|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
26-02-2022, 19:23 | #1 |
Wiedźma Reputacja: 1 | [Autorski] "Złoto Południa" (+18) Texas Na zachód od Dallas Rezydencja Morgan'a Russell'a McCoy'a 5 maj Wezwani przez gospodarza śmiałkowie rozsiedli się na wygodnych fotelach i kanapach w wielkim salonie. Po początkowych powitaniach, gadkach-szmatkach, drinku i papierosku czy cygarze, McCoy przeszedł w końcu do rzeczy: - Jesteście tutaj, ponieważ mam dla was zadanie do wykonania. Zadanie, dzięki któremu staniecie się bogaci i ustatkujecie na kilka najbliższych lat. Oczywiście, nie będzie ono łatwe… i legalne. Ale tym chyba nie musimy sobie zawracać głowy? - McCoy szelmowsko się uśmiechnął. Kim był ich gospodarz? Był największym hodowcą bydła w Texasie, a jego "trzódka" liczyła około 11 tysięcy krów. Jego ziemie rozciągały się na 100 kilometrów we wszystkich kierunkach świata, hodował również konie, a na południu posiadał i plantacje bawełny. Był również właścicielem 300 niewolników, po zakończeniu jednak wojny, i wprowadzeniu 13 poprawki do konstytucji 6 grudnia 1865 roku, Murzyni uzyskali wolność. Wielu z nich uciekło od swych panów, wielu jednak pozostało, nie mając dokąd iść. Pracowali za grosze, i za przysłowiowy dach nad głową i pajdę chleba, byli jednak wolni. U McCoy'a ostała się ich jeszcze setka. Posiadał również wielu własnych "cyngli"... Zdecydowanie był najbogatszym Texańczykiem… i chyba i najbardziej nikczemnym. W trakcie wojny sporo stracił, odbudowywał jednak swoje imperium w szybkim tempie, a obecnie, najwyraźniej chciał to przyspieszyć. - Proponuję wam… napad na pociąg - Gospodarz rozejrzał się po minach zebranych - Ale nie byle jaki pociąg. Jankeskie psy, ograbiające Południe przez wiele lat po wojnie, zgromadziły sporo złota, które będzie przewożone linią transkontynentalną. I to jest nasza szansa, to jest nasz moment na odzyskanie… - Ja się na to nie piszę - Odezwał się nagle jeden z zebranych, niejaki Joe "Piącha" Berger, wstając z miejsca, a McCoy'owi drgnęła powieka. - Ja mogę wiele, ale takie coś, to nie… - Oczywiście - Gospodarz uśmiechnął się, podszedł do Joe, uścisnął jego zdrową dłoń - Nikogo do niczego nie zmuszamy. Żegnam więc zanim zacznę omawiać szczegóły, i nie muszę chyba mówić, iż wymagane jest… milczenie jak grób, odnośnie naszego małego przedsięwzięcia? - Nie ma sprawy - Odparł Joe, a ludzie McCoy'a wyprowadzili go z salonu. - Chce ktoś papieroska, cygaro, nowego drinka? - Odezwał się gospodarz, wykorzystując chwilę… Poza salonem rozległ się pojedynczy strzał. McCoy'owi nie drgnęła powieka. - Wracając więc do tematu… Pociąg przewozi sztabki złota, takie jak ta… - Wyciągnął jedną z kieszeni, po czym puścił ją w obieg. - Są one warte 30$, a będzie ich tam na 70.000$. Kilka skrzyń, których zawartość zdołacie przeładować na kilka koni, to nie powinien być żaden problem. Pilnowane będą przez około 20 żołnierzy, być może i ze dwóch, trzech Marshalli. Dzielimy się pół na pół… kto nie przeżyje, jego część dzielona będzie na pozostałych. Więc 5000 na łeb, albo więcej, dla każdego z was. 5000$ to była kupa forsy. Za to można było ładnie żyć przez następne kilka lat, kupić kawał ziemi z domem, nawet sklep, co tam kto chciał, o czym marzył. McCoy podszedł do jakiegoś stojaka, z którego ściągnął płótno. Była tam mapa. - Pojedziecie do Dallas, stamtąd pociągiem na północ, przez ziemie indian do Kansas. Tam odbijacie na zachód, i tu... - Wskazał paluchem punkt na mapie w okolicach granicy Kansas i Colorado - ...tu ich dopadniecie, dokładnie 12 maja, przed południem. Pośrodku niczego, wśród pustyni, z dala od miasteczek, od telegrafów. W pociągu będą jechali i cywile, co z nimi, to już wasza sprawa. Po zdobyciu złota, udajecie się na wschód, do Missouri, do Kansas City, burdel "U Lucy", tam się rozliczymy, i gotowe. Dwa tygodnie na nogach, 5000$ w kieszeni. Nadal zainteresowani, czy wolicie sobie odpuścić? - McCoy spojrzał po zebranych, a następnie na drzwi, za którymi zniknął Joe, i złowieszczo się uśmiechnął. ~ A wśród ludzi przebywających w bogato urządzonym salonie siedziała naprawdę kolorowa zbieranina… Niejaki Artur Oppenheimer, starszy już nieco mężczyzna, a blady jakby sama śmierć nad nim od dawna wisiała. Nie pił alkoholu, nie palił ani papierosów, ani cygar. Siedział, milczał, słuchał. Był tam i doktor John Taylor, taki najprawdziwszy konował, sączący szklanicę wybornej whisky. Doktorek miał jednak i rewolwer przy pasie, więc chyba nie tylko zajmował się wyciąganiem z kogoś kulki, ale i sam mógł ją tam komuś wpakować w bardziej przyziemny sposób? James Langford. Dwa rewolwery przy pasie. Twarde spojrzenie. Powolne delektowanie się whisky. Dyskretna obserwacja pozostałych… ale zresztą jak każdy z nich. Najprawdziwszy indianin. "Wesa" czy jakoś tak. Ale młody, bez wielkiego pióropusza i barw wojennych czy okrzyków, bez morderczych zapędów względem białych… przynajmniej chwilowo? Ciekawe skąd go znał McCoy… Brodaty jegomość zwany "Gato". Pił, palił, szczerzył zęby, długo oglądał małą sztabkę złota, jaką im gospodarz dał do obejrzenia. Przez chwilę nawet wyglądało, jakby prawie chciał ją ugryźć. Elizabeth 'Wildfire'' Dixon. Pannica na której można było zawiesić oko… choć dwa rewolwery przy pasie mogły świadczyć, iż jest serio "Ognista". No ale te jej zimne spojrzenie… Kolejna kobieta, i to w dodatku młódka. Niejaka Melody "Bullseye" Gregory. Może 20 wiosen? Rewolwer na prawym biodrze, obrzyn na lewym. Piła jedynie lemoniadę, nie paliła. Rozglądała się z zaciekawieniem… a pasowała do tego miejsca i osób wokół niej, jak pięść do oka. ~ - Każdy dostanie prowiant na drogę, garść naboi, 2$, i miejsce w pociągu odjeżdżającym jutro o 14:00 z Dallas. Wyruszacie w ciągu godziny. Są jakieś pytania? - Dodał jeszcze McCoy. *** Komentarze już za chwilę...
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 27-02-2022 o 13:21. |
27-02-2022, 02:30 | #2 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Elenorsar : 27-02-2022 o 18:01. |
27-02-2022, 09:57 | #3 |
Reputacja: 1 | Mężczyzna ubrany w czernie i brązy uzupełnione ochrową bandaną siedział luźno słuchając o kamiennej twarzy słów McCoya. Nóż Bowie i Colt u pasa... zdaje się Model Wojskowy. Jedyny objaw jego emocji pojawił się gdy "Piącha " odmówił zlecenia. Spojrzał z dala od niego skupiając uwagę na obrazie po prawej stronie gdzie siedziały również inni zaproszeni. W tym młódka na której na chwilę spoczęło jego spojrzenie. Delikatny uśmiech szyderczej, radosnej pogardy zakwitł na jego ustach.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 27-02-2022 o 20:12. |
27-02-2022, 15:53 | #4 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 02-03-2022 o 22:42. Powód: pomyłka w imionach postaci |
27-02-2022, 22:01 | #5 |
Administrator Reputacja: 1 | Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, o okolonej zarostem twarzy, rozsiadł się wygodnie w fotelu, ze spokojem popijając dobrej jakości whisky. Wyglądał jakby eleganckie otoczenie nie robiło na nim zbyt wielkiego wrażenia. Co mogło być i prawdą, bo plotki głosiły, iż doktorek bywał w wielkich miastach, gdzie zdobył prawdziwe wykształcenie. Ubiorem również pasował do wystroju wnętrza, bowiem ubrany był w porządną koszulę i czarny, dobrej jakości surdut, przyozdobiony łańcuszkiem kieszonkowego zegarka. Do pełni elegancji brakowało Johnowi tylko krawata, no ale w końcu przybył tu w interesach, a nie na bal. Przedstawiona przez McCoya sprawa była - zdaniem Johna - interesująca. Rzecz była ryzykowna, ale opłacalna, na tyle, by warto było spróbować. Pięć tysięcy dolarów piechotą nie chodziło, a rozsądnemu człowiekowi mogło starczyć na długo. A nawet na wyniesienie się w bardziej cywilizowane strony. Co prawda rozsądni ludzie nie pakowali się w takie interesy, ale to był drobiazg niewart zatrzymania się nad nim na dłuższą chwilę. Trzeba przyznać, że John do tej pory na pociągi nie napadał, ale słyszał co nieco o tym procederze. Znał też drugą, można by rzec, stronę tego medalu. Ale ofiarą napadu nie został, za to paru bandytów nafaszerowano ołowiem. McCoy miał rację - teraz z pewnością też przyda się dodatkowa garść nabojów. Dobrze, że akurat nie pił, bo pewnie by się udławił,słysząc 'mądrości', jakie popłynęły z ust rudowłosej kobiety, której najwyraźniej większość rozumu poszła w cycki. Nie lubił braku kultury, a głupoty nie tolerował, zaś cycata błysnęła i jednym, i drugim. Aż dziw, że McCoy nie odstrzelił jej na miejscu. Co nie znaczyło, że nie zostawił sobie tej przyjemności na później. John pociągnął kolejny łyk bursztynowego trunku. Whisky była świetna. Taką samą pił podczas pierwszego pobytu na ranczo. Ale wtedy życie umilały mu nie tylko butelki pełne wybornego trunku, ale i parę słodkich 'czekoladek'. Nie sądził jednak, by prośba o jedną taką, na pół godziny, spotkałaby się z pozytywną reakcją. Ale można było spróbować czegoś innego... - Świetna whisky - stwierdził. - Można dostać jedną na drogę? Jako dodatek do prowiantu? - Dziękuję - powiedział, gdy McCoy kiwnął lekko potakująco głową. - Do mnie mówcie John lub Doc - poinformował pozostałych, gdy przedstawił się blady jak nieboszczyk Arthur pan Oppenheimer. |
03-03-2022, 15:43 | #6 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Aro : 03-03-2022 o 15:57. |
05-03-2022, 12:33 | #7 |
Reputacja: 1 | - Jasna sprawa McCoy. Podrzuć mi jeszcze butelkę i jesteśmy ustawieni - James kiwnął głową ranczerowi, dla jasności pokazał ranczerowi dopijaną właśnie szklaneczkę i przeciągnął ręką po krótkim, kilkudniowym zaroście. Próbował zapuścić modne, nowojorskie baki, ale za każdym razem zleceniodawca wymagał od niego dłuższej podróży, więc i tym razem obstawiał, że z modnego zarostu wyjdzie mu coś w rodzaju ćwokowatego pogranicznika, o ile podróż się przedłuży.
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |
05-03-2022, 16:15 | #8 |
Reputacja: 1 |
|
05-03-2022, 18:00 | #9 |
Wiedźma Reputacja: 1 | - Melody "Bullseye" Gregory, mam bardzo celne oko z Winchestera - Przedstawiła się z miłym uśmiechem młódka - Nic wielce do dodania nie mam, co trzeba było, zostało powiedziane. Mam tylko nadzieję, że mi nikt w plecy nie strzeli… - Melody znów się milutko uśmiechnęła, świecąc zdrowymi ząbkami. ~ Po wyjaśnieniu, co do wyjaśnienia było, towarzystwo opuściło więc wygody salonu McCoy'a, i udało się oporządzić swoje konie do drogi… w międzyczasie każdemu przyniesiono pakunek z żywnością. Wkrótce zjawił się również ponownie sam gospodarz wraz ze swoimi pomagierami, i rozdał laski dynamitu, gotówkę, i bilety na pociąg odjeżdżający jutro z Dallas. Naboje - jak wcześniej wspomniał - sam rozdawał garściami. Przy okazji… jeden, czy druga, zauważyli, iż na biletach widniała cena 25$, podróż zaś obejmowała wyjazd z Dallas 6 maja o 14:00 w Teksasie, kończyła się zaś na Saline w Kansas, 7 maja "około" 21:00. Fuck, 31h w pociągu? Na sam wyjazd owego pociągu powinni bez problemu zdążyć, nie obejdzie się jednak bez noclegu gdzieś po drodze do Dallas, najpewniej i to pod chmurką na prerii… - No to do zobaczenia wkrótce, oczywiście ze złotem - Pożegnał ich w końcu McCoy, i towarzystwo ruszyło w drogę. ~ Kilka ładnych godzin zajęło im jeszcze opuszczenie rozległych ziemi rancha najbogatszego teksańczyka, i w końcu… - No to w drogę! - Krzyknęła wesoło Melody, i spięła konia, po czym dla zabawy, czy tam i z chęci pokazania inicjatywy, ruszyła ostro do przodu. W złym kierunku. Ktoś się zaśmiał, ktoś parsknął, ktoś pokręcił z politowaniem głową. W końcu i ktoś na nią gwizdnął. - Do Dallas to tam! - Pokazano jej przeciwny kierunek, niż ten jaki obrała. Wróciła do reszty po chwili, czerwona niczym pomidor… ale w końcu i sama się wesoło roześmiała. Ruszyli więc w kierunku Dallas. Kilometr za kilometrem, godzina po godzinie, ku pierwszemu etapowi ich wyprawy. W trakcie konnej jazdy czasem rozmawiano, czasem nie… niektórzy próbowali się już lepiej poznać, inni nie mieli na to ochoty? Słońce ładnie świeciło, a pogoda była zwyczajowa jak na tą porę roku: sucho i bezwietrznie. Trochę i kurzyli, jadąc wolnym tempem drogą, ale było to znośne. ~ Powoli robiło się już późno, i wypadało rozbić gdzieś obóz. W brzuchach również nieźle burczało, nikt bowiem obiadu nie jadł… więc odpoczynek dla ludzi i koni, obozowisko, nocleg na prerii. Może i dalsze zapoznawanie się przy ognisku? Czas był, a diabeł ich nie gonił, dopiero co zaczęta wyprawa po bogactwo była jak najbardziej w ramach czasowych, jakie na nią mieli… *** Komentarze za chwilkę...
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
06-03-2022, 19:39 | #10 |
Reputacja: 1 |
|