Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-02-2022, 19:23   #1
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
[Autorski] "Złoto Południa" (+18)

Texas
Na zachód od Dallas
Rezydencja Morgan'a Russell'a McCoy'a
5 maj



Wezwani przez gospodarza śmiałkowie rozsiedli się na wygodnych fotelach i kanapach w wielkim salonie. Po początkowych powitaniach, gadkach-szmatkach, drinku i papierosku czy cygarze, McCoy przeszedł w końcu do rzeczy:
- Jesteście tutaj, ponieważ mam dla was zadanie do wykonania. Zadanie, dzięki któremu staniecie się bogaci i ustatkujecie na kilka najbliższych lat. Oczywiście, nie będzie ono łatwe… i legalne. Ale tym chyba nie musimy sobie zawracać głowy? - McCoy szelmowsko się uśmiechnął.

Kim był ich gospodarz? Był największym hodowcą bydła w Texasie, a jego "trzódka" liczyła około 11 tysięcy krów. Jego ziemie rozciągały się na 100 kilometrów we wszystkich kierunkach świata, hodował również konie, a na południu posiadał i plantacje bawełny. Był również właścicielem 300 niewolników, po zakończeniu jednak wojny, i wprowadzeniu 13 poprawki do konstytucji 6 grudnia 1865 roku, Murzyni uzyskali wolność. Wielu z nich uciekło od swych panów, wielu jednak pozostało, nie mając dokąd iść. Pracowali za grosze, i za przysłowiowy dach nad głową i pajdę chleba, byli jednak wolni. U McCoy'a ostała się ich jeszcze setka. Posiadał również wielu własnych "cyngli"...


Zdecydowanie był najbogatszym Texańczykiem… i chyba i najbardziej nikczemnym. W trakcie wojny sporo stracił, odbudowywał jednak swoje imperium w szybkim tempie, a obecnie, najwyraźniej chciał to przyspieszyć.

- Proponuję wam… napad na pociąg - Gospodarz rozejrzał się po minach zebranych - Ale nie byle jaki pociąg. Jankeskie psy, ograbiające Południe przez wiele lat po wojnie, zgromadziły sporo złota, które będzie przewożone linią transkontynentalną. I to jest nasza szansa, to jest nasz moment na odzyskanie…

- Ja się na to nie piszę - Odezwał się nagle jeden z zebranych, niejaki Joe "Piącha" Berger, wstając z miejsca, a McCoy'owi drgnęła powieka. - Ja mogę wiele, ale takie coś, to nie…
- Oczywiście - Gospodarz uśmiechnął się, podszedł do Joe, uścisnął jego zdrową dłoń - Nikogo do niczego nie zmuszamy. Żegnam więc zanim zacznę omawiać szczegóły, i nie muszę chyba mówić, iż wymagane jest… milczenie jak grób, odnośnie naszego małego przedsięwzięcia?
- Nie ma sprawy - Odparł Joe, a ludzie McCoy'a wyprowadzili go z salonu.

- Chce ktoś papieroska, cygaro, nowego drinka? - Odezwał się gospodarz, wykorzystując chwilę…

Poza salonem rozległ się pojedynczy strzał.

McCoy'owi nie drgnęła powieka.

- Wracając więc do tematu… Pociąg przewozi sztabki złota, takie jak ta… - Wyciągnął jedną z kieszeni, po czym puścił ją w obieg.


- Są one warte 30$, a będzie ich tam na 70.000$. Kilka skrzyń, których zawartość zdołacie przeładować na kilka koni, to nie powinien być żaden problem. Pilnowane będą przez około 20 żołnierzy, być może i ze dwóch, trzech Marshalli. Dzielimy się pół na pół… kto nie przeżyje, jego część dzielona będzie na pozostałych. Więc 5000 na łeb, albo więcej, dla każdego z was.

5000$ to była kupa forsy. Za to można było ładnie żyć przez następne kilka lat, kupić kawał ziemi z domem, nawet sklep, co tam kto chciał, o czym marzył.

McCoy podszedł do jakiegoś stojaka, z którego ściągnął płótno. Była tam mapa.
- Pojedziecie do Dallas, stamtąd pociągiem na północ, przez ziemie indian do Kansas. Tam odbijacie na zachód, i tu... - Wskazał paluchem punkt na mapie w okolicach granicy Kansas i Colorado - ...tu ich dopadniecie, dokładnie 12 maja, przed południem. Pośrodku niczego, wśród pustyni, z dala od miasteczek, od telegrafów. W pociągu będą jechali i cywile, co z nimi, to już wasza sprawa. Po zdobyciu złota, udajecie się na wschód, do Missouri, do Kansas City, burdel "U Lucy", tam się rozliczymy, i gotowe. Dwa tygodnie na nogach, 5000$ w kieszeni. Nadal zainteresowani, czy wolicie sobie odpuścić? - McCoy spojrzał po zebranych, a następnie na drzwi, za którymi zniknął Joe, i złowieszczo się uśmiechnął.

~

A wśród ludzi przebywających w bogato urządzonym salonie siedziała naprawdę kolorowa zbieranina…

Niejaki Artur Oppenheimer, starszy już nieco mężczyzna, a blady jakby sama śmierć nad nim od dawna wisiała. Nie pił alkoholu, nie palił ani papierosów, ani cygar. Siedział, milczał, słuchał.

Był tam i doktor John Taylor, taki najprawdziwszy konował, sączący szklanicę wybornej whisky. Doktorek miał jednak i rewolwer przy pasie, więc chyba nie tylko zajmował się wyciąganiem z kogoś kulki, ale i sam mógł ją tam komuś wpakować w bardziej przyziemny sposób?

James Langford. Dwa rewolwery przy pasie. Twarde spojrzenie. Powolne delektowanie się whisky. Dyskretna obserwacja pozostałych… ale zresztą jak każdy z nich.

Najprawdziwszy indianin. "Wesa" czy jakoś tak. Ale młody, bez wielkiego pióropusza i barw wojennych czy okrzyków, bez morderczych zapędów względem białych… przynajmniej chwilowo? Ciekawe skąd go znał McCoy…

Brodaty jegomość zwany "Gato". Pił, palił, szczerzył zęby, długo oglądał małą sztabkę złota, jaką im gospodarz dał do obejrzenia. Przez chwilę nawet wyglądało, jakby prawie chciał ją ugryźć.

Elizabeth 'Wildfire'' Dixon. Pannica na której można było zawiesić oko… choć dwa rewolwery przy pasie mogły świadczyć, iż jest serio "Ognista". No ale te jej zimne spojrzenie…

Kolejna kobieta, i to w dodatku młódka. Niejaka Melody "Bullseye" Gregory. Może 20 wiosen? Rewolwer na prawym biodrze, obrzyn na lewym. Piła jedynie lemoniadę, nie paliła. Rozglądała się z zaciekawieniem… a pasowała do tego miejsca i osób wokół niej, jak pięść do oka.



~

- Każdy dostanie prowiant na drogę, garść naboi, 2$, i miejsce w pociągu odjeżdżającym jutro o 14:00 z Dallas. Wyruszacie w ciągu godziny. Są jakieś pytania? - Dodał jeszcze McCoy.








***
Komentarze już za chwilę...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 27-02-2022 o 13:21.
Buka jest offline  
Stary 27-02-2022, 02:30   #2
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Elizabeth 'Wildfire'' Dixon siedziała w fotelu, naprzeciw McCoy'a. Była jeszcze dość młodą kobietą nie liczącą jeszcze trzydzieści wiosen. Jej kasztanowe włosy, częściowo zasłonięte brązowym kapeluszem, opadały na jej w połowie odkryte ramiona. Sporej wielkości biust opięty białym gorsetem, przechodzący w brąz poniżej linii piersi, był idealnie dopasowany do jej smukłej sylwetki. Pas, do którego były przytroczone dwa Colty po obu stronach bioder, trzymał dość krótką, sięgającą zaledwie kolan skórzaną spódnicę. Resztę jej nóg osłaniały getry za kolana, także w kolorze brązu, a na stopach nosiła również brązowe kozaki sięgające połowy goleni. Całość dopełniał karabin Winchester przerzucony przez plecy. Na pierwszy rzut oka, było widać, że nie jest to dziewka, do której bez konsekwencji możesz podejść, spojrzeć pod kieckę, złapać za tyłek, czy wychedożyć, a jej kolejne słowa tylko to potwierdziły.

- No dobra - odezwała się widząc, że żaden z mężczyzn nie kwapi się, aby zabrać głos. "Zresztą jak zwykle, kurwa jego mać, bohaterowie..." pomyślała - Sądząc po tym, co słyszeliśmy chwilę po wyjściu pana Barbera, nikt nie będzie przeciwny wzięciu aktywnego udziału w przedstawionej akcji - powiedziała szyderczym głosem, przypominając sobie strzał, zapewne w potylicę - Więc skoro wszyscy się zgadzamy na to przedsięwzięcie... to skoro my się narażamy, a nie ty - specjalnie powiedziała do niego bezpośrednio po imieniu, nie po nazwisku, pokazując że nie boi się jego gierek - to po krótkiej kalkulacji możemy wywnioskować, że pula dzielona na siedmiu, nasza szóstka plus ty, to wychodzi po 10.000$ na głowę, a nie 5.000$. Mam rozumieć, że resztę bierzesz ty? Niby z jakiej racji? - wplepiła w niego wzrok, pochyliła się także ukazując mu nieco swój biust, mając nadzieję, że nie często pracował w takich sprawach z kobietami i nie przyzwyczajony powie prawdę, a nie będzie kręcił.

Kobieta spojrzała także po twarzach obecnie zebranych i pierwsze co przyszło jej na myśl, to: "Oby to byli mężczyźni, a nie chłopcy... ale do takiej roboty McCoy chyba nie zatrudniał by amatorów. " Jednak jej wzrok na dłużej, czekając na odpowiedź zleceniodawcy, zatrzymał się na jedynej, obecnej w pomieszczeniu kobiecie poza nią. Jeszcze młodsza od niej. Miała nadzieję, że nie będzie to laleczka, nad która będzie trzeba podczas akcji sprawować opiekę, a kobieta, która wie za co się bierze i właśnie z taką myślą pozostając miała nadzieję, na większą nić porozumienia, jako kobiety.

No koniec ponownie pozostawiła zimny wzrok na mężczyźnie. Najbogatyszym człowieku w tej części świata i czekała na jego odpowiedź, mając nadzieję satysfakcjonującą.

McCoy na słowa Elisabeth uniósł obie brwi w zdumieniu. Pyknął spokojnie cygaro, choć z widoczną, "chodzącą" mu szczęką.
- Nie przypuszczałem, że będę musiał tłumaczyć oczywistą oczywistość… najpierw jednak ci "Ognista" napomnę, iż twój rachunek się nie zgadza, was jest siedmiu, a ja, ewentualnie ósmy. Co zaś do podziału, bank bierze zawsze więcej… - Wskazał kciukiem na własny tors -... bank zawsze zgarnia więcej niż gracz. Ja wam robotę załatwiam, ja wam daję potrzebne informacje, ja jestem tym, przez którego w ogóle macie jakiekolwiek pojęcie, że owy pociąg istnieje. I ja… ja ryzykuję tak samo jak wy. Albo i nawet więcej. Ja ryzykuję cały mój majątek, wszystko co posiadam, wszystko co zbudowałem. Ja nie jestem w stanie zniknąć gdzieś na dobre, gdy zajdzie taka potrzeba. Czy teraz jasne? - McCoy nie zwrócił najmniejszej uwagi na cycki Elisabeth, wpatrując się jej prosto w oczy.

Kobieta w odpowiedzi jedynie zagryzła dolną wargę w złości i kiwnęła głową na potwierdzenie, że rozumie i akceptuje jego słowa, jednak nie odpuściła wzroku. Nie była zadowolona z jego odpowiedzi o takim podziale, tym bardziej że popełniła błąd w kalkulacji. Wczesniej zamyślona rozglądając się po gościach McCoya, nie wzięła pod uwagę młodej kobiety, gdyż nie spotkała się, aby do takich robót wynajmowano niedoświadczone młódki i mimo świadomości, że pójdzie ona z nimi na akcje podświadomie nie policzyła jej do podziału zysku. Przeklnęła się jedynie w myślach, za swój błąd, wyprostowując się na nowo częściowo ukrywając swoje piersi za opiętym gorsetem, będąc w szoku ze nawet nie drgnęła mu powieka w stronę jej wdzięków, które bez dwóch zdań podobały się większości mężczyzn, a z czego ona chętnie korzystała.
 

Ostatnio edytowane przez Elenorsar : 27-02-2022 o 18:01.
Elenorsar jest offline  
Stary 27-02-2022, 09:57   #3
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Mężczyzna ubrany w czernie i brązy uzupełnione ochrową bandaną siedział luźno słuchając o kamiennej twarzy słów McCoya. Nóż Bowie i Colt u pasa... zdaje się Model Wojskowy. Jedyny objaw jego emocji pojawił się gdy "Piącha " odmówił zlecenia. Spojrzał z dala od niego skupiając uwagę na obrazie po prawej stronie gdzie siedziały również inni zaproszeni. W tym młódka na której na chwilę spoczęło jego spojrzenie. Delikatny uśmiech szyderczej, radosnej pogardy zakwitł na jego ustach.

Słowa pożegnania, oddalające się kroki... strzał. Nawet powieka nie drgnęła kiedy w spokoju zaciągał się cygarem. Puścił jej oczko i spojrzał na gospodarza... To było dobre cygaro. Nie było co mówić... lubił tego człowieka.

Plan był łopatologicznie prosty. Na tyle prosty na ile mógł być... była tylko jedna luka... tak, trzeba będzie kupić dużo amunicji... i dynamitu, może granaty.

Złoto, było piękne i cudowne. Uncja na oko i czucie. Wszystko zdawało się zgadzać... i tak, chciał ugryźć tą sztabkę, ale siłą się powstrzymał. Nie wypada przy szefie. W końcu znał swój fach...

Cycata dziewoja się odezwała spojrzał na nią. Podobało mu się co widział i słyszał. Szczególnie co widział. Nie mniej poświęcił uwagę jej słowom i to jak sobie ostro pogrywała... ciekawe jakie miała plany? To nie było istotne. Liczyły się tylko jej słowa i reakcja McCoya... bo chyba nie zrozumiała układu.Chciwa jak on. Pytanie, ile jest w stanie zrobić w swojej żądzy bogactwa... Urocze, ale były inne zdobycze do zdobycia, a ten hodowca bydła był sojusznikiem z przeszłości i na przyszłość. Gato był pewny, że po tym skoku... będzie więcej roboty do wykonania... a może nawet i stanowisko.

Raz jeszcze spojrzał i powiedział proste słowa po upiciu whiskey. Szklanka i cygaro trzymane w jednej dłoni.

- Panie McCoy... - Ton służalczości? Nie, konkretny, wiedzący czego chce by wykonać zadanie. Jak zawsze.. - Co z końmi? Przydałby się również dynamit, lepiej granaty. Po dwie sztuki na głowę najlepiej.

Żadnych zbędnych pytań, żadnych roszczeń, żadnego negocjowania warunków. Oczywiste było, że i on chciał zarobić... a miał informacje. Bez których ten wypad nie miałby miejsca. Poza tym, w pociągu było więcej złota w towarze.

- Czy są jakieś poboczne cele do wykonania? Dostarczyć jakiś... "towar"... do Pana, lub osób zainteresowanych wprost z pociągu? Jakieś "cele" do zaopiekowania się w stosowny sposób?


- Nie rozumiem… - McCoy pyknął cygaro, wpatrując się w Gato - Wasze konie wam nie starczą? Czy są tak beznadziejnymi habetami, iż trzeba je wymienić na moje? Możemy tak zrobić, ale oczywiście dostaniecie je bez moich oznakowań. Co zaś do dynamitu… nie. Im go więcej, tym możecie sprawę bardziej spierdolić. Kto potem będzie cały dzień zbierał sztabki po prerii? Trzy laski dynamitu możecie dostać, nie więcej. Celów pobocznych zaś nie ma…


- Nie mam zastrzeżeń do mojej klaczy panie McCoy... - odpowiedział brodacz - ...służy wiernie i mnie nie zawiodła nigdy. Jakby nie patrzeć, pochodzi z pańskiej stajni.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 27-02-2022 o 20:12.
Dhratlach jest offline  
Stary 27-02-2022, 15:53   #4
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Joe Berger był martwy. I oni też byli martwi, chociaż po za Oppenheimerem do nikogo to jeszcze chyba nie docierało. Najpotężniejszy człowiek w Teksasie nie pozwoli by ktoś powiązał go z napadem na pociąg pełen złota. Zamiast zaufanych ludzi, wybrał więc garstkę chciwców, złodziei i rewolwerowców, których pozbędzie się lekką ręką, gdy tylko wykonają zlecone zadanie. Wyrok został odłożony w czasie, lecz w chwili kiedy weszli do tego pomieszczenia, kostucha oznaczyła ich nazwiska w swoim kalendarzu.

Gdyby ta ponura, smętna i surowa twarz potrafiła wykrzesać z siebie uśmiech, uniósł by litościwie kąciki ust słysząc jak dziewka naiwnie próbuje targować się ze swoim katem a mężczyzna w bandamie dopomina o dodatkowy sprzęt. Oppenheimer nie miał jednak zamiaru umartwiać nad losem tych biedaków, jego wzrok na chwilę skupił na gardle McCoya. Niemal czuł pulsującą rytmicznie tętnicę, tłoczącą się w niej ciepłą krew. Czuł też zimne ostrze noża ukrytego w rękawie kurty.

Arthur Oppeheimer bardzo nie lubił gdy robi się z niego głupca. Albo próbuje zabić. Ale jeszcze bardziej nienawidził Jankesów. Gdyby nie oni, gdyby nie ich wojna nigdy by się nie znalazł w tej rezydencji. Jako zarządca prowadziłby uczciwe i spokojne życie na plantacji, dbając by wszyscy od czarnych, po strażników i służbę przestrzegali zasad i porządku. Do tego został stworzony. Ale mu to odebrano. Wiele razy żałował, że to nie on nawiedził teatr Forda w tamten kwietniowy wieczór. Gdyby miał duszę sprzedałby ją, żeby znaleźć na miejscu Johna Wilkesa Boothe’a. Pociąg z jankeskim złotem musiał wystarczyć jako mała namiastka zemsty.
Arthur w końcu schował nóż głębiej w rękaw.

Przez całe spotkanie milczał roztaczając wokół siebie aurę niepokoju. Wygląd Oppenheimera sprawiał, że uśmiechy kwaśniały a kobiety odruchowo podciągały dekolt. Kiedyś przystojny, lecz to co kryło się w jego umyśle i sercu zmieniło rysy twarzy. Był wysokim mężczyzną po czterdziestce, a że siedział wyprostowany na baczność wydawał jeszcze wyższy niż w rzeczywistości. Pasemka jasnych włosów opadały swobodnie ku ramionom, policzki pokrywała gęsta broda. Najgorsze były oczy. Prawe pozostawało martwe, nieruchome jakby w oczodole umieszczono szklaną kulkę upstrzoną czarną plamką. Białko wokół tej plamki pokrywała czerwona pajęczyna pęknięć. Ciemna źrenica w drugim oku, tym żywym i czujnym niemal w całości wypełniała gałkę oczną. Wyzierało z niej okrucieństwo. Gdyby ktoś miał wątpliwości, do czego zdolny jest ten człowiek, żeby wykonać zadanie, wystarczyło spojrzeć w jego ślepia. Jeśli oczy są zwierciadłem duszy, biada wszystkim, którzy spotkają na swojej drodze Arthura Oppenheimera. Tylko na moment coś w wyrazie jego twarzy się zmieniło, gdy przelotnym spojrzeniem obrzucił Melody Gregory. Jakby nawiedził go cień wspomnień. Poruszył się wtedy nieznacznie w fotelu a potem wrócił do poprzednie pozycji. Ubrany był w czarną kurtę, pod którą dostrzegli skrzyżowane pasy wypchane małymi nożami. Kołnierzyk wypłowiałej koszuli Aryjczyk rozpiął, więc wszyscy mogli zobaczyć przerażającą bliznę ciągnącą się wokół szyi. Była tak głęboka, że tkanki nie stanowiła zabliźniona skóra lecz ścięgna i mięśnie. Tylko pętla od szubienicy mogła zostawić u człowieka tak trwałe i rozległe okaleczenia, przy czym musiał wisieć dłużej, niż każdy znany współczesnej medycynie człowiek uratowany i zdjęty ze sznura. Przy pasie spoczywał skręcony bat a jego garbowaną skórę pokrywały ciemne plamy czegoś co dawno temu wsiąkło w materiał. Spodnie i mokasyny tak jak kurta miały kolor czystej czerni.

Mężczyzna co jakiś czas rzucał spojrzenia w kierunku bandy chciwców, z którymi przyjdzie mu pracować. Zastanawiał z jakiej gliny są ulepieni. McCoy nie był głupcem i musiał mieć w środku swojego człowieka. Kogoś kto w przybliżeniu zna jego plany. Groźba i bliskie spotkanie z ostrzem noża powinno rozwiązać język i worek z tajemnicami. Ale może nie będzie to konieczne. Może wystarczy przeciągnąć tego kogoś na swoją stronę. Znów spojrzał w kierunku Melody Gregory. Ona najmniej pasowała do tego towarzystwa.

Arthur jeszcze przez chwilę słuchał i milczał błądząc myślami tam, gdzie boją się zapuszczać prości, bogobojni i uczciwi ludzie.
- W tej chwili nie mam za wiele do powiedzenia – odezwał się w końcu półszeptem – Dla mnie wszystko jest jasne. Nie wiem czy będziecie próbowali ukrywać swoją tożsamość i używać pseudonimów, ja nie zamierzam. Możecie się więc zwracać do mnie Arthur. Lub pan Oppenheimer, jeśli tak wolicie
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 02-03-2022 o 22:42. Powód: pomyłka w imionach postaci
Arthur Fleck jest offline  
Stary 27-02-2022, 22:01   #5
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, o okolonej zarostem twarzy, rozsiadł się wygodnie w fotelu, ze spokojem popijając dobrej jakości whisky. Wyglądał jakby eleganckie otoczenie nie robiło na nim zbyt wielkiego wrażenia. Co mogło być i prawdą, bo plotki głosiły, iż doktorek bywał w wielkich miastach, gdzie zdobył prawdziwe wykształcenie.
Ubiorem również pasował do wystroju wnętrza, bowiem ubrany był w porządną koszulę i czarny, dobrej jakości surdut, przyozdobiony łańcuszkiem kieszonkowego zegarka. Do pełni elegancji brakowało Johnowi tylko krawata, no ale w końcu przybył tu w interesach, a nie na bal.

Przedstawiona przez McCoya sprawa była - zdaniem Johna - interesująca. Rzecz była ryzykowna, ale opłacalna, na tyle, by warto było spróbować. Pięć tysięcy dolarów piechotą nie chodziło, a rozsądnemu człowiekowi mogło starczyć na długo. A nawet na wyniesienie się w bardziej cywilizowane strony.
Co prawda rozsądni ludzie nie pakowali się w takie interesy, ale to był drobiazg niewart zatrzymania się nad nim na dłuższą chwilę.

Trzeba przyznać, że John do tej pory na pociągi nie napadał, ale słyszał co nieco o tym procederze. Znał też drugą, można by rzec, stronę tego medalu. Ale ofiarą napadu nie został, za to paru bandytów nafaszerowano ołowiem.
McCoy miał rację - teraz z pewnością też przyda się dodatkowa garść nabojów.

Dobrze, że akurat nie pił, bo pewnie by się udławił,słysząc 'mądrości', jakie popłynęły z ust rudowłosej kobiety, której najwyraźniej większość rozumu poszła w cycki. Nie lubił braku kultury, a głupoty nie tolerował, zaś cycata błysnęła i jednym, i drugim. Aż dziw, że McCoy nie odstrzelił jej na miejscu. Co nie znaczyło, że nie zostawił sobie tej przyjemności na później.

John pociągnął kolejny łyk bursztynowego trunku.
Whisky była świetna. Taką samą pił podczas pierwszego pobytu na ranczo. Ale wtedy życie umilały mu nie tylko butelki pełne wybornego trunku, ale i parę słodkich 'czekoladek'. Nie sądził jednak, by prośba o jedną taką, na pół godziny, spotkałaby się z pozytywną reakcją. Ale można było spróbować czegoś innego...

- Świetna whisky - stwierdził. - Można dostać jedną na drogę? Jako dodatek do prowiantu?
- Dziękuję - powiedział, gdy McCoy kiwnął lekko potakująco głową.

- Do mnie mówcie John lub Doc - poinformował pozostałych, gdy przedstawił się blady jak nieboszczyk Arthur pan Oppenheimer.
 
Kerm jest offline  
Stary 03-03-2022, 15:43   #6
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Rozległe niziny, przepastne prerie, Dziki Zachód. Rubież, którą państwo amerykańskie i rzesze osadników próbowali ujarzmić, wokół której krążyli jak sępy przy padlinie, z której planowali wycisnąć wszystkie możliwe zasoby, w którą wbijali świecące się oczy. Stada krwiożerczych białych hien oblegały kolejne piędzi ziemi, przejmując i zagrzewając miejsca na kolejnych terytoriach, wypychając prawowitych mieszkańców coraz to dalej i dalej, często siłą i przelewając niewinną krew. Cóż więc robił jeden z tych prawowitych mieszkańców na spotkaniu z teksańską hieną numer jeden?

Wcześniej europejscy koloniści, teraz puchnące i rozwijające się Stany Zjednoczone postępowały coraz głębiej w głąb kontynentu, niosąc ze sobą kaganek wątpliwej cywilizacji i zwyciężając egzystencjalny konflikt powoli, krok po kroku, ale nieustępliwie i nieuchronnie. Opór Indian, zdziesiątkowanych przez wieki chorobami, wojnami i przymusowymi przesiedleniami, słabł coraz bardziej, a sen o niepodległym i suwerennym państwie umarł wraz z Konfederacją. Zostało Terytorium Indiańskie, ziemie w teorii “oddane” Plemionom na wyłączność, a w praktyce... W praktyce biali mieli w poważaniu politykę i umowy, wedle wiekowych tradycji osiedlając się gdzie tylko chcieli.

Nahelewesa, wychowany już na rzeczonym Terytorium i ojczyste ziemie znający jedynie z opowieści, dumnie pielęgnował czirokeskie tradycje i kulturę. Nawet wśród białych, w ich osadach i miastach, nawet biorąc dolary za pracę, nawet gdy ta pielęgnacja bardziej szkodziła niż pomagała. Ciągnęło go w świat, chciał zobaczyć nowe strony i mimo że wiązało się to z częściową asymilacją w amerykańskie społeczeństwo, Wesa nie zamierzał zaprzedać własnej tożsamości i wartości. Zdawał sobie sprawę, że w białym społeczeństwie nie szło wyżyć bez gotówki, imał się więc różnych zadań, mniej lub bardziej legalnych, utrzymując się z traperstwa i tropienia - bo nawet najlepszy biały nie mógł dorównać w tym Indianinowi, który był z dziczą za pan brat od maleńkości.

Z tego też powodu znalazł się u teksańskiej hieny numer jeden - Morgana Russella McCoya, który był tym mniej legalnym źródłem dochodu Wesy. Nahelewesa siedział więc w gabinecie, w nijakich ubraniach, ze skórzanym płaszczem jedynie akcentowanym czirokeskimi wzorami, z długim łukiem, dwoma rewolwerami, tomahawkiem i nożami. Bez pióropusza czy twarzy w barwach wojennych, jak zapewne większość by go sobie wyobrażała. Siedział, niczym żywa reprezentacja dychotomii indiańsko-amerykańskiej, wciśnięty gdzieś w kąt by mieć wszystkich obecnych przed sobą i słuchał. Uważnie i z namaszczeniem. Jedynie gdy Berger postanowił zrejterować, Indianin drgnął jakby chciał ruszyć za nim, ale odprowadził go jedynie wzrokiem. “Pierwszy sęp odlatuje,” przemknęło mu przez myśl. Nahelewesa, jakże nieufny wobec większości obecnych, dokładnie zapamiętał sobie jego twarz. Nie zdziwiłoby go, gdyby “Piącha” chciał zagrać na własny rachunek i wejść im w drogę.

Reszta... Reszcie też nie ufał. Z zasady nie ufał białym. Mógł z nimi pracować, mógł z nimi podróżować, ale zawsze z bronią pod ręką i nigdy nie stając do nich plecami. Nie, dopóki nie zapracują na zaufanie (o ile nań zapracują), Nahelewesa nie zamierzał opuścić przysłowiowej gardy. Nie przy Oppenheimerze, od którego przechodziły go ciarki; nie przy Taylorze i Langfordzie, którzy przypominali mu ludzi którzy nie raz i nie dwa chcieli zrobić mu krzywdę; nawet nie przy Dixon i Gregory, których wdzięki spływały po nim jak woda po kaczce. Nie. McCoy ich dobrał, a McCoyowi ufał najmniej z nich wszystkich. Nawet mimo lat współpracy - a może dzięki nim? Wiedział, jakim człowiekiem był ich gospodarz. Wiedział, jakich ludzi potrafił nająć do roboty. Nie, zaufanie było nader odległą możliwością.

Nahelewesa słuchał i z politowaniem oglądał występ Elizabeth, która była równie subtelna co szarżujący bizon. Słuchał, obserwował i wystukiwał rytm obcasem buciora. Nie miał pytań, McCoy nakreślił sytuację wystarczająco jasno, a obiecana im dola była wystarczająca by żyć wygodnie przez lata. Lub by zapewnić dobrobyt rodzinie, jak planował Wesa. Z myślenia o przyszłych inwestycjach wyrwały go słowa partnerów w zbrodni, rzucających swoje imiona.

- Nahelewesa - umknęło spomiędzy ust Indianina. - Dla was pewnie Wesa.

Tudzież Wesley “Wes” Chaser, ale z aliasem który widniał na listach gończych nie planował się obnosić w tym towarzystwie.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 03-03-2022 o 15:57.
Aro jest offline  
Stary 05-03-2022, 12:33   #7
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
- Jasna sprawa McCoy. Podrzuć mi jeszcze butelkę i jesteśmy ustawieni - James kiwnął głową ranczerowi, dla jasności pokazał ranczerowi dopijaną właśnie szklaneczkę i przeciągnął ręką po krótkim, kilkudniowym zaroście. Próbował zapuścić modne, nowojorskie baki, ale za każdym razem zleceniodawca wymagał od niego dłuższej podróży, więc i tym razem obstawiał, że z modnego zarostu wyjdzie mu coś w rodzaju ćwokowatego pogranicznika, o ile podróż się przedłuży.
W bandyterce trzeba było dbać o wygląd. Szczególnie, jeśli w grę wchodził napad. Wręcz w pewnych okolicznościach należało dobrze wyglądać. Groźnie. Władczo. Pewnie.
Nikt nigdy nie brał poważnie człowieka który wyglądał jak ćwok z Kentucky, tylko dlatego że dziwnie zaciąga i ma w ręku strzelbę. James lubił wyglądać, choć nie uważał się za dandysa. Czarne, garniturowe spodnie, ciemna kamizelka i francuska koszula wyzierająca z pod skórzanej kurtki dobitnie zdradzało osobę, która ceniła sobie dobry, cywilizowany wygląd.
James cenił również profesjonalizm. Wiedząc, że McCoy rzuci go gdzieś w dzicz, ubrał mocne, skórzane buty do których doczepione były stalowe ostrogi. Ciemne czapsy osłaniały jego modne spodnie, skórzana kurtka z wyprawionej skóry łosia osłaniała przed kurzem i wiatrem, stetson i czarna bandama zapewniały minimum dyskrecji i anonimowości. Jankesi go nie znali, więc James nie przewidywał problemów z ich strony. Co innego marshallowie i teksańscy rangerzy, ale James niewiele mógł na to poradzić. Pewnych rzeczy nie dało się już odkręcić. Należało je załatwić za pomocą broni, a z tą James rzadko się rozstawał.

“Dwa dolary. Podróż za dwa dolary”. James mógłby wręcz parsknąć śmiechem, choć brał robotę biorąc mniejsze zaliczki, bo najczęściej mógł powetować sobie wszelkie straty już na miejscu. Pociąg dawał spore pole do popisu, bo forsa była zarówno w kasie, jak i pękatych pugilaresach klasy pierwszej. Łatwy zysk, bo i łatwy łup, dla każdego kto miał w ręku broń i odwagę by zarabiać mając ją w ręku. Łatwa forsa jednak miała swoją cenę. Cenę wypisywaną na świstkach papierów, czasem nawet z artystycznie wymalowaną podobizną. Sam oglądał swoją podobiznę w Wyoming i Teksasie i absolutnie nie uchwycały jego szlachetnych, brytyjskich rysów, a szczególnie podbródka. Tak uważał, ale odkąd próbował zastrzelić fotografa, który dostarczał artyście zdjęć Jamesa, podobizny były jeszcze gorsze, choć z pewną dumą zauważał, że sumy na karteluszach robią się coraz wyższe.
“Jak dojedzie do pięciu tysięcy to chyba sam się wydam” śmiał się w duchu, oglądając czasem owe kartelusze. Tymczasem jednak był w Dallas. Nie przypominał sobie, aby zabił tu kogokolwiek,przynajmniej ostatnio, więc chwilowo nie powinno go to trapić.

James zerknął przelotnie na ludzi, tworzących coś w rodzaju bandy. Zastanawiał się, ilu z nich wcześniej zrobiło dla McCoya jakiś szwindel, czy brudną robotę, a jeśli jakąkolwiek, to jaką? Indianin, kilku normalnie wyglądajacych jegomościów i dwie kobiety, od których czuć było sufrażem. James nie miał nic przeciwko kobietom, które chciały robić męską robotę, o ile robiły to dobrze. Właściwie nie miało znaczenia, od kogo dostawało się kulkę. Czy od kobiety czy od indiańca. James mógł mieć jedynie pobożne życzenie, by do piekła posłał go jednak ktoś minimalnie cywilizowany, o ile nie był francuzem.

- Możecie mi mówić James. James Langford, do usług - kiwnął głową, przedstawiając się reszcie bandy z wyraźnym, brytyjskim akcentem.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 05-03-2022, 16:15   #8
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Dixon siedziała i słuchała wreszcie zabierających głos mężczyzn. Sięgnęła po swoją szklankę whisky i upiła z niej duży łyk, nie skrzywiła się przy tym ani na chwilę. Przyzwyczaiła się do tego smaku. Z początku zastanawiała się jak mężczyźni mogą to pić, ale im więcej przebywała w ich towarzystwie i im częściej po nie sięgała, tym bardziej jej smakował.

Nabrała ją też ochota na cygaro. Nie paliła często, raczej sporadycznie, i to jedynie cygara, w szczególnych chwilach i ta do nich mogła należeć. Było to spotkanie z niecodzienną propozycją, której efekty mogły zmienić jej życie na wiele lat. Może nawet mogłaby wrócić do stacjonarnego życia, zainwestować w dom, zamiast zwiedzać kraj w kulbace z ludźmi, których nie zna. Sięgnęła po cygaro i odpaliła, obracając nim, od zapałki. Bez zaciągania paliła je, wypuszczając z ust dym cienką strużką, ciesząc się dobrym smakiem.

Pierwszym po niej, który się odezwał był mężczyzna, który się nie przedstawił, czego ona w zasadzie też wcześniej nie zrobiła. Mówił w miarę z sensem, o potrzebnych rzeczach, chociaż przy tym forma "Pan", gdy McCoy mówił do nich po imieniu wydawała jej się śmieszna. Niestety wizję wysadzania szybko zakończył sam gospodarz, oznajmiając że dostaną zaledwie trzy laski dynamitu, a to oznaczało, że nie starczy po jednej dla każdego, gdzie główny zainteresowany proponował ich po dwie na głowę.

Kolejnym mężczyzną był Arhurt, którego widok nie był dla niej najpiękniejszym obrazem, ale mimo wyglądu najbardziej oczy przykuwała blizna wokół szyi. Wzdrygnęła się. Domyślała się, że ślad pochodzi od szubienicy, ale wolała nie rozmyślać za co na niej wisiał. Najbardziej istotne było dla niej to, że w jakiś sposób uratował się, tylko jak? Sam, czy ktoś mu w tym pomagał? Nie mogła teraz tego się dowiedzieć, ale może będzie ku temu okazja. Jedyne co teraz mogła wywnioskować był fakt, że nie płaszczył się, a przynajmniej do tego momentu, przed McCoy'em jak jego poprzednik, a także jego następca w rozmowie. Fakt wyglądu mężczyzny rozmywał się przy tym, jak się zachował do tej pory. Nie próbował się podlizać McCoy'owi, a takie małe rzeczy ceniła sobie w ludziach.

Ponownie przyłożyła do ust cygaro, a po wypuszczeniu z ust dymu, wypiła kolejny łyk trunku i słuchała kolejnego jak się zdawało pieska, który próbował przymilać się McCoy'owi. Ona sama zawsze stawiała sytuację prosto. Mówiła to co myśli, a nie to to chce usłyszeć jej rozmówca, chociaż nie zawsze wychodziło jej to na dobre, ale mimo to dalej stawiała na pokaz swojego prawdziwego, często zbyt porywczego charakteru, a nie specjalne pokazywanie innej twarzy, aby więcej ugrać. John w jednym jednak miał rację, whisky była świetna, ale nie był to powód, według niej do takiej sytuacji.

Z pozostałej trójki w pierwszej kolejności odezwał się pierwszy indianin Wesa. Na pierwszą myśl o współpracy z nim skrzywiła usta. Niejednokrotnie miała z nimi zwady, a teraz musi z jednym działać w jednej bandzie. Przynajmniej nie odezwał się w sposób służalczy. Jak się zdawało on mógł mieć większe jaja niż niektórzy z pozostałych mężczyzn. Może nie będzie tak źle.

James, który był przedostatnim zabierającym głos, mówił do McCoy'a jak do kumpla, bez żadnego panowania. Od razu jej się to spodobało, podobnie jak jego brytyjski akcent. Nabrała więcej powietrza w płuca, co musiało uwydatnić nieco jej biust, chociaż nie miała takiego zamiaru. Zwyczajnie wypuściła powietrze z ulgą, mając nadzieję, że może obecna banda nie będzie taka zła jak jej się wydawało.

Kiedy skończył mówić, akurat dopiła szklankę, którą odłożyła na stolik. Postanowiła wtrącić się ponownie i poprawić swój błąd z pierwszej rozmowy przedstawiając się.

- Mnie możecie nazywać Ognista, jak wcześniej McCoy - wskazała cygarem na gospodarza - Dlaczego tak, a nie inaczej, zapewne dowiecie się w trakcie podróży. Jak ktoś woli może mówić do mnie Elizabeth, nie mam też nic przeciwko, aby odzywać się do mnie po nazwisku Dixon.

Gdy skończyła ponownie wzięła do ust cygaro, a swój wzrok skupiła na jedynej osobie, która się jeszcze nie odezwała. Młodej dziewczynie z warkoczami, licząc że teraz będzie mogła ocenić w jaki sposób ona się zachowa.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 05-03-2022, 18:00   #9
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- Melody "Bullseye" Gregory, mam bardzo celne oko z Winchestera - Przedstawiła się z miłym uśmiechem młódka - Nic wielce do dodania nie mam, co trzeba było, zostało powiedziane. Mam tylko nadzieję, że mi nikt w plecy nie strzeli… - Melody znów się milutko uśmiechnęła, świecąc zdrowymi ząbkami.

~

Po wyjaśnieniu, co do wyjaśnienia było, towarzystwo opuściło więc wygody salonu McCoy'a, i udało się oporządzić swoje konie do drogi… w międzyczasie każdemu przyniesiono pakunek z żywnością.

Wkrótce zjawił się również ponownie sam gospodarz wraz ze swoimi pomagierami, i rozdał laski dynamitu, gotówkę, i bilety na pociąg odjeżdżający jutro z Dallas. Naboje - jak wcześniej wspomniał - sam rozdawał garściami.



Przy okazji… jeden, czy druga, zauważyli, iż na biletach widniała cena 25$, podróż zaś obejmowała wyjazd z Dallas 6 maja o 14:00 w Teksasie, kończyła się zaś na Saline w Kansas, 7 maja "około" 21:00.

Fuck, 31h w pociągu?

Na sam wyjazd owego pociągu powinni bez problemu zdążyć, nie obejdzie się jednak bez noclegu gdzieś po drodze do Dallas, najpewniej i to pod chmurką na prerii…

- No to do zobaczenia wkrótce, oczywiście ze złotem - Pożegnał ich w końcu McCoy, i towarzystwo ruszyło w drogę.

~

Kilka ładnych godzin zajęło im jeszcze opuszczenie rozległych ziemi rancha najbogatszego teksańczyka, i w końcu…

- No to w drogę! - Krzyknęła wesoło Melody, i spięła konia, po czym dla zabawy, czy tam i z chęci pokazania inicjatywy, ruszyła ostro do przodu.

W złym kierunku.

Ktoś się zaśmiał, ktoś parsknął, ktoś pokręcił z politowaniem głową. W końcu i ktoś na nią gwizdnął.
- Do Dallas to tam! - Pokazano jej przeciwny kierunek, niż ten jaki obrała.

Wróciła do reszty po chwili, czerwona niczym pomidor… ale w końcu i sama się wesoło roześmiała.

Ruszyli więc w kierunku Dallas.



Kilometr za kilometrem, godzina po godzinie, ku pierwszemu etapowi ich wyprawy. W trakcie konnej jazdy czasem rozmawiano, czasem nie… niektórzy próbowali się już lepiej poznać, inni nie mieli na to ochoty?

Słońce ładnie świeciło, a pogoda była zwyczajowa jak na tą porę roku: sucho i bezwietrznie. Trochę i kurzyli, jadąc wolnym tempem drogą, ale było to znośne.

~

Powoli robiło się już późno, i wypadało rozbić gdzieś obóz. W brzuchach również nieźle burczało, nikt bowiem obiadu nie jadł… więc odpoczynek dla ludzi i koni, obozowisko, nocleg na prerii. Może i dalsze zapoznawanie się przy ognisku? Czas był, a diabeł ich nie gonił, dopiero co zaczęta wyprawa po bogactwo była jak najbardziej w ramach czasowych, jakie na nią mieli…








***

Komentarze za chwilkę...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 06-03-2022, 19:39   #10
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Oppenheimer bez narzekania znosił trudy podróży, mężczyzna wrósł w siodło, wydawało się, że na wierzchowcu posadzono niewzruszony posąg pozbawiony jakichkolwiek odruchów. Mogli przysiąc, że ani razu nie zatrzymał się za potrzebą, a jednym dowodem, na to, że w bladym pobliźnionym ciele tli się jakieś życie były momenty, gdy sięgał po bukłak z wodą. Nie przeszkadzało mu kąsające robactwo, żar lejący z nieba i suche jak pieprz powietrze. Niestrudzenie trwał w ciszy i bezruchu. Jakie myśli się kryły za tym zimnym surowym spojrzeniem utkwionym w niebieski horyzont lepiej nie wiedzieć.

- Panie Open…timer… - Do Artura podjechała Melody.

Mężczyzna siedział sztywno w siodle, nawet powieka mu nie drgnęła, gdy usłyszał coś co zabrzmiało jak parodia jego nazwiska.
- Słucham frau Gregory.

- Czy to bardzo bolało? - powiedziała dziewczyna, wskazując palcem własną szyję.

Dziwne. Nikt nigdy go o to wcześniej nie zapytał. W końcu zmusił się by na nią spojrzeć, lecz tylko przelotnie. Pogrzebał swoją przeszłość wiele lat temu a ta dziewczyna swoim wyglądem z jakichś powodów wywoływała duchy o których wolał zapomnieć.
- Są różne rodzaje bólu panienko. Ten nie był najgorszy – odpowiedział półszeptem, bo najwyraźniej już nie potrafił artykułować zdań głośniej - Skąd znasz Morgana McCoya?

- Kiedyś dla niego coś zrobiłam… skończyło się na trupach - Krzywo się uśmiechnęła - A pan?

-Kiedyś? Wyglądasz na młodą osobę. Szybko zaczęłaś – stwierdził znów zmuszając się by spojrzeć w tą niewinną twarz – Ten przydomek, który nosisz nadały ci wdowy i sieroty po tamtych trupach czy to tylko czcze przechwałki frau Melody?

- Co znaczy "frał"? No… mam celne oko. Stąd to - Powiedziała Melody.

- Domyślam się co twój przydomek oznacza panienko. Po prostu nie sprawiasz wrażenia osoby, która…
Próbował znaleźć odpowiednie słowo, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
- …napada na pociągi. Mam nadzieję, że rozumiesz stawkę. Mogę zginąć ludzie. Dobrzy ludzie. Będziemy walczyć w ramię w ramię i chce mieć pewność że można na ciebie liczyć. Litość i sumienie nie idą w parze z bogactwem.
I żywe i martwe oko świdrowało ją na wylot, badało reakcję. Melody zmrużyła oczy, a w kącikach jej ust pojawił się uśmiech, gdy wpatrywała się na moment gdzieś w dal.
- A frau to naleciałości wyniesione z domu, moja rodzina pochodzi z Fryzji Północnej, oznacza grzecznościowy zwrot– wyjaśnił.

- Pociąg jeszcze nie… ale dyliżans już był… i kilka trupów ogólnie w Kansas - Spojrzała na Arthura z błyskiem w oczkach, uśmiechając się - A pan mi nie powiedział, skąd zna McCoy'a…

Albo dziewczyna zmyśla, albo ma diabła pod skórą, przeleciało mu przez myśl. Jej wygląd był zwodniczy. Za tą młodą, śliczną buźką i niewinnymi pytaniami mógł się kryć niebezpieczny drapieżnik. Wilczyca w jagnięcej skórze.
Stał się jeszcze bardziej czujny.
Tym bardziej, że Melody Gregory uśmiechała się do niego a mało kto miał na to ochotę. Mało kto się odważył.
- Skąd znam McCoya? Podejrzewam, że mamy podobną historię panienko Melody, ale… – zrobił krótką, lecz znaczącą pauzę - …bezpieczniej o tym nie mówić. Herr McCoy to dyskretna osoba i pewnie by sobie tego nie życzył. Im mniej wiemy o sobie, o…naszych grzeszkach, tym lepiej. Tak sądzę.

- Ja tam nikomu zamiaru świni podkładać nie mam - Melody wzruszyła ramionkami - No ale różnie to bywa, zgadza się - Przytaknęła głową, po czym spojrzała na indianina - A temu to ufam najmniej - Cicho się zaśmiała.

- Nie przejmowałbym się tym czerwonoskórym. Podstęp i zdrada to broń kobiet - gdy mówił to jego twarz pozostawała jak ociosana w kamieniu, lecz coś błysnęło w ciemnym oku, które łypało na dziewczynę - Niemniej to zwierzęta, dlatego proszę uważać, bo oni nie kontrolują swoich popędów.

- Zapamiętam - Odparła dziewczyna z całkiem poważną miną, po czym zmieniła temat - Nigdy jeszcze pociągiem nie jechałam, a pan?

Uhh, dziewczyna zadawała wiele pytań, nie pamiętał kiedy ostatni raz prowadził tak długą konwersację. Pewnie w czasach, gdy na szyi nie miał jeszcze blizn po sznurze. Też bił z niego podobny entuzjazm i ciekawość świata. A zgubiła wiara w ludzką przyzwoitość. Miał nadzieję, że los oszczędzi tego Melody Gregory.
Pokręcił przecząco głową na jej pytanie.
- Nie miałem takiej potrzeby. Nigdy nie podróżowałem za wiele. Pracowałem na plantacji jako zarządca a wcześniej…

Ugryzł się w język niemal w ostatniej chwili, przeklinając siebie w myślach. Pewnych rzeczy lepiej nie wspominać. Pewne rzeczy lepiej zapomnieć. Nerwowo poruszył się w siodle, szybko zmieniając temat.
- Masz jakąś rodzinę frau Melody? Dom, w którym ktoś na ciebie czeka?

Dziewczyna pokręciła przecząco głową… i dopiero po chwili się odezwała:
- Mama zmarła przy porodzie, podobnie jak braciszek jakiego w sobie nosiła. Ojciec się zapił w pół roku na śmierć. Brata wzięli wujkowie pod opiekę, a ja na farmie nie chciałam zostawać… - Drgnęły jej ramiona, a wzrok miała zwrócony na koński łeb przed sobą - Znaczy się… mam gdzie wrócić, ale po co?

Oppenheimer przypuszczał, a nawet miał pewność, że w takich przypadkach mówi się „Przykro mi”, tyle, że nie odczuwał żadnego smutku ani nie potrafił jej współczuć. Nie urodził się taki człowiek, nad którego losem by zapłakał. Może kiedyś, w lepszych czasach, które już wyblakły w pamięci.
- Cokolwiek złego cię spotkało uczyniło silniejszą. Kobiety w twoim wieku wychodzą za mąż i rodzą dzieci, albo trafiają do burdeli bo nie potrafią sobie poradzić bez mężczyzny. Jeśli imię jakiejś niewiasty ma szansę być kiedyś wymawiane jednym tchem, to właśnie twoje. O ile pożyjesz wystarczająco długo.

- Noooo… mam zamiar wydać ten mój udział, nie? - Powiedziała Melody, i roześmiała się wesoło - Ale w sumie jeszcze nie wiem na co - Dodała, i znowu się roześmiała. Tak wesoło, tak perliście, jak to tylko kobiety potrafią.

Zastanawiał się czy naprawdę jest taka naiwna czy to tylko maska. Nie potrafił jej przejrzeć. Wsłuchał się w ten zaraźliwy, niczym nieskrępowany śmiech. Dziewczyna miała w sobie tyle radości ile on goryczy. Różniło ich niemal wszystko. Oppenheimer był śmiercią, ona życiem.
- Nie możesz ruszać tego złota Melody. Jego właściciele będą próbowali je odzyskać, wyślą za nami psy gończe. Jeśli zaczniesz za dużo wydawać, zwrócisz na siebie niepotrzebną uwagę i w końcu cię znajdą. Albo zrobi to wcześniej herr McCoy. Tak jak mówiłem, sprawia wrażenie człowieka, który ceni sobie dyskrecję. A w jego planie to my jesteśmy najsłabszym ogniwem. To, że nie zlecił nam tej roboty poprzez pośredników jest dość niepokojące. Dlatego uważaj na siebie.
Wydawało się, że w zimnym i surowym głosie mężczyzny dało się usłyszeć coś na kształt troski.

- To… ten, wyjadę na drugi koniec świata! Gdzieś do Kalifornii, albo coś! I mnie nikt nie znajdzie, i zmienię nazwisko, i wydam wszystko, o! - Powiedziała Melody rozbawionym tonem, i nawet jej się rymło, ale i po chwili się troszkę uspokoiła. Uśmiechnęła miło do rozmówcy, po czym kiwnęła lekko głową.
- Dziękuję za dobre rady panie… ummm… Arthurze.

Skinął jej uprzejmie.
- Dziękuję za dotrzymanie towarzystwa frau Melody. To było…hmm…ożywcze doświadczenie.

Dziewczę z miłym uśmiechem również kiwnęło głową, po czym odjechała od niego, zmieniając miejsce w ich kolumnie siedmiu osób, i… po chwili zaczęła trajkotać z kimś innym.
 
Arthur Fleck jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172