Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-03-2023, 09:19   #1
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
WFRP 2edE1-Sprawiedliwość

Sprawiedliwość






„Ostoja” była, jak sama mówiła, przyjaznym miejscem. Położona na zbiegu kilku lokalnych dróg, pośród malowniczych pagórków stanowiących podnóże Gór Szarych, dawała możliwość wypoczynku wszystkim znużonym duszom. Zarówno tym, którzy podróżowali po ziemiach młodego lorda Ademara von Gesund pana na Wurmgrube i Owingen, jak i traperom, podróżnikom i wszelkiego autoramentu poszukiwaczom wrażeń, którzy przemierzali lesiste pogórza. Odwiedzana chętnie z racji swego malowniczego położenia i życzliwości właścicieli. Gunther Term I jego żona Helena cieszyli się przyjaźnią wielu ze swoich gości, bo też zawsze w ich karczmie znalazło się miejsce dla zdrożonego czy też szukającego pomocy gościa. Nawet jeśli nie śmierdział groszem.

Poranek zapowiadał piękny dzień. Białe chmury sunęły nad ośnieżonymi szczytami bliskich gór, ale wiosenne słońce miłymi, ciepłymi promykami przeganiało nocną rosę z zielonych liści w ogródku przydomowym, z którego Hela, jak wołał ją mąż, zbierała zawsze świeże jeżyny. Szum wodospadu, który srebrząca kaskadą spadał z dwóch wnoszących się opodal skał, głuszył odległe dźwięki, ale Hela widziała, że jej mąż właśnie w tej chwili wraca do domu po sprawdzeniu, czy Jung, ich młody pomocnik niedojda, dobrze oporządził obejście. Zwierzęta zawsze były na pierwszym miejscu. Kiedy ujrzała jego roześmianą, rumianą twarz wyłaniającą się zza białej ściany, sama nie mogła się powstrzymać od uśmiechu.

-Wcześnie dziś wstałeś. - powiedziała dźwigając kosz pełen świeżej, młodej kapusty, marchewki, selera i pietruszki. Gun podszedł do niej wyjmując kosz z jej ramion i całując w policzek. Zaśmiała się czując jak szorstki zarost koli ją w szyję.

-Musiałem wszystko sprawdzić, bo wiesz sama, ten chłopak wpędzi mnie do grobu. - Westchnął ciężko kręcąc głową, ale ona wiedziała, że tylko tak gada. Jung był może i głupi, ale uwielbiał zwierzęta i dobrze się nimi zajmował. A że i drewno rąbał na schwał mieli z niego pożytek.

-Nie frasuj się. Dziś musisz się przebrać. - krytycznym wzrokiem zmierzyła jego koszulę i ulubione, luźne spodnie. - Panicz Ademar poluje ponoć w okolicy i jak nic zjedzie do nas pokosztować mej kuchni.

-Skaranie boskie! Ty wiesz, że nijak on nie wdał się w swego, niech go Sigmar ma w swej opiece, ojca. Stary pan Henryk to był lord! A ten?
- Gun pokręcił głową otwierając przed nią drzwi. Małe gesty, którymi obdarowywali się każdego dnia sprawiały, że kochali się pomimo niemal dwudziestu lat stażu małżeńskiego. - Jeno by polował i dziewki tarmosił!

-Ty byłeś inny w jego wieku? Wolałbyś coby polował na dziewki a jelenie tarmosił?
- spytała przekornie podając mu kubek ulubionego naparu, który dobrze robił mu na apetyt i kiszki.

-Ja nie jestem panem! Nie każę nikogo, jak on każe! Ponoć w Mokrem powiesił chłopów, bo mu w lasach polowali! - Gun aż poczerwieniał na wspomnienie historii, którą opowiedział mu jeden z odwiedzających karczmę w drodze na targ miejski chłopów.

-Takie prawo Gun! Nie ty je wymyśliłeś, więc się teraz nie sumuj. Dobrze, że surowy, bo dzięki temu w okolicy będzie spokojniej. - Hela uspokajała męża, choć jego słowa wzbudziły i w niej iskrę niepokoju. [/i]„Idzie nowe” [/i]pomyślała. I jak zwykle myśl o tym, że znany jej, dobry świat, może się zmienić. „Matko! Miej nas w swej opiece.” modliła się w myślach podając mężowi misę z kaszą polaną polewką.

Nie wiedziała tylko tego, że lepsze jutro było wczoraj.


***


-Co z nimi Panie? - Udo Morf, stary żołnierz który więcej lat spędził w służbie niż jego rozmówca miał, znał odpowiedź i pluł sobie w brodę, że przyszło mu służyć takiemu człowiekowi, jakim okazał się nowy pan na Owingen i Wurmgrube, Lord Ademara von Scheck, siedzący w wysokim siodle swego ogiera nawet nie zaszczycił go wzrokiem spoglądając łapczywie na młodą dziewkę, którą dwaj jego żołdacy trzymali za ramiona bo wyrywała się okrutnie.

-Powieście. A chałupy spalcie. Ale ostrożnie, by się inne nie zajęły. To ma być dla tych chmyzów znak, że wara im od pańskich lasów. I że każdy z nich tutaj jest moją własnością. - rozkaz, to był rozkaz. Udo i jego ludzie nie mieli zamiaru z nim polemizować. Nie było sensu a mógł sam dołączyć do głupich chłopów. Jednak stary wiarus czuł, że służba pod Lordem Ademarem będzie go uwierała, jak kamień w bucie. Oj będzie, tego był pewien.


***


Helmut wiedział, że wiosenny jarmark w Wurmgrube będzie dla niego okazją. Okazją nie tylko na sprzedaż tych kilku fuzji, nad którymi tak mozolił się przez całą zimę, ale również okazją na nawiązanie współpracy z ludźmi, którzy mogliby pomóc mu rozwinąć jego warsztat. A nade wszystko chciał spróbować czy aby jego umiejętności nie zardzewiały i wziąć udział w strzeleckim turnieju. Wiedział, że wielu będzie chętnych na sięgnięcie po laur zwycięstwa, ale gdyby udało mu się pokazać, to i łatwiej byłoby mu później sprzedawać broń swojej produkcji. Szansa na powodzenie warta była dwudniowa podróży z Owingen do Wurmgrube. Nawet w tak paskudnej pogodzie. Na szczęście nie musiał iść pieszo. I na własnym garbie nieść swojego ekwipunku. Miał szczęście. Ale, że nieustanna mżawka przemoczyła go „do rosołu” jakoś nie czuł się szczęściarzem.

***

Elma kołysała się sennie na wozie obserwując spod na poły przymkniętych powiek całą ferajnę i okolicę. Nie dziwiła się, że podróżujący szlakami w jedną stronę ludzie łączą się w kupy, by było raźniej i bezpieczniej, ale jakoś wśród ludzi nie czuła się bynajmniej bezpiecznie. Stąd wszechobecne stałe napięcie i czujność, skrywane pod maską obojętności i ospałości. Opuściła Owingen bez większego żalu. Co miała zrobić nad mogiłą ojca to i zrobiła. Z rodziną powspominała starego na stypie, zdążyła się pokłócić z braćmi i siostrą znów doprowadzając matkę do łez. Będąc w domu nie była już w domu. Czuła, że miejsce to miłe jej jest tylko we wspomnieniach. I to szczególnie tych, w których wraz z wujem wędruje po leśnej, górskiej kniei. Z tego też względu nie zagrzała w domu wiele czasu. Dusiła się i czuła, że jeszcze dzień, dwa sama kogoś udusi. Jarmark w Wurmgrube i związany z nim turniej były doskonałą wymówką. Tym bardziej, kiedy jej najstarszy brat wykpił jej plany mówiąc „Ty byś do garów się wzięła a nie wstyd rodzinie przynosiła”. To przesądziło sprawę. Kiedy zaś okazało się, że do leżącego tych niespełna trzydzieści mil dalej miasteczka wyrusza chłop i ma na wozie miejsce, uznała to za znak. I już zupełnie nie przeszkadzało jej, że trza mu pomóc wrzucić nań jakieś tłumoki. Podróż wozem miast taplanie się w wiosennym błocie było tego warte.

***

Waldemar nie miał zamiaru opuszczać Owingen, ale jak to mówiło się „klient nasz pan”. A zamówienie było tego warte. Umordował się z tym nielicho. Dobrze, że była wczesna wiosna i w głębokich piwnicach bryły lodu trzymały się jeszcze. Inaczej by tych dwóch młodzieniaszków nie doczekało się na księżniczkę a on musiałby dymać do Wurmgrube dwa razy. A zapłata, choć zacna, jednak niezależna była od liczby podróży jakie będzie musiał odbyć po rozmokniętych drogach. Czterokołowy wóz który kupił „okazyjnie” jesienią nie raz mu się już przysłużył. Stara ciągnąca go chabeta również. Mimo wieku i swojego „charakterku”, który objawiał się w najmniej spodziewanych okolicznościach niespodziewanym wierzgnięciem czy ugryzieniem, pracowała w zaprzęgu całkiem zgrabnie. Szykując się do podróży Waldemar starannie zapakował „towar” owijając go szczelnie dwoma derkami i dodatkowo wsadził go w trzy duże wory, uszyte specjalnie na takie okazje. Dopchany dodatkowymi szmatami i poupychany sianem „towar” w niczym już nie przypominał ludzkich ciał. Dwa dni podróży powinien wytrzymać bez problemu. Jedyny kłopot jaki miał, to wyniesienie go na wóz z głębokiej piwnicy. Na szczęście znalazła się jakaś oszpecona ospą baba, którą licho niosło do Owingen i w zamian za darmową podwózkę zaproponowała pomoc. Jak to mawiano „na bezrybiu i rak ryba”. A potem dołączyły kolejne osoby, których obecność nie sprawiała mu już takiej radości.

***

Tupik niezadowolony z wszechobecnej wilgoci kiwał się na koźle w rytm podskoków wozu Waldemara wspominając nie tak dawną podróż z Wusterburga do Teoffen. Waldemar, na którego wóz się wprosił błyskając zacnym, teoffeńskim kruszcem, wiózł coś do Wurmgrube co było dla niziołka niczym zrządzenie losu, bo też i tam się z listami wybierał. Po szybkiej podróży konnej bolał go zadek i wóz był dla niego miłą odmianą. Zwłaszcza, że koń okulał i musiał go zostawić w Owingen pod opieką koniucha. Mógł co prawda kupić nowego, środki na to miał, ale że przypadłość była niegroźna i miał on dojść do siebie w ciągu kilku dni, niziołek postanowił skończyć podróż na wozie. I było by pięknie, gdyby nie ta przeklęta aura, która tak cięła drobnym deszczem, że jakby się odwracał zawsze padało mu na twarz. Miał tylko nadzieję, że w bliskiej już oberży uda mu się zmienić ubranie, zagrzać się i najeść do syta. Tym bardziej, że o kuchni Heleny Term mówiono w mieście w samych superlatywach. Tupik wywiedział się co mógł o okolicy, którą miał podróżować i z każdą milą i spotkaną osobą pogłębiał tę wiedzę, więc i usłyszał sporo o „Ostoi”. Umiejąc czytać między wierszami zrozumiał, że miejsce to jest cenione w okolicy. Na tyle, by nie padało łupem ni łotrów ni pazernego na czynsze rycerstwa. „Układ” wydawał się oczywisty…

***

Pablo jechał przodem dostosowując krok konia do tempa wozu. Nie spieszył się. Kupców, którzy teraz gościli na wiosennym jarmarku w Wurmgrube, odebrać miał dopiero za tydzień. Miał czas. Czas i pieniądze. Jeszcze. I towarzystwo prawdziwego rajtara z krwi i kości! Felix był wszystkim tym, czym Pablo pragnął zostać i obserwując nonszalancko kolebiącego się w siodle szlachcica Pablo czuł jednocześnie i podziw i zazdrość. Zatruty owoc własnych pragnień walczył o lepsze z ciekawością. W zasadzie mógł przeczekać złą pogodę w Owingen, ale nauczony wieloletnim doświadczeniem wolał się trochę rozejrzeć na szlaku. Bunty chłopstwa i mieszczan na południu landu wywlekały na szlak najgorsze szumowiny. Do zwykle łupiących podróżnych łajdaków dołączyli podburzeni kmiecie i kto tam jeszcze chciał. Dość powiedzieć, że nawet poniektórzy rycerze łączyli się w kupy i napadali na podróżnych wychodząc z założenia, że choć kradzione nie tuczy, to jednak od nadmiaru się nie zubożeje. A Echo żądało, by pozostający pod ich opieką kupcy podróżowali bezpiecznie. Stąd i jego podróż do Wurmgrube. Zastanawiał się nawet, czy nie spróbować przekonać ich, że łatwiej im będzie rzeką Soll udać się do Serrig, skąd mieli dalej podążać na południe. Niby na terenie buntowników w okolicach Wusterburga rzeka nie była spławna, ale słyszał o takich co pływali po niej bez skrępowania. Na pewno było by im bezpieczniej niż tłuc się traktami od wsi do miasteczka przez cały Wissenland. No, ale wówczas jego zapłata pozostawała by pod znakiem zapytania a dziesięć koron to była nie lada gratka. A taki kupiec pewnie miał własnych ludzi, co to byle zbrojnej kupy się nie przestraszą. Niby. Mimo to, kolebiąc się w siodle w rytmie ospałego chodu konia, czuł napięcie. A uczucie to rzadko kiedy go zwodziło.

***

Felix jechał na końcu komuniku leniwie kolebiąc się w siodle. Niepogoda nie była dlań wielką przeszkodą, bo choć dostarczała niewygód, to jednak odpędzała natrętne myśli dotyczące powrotu na ojcowiznę. Wciąż jeszcze obowiązywał go kontrakt, więc póki co nie musiał zamartwiać się obowiązkiem spełnienia woli rodziciela, ale wiedział, że nie może tych spraw przeciągać w nieskończoność. A przeciągał. Jak tylko mógł. Gdyby było inaczej nie wlókł by się za jakimś plebejskim wozem smagany wiosenną mżawką, tylko wykonawszy zadanie i dostarczywszy tajne rozkazy do rąk własnych komendanta załogi Kelgardu, wracałby spiesznie do Pfeidorfu, gdzie stacjonował jego półregiment. Wiedział, co zastanie gdy tam dotrze, bo ojciec nie odpuszczał. Z tego też względu Felix nie spieszył się z powrotem. A, że szlaki pełne były obecnie hultajstwa i wciąż mnożyły się zbrojne kupy, mógł spokojnie zrzucić winę za swój powolny powrót do oddziału na „przygody na szlaku”. Zbliżając się do pobliskiej już karczmy, jego rasowy wierzchowiec wyczuł już dawno unoszący się w powietrzu zapach dymu z komina, Felix zastanawiał się jak postąpić z jadącym przodem admiratorem. Już kilkukrotnie zbywał jego pytania, ale wiedział też że nie opędzi się od niego, bo niemal każdy kto wiązał swe życie z jazdą szlakami i dbaniem o bezpieczeństwo podróżnych, marzył o tym by kiedyś wstąpić w szeregi regimentów rajtarskich. Mało któremu się to udawało, bo tu liczyło się szlachectwo a nie same umiejętności, których Pablo nie zbywało. Z drugiej strony już służba jako przyboczny w rajtarskim regimencie była dla zwykłych chmyzów nobilitacją. Wdzięczny losowi za to, że młodszy jeździec oderwał jego myśli od przyszłych decyzji Felix pozwolił wyobraźni pognać ku przygodom na szlaku, jakie mogli by wspólnie przeżyć. Koń powtórnie zachrapał i przyspieszył kroku. Felix już cieszył się na zbliżający się, wieczorny odpoczynek.


***


Zbliżał się zmierzch. Wóz toczył się powoli ciągnięty przez kobyłę, która najwidoczniej też miała się ku zmierzchowi. Takie już było życie, nic nie trwało wiecznie. Zima, która jeszcze niedawno białym całunem zasłaniała okoliczne pola, lasy i widoczne w oddali góry, też odeszła zmieniając drogi w błotnistą breję mieloną łapciami kmieci, kopytami koni i kołami wozów. Mżawka, która od rana dawała się wędrującym pod gołym niebem we znaki, miała niebawem zmienić się w ulewę, bo od gór szły ciężkie chmury a w oddali widać było błyski. Dobrze, że do „Ostoi” było już blisko. W dżdżystym powietrzu czuć było już dym kominów. Jadący przodem Pablo wyłowił już z półmroku znajome zabudowania a do uszu jadących dotarł coraz wyraźniej szum skrytego za skałami wodospadu.

Znana z gościnności oberża położona była wśród pogórza, nad brzegiem rwącej o tej porze rzeki Bruge wpływającej kilkanaście mil dalej na wschód do Soll. Wzniesiona ponad sto lat temu na zbiegu szlaku z Owingen do Wurmgrube oraz krasnoludzkiego Gragrut, dawnej kamiennej drogi wiodącej do krasnoludzkich sztolni, kopalń i hut w Szarych Górach, „Ostoja” była częstym miejscem odpoczynku dla podróżnych. Tym bardziej, że słynęła z gościnności. W tych czasach, kiedy zimowy bunt mieszczan w Wusterburgu z wiosną zaczął rozlewać się na południu Wissenlandu obejmując kolejne miasteczka i wioski, kiedy na szlakach łatwo było wpaść w łapy różnych hultai podających się a to z „Odnowicieli” walczących ze starym ładem a to stróżów prawa łupiących wszystkich jak leci pod pozorem walki z rebelią, spokojne miejsce do spoczynku było na wagę złota.

Konie wyczuły bliski kres ich mozołu, żwawiej mlasnęły w błocie kopyta. Oberża wyłaniała się z półmroku ciesząc oczy zdrożonych podróżnych blaskiem wymykającym się przez szczeliny zamkniętych już okiennic. Zapach dymu mieszał się z zapachem strawy. Zjechali błotnistą drogą pośród zgrabnie wydzielonych poletek, na których w półmroku widzieli już zieleniejące się uprawy. Zagonione do zagród bydło i drób kładło się już na spoczynek a na pobliskiej łące pasło się stado owiec i kilka kóz. Spokojny dostatek tego miejsca działał kojąco na strudzonych podróżnych.

Pablo pierwszy zajechał przed oberżę budząc wielkiego, odzianego w owczy kubrak, zarośniętego pachoła, który drzemał na ławeczce pod słomianym dachem stajni. Ten ruszył niespiesznie ku nim ściągając z głowy słomiany kapelusz. Wielkie bary, sękate łapy i solidna okuta pała przy pasie świadczyły o tym, że nie tylko końmi zajmuje się on w „Ostoi”. Leżące mu u stóp dwa wielkie wilczury ledwie uniosły łeb i urzędowo, od niechcenia obszczekały przybyłych zaraz wracając do drzemki. Tylko mały pstrokaty kundel jazgotał, przezornie trzymając się na dystans, ale budząc tym jazgotem kilka leżących na ławie przy ścianie oberży kotów. Pachoł podszedł i skłonił się nisko.

-Witejcie w Ostoi dobrzy ludzie! Prosiamy w nasze skromne progi, jadło się warzy aż ślinka leci! Ja zajmę się końmi.- pachoł uśmiechnął się, a gdy to zrobił zepsuł całą radość z powitania ukazując w ziejącej pośród brody jamie wyraźne braki w uzębieniu. Z oberży słychać było jakieś rozmowy, choć gwar nie był zbyt mocny. Po pustej stajni widać było, że szczęśliwie nie ma w niej tłoku.


***

Witajcie w kolejnej sesji. Jak zawsze proszę na wstępie byście nieco opisali swe postacie, tak by współgracze mogli się o was z tego jednego dnia wspólnej podróży coś dowiedzieć.

Osobno, też jak zawsze, proszę pod postem o umieszczenie wyniku 5 rzutów k100. Rzucanych w dowolnej formie, nie koniecznie na kostnicy jakiejkolwiek. Tak, dla mojego komfortu.

Życzę miłej zabawy.

I przeżycia.

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 23-03-2023, 14:03   #2
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Pogoda zepsuła Tupikowi plany wczytania się w poważną choć niezbyt grubą lekturę którą zawinął ... to znaczy wypożyczył z biblioteki Lorda. Musiał coś zrobić z starymi przyzwyczajeniami w myśleniu i mowie które wszak nowo upieczonemu szlachcicowi już nie przystawały. „ Sztuka myślenia stoicyzmem zwana” – zawierała całkiem zacny zbiór i zasób przemyśleń które sprawiały że niziołek miał nad czym się głowić podczas podróży. Nie mogąc czytać, ani tez zbytnio rozmawiać – bo jak tu zagajać do innych kiedy deszcz po twarzy chłoszcze, rozmyślał właśnie nad przeczytanym zagadnieniem „Bogactwo jest niewolnikiem mędrca i panem głupca” – w którym miejscu sam się znajdował ?

Odkąd pamiętał gonił za dobrobytem i tylko gdzieś w oddali, w tyle głowy przewijały mu się obrazki których nigdy nie zaznał, sielskiego spokojnego życia , w wiosce niziołków, oddalonej od zgiełku świata i jego niebezpieczeństw, poranne śniadania, wylegiwanie się na słońcu , zabawy przy okolicznej rzece… Nawet nie wiedział jak może to sobie wyobrażać , gdyż takie życie było dla niego czymś zupełnie obcym i nieznanym. Odkąd pamiętał walczył o przetrwanie a jedyną zmienną jaka pojawiała się w jego życiu to coraz większy status i majętność – niemniej ani jedno ani drugie walki tej nie przerwało, co najwyżej wydźwignęło ją na inny poziom. Teraz już walczył nie tylko o przeżycie, ale i o utrzymanie tego co zdobył. Zaiste , coś było w tym całym stoicyzmie…

Gdy w końcu wkroczyli do „Ostoi” towarzysze podróży mogli z większa dokładnością przyjrzeć się Tupikowi który dotychczas skrywał się przed deszczem pod płaszczem podróżnym. Pancerzyk z Sigmar wie czego osłaniał małego podróżnika , wyglądało to na skórę z jakiejś łuskowatej bestii i zasadniczo chroniło całe jego małe ciałko. Postój w karczmie dawał możliwość przebrania się w coś bardziej wygodnego gdyż w bardziej bezpieczniejszych okolicznościach nosił ubranko eleganckie , szykowne, kosztowne, choć nie narzucające się przepychem. Wolał nie kusić złego i nie być obrabowanym tylko z powodu swego ubioru, a jednak musiał też podkreślać i bronić swego statusu.

Pierścień herbowy , tuba z papierami oraz mieczyk w pochwie i całkiem spory bagaż podróżny mieszczący się w torbie na ramieniu i plecaku dodawały reszty , przewieszona przez plecy tarcza ( tak samo pokryta łuską ) nieco przeszkadzała ale była na tyle sprytnie przytroczona do plecaka, że nie aż tak bardzo. Słowem wyglądał niczym mały zbrojny potworek – gdyby nie płaszcz który zwykle skrywał cały ów pancerz, lub luźna tunika którą alternatywnie przewieszał przez siebie ( gdy nie było deszczu ) Tupik doskonale wiedział , że w tych niespokojnych czasach – po prawdzie innych nie znał – musi być przygotowany na odparcie wroga , bo tych zwykle nie brakowało. Ostoja zdawała się być miłą odmianą , przynajmniej z tego co wcześniej słyszał ( dobrze wiedział jednak że pozory potrafią mylić ) z całą pewnością miała stanowić miłą odmianę od dotychczasowych posiłków, wręcz marzył o ciepłym dobrze przyprawionym gulaszu , pajdzie chleba i odpoczynku przy palenisku z kuflem piwa. "Kto pierwszy ten lepszy" - pomyślał przekraczając progi karczmy , doskonale wiedząc że dla wszystkich może pokoi nie starczyć.

- Karczmarzu ! Dajże co masz najlepszego na kolacje i pokój uszykuj – Karczmarz przez chwilę zdezorientowany rozglądał się po karczmie dopóki Tupik nie podszedł bliżej ściągając hełmik i wspinając się na palcach – by dodać sobie kilku centymetrów wzrostu – ręką z pierścieniem zanurzył w kierunku jednej z kieszonek wydobył z niej na blat złocisza, do sakiewki która miał przywieszoną przy boku nawet nie sięgał, znajdowała się tam miedź – „pułapka” na złodziei, prawdziwe kosztowności miał poukrywane wszędzie, dla bezpieczeństwa nie trzymał ich w jednym miejscu a już z pewnością nie w sakiewce.

Złocisz za nocleg i kolacje zdawał się być dość spora opłatą – niemniej o status trzeba było dbać , a dziesiątki srebrnych monet zwyczajnie zabierały za dużo miejsca , które z racji nadmiaru rzeczy jaką z sobą woził musiał zwyczajnie oszczędzać. – I powiedz co tam u was słychać ? Kuchnia Helenki znana jest nawet w odległych stronach – podlizywał się nieco karczmarzowi, wszak pochwały nie jedną już bramę nieufności otwarły, - ale i sama Ostoja nie tylko z kuchni słynie . – zakończył licząc na to że sam karczmarz dopowie resztę , a może coś więcej.

Tyle co wiedział to to że jest to „ułożone” miejsce zapewne albo płacące haracz komu trzeba , albo też właściciel – karczmarz? – był na tyle ustawiony że nie musiał się martwić o problemy. Tupik nie byłby sobą gdyby przy okazji pozostawionego złocisza nie próbował go wymienić na coś więcej niż pokój czy strawę. Wszak gotów był jeszcze dopłacić gdyby ceny przybytku przekraczały jego szacunki – do wymarzonego zestawu a więc posiłku, ognia z kominka , piwa i spoczynku mógł dodać już tylko balię z gorącą wodą o którą także nie zapomniał zapytać.


K100 : 66 , 50, 24, 25, 52

 
Eliasz jest offline  
Stary 23-03-2023, 16:19   #3
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
NIEDAWNO


Zakapturzona postać kijem otworzyła przegniłe drzwi meliny, w której akurat dekował się Waldemar. Sam zainteresowany nie zwykł używać zamków, bo w biznesie, w którym działał ludzie i tak nie szanowali niczyjej prywatności. Miał jakieś tam oszczędności, które trzymał w banku, ale większość kasy inwestował we wszędobylską korupcję. Spokój dało się kupić i właśnie taki handel Waldemar lubił najbardziej. Chwilowo działał jako pomocnik medyka i nawet coś tam łapał z tej całej medycyny, a i rachować nauczyli go na studiach, ale żak z niego był marny. Rzadko kiedy miał czas na popijawy z innymi żakami, a jedynie raz na jakiś czas odwiedzał z nimi burdele, żeby nie wyjść na kogoś dziwniejszego niż był w rzeczywistości. Sporo osób zresztą podejrzewało, że Waldemar jest półświadkiem półświatka - osobą, która coś tam wiedziała o przestępczości, ale nie do końca. Faktem było, że Waldemar był pełną gębą rzezimieszkiem, jednakże rzadko kiedy sięgał ku przemocy, choć byk był z niego niemal od urodzenia. Czasem wydawało się, że źle wybrał fach, bo przecież więcej mógł zarobić na rozbojach. Za rozboje jednak łatwo było stać się banitą, a jeszcze łatwiej trafić na stryczek. Zdecydowanie wolał robić z trupami.

Zresztą i teraz obok jego barłogu leżał worek ze śpiącą królewną. Jej blond włosy i ostre rysy sugerowały północne pochodzenie, a pełne uzębienie uprawdopodabniało szlachectwo. Jedynie jakby ktoś zajrzał pod jej sukienkę to zobaczyłby, że została wypatroszona od dołu. Być może chodziło o usunięcie dziecka nienarodzonego, a być może to nieudana operacja na odbytnicy (z wycięciem jelit, wątroby i żołądka) - w każdym razie słodko sobie leżała pod trzema brudnymi szmatami spod których wystawał tylko loczek włosów.

Przybysz rozejrzał się po melinie i zobaczył niewielką, przegniłą komodę z ubraniami Waldemara, blat stołu leżący w końcu, a także krzesło bez nóg i dwa krzesła z nogami. Obraz nędzy i rozpaczy uzupełniało wiadro ze szczynami stojące w kącie i usypana ze szmat górka w drugim kącie. Sam barłóg Waldemara w większości składał się ze szmat uzupełnionych kilkoma workami, a w tym pościelą wypełnioną pierzem. To ostatnie było bodajże najdroższym elementem wyposażenia tej meliny. Oprócz tego pod ścianą leżały kilof, szpadel, duże worki (starannie złożone w odróżnieniu od szmat), miecz, pałka i niewielki woreczek z monetami.

Przybysz zdjął kaptur odsłaniając oblicze mężczyzny w średnim wieku ze starannie przyciętą brodą i jeszcze staranniej ułożoną fryzurą.
- Nie śpię. - odezwał się Waldemar wciąż leżąc w barłogu, ale gdy otworzył oczy to wstał na równe nogi. Był w ubraniu. - Nadradca Gebhard. Cóż Pana sprowadza w me skromne progi? - zapytał z uśmiechem na co przybysz odpowiedział
- Johann i Gertruda nie żyją. - nadradca pochylił się nad śpiącą królewną i odsłonił jej twarz i tułów - Ładna. - podsumował dotykając jej policzków, nosa i piersi. Waldemar powstrzymał obrzydzenie. Powinien już przyzwyczaić się do różnych dziwactw swoich klientów, ale jednak te seksualne dziwactwa wciąż wywoływały w nim z trudem maskowaną odrazę.
- Sam Pan ją zabierze? - zapytał przerywając niezręczną ciszę, a zgodnie z oczekiwaniem nadradca odpowiedział:
- Sporo dopłacę za transport. Podwójna stawka.

Waldemar zgodził się.


TERAZ

Waldemar zainkasował dodatkowe pieniądze za przewóz osób. Nie był być może najmądrzejszy, ale na rachowaniu znał się, a i w ryj potrafił dać gdy trzeba było. Ogólnie był najspokojniejszym człowiekiem jakiego znał, choć czasem zastanawiał się, czy rzeczywiście zna siebie, czy tylko jest sobą... w każdym razie połowa podróży minęła dość ponuro ze względu na niezbyt dobrą pogodę. Zdawało się, że każdy z tych przypadkowych towarzyszy miał coś do ukrycia i coś do stracenia. Waldemar odzywał się niewiele, ale jak kto chciał to usłyszał od niego, że jest żakiem dorabiającym w transporcie.

- Dziś słaby interes. Bardziej mój czas kosztuje niż towar, który jest jakimś lichym suknem do kupca w Wurmgrube, na który nawet pożałowali ochrony. "Nic ci nie będzie." - powiedział, gdy odbierałem szmaty. Jednocześnie mogłem zabrać kilku pasażerów, bo normalnie byłoby to zabronione. - a od czasu do czasu, jak było to potrzebne, to westchnął melancholijnie - Cóż za czasy.

Z Waldemara był niezbyt inteligentny osiłek, który zagadany o sprawy studenckie legitymował się rzeczywistą wiedzą na temat medycyny, choć mylił niektóre sformułowania to znać było głupiego, ale jednak mimo wszystko, specjalistę. Potrafił również opowiedzieć o niektórych medycznych przypadkach, przy których asystował co tym bardziej uwiarygadniało go w oczach pozostałych.

Na postoju Waldemar skorzystał z pieniędzy otrzymanych od pasażerów dla dodatkowego wynagrodzenia pachoła posturą przypominającego samego Waldemara. Dał mu połowę tego co otrzymał od podróżnych z prośbą, aby wóz wstawić do zagrody co by wiezione sukno całkiem nie przemiękło w nocy i żeby nikt towaru nie ruszał.

Następnie Waldemar dogonił Tupika, który akurat kończył swoje zamówienie u karczmarza. W tym czasie Waldemar rozejrzał się po sali biesiadnej i zobaczył trzech podejrzanych wieśniaków, z których jeden miał wielką szramę na mordzie. Grali sobie w kości pijani. Niedaleko siedziała para - kobieta i mężczyzna - zajadali się kiełbą popijając piwo, a w samym kącie siedziało trzech mężczyzn i kobieta. Wyglądali na jakichś lepiej urodzonych, a podobnie jak para i ci zajadali się, ale nie kiełbą, a jajecznicą i żeberkami.

- Zjadłbym to co tamta para. Kiełba z piwem o ile wzrok mnie nie myli. - wypalił Waldemar do karczmarza, gdy tylko ten skończył swe porachunki z Tupikiem. - Jeśli łaska to chciałbym spędzić noc w stajni na swoim wozie jeśli nie ma tu reguł zakazujących takiego zachowania. Nie chciałbym łamać żadnych reguł w tym przepięknym przybytku słynącym z dobrego jadła i bezpieczeństwa gości.

W sumie w stajni chciał spać z oszczędności i braku potrzeby goszczenia w pokoju w karczmie, a nie ze względu na jakieś obawy o towar. Nie zamierzał równocześnie protestować, gdyby karczmarz zakazał spania w stajni. Pieniądze na posiłek i pokój miał - to co mu zostało za transport. Z jedzeniem usiądzie przy jakimkolwiek stole, choć w miarę możliwości z kimś z kim przyjechał tutaj i kto okazał choć odrobinę serdeczności tudzież neutralności.
45, 9, 73, 30, 14

 
Anonim jest offline  
Stary 24-03-2023, 23:07   #4
 
Kawalorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwu

Jakiś czas temu

- Psiakrew! - rozległo się zawołanie w stanicy poborcy myta.
- Bo grać to trzeba...
- ... umić, nie umić, przestań to powtarzać za każdym razem.
Pablo przegrał właśnie w karty dziesiątego pensa z mytnikiem Magnusem. Nie było opcji zagrać na coś grubszego - mytnik lojalnie nie chciał mieć na sumieniu wpędzenia przyjaciela w zadłużające uzależnienie. Zwłaszcza że już pomógł mu się przed tym ochronić, wylewając - metaforycznie - kubeł zimnej wody na głowę przy uświadamianiu jego sytuacji oraz załatwiając mu dodatkowe źródło dochodu, które pomogło już zaciągnięte długi spłacić bez odgrywania się.
Można powiedzieć, że tą grą symbolicznie świętował udaną zasadzkę za rozbójników, którzy już od jakiegoś czasu obserwowali stanicę. Magnus nie był wprawdzie pewien, czy słusznie dostrzega zagrożenie, na szczęście miał komu zgłosić sprawę bez obawy, że dostanie reprymendę za paranoiczne zawracanie głowy, gdyby jednak nic się nie stało. Pablo zrobił rozpoznanie, sprowadził oddział strażników dróg i razem przyłapali delikwentów na gorącym uczynku. Przeżyli ci, którzy zostali złapani przez Pablo w sieci i zanim się z nich wyplątali, resztę towarzyszy zdążyli już stracić. Choć czy ostatecznie stanowiło to dla nich wielką różnicą, miało się okazać przed sądem... choć raczej mało prawdopodobne.
Pablo miał właśnie przerwę, podczas gdy inni strażnicy pilnowali więźniów. Wszyscy musieli dać odetchnąć koniom, zanim zabiorą delikwentów do aresztu. Przepatrywacz rozejrzał się, czy reszta jest dość daleko, po czym nachylił się i powiedział ściszonym głosem:
- Za dwa dni przeprowadzam tędy karawanę z Khazid Grimaz. Z krasnoludami rób to, co tam normalnie musisz robić, ale przekazano nam także wieści, że ma z nimi wracać niejaki Gauner. Jemu trzeba poświęcić szczególną uwagę... Masz mu policzyć, ile tam się da, i zwrócić uwagę, jakim towarem się zajmuje. Informacje przekażesz tamtemu jak mu tam... Henrykowi.
- Spokojne ich kupieckie rozczochrane. Do liczenia nawet nie muszę się szczególnie fatygować - wyszczerzył się poborca. - Przydzielili mi takiego młodego gorliwca, wykazać się chce. Nie zdziwiłbym się, gdyby i von Gesunda nie chciał puścić, póki go choć dwa razy dokładnie nie sprawdzi.
- Dobra, czas się zbierać, bo tu twoich "gości" musimy do nowego domu odprowadzić. Tak jak mówiłem, zobaczymy się jeszcze przy krasnalach i Gaunerze, a potem to nie wiem, kiedy, bo będę musiał się wybrać do Wurmgrube po kolejnych kopców. To już będzie dłuższa droga, w dodatku z tymi wiesz... szczególnego priorytetu.
- To się trzymaj - odrzekł Magnus, zbierając ze stołu mosiężne monety. - Nie martw się, kiedyś odzyskasz te wszystkie brzęki, jak jeszcze ze mną poćwiczysz i dorównasz mianu swego konia.
- Zamknij się.



Teraz

Pablo Stallmeist był młodym, na oko dwudziestokilkuletnim, ciemnoblondwłosym mężczyzną. Jechał na lekkim, dość energicznym koniu o imieniu, jak mogli usłyszeć przygodni towarzysze podróży, Bystry. Wyglądał, jakby chciał naraz złapać całą bandę - na koniu przed nim leżało kilka sieci, z juk wystawała lina związana w lasso, a poza swoim uzbrojeniem przy pasie miał przytroczony bicz. To, czego nie było widać, to schowany w zanadrzu pistolet, który z oszczędności rzadko był w użyciu.
Otaksował wzrokiem każdego z towarzyszy i przewożony na wozie towary, szybko jednak tracąc zainteresowanie tym ostatnim. Z szacunkiem lekko ukłonił się przed Feliksem.
Przy przedstawianiu się poinformował, że wcześniej zajmował się głównie patrolowaniem traktów z innymi strażnikami dróg, a teraz częściej przeszukuje teren dla karawan, czy właśnie oddziału straży, gdy trzeba nieco zboczyć z traktu. Szybko bez zbędnych ceregieli zajął miejsce z przodu zastępu. Podczas jazdy nie wdawał się w dłuższe rozmowy, często skupiając się na potencjalnych niebezpieczeństwach podróży. Oraz na tym, że przy wykonywaniu tej pracy jest obserwowany przez prawdziwego rajtara. Czasami wspominał o ogólnej sytuacji na drogach, gotów z każdym rozwinąć temat.
Podczas postoju zainteresował się szczególnie koniem rajtara, obserwując jego ułożenie i zastanawiając się, jak Bystry wypada w porównaniu z rajtarskim wierzchowcem. Zastanawiał się tez, jak zręcznie wypytać jeźdźca o jego służbę. Nie mógł tak po prostu wypalić "Jak to jest być rajtarem, dobrze"?


- Witaj, witaj! Ja, jak zwykle, sam zajmę się moim Bystrym - głośno odpowiedział pachołowi, licząc na to, że Felix to usłyszy. "Cholera, co ja aż tak mu nadskakuję?" - pomyślał z niesmakiem. Kiedyś, gdy pomagał ojcu opiekującemu się stajniami, podpatrzył przynajmniej u niektórych rajtarów, jak sami zajmują się swoimi końmi. Jak nadejdzie bój, nikt mnie wiecznie wyręczał nie będzie - powiedział któryś. Pablo wziął przykład i też starał się samemu zaopiekować wierzchowcem po podróży. Zazwyczaj.

Gdy Pablo wreszcie skończył, wszedł do oberży. Idąc w stronę karczmarza, zauważył grających w kości i usiłował dojrzeć, czy na stole leżą jakieś konkretne stawki, czy też gra jest bardziej rekreacyjna. Tymczasem karczmarz wiedział już, że należy spodziewać się standardowego pytania: Jak tam sytuacja? Tutaj spokojnie? Was nie nękają? Każda informacja o niepokojach przy drogach była dla Pabla interesująca, a poza tym szkoda by było takiego przybytku.

Na koniec zamówił danie, które było już gotowe i jeszcze w miarę gorące, i rozejrzał się za wolnym miejscem. I za rajtarem.

k100: 99, 29, 7, 32, 79


 
Kawalorn jest offline  
Stary 25-03-2023, 19:42   #5
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Felix był w drodze już któryś miesiąc z rzędu. Zrósł się siodłem, koniem, stał niemal centaurem. Pogoda, niepogoda, kolebał się po traktach i bezdrożach, celowo i bezcelowo, na misjach i pod pozorami misji. Niedogodności znosił bez jęczenia. Jeśli narzekał, to częściej w ramach towarzyskich potakiwań, gdy na postojach zaczynały się wymiany bolączek.

Wiosenną mżawkę bardziej odczuł po stąpaniu końskich kopyt na rozmiękającym gruncie, niż po zacinającym deszczu. Większość kropel wyłapywał podciągnięty wysoko płaszcz z kapturem i szerokie rondo kapelusza. Dobicie do Ostoi wyrwało go z transu, z półczuwania i wewnętrznej podróży.

Gospodę odwiedzał już kilkukrotnie, bo mnóstwo razy szło mu przecinać krainę od lewej do prawej. Lubił ją. Czas tu zwalniał, ciepło otulało już na podwórzu. Ciepło odczuwalne tak po ludzku, niby pod kloszem, ale i gdzieś poza temperaturą, na jakimś innym poziomie. Ostoja rozciągała wokół siebie atmosferę bezpieczeństwa i spokoju, które grzechem było naruszać.

Ożywiony wspomnieniem, Felix szybko zeskoczył z konia i przywołał pachołka, którego kojarzył z wcześniejszych wizyt. Jung znał się na zwierzętach, więc Hofheim powierzył mu zwierzaka bez cienia obawy. Biszkopt też go lubił i poklepany po chrapach zarżał radośnie. Spokojny, Hofheim ściągnął kapelusz i władował się do środka.

- Witajcie gospodarzu – Rajtar zaszedł karczmarza od tyłu, gdy mocował się z wtoczoną z magazynku beczułką, pomagając ustać, gdy przeważył go ciężar ładunku.

- Pan Felix! Miło nam gościć!

- I mnie jest miło – Hofheim rzucił kapelusz na krzesło przy wolnej ławie, ściągnął rękawiczki i bez ceregieli umościł sobie miejsce blisko paleniska. – Na początek daj tu dzban Waszego przedniego wina. Tęskno mi było.

- A juści przednie, panie – Gunther odstawił baryłę na bok i zostawił tę sprawę na później. – Jakiejś ciepłej strawy do tego? Przygotować kąpiel, pokój? Na długo u nas?

- Wino, Gunther. Wino najlepszym początkiem.

Felix zawiesił płaszcz za siedzeniem i wyciągnął nogi przed ogień, rozciągając się jak kot. Okiem złowił przyglądającego się mu faceta, który wcześniej jechał w awangardzie karawany. Felix skinął głową na niepewne spojrzenie i wskazał na nadchodzącego z winem karczmarza, gestem zapraszając do stolika.

Rzuty: 98, 87, 44, 50, 36.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 25-03-2023 o 19:46.
Panicz jest offline  
Stary 26-03-2023, 12:07   #6
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Helmut jechał na swym koniu starając się jak najciaśniej okryć płaszczem.
-Psia pogoda. Byle proch nie zamókł.- Mamrotał pod nosem cicho przeklinając panujące warunki atmosferyczne.
Lata w wojsku nauczyły go podróży w niesprzyjających okolicznościach, ale służba w korpusie inżynierskim skłaniała również do zrzędzenia na wszystko co może zniszczyć wyposażenie. Deszcz niszczący proch, piach i kamienie wciskający tryby i niszczący mechanizmy, czy nierozgarnięty rekrut, który nie dba o powierzony mu sprzęt i go rozpierdziela. Cholerne koty.
-Tfu... Tfu...- długo, by gadać.
-Uspokój sie to już przeszłość- mówił do siebie odrzucając złe myśli z przeszłości.
Klaike dalej jechał i liczył tylko, że się poprawi i słoneczko wyjdzie. Szkoda, by było jakby się zawody strzeleckie nie odbyły z tegoż powodu, że trochę siąpi z nieba.
Nie zabrał towaru na handel. Broń palna i tak była za droga dla większości i tylko złodzieja, by kusiła. Zabrał jedynie swój ulubiony pistolet i garłacz. Zamierzał pokazać się w konkursie, aby zademonstrować swój rzemieślniczy kunszt i trochę też przetestować swój strzelecki talent. Zabrał jedynie jeszcze ze sobą podręczne narzędzia i trochę luf na wymianę tak w razie szybkich polowych napraw.

Biznes się kręcił i może rozkręci się bardziej, a Helmut dalej jechał i jechał i cieszył się swoim zwykłym spokojnym życiem po młodości na służbie.

Trochę później. Ostoja.

Błystka, bo tak nazywał swojego konia zostawił chłopcu stajennemu do oporządzenia. Sam zaś ruszył do obejścia. Liczył, że może jeszcze uda mu się załapać na jakieś łóżko i jeszcze co ciepłego na rozgrzewkę dostanie. Pieniądz miał, wiec było czym się za gościnę odwdzięczyć.
- Dobry. Niech będzie pochwalony Sigmar. Panie Karczmarzu można by cos na początek na rozgrzewkę. Jaka okowita, by się znalazła? Potem kufel dobrego piwa i co na ząb, by się zdało.- Zagadnął podchodząc do baru.
- Niech będzie pochwalony Sigmar.- odpowiedział nie przerywając pracy Karczmarz, skinął głową na znak porozumienia i kontynuował swoja robotę.
Helmut wykorzystał wolna chwile, aby trochę rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Wszystkich w te strony pchało to samo i wiary trochę się zebrało. Głównie handlarze, rzemieślnicy i chłopi, ale wypatrzeć też szło paru ludzi nauki, aż mu się studenckie lata przypomniały, a tak spostrzegł jeszcze kilku ludzi szlaku jak to ich zwykł określać. Niektórych kojarzył, części nie. Jedyne co wzbudziło jego ciekawość to pewien niziołek.
Wydawało się, że skądś go zna, ale nie pamiętał aby kiedykolwiek go spotkał. Wyglądał bogato, no rzec można szlachecko.
Helmut jednak nie zastanawiał się nad tym. Przyszło jego zamówienie, a nawet jeśli go spotkał to chyba w innym życiu, w innych czasach, a poza tym to wszystkie niziołki wyglądają tak samo.
Teraz ważniejsze rzeczy. Znaleźć miejsce w tej przepełnionej karczmie gdzie mógłby usiąść i zjeść.
Rzuty:24,44,81,89,49



 

Ostatnio edytowane przez Lynx Lynx : 26-03-2023 o 12:08. Powód: Rzuty
Lynx Lynx jest offline  
Stary 28-03-2023, 03:20   #7
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Rozklejony dżdżystym deszczem trakt wijący się reiklandzkim lasem w jednym miejscu przybrał ciemniejszych barw. Brunatna czerwień rozrosła się na brązowawym tle błota, jakby w parodii którejś z licznych wokoło kałuż, dzięki miarowemu kapaniu z góry. Ile czasu zajęło zabarwienie ziemi ciężko było stwierdzić, ale napuchnięty i naszpikowany strzałami wisielec zdążył stężeć pośmiertnie, a krew opaść nie tylko na trakt, ale i w gołe stopy. Bujającego się smętnie denata przypominającego półtuszę u rzeźnika znaleźli strażnicy dróg.

Chędożone Wilczyce... - westchnął Jurgen.

Skąd wiesz, że one? — zapytał Manfred.

Nikt inny nie kastruje. I nie wpycha uciętych kusiek do gęb.




Życie w ciągłym ruchu i podróżach małych czy dużych przyzwyczaiły Wilhelminę do trzymania gęby na kłódkę w otoczeniu nieznajomych. Chociaż nawet gdyby nie zdrowa doza ostrożności w kontaktach międzyludzkich, to i tak nie kłapałaby zbędnie jadaczką. Była w parszywym nastroju odkąd opuścili... Nie, właściwie to parszywy nastrój trzymał się jej odkąd przybyła do rodzinnego Owingen, bynajmniej nie z racji pogrzebu rodziciela. Śmierć była naturalnym porządkiem rzeczy, ostatnią częścią mozolnego cyklu zwanego życiem i, wedle przysłowia, jedną z dwóch pewności w życiu. Nie, jak się okazało rodzinne strony były tylko miłe gdy patrzyło się nań przez filtr nostalgii i sentymentalizmu. Wizyta Elmy prędko przeszła w zwyczajowe konflikty i, gdy Wilhelm postanowił wyśmiać jej plan udziału w turnieju w typowy dla “mężczyzn” sposób, zakończyła się złamanym nosem. Przynajmniej nocne schadzki z Martinem były przyjemne, zwłaszcza że od pierwszego razu sprzed lat oboje poszerzyli horyzonty i nabrali doświadczenia.

Nawet nieprzerwanie zacinająca mżawka w drodze do Wurmgrube nie zmotywowała Wilhelminy do choćby słowa skargi. Wciśnięta wygodnie na wóz trzymała gardę znudzonej obojętności, w duchu ciesząc się że nie musi wędrować szlakiem na piechotę. Znoszone przez lata buty pamiętały lepsze czasy, tak jak reszta jej odzieży - bryczesy, koszula i płaszcz były poprzecinane patchworkowymi łatami z różnych materiałów. Jeden rzut oka wystarczył by stwierdzić bez cienia wątpliwości, że kobieta żyła wojażerowaniem po głuszy i szlaki nie były jej obce. Od razu też było widać, że prezencja nie zaprzątała jej głowy. Być może dlatego że z twarzą naznaczoną śladami po ospie i nagryzem końskich zębów mogłaby uchodzić za piękność jedynie w jakiejś dziurze zabitej dechami, gdzie psy tyłami szczekały, a miejscowi pielęgnowali wielopokoleniowe kazirodztwo. Jedynymi przejawami jakiegokolwiek cienia próżności był kubraczek w ziemistej barwie i piękny, długi łuk z ciemnego drewna z którym nie rozstawała się nawet o krok.

Blask “Ostoi” przywitała z ulgą. Podróż jak podróż, ale tutaj przynajmniej kojarzyła miejscowy element i mogła nieco poluzować gardę. Dotychczasowi towarzysze podróży byli... Cóż, byli. Wypatrywała u nich tylko jakichś sygnałów mogących ostrzec przed jakimś niebezpieczeństwem. Najwięcej uwagi poświęciła tylko Pablowi i Felixowi, głównie z racji maślanych spojrzeń tego pierwszego pod kierunkiem tego drugiego. Bawiło ją to niezmiernie i żałowała że nie byli w lepszej komitywie, bo z chęcią rzuciłaby niewyszukanym żartem niskich lotów czy zaimitowała parę przerysowanych cmoknięć, ale musiała obejść się smakiem. I najpewniej też to nie miało się zmienić, bo najmniej ufała właśnie takim ludziom jak rajtar.

Brzydszyś z roku na rok — rzuciła w ramach powitania w stronę Junga, gdy już ściągnęła swój tobołek z wozu.

Ty za to kwitniesz jak pleśń — padła riposta.

Wilhelmina zaśmiała się tylko, w drodze do drzwi i wyczekiwanego ciepła zań skrytego robiąc jeszcze mały przystanek by podrapać oba wilczury za uszami i zostawić im kawałek suszonego mięsa, którego nie dojadła w drodze. Uwertury towarzyszy, miejscami wchodzące w żenujące próby przypodobania się miejscowym skwitowała parsknięciem, przepychając się w stronę szynkwasu. Szerokim uśmiechem powitała dziewkę służebną wyłaniającą się właśnie z kuchni.

Serwus, Alma.

Elma! Tyle czasu cię nie było, och bogowie jak dobrze cię widzieć! — mało brakowało, by w ekscytacji Alma upuściła niesioną tacę. — Zaraz wrócę, to porozmawiamy. Tylko mi nie zniknij.

Wilhelmina tylko przytaknęła, rozsiadając się na przyciągniętym do siebie zydlu.





___________________

97, 65, 12, 53, 84
 
Aro jest offline  
Stary 30-03-2023, 19:12   #8
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Z pomocą Junga rozkulbaczyli swe wierzchowce i wyprzęgli szkapę z zaprzęgu wozu, moszcząc strudzone zwierzęta w przytulnych, pustych zagrodach. Stare psy zdecydowały się w końcu zrobić to, za co im gospodarz odpłacał pełną michą, bo jeden szczeknął i zamerdał ogonem a drugi już tylko zamerdał uznając najwidoczniej, że nadmierny hałas szkodzi jego nerwom. Łase pieszczot nie uchylały się przed ludzką ręką. Najwidoczniej nikt ich tu nie skrzywdził. Miały, można by rzec, życiowego farta.

„Ostoja” ściągała lud, niczym płomień świecy ćmy. Tak było, jest i pewnie będzie. Ciepło domowego ogniska, które widoczne było na każdym kroku, dawało poczucie miejsca w którym każdy chciałby odpocząć i które ten odpoczynek gwarantowało. Buchający z kominka żar grzał izbę, wypełniając nawet jej najdalsze kąty przyjemnym ciepłem. Ubrane suszonym kwiatem słupy i podpory i zwisające pod powałą pęki ziół, wydzielały istną kakofonię zapachów. Na tyle silnie, że tłumiły smród niemytych ciał biesiadników. I wyganiały duchotę parującej, zmokniętej odzieży pod powałę. Zapach jadła wabił wygłodniałe zmysły a brzęk glinianych kufli zapraszał do spożycia. Do ugaszenia pragnienia i wysycenia zdrożonego gardła chłodnym ale. Korzenny zapach grzanego wina unosił się wonną strugą. Szum stłumionych rozmów zgromadzonych przy stołach biesiadników zdawał się wręcz nieproporcjonalnie cichy w porównaniu do ilości zgromadzonych w oberży osób. Cóż, „Ostoja” ściągała lud, jak płomień świecy ćmy.

Tyle, że nie zawsze ćmom wychodziło to na zdrowie.

Tupik pierwszy wszedł do oberży i od razu zagadał do karczmarza. Był co prawda mizernego wzrostu, ale złocisz i upierścieniona dłoń zrobiły swoje. Oberżysta zerknął na monetę i słysząc słowa niziołka spróbował się nawet uśmiechnąć.

-Ano. Kuchnia Helenki nie ma sobie równych… panie. Siednijcie se gdzieś, bo choć w zły czas tu trafiliście, to jadła ci u nas dostatek. Wnet coś wam podam, cobyście z dobrym słowem w świat o nas poszli. - karczmarz skinął na posługaczkę a ta wnet poprowadziła Tunika do wolnego stołu, który przetarła z okruchów ścierką. Czystą ścierką co wcale nie było tak częste w oberżach. Tupik usiadł wygodnie na okrytej grubą derą ławie rozglądając się ciekawie po otoczeniu.

Trójka wieśniaków, w tym jeden oszpecony biegnącą przez brew i nos blizną, grała w kości. Dziwne to było, bo zwykle takim zmaganiom towarzyszą krzyki, przekleństwa, śmiechy i napitki. Ci zaś siedzieli niemal przy pustym stole. Nie byli już młodzi a ich oblicza miały w sobie coś z zaciętości. Z kolei parka, która swobodnie zajadał się kiełbiami w śmietanowym sosie zagryzając to chrupiącym chlebem i popijając to piwem słała na boki kosę spojrzenia, pewna że nikt tego nie widzi. Felix, Elma i Tupik dostrzegli to jednak. Instynkt i życiowe doświadczenie nie dało się wyłączyć. Niewiasta, okryta płaszczem, położyła na ławie obok siebie długi nóż w myśliwskiej pochwie a pod ręką mężczyzny leżał solidny topór o solidnym stylisku. Z kolei dwójka siedząca pod galerią, przy małym stoliku, wyglądała jakby urwała się z miasta. Koszule zdobione żabotami wystawały spod znoszonych, aczkolwiek pamiętających lepsze czasy kubraków. Siwe włosy i żarliwa, choć cicha dyskusja nakazywały lokować ich gdzieś pomiędzy doświadczonych agentów handlowych po akademickich wydrwigroszy. Nie wiedzieć czemu mądrzy ludzie na szlaku zdawali się tracić całą swą mądrość i poprzez codzienny ubiór rzucali się w oczy niczym ognisko zapalone nocą na górskiej hali. Całość gości dopełniała czwórka siedząca na samym początku biesiadnej, przy wejściu. Trzech mężczyzn i kobieta wyglądało na górali. Futrzane kubraki okrywały skórzane kaftany. Jakieś drewniane naszyjniki, solidne kostury oparte o ławy. Pasterze. I też nie było to młode towarzystwo, bo każdemu już zapewne stukało pod czwarty krzyżyk. Prawie do siebie nie gadali, ale dało się wyczuć ich napięcie, które objawiało się między innymi w taksujących spojrzeniach jakimi obrzucali przybyłych.

Waldemar przysiadł się do Tunika a zaraz potem dołączył do nich Helmut. Alma, dziewka służebna, dość sprawnie uwinęła się z zamówieniem przynosząc im do stołu zamówione jadło i napitek. Waldemar wcisnął jej do ręki srebrnego a ta podziękowała grzecznie, ale wywinęła się szybko. Jakby spłoszona. Nerwowa. Szybko też ruszyła w kierunku Elmy rozpartej przy szynkwasie na zdobycznym zydlu.

Felix z zaskoczeniem skonstatował, że Gunther jest jakiś nie swój. Znał gospodarza z wielu wizyt i zwykle wymieniali się żartami. Teraz Gunther był wyraźnie spięty. Nigdzie też nie było widać Helenki a zwykła witać gości w progu karczmy. Pablo przysiadł się do rajtara zachęcony gestem. Sam też czuł dziwnie napiętą atmosferę wiszącą w powietrzu. Jakby jakieś oczekiwanie. Nie potrafił tego określić.

-Czerwone beaujolais, to które tak wam u nas smakuje panie! - Gunther postawił omszałą flaszkę na środku, przed Felixem, obok kładąc kielich. Kielich! Taka to była gospoda. Felix złapał go za rękę, nim ten zdążył ją cofnąć.

-Co się dzieje Gunther? Gdzie Helenka? - rajtar nie starał się być zbyt natarczywy, a jedynie zatrzymać odchodzącego gospodarza. Ten wyraźnie się zmieszał. Rozejrzał się ukradkiem, po czym uśmiechnął się w wymuszony sposób i przysiadł się do Felixa zmuszając go do posunięcia się nieco, bo Gunther był solidnej tuszy i krępej budowy znamionującej dawną siłę. Nie zdarzyło mu się nigdy. Nigdy bez zaproszenia.

-Helcia cała w zdrowi, dzięki bogu. Pieczeni pilnuje na zapleczu. Ale wy w zły czas zjechaliście tu panie, w zły czas… - Gunther zaparł się, jakby wahał się czy powiedzieć coś więcej. Widać było, że ukradkowo rozgląda się po biesiadnej. Felix wysiłkiem siły powstrzymał się przed podążeniem za jego wzrokiem. - Obiecajcie mi panie, dla waszego dobra, że nie wmieszacie się w żadną awanturę.

Pablo zastrzygł uszami słysząc cichą rozmowę. Dyskretnie rozejrzał się po otoczeniu raz jeszcze taksując biesiadników. Dostrzegł od razu czujne spojrzenia, którymi ich stolik omiatała raz po raz siedząca przy wejściu czwórka. Jego wzrok w pewnej chwili napotkał wzrok jednego z tamtych, chudego, sękatego dryblasa z siwą szczeciną na brodzie. Te spojrzenie pełne było smutku, żalu i determinacji. Aż nim wzdrygnęło.

-Jaką awanturę Gunther? O czym ty mówisz? - Felix wyczuł, że coś jest na rzeczy. Teraz dopiero zwrócił uwagę na to, że wszystkie okna szczelnie zamknięte były okiennicami. W „Ostoi” nie była to zwykła spawa.

-Obiecajcie panie. Dla waszego dobra. Proszę… - Gunther wstał od stołu, kiedy w progu kuchni stanęła Helena. Niewysoka kobieta o przenikliwych jasnoniebieskich oczach i wiecznym uśmiechy zmieniającym jej kąciki oczu w przysłowiowe „kurze łapki”, mimo siwych włosów spiętych prostą wstążką, zdawała się zawsze promienieć. Sukces „Ostoi” był co najmniej w połowie jej dziełem. Miała w sobie takie ciepło, które przywodziło na myśl ciepło domowego ogniska.

Nie dziś.

Na widok Felixa spłoszona uciekła wzrokiem i zaraz wróciła do kuchni. Gunther podreptał zaraz za nią szepcząc „Czekajże moja duszko”. Jak na parę najżyczliwszych oberżystów w promieniu najmniej setki mil zachowywali się dziwnie. Delikatnie mówiąc.

Emma myślała, że już się na Alme nie doczeka. Ta obsłużyła tego niziołka i resztę jej kompanii dając jej czas na przyjrzenie się zebranym w „Ostoi” biesiadnikom. Kilka twarzy było jej znanych, chmyzy z okolicznych wiosek, dwóch handlarzy z Wurmgrube, owczarzy przy drzwiach też kojarzyła. Jednego chyba wołali Józwa. Z tego co kojarzyła, to przy stole siedziało jego dwóch braci, ale nie pamiętała ich imion. Jak na wieczór w oberży w istocie było to dziwne towarzystwo. Dotarło do niej, że stajnia była pusta. Czyli, że w sumie, tylko jej przygodni towarzysze, byli tu podróżnymi z dalszych stron. Nie licząc właściciela wozu. Do tego niecodzienne były również zamknięte na głucho i zblokowane skoblami okiennice. Tak jakby oberża szykowała się do odparcia napaści. Uświadomiła sobie również, że zarówno Gunther jak i Alme też są jacyś nieswoi. Poprawiła się na zydlu omiatając wzrokiem całą biesiadną wraz z wiodącymi na pięterko schodami i wejściem na zaplecze, gdzie na chwilę pojawiła się Helena. Nie zdążyła nawet jej powitać, gdy stara kobiecina wróciła do kuchni. Alme w końcu uwinęła się z obowiązkami i podeszła do niej lekko zdyszana.

-Aleś trafiła! Jak śliwka w gówno, mówię ci. - Alme szepnęła jej to kryjąc zmieszanie nerwowym śmiechem. Dopiero teraz dotarło do Elmy, że to co brała za ekscytację, było w rzeczywistości skrywanym strachem. - Lepiej się stąd zbieraj póki możesz. Dobrze ci radzę.

-Ale o co ci chodzi? - Elma nie kryła zaskoczenia. Alme nie miała powodu by ją straszyć. Nie miała w sumie chyba powodu, by samej być przestraszoną. Chyba. A była. Elma widziała jej nerwowe spojrzenia słane ku zgromadzonym w izbie biesiadnikom.

-Co to za jedni? - Alme przysunęła się bliżej do Elmy, chichocąc wesoło. Sztucznie. Elma nie miała co do tego żadnych wątpliwości. Napięte mięśnie i zaciśnięte szczęki dziewczyny znamionowały poważne, bardzo poważne problemy. - Ci co z tobą przyjechali. - dodała szeptem.

Elma zastanowiła się przez ułamek chwili, co powiedzieć. To w sumie nie byli jej znajomkowie, ale coś niecoś się o nich w podróży dowiedziała. Jednak czy miała zdradził się ze swą wiedzą?

Tym bardziej, że i Alme najwyraźniej skrywała jakąś tajemnicę.


***

5k100 proszę
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 02-04-2023, 15:36   #9
 
Kawalorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwu
Pablo rozmyślał intensywnie. Raczej nie był wcieleniem Shallyi, ale spojrzenie starszego pasterza nie mogło nim nie poruszyć Patrzył tak, jakby musiał zrobić coś, czego bardzo nie chciał - rozważał. Albo przymiera głodem i uznał, że musi okraść podróżnych, albo...
- Widzicie tego starszego przy wejściu? - zwrócił się cicho do Feliksa. - Patrzy na nas, jakbyśmy tu jakieś krzywdy powyrządzali. Słyszeliście o powieszeniu kłosowników? Może sprowadziło to powstańcze nastroje także do Ostoi i teraz tacy jak my - akurat teraz zwrócenie uwagi na podobieństwo fachów nie miało na celu podlizania się, lecz miało być rzeczowym przedstawieniem faktów - uważani są przez ludzi za wrogów albo i oprawców. Normalnie mogę czatować z zasadzką bandytów, ale w tych warunkach, jeśli awantura ma mnie znaleźć nieproszona, chyba nie wysiedzę spokojnie, chcę to mieć jak najszybciej za sobą, zwłaszcza że gospodarz raczej nic już nie powie. Może zwyczajnie ich pokojowo zagadnąć? Chociaż... - tu przepatrywacz zamilkł na chwilę - może lepszym pomysłem będzie, jeśli oddalę się sam na zewnątrz niby do ustępu i zobaczymy, czy ktoś skorzysta z okazji, by za mną pójść i co z tego wyniknie. Może jednak uda się załatwić to spokojnie, ale będziecie mnie osłaniać w razie czego?

k100: 40, 15, 13, 29, 76

 
Kawalorn jest offline  
Stary 03-04-2023, 05:34   #10
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
A bo ja wiem? — Elma wzruszyła ramionami. — Wiesz jak jest, człek w podróży z różnymi przestaje, ale niekoniecznie blisko.

Odpowiedź łuczniczki była na wpół wymijająca, ale też na wpół szczera. Niewiele mogłaby powiedzieć o współtowarzyszach podróży nawet gdyby chciała, wszak nie weszła z nimi w głębszą komitywę pomijając parę początkowych grzeczności i nie miała tego w planach. Zwłaszcza teraz, gdy szykowała się jakaś grubsza kabała. Elma przysunęła nieco bliżej łuk oparty o szynkwas, niby to w bezwiednym geście obracając łęczysko i co jakiś czas trącając cięciwę palcem. Ten dziwny nastrój trzymający gospodarzy i Almę, łypiące tu i tam spojrzenia, zamknięte i zaryglowane okna - jakby "Ostoja" szykowała się na odparcie najazdu. Ale nie, nie do końca. Wilhelmina poszłaby w zakład, że obecni w oberży nie szykują się do defensywy, a ofensywy. Samosąd, lincz, wendetta - tego nie była pewna, ale przeczucie w kościach mówiło, że należało patrzeć w tychże kierunkach. Co jak co, ale Elma znała się na zastawianiu przeróżnych sideł i mogła domniemywać po samej atmosferze. Instynkt i doświadczenie sprawdzały się w mariażu.

Och!, ja też się stęskniłam, kochana! — zaafektowała, obejmując Almę i przyciągając ją bliżej siebie. Kolejne słowa wyszeptała jej wprost do ucha, niemalże bezgłośnie. — Na kogo polujecie?



_____________________

46, 63, 53, 62, 84
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 03-04-2023 o 05:39.
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172