|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
14-07-2022, 23:31 | #1 |
Reputacja: 1 | City of Mist - Złoto głupców
Ostatnio edytowane przez Nuada : 15-07-2022 o 19:50. |
15-07-2022, 10:15 | #2 |
Reputacja: 1 | Kilka dni przed zaginięciem Molly. 6:00. Przenikliwy dźwięk budzika wyrwał Henrego z objęć Morfeusza. - Cholera, miałem taki ciekawy sen. Jak zwykle nie dowiem się jak się skończył - pomyślał. Margaret coś mruknęła w półśnie i przekręciła się na drugi bok. Miała dzisiaj, w przeciwieństwie do męża, wolne. Znowu poniedziałek. Trzeba się zbierać. Henry powoli wstał, przeciągnął się i poszedł do łazienki. Później śniadanie, kawa i szybki rzut oka na poranną gazetę, którą jak codzień znalazł pod drzwiami – trzeba wiedzieć czy coś się ciekawego przez weekend nie wydarzyło. Około 7.30 wyszedł z domu. Dzieciaki szykowały się właśnie do szkoły. - Cześć tato – pożegnała ojca Polly. Josh w tym czasie siedział jeszcze na łóżku nie mogąc pogodzić się z myślą, że weekend już się skończył i znów trzeba iść do budy. Henry mieszkał blisko urzędu dzielnicy, toteż zwykle chodził do pracy piechotą. Dziś jednak od samego rana lało. - Dobrze, że mam parasol – pomyślał, kierując się do pobliskiego przystanku autobusowego. - W sumie to tylko dwa przystanki, ale po co moknąć? W pracy był 10 minut przed ósmą. - Hej Henry! - przywitała go Sally Biggs, jego zastępczyni. Zaczynała o 7.00. Miała ustalony indywidualny czas pracy ze względu na małe dziecko. Na szczęście szefostwo nie robiło w takich sprawach problemów. - Z tego co zdążyłam rano przejrzeć, w piątek po południu przyszły jakieś nowe wytyczne od burmistrza. Znowu chcą coś pozmieniać. - Serio? Przecież niedawno były spore zmiany… - takie newsy na z poniedziałkowego poranku nie napawały Bozansky’ego optymizmem. - Zaraz się z tym zapoznam – burknął siadając za biurkiem. Na stanowisku pracy Henrego panował pedantyczny niemal porządek. Z lewej strony leżały równo poukładane przybory do pisania, zszywacz, dziurkacz, karteczki samoprzylepne i kilka innych podręcznych drobiazgów. W zamkniętej na klucz szufladzie – pieczątka: Henry Bozansky – Kierownik Referatu i jakieś dokumenty. Od czasu objęcia rządów w mieście przez nowego burmistrza grzebanie w przepisach wewnętrznych stało się niemal normą. Wcześniejsze regulacje obowiązywały latami, teraz ciągle coś zmieniali. Jedyne co mógł zrobić Henry to dostosowywać swoją pracę do zmieniających się norm. Piątkowe wytyczne nie były na szczęście rewolucyjne. Ot, jakieś tam nowe zasady obiegu korespondencji. W sumie i tak wszyscy mniej więcej w ten sposób robili. Czyli nic co wywróciłoby pracę do góry nogami. Bozansky przejrzał resztę poczty i przydzielił ją podległym pracownikom. Jakaś skarga, kilka wniosków o dotacje, zapomogi itp. Ktoś chciał wyciąć stare drzewo i potrzebował pozwolenia. Jakaś firma planowała w okolicy inwestycję. Norma. Dzień w pracy płynął swoim tempem. Henry na co dzień nie miał kontaktu z interesantami, chyba że ktoś niezadowolony z obsługi koniecznie chciał rozmawiać z kierownikiem. Tego typu delikwentów przyjmowali na zmianę z Sally. Dzisiaj było ich aż trzech. Henry szybko uwinął się z dwójką, która przypadła mu w udziale. Sally chyba miała pecha bo jej petent przetrzymał ją na sali obsługi prawie dwie godziny. Gdy wreszcie wróciła do pokoju Henry od razu po minie wywnioskował, że nie warto pytać, czego ten typ chciał. Dla poprawy humoru zamówili chińczyka na wynos. Podziałało… Kilka minut po 16.00 Bozansky zakończył pracę i ruszył prosto do biblioteki. O 16.30 miał dzisiaj partię szachów. Rozgrywali turniej. Partia co tydzień, w każdy poniedziałek. Dzisiaj runda czwarta. Do tej pory Henremu szło świetnie. 3/3. - Dobrze byłoby podtrzymać zwycięską passę – myślał. Grał czarnymi. 1. d4 – czyli debiut zamknięty. 1. … d5, 2. c4 – gambit hetmański. Za tym Bozansky nie przepadał. Niestety coraz więcej szachistów tak grało. 2. … c6 – obrona słowniańska, ulubiona odpowiedź Henrego…. Partia skończyła się późno, kilka minut przed 21.00. Remis. Chociaż mogło być gorzej. Przeciwnik zagrał bardzo agresywnie i gdyby nie jeden drobny błąd to Henry odnotowałby pierwszą porażkę. Czas na analizę będzie jutro. Trzeba się uczyć na błędach. Dziś jest jednak za późno. - Henry, nareszcie! Zaczynałam się już powoli martwić – tymi słowami powitała go w drzwiach żona. - Przecież wiesz, że partie potrafią trwać bardzo długo. - Wiem, ale… głupie zasady z tym wyłączaniem komórek. - Nie ma wyjścia, za dużo było nieuczciwych graczy. Z resztą podobno teraz też niektórzy odbierają esemesy z podpowiedziami od kumpli, gdy wychodzą za potrzebą. Dla mnie to żenada – wyjaśnił Henry. - Cześć dzieciaki – przywitał Josha i Polly. - Dostałem dzisiaj piątkę! - zawołał zadowolony z siebie Josh, pokazując ojcu dzienniczek. Polly przewróciła oczami. - Cieszę się synku. Oby tak dalej. Ja dzisiaj na remis. A co u ciebie Polly? - Zerwałam z Markiem. Ale nie chcę o tym mówić, dobrze? - Dobrze, chociaż na twoim miejscu zająłbym się nauką. Na chłopaków przyjdzie jeszcze czas. - Tato proszę… - Ok, ok. Nic już nie mówię. Po kolacji Bozansky opowiedział żonie co było w pracy i w skrócie streścił przebieg dzisiejszej partii, mimo że Margaret i tak niewiele z tego rozumiała. Około 23.00 poszli spać.
__________________ Cóż może zmienić naturę człowieka? Ostatnio edytowane przez Pliman : 15-07-2022 o 21:21. |
15-07-2022, 11:10 | #3 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Miasto Zagubionych Świętych czasem niespodziewanie otwiera przed tobą szansę, lecz jeśli ją przegapisz, nie licz na powtórny uśmiech losu. Daruje nadzieję, aby za moment brutalnie wyrywać ci ją z serca. Doceniaj każdą chwilę, bądź czujny, zbytnio nie ufaj złudzeniom, bo rzeczywistość okaże się mroczniejsza, niż śniony koszmar... Ostatnio edytowane przez Deszatie : 15-07-2022 o 11:12. |
15-07-2022, 11:17 | #4 |
Reputacja: 1 | Dżdżyło. Ulice pociły się i Dave wyczuwał teraz wyraźniej niż zwykle ich wilgotny, gorący smród. Szedł wolno, nie omijając płytkich kałuż, a płaszcz powoli nasiąkał potem Miasta, z każdym kolejnym krokiem robiąc się coraz cięższy. Niewątpliwą zaletą tej pogody było to, że gołębie nie srały na chodnikach, tylko przemoczone siedziały przycupnięte na parapetach. Uśmiechnął się kwaśno. Widok przemokniętych szpuków nie cieszył go tego szarego poranka. Czuł gdzieś pod skórą jakieś dziwne mrowienie, jakby ktoś podpiął go pod generator prądu i powoli zwiększał obroty korbki. Coś się zmieniało. I chociaż Kate jak zazwyczaj zapijała poranek a John wyszedł na warunkowym to chłopak był pewien tej zmiany. Nie rozumiał jej jeszcze, nie potrafił zlokalizować, ale ją wyczuwał. Miasto powoli budziło się do życia. Malkovich leniwie przechadzał się uliczkami Konvicty, szukając zajęcia, lub sposobności aby go nie znaleźć. Crage już otworzył swój warsztat. Otwarta na oścież brama i rdzewiejący szyld “Crage. Mechanika samochodowa.” zapraszały do środka ewentualnych klientów. Właściciel dłubał coś usmarowanymi łapami w silniku podstarzałego Forda. Samochód stał na kanale odkąd Dave poznał Crage’a i chłopak zaczął już nabierać pewności, że ten nie zamierza w ogóle go naprawić a jedynie znajduje przyjemność w dłubaniu w jego wnętrznościach. - Cześć - Malkovich stanął przy metalowym filarze podtrzymującym dach, - co słychać? Masz coś dla mnie? - Cześć Rączka! - Ford wypluł górną część ciała mechanika. Rudy Irlandczyk, z nieodłącznym niedopałkiem w ustach wychylił się spod maski, wypuszczając kłąb dymu. - Nie dzisiaj. Sam widzisz - wskazał na pusty plac, - jesteśmy tylko ja i fordek - powiedział niemal z czułością. - John wyszedł? Dave nie odpowiedział i rudemu starczyło to za potwierdzenie. - Tak właśnie słyszałem - przetarł czoło wierzchem dłoni zostawiając na nim oleistą, ciemną smugę. - Zajdź jutro. Po takiej pogodzie można się spodziewać jakiejś stłuczki. Poza tym… - Tak? - W Cloghill znowu była strzelanina. Podrzucą mi dwie bryki. Przestrzelona miska, uszkodzona elektryka, takie tam. Crage miał znajomości i renomę wśród mechaników z sąsiadującej dzielnicy i ci często korzystali z jego usług jak nie byli w stanie się wyrobić ze zleceniami. - Jasne! Dzięki! Zajrzę do chińczyka po południu, podrzucić ci coś? - Byłoby miło Dave, ale tym razem ja stawiam! - Nie ma problemu - uśmiechnął się odklejając od filara. - Dorzucisz premię do następnej fuchy! - Się wie! Malkovich opuścił warsztat i ruszył powoli dalej arterią uliczek Miasta spoglądając w zapłakane okna czynszówek.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
19-07-2022, 17:52 | #5 |
Reputacja: 1 | Budzi ją dźwięk. Natarczywy, jednostajny, irytujący. Ostatnio edytowane przez obce : 20-07-2022 o 07:48. |
20-07-2022, 20:25 | #6 |
Reputacja: 1 | Piąta rano zastała Zuri na dachu. Wieczorami był to klub dyskusyjny-imprezownia-miejsce-spotkań-i-kłótni-sąsiadów. O piątej rano był tylko jej i Burgera. Wrodzona przewrotność rodziny Walkerów Samowładców Grilla Z Bożej Łaski Wielkich Mistrzów Patelni Budowniczych Wielkiego Imperium Burgerowego Zrodzonych Pośród Tłuszczu I Kuchennych Oparów kazała im właśnie tym oryginalnym imieniem nazwać ich starego, wiernego psa. Burger właściwie wolałby jeszcze pospać, ale jak typowy pies prowadzony obowiązkiem pilnowania członków stada, zwłaszcza tych bardziej narwanych, podążył za Zuri i teraz leżał rozciągnięty leniwie niedaleko niej i od czasu do czasu machnął ogonem, jakby chciał powiedzieć, że wcale nie śpi i tak, oczywiście, to wszystko jest bardzo ciekawe. Dla Zuri faktycznie było ciekawe. Mówiło się, że Miasto nigdy nie spało. Mówiło się, że zdarzało mu się, co najwyżej, tracić czasami przytomność. Jednak tutaj nadal jeszcze było spokojniej. Nocna zmiana ciągle miała przed sobą nieco pracy, dzienna pewnie jeszcze spała. Gdzieś ćwierkały wróble. Światło wschodzącego słońca pięknie igrało w oknach mieszkań szarych blokowisk. Odbijało się w chłodnej rosie pokrywającej dachy. Wschody słońca w Mieście musiały konkurować z neonami, które wciąż jeszcze migały wszystkimi kolorami, światłem latarni, które gasły w tak losowy sposób, że można było podejrzewać, że same decydują, kiedy postanawiają się wyłączyć w ramach małego, przemysłowego buntu. Światło rozpraszało się, odbijało od budynków i za każdym razem wyglądało zupełnie inaczej. Zuri nigdy nie widziała dwóch takich samych wschodów słońca. Burger zastrzygł uchem i szczeknął na bezczelnego wróbla, który podszedł za blisko, zaciekawiony dziwnym, nieporuszającym się obiektem na dachu. - Nie jedz wróbli, nie wiadomo, gdzie się szlajały — mruknęła dziewczyna, doskonale wiedząc, że nawet gdyby Burger bardzo chciał, nie byłby w stanie upolować czegoś, co porusza się tak szybko i jeszcze w dodatku umie latać. Ten wiek miał już dawno za sobą. Teraz też tylko przechylił głowę w odpowiedzi. - Dobra, dobra, idziemy na spacer — Pies zerwał się na równe łapy w pełni gotowości bojowej. Na pewne rzeczy był już zdecydowanie za stary. Na inne nigdy nie będzie. Kilka godzin później, gdy Burger już bezpiecznie spał w domu i śnił psie sny o wielkości, Zuri pędziła na rolkach przez zatłoczone ulice Miasta. Podczas spaceru z Burgerem wpadła na pomysł, który natychmiast musiał przejść z etapu luźnej idei do szybkiej realizacji. Dlatego ciągle była jeszcze umazana farbą, co w ogóle jej nie przeszkadzało. Różowe, zielone, niebieskie i czerwone plamy na jej rękach, koszulce i spodniach być może budziłyby czyjś sprzeciw, gdyby tylko miał czas się przyjrzeć tej kolorowej fali energii, która pędziła na rolkach. Dredy majestatycznie powiewały za nią, gdy z radosnym śmiechem złapała się latarni, by wykręcić i wpaść jak burza do Burger Boys, przejeżdżając bezceremonialnie pod na wpół jeszcze zamkniętą kratą - Yo, Gruby Jose, słuchaj, mam taką myśl, że może… - zaczęła od progu, nawijając głośno i gestykulując energicznie — Jakby ludzie zaczęli przychodzić z własnymi kubkami to byśmy im dawali dziesięć procent zniżki na kawę. Zaoszczędzimy na jednorazówkach i będziemy eko. Poza tym będziemy mogli zrobić galerię śmiesznych kubków, z którymi przychodzą klienci. Spójrz, zrobiłam już plakaty — na blacie wylądował krzykliwy, wymalowany sprayem plakat ogłaszający wielką promocję dla dobra ludzkości i przyszłego Imperium Burgerowego „Nasza Kawa+Twój Kubek=10% mniej. Z nami poczujesz się jak w domu”. - Myślisz, że będą przynosić? - wujek Malik, tu i teraz, w sytuacji zawodowo-burgerowej zwany po prostu Grubym Jose, wychylił się zza okienka kuchennego — A, co tam — machnął łapą wielką jak bochen chleba — Rozwieś plaka… - urwał i spojrzał na nią badawczo — Już rozwiesiłaś, prawda? Zuri uśmiechnęła się szeroko — No raczej! Wiedziałam, że się zgodzisz - Podjechała do okienka i cmoknęła go w policzek — To, co będę, dwa razy latać, nie? Otwieramy? - spojrzała na kratę. - Buty załóż — Gruby Jose spojrzał krytycznie na neonowo pomarańczowe rolki — Masz buty, prawda? - No więc nie, zapomniałam z domu. Ale ludzie lubią jak serwuję im na rolkach! - Ludzie lubią jak dostają jedzenie na stół, a nie na własne kolana! - Raz mi się zdarzyło, nie bądź taki drobiazgowy! Poza tym, gdyby zrobić ankietę, czy przychodzą tu dla twoich burgerów czy mojej wyśmienitej obsługi to nie postawiłabym na twoje burgery — ze śmiechem uchyliła się przed szmatą, którą zamachnął się wujek i podjechała na rolkach, by otworzyć kratę. Zaczynał się kolejny dzień w Zalążku Burgerowego Imperium. |
20-07-2022, 22:17 | #7 | |
Reputacja: 1 |
| |
21-07-2022, 08:28 | #8 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Sweet child in time Ostatnio edytowane przez Deszatie : 21-07-2022 o 08:56. |
22-07-2022, 08:24 | #9 |
Reputacja: 1 | Henry odrobinę się spóźnił. Na sam koniec dnia trafiła mu się upierdliwa petentka. Nie dość, że uparła się na rozmowę konkretnie z nim, a nie z jakimś podwładnym – jak określiła Sally, to w dodatku jej żądania były absurdalne. Boznasky próbował na różne sposoby wytłumaczyć tej kobiecie, że zasiłek dla samotnej matki przysługuje tylko ludziom, a nie psom, kotom czy też innym stworzeniom. Sprawa niby oczywista, a jednak przepisy nigdzie tego nie precyzowały. Przecież suczka to też matka, no i ojca brak… Henry był już naprawdę bliski wybuchu złości. Zamilkł i pomyślał: - kobieto, przecież wiesz, że bredzisz, daj już spokój. Ku jego zdziwieniu zwariowana interesantka nagle zmieniła śpiewkę: - Ma Pan rację i tak nic nie uzyskam, nie wiem skąd wzięłam taki głupi pomysł. O dziwo w tonie jej głosu nie było śladu focha. Wyglądało na to, że coś wreszcie do niej dotarło. - Dziwne, skąd na nagła zmiana? - pomyślał Henry. Z drugiej strony, czy to ważne? Poszła sobie. Nareszcie! Szedł szybkim krokiem. Mżyło. Norma. Ktoś wracał z torbą zakupów, jakiś dzieciak puszczał w kałuży papierowe łódki. Miejscowy pijak siedział na ławce pod okapem i zaczepiał ludzi o jakiś grosz. Henry nadrobił dodatkowy kawałek obchodząc drugą stroną ulicy miejsce, gdzie czmychnął czarny kot, uciekający przed deszczem do piwnicznego okna. Niby nie był przesądny, ale czarne koty jakoś tak na niego działały. Po co kusić los. To tylko dodatkowa minuta... Do wypożyczalni wszedł jako jeden z ostatnich. Stanął w kącie przy drzwiach. Po chwili poczuł na sobie czyjś wzrok. Jakiś brodaty facet z drugiego końca sali wpatrywał się w niego. Kto to jest? Zaraz, zaraz… Czy to nie gość z antykwariatu? Henry był tam raz czy dwa. Szukał starszych książek szachowych. Arcymistrzowie sprzed lat najbardziej do niego przemawiali. Obecne szachy nie miały już tej świeżości, tej nieprzewidywalności, tej nutki szaleństwa. Już tak nie zaskakiwały. Schemat, chłodna kalkulacja, mozolne realizowanie niewielkiej przewagi. Nie ważne… Pytanie czemu ten koleś tak się gapi? I pytanie skąd ta dziwna aura wokół niego? Od czasu do czasu Henry widywał takie osoby. Na pozór niczym się nie wyróżniały. Ot, zwykli ludzie. Jednak gdy przyglądał się im dłużej zauważał, że otacza ich taka jakby delikatna poświata? Trudno to wyjaśnić. Kiedyś nawet pytał żonę czy też to widzi. Nie widziała. Dziwne. Na sali zgromadziło się na prawdę dużo osób. Część z nich Bozansky znał z widzenia, część była mu zupełnie obca. Potwierdzało to tylko, jak bardzo mała Molly była tutaj lubiana. Henry starał się odganiać tą myśl, jednak jego logiczny umysł podpowiadał najbardziej prawdopodobne rozwiązanie – pedofil. Bał się czy dziewczynka jeszcze żyje. Takie sytuacje rzadko, naprawdę bardzo rzadko kończą się happy endem. Z drugiej strony pozostawała nadzieja, że to jednak jej ojciec przypomniał sobie po latach, że ma córkę... Zebrali się tutaj żeby sprawę omówić, może ktoś coś widział? Może ktoś coś wie? Zebranie różnych poszlak do kupy może dać jakiś obraz sytuacji. Sympatyczny grubas, który zwykle siedział za kontuarem wypożyczalni wypisał na tablicy dotychczasowe ustalenia. Henry czytał i analizował. Próbował wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Może coś dodać. Jednak chwilowo nic sensowego nie przychodziło mu do głowy. W milczeniu czekał na dalszy rozwój sytuacji...
__________________ Cóż może zmienić naturę człowieka? Ostatnio edytowane przez Pliman : 22-07-2022 o 15:42. |
22-07-2022, 09:57 | #10 |
Reputacja: 1 | Tego dnia. “A gdybyś to ty był na miejscu Molly, Rączka, to chciałbyś żeby ktoś się tym zainteresował?” - upomniał sam siebie. - “Chciałbyś! Więc weź się ogarnij i nie wracajmy do tematu!” Po takim postawieniu sprawy Dave już się nie zastanawiał po co tutaj przyszedł. Z resztą to był teren Ayo, więc skoro ona uważała tą sprawę za słuszną, to wystarczyło. Od razu wyłowił ją w tłumie i nawiązali ze sobą kontakt wzrokowy. Puścił jej oczko. Dave wyczuwał obecność właścicielki wypożyczalni kaset VHS na milę. Nie był tego w stanie wyjaśnić w żaden logiczny sposób. Po prostu gdy była w pobliżu czuł jak włoski na skórze stają na baczność, jakby ktoś przesuwał nad nim wielką ebonitową laską. Do tej pory myślał, że to przez wydarzenia, które ich połączyły, ale tego dnia… Tego dnia, w salce nabitej ludźmi Dave Malkovitch zauważył coś jeszcze. Jego oko wyłuskało z tłumu jeszcze kilka postaci. Dwóch mężczyzn, jednego stojącego w cieniu, drugiego przy drzwiach, miętolącego w dłoniach kapelusz. Obaj bacznie obserwowali otoczenie. Trochę później zauważył jeszcze dziewczynę siedzącą przy starszej kobiecie. Wyczuwał ich w ten sam sposób jak Ayo. Może nie tak intensywnie, ale właśnie tego dnia zrozumiał, że Ayo nie była jedyna. - Nie słyszałem o sprawie - wtrącił się do rozmowy dilerów przesuwając językiem wykałaczkę w drugi kąt ust. - Który był na tyle głupi? Pewnie już wyjechał z Miasta… Koleś, który wpadł na to, żeby oskubać papę Sabiniego musiał mieć nierówno pod sufitem albo… Albo chodziło o coś zupełnie innego. Tak czy inaczej sprawa na tyle zaintrygowała Rączkę, że postanowił się jej przyjrzeć bliżej. A jeśli przy okazji uda mu się zgarnąć nagrodę… No cóż, to byłby świetny bonus. Warto też było popytać o Beżowe Cadillaki. W końcu ile takich mogło jeździć po dzielni? Crage powinien mieć doskonałe rozeznanie w temacie. Nie zaszkodzi też zajrzeć na Shatter Street. Rączka miał jak najgorsze zdanie o psach i ich robocie. Pewnie coś przeoczyli, partacze. Stał jeszcze i słuchał. Patrzył jak sala powoli się opróżnia.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) Ostatnio edytowane przez GreK : 22-07-2022 o 10:00. Powód: Didaskalia |