęci i dobry refleks aby się zgłosić do konkursu.

Wystartowała jedenastka zawodników. Wodzirej mówił, że to symboliczna liczba chociaż większość zawodników i widzów pewnie nie kojarzyła dlaczego. Ale dla atrakcyjności samego konkursu nikomu to nie przeszkadzało. Liczyli się zawodnicy, piłka i to co umieją z nią zrobić. Śmiechu i dopingów znowu było sporo. Co chwila któremuś z zawodników piłka uciekała z głowy czy z nogi a sędziowie liczyli kolejne próby, dyscypliny i próby. W finalnych etapach gdy zostawało już dwóch czy trzech najwytrwalszych zawodników publiczność hucznie odliczała kolejne główki czy kopnięcia razem z siedziami dołączając się w ten sposób do zabawy. Ostatecznie gdy rozegrano wszystkie konkurencje z piłką w roli głównej i podliczono punkty wyniki wyszły następujące.

Byłemu czołgiście udało się uplasować w połowie stawki, zajmując 5-te miejsce z wynikiem 7 minut ogólnego dryblowania piłki. Trzecie miejsce zajął jakiś młodzik, syn miejscowego farmera który pasjonował się tą starą grą i “kopał piłkę” jak to sam mówił o sobie na zakończenie konkursu. Udało mu się wykopać ogólnie 10 minut tej piłki. Drugie zajął jakiś ponury typ który jednak przestał być taki ponury gdy kozłował piłkę albo gdy dekorowano go tytułem pierwszego wicemistrza. Wykozłował tej piłki na 13 minut. Zaś mistrzem dryblowania piłki zostali ex aequo i Akiro i Alex. Którym po podliczeniu czasów i odbić z kilku konkurencji wyszedł taki sam wynik, 16 minut.

- Ej, stary, to nasza brygada jest najlepsza!
- zawołał rozradowany kierowca z Detroit pierwszy składając Azjacie gratulacje z zajęcia pierwszego miejsca. Obydwaj stali się posiadaczami zgrabnych i funkcjonalnych ubrań sportowych zapakowanych w sportowe torby. Pozostałych nagrodzonych i uczestników nagrodzono również chociaż skromniej. Daniel stał się posiadaczem całkiem niezłego dresu z kapturem.


Niedługo później rozegrano loterię fantową. Oprócz pary z Detroit wziął w niej również udział Colonel. Niestety tym razem nikomu z nich fortuna nie sprzyjała. Nie wygrali nawet nagrody pocieszenia ale przynajmniej los nie kosztował ich zbyt wiele fantów. Za to mogli sobie spokojnie przysiąść, posiedzieć, pogawędzić, porozglądać się i podekscytować losowaniem. A gdy okazało się, że jednak nic nie wygrali no przynajmniej nie musieli się wściekać, że stracili mnóstwo kasy czy czasu. Ot, przyjemna, popołudniowa przerwa przed i po kolejnych bardziej aktywnych atrakcjach.


Kolejna konkurs odbywała się poza granicami miasta. Nic dziwnego bo był to rajd przez bezdroża Luizjany. Trzeba było więc albo zakombinować sobie podwózkę albo wyjść odpowiednio wcześnie aby zdążyć na to widowisko. Alex nie pytając nikogo o zgodę zgłosił siebie i Ves do tego wyścigu. Widać rajdowa oktanówka w żyłach rodem z Miasta Szaleńców nad Wielkimi Jeziorami znów zagrała swoją pieśń. Chociaż gdy Alex zobaczył obsady pozostałych zawodników i te cholerne, utopione w błocie bezdroża przez chwilę miał minę dość niewyraźną. W rodzimym Det zwykle ścigali się po mniej lub bardziej ale asfalcie a bezdroża też się trafiały no ale nie głównie. No i maszyny. Ich van był przede wszystkim wspólnym środkiem transportu całej grupy a nie rajdową wyczynówką. Zwłaszcza po tych błotnistych bezdrożach. A widząc te terenowe pickupy, buggy, suvy, crossy, quady to chyba większość załóg wydawała się za pan brat z tymi atrakcjami. No ale skoro przyrzekł wczoraj Ves, że pojadą razem w tym Wyścigu…

Ale gdy zaczął się Wyścig, gdy maszyny stanęły na linii startu, gdy do rozentuzjazmowanej widowni, która darła się i wiwatowała zupełnie tak samo jak widownia na rajdach detroickiej Ligii, gdy w pochmurne ale rozpalone niebo wdarł się ryk podgazowanych silników mechanicznych potworów, Alex dał się ponieść detroickiemu dziedzictwu.

Jak na standardy Detroit zasady rajdu były dość dziwne. Nie było klasycznych torów czy wyścigów ulicami, wśród kanionów dawno porzuconych wraków tylko bardzo otwarta przestrzeń pełna traw, błota, szutrowych a obecnie błotnistych dróg, kałuż które dla widowni epicko rozbryzgiwały się pod kołami rozpędzonych wozów ale dla obsady tylko rozbryzgiwały się co chwila na masce i szybach przesłaniając widok. Trasa oferowała aż za dużo miejsca i swobody wiec o wiele trudniej było kogoś przyblokować jak na torze czy ulicy bo prawie zawsze miał gdzie uciec w bok. Trzeba było tylko zaliczyć kilkanaście checkpointów które były oznaczone chorągiewkami wbitymi w sterty opon i kamieni. Poza tym totalny freestyle.

Z obsady prawie dziesięciu wozów już w połowie Wyścigu wyraźnie zaznaczyła się czołówka połowy z nich. I to ona dyktowała tempo i warunki tego rajdu. Pozostałe pojazdy stanowiły wyraźny ogon tego peletonu ale pierwsze pięć maszyn przez większość rajdu szły łeb w łeb, koło w koło, i zderzak w zderzak. Nawzajem się wyprzedzały na prostych, na zakrętach, ochlapywały wodą, błotem i wyrwanymi grudami trawy i ziemi, zderzały się, mijały a gdy ledwo któryś z nich się wyforsował naprzód to wjeżdżał w jakąś łachę czy głębsze bajoro co dla widowni objawiało się jakby nagle pojazd wjechał w niewidzialną poduszkę powietrzną. I wtedy wyprzedzały go pozostałe a on sam zostawał z tyłu próbując przebić się przez ten chaotyczny, ryczący silnikami i spalinami peleton i licząc, że za chwilę ktoś z nich wpieprzy się w jakąś przeszkodę, wypadnie za daleko na zakręcie, czy zabuksuje się w jakimś błocku.

Finisz był tak epicki, że w samym Det, też by robił wrażenie. Na ostatnią prostą wyjechała piątka ryczących, motoryzacyjnych potworów. Mokrych od wody, ściekające błotem z przyklejonymi kawałkami grud ziemi, trawy i liści i nic sobie z tego nie robiły. Liczyło się tylko jedno. Wygrać! Przyjechać pierwszym! I peleton tej piątki pojazdów był na tyle ciasny, błotnista trasa na tyle niepewna, że każdy z nich miał realną szansę wpaść pierwszy. Emocje widowni sięgnęły zenitu a komentator aż ochrypł z wrażenia gdy próbował nadążyć za tym chaotycznie zmieniającym się na jego oczach biegiem wydarzeń.

Trzecie miejsce zajęli jednocześnie jakiś quad i buggy. Buggy wydawało się wparuje na metę jako ostatni z tej piątki gdy niespodziewanie wjechał w jakiś ledwo wystający garb ziemi, odzyskał pełną przyczepność i zaczął pruć jak oszalały. Z każdą długością wozu, a każdym metrem czarny buggy z żółtymi paskami zdawał się ścinać odległość, wydawało się, że lada chwila i przegoni pozostałych. Ale nie zdążył, dla tego agresywnego na ostatnich metrach szerszenia meta okazała się pechowo za blisko i wpadł na nią razem z owym błękitnym quadem zajmując razem z nim trzecie miejsce i tytuł drugiego wicemistrza.

A zarówno buggy jak i quad wpadli ledwo kilka długości auta po pierwszej trójce. Pierwsza trójka do ostatnich metrów jechała prawie zderzak w zderzak, na tyle ciasno, że każdy wóz, i każda obsada nie walczyła aby mieć miejsce na podium tylko aby zająć te najważniejsze, najwyższe, środkowe miejsce. Pierwsze miejsce.

Alex też to musiał czuć bo dał się pochłonąć tej rajdowej gorączce zupełnie jakby się nadal ścigał na ulicach i zasadach z Det.
- Ves! Wal do nich z ckm! Bo nas chujki wezmą! - wydarł się do pasażerki widząc, że dwa sąsiednie wozy bezlitośnie skracają odległość na ostatnich metrów.

- Alex! Przecież nie mamy ckm! - odkrzyknęła równie przejęta partnerka.

- To wal ich granatami! - kierowca próbował zawijasem zajechać drogę uterenowionemu pickupowi ale wówczas ten przerobiony suv zaczynał go brać z drugiej.

- Alex! Nie mamy granatów! - przypomniała mu Ves widząc jak rozpaczliwe i desperackie są te ostatnie metry.

- To wal ich czymkolwiek ale wal ich bo nas kurwa wezmą! - wrzeszczał nie do końca przytomny rajdowiec odbijając nieco w przeciwną aby spróbować powstrzymać tego suv-a.

I tak wpadli na metę. Całą trójką. Rozchlapując błoto, wśród famy rozszalałych z emocji i wrażenia widzów, wśród ryków silników. Furgonetka o jedną długość szybciej niż dwaj pozostali rajdowcy którzy dosłownie siedzieli jej na tylnym zderzaku. Tak blisko, że sędziowie mieli kłopot z rozstrzygnięciem kto z nich wjechał pierwszy więc i obsadzie suva i pickupa przyznano ex aequo drugie miejsce i tytuł I-go wicemistrza. Zaś główna nagroda i tytuł mistrza oraz szarfa “The Best Mud Racer NC 2050” powędrowała na tors Alexa. Zaś jako obsada zdobyli główną nagrodę jaką był crossowy, zatankowany motocykl i prawo do dwudniowego kursu szkoleniowego w miejscowej szkole kierowców pojazdów wszelakich.

A potem nie wiadomo gdzie i kiedy zaczęła się bitwa błotna. Rozochoceni i rozgrzani emocjami i widzowie i załogi rzucili się tarzać w błoto lub nim obrzucać przy salwach radosnego śmiechu. A im chyba wyżej ktoś był na szczycie w tym wyścigu tym więcej osób brało ich za cel błotnistych pocisków, czy chciało się do nich przytulić, potarzać w błocku albo pogratulować. Efekt mógł być tylko jeden, wszyscy zawodnicy wracali z tego rajdu uwalani błotem chyba nawet bardziej dokładnie niż ich pojazdy.


Zanim wrócili do miasta razem resztą ubłoconej hałastry, oczyścili się, przebrali w czyste rzeczy to było już chmurne choć upalne popołudnie. Przez co panował istny żar tropików. Ale do zmroku i wieczora było jeszcze kilka tych popołudniowych godzin. Można było się schronić w przyjemnie klimatyzowanym klubie. Schłodzić gardło a dla rozrywki posłuchać czy nawet wystąpić w konkursie na najzabawniejszego komika. Tym razem wśród uczestników wystartowali Vesna i Anne. Łącznie wystartowała prawie dziesiątka komików.

Vesnie w tym konkursie zajęła miejsce tuż za podium, czwarte. Sędziami tym razem byli widzowie i oni oklaskiwali starszego, zasuszonego pana troszkę dłużej niż ją, dlatego on zmieścił się na podium na tytuł II-go wicemistrza uśmiechu a ona nie. Zaś jego podobnie minimalnie wyprzedził jakiś latynoski cwaniaczek o cwaniackim spojrzeniu i uśmiechu. Może gdyby trafiła na ciut inną widownię, dobrała trochę inne żarty ale i tak widownia okazała się wdzięczna i chętna, złakniona zabawy. Zaś Anna, czyli kobieta o nieco indiańskiej urodzie wstrzeliła się idealnie w gust widowni. Umiała też podbić ten show swoimi kobiecymi atrybutami więc bis jaki wyprosiła widownia dał jej zdecydowane zwycięstwo. Stała się więc dumną posiadaczką szarfy “Dla Najlepszego Komika NC 2050”.


W tym samym lokalu, tej samej widowni, tylko nieco później odbył się kolejny konkurs. Też jednak podszyty sporą dawką dobrego humoru chociaż po nazwie to brzmiało całkiem poważnie. “Konkurs na największego twardziela”. A chodziło o to by jak najdłużej wytrwać ze srogą albo chociaż poważną miną wpatrując się w twarz przeciwnika. Tak by zmusić go do odwrócenia wzroku albo roześmiania się. Widownia też nie ułatwiała sprawy gdy co chwila ktoś rzucał jakąś dowcipną czy sprośną uwagę, żarcik czy zwyczajnie robił głupią minę. Trzeba było mieć niesamowitą moc panowania nad własną mimiką i nerwami by wytrwać z marsem na czole w takich warunkach.

W tym konkursie wystąpiła z paczki znajomych do Vesny i Anne dołączył i Daniel. A z twarzy które zdołali rozpoznać przez ostatnie konkursy i dni znalazła się także twarz tegorocznego mistrza rodeo, Patricka oraz szefowej tutejszych stajni czyli kobiety w siodle urodzonej, Carol Gomes.
W tych niby poważnych ale jednak ze sporym przymrużeniem oka zawodach, o tytuł najtwardszego, startowało z dziesięcioro zawodników. Okazało się, że czas jaki zwykle zawodnicy mogli zdzierżyć wpatrując się srogo na przeciwnika jest względnie, dość krótki i zwykle parę chwil wystarczało by zmusić jedną ze stron do ustąpienia pola. Na koniec sumowano wyniki wszystkich w czasie liczonym w sekundach.

Daniel z wynikiem 61 sekund zajął z jakimś Indianinem miejsce gdzieś w połowie stawki. Ledwo kilka sekund dłużej wytrwał wczorajszy mistrz siodła. Patrick zdzierżył łącznie 65 sekund wpatrywania się w ponure twarze innych i zajął piąte miejsce. Zaś o miejsca na podium aż do ostatnich pojedynków, walczyły ze sobą o dziwo trzy panie. Z jeszcze bardziej i zaskoczyło i podgrzało atmosferę. Trzecie, z wynikiem 74 sekund zajęła mistrzyni komików z Federacji. Anne tym sposobem zdobyła sobie tytuł i prawo noszenia do kolejnej szarfy tym razem z napisem “Twardziel NC 2050”. Okazało się, że druga z żelaznych dam jak ich żartobliwie i na gorąco ochrzcił wodzirej prowadzący imprezę wyprzedziła Anne tylko o dwie sekundy. Carol Gomes zdobyła łącznie 76 sekund czym wywalczyła sobie prawo do noszenia szarfy z napisem “Najtwardszy Twardziel NC 2050”. Zas chyba znowu ku zaskoczeniu wielu, zwłaszcza Alexa, największym twardzielem okazała się ciemnowłosa, niepozorna zdawałoby się Vesna. Dziewczyna z Det zdzierżyła z różnymi przeciwnikami łącznie aż 80 sekund. Tym zdobyła szarfę “Naj-Najtwardszy Twardziel NC 2050”. Publiczność klubu była zachwycona po tak zaskakującym i 100% kobiecym finiszu walki o twardzielstwo spojrzeń więc nagrodziła i trzy “żelazne damy” i resztę zawodników owacjami na stojąco i gorącymi brawami.


Dzień zaczynał się już przymierzać do płynnego przejścia w noc. Wewnątrz nieoświetlonych pomieszczeń robiło się już ciemno chociaż na zewnątrz jeszcze było dość jasno. Poza tym chyba w ten weekend, każde zamieszkałe przez ludzi domostwo było oświetlone w ten czy inny sposób. Tak też było i w klubie do jakiego po błotnym rajdzie przeniosła się impreza.

Kolejny konkurs był bardzo seksistowksi bo mogła w nim startować tylko jedna płeć: ta piękniejsza. Do konkursu na miss mokrego podkoszulka w wersji męskiej jakoś nikt się nie zgłosił albo nie było chętnych do oglądania równieć. Za to w tradycyjnie kobiecej dyscyplinie i konkurencji wystartowało kilka tak gorących dziewczyn, że nie tylko podgrzały całą widownię w klubie ale i wymagały ostudzenia wodą. Ale to jakoś odniosło efekt przeciwny i temperatura skoczyła gwałtownie w górę.

Ze znajomych oprócz Vesny wystartowała także jej poranna znajoma z konkursu na szybkie pieczenie, Sharon. Sharon chyba też się zdziwiła i to w przyjemny sposób, że spotkała kogoś znajomego. Sama wydawała się równie podekscytowana konkursem jak i stremowana. Ale i ona i reszta dziewczyn wydawały się traktować to jako okazję do dobrej zabawy. Pomagała w tym i publiczność która powitała dziewczyny oklaskami, i mistrz ceremonii, i dla większości miejscowych pewnie renoma i tradycja tego miejsca w którym można było czuć się całkiem bezpiecznie nawet gdy było się dziewczyną startującą w konkursie na miss mokrego podkoszulka.

Gdy więc szeregiem wyszły na scenę powitał je zachęcający glos komentatora, aplauz widowni a w pierwszym rzędzie można było dostrzec Alexa. Wciąż wydawał się na nieco oszołomionego tempem i rodzajem wydarzeń. Trochę jakby aż pękał z dumy, że jego dziewczyna startuje w takim zawodze a trochę jakby zaraz miał się zerwać i schować ją gdzieś w ciemny kąt z dala od tego stada rozwydrzonych facetów.

Komentator umiejętnie poprowadził imprezę dając każdej z dziewczyn się wykazać, powiedzieć coś o sobie czy nawet rozbawić lub podpuścić czymś publiczność. Jedne wiec stawiały na gracje ruchów inne na kosmate żarciki i w ten sposób widownia dowiadywała się czegoś o swoich faworytkach a atmosfera oczekiwania pobudzała apetyty. Zwłaszcza gdy okazało się, że każda z dziewczyn musiała wziąć osobny dzbanek z wodą i zużyć go całkowicie na zmoczenie koszulki koleżanki. Więc każda zawodniczka po kolei i oblewała inną i sama była oblewana przez kolejną. Zabawa przedłużała się a kręcące się wokół siebie w przemoczonych łaszkach dziewczyny którym przez te przemoczone łaszki świetnie było widać ich atuty rozgrzały publiczność do białości. Gdy wreszcie doszło do głosowania zrobiło się takie zamieszanie, że awantura pomiędzy rozochoconymi zwolennikami tej czy innej pani wisiała na włosku i lada chwila mogło dojść do rękoczynów. Ale jakoś ostatecznie udało się tego uniknąć i mimo kłótni, gwizdów, wrzasków, klaskania i wyznań miłości rzuconych z sali to wreszcie ustalono kolejne wyniki.

Koleżanka Vesny, Sharon, uplasowała się gdzieś w połowie stawki ale i tak chyba dla niej nagrodą był sam udział w konkursie. Nie było wątpliwości, że nawet dziewczyny z szarej końcówki tego rozgorączkowanego głosowania będą prznajmniej gwiazdami wieczoru, zwłaszcza u męskiej części populacji. Drugą i pierwszą wicemiss zdobyły dziewczyny na co dzień pracujące we “Fleurs du mal”. One stawiały na taniec i kocie ruchy, świetnie odnajdując się na scenie i umiejąc podkreślać swoje walory i atuty. A jednak nie one wspięły się na szczyt popularności w tym konkursie. Na najwyższe podium zajęły dwa zdawałyby się niewiniontka. Obydwie zgarnęły podobną ilość głosów, braw i wrzasków, że komentator nie czuł się na siłach podpadać którejś połowie publiczności i uznał je obydwie za “doskonale mokre”. Przez salę jak pożar po wyschniętym stepie przeleciała plotka, że jedna z tych zwyciężczyń jest największą twardzielką w okolicy w tym sezonie a druga córką lokalnego pastora. I tak w sercu mokrej sceny “doskonale mokra” Vesna poznała “doskonale mokrą” Lindę.

Obie otrzymały główną nagrodę w postaci podkoszulka, jeszcze suchego, z napisem “Miss Mokrego Podkoszulka NC 2050”. Sharon i inne dziewczyny chętnie złożyły gratulacje i uściskały obie miss co też spotkało się z głośnym aplauzem publiczności. Oczywiście Alex skorzystał z okazji by wypromować i siebie gdy władczym gestem ucałował mokrą miss przytulając ją do siebie.


Kolejny konkurs zapowiadał się jeszcze bardziej gorąco. I właściwie był w tym samym składzie, zarówno po stronie startujących zawodniczek jak i rozentuzjazmowanej po właśnie zakończonej konkurencji publiczności. Ale zapasy dziewczyn w kisielu chyba były jedną z niezawodnych sposobów na przykucie uwagi, rozgrzanie atmosfery i pobudzenie emocji. Gdy jeszcze czyste i już w większości suche zawodniczki wychodziły na scenę przy której czeka napompowany brodzik z żelowatą masą na dnie owacje sięgnęły zenitu. Tym razem już publiczność znała dziewczyny z poprzedniego konkursu więc oczekiwała, że poubierane zwiewnie i przewiewnie zacznie się przewalać w tej masie, w tym brodziku ku uciesze wszystkich zebranych.

Tym razem Vesna nie miala szczęścia. A nawet seryjnego pecha. Dziewczyna z jaką miała się okładać jako z pierwszą w tym brodziku nawet po przyjacielsku pomogła jej przejść przez brzeg brodzika. Ale ledwo stopa ciemnowłosej dziewczyny stanęła na wyściełanym kiślem podłodze brodzika gdy straciła równowagę i się wyrżnęła na samo dno razem z tą drugą. Sędzia machnął reką na zaprowadzanie porządku i przyśpieszył procedurę tych zapasów dając im zielone światło. Ale Ves i ta, i kolejne walki szły jak po grudzie. Te inne dziewczyny wydawały się ją bez trudu przewracać, przygniatać do ziemi, wyślizgiwać z jej uchwytów i w końcu zmuszać do poddania walki. Gdyby to było na poważnie, miałaby pewnie poważne kłopoty. Ale nie było. Było za to kupę śmiechu, ściskania, inne dziewczyny bawiły się równie dobrze jak widownia i często nawet pomagały sobie wejść czy wyjśc z brodzika albo podnieść się gdy sędzia zarządził jakąś przerwę w walce.

Sama walka nie była właściwie prawdziwą walką. Nawet pomimo używania “zapasów” w nazwie. Przypominała raczej radosne i beztroskie tarzanie dziewczyn w klejącej ale półprzezroczystej mazi jaka wręcz cudnie przylegała do ich skąpych strojów elegancko prezentując wszelkie nabłyszczone tą żelowatą mazią kobiece krągłości. Nawet pomimo tego, że rzeczywiście dało się zauważyć dązenie do celu aby przeciwniczkę przyprzeć do dna brodzika i zmusić do odklepania walki to chyba ani zawodniczki ani widowna nie traktowąły tego na poważnie za to wszyscy, równie zgodnie bawili się przy tym świetnie. No ale oficjalnie były to zapasy i zawody więc jakąś hierarchię wygranych trzeba było ustalić.

Vesna wylądowała w tej hierarchii na samiuśkim końcu. Ale jakoś nikt jakoś ociekającej kiślem dziewczynie w skąpym, przylegającym do ciała wdzianku nie miał tego za złe. Nawet Alex wydawał się szaleć z radości i podniecenia gdy machał do niej zaraz spod sceny. Linda, druga miss mokrego podkoszulka również dotarła gdzieś do połowy stawki i podobnie jak inne zawodniczki wydawała sie tym niesamowicie rozradowana. Machała rączką do widzów rozchlapując przy okazji krople, gęstego płynu dookoła a widownia też była tym i nią zachwycona. Za to Sharon wywalczyła sobie tym razem aż drugie miejsce. Aż piszczała i podskakiwała z wrażenia nie ukrywając radości z tego powodu. Zaś pierwsze miejsce zajęła jedna z dziewczyn pracujących we “Fleurs du mal”. Podczas już tradycyjnego chyba na tym festynie składania sobie życzeń i gratulacji na koniec konkursu właśnie ona, ta która zajęła najwyższe miejsce i składały sobie gratulację z tej która wylądowała na ostatnim miejscu powiedziała do niej pocieszająco.
- Nie przejmuj się. Raz na górze a raz inaczej. - uśmiechnęła się ale przy świeżo zakończonej konkurencji po której kosmate myśli same lęgły się w głowach zabrzmiało to jakoś dziwnie dwuznacznie. A może to ta gorączka i entuzjazm chwili. - Jakbyś szukała zajęcia albo czegoś potrzebowała to wpadnij do nas. Myślę, że pewnie znalazłoby się coś ciekawego dla ciebie. - dorzuciła z sympatycznym uśmiechem.

Ledwo konkurs się zakończył, ledwo zawodniczki obklejone kisielem doskonale zaczęły schodzić ze sceny by wrócić na zaplecza gdy z widowni wyrwał się Alex i wparował w Ves wklejając się w nią i kompletnie nie zważając na to, że sam uwalił się tym żelowatym czymś co miała na sobie wszędzie. Mówił coś i całował ją, i gadał, i śmiał się, w tych chaotycznie radosnych chwilach aż trudno było to zrozumieć właściwie co i o czym ale na pewno wydawał się najszczęśliwszym facetem na tej planecie a na festynie na mur beton. Tak szli ze sobą niesieni resztą nażelowanej grupki dziewczyn aż nie zderzyli się ze ścianą. A dokładniej ochroniarzem. Tym który pilnował by zawodniczki miały spokój w swoim sektorze i nikt im nie przeszkadzał. Rozgorączkowany Alex zareagował szybko i nerwowo.

- Puszczaj! To moja dziewczyna! - wskazał próbując przepchać się za Ves, obok strażnika. Momentalnie humor mu się odwrócił o 180* i teraz wydawał się wściekły, że ktoś mu blokuje drogę do Ves. Coś strażnik tłumaczył, że dziewczyny wezmą prysznic i zaraz wrócą, że wystarczy poczekać a rajdowiec półprzytomnie majaczył, że on chętnie pomoże z tym prysznicem i w ogóle. Nie wiadomo jakby się to skończyło gdy uzyskali nieoczekiwane wsparcie.

- Hej! Ty jesteś Mud Racer! - krzyknęła nagle Linda jakby dopiero teraz rozpoznała Alexa. Ten znieruchomiał trochę zaskoczony tym wtrąceniem i spojrzał na nią niepewnie. Ale zaraz potwierdził głową. I stało się to, co Vesna świetnie znała i pamiętała z rodzimej metropolii. Gdy tylko okazało się, że ma się do czynienia nie z jakimś facetem w skórzanej kurtce tylko ze zwycięzcą prestiżowego wyścigu w skórzanej kurtce od razu klimat rozmowy był inny. Dziewczyny zgodnie i szturmem rozdzieliły obydwu mężczyzn, zapewniając, że wcale im nie przeszkadza i jest w porządku nie mają za złe i właściwie zaciągnęły go wspólnie z Ves pod prysznice.


Zmierzch w końcu przeszedł w wieczór. Noc z każdym kwadransem wyraźniej odciskała swoje piętno nad okolicą. Ale nawet jak z pochmurnego nadal nieba zaczął padać deszcz to i tak było bardzo ciepło. I deszcz, chociaż moczył, to niósł jednak przyjemne ożywienie. Zbliżał się czas na gwóźdź dzisiejszego programu dnia, czyli wieczorny, pełnowymiarowy koncert gwiazdy estrady, Kristin Black. Koncert miał odbyć się na arenie, która miała być częściowo chociaż zadaszona a gdzie jutro miał się przenieść główny ciężar imprezy. Można było też zapewnić sobie wybór imprez indywidualnie bo w lokalach też tętniło życie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 14-10-2018 o 20:01.
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-10-2018, 03:24   #9
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cRR-12HnwvU[/MEDIA]

Po konkursie twardych spojrzeń

Kto mógł przypuszczać że dzień na festynie okaże się tak ciekawy i radosny? Ciągle coś się działo, czy to z samego rana kiedy zaczęła dzień od konkursu na pieczenie, a potem jedzenie. Drugi udało się jej wygrać i oprócz szarfy, dostała od Alexa nowe przezwisko. Usłyszała też trochę marudzenia, że oczywiście jej gratuluje, ale jego porcje trafiły się suche i zakalcowate, wodę miał mniej mokrą. Vesna za to już nie chciała wspominać, że w sumie jeszcze mogłaby coś zjeść, porcję lodów na przykład, tylko nie wypadało. Zamiast tego wzruszyła ramionami i dorzuciła sakramentalne “dziękuję, pójdzie w cycki”. Co mogła poradzić na to, że lubiła jeść? Bardzo… i w ilościach które gdyby nie rozsądek, wyczyściły by ich portfele do cna.

Następnym pozytywem było poznanie Sharon - miejscowej dziewczyny tak sympatycznej, że chyba nie dało się jej lubić. Mijały się cały dzień w tej czy innej konkurencji, zawsze wymieniając przynajmniej po parę zdań, dowcipów i uśmiechów. Na dłużej się zgubiły chyba tylko na czas wyścigu błotnego, który udało się parze z Det wygrać, nawet mimo braku ciężkiej broni, wyrzucanych kolczatek, albo pozwolenia na otworzenie ognia do innych uczestników… no i gdzie niby zabawa? A była wbrew pozorom, na parę długich minut panna Holden wróciła do domu, wstrząsając na wertepach zjedzony rano posiłek. Ugniotła go jeszcze bardziej po rajdzie, tarzając się w błocie z pozostałymi uczestnikami i gapiami. Czuła się prawie jakby należała do Ligii. Prawie… ale to i tak było niezwykle miłe.

Słońce zaczęło zachodzić,a Ves zastanawiało czy można już bez narażania się na dziwne spojrzenia, powiedzieć że jest się głodnym.... Od śniadania minęło dobre parę godzin, każdy by zgłodniał. Skupiła się jednak na konkursie na dowcipy, ale nigdy nie uważała się za przesadnie zabawną. Na szczęście wygrał też ktoś z ich ekipy, Annie. Ves sama śmiała się z jej anegdotek i głośno oklaskiwała przy ogłaszaniu wyników.

Potem nastąpiło zdziwienie, kiedy w starciu na spojrzenia knypek z Downtown zdobył najwięcej punktów, wygrywając szarfę twardziela z miejscową kowbojką od Gomesów, dla których przecież Ves pracowała… albo z Patrickiem który zeszłego popołudnia okazał się najlepszy w sztuce ujeżdżania wściekłego bydła rogatego.

Ten ostatni szczególnie ja ucieszył, jego widok konkretnie. Poprzedniego dnia nie zdążyła mu pogratulować, ani pogadać po rodeo na dłużej niż dwa zdania, a wszystko ze względu na tragizm męskiego focha, skalującego cichą burzą za ich plecami. Postanowiła więc nadrobić przy tak zwanej okazji, która to sama nawinęła się pod ręce.

- Świetnie ci poszło - odezwała się do Teksańczyka, uśmiechając się szeroko i oczywiście bardzo przyjacielsko, ale nic poza tym. Ciężko szło zrobić “coś poza tym” z Runnerem obserwującym każdy ich ruch gdzieś z pierwszego rzędu gapiów. - Wczoraj też, byłeś niesamowity. Jak na starych filmach! Kto cię tego nauczył? - wypaplała kilka pytań, szczerząc się od ucha do ucha.

- A dziękuję. Ale wiesz, u nas w Teksasie chyba każdy chłopak umie coś takiego. Mniej lub bardziej. - odparł skromnie kowboj też uśmiechając się do niej ciepłym uśmiechem. Wydawał się być bardzo kontent, że znów może porozmawiać z dziewczyną która przez ostatnie dni montowała wentylację w stajniach. - Tobie też świetnie idzie dzisiaj. Zasuwasz jak mustang przez te konkursy. Ale nie myśl młoda damo, że następnym razem pójdzie ci ze mną tak łatwo. Ktoś mnie na widowni rozśmieszył. - Teksańczyk i pochwalił swoją niedawną rywalkę ale ze sporą dawką autoironii chciał się chyba jakoś wytłumaczyć czemu odpadł szybciej niż Vesna albo którakolwiek z “żelaznych dam”.

Vesna zrobiła zamyśloną minę i zmarszczyła brwi.
- Mówisz, że u was w Teksasie każdy chłopak umie coś takiego? - patrzyła badawczo na konkurenta przez ćwierć minuty aż wzruszyła ramionami i rozpogodziła się - Może i tak, ale na pewno nie idzie im tak zgrabnie jak tobie wczoraj. Prócz byków… narowiste klacze ujeżdżasz z równą gracją? - spytała z odcieniem czegoś kosmatego w głosie, dziękując za hałas dookoła. I tą odległość paru metrów od Foxa w myśl zasady czego uszy nie słyszą tego sercu nie żal - Dzięki Patrick, staram się. Dawno już… - westchnęła, parskając zaraz potem - Dawno się tak dobrze nie bawiłam - przyznała i dodała szybko - Obawiam się, przystojny kawalerze, że następnym razem też możesz mieć problem pobić mnie na spojrzenia. Nikt nie wygra ze mną w ponurych minach… kiedy jestem głodna. Ten konkurs jedzenia był chyba z tydzień temu, a tyle dziś atrakcji. Zjadłabym coś - skończyła prawie poważnie.

- Naprawdę? - kowboj wydawał się być bardzo zainteresowany tym co i jak dziewczyna z Detroit mówiła. - Może więc pozwolisz zaprosić się na coś na ząb albo na drinka? - zapytał uprzejmie wodząc wzrokiem po jej twarzy. - Może moglibyśmy porozmawiać o tym ujeżdżaniu narowistych klaczy. Nie chciałbym być gołosłowny albo czegoś obiecywać ale jeśli byś była zainteresowana i znalazła czas może mógłbym ci zademonstrować to i owo w tym ujeżdżaniu. - zaproponował z równym kosmatym odcieniem jakim ona właśnie mówiła do niego. Przy tym czasie jedynie oderwał wzrok od niej i spojrzał gdzieś ponad jej ramieniem chyba gdzieś w kierunku gdzie ostatnio widziała Alexa.

Vesna westchnęła ciężko, trochę pod publikę z jednym widzem przed sobą. Byle Fox został gdzie był jeszcze chwilę, no parę minut. Nie mógł się przez ten czas zająć sobą, albo iść… zobaczyć czy go nie ma przed budynkiem?
- Muszę cię ostrzec, że ciężko mnie nakarmić. Chyba widziałeś rano. Nie chciałam robić siary i brać na potem żarcia po kieszeniach… albo dojadać tego co tamci zostawili. Mam ten fart, że co zjem idzie w cycki - przygryzła wargę żeby się nie roześmiać, spoglądając przeciągle w oczy kowboja. A ładne to były oczy, oj ładne - Dlatego też muszę się jeszcze przemęczyć na głodniaka. Zaraz zaczyna się konkurs na mokre podkoszulki. Ale dziękuję ci za szarmancką ofertę, chętnie jutro z niej skorzystam. Zaczniemy od jedzenia i drinka, a potem… może to ja pokażę ci jak prowadzić te najbardziej niepokorne fury? Chociaż lekcja z tresury jest niezwykle kusząca - zmrużyła oczy ciągle maltretując wargę - Zostajesz na wybory… tej najbardziej mokrej miss?

- Jakże mógłbym odmówić takiemu eleganckiemu zaproszeniu.
- Teksańczyk nie odrywał wzroku od twarzy dziewczyny jakby właśnie nawiązali nić jakiegoś tajemniczego, niemego porozumienia. Lekko uchylił ronda kapelusza w dżentelmeńskim geście. Odpowiedź choć krótka była na tyle dopasowana i uniwersalna, że pasowała i do odpowiedzi na pytanie o następny konkurs i do planów na jutro. Wspólnych planów jakie mieli jak na to wychodziło. - To byłaby ciekawa wymiana doświadczeń jutro. - dodał z uznaniem i wyraźnym zainteresowaniem ofertą dziewczyny z Detroit.

- I zostajesz na konkurs miss? Będziesz kibicować? - zapytał opuszczając znowu wzrok poniżej szyi Vesny tak samo jak wtedy gdy wspomniała o swoim talencie do lokowania zapasów kalorycznych w swojej anatomii. Mężczyzna w kowbojskim ubraniu wydawał się bardzo zaciekawiony odpowiedzią. Ale Alex chyba też bo coś miała wrażenie, że już zaczyna ostrzyć sobie zęby na konkurenta z którym tak bardzo nie lubił gdy Ves z nim gadała.

- Kibicować? - dziewczyna zdziwiła się, wychodząc z zastoju jaki spowodowało patrzenie się w kowbojskie ślepia. Pokręciła głową trochę żeby zaprzeczyć, a trochę żeby się otrzeźwić - Nie, nie zostaję kibicować - popatrzyła gdzieś w kierunku zaplecza, poprawiając odruchowo bluzkę, a raczej obciągając ją i wygładzając na brzuchu - Będę się moczyć… i polewać wodą… do suchej nitki - zaśmiała się krótkim, niskim śmiechem, patrząc Teksańczykowi ponownie głęboko w oczy - Sama nie dam rady być na scenie i klaskać jednocześnie… ale przyjmę każde wsparcie werbalne albo i duchowe również.

Kowboj przez chwilę wydawał się walczyć sam ze sobą aby nie patrzeć w te magicznie przyciągające wzrok miejsce na froncie obciąganej koszulki właścicielki ale w końcu uległ pokusie i przyjrzał się. Tak dłuższą chwilę.
- Tak, zdecydowanie tak, to świetny pomysł jest. - powiedział nie odrywając wzroku od tego fragmentu anatomii. W końcu wolno wypuścił powietrze i otarł mankietem koszuli czoło poruszając do tego nieco kapeluszem jakby mu się jakoś gorąco nagle zrobiło czy co. - Zapewniam cię, że będziesz moją faworytką i będę cię wspierał na każdy werbalny, duchowy a nawet cielesny sposób. - pokiwał głową patrząc gdzieś w sufit i tam jakby znalazł natchnienie do następnego pytania. - A propos cielesnego wsparcia i tej wymiany, dogłębnej mam nadzieję, doświadczeń jutro. To gdzie cię jutro można złapać? Przyjadę po ciebie. - powiedział opuszczając wzrok znowu na twarz brunetki ale zaraz mu zjechała gdzieś w bok na widownię. Też wydawało się, jej, że słyszy Alexa wołającego jej imię. Musiał być już nie tak daleko.

- Złapmy się po wszystkich konkursach, ok? Będę się kręcić wieczorem przy tej knajpie przy rynku. Tej co ma witraż w drzwiach i donice z bluszczem od frontu… niech będzie koło północy, jak już się towarzystwo pośpi - uśmiechnęła się krótko, lekko kiwając głową dla zawarcia umowy. Jeszcze nie wiedziała co dokładnie wyrabia, zastanowi się potem - Z drugiej strony gdzie szukać ciebie? Gdybym jednak… znalazła w nocy trochę czasu na spacer w świetle księżyca? Albo w deszczu, biorąc pod uwagę że zbiera się na burzę. - powiedziała i odwróciła się, machając pogodnie w kierunku Foxa.

- Wiem gdzie. Będę. Mnie najłatwiej złapać w stajniach. Nawet jak mnie nie będzie to mi przekażą i pomogą się spotkać. A teraz wybacz muszę się przygotować do roli zagorzałego kibica. - skłonił się jej na pożegnanie rondem kapelusza, lekko również nadciągającemu Alexowi i odszedł na zaplecze.

Alex prawie z miejsca go zastąpił przy Vex i wodził podejrzliwym spojrzeniem po niej i za odchodzącym mężczyzną.
- Co z nim tyle gadałaś? - zapytał chyba bardzo starając się nie brzmieć napastliwie ale i tak bez trudu to wyłapała.

- Dasz wiarę? Wygrałam! Jestem twardzielem! - technik zaśmiała się szczerze i radośnie, od razu zarzucając Runnerowi ramiona na szyję jak na wdzięczną, wdzięczącą się foczkę przystało. Pocałowała go też żeby się zamknął i nie knuł teorii spiskowych jak nie potrzeba.
- Chcę żeby mnie umówił na spotkanie z szefem CSA. W sprawie czołgu. - mruknęła mu do ucha, gryząc je krótko i zaczepnie - Frajer w kapeluszu… no gadaliśmy o tym wczoraj, kochanie. Daj spokój, wiesz kto jest dla mnie najważniejszy, prawda? - spojrzała na niego, pocierając nosem o jego nos.

- A. Aha. No tak. Pewnie. No tak, pewnie Ves, no pewnie. - Alex przez chwilę chyba był dość blisko podobnego wybuchu jaki przerabiali wczoraj ale stopniowo zaangażowanie i czułostki kobiety urobiły i udobruchały go. Więc po chwili wahania wreszcie pokiwał głową uspokojony, uśmiechnął się i wreszcie poczuła jak zaczyna ją obejmować i dotykać przytomniej i świadomie a nie tak machinalnie gdy umysł miał zaangażowany podejrzeniami.
- I no! Pewnie! Rozłożyłaś ich wszystkich na łopatki! Nawet tą Latynoskę a wczoraj na taką twardzielkę wyglądała! - Runner dał się ponieść wreszcie zabawie i wrażeniom z tego konkursu i wyglądał na zachwyconego, a panna Holden dosłownie wychodziła ze skóry aby ten pogodny nastrój go nie opuścił.
Po konkursie zapasów


Żarcie rzeczywiście szło Vesnie w cycki, co dało się zauważyć po wynikach konkursu na mokre koszulki, a bardziej to co było po ich spodem. Wygrały we dwie - mechanik z Det i córka pastora, przeganiając dziewczyny z domu publicznego. Z jednej strony budujące, z drugiej mogło nieść ze sobą parę pytań, ale na nie nie było czasu. Zaraz po konkursie, przyszedł czas na bitwę w kisielu, z której zapamiętała… widok śliskiej mazi tuż przed twarzą i tak przez większość zawodów - te zaczęła od razu z grubej rury, wywalając się ledwo stanęła w dmuchanym baseniku… ale to nie było ważne. Dopingowała Sharon i inne dziewczyny, aż wreszcie nadszedł czas na doprowadzenie się do porządku. Alex jakby miał magiczną właściwość wynajdowania odpowiednich momentów, bo wyrósł jak spod ziemi, od razu zgarniając obślizgłą brunetkę pod opiekuńcze ramię. Co prawda w całej tej radości pojawił się moment zgrzytu z ochraniaczem, ale tutaj zadziałała magia znana od dziesięcioleci w Detroit - blask zwycięzcy wyścigu, tak znany wśród ligowych sław. Wystarczyło wspomnieć kto wygrał zmagania fur, aby otoczył go rozpiszczany wianuszek chwilowych ale i tak fanek.

Na samym początku Vesna w odruchu miała ochotę dokonać masowego mordu na kobietach dotykających jej faceta, ciągnących go pod prysznic i obłapiających. Potem wzięła dla uspokojenia bardzo długi wdech… wydech też. Alexowi też się coś od życia należało, więc uśmiechnęła się, dołączając do rozentuzjazmowanej gromady samic z jednym samcem pośrodku.
- Mud Racer… podoba mi się - wymruczała mu do ucha kiedy przekraczali radośnie próg łazienki.

Tymczasem “Mud Racer” też chyba w pierwszej chwili był zaskoczony reakcją na swoją niespodziewaną sławę. Właściwie nie było wiadomo czy rozpoznała go tylko Linda czy inne dziewczyny też, czy może po prostu dały się ponieść okazji do epilogu tej świetnej zabawy i zgarnęły go ze sobą. Ale Alex szybko się odnalazł, właśnie gdy przekraczali próg łazienki.
- Och, Ves! Byłaś mega kozacka! - wypalił rozradowany wreszcie biorąc sprawy w swoje ręce. A dokładniej te zakiślowane, śliskie sprawy jakie złapał, unieruchomił głowę i mocno pocałował w te oblepione kisielem wargi. Dziewczyny zaczęły robić rozkoszne “łuuuuuu” zupełnie jak na kibicujące cheerleaderki przystało co może nie wyszło im zbyt zgranie ale na pewno było przyjacielskie i szczere. Może nawet podszyte trochę zazdrością.

- Hej, Ves! Podzielisz się?! - zawołała jedna z dziewczyn chyba na pół żartem a pół serio wzbudzając salwę radosnego, kosmatego śmiechu.

Technik w pierwszej chwili chciała powiedzieć, że nie. Nie ma opcji, to jej chłop i każda obecna ma trzymać łapy z daleka… ale do cholery byli z Det, okazja też nie zdarzają się często do podobnych zabaw. Zresztą coś takiego windowało ego do góry, połechtało je i sprawiało nielicha frajdę. Gdy się wygrało, a potem… zostało zamkniętym z bandą mokrych lasek pod prysznicem. A co tam, niech też ma coś z życia.

- Biorąc pod uwagę… nadzwyczajne okoliczności - patrzyła to na pytającą, to na swojego faceta, udając że się jeszcze zastanawia - Oraz wyjątkowo dzielna postawę dzisiejszego dnia, nie tylko podczas wyścigu… no dobrze - wreszcie się uśmiechnęła - Tym razem… podzielę się. Duży jest, starczy dla wszystkich. - domruczała, wciskając mu dłonie pod koszulkę.

Runner tak samo jak i niedawne konkurentki Ves wydawały się w pierwszej chwili nie wierzyć odpowiedzi Vesny ale po tej pierwszej chwili wszyscy chyba wydawali się reagować wybuchem entuzjazmu.
- Naprawdę jesteś mega kozacka Ves! - zawołała Linda obejmując ją radośnie. - No. Ty też jesteś niczego sobie. - powiedziała z uznaniem zwyciężczyni zapasów w żelowatej masie też zdejmując swój podkoszulek i składając kawałek bardziej teraz podobny do ociekającej śluzem szmaty na dłonie Alexa. Ten zaś wydawał się być w siódmym, testosteronowym niebie. Zerkał na przemian to na Ves, to dość chaotycznie na resztę dziewczyn z których coraz więcej zaczynało ściągać ubrudzone podkoszulki aby mu wręczyć.

- A może będziesz dzisiaj naszym łaziebnym co? Ves, zgodzisz się? - poprosiła oblepiona mazią dziewczyna nachylając się nieco w stronę dziewczyny z Detroit jakby pytała ją w sekrecie ale i tak wszyscy pewnie słyszeli.

Technik ściągnęła koszulkę, odpięła też stanik i pierwszy śliski zwitek rzuciła gangerowi. Objęła też ramieniem drugą dziewczynę.
Kaya… z tego co mówił dj, w kisielu zwyciężyła Kaya.

- Spójrz na ten tyłek - mruknęła, nachylając się do niej i szepcząc niby konspiracyjnie ale tak żeby każdy słyszał. Gapiła się przy tym foxowi na obszar poniżej pasa - W całym Detroit nie znajdziesz takiego drugiego… - westchnęła i zaraz zamruczała z aprobatą - Łaziebny? Alex i wykonywanie poleceń bez marudzenia? Muszę to zobaczyć - zaśmiała się wesoło, odklejając się od Kayi i podchodząc do jedynego faceta w ich gronie - To jak kochanie, pomożesz nam się umyć z tego całego śliskiego syfu? Zobacz… ciężko schodzi - dla pokazu przejechała palcem po dekolcie nowej koleżanki i zrobiła smutna minę - Samym na m to zajmie wieki… ma któraś aparat? Zrobimy sobie pamiątkowe zdjęcie - na koniec nagle zaczęła mówić szybciej, kiedy wpadła na nowy pomysł.

Zapytany, pod wpływem emocji i rozognionych spojrzeń tylu miss mokrych podkoszulków i zapasów w kisielu tylko już bez tych podkoszulków przez chwilę chyba przeżywał jakiś kryzys. Bo jakoś tak dziwnie jak zahipnotyzowany wodził wzrokiem za palcem Ves żłobiącym kiślowaty szlak na dekolcie bardzo chętnej na takie zabawy Kay. Chyba próbował coś odpowiedzieć tak by zabrzmiało z sensem czy żeby jakkolwiek zabrzmiało a reszta dziewczyn obserwowała to mając najwyraźniej ubaw serdeczny i to po pachy i za darmola. W końcu któraś nie wytrzymała gdy palec Ves jeszcze chwila i musiałby zjechać na brzuch zwyciężczyni kiślowych zapasów a za nią roześmiała się reszta dziewczyn.

- Oj, Alex, Ves się o coś ciebie pytała. Bo wiesz, jak nie możemy na ciebie liczyć to chyba będziemy musiały obsłużyć się same. - Kay złapała dłoń brunetki i mówiąc wprost do Alexa stopniowo uniosła ją do swoich ust. I na sam koniec bez pośpiechu oblizała palec dziewczyny wciąż nie tracąc kontaktu wzrokowego z twarzą Runnera.

- Nie, nie ej, zaraz! No pewnie! Dam radę! No eej! Jestem z Det! No pewnie, że dam radę! To ten, to chodźcie i zaczynamy! - mężczyzna wreszcie przełamał jakiś paraliżujący go przez moment urok i wreszcie odzyskał mowę. Wydawał się być tak rozochocony i zaangażowany w ten pomysł jak go dawno Ves w takim stanie nie widziała.

- O nie! Najpierw zdjęcie! Ustawcie się! - zawołała Linda machając gorączkowo trzymanym w dłoni telefonem. Machnęła ponaglająco ręka ale już szukała czegoś w ekranie małego urządzenia wielofunkcyjnego zdolnego pewnie do wielu rzeczy poza dzwonieniem, sms-owanie, grzebaniem w necie ale do robienia zdjęć nawał się pewnie świetnie. Dziewczynom i Alexowi pomysł wspólnej fotki od razu przypadł go gustu więc raźno zaczęły się ustawiać do tego zdjęcia.

W łazience zapanowało zamieszanie, Runnera usadzono na jakimś krześle i otoczyły go półnagie kobiety, wszystkie uśmiechnięte, rozbawione i mokre od śliskiej mazi. Ves wpakowała się na najwygodniejsze miejsce, czyli Foxowi na kolana, dwójka stanęła nad nim, nachylając się perfidnie tuż przy jego głowie. Dwie klęknęły po bokach, a potem mrugnął flesz. I jeszcze raz i kilka razy. Czy dla żartu czy poważnie każda osobno chciała zrobić sobie zdjęcie z łaziebnym, panna Holden nie ingerowała, dając go ściskać, obłapiać i wdzięczyć się, to ostatnie też sama robiła póki pastorówna nie odłożyła aparatu na półkę pod ścianą.
- Byłeś dziś bardzo dzielny - wyszeptała mężczyźnie do ucha, obejmując go od tyłu - Należy ci się nagroda i relaks..

- Tak?
- Alex patrzył na nią trochę jakby był już na niezłym haju. Chociaż nie był bo przecież wszystko rozgrywało się tak szaleńczo, że w rodzimym Det by się tego nikt nie powstydził, odkąd zgarnęły go od ochroniarza lokalu. Teraz też właśnie miał taki wzrok jakby właśnie przeżywał wyśniony sen na jawie i to taki jaki właśnie się ziszczał w realnym świecie.

Wspólna seria fotek była świetnym pomysłem. Sądząc po stężeniu śmiechów, pisków, sprośnych uwag i żartów wszyscy nadawali na idealnie tej samej, kosmatej fali i przynajmniej w tej chwili, bez względu na to kim byli, skąd, czym się zajmowali i jakie motywy czy powody skierowały ich do brodzika z żelem a teraz tutaj, na te krzesło i kamerę w aparacie przed nim to wszyscy bawili się cudnie.

- Da się to u was wywołać? Odbitki zrobić? Na pamiątkę - technik zasypała pastorównę pytaniami, zdejmując jednocześnie spodnie Foxowi i spoglądając na niego rozbawiona - Co tak nieśmiało kochanie? Ile mamy czekać? Jeszcze się stare zrobimy, albo zmarzniemy, przeziębimy i umrzemy na zapalenie płuc. Musisz nam pomóc, zanim skończymy marnie. - podjudzała go dalej.

- Odbitki? Tak, jest taki jeden co to robi. - pokiwała blond głową córka pastora. Ale wzrok też miała już rozogniony i rozkojarzony z tej całej radośnie i ekscytująco napiętej atmosfery. - Fajne wyszły. - dodała wracając do grupki i pokazując na ekranie właśnie zrobione zdjęcia. Na zaplamionym plamami kiślu ekraniku, widać było siedzącego na krześle Runnera, siedzącą na jego kolanach Ves, w samych majtkach i mazi oraz otaczających ich zestaw z pół tuzina podobnie “ubranych” dziewczyn z rozbawionymi minami i uśmiechami. Nawet na tej dość małej miniaturce widać było, że zabawa jest przednia.

Alex też rzucił okiem ale że był akurat w trakcie wspólnego z Vesną, zdejmowania mu spodni to miał jeszcze bardziej chaotyczne spojrzenie i ruchy niż przed chwilą. Ale w końcu wreszcie i jakieś męskie ciało zaczynało w tej łazience świecić golizną co kobiece ciała przyjęły z gorącym aplauzem.
- Noo! Wreszcie! Jaki kociak! Prawdziwy tygrys nawet! I Ves miała rację, tyłek też ma niczego sobie… - dziewczyny na gorąco, na wesoło, i bez zahamowań zaczęły na żywo komentować ten obrazek na żywo. Alex zaś widać było, że też już ledwo trzyma ręce i nie tylko ręce na wodzy a i te komentarze i reakcja nowych koleżanek znacznie go podbudowała.

Wyglądało że jeszcze trochę i ego rozwydrzonego gangera ewoluuje stając się jeszcze cięższym do zniesienia na co dzień, ale to był tylko szczegół. Widok jego radosnej twarzy zniwelował wszystkie wcześniejsze i późniejsze minusy.
- Tooo cooo… - Vesna zrobiła dwa kroki w bok, obejmując Kayę w pasie - Najpierw zwycięzca, potem vice i druga vice… - mówiła powoli, z rozmysłem i nagle nachyliła się nad drugą dziewczyną szepcząc jej do ucha - Ujeżdża się go też nieźle. Chcesz się przejechać i się przekonać?

- Taaakkk?
- Kaya nieco odchyliła głowę więc jej twarz znalazła się tuż przed twarzą Vesny. Na chwilę spojrzała w jej oczy odrywając wzrok od rozebranego mężczyzny. W głosie dał się słyszeć podobnie rozochoconą drapieżność zapowiadającą, że ma ochotę i to sporą. I to chyba nie tylko na Alexa. - Cóż, skoro tak go reklamujesz to grzech nie spróbować. - powiedziała powoli zbliżając swoją twarz do Ves jeszcze bardziej i w końcu stykając jej wargi ze swoimi. Zaraz też doszła do pomocy wolna ręka Kay, którą objęła głowę Vesny dla lepszej stabilizacji. I wreszcie bez pośpiechu puściła ją i tą dłonią i ustami i językiem.

- O w mordę… - Alex stał ledwo ze dwa kroki dalej więc miał widok w pierwszym rzędzie na to pierwszorzędne widowisko. Reszta dziewczyn też chyba tym pocałunkiem weszła na jakiś wyższy poziom zabawy. - Zrobiłam zdjęcie! Mam to! - zawołała rozradowana Linda patrząc w swój telefon.

- Świetnie. Będzie co na pamiątkę. Cholera takiego festynu to dawno nie pamiętam. - Kay pokiwała głową i chyba miała już opuścić dziewczynę z Detroit aby ruszyć do chłopaka z Detroit ale jeszcze gdy już się od niej odklejała szepnęła jej na ucho. - Wpadnijcie do mnie w klubie. Albo sama. Myślę, że nie będziemy się nudzić. Tylko nie wieczorem bo zawsze jesteśmy zajęte. - uśmiechnęła się do niej i mrugnęła na odchodne zachęcającym oczkiem nie zapominając by dłonią przejechać po odkrytym ciele Vesny zostawiając na nim w kiślu żłobkowate smugi po swoich palcach.

- No chodź tygrysie. Zobaczymy ile jesteś wart. - Kay bez skrępowania podeszła do Runnera i trochę popchnęła a trochę posadziła go z powrotem na krześle. Wyglądało trochę jakby dziewczyna odstawiała jakieś swoje show ale przynajmniej było na co popatrzeć. Czy to z perspektywy Alexa który widział jej twarz z bardzo bliska, jej dekolt i ramiona jakimi usadziła go za barki i przyparła do krzesła. I reszta dziewczyn które widziały ten duet z pierwszego miejsca i nawet od samego patrzenia robiło się goręcej, zwłaszcza gdy to miał być dopiero wstęp.

Co by się nie działo, Vesna wiedziała już, że skorzysta z zaproszenia i nawet weźmie Alexa, jeżeli oczywiście będzie grzeczny i nie wkurzy jej za bardzo marudzeniem. Na razie wyglądał jakby marudzenie było ostatnia rzeczą o jakiej był w stanie myśleć. Technik też ciekawiło co będzie dalej, do tej pory nie miała okazji przyglądać się podobnym widowiskom na żywo. Co innego na filmach, ukrywanych skrzętnie po przenośnych dyskach gdzieś pod łóżkiem, albo w szufladzie z fałszywym dnem. Teraz pokaz odbywał się na żywo…
- Na glebę z nim, co będzie tylko jedną obrabiał jak nas tu tyle w kolejce! - niesiona nastrojem zaśmiała się głośno czując jak skóra na twarzy, szyi i dekolcie robi się czerwona. To się nie działo naprawdę… to się… działo naprawdę.

Działo się. Nawet obserwując krzesłowy duet było na co popatrzeć. Kay miała i doświadczenie, i wyczucie, i finezję zupełnie jak po profesjonalistce można byłoby oczekiwać. I teraz, z Alexem w roli głównej też potrafiła odstawić niezły show tylko dla prywatnej przyjemności, przyjemności jego i wąskiego grona widzów. Zanim Vesna ich ponagliła, to dziewczyna zaczęła obrabiać mężczyznę ustami i dłońmi. Zaczęła od twarzy, całując go ale tylko przez chwilę. Alex jak na znarowionego, pełnego nadmiaru energii mustanga przystało, rwał się do bardziej zdecydowanych czynów. Ale tancerka go powstrzymała. Wierząc chyba w jej umiejętności, może ciekawość zaufał jej na tyle aby się uspokoić. Wtedy usta i dłonie Kay zaczęły znaczyć jego tors zostawiając za sobą śluzowaty ślad ciągnący się od jego szyi aż do tego najważniejszego miejsca między nogami. Zdążyła się tam już nieźle zadomowić i Alex też już dał się ponieść tej przyjemności gdy ponagliła ich Ves.

- Tak? Dobra. No to winda na dół. - powiedziała wesoło Kay odrywając się od krocza mężczyzny. I zanim ten zdążył coś zrobić machnęła przednimi nogami krzesła tak gwałtownie, że ten poleciał razem z krzesłem do tyłu krzycząc przy tym z zaskoczenia co znowu rozbawiło tłumek rozentuzjazmowanych dziewczyn. Kay wciąż klęcząc też się uśmiała i wykonała zapraszający gest w stronę powalonego na plecy mężczyzny.

- To która dalej? Lecimy od vice miss, czy ciągniemy zapałki? - technik bawiła się przednie, czując się trochę jak naganiacz na aukcji niewolników, a trochę jak alfons, ale było w tym coś perfidnie pociągającego - Dawać, nie krępować się bo zaraz sama mu zajmę gębę żeby nie gadał a zrobił coś pożytecznego. - przygryzła wargę, patrząc z góry na twarz gangera. Chętne się znalazły, każdemu udzielał się kosmaty nastrój zabawy. Nawet Lindzie która co pewien czas ubarwiła imprezę robiąc fotki.

Alex znalazł się na samym dnie i w samym centrum tej uwagi zawodniczek obydwu konkursów. I choćby miał niesamowite talenty, pracował na nie wiadomo jakich obrotach takiej przewadze liczebnej po prostu musiał ulec. Jakby się nie starał zawsze było z parę dziewczyn których nie miał jak sięgnąć nie mówiąc, żeby jeszcze należycie obsłużyć. Do tego prawie non stop któraś z nich go ujeżdżała zgodnie z zaleceniem Vesny.

- No widzisz jak to z tymi chłopami jest Ves? - Kay wstała z kłębowiska ciał uśmiechając się do niej filuternie. - Zawsze tyle, gadają, tyle obiecują “tak umyję, cię, umyję was wszystkie” a potem co? Dalej jestem cała w kiślu. - tancerka zaprezentowała wdzięki swojej nagiej sylwetki oblepionej wciąż żelowatą masą wskazując na samą siebie.

- Ej! No zaraz! Daj mi chwilę! Zaraz do ciebie dojdę! - Runner chyba poczuł się nieco urażony tą wypowiedzią ale dziewczyny solidarnie dawały mu na tyle zajęcia, że nadal szanse na natychmiastową zmianę sytuację były marne.

- Właśnie Alex, zobacz, ja tutaj też jestem cała w tym syfie. - Linda nachyliła się nad twarzą Alexa perfidnie nadstawiając swoje frontowe atuty tuż przed jego twarzą. No i faktycznie nadal ściekały z nich klejące, gęste krople.

- I jak zwykle. Jak ciężka, brudna i niewdzięczna praca to spada na kobietę. Z nimi to tak zawsze. - Kay machnęła dłonią a potem podeszła do prysznica zostawiając na podłodze rozchlapane ślady lepkiej mazi. Odkręciła kurek i z prysznica o dziwo poleciał strumień wody. Potem wzięła do ręki gąbkę i mocno ją namydliła. A potem zaczęła zmysłowymi ruchami ścierać tą gąbką pokrywający ją śluz. I jej ciało zaczęło ociekać nie tylko wodą ale i pianą która na przemian to zakrywała jakieś miejsce zatrzymując się na jakiejś krągłości albo zagłębieniu to zmyta wodą odsłaniała je.

- O rany… - szepnęła zafascynowana koleżanka Vesny siedząca obok i zamarła z tak trzymanym w dłoniach skrętem jakim właśnie ją poczęstowała Vesna która z kolei poczęstowała się z paczki fajek Alexa jakie były w jego kurtce. Pokaz jaki pod prysznicem dawała Kay, rzeczywiście był wart swojej ceny nawet jeśli miały okazję oglądać go teraz za darmo. Z drugiej strony zaraz obok był Alex więc trochę była sprzeczność interesów czym się poczęstować i co obserwować.

- No jak dziewczyny? Pomożecie? - wumruczala rozbawiona Kay wyciągając w ich stronę namydloną gąbkę.

Technik zaciągnęła się raz i drugi, udając że poważnie się zastanawia. Popatrzyła wymownie na siedzącą obok Sharon i pokiwała głową.

- W tej sytuacji nie możemy pozwolić na jakiekolwiek zaniedbania. Trzeba nam trzymać się w kupie, tak raźniej - wstała, pociągając za sobą rudzielca w kierunku Kayi - Pomożemy! - odkrzyknęła radośnie łapiąc gąbkę i bez ceregieli zaczynając nieść pomoc przy pozbywaniu się lepkiej, glutowatej mazi z frontu tancerki.

Rudowłosa dziewczyna popatrzyła na techniczkę z jawnym zafascynowaniem. Ves zdawało się, że sama by skorzystała z zaproszenia Kay albo i nie ale gdy miała do tego chętną koleżankę pod bokiem to się z nią chciała kolegować i pod tym prysznicem. Sharon więc roześmiała się wsadzając sobie nie podpalonego skręta w zęby i dała się porwać dziewczynie z Miasta Szaleńców. Razem wbiegły pod ten prysznic i czekającą gąbkę w dłoni Kay.

W pierwszej chwili nie przypominało to żadnego, porządnego prysznica tylko jakieś dziewczęce czy nawet dziecięce, radosne chlapanie wodą na siebie nawzajem i dookoła. Połączone z równie radosnymi śmiechami i piskami uczestniczek tej zabawy. W końcu roześmiane wróciły do tego właściwego etapu ścierania z siebie żelowatej substancji, wyciskania jej z włosów oraz radosnego pomagania sobie we wzajemnym myciu.

W pewnym momencie Kay trochę przyblokowała Sharon do mokrej ściany i wyraźnie zbliżyła swoją twarz do jej twarzy dość jednoznacznie szykując się do pocałunku.
- Alee… ale ja jeszcze tego nigdy nie robiłam z dziewczyną… - wyszeptała Sharon jak zahipnotyzowana wpatrując się to w usta tancerki to nieco nerwowo w jej oczy. Zaczerwieniła się przy tym trochę może z zawstydzenia a trochę z ekscytacji.

- Nie przejmuj się Sharon. To tak samo jak z facetem. Tylko całkiem inaczej to odczuwasz. - wyszeptała do niej zachęcająco Kay ale nie napierała na nią dalej. Przesunęła palcem po jej szczęce ale Sharon wciąż się jeszcze wahała. - Zdradzić wam sekret dziewczyny? - powiedziała filuternie pracownica nocnego klubu zerkając i na Ves i na Sharon. Rudzielec z mokrymi włosami popatrzyła zaintrygowana na nie obydwie. - Jak nie wyrwiesz faceta całując się z jakąś dziewczyną. To już go raczej nie wyrwiesz. Bo dwie całujące się dziewczyny to kręcą wszystkich jak leci. - roześmiała się cicho dziewczyna i Sharon też to rozbawiło.

- No zobacz sama Sharon. - Kay puściła szczękę rudzielca i przystawiła ją do szczęki ciemnowłosej techniczki. Potem, zupełnie jak na pokaz, zbliżyła swoje usta do jej ust, i zaczęły się całować. Sharon sapnęła z wrażenia i nerwowo przełknęła ślinę. - I co Sharon? Kozackie nie? - powiedziała Kay z szelmowskim uśmieszkiem chyba aż za dobrze sobie zdając sprawę jak taki widok, ledwo pół kroku od własnej twarzy musi działać na wyobraźnie. Ruda wydawała sie tak zafascynowana, że tylko pokiwała twierdząco głową.
- Też tak chcesz? - zapytała chytrze i rudzielec przygryzł nerwowo wargę ale pokiwał znowu w twierdzący sposób. Kay więc zbliżyła usta do jej ust, i po chwili Vesna z kolei miała pierwszorzędne widowisko jak ich usta, szczęki i języki zaczynają wspólne manewry. Gdy skończyły Sharon roześmiała się trochę nerwowo, jakby speszona ale chyba cholernie szczęśliwa i podekscytowana. - A teraz chcesz spróbować z Ves? - zaproponowała Kay i Sharon roześmiała się z ulgą i pokiwała twierdząco głową. Tancerka więc cofnęła się o krok by zrobić im obydwu miejsce.

- Mam udawać niedostępną? - parsknęła i mruknęła kosmato, zarzucając ramiona rudej na szyję - Może następnym razem - dodała i wpiła się w jej usta, przyciągając do siebie. Jedno ramię szybko opuściła żeby móc przycisnąć jej tułów do swojego.

Mokrej rudej chyba puściły ostatnie hamulce jeśli jeszcze jakieś miała bo też zaczęła i oddawać pocałunki i dłońmi badać ciało tej niesamowitej dziewczyny z Detroit która to wszystko rozkręciła. Wstyd i nieśmiałość szybko ją opuszczały gdy pozwalała nieść się przyjemności. W pewnym momencie Vesna poczuła na swoim tyle jak przyciska się do niej drugie, mokre, kobiece ciało. Kaya pozwoliła sobie i jej nacieszyć się nawzajem tym wspólnym i wzajemnym odczuwaniu na sobie swoich krągłości i gładkości.
- A dla mnie znajdziecie miejsce? - zapytała przylgnąwszy już na dobre do pleców Vesny i objawiając swoją twarz ponad jej ramieniem. Sharon znowu się roześmiała i teraz mogły przejść we trzy do takiego bardziej wyrafinowanego rodzaju kąpieli. Takiego gdzie niekonieczne za pomocą gąbki. Sharon czuła się już na tyle swobodnie i rozgrzana, że jej usta i dłonie okazywały pełnię zaangażowania w poznawaniu koleżanek spod prysznica.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 18-10-2018, 03:25   #10
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Dziewczyna z Det stała się nagle bardzo zajęta i zapracowana, dzieląc uwagę między tym co przed nią i tym za plecami. Całowała raz rudą, raz brunetkę, ścierając powolnymi ruchami brud z torsu tej pierwszej. Było zupełnie jak w domu, na imprezie z kumpelami, na które wybywały mówiąc rodzicom, że nocują u koleżanki.
- Będziesz taka kochana i umyjesz mi plecy? - spytała brunetki, całując ją zaraz potem.

- Dla ciebie słodka diabliczko, umyję ci co i jak tylko zechcesz. - wymruczała kusząco Kaya zanim Vesna wycofała za bardzo swoje usta od jej własnych. I zaraz potem dziewczyna będąca w środku tego trzyosobowego zestawu prysznicowego mogła odczuć pełnię zaangażowania klubowej dziewczyny w to mycie. Zaczęła gąbką od jej włosów i karku a potem schodziła niżej i niżej. Sprawdzając czy dany fragment mokrej skóry jest wolny od klejącej masy własnymi ustami i językiem. A niejako przy okazji Vesna mogła odczuć na swoim tyle jędrność jej frontowych atutów co też nie wydawało się przypadkowym bonusem w tym myciu.

Sharon zaś zajmowała i dawała się sobą zajmować swojej kumpeli. Teraz gdy przestała być taka speszona i nieśmiała wydawała się czerpać pełnię radości i satysfakcji z poznawania ciała drugiej kobiety. Vesna zaś będąc w samym środku tych mokrych manewrów miałą tą przyjemność, żeby czuć na sobie je obie. Jedną z przodu, drugą z tyłu.

- Jej. To prawie jak robienie laski. - zaśmiała się cicho kelnerka z “Blue Star” widząc, że Kaya już zaczynała przechodzić do ud Vesny. Więc już była w klęczącej pozycji i bardziej z boku ich sylwetek niż jak zaczynała, za plecami dziewczyny z Detroit. Tancerka podniosła głowe do góry i uśmiechnęła się zaintrygowana. Powoli wyprostowała się tak, że teraz wszystkie trzy stały obok siebie i mogły patrzeć na swoje mokre od wody twarze.

- Robienie laski? A wiecie dziewczyny jaki jest największy sekret robienia laski? Dlaczego to takie zajebiste? Dlaczego faceci tak na to lecą? - zapytała Kaya uśmiechając się tajemniczo i patrząc to na jedną, to na drugą z prysznicowych partnerek. Sharon zerknęła szybko na Vesnę ale zaraz wróciła spojrzeniem do pytającej. Widać było, że pytanie ją “złapało” i umierała z ciekawości.

Technik też wyglądała na żywo zainteresowaną i zaintrygowaną. Nie mogła się równać z Kayą doświadczeniem, a tylko ostatni leszcz nie słuchał, jak ktoś bardziej obyty i doświadczony mówi, udzielając rad na dodatek.
- Jaki? No mów… mów! - zaśmiała się, łaskocząc tancerkę żeby ją ponaglić. Tylko coś dziwnie z frontu i na klatce piersiowej.

Tancerka i specjalistka od robienia show i widowiska nie była w ciemię bita. Dała się uprosić ale nie podała odpowiedzi tak po prostu. Roześmiała się zadowolona i z manewrów Vesny na swoich piersiach i z tego zachłannego oczekiwania jakie udało jej się wzbudzić w obydwu dziewczynach. Przestała się śmiać ale nadal się uśmiechała tajemniczo. Płynnie wślizgnęła się między nie zamieniając się z Vesną miejscami. Teraz klubowa dziewczyna była w środku tego trójkąta, miała przed sobą kelnerkę a za sobą techniczkę.

- A więc chcesz wiedzieć jaki jest sekret robienia laski? - odwróciła głowę do tyłu obejmując zwinnym ruchem potylice Vesny i całując jej usta. Ten sam ruch przy okazji wypiął jej przednie atuty prosto na wystawowy wręcz widok Sharon. Ta jak zahipnotyzowana wpatrywała się w te piersi w końcu się nimi częstując.
- I ty też? - Kay oderwała się od techniczki i wyprostowała teraz z kolei całując kelnerkę. - A jak myślicie? - drażniła się z nimi dalej. Zaczęła jednak stopniowo zniżać się wciąż zasypując pieszczotami przód Sharon. Aż w końcu uklękła przed nią. Co Ves też mogła odczuć chociaż z drugiej strony. Gdy mokre, ciężkie od wody włosy tancerki przesuwały się po jej froncie. Zatrzymując się dopiero gdzieś przy biodrach techniczki. Gdyby obydwie z nich były facetami a przynajmniej Sharon, to Kaya miała teraz prawie klasyczną pozycję do robienia jej laski.

- No nie wiem… Przyjemność? - zapytała z przejęciem Sharon patrząc to w dół na klęczącą przed sobą kobietę to na stojącą tuż przed sobą.

- Też. Ale najważniejsze to to, że w robieniu laski wcale nie chodzi o robienie laski. - pracownica klubu zaczęła swój pokaz i wyjaśnienia. Zbliżyła twarz do podbrzusza Sharon i je pocałowała wciąż patrząc na jej twarz. Ta zareagowała kompletnym zdziwieniem.

- No jak nie?! Przecież oni zawsze to chcą! Jak to nie? Jak nie o robienie laski to o co? - kelnerka zdawała się być przekonana o pomyłce w tym co usłyszała od kobiety na dole.

- O władzę. - odparła Kaya z wesołym błyskiem w oku i zaczęła już pełnoprawnie używać na kelnerce swoich oralnych talentów.

- O władzę? Jak to? - kelnerka zaczynała mieć wyraźne trudności z mówieniem i koncentracją myśli. Zerkała co chwilę na Vesnę sprawdzając czy ona coś rozumie więcej z tego co tłumaczyła i pokazywała pracownica nocnego klubu.

- O władzę. O uległość. O zaufanie. I kontakt wzrokowy. Patrz w oczy jak jesteś w trakcie. To niesamowicie wszystkich nakręca. - tłumaczyła pracująca na dole czarnulka nie spuszczając wzroku z twarzy stojącej nad nią kelnerki. Ta chwilowo odpadła z gry gdy zalała ją fala przyjemności. Więc Kaya odwróciła się zmieniając strony i teraz wpatrywała się z bezczelnie, kpiącym uśmiechem w twarz czekoladowłosej.

- Możesz też dorzucić zabawy z rękoma zanim przejdziesz do sedna. - mruknęła chwytając jej dłoń w usta. Chwilę tak bawiła się i ją i siebie przesuwając po palcach i wrażliwych miejscach na dłoni albo wargami albo językiem. - I oczywiście daj na sobie używać rąk. By mógł poczuć swoją władzę nad tobą. - instruowała dalej biorąc jej dłoń i wkładając ją sobie we włosy. - Wtedy on czuje się najbardziej testosteronowym samcem na świecie. Właśnie z tobą. No a, że nic nie jest zawieszone w próżni więc ty jesteś dla niego najbardziej seksowną kobietą na świecie. Tą która robi “takie rzeczy”. O jakich się potem śni i opowiada z dumą przed kolegami. - wyjaśniała dalej tancerka w przerwach pomiędzy obrabianiem dołu Vesny tak samo jak przed chwilą zrobiła to z Sharon. - To co? Zapamiętałyście czy mam coś powtórzyć? - zapytała wesoło kończąc ten demonstracyjny instruktarz z bezczelnym uśmieszkiem.

Powtarzać nie musiała, ale jeszcze dla pewności gdzieś za parę minut zademonstrowała cały proces na biednym, wykorzystywanym do jakże ciężkiej pracy Foxie, który mimo ucisku i nadmiaru pracy... jakoś na nic nie narzekał.
Po detroickich prysznicach


Alex przysypiał. Jeszcze przed chwilą bajera o ziela szła mu całkiem nieźle. Ze swadą opowiadał o najlepszym ziele na świecie czyli zielsku prosto z ulic Det a dokładniej z jego rodzimej, runnerowej dzielni. Vesna wiedziała, że te zielsko jakie właśnie jarali to kupił zaraz przed albo po przyjeździe do Nice City. W końcu na pewno już dawno wyjarał wszystko co tylko zabrali z Detroit. I to wieki temu przy jego standardowym tempie i częstotliwości jarania zioła. Ale jakoś skoro chodziło o spluwy, zioło czy fury to Fox miał jakiś wrodzony, runnerowy talent do bajery. Laski więc słuchały zachwycone o najlepszym towarze z runnerowej dzielni jaki kitrali z Ves na specjalne okazję. Nawet jak któraś się połapała w tej bajerze to w tej błogiej, rozbawionej atmosferze chyba nikomu nie chciało się wszczynać śledztwa czy awantury. Było przecież tak zajebiście!

I właśnie pewnie od tej zajebistości, zioła i wysiłku włożonego w niedawno zakończone prysznice to Alex już właściwie pospał się na całego. A przynajmniej leżał przy Ves, z zamkniętymi oczami i spokojnym, sennym oddechem. Leżeli wszyscy w tej starej chyba saunie umieszczonej w narożniku łazienki. Co prawda na taką grupkę było trochę ciasno ale na drewnianych ławeczkach, nawet bez tropikalnej pary, leżało się przyjemniej i wygodniej niż na zachlapanej wodą i kisielem podłodze czy mokrych prysznicach. Teraz był czas na rozleniwiający, upalony ziołem, błogi relaks. Niedługo świat zewnętrzny się pewnie o nich upomni ale teraz jeszcze mogli się nacieszyć swoim towarzystwem. I poznać się.

Bowiem przez ostatnie godziny i kwadranse wszystko zdawało się stanąć na głowie. Zwykle ludzie najpierw się poznawali po imionach, kim są, co robią i tak dalej. A potem dopiero tak bardziej. A w tym szaleńczym kołowrocie wydarzeń wszystko stało na głowie i zmieniało się jak kolejność prowadzących podczas Wyścigów w Lidze. Dopiero teraz było trochę czasu i spokoju aby zorientować się kto jest właściwie kto.

Przynajmniej tak to wyglądało dla Ves bo jak się okazało większość dziewczyn była tutejsza. Tylko ona z Alexem oraz Joel byli z zewnątrz. Okazało się, że Joel, drobna blondynka, była z Vegas. I przyjechała z szefem “po ten głupi czołg” za którym wszyscy jak idioci się uganiali. Sama wydawała się być słabo zainteresowana losem tego zagubionego gdzieś w bagnach złomu. Dlatego obydwie wzbudzały ciekawość u miejscowych miss mokrego podkoszulka i zapasów w kleistej mazi.

Miejscowe dziewczyny zaś mniej więcej się znały chociaż z widzenia, słyszenia i imienia. Ale i tak trafiła się okazja by poznać się lepiej z nowymi i nawzajem to skorzystały. Ciemnowłosa Christi miała włosy koloru podobnego do Vesny tylko znacznie krótsze. Na co dzień pracowała w hurtowni “Petro” zajmującej się dystrybucją paliw wszelakich jakie dotarły do Nice City i rozesłaniem ich dalej. Jasnowłosa Diane zarabiała na siebie u Murphy’ego. “Hooka” Murphy’ego który zajmował się głównie transportem innych pojazdów. Dziewczyny z “Fleurs du mal” wydawały się dobrane jak dla kontrastu. Bardzo krótko ostrzyżona blondynka, Jasmine, i czarnulka z włosami do ramion, Kaya. Obie żartowały, że dostały dzisiaj dzień niby wolny ale taki, żeby wystartować w tych mokrych konkursach, na cześć i chwałę ich władczyni i jej burdelowego królestwa. Obie traktowały ten występ jak dzień w wolny z biletem do lunaparku w ręku. Fanka robienia zdjęć telefonem, Linda, po trochu robiła i w sierocińcu siostry Debry i w klinice doktora Garcii. No a pierwsza koleżanka Vesny, Sharon, którą poznała rano podczas konkursu szybkiego pieczenia była kelnerką w “Blue Star” czyli miejsca gdzie właśnie się znajdowali.

- O matko. Ostatni raz tak się wybawiłam na raw party. - mruknęła rozleniwionym głosem krótko ostrzyżona Jasmine.
Po czym równie leniwie wydmuchała chmurę z ust pełnych palonego zielska.

- Daj spokój. Teraz jesteśmy w realu. - Kaya zachowywała się podobnie i z tej błogości chyba nie chciało jej się kłócić czy poprawiać koleżanki

- No to co. Mam zajebisty towar. Przenosi w pełne 4d. Ostatnio skoczyłam do jakiegoś klubu. Najpierw była zarypiasta impreza z dymem i laserami. A potem zarypiaste dymanie z kim popadło. W pytę było. A taki towar, że wszystko czujesz jak w realu, nie żadne gówno, że jakieś mętne, zamglone wizje w których nie wiadomo o co chodzi i tylko strata czasu i kasy na taki syf tylko pierwszorzędny towar. Będzie po tym weekendzie to znów tam skoczę. - Jasmine wydawała się tym pomysłem coraz bardziej podekscytowana tak samo jak wspomnieniami po poprzednim tornadowym skoku i nie mogła się doczekać kolejnego.

- Noo… Ale daliśmy czadu. Zupełnie jak na tych filmach dla dorosłych. - Sharon też po chwili uśmiechnęła się łagodnie i leniwie też zaciągając się skrętem jakiego dostała od koleżanki.

- O. To ciekawe filmy oglądasz. - zachichotała Kaya co sprawiło, że kelnerka się zarumieniła i prawie zachłysnęła wciągniętym właśnie dymem. Zaczęła kręcić przecząco głową ale akurat była na etapie przetrzymywania dymu więc nic nie mogła powiedzieć. Dziewczyna z “Fleurs du mal” zaśmiała się wesoło widząc tą rozpaczliwą, nerwową mimikę. - Och, nie przejmuj się Sharon, każdy ma jakieś hobby. Wymienisz się? Ja już wszystkie swoje “Playboy’e” i filmy znam na pamięć. Przydałoby mi się coś nowego. - zaproponowała patrząc z chytrą wesołością na zakłopotaną kelnerkę. Ta w końcu chociaż zaczerwieniona i z niewyraźną miną w końcu pokiwała twierdząco głową.

Stan rozleniwienia i błogości działał też w pełni na Vesnę. Głowa i kończyny były tak ciężkie, że nie dało się ich podnieść. Prócz ręki ze skrętem, opadającej mechanicznie do ust. Od czasu do czasu zbierała się w sobie na tyle żeby pogłaskać po włosach leżącego obok Alexa, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Słuchała, dodając nowe informacje do twarzy i zapamiętując do kogo w razie konieczności z czym można uderzać.
- To zróbmy wieczór filmowy - powiedziała cicho, robiąc przerwę na zaciągniecie się i wypuszczenie dymu zaraz potem - Też chętnie coś obejrzę. Wieki nie widziałam dobrego filmu z fikołami.

- O. I ja jestem jak najbardziej za.
- Kaya od razu podchwyciła pomysł Vesny wskazując ją odpalonym skrętem i kiwając głową z aprobatą. Zerknęła w bok na leżącą nieco dalej kelnerkę. Ta już wydmuchała swoją strużkę aromatycznego dymu i po chwili wahania odparła. - Ale gdzie? Kiedy? - zapytała niepewnie.

- Ja mam video. Ty chyba też jak oglądasz. W dzień może być u mnie, wieczorami odpadam. No a na pisemka nie potrzeba żadnego telewizora prawda? - czarnowłosa pracownica nocnego klubu uniosła nieco brwi do góry zerkając ciekawie na nie obydwie.

- Ja oglądam na laptopie. Mogę go zabrać. I od poniedziałku mam wieczory to też bym wolała w dzień. Chyba, że znów mi coś pozmieniają. - Sharon wydawała się nieco śmielsza gdy obydwie dziewczyny zareagowały całkiem pozytywnie na jej ukryte hobby.

- Zarypiaście. A jakie masz? Jakie lubisz? - Kaya zerknęła z zaciekawieniem na kelnerkę. Ta znowu się zawahała i spojrzała gdzieś w stronę pryszniców. Reszta dziewczyn też przysłuchiwała się z ciekawością tej rozmowie.

- Oj no różne mam. Może Ves niech powie jakie lubi to takie przyniosę. - wybrnęła w końcu Sharon spoglądając na swoją nową kumpelę i chyba mając nadzieję, że ta ją jakoś wyratuje z tej rozmowy o detalach swojej pasji.

- Bdsm, dp, interraciale, gangbangi, les, trójkąty, fisting, bondage… nie jestem wybredna - Holder zaśmiała się cicho pod nosem, wymieniając gładko krótką listę preferencji. - Może być w dzień… mam tylko nadzieję, że ta chryja z czołgiem jeszcze trochę potrwa. Przydałoby się parę dodatkowych gambli przytulić. Dałoby się potem zrobić porządną imprezę… jak u nas w Det - westchnęła rozmarzona, patrząc w sufit.

- Ostro. Też tak lubię. - czarnowłosa uśmiechnęła się lubieżnie wydmuchując prowokacyjnie dym w powietrze. Z lubością przesunęła palcem po policzku Vesny w czułym i rozmarzonym geście obiecanej rozkoszy. -Tak diabliczko, odwiedź mnie koniecznie. Na pewno my dwie, nawet jak zostaniemy same, nie będziemy się nudzić. - wymruczała zachwycona.

- Dobrze, to ja chyba znajdę coś takiego. Przyniosę. Może we wtorek czy środę jak ten tłum w mieście się trochę rozładuje. Zaczynam o 18-tej więc no góra o 16-tej byśmy musiały już kończyć. - Sharon albo wolała się nie angażować w to co oferowała Kaya albo chciała zmienić temat.

- No chyba, że cię stać Ves na nas. Wtedy zawsze możesz nas kupić na noc i będziemy wtedy dokładnie takie jak zechcesz. Ale nie jesteśmy tanie. Firmowa jakość firmowe ceny. Takie zasady lokalu. - Jasmine prowokacyjnie przesunęła się ku koleżance i przesunęła językiem po jej nagich piersiach. Ale uczciwie ostrzegła, że służbowo to tanio wyjść nie może.

- A ty też latasz za tym czołgiem? - Joel zapytała Vesnę o coś całkiem innego. Wzięła od Christy skręta którego paliły na pół i zaciągnęła się mocno.

- To wtorek albo środa… mnie pasuje - odpowiedziała wychylając się żeby pocałować krótko Kayę. Też miała nieodparte wrażenie że będą się dobrze bawić jeśli trafią do jednego pokoju na parę kwadransów. Nad pytaniem Joel się zastanowiła.
- Pewnie tak - mruknęła niechętnie, pokazując jak jej to nie leży - W to błoto, moskity i aligatory… ech - westchnęła, kręcąc głową - Na razie udaję że problem mnie nie dotyczy, ale trzeba mieć za co jarać i żreć. Nie codziennie da się najeść ciastem za darmo… szkoda.

- Noo. Nie wiem po co komuś taki stary gruchot.
- blondynka o kręconych włosach też zdawała się mieć podobne zdanie i o czołgu i o bagnach jaki prezentowała dziewczyna z Det. Na razie jaranie i relaks jarały znacznie bardziej niż to co się będzie dziać potem. Kaya zaś wydawała się dać ponieść relaksowi całkowicie bo leżała z leniwym, uśmieszkiem na ustach, równie leniwie jarając skręta zupełnie jakby dała się ponieść swoim fantazjom na temat wizyty Ves.
Kristin Black


- Wcale nie gapiłam się na twoje cycki! - zapewniła szybko zgrabna blondynka odrywając wzrok od piersi Vesny. Oczywiście, że się gapiła dotąd aż się zorientowała, że Vesna się zorientowała a nawet podchodzi prosto do niej. Ale jak szybko odkryła dziewczyna z Det, koszulka z tytułem “Miss Mokrego Podkoszulka NC 2050” i to w żółtych, zwycięskich barwach wręcz w magiczny sposób przyciągała uwagę całego otoczenia. I to bez względu na płeć, wiek czy rasę. I była to bardzo pozytywna uwaga. Uśmiechy, śmiechy, podniesione kciuki w górę, prośby czy się napije z tymi czy da sobie postawić drinka tamtym. No jednym słowem po tych ostatnich tego sobotniego wieczoru konkursach zrobiła się prawdziwą gwiazdą na lokalu. Więc blondynka w kowbojskim ubraniu jakoś wcale nie reagowała inaczej gdy koszulka i jej właścicielka przykuły jej spojrzenie.

- No dobrze, może trochę. - roześmiała się wesoło Kristin Black machając do tego ręką w niedbałym geście. Z bliska Vesna znowu widział, że miejscowa gwiazda zachowuje się tak swobodnie, że bardzo łatwo można było zapomnieć, że ma się do czynienia ze sławną na całe ZSA gwiazdą estrady. Gadała i śmiała się jak zwykła dziewczyna z sąsiedztwa. - Ale muszę przyznać, że jestem zazdrosna. - blondynka opuściła znowu oczy poniżej szyi Vesny patrząc na prężący się dumnie na jej piersiach tytuł. Aż trudno było powiedzieć czy mówi o koszulce, zwycięstwie w konkursie czy o aparycji rozmówczyni. - Aż nie wiem kto powinien dać komu autograf wiesz? Czy taka sławna miss mokrego podkoszulka dałaby autograf takiej zwykłej dziewczynie z Nice City? - zapytała przybierając pozę i minę proszącego o kieszonkowe na cukierki, niewiniątka. A przy okazji świetnie odwróciła role bo gdyby ktoś jej nie znał to pewnie tak by właśnie wyglądała ta scena. Jak zwykła choć atrakcyjna, bezimienna dziewczyna, prosząca o autograf zwyciężczynię konkursu.

Technik szybko podłapała styl i zachowanie blondynki, a także pomysł i uśmiechnęła się szeroko, równie szeroko rozkładając ręce, jakby na rzeczy oczywiste niewiele się dało poradzić.
- Widzę tylko jedno rozwiązanie. Może zwykła dziewczyna z Nice City da autograf zwykłej dziewczynie z Detroit i na odwrót? Ale ostrzegam, podpisuję się tylko na zderzakach - mrugnęła, wskazując odstające elementy sylwetki Black. Dodała też zaraz - Jeden twój już mam, pewnie nie pamiętasz. Spotkałyśmy się w Detroit. Cukiernia na Baker Street, byłyśmy na ciastkach… czyli pierwszą randkę już mamy za sobą - przeszła płynnie z jednego tematu do drugiego ciągle susząc zęby - Vesna. Vesna Gore… teraz Holden. Ohajtałam się - dokończyła z czymś na kształt dumy w głosie.

Gwiazda estrady wydawała się tą wymianą zdań i uprzejmości bawić w najlepsze. Bez trudu było widać, że jest na jak najbardziej tak ale ostatnia uwaga o dawnym spotkaniu w odległym w czasie i przestrzeni mieście ojczystym Vesny zaskoczyła ją kompletnie.
- Ooo… - zareagowała w pierwszej chwili tym zdziwieniem zanim powiedziała coś bardziej składnego. - To byłaś tyy?? - blondynka popatrzyła na brunetkę z tym niedowierzaniem wymalowanym na twarzy ale chyba coś musiała zapamiętać z tamtego spotkania. - O rany, no wybacz, nie znałam cię od tej strony. - roześmiała się wesoło i jej wzrok znów wymownie spoczął na nagrodzonych koszulką atrybutach miss mokrego podkoszulka.

- Ależ no pewnie, że pamiętam! - podeszła do niej i kładąc dłonie na ramionach dziewczyny z Det. - Koncert w Detroit, w dzielnicy Schulzów. I taka, mała ale taka słodka cukiernia. Albo kawiarnia. Ze dwa czy trzy sezony temu. I pamiętam te pączki! Rany ale wtedy siedzieliśmy z chłopakami nad tym menu! - roześmiała się wesoło do swoich wspomnień. - Myśleliśmy co za gówno tam podają i co będzie najbardziej zjadliwe. Bo weź! Co może się nazywać pączkiem z marmoladą truskawkową? No na pewno nie pączek z marmoladą truskawkową prawda? - zaśmiała się obejmując ją już całkiem i ruszając dalej. Szły zupełnie swobodnie jak dwie kumpele albo równe sobie pozycją gwiazdy.

- Dobrze, ze wtedy przyszłaś. Już mieliśmy tylko na odwal się zamówić kawę i spadać z tak podejrzanie słodkiej speluny. - roześmiała się znowu i Vesna pamiętała, że wtedy rzeczywiście coś było mówione w ten deseń. I Kristin i jej ekipa też sobie żartowali już wtedy z tej paradoksalnej sytuacji. - No i te pączki! O rany, palce lizać! - zerknęła w bok na idącą obok dziewczynę i dosłownie oblizała sobie palec jak po przepysznym posiłku. - Zawsze od tamtej pory polecam chłopakom tamtą kawiarnię jakby tam kiedyś byli. Cholera jeszcze raz musimy tam pojechać i dać koncert. - blondynka pokiwała głową energicznie, zgadzając się z własnymi słowami.

- I ohajtałaś się? No to gratuluję kochana! - Black uścisnęła Holden jak na weselne życzenia od serdecznej kumpeli przystało. - Ale nie mam dla ciebie prezentu. Ani jak się zrewanżować za tamte pączki. - odsunęła się nieco i na twarzy pojawił się grymas konsternacji. - A może dasz się zaprosić na drinka? Bo pączków o tej porze tutaj nigdzie nie dostaniemy. Pozwól mi się zrewanżować, zamówię ci i zrobię co zechcesz. - zapewniła ją sympatyczna blondynka i jakoś tak dziwnie przeszły, że były już o parę kroków od baru na jaki bokiem głowy wskazała gwiazda estrady. - I pogadamy jak z tymi autografami. Podoba mi się to co mówiłaś. - zapewniła ją szybko robiąc krok w stronę baru i ciągnąć brunetkę ze sobą.

- Daj spokój, jakie zrewanżować - technik machnęła ręką i teraz to ona ciągnęła blondynkę tuż do barmana - Chociaż jak prosisz to drinka nie odmówię, albo i trzech… rany, to już trzy sezony? - zaśmiała się, kręcąc głową - Nic się nie zmieniłaś, wszędzie bym cię poznała. I byłam na otwarciu festynu, chciałam podejść, ale zaraz się zebrał tłum, a Alex chciał się napić. Alex… tak ma na imię ta moja lepsza połowa - uśmiechnęła się lekko maślano - Gdzieś się tu kręci… a te pączki, może jutro się da coś ogarnąć. Pewnie trochę inne niż u nas w Downtown, ale jeżeli mają poziom tego co widziałam do tej pory. Świetnie miasto, wy tu musicie chyba coś porządnie wciągać że tyle się uśmiechacie i tacy życzliwi jesteście do ludzi. A autografy - zamyśliła się i zaraz zrobiła chytrą minę - Co powiesz żebyśmy wzięły butelkę i uciekły gdzieś na bok na chwilę? Gdzie nam nikt przypadkiem nie wpadnie żeby się potknąć i wylądować z łapami na dekoltach. - parsknęła - Też oczywiście przypadkiem.

- No pewnie, że przypadkiem. -
roześmiała się blondyna i gestem przywołując barmana do siebie. - Butelkę czegoś mocnego. I kolejka dla wszystkich przy barze! - Kristin wydawała się w szampańskim humorze i lekką ręka kazała dopisać kolejny wydatek do swojego rachunku. Informacja zaś o kolejce od ulubionej gwiazdy zrobiła furorę przy barze. Wszyscy zaczęli coś krzyczeć, dziękować i wiwatować a blondynka z wielką wprawą, uznaniem machała im rączką i rozdawała słodkie uśmiechy. Ale ledwo barman podał jej butelkę zaczęła wycofywać się rakiem ciągnąc ze sobą nową i starą kumpelę. - Chodź, znam jedno odpowiednie miejsce. - powiedziała ciszej i wciąż jeszcze machając i sprzedając całusy swojej ulubionej widowni ruszyła w kierunku drzwi.

Za drzwiami zaś kończył się dzień. Robiło się trochę chłodniej i mroczniej zupełnie jakby zbierało się na deszcz. Blondynka jednak pewnie trzymała w jednej dłoni butelkę a w drugiej dłoń brunetki sunąc pewnie wzdłuż budynku a potem za róg, w uliczkę między budynkami.
- Tak, tak, mamy taką piekarnię, zamówię pączki, specjalnie dla ciebie. I tego Alexa. Jeszcze kogoś masz? To też zamówię. Tylko daj adres gdzie się zatrzymaliście. - Kristi mówiła nie zwalniając i znów szła pewnie jakby była tu nie wiadomo ile razy wcześniej. Weszły przez jakąś szczelinę w siatce ogrodzenia na podwórze klubu. Tam zaś gwiazda estrady ruszyła pewnie w stronę zaparkowanego kampera.

- Tu nam nikt nie będzie przeszkadzał. - puściła dłoń brunetki i machnęła wesoło zwolnioną dłonią w stronę pojazdu. I zaraz potem zaczęła odkręcać butelkę wciąż śpiesząc w stronę kampera.

- Dobry wieczór Kristin. - powiedział chyba ochroniarz wozu do blondynki która ledwo na niego spojrzała.

- Cześć Sylvio. To moja kumpela z Detroit, Vesna! Jest moim gościem. - poinformowała go gwiazda otwierając śmiało drzwi do kampera i pozwalając gościowi wejść pierwszej. Sama wypiła z gwinta pierwszy łyk.

- Tylko przypominam, że niedługo zaczynasz koncert na arenie. - odezwał się ochroniarz. Vesna dostrzegła jeszcze ze dwóch czy trzech w pobliżu.

- Nie zapomniałam przecież, rany, chłopaki, wyluzujcie co? Chcecie łyka? - gwiazda skrzywiła się nieco i zaoferowała butelkę ochroniarzom ale ci odmówili pozostając na swoich pozycjach wokół wozu.

Stadko pingwinów prezentowało się profesjonalnie. Nie mieli co prawda na sobie garniturów w kolorze żałobnej czerni, tak ukochanej przez ludzi Schultza, ale i tak robili dobre wrażenie porządnej firmy. Ves z gracją wgramoliła się do środka, rozglądając ciekawie po wnętrzu.
- Taka knajpa z witrażem w drzwiach i bluszczem od frontu… nie pamiętam nazwy - powiedziała tym razem zapamiętując żeby spojrzeć na szyld, albo spytać właściciela. - Mogę też podskoczyć do ciebie po prostu. Jutro obskoczę jeszcze ze dwa konkursy, zobaczę jak Alex się klepie i strzela… gdzieś się możemy złapać. - obróciła się i usiadła na kanapie przy oknie, klepiąc miejsce obok siebie.

- Wiecie chłopaki, że Ves wygrała miss mokrego podkoszulka? I właśnie będziemy sobie podpisywać autografy na cyckach! - zawołała z drzwi kampera blondynka radośnie obwieszczając swojej ochroni swoje plany i zamiary.

- Tak Kristy. Ale niedługo mamy koncert na arenie. - głos mężczyzny z zewnątrz ociekał stoickim spokojem.

- O rany już mówiłeś! Rany ale z ciebie sztywniak Sylwio! - Kristy wydawała się jawnie rozczarowana odpowiedzią ochroniarza i wymownym gestem zamknęła za sobą drzwi. Jeszcze tylko zapaliła małe światełko które było tak słabe, że dawało tyle światła co przeciętna świeca i zasłoniła żaluzje w kamperze. Dopiero wtedy radośnie klapnęła obok Vesny upijając kolejny łyk z butelki. Całkiem spory. I całkiem sprawnie. Otarła usta i podała jej butelkę.

- Kurde ale ma rację. Za dużo czasu nie mamy. Niedługo zaczną się dobijać by mnie zabrać na ten koncert. - westchnęła z niechęcią machając kciukiem w stronę właśnie zamkniętych drzwi. - Tak. A w ogóle to na czym teraz stanęłyśmy? Co teraz robimy póki możemy? - zawołała już weselej znowu się uśmiechając i patrząc wyczekująco na swojego gościa.

Technik w odpowiedzi złapała za dół koszulki i jednym płynnym ruchem ściągnęła ją przez głowę, a potem przewiesiła przez oparcie. Dopiero pół goła wzięła butelkę, pijąc aż zabulgotało jej w przełyku.
- Zobaczymy czy nadal będą tacy ponurzy jak wyjdę z twoim autografem… i w spodniach - parsknęła przekazując butelkę - To gdzie ten marker?

- Wymiana autografów! -
blondynka pisnęła radośnie jakby Vesna właśnie przyniosła jej watę cukrową na patyku do wszamania. Spojrzała zachwycona na już częściowo odkryte wdzięki dziewczyny z Detroit i sama powtórzyła gest. Chociaż jej nie szło tak płynnie bo musiała najpierw rozpiąć te dwa czy trzy guziki koszuli a potem szybciutko zsunąć stanik aby odkryć się podobnie jak jej gość. - A tak, marker! - przypomniała sobie w tym podekscytowaniu i zaczęła nerwowo grzebać w torebce. - A zaraz… gdzieś tu miałam… a chcesz może autograf z całusem? Mam taką specjalną szminkę do autografów. Zwykle na koszulki czy coś. Trzyma się do pierwszego prania. Znaczy po też jeszcze widać ale już nie tak wyraźnie. - mruczała zajęta gorączkowym grzebaniem w torebce. Wreszcie triumfalnie wyjęła z niej i marker i ową szminkę.

- Bez całusa to bym się obraziła - Holden zrobiła poważną minę i prawie się jej udało ją zachować gdy się tak nadstawiała żeby otrzymać autograf. Przytrzymała też piersi w dłoniach żeby się lepiej pisało i zostawiało inne znaczki - W razie czego pośladki też podpisuję. Z tyłu też zderzak.

- Oo! Pośladki też?! Ale czad! - blondynka wydawała się zachwycona kolejnym pomysłem swojego gościa. Wzięła marker w dłoń i przyłożyła drugą dłoń do piersi Vesny. Na chwilę zamarła z uniesionym nad piersią markerem ze skupionym wyrazem twarzy. - Cholera zawsze mnie to trochę rozprasza. - wyznała poruszając nieco dłonią po piersiach brunetki. - A jak mam zadedykować? Po prostu dla Ves czy chcesz coś jeszcze? - zapytała podnosząc głowę by spojrzeć pytająco na czekoladowłosą. Więc jej twarz znalazła się tuż przed jej twarzą.

- Może pączuszkowi? - zaproponowała ze śmiechem, ale chwile później już była poważna - Z truskawkami… nie ma truskawek, nie ma zabawy. - pokiwała głową do swoich słów i jakoś tak czystym przypadkiem wychyliła się trochę do przodu - Chociaż dla ciebie mogę być i bez dżemu - pocałowała ją w nos.

Blondynka zachichotała radośnie na tego całusa i propozycję. Ale uspokoiła się po chwili i też spoważniała.
- Mam. “Dla cudnie mokrej Ves”. Może być? - zaproponowała z uśmiechem i widząc zgodę na twarzy gościa znów się nad nią nachyliła i tym razem czekoladowłosa poczuła końcówkę markera na swojej piersi. Marker szybko kreślił swój szlak i po chwili autograf był gotowy. - I całus! - zawołała rozbawiona na całego blondyna. Upiła znowu głęboki łyk z butelki po czym oddała gościowi butelkę do potrzymania. Sama sięgnęła po ową markerową szminkę i wyszminkowała się nie spuszczając z niej oka. Gdy skończyła posłała jej buziaka a potem pochyliła się i Vesna poczuła na swojej piersi całujące usta Kristin Black. - Gotowe! - oznajmiła gwiazda estrady dumna ze swojego dzieła. - O rany, naprawdę jestem zazdrosna. - westchnęła patrząc na ozdobione własnym autografem i pocałunkiem piersi drugiej kobiety. - A jakby co jedno i drugie schodzi od zwykłego zmywacza od paznokci. - poinformowała ją niejako mimochodem a potem złapała narzędzia do składania autografów i uroczyście wręczyła Vesnie. - Teraz ty! Rany, wreszcie to ktoś mi da autograf a nie zawsze ja komuś! - zawołała ucieszona tą wymianą.

Holden przyjęła marker i szminkę, nie tracąc czasu na gadanie. Obleciała osta, a potem zmarszczyła brwi i po chwili zaczęła pisać, uśmiechając się pod nosem. Jej pierwszy autograf brzmiał “Dla Kristin, słodszej niż wszystkie ciastka z Baker Street”. Na koniec złożyła podpis i ucałowała skórę nad literami.
- Jakby co schodzi od zwykłego zmywacza do paznokci - puściła jej oko.

Gdy tylko Ves skończyła podpisywać i całować Kristin ta od razu popatrzyła w dół i zmarszczyła brwi próbując do góry nogami przeczytać napis.
- Oooo! Ale super! - twarz jej się rozpogodziła gdy jej się to udało. Popatrzyła rozognionym wzrokiem na Vesnę i nagle rzuciła się na nią całując wdzięcznie w policzek. - Dziękuję, jesteś super! - wymruczała jej uszczęśliwiona do ucha. - O kurwa pocałowałam cię markerem… - mruknęła trochę speszona gdy się trochę odsunęła i zorientowała się, że zostawiła tej drugiej całusa na policzku tej drugiej i to nie taką zwykłą szminką.

- Lepsze niż dziara - technik zachichotała, pocierając policzek palcami. Przepiła kolejkę, ciągle sie chichrając - Też jesteś super, dzięki za autograf. Będę ci piszczeć w pierwszym rzędzie na koncercie. - obiecała, oddając buziaka, ale nie w policzek, tylko w pokryte markerem usta.

- Taak?! Będziesz na koncercie!? Jej jak ja ci się odwdzięczę! I nie gniewasz się a to? Ja mogę poszukać tego zmywacza jak chcesz, gdzieś tu jakiś jest. - sławnej gwieździe estrady chyba bardzo ulżyło, że jej gość jest taki kochany, żeby nie robić chryi z tego całusa w policzek. A pocałunek umarkerowionymi ustami we własne usta przyjęła chętnie i wdzięcznie.
- A teraz dół? Dolne zderzaki? Tak jak mówiłaś? Ale teraz ja pierwsza! - zabawa pannie Black zdawała się bardzo podobać i bez skrupułów rozpięła dżinsy i ściągnęła je w dół. - Ach! Z tymi ciasnymi… Czy zakładanie czy zdejmowanie to zawsze kłopot… - nie mogła lekko ściągnąć spodni bo zblokowały się jej nieco przed kolanami. - Może być? Dasz radę? - zapytała zezując na brunetkę niepewna czy dalej ma się mordować z tymi spodniami czy ta jakoś sobie poradzi.

- Kochana nie takie rzeczy się robiło - dziewczyna z Det raz jeszcze uszminkowała usta, a potem pomogła nowej koleżance ustawić się odpowiednio i pocałowała ja w oba pośladki, zostawiając na nich dwa charakterystyczne ślady. Popatrzyła na swoje dzieło, mruknęła pod nosem i dołożyła trzeci, na samym dole pleców.
- Teraz jest idealnie, chcesz zobaczyć w lusterku? - spytała i westchnęła zaraz potem - Wiesz… w sumie jest jedna rzecz z którą mogłabyś mi pomóc. Gdybyś znalazła trochę czasu i nadarzyła się okazja. Rozumiem jeżeli odmówisz… - zrobiła przerwę żeby ciężko odetchnąć - Ta mapa do czołgu, co jutro jest aukcja. Nie stać nas z Alexem na nią, chętnych będzie wielu. Ciebie tu wszyscy znają i kochają. Gdybyś dała radę zerknąć na nią przed tym jak ją sprzedadzą, albo pogadać z tym facetem co znalazł ten czołg… moglibyśmy oboje dogadać się poza konkursem z którąś z wielkich ryb, zdobyć więcej kasy. - posmutniała, biorąc do rąk butelkę - Mamy dość uciekania i podróży. Dobrze byłoby… osiąść gdzieś na stałe. Kupić ziemię, założyć rodzinę, taką normalną. Nice City wydaje sie w porządku. Ale… na razie nas nie stać na takie… fanaberie.

- Tak? To ty też jesteś po ten czołg? Aha.
- Kristin spoważniała i położyła się na brzuchu. Nic sobie nie robiąc z tego, że leży właściwie w samych kowbojskich butach i ze ściągniętymi prawie do kolan spodniami. Wydawała się myśleć nad tym na chwilę a w końcu przewaliła się na bok i sięgnęła po brunetkę pozwalając by ta ułożyła się przy niej. Wydawało się, że chce ją pocieszyć czy uspokoić samą swoją bliskością kogoś przyjaznego.

- No. Tu jest super. Te wszystkie trasy i koncerty, sława, fani są super. Ale uwielbiam tu wracać. Tu jest mój dom. To całe miasto. Bo swojego nie mam. Ale kupiłam sobie. Tylko tak po cichu. I kiedyś tu wrócę. Na stałe. - zwierzenia brunetki też chyba skłoniły blondynkę do podobnych zwierzeń. Mówiła jakimś cichym, zamyślonym głosem a oczy miała niewidzące i wpatrzone gdzieś w dal lub w głąb siebie.

- I zależy ci na tej mapie? - blondynka westchnęła jakby ocuciła się z tej melancholii i popatrzyła na twarz tej drugiej. - Zobaczę co da się zrobić. Ale nie za darmo. - powiedziała z jakimś dziwnym uśmiechem. Położyła się wygodnie na plecy i poklepała się po miejscu gdzie przed chwilą były jej majtki. - Daj mi tutaj autograf. Napisz coś. Coś wulgarnego. I z całusem. To wtedy odwiedzę Duranda i zobaczę co ugram. No tylko znowu musisz mi dać namiar gdzie będziesz, żebym mogła cię złapać. - powiedziała z uśmiechem składając sobie obie dłonie pod głowę i wygodnie czekając na to co się stanie.

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172