Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-04-2022, 23:01   #1
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Jagged Aliance - Margarita Island [Parchy]




link: https://1.bp.blogspot.com/-FDdTnCbEQ...s/s1600/02.jpg


Czas: 1997.12.01 pn, g 10:30
Miejsce: HQ AIM
Warunki: jasno, ciepło, sucho, cicho, wnętrze biura



Starszy mężczyzna o szlachetnym i statecznym wyglądzie spojrzał na czworo o wiele młodszych od siebie ludzi. Trzech mężczyzn i kobieta. Troje białych i jeden czarny. Tak różni od siebie. A jednak wszyscy byli wywiadowcami firmy w jakiej pracował. Zanim wszedł do sali obrad słyszał na orytarzu ich śmiechy i rozmowy. Pewnie zastanawiali się po co ich wezwał tak krótko przed świętami. W końcu był początek grudnia, świąteczna gorączka rosła z tygodnia na tydzień. Ale to wezwanie zapowiadało nową robotę. I całą piątką o tym wiedzieli. Tylko czwórka jaka wygodnie zajmowała luźne pozy przy stole konferencyjnym jeszcze nie znała detali.

- Witam was moi mili. Dobrze się domyślacie. Firma złapała nowy kontrakt. Więc potrzebuje rozeznania osobowego w terenie przyszłej operacji. - stary Brytyjczyk przywitał się z czwórką swoich agentów. Między sobą znali się mniej lub bardziej ale z nim na pewno. W końcu to on był ich szefem i agentem prowadzącym więc zwykle on ich wzywał na misję a potem koordynował. Zarówno między sobą nawzajem jeśli to było potrzebne jak i z kontraktorami jeśli misja rozpoznawcza przeradzała się w bojową.

- Dokąd i kiedy? - zapytał najstarszy z tej trójki. Dworcow miał jednak największe doświadczenie agenturalne z całej czwórki. W końcu jeszcze dekadę temu pracował dla rosyjskiego GRU. I często był zwierzchnikiem i koordynatorem pozostałych agentów już w terenie.

- Margarita Island. - odparł dyrektor ciekaw ich reakcji. Ktoś pokiwał głową, że słyszał o tej wyspie z wiadomości co tam się ostatnio dzieje, inny żartował czy tam jest stolica pizzy o tej nazwie a jeszcze innym nic ta nazwa nie mówiła. Spodziewał się tego więc wziął pilota i odpalił małą prezentację jaka miała zacząć właściwą część odprawy. Agencja złapała nową misję na tej wyspie u wybrzeży Wenezueli i chciała wysłać swoich ludzi na wstępne rozpoznanie zanim się zaangażuje na całego. Ta czwórka stanowić forpocztę tej nowej operacji. Michael był czarnoskórym Amerykaninem i dzięki muskularnej sylwetce, licznym tatuażom i luźnemu podejściu łatwo mógł się wtopić w tłum turystów z USA. Amanda też była Amerykanką ale była profesjonalnym pilotem śmigłowców i awionetek. Stanley liczył, że uda jej się zakręcić i zdobyć fuchę pilota przy którymś z lotnisk na wyspie. Jewgienij ze swoją szczerą, słowiańską twarzą i twardym, rosyjskim akcentem bez problemu mógł uchodzić za “nowego ruskiego” jak z kawałów i memów. Zaś Charles ze swoim urokiem złotowłosego bad boya pomimo zblazowanej otoczki był weteranem Legii Cudzoziemskiej i umiał sobie radzić w różnych sytuacjach. Stanley dla każdego z nich przygotował już odpowiednie dokumenty i legendy w jakie mieli się wcielić. A niedługo wszyscy wsiądą w lot jaki skończy się na pozornie rajskiej i słonecznej, tropikalnej wyspie. Która coraz mniej przypominała raj na ziemi.




Czas: 1998.01.05 pn, g 11:30
Miejsce: HQ AIM
Warunki: jasno, ciepło, sucho, cicho, wnętrze biura



W sali podejrzanie przypominającej klasę szkolną zebrała się spora grupka barwnych postaci. Jakby ktoś uparł się skompletować możliwie różne typy ludzkie. Mężczyzn i kobiet, białych i kolorowych, z jednej i drugiej strony dawnej Żelaznej Kurtyny. Łączyło ich to, że wszyscy byli w sile wieku, sprawni na ciele, zdrowi na umyśle, wszyscy mieli mniejsze ale raczej większe doświadczenia z bronią. Czasem byli to weterani wszelakich sił lądowych, jednostek antyterrorystycznych, członków gangów, dezerterów, bojówkarzy paramilitarnych, starsi i młodsi. Ale łączyło ich jedno. Każdy z nich przynajmniej rok temu podpisał kontrakt z AIM dobrowolnie zaciągając się do największego stowarzyszenia najemników na świecie. No a na początku grudnia dostali maila z propozycją tego kontraktu na jaki się zgodzili. Wychodziło, że trzeba będzie brać udział w jakiejś akcji zbrojnej z przywracaniem ładu i porządku. Czas do namysłu dwa tygodnie. Akurat na okres przedświąteczny. Potem jeszcze święta, Nowy Rok no i trzeba było się stawić dzisiaj tutaj, w tym biurze. Dopiero teraz było widać kto jeszcze zgłosił się na tą misję.

- Witam wszystkich, dziękuję za przybycie. - drzwi otworzyły się i do środka wszedł szef. To on zarządzał tą operacją więc wszyscy co tu byli mu podlegali. Dlatego był ich szefem. No ale on zajmował się przygotowaniem i zapleczem misji, koordynował działania i reprezentował wolę klienta ale w przeciwieństwie do ludzi jacy obsadzili stoliki w głównej części sali nie będzie brał bezpośredniego udziału na misji.

Odpowiedział mu niereguralny chór powitań, pomrukiwań, machnięć ręką. Czyli tak jak zwykle. Z dyscypliną było tutaj tak sobie no ale w końcu nie byli regularnym wojskiem więc i trudno było wymagać dyscypliny jak u regularnego wojska. Właściwie bez broni i w większości w cywilnych ubraniach wyglądali jak przypadkowa zbieranina zgarnięta z ulicy.

- Lubicie ciepłe kraje, zimne drinki i egzotyczne kobiety? - szef zapytał tą pstrokatą grupkę gdy już ogarnął ją pierwszym spojrzeniem. Znów podniósł się nieregularny chór różnych niezbyt celnych ani mądrych odpowiedzi. - No to lepiej radzę wam polubić. Bo najbliższe tygodnie albo i miesiące spędzicie w jednym z nich. - szef w końcu zaczął mówić o detalach czekającej jego podwładnych misji na jaką miała ich wysłać AIM. Do tej pory nie znali ani adresu, ani celu, ani terminu misji poza tym, że to coś w latynoamerykańskich krajach. Czas by wreszcie poznali gdzie dokładnie.

- Polecicie na Grenadę. Stamtąd przedostaniecie się na Margaritę. Tam już działają nasi agenci. Możecie o nich poczytać w aktach jakie macie przed sobą. Na Margaricie będzie pełnić rolę szkoleniowców dla lokalnych secesjonistów. Oni są naszym klientem. - w paru zdaniach szef przedstawił jakie są najważniejsze detale kolejnej misji.

- Polecam też nie narobić zbyt dużego bałaganu. Tam wciąż jest sporo turystów ze Stanów i Europy. Nie chciałbym aby nasza firma była kojarzona z ich krwią na rękach. Więc bądźcie dla nich mili i dla prasy również. Plaże i hotele to główne źródło dochody i dla wyspiarzy i pośrednio także dla nas. A turyści zwykle uciekają z miejsc gdzie się co chwila strzelają za rogiem czy ich ktoś bije albo porywa. - dodał tonem przestrogi i zalecenia. A jak otworzyli akta i obejrzeli trochę wiadomości z wyspy, poczytali analizy i prognozy to zgrywało się to w spójny obraz, że sytuacja na wyspie jest… barwna. I skomplikowana. Pod płaszczykiem turystycznego raju kotłowały się różne podpowierzchniowe siły. Kartele narkotykowe, karaibscy piraci, secesjoniści, lojaliści, firmy ochroniarskie, lokalne milicje, polityczne bojówki i paramilitarne organizacje. Gdzieś w tym wszystkim miotały się siły wysłane z pomocą humanitarną, międzynarodowi reporterzy czy nawet ekipa od kalendarza Pirelli.




Czas: 1998.01.14 śr, g 13:30
Miejsce: Wyspa Grenada, była baza Royal Navy
Warunki: jasno, gorąco, sucho, cicho, żar tropików



Rozebrany do samych szortów młody mężczyzna leżał sobie wygodnie w leżaku pozwalając sobie na trochę kąpieli słonecznej. Ciemne okulary i leniwa poza skutecznie nadawały mu turystycznej pozy i wyglądu.

- Wiecie co wam powiem chłopaki? Ta aklimatyzacja nie jest taka zła. - zwrócił się do sąsiadów obok nie siląc się nawet na otwarcie oczu. No rzeczywiście. Mieli 2 tygodnie na aklimatyzację i przygotowania do właściwego etapu misji. Z czego pierwszy tydzień właśnie mijał. Spod swoich ciemnych okularów leniwie spoglądał na jakieś ślicznotki w bikini wylegujące się przy basenie trochę dalej, za płotem. Jeszcze zimny cider w dłoni i było jak im szef żartobliwie obiecał przed misją.

- No ja jeszcze nie wiem. Dalej mnie sraka łapie. - odezwał się kolega który leżał na podobnym leżaku obok i w podobnej pozie. Akurat jego organizm okazał się wrażliwszy na ten żar tropików więc jemu ten etap aklimatyzacji przydał się jak najbardziej.

- Wojna to jest biznes kolego. Tylko frajerzy tracą na wojnie. Jak masz głowę na karku to możesz wyjść z takiej imprezy bogatszy niż wszedłeś. To jest jak w bajce. “Zamek do dyspozycji i królwenę za żonę”. Myślę, że jakaś gorąca Latina byłaby w sam raz. Albo dwie. Albo jakieś fajne turystki z Europy. - trzeci w białym, nieco zmiętolonym kapelusiku odezwał się profesorskim tonem. Więc trochę nie było wiadomo czy naprawdę tak to traktuje czy tylko się zgrywa.

- No ale zanim się zdecdyujesz jaki kolor panny ci pasuje to trzeba tam będzie posprzątać. Czytaliście raporty? - blondyn parsknął rozbawiony i sobie przez chwilę wyobrażał siebie z tymi dwiema pannami za ogrodzeniem co się tak ładnie wylegiwały przy basenie. Ale temat poruszył dość poważny.

- No. Chujowo. Wspieramy tych słabszych. Dlaczego do cholery nie wyślą nas raz tam gdzie będziemy po stronie tych co wygrywają? - ten co miał kłopoty żołądkowe nie miał zbyt dobrego humoru więc uderzył w dość zrzędliwy ton.

- Bo ci silniejsi nie potrzebują wynajmowanych bohaterów. Mają swoich. Do tego czołgi, samoloty, artylerię i całą resztę. - odparł chutrus ze złośliwym uśmieszkiem patrząc na zgryźliwego kolegę. Ten zastanowił się chwilę ale przyznał mu rację i nawet parsknął z rozbawienia.

- Myślicie, że tam będą mieli czołgi, artylerię i całą resztę? - zapytał obu kolegów. Sytuacja na wyspie była zmienna a informacje od agentów docierały z pewnym opóźnieniem. Zaś stacje telewizyjne koncentrowały się na jakimś detalu, zwykle dotyczącym sytuacji turystów zagranicznych na wyspie albo niezbyt jasne dla ludzi z zewnątrz wypowiedzi turystów.

- Chyba nie. Z tego co zrozumiałem to tam porządek utrzymuje głównie policja. I jakieś bojówki. Prawdziwego wojska jest niewiele. Ale w każdej chwili mogą dosłać z kontynentu. - powiedział blondyn leniwym tonem. Podobnie ładnie jak tutaj mogło być na Margaricie. Szkoda, że jechali tam do roboty a nie na wakacje.

- Czyli piechota. A wojska to lepiej aby nie dosłali. Bo ci nasi bojówkarze to mają zabawki z drugiej wojny albo z kubańskiej rewolucji. - powiedział zgryźliwy gdy przetrawił to w myślach. Póki panował obecny chaos to jeszcze można było coś ugrać. Ale jakby Wenezuela uznała za sytuację za krytyczną to mogła wysłać na wyspę regularne wojsko. Wtedy mogło się zrobić nieciekawie i dla bojowników dążących do oderwania wyspy od kraju macierzystego i dla ich szkoleniowców.

- Nie wyślą. Czołgi na ulicach zawsze źle wyglądają w mediach. To psuje wizerunek czyli interesy. - chytrus zsunął sobie swój biały kapelusik na oczy jakby zamierzał uciąć sobie drzemkę.

- No to jeszcze tylko dostać się na wyspę i będzie można bawić się w żołnierzy wolności. Bułka z masłem. - blondyn machnął ręką wskazując brodą na błękit oceanu widoczny z tarasu po czym upił swojego cidera. Gdzieś tam za horyzontem była Margarita. Pozostali uśmiechnęli się i pokiwali głowami. No rzeczywiście jeszcze nie do końca było wiadomo jak się dostaną na tą wyspę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 17-04-2022, 13:06   #2
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 01 - 1998.01.15 cz, popołudnie

Czas: 1998.01.15 cz, popołudnie; g 17:30
Miejsce: Grenada, była baza Royal Navy
Warunki: jasno, cicho, mgła, sła.wiatr, nieprzyjemnie


- Myślałem, że jesteśmy w tropikach. I będzie ciepło. - Julius skrzywił się wskazał brodą na już dość znajomy widok basenu z błękitną wodą okolonego stolikami, składanymi krzesełkami i leżakami. Widok był iście turystyczny. W końcu w tej części dawnej bazy brytyjskiej Royal Navy było kasyno i klub oficerski. I Brytole widocznie umieli się urządzić aby było ładnie i wygodnie. Teraz już ich nie było i bazę przejęła lokalna administracja a ostatnio wynajęła ją AIM dla swoich najemników. Jako miejsce aklimatyzacji i punkt zborny oraz startu do misji na sąsiedniej wyspie.

- Właściwie to jest połowa stycznia. Zima. Jak na zimę to jest całkiem ładnie, ciepło i przyjemnie. - Marco co poprzednio był włoskim policjantem a nadal miał policyjny umysł i nawyki zwrócił mu dość trzeźwo uwagę na temat pory roku jaką mieli obecnie. No ostatnio pogoda była taka sobie. Tak jak austriacki góral mówił niezbyt kojarzyła się z rajskim, tropikalnym rajem idealnym do spędzania urlopu. Jednak w porównaniu do klimatu z większości USA czy Europy skąd pochodziła większość najemników przeznaczonych do tej misji to ta zima przypominała jakąś wiosnę. Teraz też większość z nich była ubrana na długi rękaw bo mgła sprawiała wilgotne i niezbyt przyjemne wrażenie. Ale nadal było z kilkanaście stopni powyżej 0*C. A dookoła wszystko było mokre bo wcześniej padała drobna mżawka i jeszcze nie wszystko zdążyło wyschnąć.

- W radio przed chwilą mówili, że jest 19*C. - Kaneko wskazała dłonią na niewielkie, turystyczne radio jakie stało obok niej na stoliku. Sama z lubością zajęła się swojemu hobby - układaniu kwiatów z różnymi dodatkami w różne, ciekawe kompozycje. Zostawiała ten swój kwiatowy ślad gdzie się dało. W swoim pokoju, na parapecie klatki schodowej, w recepcji, na stołówce. Stąd właśnie wziął się jej pseudonim - Ikebana. Pozostali pokiwali głowami. No tak, mogło być i tyle co mówili w radio. Chociaż przez tą mgłę i wilgoć to wydawało się, że jest chłodniej i jakoś tak bardziej ponuro.

- Carla myślisz, że tam u was to będziemy mieszkać tak jak tutaj? Bo chyba nie w jakichś szałasach? - Japonka zapytała latynoską dziewczyn, która w ich gronie zebranym po zajęciach przy tym basenie jedyna nie należała do AIM. Była łącznikiem z separatystami dla których pracowała agencja. Jedną z trzech. Drugim był Santos, pulchny policjant z Margarity. A trzecim niespodziewanie był Oliver, Francuz z Gujany Francuskiej jaki za swój dom uważał cały południowoamerykański kontynent. Santos wyglądał jak stereotyp amerykańskiego, mundurowego pączkożercy. Jakby w Hollywood robiono film i szukano roli stereotypowego gliniarza w średnim wieku a jeszcze latynoskiego pochodzenia to Santos nadawał się idealnie. Tylko, że prawie w ogóle nie mówił po angielsku. Dlatego swobodnie mógł rozmawiać tylko z hiszpańskojęzycznymi najemnikami albo za pośrednictwem tłumacza którym zwykle była Carla.

Ona zaś wydawała się strzałem w dziesiątkę jeśli chodziło o łącznika. Młodą, sympatyczną, uśmiechniętą kobietę bez trudu można było sobie wyobrazić w hotelowej restauracji czy recepcji nastawionej na obsługiwanie gości z Zachodu. I faktycznie Carla zaczynała jeszcze jako licealistka jako kelnerka w takim hotelu. Potem dostała pracę na cały etat, później była recepcjonistką aż w końcu doszła do stopnia managera hotelowego. Nawet tutaj oficjalnie przyleciała aby szukać nowych pracowników i sprawdzić możliwość otwarcia filii swojego hotelu. Świetnie mówiła po angielsku, co nieco po niemiecku i francusku nie wspominając o hiszpańskim jaki był jej rodzimym językiem. Miała też doświadczenie w prowadzeniu negocjacji na różnym szczeblu no i była święcie przekonana, że Zachód to jest dobre rozwiązanie i wzór do naśladowania dla Wenezueli. A prozachodnia suwerenność jej rodzimej wyspy uważała za dobry pierwszy krok w tym kierunku. W pełni więc popierała najęcie AIM i robiła co mogła aby wspomóc najemników swoją wiedzą o wyspie. Niestety była 100%-wym cywilem i miała zerowe doświadczenie z wojskiem i militariami. W tej dziedzinie nie bardzo mogła im pomóc. Tu właśnie przydawał się Santos. Który był świeżo emerytowanym policjantem i wciąż miał dobre rozeznanie w tym środowisku.

Trzecim wysłannikiem separatystów był Oliver. Trudno było go określić kim właściwie on jest. W życiu imał się różnych zajęć ale przede wszystkim podróżował po świecie. Poszedł śladem Che Gevarry i za młodu ruszył w podróż po Ameryce Południowej. Pomimo europejskiego wyglądu biegle mówił po hiszpańsku i całkiem dobrze po portugalsku i angielsku. Do Margerity trafił z rok temu i się zaczepił tu na dłużej. Reprezentował punkt widzenia przybysza z zewnątrz który jednak polubił tą wyspę. I niejako stał się kronikarzem pogarszania się sytuacji z miesiąca na miesiąc. Z reżimem wszedł na wojenną ścieżkę gdy policja skonfiskowała mu aparat i rolki podczas robienia zdjęć na jednej z antyrządowych demonstracji którą policja spacyfikowała. Zamknięto go w areszcie a w domu zrobiono kipisz. I zabrano resztę zdjęć i materiałów do książki jaką zamierzał kiedyś wydać. Bardzo mu zależało na tym aby je odzyskać. Prawdopodobnie wypuszczono go bez większych wyjaśnień i konsekwencji tylko dlatego, że miał zachodni paszport i obywatelstwo. No ale ta przykra dla niego przygoda sprawiła, że zaczął sprzyjać separatystom.

- Postaram się zrobić co się da by was ulokować jak najwygodniej. Jeden z naszych zwolenników udostępnił nam swoją farmę. Tam powinno być dość spokojnie. Ja mogę też kogoś umieścić w swoim hotelu jako gości. Ale to chyba nie całą grupę bo to by się rzucało w oczy. No i bez broni i mundurów. Tylko tak byście wyglądali jak kolejni turyści. I jest jeszcze budynek zamkniętej szkoły. To wszystko trochę zależy jak, w ilu i gdzie byście lądowali na naszej wyspie. - Carla raźno pokiwała głową i uśmiechnęła się delikatnie no ale nie po raz pierwszy to co już by miało się dziać na wyspie którą mieli wyzwolić jawiło się dość mgliście. Skoro już dostanie się na nią stało pod znakiem zapytania. Dlatego dni spędzali na treningu w tej bazie, aktualizacji wiadomości o sytuacji na Margaricie, poznawaniu się nawzajem no i główkowaniu jak się dostać na wyspę.

Zwykle dzień pracy zaczynał się o 8 rano. Ogólnym treningiem fizycznym z marszami, gimnastyką i bieganiem w roli głównej. Ot jak to mawiał ich instruktor, też z AIM, aby spalić świąteczny tłuszcz i na rozbudzenie energii w tym nowym dniu. Ten początek dnia był zwykle dość wyczerpujący dla Wujka Sama, włoskiego Carabiniera i japońskiej łączniczki. Reszta radziła sobie wyraźnie lepiej w tych czysto kondycyjnych ćwiczeniach.

O dziesiątej była krótka przerwa i zaczynał się trening indywidualny. Tu dało się poznać kto jest w czym dobry a w czym niekoniecznie. Okazało się, że Alpen nie ma darmo na taki przydomek. I chociaż był antypatycznym austriackim góralem to gdy szło o wspinaczkę z liną czy bez to nie miał sobie równych. Albo jak sam mawiał, jak coś się dało zrobić za pomocą liny to on to mógł zrobić. Lub taka Lavinia co teraz sobie leżała spokojnie na leżaku i oglądała brazylijski serial. W lekkim dresie, szortach i klapkach wydawała się być kolejną, lokalną kurą domową jaka spędza czas na oglądaniu seriali. A jednak podczas strzelania dynamicznego szła ze swoim pm-em jak Terminator okazując się niesamowitym refleksem i celnością jaką nawet kolegom z elitarnych jednostek trudno było dorównać. No widocznie w tym brazylijskim BOPE potrafili trenować swoich operatorów.

A gdzieś w samo południe zaczynała się tradycyjna w tych stronach sjesta. Chociaż przy początku roku nie panowało takie obezwładniające, tropikalne gorąco z jakim zwykle kojarzyły się Karaiby. Były jednak dwie godziny wolnego jakie każdy mógł sobie spożytkować wedle uznania. A około 14-tej znów zajęcia. Tym razem bardziej teoretyczne i często wewnątrz budynku. Tu już mieli wprowadzenie w sytuację na wyspie, aktualne wiadomości, wiadomości od agentów jacy tam przebywali od początku grudnia. Te jednak były przesyłane pocztą lotniczą i zwykle były z wczoraj lub przedwczoraj. Z Amadną mieli łączność radiową ale dysponowała tylko cywilną, nieszyfrowaną radiostacją maszyny w jakiej urzędowała więc nie można było powiedzieć wszystkiego.

A te zajęcia o Margericie prawie zawsze prowadziła je Carla. Często z Santosem. Pozwalało im się to jakoś przygotować do sytuacji jaka panowała na wyspie a dla większości najemników była to obca, nieznana kraina. A po samej mapie w atlasie czy informacji z gazet i wiadomości trochę brakowało kontekstu. To właśnie sympatyczna wyspiarka i jej pulchny kolega nadawali tym spotkaniom żywy kontekst bo zawsze jakby tłumaczyli co jest poza kadrem i co to oznacza w oczach tubylców. Zaś po tym spotkaniu można było jeszcze zostać na lekcję hiszpańskiego. Z czego korzystali najwięcej ci dla których nie był on językiem rodzimym. Na wyspie nastawionej na obsługę zachodnich turystów co prawda sporo osób znało mniej lub bardziej język angielski lub jakiś europejski to jednak rodzimym był hiszpański w jego latynoskiej wersji. Ale dzień w jakim powinni udać się na Margaritę zbliżał się coraz bardziej. Może nie mieli jakiegoś ścisłego terminu ale dobrze by było aby w przyszłym tygodniu zorganizować jakiś przerzut. A najpóźniej do końca miesiąca. A już była połowa stycznia.

Jeszcze na początku roku, nawet gdy lądowali tu, na Grenadzie, sprawa wydawała się w miarę prosta. Po aklimatyzacji spakują swoje rzeczy, wsiądą w rejsowy samolot i wylądują na Margaricie jako kolejni zagraniczni turyści. Łapówki tutaj oraz separatyści tam sprawili, że wydawało się to do zrobienia. Tam już odpowiedni ludzie przejęliby najemników i ich bagaże oraz przeprowadzili z lotniska do odpowiedniej kryjówki. Prościzna. Właśnie rejsowymi lotami na wyspę dostała się czwórka agentów AIM a teraz przyleciała tutaj trójka separatystów.

Rejsowy lot miał wiele zalet. Przede wszystkim władze Wenezueli nie odważyły się do nich strzelać, zatrzymywać czy przeszukiwać. Bo przecież turyści jacy lecieli tymi samolotami mieli zostawić euro i dolary w wenezuelskich klubach, hotelach i wypożyczalniach sprzętu wodnego. Taki ruch byłby więc strzelaniem sobie w stopę i przynajmniej na razie nie wyglądało aby Wenezuela zdecydowała się na taki krok. A znajomości wśród separatystów pozwalałyby przemycić nie tylko “zagranicznych turystów” ale też ich sprzęt. Przynajmniej taki jaki można było zapakować w turystyczne torby i plecaki. Plan wydawał się w sam raz jak na taką akcję. No ale w tamtym tygodniu, jak już byli tutaj, newsy podały wieść która raczej udaremniła ten plan. Każdy lot do albo z Margarity miał lądować na kontynencie i dopiero stamtąd miejscowe loty miały latać na rajską wyspę. Carla i Santos sami zastanawiali się, czy to tylko kolejny efekt sankcji w tym tlącym się konflikcie między wyspiarzami a resztą kraju czy władze może coś podejrzewają. Ale nie mieli żadnych dowodów na jedną czy drugą opcję.

- Właściwie nadal byście mogli polecieć rejsowym. No ale bez tych wojskowych zabawek jakie tu macie. - Oliver przyznał, że tak do końca ta furtka nie jest zamknięta. No ale właściwie oznaczałoby rozbrojenie każdego najemnika jaki by z niej skorzystał już tutaj. Co mało komu się uśmiechało. Na tą chwilę traktowano to raczej jako wyjście awaryjne gdyby inne zawiodły. Chyba tylko blondwłosej Muller w pełni odpowiadała ta opcja. Jako zadeklarowana pacyfistka od początku dała znać, że broni, wojny i przemocy nie uznaje a ona sama głównie jedzie aby pomóc ludziom i zapobiec rozlewowi krwi. Więc brak możliwości zabrania broni i podobnie zabronionego na międzynarodowych lotniskach sprzętu wcale nie był dla niej problemem. Z niechęcią nosiła pistolet w kaburze i tylko dla zachowania pozorów i rozsądku. Myśl, że musiałaby jej użyć przeciwko innemu człowiekowi była dla niej przerażająca.

Dlatego jako alternatywa szybko pojawiła się Amanda. Była pilot śmigłowca z amerykańskiej Coastal Guard a obecnie jedna z agentek AIM wysłana na wyspę w celu rozpoznania sytuacji zdołała sobie zorganizować fuchę jako pilot prywatnych lotów. Latała głównie awionetkami i śmigłowcami ku uciesze bogatych turystów albo biznesmenów. A to z wyspy na kontynent, a to wokół albo nad. Jednak technicznie była możliwość, że mogłaby przylecieć na Grenadę i zabrać kogoś z powrotem. Ten plan miał kilka minusów. Po pierwsze najłatwiej jej było zorganizować lot awionetki. A do takiej weszłoby ledwo kilka osób na raz. Do średniego śmigłowca też miała dostęp i nim chyba zmieściliby się wszyscy na raz. Ale raz, że trzeba by załatwić jego tankowanie już tutaj, na Grenadzie. A dwa czy w ciągu tygodnia uda jej się załatwić zezwolenie na jego lot to nie była taka pewna. Ostatnio rozprawiano o zakazie lotów prywatnych maszyn a sytuacja mogła się zmienić z dnia na dzień. Tak czy inaczej tu by pewnie przydała się jakaś gratyfikacja pieniężna aby posmarować na lotnisku komu trzeba. I w obu tych czarterowych lotach wciąż była możliwość zmuszenia samolotu do lądowania przez wenezuelskie MiG-i. Te stacjonowały na kontynencie i na nie ani agenci ani separatyści nie mieli już wpływu gdyby postanowili przechwycić prywatną maszynę i zmusić ją do lądowania dla kontroli. Takie wypadki się już zdarzały. Podobno ze względu na przemytników. Ale nawet jeśli to by była prawda to i taki ładunek z uzbrojonymi turystami mógł się tak skończyć. A w powietrzu raczej nie było co liczyć, że awionetka czy śmigłowiec uciekną przed parą nowoczesnych myśliwców. Ale gdyby się udało to niewątpliwą zaletą była możliwość przerzucenia część albo i wszystkich kontraktorów z jednej wyspy na drugą i to razem ze sprzętem.

To był kolejny problem. Wenezuela raczej nie słynęła jako militarne mocarstwo. Nawet w regionie. Ale jednak miała na tyle silną flotę i lotnictwo, żeby bez problemu wprowadzić morską i lotniczą blokadę wyspy. Zwłaszcza, że ani separatyści ani AIM nie bardzo mieli jak ani czym temu zaradzić. Stąd od początku było wiadomo, że istnieje możliwość odcięcia na tej wyspie i ewakuacja może być trudna. Dlatego ten stary Brytyjczyk jaki prowadził im odprawę zalecał im zdobycie serc i umysłów nie dla sloganów i propagandy. Tylko z powodu instynktu samozachowawczego. Ci wyspiarscy tubylcy mogli być ich jedynym dostępnym wsparciem i sojusznikiem. Nawet jeśli nie sprawiali wrażenia profesjonalnie zorganizowanej armii a wręcz prawie na pewno byli w większości amatorami w tej materii. Rosła też obawa, że z każdym kolejnym tygodniem zwłoki Wenezuela uściśli tą blokadę co może w ogóle uniemożliwić dotarcie na wyspę. Dlatego to był kolejny powód dla jakiego nie wypadało zwlekać aby tam dotrzeć. Jeśli się to nie uda do końca miesiąca możliwe było, że separatyści rozwiążą umowę i poszukają innych wykonawców.

- Chyba, że z tymi przemytnikami spróbować. Przecież jakoś docierają do nas a potem opuszczają naszą wyspę. No a jeden z tropów prowadzi tutaj, na Grenadę. Ale we mnie to wyczują gliniarza z daleka. - kolejny pomysł pochodził od Santosa. Jako emerytowany gliniarz miał całkiem niezłą orientację w kryminalnym półświatku na swojej wyspie. I wiedział, że stanowi ona punkt przerzutowy dla narkotyków z kontynentu na ocean a potem dalej w świat, głównie do USA i Europy. Niestety nie znał detali i chociaż u siebie na wyspie znał starych dilerów i hurtowników to jednak nie bardzo wiedział skąd biorą i dokąd wysyłają towar. Nie udało się lokalnym policjantom zinfiltrować tego hermetycznego środowiska. Które zdaniem Olivera też często było skorumpowane chociaż nie mówił tego przy Santosie. No i chyba ogólnie nie przepadał za policją, zwłaszcza tą z wyspy z powodu swoich przykrych doświadczeń. No ale latynoski policjant wiedział, że jedna z nitek szlaku przemytników wiedzie przez Grenadę. Przez klub “Magnum” w St. George. No ale od kogo by tam trzeba zacząć szukanie i od czego to już tego nie wiedział. To już trzeba by sprawdzić na miejscu i jakby się dogadać to spróbować dostać się dzięki przemytnikom na wyspę. Można by tak pewnie przesłać część albo i całą grupę i to ze sprzętem. Do tego sprawdzonym sposobem. Tylko nie każdemu uśmiechało się wchodzić w kontakty z takim środowiskiem a i nie do końca było pewne czy ci dotrzymaliby swojej części umowy.

Dla jednej, może dwóch osób separatyści mogli zorganizować mundur i papiery wenezuelskiego policjanta. No ale to raczej musiałby być ktoś kto biegle mówi po hiszpańsku no i mógłby uchodzić za tubylca. Wtedy można by upozorować powrót takiego policjanta z jakiegoś szkolenia na Grenadzie czy coś w tym stylu. Nawet z bronią służbową. Jednak było to rozwiązanie raczej indywidualne niż dla całej grupy. I też by zajęło z tydzień albo i więcej bo dopiero na Margericie musieliby wyrobić te papiery pod konkretne osoby a potem je tu dostarczyć.

Kolejnym sposobem jaki separatyści zdołali zorganizować własnym sumptem był kuter rybacki. Już go chyba widzieli wszyscy. Nie powalał ani swoją urodą ani nowoczesnością. I śmierdział morzem i rybami a i czystość nie była jego zaletą. Na tle innych jednostek wydawał się nijaki. Ot jakiś silnik w kadłubie, komin na górze i sam kadłub pośrodku. Przepłynięcie z Grenady na Margerity powinno się udać w ciągu jednego dnia to można by się jakoś poupychać nawet całą grupą. Nie byłoby też problemu zabrać broń i resztę sprzętu. Ale była to prywatna jednostka mogła więc uchodzić za przemytniczą i zostać skontrolowana przez jakiś wenezuelski patrolowiec. Gdyby na taki trafiła. Starcie z taką jednostką mogłoby się kiepsko skończyć dla cywilnej jednostki a i raczej nie byłaby w stanie uciec pogoni przed szybszą, wojskową jednostką. Sporo znów zależało od szczęścia co było trudne do oszacowania. Bo gdyby nie trafili na żaden patrolowiec albo taki ich zignorował nawet gdyby się spotkali to mogliby nawet wpłynąć do któregoś z portów wyspy albo przybić w dowolnym miejscu wybrzeża. Nie do końca też było wiadomo kto miałby stanowić załogę takiej jednostki. Bo z przysłanych najemników tylko Frog miał doświadczenie żeglarskie. Możliwe więc, że załogę trzeba by zrekrutować na miejscu a to już oznaczałoby ludzi z zewnątrz.

Poza tym padały różne mniej lub bardziej poważne pomysły. Lando co miał za sobą służbę w pułku spadochronowym francuskiej Legii Cudzoziemskiej zaoferował, że jak mu załatwią lot na wyspę to on może wyskoczyć na spadochronie. No ale nawet gdyby to się udało to oprócz niego mało kto by mógł skoczyć razem z nim.

Ktoś przyniósł wieść, że podobno jakiś stary kuter torpedowy jest na sprzedaż albo wypożyczenia. Oczywiście już bez wyrzutni torped i reszty uzbrojenia. No ale nadal to była całkiem szybka motorówka jaka w kilka godzin mogłaby pokonać dystans między wyspami. AIM zaś byłaby w stanie uzbroić ją ponownie chociaż w broń maszynową. To by jednak zabrało z tydzień albo dwa. Jednak powstałby więc szybki i nieźle uzbrojony pojazd mogący ogniem wspierać to co było przy brzegu. Ale jednak z daleka widać było że to szybka łódź wojskowego pochodzenia, szybsza od lotnictwa nie była a w starciu z patrolowcem Wenezueli miałaby pewnie większe szanse niż cywilny jacht no ale nadal kalkulacje nie były dla niej zbyt dobre. Już raczej ucieczka wydawała się najrozsądniejszym rozwiązaniem.

Rozważano też wynajęcie prywatnego lotu stąd na Margaritę. Wówczas odpadałoby angażowanie w to Amandy co zawsze było o jeden element mniej w planie. Niemniej pozostałe ryzyko z przechwyceniem przez wenezuelskie MiGi było takie same jak z każdą inną cywilną jednostką.

Dwaj agenci AIM jacy już byli na wyspie, Durand i Bronson, mogli zorganizować jakąś motorówkę czy inny ponton i wypłynąć w morze. Ale to już i tak mogło być co najwyżej ostatnim etapem morskiej trasy. Zresztą Amanda też się oferowała, że lot lekkim śmigłowcem, gdzieś bliżej wyspy byłby dla niej łatwiejszy do zorganizowania niż lot na Grenadę. Mogłaby wówczas przyziemić na wodzie albo po linach wciągnąć ludzi i sprzęt. Chociaż znów pewnie najwyżej kilka osób. I lepiej przy spokojnej pogodzie. Potem mogłaby albo wysadzić ich na lotnisku, jak to było rozważanie pierwotnie przy lądowaniu rejsowym samolotem no albo gdzieś do umówionej kryjówki na wyspie. Uprzedzała jednak, że ostatnio na wyspie zamontowano stanowiska wkm-ów i 23-mm działek przeciwlotniczych. Nie była w stanie ocenić czy zdecydowaliby się na otwarcie ognia do cywilnej i nieuzbrojonej maszyny gdyby lot był pod ich lufami.

I w tych wszystkich wariantach i podwariantach pojawiał się też kolejny wątek. Razem czy osobno? Na pewno gdyby wszystko poszło jak spłatka to lepiej byłoby przerzucić wszystkich na raz. Zwłaszcza przy realnej możliwości założenia blokady wyspy przez siły wenezuelskie. Ale takiej pewności nie było. Spora część wariantów miała jakieś ograniczenia co do liczby osób jakie można było przerzucić. Wówczas trzeba by się liczyć z tym, że trzeba by wykonać po dwa albo więcej lotów albo rejsów. Z drugiej strony gdyby doszło do wpadki i to całej grupy to na Grenadzie AIM już miałaby znikome siły do wysłania. Musiałaby pewnie zorganizować nową grupę a to zabrałoby czas. A gdyby wpadła tylko jedna z grup zawsze część z nich powinna być jak nie na jednej to na drugiej wyspie. Teraz gdy mieli czas wolny tego mglistego popołudnia i zebrali się przy basenie znów więc było nad czym się zastanawiać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-04-2022, 15:51   #3
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Witajcie łajzy i łamagi! Kim jesteście, skąd pochodzicie, jakie macie doświadczenie i co wydaje Wam się, że umiecie - to wszystko są rzeczy, które mam głęboko w dupie! Tak, tak, dokładnie tam! Ta są zajęcia z walki wręcz a JA jestem waszym instruktorem. Czyli tym człowiekiem, który najpierw oceni wasz żałosny potencjał a potem w tym śmiesznie krótkim czasie, który mu przydzielono, postara Was się czegokolwiek nauczyć. Bez wielkich nadziei na sukces, nadmienię, ale nie za to mi płacą.

- Jeśli ten przydługi wstęp jest dla Was zbyt skomplikowany, to postaram się w prostych dwóch słowach streścić, co czeka Was na tych zajęciach. Ostry wpierdol! W dupie mam czy jesteście starzy czy młodzi, kobietą czy chłopem, kurduplem czy wielkoludem. I tak skończy się to tak samo.

- Apropo wielkich łysoli, możemy zacząć od razu. Ty tam, wielki klocu,. wystąp tu na środeczek… Tak, dokładnie tak… Bardzo dobrze… No kawał z ciebie chłopa nieprawdaż? Uwaga klasa, lekcja numer jeden: bez względu na to co mówią kobiety, wielkość nie ma znaczenia! A teraz atakuj!

- To nie jest najlepszy pomysł.

- Ja tu jestem od pomysłów! Uderzaj! Twój najlepszy strzał! O tu prosto w głowę. No nie bądź taki nieśmia… AARRRGGGHHH…. -


Reakcje zgromadzonych wahały się do bolesnych grymasów twarzy, przez przejęte “Mój boże”, soczyste “O kurwa!”, złośliwe i godne politowania uśmieszki, po zimną obojętność. Trzeba im jednak oddać, że kilkoro zachowuje zimną krew.

- Sanitariusz! Sanitariusz! Mamy rannego! -

Buck przygląda się obojętne malowniczo rozłożymy na macie nieprzytomnym zwłoką “instruktora”, kontemplując, że coraz bardziej rozszerzająca się plami krwi, że zmasakrowanej twarzy już się nie wypierze…

- Z tego co pamiętam to dalej masz zajęcia ze strzelania i mat. wybuchowych? -
Mi jak zawsze znalazła się gdzieś obok, nie zaszczycając leżącego nawet spojrzeniem.
- Zgadza się. Dlaczego pytasz? -
- Bez powodu, ale gdyby ktoś mnie szukał, to widziałam tu niedaleko całkiem ładny schron… -


*****



Barabasz “Buck” - jak sam się przedstawiał - Kazinski był wysokim, postawny, dobrze zbudowanym mężczyzną w sile wieku. Na wyznaczone spotkanie przybył w towarzystwie azjatki o zwracającej uwagę urodzie i trudnym do określeniu wieku. Przez większość późniejszego pobytu w “ośrodku” A.I.M. można było spotkać ich razem, choć nic nie wskazywało na to, aby byli parą, w innym niż zawodowym znaczeniu. Choć z drugiej strony, nawet to było ciężko stwierdzić, bo Buck nie należał do ludzi specjalnie lubiących mówić o sobie, a MI Na Wen, bo tak nazywał się jego towarzystwa, do ludzi w ogóle lubiących mówić.


Obydwoje charakteryzował obojętny profesjonalizm w odniesieniu zarówno do zadania, jak i do pozostałego grona “współpracowników”. Kaziński po “incydencie” z byłym już instruktorem walki wręcz, przejął od niego te zajęcia. Nie sposób było odmówić mu umiejętności (no chyba, że komuś zależało na połamanych kończynach), bez problemu też przychodziło mu przekazywać swoją wiedzę. Z drugiej strony jednak, każdy nauczył się u niego tyle ile sam chciał się nauczyć. Obiektywnie jako zdecydowany pozytyw należy odnotować brak kolejnych przypadków wstrząsu mózgu…

Kaziński bardzo dobrze radził też sobie z bronią palną a także miał sporo wiedzy o materiałach wybuchowych. Jak się okazało całkiem nieźle posługiwał się hiszpańskim i znał też inne języki.

Mi Na Wen z hiszpańskim radziła sobie tylko odrobinę gorzej od Bucka. Posługiwała się też płynnie japońskim, co zdradzało jej pochodzenie, ale ze swoją krajanką z zespołu zamieniła tylko kilka zdawkowych zdań. Nie była typem rozmownej, ani tym bardziej towarzyskiej osoby. Wszelkie próby zbyt nachalnego “podrywu” kończyły się kilkoma niewybrednymi komentarzami a jeśli to nie wystarczyło, to przemoc też nie była jej obca. Widać, że takie sytuacje nie były dla niej nowością. Na szczęście dla niektórych, całkiem dobrze radziła sobie z opatrywaniem rannych. Miała dużą wiedzę na temat nowoczesnej broni palnej, popartą również dużymi umiejętnościami praktycznymi w jej stosowaniu. Szczególnie w dziedzinie broni snajperskiej.

Obydwoje z Buckiem przywiązywali dużą wagę do rzeczy przekazywanych im przez przedstawicieli ruchu oporu, którzy byli z nimi w koszarach. Zdobycie jak największej ilości informacji o wyspie było dla nich priorytetem. Szczególnie takich, których nie można było znaleźć w przewodnikach turystycznych czy nawet w ogólnych analizach wywiadu.

*****


- Jakie są dokładnie nasze cele w czasie tej operacji? -

Buck miał w zwyczaju zadawać pytania bezpośrednio, bez owijania w bawełnę. Tak też zrobił i teraz, w czasie jednej z odpraw z szefem ich wesołej gromadki.

- Nie zabraliście takiej grupy, gdyby miało chodzić tylko o szkolenie lokalnych partyzantów. Z tego co słyszę, to im marzy się wybicie na niepodległość. Czy takie też są cele naszej obecności na wyspie i pod nie mamy dostosowywać nasze działania? Kto będzie dowodził operacją na miejscu i jak jest nasza zależność z naszymi mocodawcami. My dowodzimy nimi czy oni nami? W zależności do odpowiedz na te pytania, jest jeszcze trochę do zrobienia, zanim rozlokujemy się bezpośrednio na wyspie. -

- To brzmi jakby miał Pan jakiś plan Panie Kazinski. Ogólnie i tylko w tym ostatnim temacie. -

- To prawda, ale to zależy do tych odpowiedzi. Co zaś się tyczy samego przerzutu, to proponuję rozdzielić go na dwie części. Większość z nas może polecieć zwyczajnie lotami rejsowymi. Oczywiście nie razem, aby nie rzucać się w oczy jako grupa. Sprzęt przerzuciłbym kutrem. To jest najbardziej nie zwracająca na siebie uwagę jednostka. Poza tym, można na niej zaaranżować ukrycie naszego sprzętu nawet na wypadek kontroli. Frog i może jeszcze ze dwie osoby od nas, jako obstawa do lokalnej załogi. Po ich wytypowaniu, będzie trzeba zrobić im szybki przeszklone jak wyglądać na rybaka. Skoro kapitan nie będzie miejscowy, to również część załogi może taka być. Należy zorganizować odpowiednią papierologię w razie kontroli. Sprzęt rozładujemy w jakiejś przyjemnej, cichej zatoczce a sam kuter może całkowicie normalnie zawinąć do portu na wyspie. Może się jeszcze przydać na miejscu.

- Alternatywnym rozwiązaniem jest jacht, który pomieści całą naszą grupę i sprzęt. Oficjalnie możemy być pracownikami jakieś bajecznie bogatej amerykańskiej korporacji, zebranymi z filii firmy z całego świata, którzy są na “imprezie integracyjnej”. Przy dobrym przemyśleniu sprawy, dla każdego z nas znajdzie się jakaś rolę w tej bajce.

- Wadą, dużą moim zdaniem, jest konieczność wynajęcia takiej jednostki, zapewne z jakąś załogą, co utrudnia zachowanie tajemnicy, jak również fakt, że nie będziemy mogli tego jachtu “zostawić sobie” na miejscu, dla przyszłych celów, jak to może mieć miejsce z kutrem. Poza tym ewentualna wpadka całej grupy w zasadzie kasuję od razu operacje.

- Zostawiłbym też z tyłu głowy możliwość zakupy i uzbrojenia tego patrolowca. W późniejszych etapach operacji takie wsparcie ogniowe może być bardzo pożądane. Na ten moment jednak nie rozważał bym go jako środka do przerzutu na wyspę. Zbyt duże ryzyko kontroli i wpadki. -
 
malahaj jest offline  
Stary 22-04-2022, 18:49   #4
 
Gwena's Avatar
 
Reputacja: 1 Gwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemu
* * *
- To kogo jeszcze wybierzemy do tej akcji?
- Proponuję Marię Mercedes Garcię, powinna dobrze pasować.
- Sprawdźmy akta… do 10 roku mieszkała na Kubie, czyli hiszpański prawie idealny, prawie bo Wenezuelczycy mają nieco inny akcent, więc szybko złapią, że nie jest tamtejsza, ale na Margaricie jest taka mieszanka, ze nie ma to większego znaczenia. Rodzice zwiali w 1980 z Kuby, nie tyle z przyczyn ekonomicznych, co w ostatniej chwili przed trafieniem do więzienia. Jej dziadka, lekarza, zamordował Che w La Cabaña w 59-tym, więc rodzina była cały czas na celowniku służb. Nic dziwnego, że ma silne antykomunistyczne przekonania. Zaraz po ukończeniu collegu w Tampie wstąpiła do marines. Szybko awansowała, na Pustynną Burzę pojechała już jako kapral, wróciła jako sierżant, skończyła służbę po dwóch turach jako starszy sierżant. Ukończyła kurs snajperski w Scout Sniper w Quantico, była blisko President’s hundred, ale te durnie trzymali ją na tyłach. - wzruszył ramionami – Ich strata, nasz zysk. Gdyby nie to została by już pewnie mustangiem, chociaż trochę za samodzielna, jak na regularne wojsko. W aktach nie ma nic o otwartej niesubordynacji, ale sądząc po tonie opinii, dowódcy mieli z nią skaranie boskie… Z drugiej strony musiała być bardzo dobra skoro mimo to awansowała… U nas dwie akcje przeciwko kartelom, udane, bez strat po naszej stronie. Aha, jest krótkofalowcem, więc mogłaby wziąć na siebie organizację łączności, amatorzy są często lepsi od zawodowców jeśli potrzeba prowizorek.


* * *



FUBAR! ¡Mierda! FUBAR! - warknęła Maria wchodząc do pokoju.

Spokojnie sączący tequile Jesus Martinez spojrzał na nią zaskoczony - O czym mówisz, co to fubar?
Maria opanowała się i sama sięgnęła po alkohol.
- No tak, ty nie służyłeś w armii... to akronim Fucked Up Beyond Any Recognition i, caramba, właśnie w takim gównie przyszło nam uczestniczyć. To ma być wojskowa akcja? Jeśli tak to powiedz mi kto dowodzi i planuje? Stanley? Owszem kieruje treningami spasłych osiłków, ale nic nie słyszałam o planach akcji, bo te spotkania to jakiś zjazd kumoszek, a nie praca sztabowa. AIM chyba dostało mało pieniędzy za robotę i wysłało na odczepnego parę osób. Pewnie z góry założyli, że nic z tego nie wyjdzie.
- Nie bądź taką pesymistką, ta hotelarka jest całkiem przystojna.
- A ty nie baw się w macho - odcięła się Maria. - Jedyną osoba która może ma informacje nam przydatne może być Santos, o ile nie okaże się, że wyleciał z policji bo za wiele kradł, a za mało robił. Może go zaproś wieczorem na rozmowę?
- No hay problema - odparł Jesus - A co sądzisz o proponowanym transporcie?
- Oficjalny przylot mógłby być, gdyby ktoś się zająknął jak zamierzają przerzucić wyposażenie, nie zamierzam zaczynać rewolucji od rzucania kamieniami. Tyle, że oficjalny przylot to dokumenty, nawet fałszywe, w rękach władz. Jak ci się podobają listy gończe ze zdjęciami z paszportów zamiast ogólnych opisów. - Popatrzyła na Jesusa - Wolisz poszukiwany Jesus Martinez, pochodzący z Santa Ines, wzrost do centymetra, zdjęcie, czy “poszukiwany 30 latek, z wyglądu Latynos z dużą domieszką nativo americano, przeciętnego wzrostu i budowy, ciemne oczy, ciemne włosy, używa pseudonimu”?
Jedyne sensowne rozwiązanie, to ta łódź rybacka, choć nie wiem czemu nie jacht, jakich się tu kręcą tysiące i zwracają jeszcze mniejszą uwagę niż rybacy, z których połowa jest zamieszana w jakiś przemyt. A co do obaw o Guarda Costas... to co oni mają? Kilka PB Petreli i zwykłe motorówki. Taki Petrel ma 25 metrów długości i 10 osób załogi oraz jeden, albo dwa karabiny maszynowe. Jak by nas zaczepili to Wenezuela by miała jedną łódź patrolową mniej...




A w ogóle, to czy tam na Margericie jest naprawdę jakaś zorganizowana i zdolna do działania opozycja? Czy tylko kilku vaqueros tego tam, przyjaciela Oliviera, pod dowództwem - ponoć pułkownika - Cantano? Bo hotelarka raczej do rzucania granatami się nie nada. Kilka małych klik, na dokładkę nie mogących się dogadać między sobą to przepis na klęskę.
- Nie narzekaj Marii, płacą nam dobrze niezależnie od wyniku, choć przyznaję, że chętnie wróciłbym do domu wolnego od Wenezuelczyków, zamiast się włóczyć po świecie.
- Napatrzyłam się dość by narzekać. Jeśli ktoś nie trzyma kart w rękawie, to ta akcja nie ma sensu. Na Margaricie nie mieszka nawet pół miliona ludzi, nawet jak wszyscy poprą separatystów, to na kontynencie, 20 kilometrów od wyspy jest ponad 30 milionów… To jest nie do wygrania, skończy się tylko na zniszczeniach Twojej wyspy i zginie masa ludzi. Na cholerę… Jeśli plany nie okażą się realne, cisnę kontraktem i tyle…
- Ale kasa dobra - zaprotestował Jesus.
 

Ostatnio edytowane przez Gwena : 22-04-2022 o 19:24.
Gwena jest offline  
Stary 23-04-2022, 13:00   #5
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 02 - 1998.01.16 pt, południe

Czas: 1998.01.16 pt, południe; g 13:00
Miejsce: Grenada, była baza Royal Navy
Warunki: jasno, ciepło, cicho, na zewnątrz: jasno, cicho, zachmurzenie, powiew, umiarkowanie



Wszyscy


- O, dobrze, że już jesteśmy w komplecie, usiądźcie proszę. - starszy wiekiem mężczyzna mimo, że siedział w samej marynarce miał całkiem dystyngowany wygląd. Wskazał na krzesła widoczne po drugiej stronie biurka. Na swoje potrzeby Stanley po przylocie na Grenadę przejął to puste do tej pory biuro. Może dlatego, że było dość dobrze zachowane po poprzednich właścicielach więc nie wymagało remontu ani nic takiego. No i było dość blisko pomieszczenia radiowego a dzięki niemu była łączność z resztą świata.

Była ich tu teraz czwórka. Buck, Maria, Frog i Greta. Dwoje Amerykanów, Brytyjczyk i Niemka. Wszyscy zostali poproszeni po porannej porcji treningu fizycznego do biura szefa na rozmowę.

A ten trening był niezłą okazją do poznania się lepiej. I pod względem charakteru, zwyczaju jak i możliwości. Pod względem tężyzny fizycznej, odporności na zmęczenie, wytrzymałości podczas biegów faworytem byłby pewnie siedzący naprzeciwko biurka łysy Amerykanin jaki z tydzień temu znokautował poprzedniego instruktora i przejął jego obowiązki. Ale po prawdzie to miał pod tym względem dość minimalną przewagę nad pozostałymi. Można by rzec, że taki Tercio, Alpen czy Cossack to też na tyle niewiele mu ustępowali w tej materii, że byli dla niego równorzędnymi przeciwnikami gdy chodziło o wyniki w bieganiu, podnoszeniu ciężarów, wspinanie się po linie i tego typu siłowych konkurencjach. Ot, zwykle to Buck miał najlepsze wyniki a jak nie to właśnie któryś z tej trójki albo przejmował jego rolę prymusa albo deptał mu po piętach.

Jeszcze bardziej wyrównany poziom był przy strzelaniu z klasycznej broni krótkiej czy długiej i w rzucaniu ćwiczebnymi granatami. Tutaj znów zazwyczaj Buck jak nie osiągał najlepszych wyników to był w czołówce. Ale ta czołówka była całkiem spora, z jedna czwarta najemników osiągała w tym strzelaniu bardzo dobre wyniki. Jak choćby jego koleżanka Mi Na Wen czy siedzący teraz w gabinecie szefa Frog. Można by rzec, że ci najemnicy co mieli za sobą przeszłość w profesjonalnych jednostkach wojska czy policji to reprezentowali podobny poziom jeśli chodzi o strzelanie ze standardowej broni palnej.

Zaś podczas treningu walki bezpośredniej mieli dwóch wyraźnych specjalistów. Oczywiście znów Buck tu przodował. Co biorąc pod uwagę jego posturę, pierwszy pokaz możliwości z nadętym instruktorem którego i tak chyba nikt nie polubił to nie dziwiło. Niespodziewanie jednak zaskakująco dobry w te klocki okazał się niewysoki Azjata. Dokładnie to Storm. Gdy stawali naprzeciwko siebie na piasku czy macie wiadomo było, że będzie to ciekawy pojedynek. Chociaż z pozoru zapowiadało się to na starcie Davida z Goliatem. Tylko w takim starciu Dawid nie miał procy. A jednak Tofan szybko mógł wyrobić w kolegach i koleżankach respekt dla swoich możliwości skoro wyniki walki z wielkimi umięśnionym Amerykaninem można było szacować jak rzut monetą. Raz Jankes Gurkhę a raz Gurkha Jankesa. Poza tymi dwoma liderami także małomówna Mi Na Wen, jąkający się Kolumbijczyk Jojo czy siedzący teraz w gabinecie Frog też raczej zawyżali stawki i wyniki. Nawet para liderów nie mogła być taka pewna wyników starcia w pojedynkach z nimi.

A przy treningach indywidualnych wyszło, że te w tych najbardziej popularnych wojskowych specjalizacjach jakie można było sprawdzić na torze przeszkód, małpim gaju, bieżni czy strzelnicy to zwykle mają po dwóch, trzech specjalistów. Tak podczas lekcji z materiałami wybuchowymi okazało się, że mają kilku profesjonalnych saperów. Oprócz Bucka mieli też doświadczenie w tej materii także Newman i Storm. Więc we trzech mogli robić za instruktorów dla reszty grupy. Zaś w strzelaniu z broni wyborowej przewagę miały kobiety. Bo z panów tylko Kanadyjczyk DD był profesjonalnym operatorem broni z optyką do dalekich strzelań. Zaś z pań Maria jaka teraz też siedziała w gabinecie szefa no i japońska koleżanka łysego Amerykanina.

- Chyba domyślacie się po co was wezwałem. Chodzi o przerzut na Margaritę. - Stanley siedział po swojej stronie biurka i po kolei powiódł wzrokiem po siedzącej na przeciwko czwórce.

- Jak wiecie mamy całkiem sporo możliwości w tej materii. No ale z każdą wiążę się jakieś “ale”. No i koszty. A fundusze i czas nie mamy nieograniczone. Więc czas na coś się zdecydować póki mamy jeszcze jakieś pole manewru. - powiedział zaczynając tą odprawę z czwórką swoich podwładnych. Wkrótce też wyjaśnił dlaczego wezwał akurat ich. Buck zdradzał aktywność i cechy lidera w tej materii co Stanley widział choćby wczoraj przy basenie. Maria miała doświadczenie wojskowe a poza tym nie wiadomo dlaczego. Może chodziło o coś co miała w swoich aktach. Greta o dziwo miała wysoką charyzmę i przekonania co czyniło z nią urodzonego lidera. Chociaż takiego o pacyfistycznych przekonaniach. Potrafiła być jednak zaskakująco twarda i przekonywująca gdy walczyła o racje i ideę do jakich miała przekonanie. A idea wyzwolenia wyspy spod rządowego reżimu kupiła ją z miejsca. No a brytyjski spec od małych jednostek pływających znał się właśnie na tym a coraz więcej wskazywało, że raczej przerzut drogą morską wydawał się zdobywać coraz więcej zwolenników.

- Mamy piątek. A pod koniec przyszłego tygodnia to już dobrze by było mieć zamknięty etap planowania i przygotowań do przerzutu. Więc chciałbym abyście przygotowali ten plan. Powiedzmy do końca niedzieli. W poniedziałek was poproszę i chciałbym usłyszeć gotowe do wdrożenia propozycje. Gdyby było potrzeba wiecie gdzie mnie znaleźć. Nasi przyjaciele z Margarity też zgłaszali chęć pomocy, już rozmawiałem z nimi wcześniej. - starszy Brytyjczyk przedstawił zebranej czwórce czego od nich oczekuje i jaki mają czas na zrealizowanie tych oczekiwań.

- Ja mogę powiedzieć już teraz. - odezwał się James więc szef zachęcił go aby kontynuował. - Ja widziałem ten kupiony kuter. No pływa. Poza tym wrażenia nie robi. Można się do niego zapakować chociaż zwłaszcza ze sprzętem to by na dwa rejsy trzeba obrócić. No i jak się patrolowiec doczepi nas zatrzymać to może być niewesoło. Nawet zwykłe ckm-y nie mówiąc o czymś cięższym zrobią sito z tego kutra. No ale mamy tam gotowy kuter i załogę co wygląda na tutejszych. Właściwie można by wsiadać i płynąć już teraz. - chyba jedyny marynarz w gronie najemników zaczął od tego co już mieli na stanie czyli tego kutra rybackiego co parę dni temu kupili separatyści.

- A jakiś jacht… Właściwie to zależy co by to było. Jak mały to prawie to samo co ten kuter. Trochę szybszy i o bardziej turystycznym wyglądzie. Jakiś większy no to tak jak Buck wczoraj mówił, może udawać, że to jakaś wycieczka integracyjna czy co. Ale przy większym to już trzeba większą załogę. No pewnie bez jakichś kelnerek w bikini można by się obejść ale sterówka czy maszynownia to by musiała być obsadzona. Ja mogę jedno i drugie ale przydałoby mi się chociaż ze trzy, cztery osoby do pomocy co się na tym znają. Sporo też zależy od pogody. Bo jak będzie tak jak dzisiaj to pewnie pół doby rejsu. Mogłoby się udać nawet ze szkieletową załogą. No ale jakby morze było wzburzone albo jakby trzeba było ostro manewrować czy to przed strażą graniczną czy jakimiś rafami to bez sprawnej załogi może być mi bardzo ciężko. Aha, jakbym miał tam żeglować to potrzebuję map morskich Margarity. Takie z mieliznami, głębokościami, skałami, wrakami i tak dalej. Bo te co mamy teraz fajne no ale to dla szczurów lądowych a nie marynarzy. A w ogóle to najlepiej jakiś lokals co zna te wody. - komandos z brytyjskich jednostek morskich wydał swoją opinię o rejsie tymi jednostkami morskimi jakie wydawały się najbardziej w zasięgu ich możliwości.

- Ale ja sprawdzałam ceny takich większych jachtów. Raczej nie stać nas aby jakiś kupić. Trzeba by wynająć. Ja bym mogła spróbować trochę się potargować ale taki duży jacht to i tak byłby raczej poza naszym budżetem. Tydzień wynajmu takiego większego jachtu to prawie połowa ceny tych mniejszych. Taki mniejszy jacht to już bardziej. To myślę powinno nam już wystarczyć. No a ten kuter czy jacht jakby tylko użyć do przerzutu sprzętu to można ale i tak trzeba by to kupić albo wynająć. Poza tym mnie osobiście nie przeszkadza wsiąść do rejsowego samolotu jak zwykła turystka ale reszta to chyba wolałaby mieć jakąś broń pod ręką. Chociaż gdyby było trzeba to by pewnie zgodzili się polecieć rejsowym. - blondwłosa Niemka przypomniała, że finanse mocno ściągają ich z tych marzeń na ziemię. Na Grenadzie było sporo prywatnych jachtów, małych i dużych. Zresztą podobnie miało to wyglądać na Margarcie i innych turystycznych rajach rozsianych po Karaibach. Część z nich akurat była na sprzedaż. Im większa jednostka tym miała większą dzielność morską no i większą ładowność ale i większą cenę. Budżet jakim dysponowali pozwalał na kupno tych małych jednostek ale te większe można było wynająć na tydzień czy dwa. Natomiast większość najemników AIM jacy od tygodnia wspólnie trenowali i integrowali się na Grenadzie była żołnierzami i podobnie jak Marii niezbyt im była miła myśl, że mieliby jechać na wojnę bez swojego wojennego ekwipunku. Chociaż gdyby była taka potrzeba to by pewnie się dostosowali chociaż ten lot samolotem rejsowym, mimo, że był jedną z najprostszych, najpewniejszych i najtańszych opcji dotarcia na Margaritę to jednak poza takimi wyjątkami jak Muller albo Wuj Sam, nawet Ikebana albo Sara to był jednak traktowany jako ostateczność. Bo ta czwórka raczej nie potrzebowała stricte wojskowego ekwipunku i bazowała na swojej wiedzy i doświadczeniu lub był to ekwipunek dostępny także na cywilnym rynku więc była możliwość, że już na Margaricie udałoby się go zdobyć lub legalnie kupić. A z bronią i sprzętem wojskowym to już zapowiadało się znacznie trudniej. Wyglądało na to, że ten sprzęt co przerzucą z Grenady będzie najważniejszym wzmocnieniem arsenału jakim by dysponowali najemnicy na start.

- No tak. Jak plan z tym prawie legalnym przerzutem z lotniska na lotnisko upadł to teraz trzeba kombinować. - Stanley pokiwał głową nie ukrywając, że ten nowy nakaz władz w Caracas aby rejsowe samoloty nie lądowały bezpośrednio na Margaricie mocno namieszał w planach AIM i separatystów. Ta praktycznie gotowa trasa przerzutu i ludzi i sprzętu z dnia na dzień powędrowała do kosza.

- Zastanawiałam się czy jakoś byśmy nie mogli podreperować naszego budżetu jeszcze przed przerzutem na Margaritę. - blondynka siedząca w dżinsach i lekkim swetrze po tym jak się przebrała z dresów w jakich ćwiczyła rano i doprowadziła do porządku już teraz wyglądała jak turystka. Szef zachęcił ją podobnie jak wcześniej Jamesa do tego aby kontynuowała.

- Rozmawiałam dziś rano z Lando i Monique. - zaczęła i streściła jak to Lando wczoraj po zajęciach znów poszedł się gdzieś szlajać na miasto. Co dziwne nie było. Większość najemników wieczory spędzała poza nudnymi, starymi koszarami, zwłaszcza jak na ulicach Grenady też kwitło wieczorami urlopowe, turystyczne życie tak samo jak to miało być na sąsiedniej wyspie. No ale Lando trafił na “kolegów od pokera” z którymi grał gdzieś w jakimś hotelu. No ale nie tylko grali ale i gadali. Legionista dowiedział się, że mają oni interesujące dojścia. Na przykład takie gdzie można było kupić sprzęt jaki pozostał po Brytyjczykach. Nie tylko pistolety, karabiny czy granaty ale też karabiny maszynowe i moździerze. Wystarczyło mieć odpowiednio wypchany portfel no i nie zadawać głupich pytań. A jak za AIM nie stała cała linia baz, koszar, fabryk i dostaw jak za każdą regularną armią którą wspiera własne państwo to niestety często zwłaszcza ten cięższy sprzęt był bolączką w ich operacjach i trzeba go było organizować na miejscu.

- Do takiego kutra czy na jacht można by taki moździerz rozmontować i wrzucić. Ale aby to miało sens to trzeba by jeszcze zabrać amunicję. I to tak liczoną w skrzynkach. Bo po co komuś broń bez amunicji. A w gęstym ogniu taki moździerz może wystrzelać skrzynkę w minutę. A to by zajęło miejsce w kajutach albo ładowni. Zresztą jakby jakimś samolotem czy śmigłowcem to tak samo. Albo sprzęt albo ludzie. No chyba, żeby liczyć na więcej takich przerzutów to by można to rozłożyć na raty. - Frog pokiwał głową ale zwrócił uwagę, że jakikolwiek transport by nie rozważali to miał on swoje limity przerzutowe liczone w kubaturze i nośności kabin, kajut i ładowniach. Ale taki sprzęt mógłby się przydać w planowanej kampanii na Margaricie bo ludzie Miguela to pod względem uzbrojenia raczej byli w tyle peletonu i nic nie wspominali aby dysponowali ciężkim wsparciem. Nawet z wojskową bronią strzelecką nie było wesoło. Dominowała u nich broń krótka jaką było najłatwiej zdobyć i ukryć. Poza tym nieco broni z demobilu w stylu M 1 Garandów czy M 1 Carbine albo cywilnych sztucerów i strzelb. Niektórzy byli wojskowi czy ochroniarze mieli swoje automaty czy zdobyte czy te co mogli “pożyczyć” z pracy na jakąś akcję. A jakieś zdobyte FN FAL-e czy coś z rodziny AK to już zawyżały średnią uzbrojenia. O sprzęcie w stylu moździerzy to nikt z trójki secesjonistów przysłanych na Grenadę nawet się nie zająknął. Chociaż jak spekulowali dzięki wszechobecnej w tym klimacie korupcji nie wykluczali, że coś mogło się dać zorganizować czy to z policji czy wojska. Zwłaszcza jakby to jeszcze nie był etap otwartej konfrontacji z siłami rządowymi.

- No ciekawy trop, ciekawy… A o co chodziło z Tweety? - szef zapytał o Szwajcarkę o jakiej też wspomniała blondynka w dżinsach.

- Ona była na dyskotece. I tam poznała jakiegoś gościa. - długonoga Niemka zaczęła streszczać co rano dowiedziała się od Meister. A mianowicie ten koleś jakiego spotkała na dyskotece, Bert, miał mały problem ze swoimi wspólnikami. Potrzebował ropy do swojego generatora na farmie w głębi lądu. No i umówił się ze znajomym, że kupią ciężarówkę ropy na spółę po czym się podzielą. I tak zrobili tyle, że jak już mieli tą ciężarówkę ropy to koledzy wycyganili Berta no i skitrali całą ciężarówkę i ropę dla siebie. Ponieważ nie zgłosił tego na policję to Tweety podejrzewała, że ta ropa to też jest “zorganizowana”. Tak czy inaczej Bert niezbyt miał możliwość ani zwrócić się do władz ani samemu wyegzekwować należność jak nie w ropie to w pieniądzach. I martwiło go to strasznie. I wczoraj mówił, że jakby ktoś pomógł mu odzyskać tą ropę to był gotów oddać połowę temu kto mu pomoże. A to by oznaczalo ze 2 000 litrów ropy tak plus minus. Czy by ją potem sprzedać czy wykorzystać na własne potrzeby to by zawsze było trochę kasy do przodu. A z wszelkim paliwem na Margaricie było coraz gorzej i było już prawie dwa razy droższe niż tutaj.

- No ciekawe, ciekawe. Jak chcecie to się tym zajmijcie. Ale żadnych trupów wśród ludności cywilnej. Żadnego wymuszania haraczy za ochronę, pobić, zastraszania ani nic takiego bandyckiego. Takie wyskoki będą karane z całą surowością. Nie chcemy aby nasza firma kojarzyła się z jakimiś bandytami do wynajęcia jak jakieś Einsatzgruppen. Miejcie to na uwadze nawet gdyby wyspiarze chcieli pozałatwiać jakieś brzydkie porachunki między sobą. Nie jesteśmy bandytami ani zabójcami do wynajęcia. A to duży kontakt, może rozsławić naszą firmę i przynieść nowe kontakty w przyszłości. Więc jesteśmy na cenzurowanym a jak wiecie “psy wojny” kojarzą się z poprzednią epoką z działań w Afryce i nie tylko i nie kojarzą się zwykle zbyt dobrze. Tym razem jednak mamy okazję działać w szlachetnej sprawie walki z reżimem o komunistycznych i totalitarnych zapędach. Przynajmniej jeśli ten Chavez wygra wybory a są pod koniec roku. A zdobywa coraz większe poparcie. Jest prawie pewne, że jeśli wygra obierze kurs pro rosyjski, chiński czy kubański. I przeciwny zachodowi. A jako prezydent będzie miał o wiele większe możliwości do pacyfikacji Margarity niż jako kandydat na prezydenta. A wybory mają być w grudniu. O ile znów nie urządzi jakiegoś przewrotu. - szef przedstawił podwładnym coś co już wcześniej było sygnalizowane chociaż nie tak dobitnie. Nie chciał aby ich agencja była związana z jakimiś zbrodniami wojennymi i bandyckimi działaniami. Zaś tego Chaveza w roli prezydenta całej Wenezueli obawiali się i separatyści z Margarity. Między innymi dlatego chcieli załatwić sprawę secesji ich wyspy zanim on zyska pełnię legalnej władzy. Liczyli, że z obecnym prezydentem Perezem prędzej była szansa na jakiś dialog i usankcjonowanie zgody na tą secesję.

- I dlatego trzeba zacząć już teraz. Dbać o nasze dobre imię i nie mieszać się w jakieś niecne sprawki. Zwłaszcza z trupami i rannymi po stronie cywilnej. Sami wiecie jak Amerykanom się obrywało za Afganistan nawet jak jakaś bomba przypadkowo spadła gdzieś gdzie zabiła jakichś cywilów. Proponuję abyście dogadali się z tym Olivierem. To niby amator ale jednak zachowuje się jak profesjonalny reporter i fotograf. Może więc zrobić wam dobrą reklamę no albo stać się waszym największym wrogiem. Lepiej mieć go po naszej stronie. Z tym paliwem jak chcecie możecie spróbować no ale żadnych trupów, to ma być załatwione dyskretnie i po cichu. Aha, Frog, Oliver mówił też, że “trochę pływał po Amazonce” czy jakoś tak. Nie ma papierów sternika ani żadnych innych w tym zakresie no ale może coś pomóc jako załogant. Zresztą Carla też. Należy do klubu żeglarskiego i w wolnych chwilach pływa łódkami, żaglówkami no i ma patent sternika. - szef doprecyzował parę detali co do oczekiwań jakie agencja ma co do tej misji i swoich pracowników i wysunął kilka swoich sugestii.

- Tak? To nie wiedziałem. Mogę ich zabrać w weekend na ten kuter co mamy i zobaczyć co umieją. Jakby naprawdę się na tym znali to by mogło nam znacznie pomóc. Na mały jacht to trzy osoby by wystarczyły a na większy to już tylko jedną albo dwie by trzeba znaleźć. Chociaż więcej jeśli my byśmy mieli zostać na Margaricie a ktoś musiałby odstawić jacht tutaj. - Jamesa wyraźnie ucieszyła ta wiadomość, że wśród trójki przysłanych separatystów dwójka rokuje nadzieję jako załoga pływającej jednostki.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 29-04-2022, 15:42   #6
 
Gwena's Avatar
 
Reputacja: 1 Gwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemu
Maria cierpliwie, ale z narastającą dezaprobatą słuchała poprzednich mówców. Gdy doszła do wniosku, że skończyli nudzić wstała by złożyć swoją deklaracje:



- Palnął Pan piękną korporacyjną, motywującą mowę. Podobne w wojsku nazywaliśmy Whisky, Tango, Foxtrot… i cieszyły się odpowiednim szacunkiem. Jak rozumiem, jest Pan księgowym dbającym o zyski firmy. Mnie jednak interesuje coś innego. Zakładając optymistycznie, że połowa, czyli mniej niż 200 tysięcy mieszkańców nas poprze, to da około 40.000 zdolnych do walki ludzi. Realnie, na walkę zdecyduje się 1-2% z nich, czyli mniej niż 1000. Zresztą nie mielibyśmy wyposażenia dla większej liczby. Z taką ilością, kiepsko uzbrojonych ludzi, jesteśmy zapewne w stanie pokonać siły znajdujące się na wyspie. Zapewne, bo nie dostaliśmy żadnych konkretnych danych wywiadowczych.

Ale jak chcecie zneutralizować siły kontynentalne? Ćwierć wyspy znajduje się w zasięgu artylerii brzegowej na którą nie mamy żadnej odpowiedzi. Cała jest oczywiście w zasięgu lotnictwa i rakiet. No i to tylko 20 minut rejsu okrętu desantowego. Ponadto Wenezuela ma kilka niszczycieli, których działa mogą bezkarnie i precyzyjnie ostrzeliwać każdy punkt na wyspie.

Reasumując, możemy wzniecić powstanie, ale skończy się ono szybko i tragicznie dla mieszkańców. Co więcej, życzy Pan sobie by nie było, z naszej strony, żadnych trupów wśród ludności cywilnej. Tymczasem, poza wojskami rządowymi, jest na wyspie sporo ludzi i organizacji stojących za Wenezuelą i tym Chavezem. To oznacza paskudne walki bratobójcze, czyli bardzo dużo cywilnych trupów.

Przykro mi, ale bez konkretnej odpowiedzi, jak zamierzacie rozwiązać te sprawy, nie widzę możliwości wzięcia udziału w tej akcji, gdyż będzie to bezsensowna rzeź cywili.



Co rzekłszy, siadła wygodnie w oczekiwaniu na reakcję zebranych.
 

Ostatnio edytowane przez Gwena : 29-04-2022 o 16:02.
Gwena jest offline  
Stary 30-04-2022, 16:16   #7
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- W wojnie o niepodległość, zawsze słabszy walczy z silniejszym. - odpowiedział filozoficznie Buck - Gdyby wyspa była militarnie i ekonomicznie silna, nie potrzebowałby nas i akcji zbrojnej, aby oderwać się od Wenezueli. Artyleria, lotnictwo, ostrzał artyleryjski z morza, pełnoskalowa operacja inwazji z desantem morskim - to wszystko są bardzo poważne środki. Nie da się tego ukryć, zrobić po cichu. Zwłaszcza na wyspie pełnej zachodnich turystów, w miejscu gdzie za chwilę zacznie się intratne wydobycie ropy z platformy wiertniczej na morzu i w sumie nie tak daleko od takiego USA.

- Chavez jeszcze nie został prezydentem, można całość operacji przeprowadzić tak, aby zbiegła się z jego przyszłym powołaniem. W takiej sytuacji może się dla niego okazać problematyczne rozpoczęcie rządów od pacyfikacji wysypy, zwłaszcza na taką skalę. Dla Amerykanów nałożenie choćby takiej strefy zakazu lotów nad wyspą nie stanowi żadnego problemu. Nie wspominając już o jakiś małym kontyngencie pokojowym, który w zasadzie przekreśla jakiekolwiek plany inwazji na wyspę. Dla nich taki konflikt, jeśli tylko będzie trwał w zawieszeniu, będzie wyśmienitą okazją do osłabianie rządu Chaveza. Upadki dyktatorów zaczynały się z bardziej błahych powodów, zwłaszcza, że należy przypuszczać, że jego model rządów, będzie powodował coraz większe problemy gospodarcze w kontynentalnej części państwa. Wyspa już teraz ma większy poziom życia. Tą różnice przy zarządzaniu i pomocy z zewnątrz, można jeszcze powiększyć.

- Oczywiście, aby to wszystko mogło się udać potrzeba kilku czynników: przeprowadzenia samej akcji militarnej w określony sposób, zdobycie większego poparcie wśród ludności cywilnej, pozyskanie na swoja stronę zachodnich dziennikarzy. To tylko niektóre z nich. Tym niemniej to wykonalne. -


- Wygląda na to, że ma Pan sporo pomysłów w tym temacie Panie Kazinski - stwierdził Stanley przyglądają się mu z badawczo.
- Owszem, ale to są raczej sprawy na poziomie strategicznym niż taktycznym. Wiem, że nie taka jest nasza rola. -
- Nasza rolą jest doprowadzenie sprawy do szczęśliwego zakończenia. Jeśli dysponuje Pan wiedzą, która może się do tego przyczynić, chętnie ją poznam. Podobnie jak nasi wyspiarscy przyjaciele. -
- Rozumiem. Przygotuje odpowiedni raport. Teraz jednak proponuje zająć się samym przerzutem na wyspę. Proponuje zrobić to w następujący sposób:

- Rozdzielimy przerzut ludzi i sprzętu Tak, wiem, że nie będą zadowoleni. Nie muszą. Kuter wykorzystamy do przerzutu sprzętu. Co więcej, należy założyć, że w przyszłości też możemy potrzebować przerzutu na lub wokół wyspy ludzi lub sprzętu i tu kuter będzie nam potrzebny. Mamy do niego załogę, do której dołożymy jeszcze jako kapitana Froga i od dwóch do czterech naszych ludzi. Proponuje tu mnie i Mi, plus ewentualnie Pannę Garcia z Jesusem. Nasza obecność ma zapewnić nam nadzór nad ekwipunkiem i zaopiekowanie się nim już po transporcie na wyspie, zanim dołączy do nas reszta zespołu. Wiem, że kuter jest wolniejszy niż inne środki transportu, ale tak naprawdę, żaden z nich nie gwarantuje nam ucieczki przed strażą przybrzeżną, jednocześnie jeśliby zaczęliby do nas strzelać z broni pokładowej, to zniszczą każdą jednostką, którą moglibyśmy dysponować. Jeśli faktycznie miałoby dojść do kontroli, to widzę dwa możliwe sposoby przeciwdziałania.

- Po pierwsze, przed samym rejsem, należy przygotować odpowiednio kuter. Mam na myśli ukrycie na nim naszego ładunku, tak aby był trudny do wykrycia na rutynowej kontroli. Na tych wodach przemyt to codzienność. Być może nasi przyjaciele z Margarity znają kogoś, kto ma w tym doświadczenie i mógłby pomóc nam przygotować kuter, nie widzę też przeszkód, aby opłacić taką osobę z zewnątrz do takiej roli. W podobny sposób musimy przygotować się sami. Ma na myśli osoby z naszego oddziału na kutrze. Trzeba zrobić przyspieszony kurs zachowanie się na tej łodzi, tak abyśmy choćby mogli udawać załogę - tutaj jest rola dla Froga lub miejscowych. Ubiór, rola na jednostce, słownictwo, itp. Do tego będzie potrzebna nam legenda, dlaczego się tam znaleźliśmy, jeśli jednak nam nie uwierzą. Coś, co wytłumaczy nasze ukrywanie się na śmierdzącym kutrze rybackim, ale nie spowoduje, że żołnierze od razu chwycą za broń. Jest na to jeszcze chwila czasu, zastanowimy się nad tym. No i oczywiście zawczasu przygotowana odpowiednio wysoka łapówka, dla kontrolujących. Pieniądz, to zawsze dobry język rozmowy.

- Nie wiem, czy mamy takie możliwości, ale może udałoby się zdobyć za drobną opłatą jakieś plany patroli straży przybrzeżnej? Pomocny tutaj były kontakt z przemytnikami, których rozważaliśmy jako opcje transportu. Mogą mieć coś takiego i sprzedać za odpowiednią opłatą. Podobnie jak mogą mieć swoich ludzi w straży przybrzeżnej.

- Po drugie, jeśli już miałoby dojść do walki ze strażą przybrzeżną, to korzystniejsza jest dla nas walka na bliskim dystansie, kiedy obie jednostki będą obok siebie. W takim wypadku obecność kilku wyszkolonych osób możemy przeważyć szalę zwycięstwa na naszą stronę. Podobnie jak kilka wybuchowych niespodzianek, które możemy zawczasu na taką ewentualność przygotować. Choć jest to już ostateczność, której należy unikać za wszelką cenę. Jak będziemy mieli do czynienia ze zbyt dużą jednostką to i tak nie ma sensu.

- Jeśli chodzi o pozostałe osoby, to przerzucimy je samolotami rejsowymi jako turystów czy podróżujących w celach rodzinnych czy biznesowych. Co oczywiste, nie w jednej grupie. Zostaje nam do przerzutu około szesnaście-osiemnaście osób. Od początku następnego tygodnia, należy zacząć przerzut wedle następującego schematu: wysyłamy naszych ludzi do krajów zewnętrznych: USA. Meksyk, Jamajka, Dominikana, Kolumbia, itd. Każdego gdzieś indziej. W przypadku USA, do różnych miast. Skoro loty na Margaritę muszą odbywać się przez kontynent, to można się tam dostać z Miami, Atlanty, Tampy czy Orlando. Każdy leci sam, osobno jako turysta, lub w podróży biznesowej. Ponieważ jest to najzwyklejsza podróż turystyczna, każdy bez problemów zaplanuj ją sobie sam. W końcu jakoś tu dotarli.

- Instrukcje są następujące. Wylot z Grenady dla wszystkich w środę. Tercio, Alper, Jumper, JoJo, DD, Wój, Sam - grupa pierwsza - mają pojawiać się na wyspie za 10 dni od dziś. Sara, Arab, Carabinier, Tweety, Schiuffer, Newman, - grupa druga - mają pojawiać się na wyspie za 11 dni od dziś. Cossac, Storm, Blanco, Voo Doo, Kay, Legionisa i Ikebana - grupa trzecia - mają pojawiać się na wyspie za 12 dni, od dziś. Jako punkt kontaktowy na miejscu należy wyznaczyć jakiś niewzbudzający podejrzeń lokal niedaleko lotniska, w którym na naszych ludzi będzie czekać Santos. Zostaje tylko on, skoro Olvier i Karla będa w załodze kutra.
- Wybór lokalu zostawiam Santosowi, on zna terenem. Wszyscy dostaną od niego informacje przed wylotem. Santos poleci na wyspę wcześniej, aby zorganizować noclegi i transport dla naszych ludzi, jak już zjawią się na wyspie. Na początek jakieś ciche hotele - najwyżej dwie osoby w jednym. Po zebraniu oddziału i połączeniu z ekipą z kutra, na początek można rozlokować się na ranczo Caribe, potem postanowimy co dalej. Potrzebujemy kilku nie wzbudzających podejrzeń aut, do transportu na wyspie. Znów zadanie dla Santosa, aby to zlecił naszym ludziom po jego przybyciu na Margaritę. Każdy wymyśla swoją legendę dla tej podróży samodzielnie. Na wszelki wypadek, bo w zasadzie poza kilkoma słowami z obsługą na lotnisku nie powinna im być potrzebna. Zresztą podróżowanie po świecie, chyba dla nikogo z nas nie jest czymś nowym.

- Czas wypłynięcia kutra ustalmy na 12 dni od dziś, tak, aby jego pojawienie się na Margaricie odbyło się już po dostarczeniu naszych ludzi na wyspę. Nie wiem czy rejs nocny wchodzi w grę, sprawy zaplanowania samego rejsu, proponuje zostawić Frogowi, skoro się na tym zna. Trójka naszych rewolucjonistów, musi wyznaczyć miejsce spotkania z resztą oddziału na brzegu, na tyle dogodnego, żeby móc rozładować jednostkę. Chyba, że mają odpowiednie kontakty, że będzie można to zrobić bezpiecznie w porcie lub jakieś przystani rybackiej. Przed wypłynięciem należy zakupić mapy morskie, o których była mowa. Potem można kuter normalnie skierować do portu. W czasie, w którym nie będzie używany, należy zrekrutować lokalną załogę, oczywiście spośród lojalnych ludzi. Dopóki nie będziemy ich potrzebować do przerzutu, niech prowadzi normalną “działalność”, aby w razie czego być bardziej wiarygodnymi dla władz.

- Tyle jeśli chodzi o sam przerzutu. Co do ostatnich rewelacji, to temat handlarzy bronią, jest jak najbardziej perspektywiczny, ale dopiero za jakiś czas, kiedy zorientujemy się ile i jakiej będziemy tak naprawdę potrzebować. Natomiast chcę zaangażować się w sprawę tej ropy. Może nam się przydać z wielu powodów. Nie wygląda to na coś trudnego i bez problemu powinno dać się wykonać, przed planowanym odlotem większości naszych ludzi, jeśli ktoś byłby nam do tego potrzebny. Niech Tweety zorganizuje spotkanie z tym niefortunnym nafciarzem. Chce z nim porozmawiać o sprawie i zrobić mały zwiad w ewentualnym miejscu akcji. -
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 30-04-2022 o 16:53. Powód: literówki
malahaj jest offline  
Stary 01-05-2022, 10:22   #8
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 03 - 1998.01.17 sb, zmierzch

Czas: 1998.01.16 pt, popołudnie; g 17:45
Miejsce: Grenada, była baza Royal Navy
Warunki: jasno, ciepło, cicho, na zewnątrz: jasno, cicho, zachmurzenie, powiew, umiarkowanie



Wszyscy



- Dobrze, to na wypadek gdyby wkradło się jakieś nieporozumienie co do mojej osoby. Nie jestem księgowym. Jestem szefem tej operacji. Całej tej bazy, misji i was wszystkich na wyspie i wszystkich ludzi i materiałów jakie przewinął się przez tą misję. Jestem waszym dowódcą jeśli ktoś woli bardziej wojskową terminologię. I to, że lubię pracować w takiej miłej, przyjacielskiej atmosferze tego nie zmienia. Jeśli wolicie mogę usiąść za biurkiem i kazać wam stać na baczność. - Stanley przyglądał się dłuższą chwilę Marii zanim odpowiedział najpierw jej. I zaczął od tego co mu się widać najbardziej rzuciło w oczy. Mówił wolno i dobitnie przesuwając się spojrzeniem po całej czwórce, od twarzy do twarzy. Ale największą uwagę przykuła latynoska Amerykanka która nazwała go księgowym.

- Ale poruszyłaś kilka ważnych spraw Mario. - powiedział i wstał. Podszedł do tablicy, takiej nowej i modnej, biała po jakiej można było pisać markerami a nie taka ciemna po jakiej pisało się kredą. Zaczął na przemian pisać i tłumaczyć. Chociaż był w marynarce dało się poznać, że nie jest to pierwsza odprawa jaką prowadzi i zastrzeżenia Marii potraktował poważnie. Widocznie zależało mu aby przekonać i ją i ewentualnych wątpiących.

Z tego co przedstawił wynikało parę interesujących rzeczy. Pomimo ogromnej dysproporcji demograficznej między kontynentalną Wenezuelą a wyspą jaka planowała secesję to sprawy nie wyglądały tak źle nawet na wielkich liczbach. Wenezuela miała ok 100 - 150 wojska na kontynencie. Z czego jako armia poborowa około 1/3 tych sił to byli poborowi właśnie odbywających służbę zasadniczą a więc trudno ich było uznać za wartościowo wyszkolonych. Do tego jako kraj o sporej i w większości słabo zaludnionej powierzchni i z niespokojną granicą z Kolumbią zauważalną część tej armii musiała zostać na kontynencie. A z obawy przez kolejnym puczem czy inną próbą obalenia rządu to to też musiała zabezpieczać armia. W efekcie z tych 6-7 dywizyjnych jednostek jakimi dysponowała armia szacowano, że nawet w momencie pełnoskalowej inwazji można by wysłać po batalionie, może pułku. Wyjątek stanowił korpus marines który był liczebnie podobny do dywizji przeliczeniowej i był uznawany za elitarny no a jako marines to mogli zostać użyci do inwazji na wyspę. Jaka jest jego rzeczywista wartość trudno było sprawdzić. Zaś w tej chwili na wyspie przebywał odpowiednich batalionu zmechanizowanego w dwóch, największych koszarach na wyspie. Separatyści szacowali ich łącznie na kilkuset ludzi, około tysiąca. Plus ta obsługa broni przeciwlotniczej rozsiana po wyspie. W zdecydowanej większości byli to przybysze z kontynentu. Chociaż sytuacja ulegała zmianom i ostatnio Caracas zdradzała tendencję przysyłania z kontynentu większych sił chociaż głównie policji. Policja zaś w większości pochodziła z wyspy więc Santos oceniał, że chociaż z połowa z nich powinna być zwolennikami secesji.

Zaś co do zwolenników secesji to demografia wyspy była po ich stronie. Od 1971 gdy utworzono na wyspie podatkowy raj trwał napływ osadników, głównie z Europy zachodniej. Najwięcej z Hiszpanii, Portugalii i Włoch. Obecnie co czwarty lub piąty mieszkaniec wyspy pochodził bezpośrednio z Europy lub był w drugim pokoleniu dzieckiem któregoś z takich rodziców lub obojga. Była to naturalna pula do tendencji ciążących ku zachodniemu stylowi życia. A i z pozostałej populacji spora część też pochodziła z zachodniej Europy tylko w dalszych pokoleniach. Także finansowo byli nastawieni na obsługę turystów z USA i znów zachodniej Europy. Dlatego secesjoniści liczyli, że za secesją mniej lub bardziej aktywnie powinna się opowiedzieć około 1/4 do 3/4 populacji wyspy. Co powinno się przełożyć na odpowiednie wsparcie dla takich działań jak obecnie wysłannicy Miguela pertraktowali z najemnikami AIM. Lojalistów miało być względnie niewielu i w większości pochodzili z kontynentu albo mieli lewicujące i antyrządowe poglądy. Bo obecny rząd był prawicowy i prozachodni ale mocno dał się we znaki najbiedniejszym stąd u nich właśnie taki lewicujący Chavez miał tak liczne poparcie. Dlatego wysłannicy Miguela mieli raczej kłopot z wyszkoleniem kadr i uzbrojeniem ich niż dostępem do ochotników. I w tej właśnie roli widzieli pomoc z zewnątrz w postaci wojskowych doradców z AIM. Oni mieli przybyć na wyspę i wyszkolić kadry, przekształcić ten secesyjny żywioł w sprawną partyzantkę a w przyszłości może nawet regularną armię.

A z zabijaniem cywili to szefowi tej operacji chodziło o robienie czystek i popełnianie morderstw przez samych najemników AIM lub jakiś ich w tym współudział. Zdawał sobie sprawę, że gdyby doszło do walk na wyspie to jacyś cywile pewnie zginą. Tak było na każdej wojnie więc nie łudził się, że będzie inaczej. Do walki jednak mogło nawet nie dojść gdyby w optymistycznym wariancie wyszkolonym oddziałom partyzantów, poprowadzonym przez najemników AIM, udało się opanować kluczowe punkty w mieście. Z ogłoszeniem secesji i ofensywą mediów jaka powinna się zacząć od pierwszego dnia na Margericie aby najemnicy jawili się jako żołnierze wolności walczący z reżimem a nie jakieś krwiożercze psy wojny i banda najemnych morderców to była szansa, że ONZ, EU poprze ten ruch. Albo chociaż postawi “veto” Wenezueli na inwazję do czasu zbadania sprawy czy coś. A gdyby wokół wyspy zaczęły pływać fregaty USA, Wielkiej Brytanii czy Francji to ktokolwiek by zasiadał w Caracas mógłby się nieźle zastanowić czy dać rozkaz do inwazji. Wtedy te wszystkie ataki wenezuelskiej marynarki, artylerii czy lotnictwa nie miałyby racji bytu. A póki separatyści by nie zaatakowali na pełną skalę to też by nie strzelali bo przecież na wyspie pełno było zachodnich turystów. Nie dość, że mogliby się wkurzyć i opuścić z wyspę wraz ze swoimi dolarami, funtami i euro to jeszcze ich rządy mogłyby się wkurzyć jeszcze bardziej za śmierć swoich obywateli i już mogło się nie skończyć dla Wenezueli tylko na grożeniu palcem. Więc całościowo ci separatyści i ich najemni sojusznicy wcale nie byli bez szans. W końcu niecałe dwie dekady temu Argentyna tak się przeliczyła na Falklandach a potem Saddam jak zaatakował Kuwejt. Tak przynajmniej wyglądał zarys optymalnej wersji planu do jakiego Stanley polecał dążyć. Ale co z tego wyjdzie miało się okazać w nadchodzącym roku. Zaś tak czy inaczej trzeba było zacząć od dostania się na tą wyspę.


---




Co do planu przedstawionego przez Bucka to po przedyskutowaniu wydawał się być on całkiem na rzeczy. Plastik do zrobienia ładunków jakie miały zatopić kuter mieli na miejscu w bazie. Skrytkę i umiejscowienie mógł zmajstrować nawet Frog. Zaś umieszczenie samego plastiku było proste czy dla łysego Amerykanina czy któregoś z pozostałych saperów. Najwięcej czasu zabrałoby zrobienie tej skrytki ale z tym młody Brytyjczyk obiecał się uporać do końca weekendu. James trochę się skrzywił na pomysł rejsu starym kutrem rybackim. On sam wolał ten dawny kuter torpedowy. Na podobnych sam pływał i się szkolił i chyba była to jedyna jednostka jaka miała szansę zwiać venezuelskim patrolowcom. No ale się nie upierał przy tej opcji i uznał opcję z kutrem za całkiem sensowną. Zwłaszcza jakby rzeczywiście Oliver i Carla znali się na żeglarstwie chociaż tyle co mówił szef. Trzy osoby na jeden dzień rejsu powinno wystarczyć na taki kuter. Poza tym tubylcy mogli się przydać już przy nawigowaniu przy samej wyspie.

Opcja jakiegoś kontaktu z przemytnikami którzy przecież jakoś kursowali pomiędzy wyspami wciąż była otwarta. Gliniarz z Margarity miał jakiś namiar na ten tutejszy klub “Magnum” ale na tym trop się kończył. W jakiejkolwiek sprawie by się z nimi nie kontaktować trzeba by zacząć od tego klubu lub zdobyć inny trop. Stanley przypomniał, że gdyby Wenezuela wprowadziła blokadę wyspy to przerzut czegoś albo kogoś na wyspę mógłby się zrobić jeszcze trudniejszy niż obecnie.

Zaś przerzut rozbrojonych najemników AIM jako turystów wchodził w grę już od początku. Chociaż raczej myślano o stopniowym “ciurkaniu” ich z Granady do Wenezueli a potem na Margaritę. Ale można było i tak grupami tyle, że rozbić ich na różne kraje. To wydłużało trasę i czas poszczególnych osób no i zwiększało koszty ale nadal było do zrobienia. Gdyby nie mieli przy sobie nic czego przeciętny turysta mieć nie powinien to chyba w masie innych turystów zmierzających na wenezuelskie lotniska nie powinni wzbudzić podejrzeń władz. Musieli zaufać, że zespół z kutra przemyci ich zabawki na wyspę i po przylocie będzie on gdzieś na tej wyspie na nich czekał. Stanley zaaprobował ten ogólny zarys więc mogli przystąpić do omawiania detali z separatystami.

I dobrze, że tak zrobili bo dla najemników ich wiedza o wyspie okazała się bezcenna. Proponowali przybić do brzegu albo w wąskiej cieśninie między Margaritą Wschodnią a Zachodnią. Było to jedno z nielicznych miejsc porośniętych mangrowcami. Co prawda dlatego kręciło się tam sporo turystycznych jachtów ale była szansa, że znajdzie się jakiś zakamarek zarośnięty dżunglą gdzie nikogo nie będzie. Albo nawet w nocy przy moście wyładować skrzynie ze sprzętem. A samochodem dałoby się zjechać pod most to powinno być dość łatwe. No ale właśnie był to malowniczy zakątek lubiany przez turystów więc trzeba było się liczyć z tym, że ktoś tam z nich mógł się kręcić. Co by zrobił taki turysta jakby zobaczył wyładunek jakichś plecaków, skrzyń i toreb ze starego kutra do samochodów trudno było zgadnąć.

Albo na którejś z plaż w Zachodniej Margaricie. Tam można było kutrem przybić do brzegu a samochodem na plażę. No owszem trzeba by ręcznie przenosić przez wodę po pas na plażę i z powrotem. Tam o świcie mogłoby nie być nikogo chociaż mimo wszystko pewności czy ktoś tam nie urządzi sobie biwaku albo innej imprezy to nie było. Niemniej tam było znacznie mniej turystów i w ogóle ludzi niż we Wschodniej Margarcie to oboje uznali, że są spore szanse, że mogłoby się udać.

Trzecią opcją był przeładunek z dala od wyspy. Przeładować na motorówki i pontony. Nawet Michael albo Charles mogli w tym uczestniczyć bo mieli taki sprzęt. A potem taka motorówka czy inny zodiac jak wpływała do przystani to już się o wiele mniej rzucała w oczy niż stary, rybacki kuter. Durand pewnie mógłby skitrać taki trefny towar gdzieś na swojej strzelnicy a Bronson w tych jaskiniach albo forcie o jakich meldował. No ale do takiego przeładunku na pełnym morzu potrzebna była dość spokojna pogoda bo jak by bujało to było realne, że taka torba czy skrzynia rzucona z kutra zamiast w czyichś rękach czy na dnie łodzi to poleci w morskie odmęty.

Z opcją spotkania patrolowca raczej nikt nie miał za bardzo pomysłu. Znaczy wiedziano, że pływają wokół wysypy ale jak i gdzie to niezbyt. Nie bazowali na Margaricie to niezbyt było jak złapać kontakt. Była szansa, że na żadnego nie natrafią i wówczas dotarliby do wyspy i tyle. A jak trafią… No to jeszcze była szansa, że się nimi nie zainteresuje. A jak zainteresuje no to może wyśle łodzią kogoś przekupnego. Oliver był zdania, że w takim pechowym przypadku to byłby uśmiech losu. Wręczyłoby się pliczek dolarów takiemu dobremu a potrzebującemu porucznikowi aby wrócił do siebie i powiedział, że nic specjalnego nie widział i wszystko jest w porządku. To by było najprostsze jak się miało trochę zielonych na zbyciu. Ale nie było pewne czy się trafi na takiego życzliwego marynarza. W innych wypadkach gdyby był jakiś gorliwy i zaczął zadawać pytania o te skrzynie i torby to mogłoby się zrobić nieprzyjemnie. Frog też był zdania, że jeśli ci z marynarki mają choć trochę w poważaniu regulaminy i szkolenie BHP to powinni przeszukać jednostkę jaka wyda im się podejrzana czy warta przeszukania. Ale raczej puścić jakiegoś zodiaca z paroma ludźmi a sam kuter profilaktycznie trzymać pod lufami z bezpiecznej dla siebie odległości. Tak dla zdrowotności psychicznej i właściwych odruchów podejrzanej załogi. W końcu gdzieś tu pływali piraci i przemytnicy na takich właśnie zwyczajnych kutrach, jachtach i łódkach. Przynajmniej jego tak szkolono i on tak by się zachował no ale na zwyczajach wenezuelskich marynarzy to się za bardzo nie znał.

Gdy chodziło o porę rejsu dla Froga było to obojętne. Mógł płynąć w dzień albo w nocy. I tak by wyszło tym powolnym kutrem ze 1/2 - 2/3 doby. Tutaj raczej przykładał uwagę do pogody oraz tego o której mieliby się zjawić w umówionym miejscu. Gdyby byli za wcześnie albo coś się działo na wybrzeżu zawsze mogli rzucić kotwicę albo popływać czy nawet odpłynąć. Chociaż każda godzina zwłoki z trefnym towarem na pokładzie groziła, że natrafią jednak na jakiś patrolowiec.

A w sprawie przerzutu przez lotnisko to już separatyści też mieli rozwiązanie. Santos obiecał czekać bo w końcu od strony gospodarzy najemnicy mogli rozpoznać tylko jego jak pozostała dwójka miała stanowić załogę kutra. No i on wiedział kogo się spodziewać bo przez ten tydzień codziennie widywał się na szkoleniach albo poz tymi ludźmi. Właściwie ci z najemników co by przylecieli wcześniej to jedna czy dwie osoby też mogły czekać na tych co przylecą później. Shiffer nawet była gotowa lecieć choćby po weekendzie. A z lotniska, samochodami do hotelu Carli albo Amandy. Jakby dziewczyny wiedziały na kiedy to mogły zamówić dodatkowe pokoje rozrzucone po różnych piętrach i skrzydłach. Gdyby ktoś się zgubił czy spóźnił najzwyczajniej w świecie mógł wziąć taksówkę, podać adres i normalnie tam pojechać do hotelu jak zwykły turysta. I następnego dnia na rancho Caribe które wydawało się dobrym miejscem na punkt zborny. Tam też obiecali zawieźć sprzęt i ludzi którzy by przypłynęli kutrem. Sam kuter zaś mógł cumować w porcie albo robić swoje, na wyspie to już ktoś z separatystów by się nim zajął.


---



Czas: 1998.01.17 sb, zmierzch; g 20:15
Miejsce: Grenada, dyskoteka
Warunki: jasno, ciepło, głośna muzyka, na zewnątrz: jasno, cicho, zachmurzenie, powiew, ciepło



Spotkanie z Bartem


Sobota, a dokładniej sobotni wieczór to był całkiem dobry czas aby iść do pubu, klubu czy dyskoteki. Tak przynajmniej uważała Tweety. Chociaż tutaj, na tych rajskich, tropikalnych wyspach gdzie ludzie z Zachodu przyjeżdżali spędzać urlopy, to właściwie każdy dzień tygodnia był dobry aby się zabawić. I dlatego panna Meister uznała, że to w sam raz miejsce i czas aby spotkać się ponownie z Bartem. Ale aby go nie wystraszyć to proponowała nie robić zbiegowiska i jedna czy dwie osoby jakie miały jej towarzyszyć w zupełności powinny wystarczyć. W końcu mieli z nim tylko pogadać dokładniej o co chodzi z tą ropą.

Klub do jakiego zaprowadziła Monique był niczego sobie. Równie dobrze mógłby być gdzieś w Nowym Jorku, Amsterdamie czy Berlinie. Byli roztańczeni ludzie, szybkie przygody, modna muzyka, kolorowe światła i nie mniej kolorowe drinki. Szwajcarska najemniczka AIM w ogóle nie wyglądała jak najemniczka. Tylko właśnie jak jakaś długonoga turystka w wysokich obcasach i kusej kiecce jaka przyszła się wyszumieć na dyskotece podczas swojego urlopu. Musiała być tu nie pierwszy raz bo przywitała się i z ochroniarzem i barmanką jak ze starymi znajomymi. No ale jak zajęli stolik to pozostawało im czekać. Bart mówił, że przychodzi tu w każdy sobotni wieczór to zostawało żywić nadzieję, że dziś też przyjdzie. Jak nie to jeszcze zostawało pojechać na wioskę o jakiej mówił i tam popytać.

- O. Jest. To poczekajcie, pójdę pogadać. - Tweety była niezbędna w tym pośrednictwie bo w końcu tylko ona znała tego Barta. Wstała od stolika i podeszła do jakiegoś młodego mężczyzny w kolorowej koszuli z niebieskim tłem. Przywitali się jak kolega z koleżanką. On nie sprawiał wrażenia jakoś szczególnie groźnego czy umięśnionego. Po chwili chyba mówili o nich bo oboje spojrzeli w stronę stolika. Jeszcze chwilę pogadali i oboje do nich podeszli.

- To jest Bart. Ma kłopoty z tą cysterną co wam mówiłam. - Monique przedstawiła sobie obie strony. Chociaż angielski nie był jej rodzimym językiem to mówiła nim na tyle dobrze, że w takiej zwyczajnej rozmowie mogła uchodzić za kogoś z jakiejś anglojęzycznej nacji. Tubylec pokiwał głową, przywitał się i z bliska wydawał się raczej spokojnym i łagodnym mężczyzną.

- No tak. To ten Cyrus i jego banda. Zrobiliśmy deal na tą cysternę, że bierzemy ją na pół. A jak już ją mieliśmy to on zabrał całość. I tak jak mówiłem ostatnio Tweety. Jak mi pomożecie ją odzyskać to możecie wziąć dolę co miała być dla Cyrusa. To jakieś 2 000 litrów ropy. - człowiek w kolorowej koszuli na niebieskim tle przedstawił to co najważniejsze w swojej propozycji. Zgadzało się z tym co wczoraj w bazie mówiła Meister.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 06-05-2022, 21:37   #9
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Buck nie wdawał się w dalsze dyskusje na odprawie prowadzonej przez Stanleya. Raz, że to co mówił było dla niego oczywiste, dwa, że nie płacił mu za użeranie się z najemnikami. Z uwagą wysłuchał raportu na temat wyspy, notując w pamięci co ważniejsze szczegóły. Ocena ich sytuacji przedstawiona przez Stanleya, mniej więcej pokrywała się z jego własną. Zresztą za oceny w sumie też mu nie płacili.

*****

- Witam. – podał Bartowi masywne łapsko na powitanie, po czym bez ceregieli zaczął go wypytywać o zadanie - Potrzebujemy wiedzieć z kim mamy do czynienie w tej sprawie. Mówisz Cyrus i jego banda. Czyli kto dokładnie. O jak dużej grupie mowa i jakiego rodzaju. Czy to paru osiłków z pałkami, czy raczej jakiś poważniejszy gang z bronią palną. To raz. Dwa, gdzie jest ta twoja ciężarówka i w jakich inny miejscach można znaleźć owego Cyrusa. Być może łatwiej będzie załatwić sprawę bezpośrednio z nim, niż zabierać samą ciężarówkę. Jak bardzo będzie zdeterminowany bronić owego towaru? Zaryzykuje starcie z uzbrojonymi ludźmi? Utrata tej ciężarków, to dla niego poważna strata, czy raczej drobne? No i jak Ty sam zapatrujesz się na fakt, ze komuś może się stać krzywda. Być może nawet wypadnie z interesu na stałe… -

Buck posłuchał odpowiedz ich zleceniodawcy, po czym zwrócił się do towarzyszącej mu japonki.
- Mi, zajmij się zwiadem. Ja za bardzo rzucałbym się w oczy. Sprawdź miejscówki, o których mówił Bart. Wejścia, wyjścia, strażnicy, pozycje strzeleckie, trasy ucieczki, ile może zając przyjazd policji… -
Buck przerwał w pól zdania, widza spojrzeniem kobiety. Takie z rodzaju „nie ucz starego niedźwiedzia miodu podbierać”,
- Tak… W razie czego może wziąć kogoś z naszym do pomo…. Dobrze, już nic nie mówię. Nawet nie chce wiec co znaczy, to co przed chwilą powiedziałaś… -
 
malahaj jest offline  
Stary 07-05-2022, 12:35   #10
 
Gwena's Avatar
 
Reputacja: 1 Gwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemuGwena to imię znane każdemu
Wishful thinking i tyle - powiedziała Maria Jesusowi relacjonując spotkanie z dowódcą akcji. - Najpierw mamy pokonać nie mniej niż batalion wojsk zmechanizowanych stacjonujący na wyspie, i to przy optymistycznym założeniu, że gdy zaczniemy szkolenie, czego nie da się na dłużej ukryć, nikogo więcej nie podeślą. Wenezuelczycy mają dobrze wyszkoloną i wyposażoną dywizję marines, ale “jej nie użyją” bo przestraszyłaby turystów, a ponadto jak się dobrze “przedstawimy” - czyli wygramy szybko i bez ofiar pobocznych, to koło wyspy zaczną się kręcić fregaty USA i Anglii.

Po pierwsze podjęcie decyzji przez inne państwa zajmie co najmniej kilka dni, a następne kilka zanim coś dopłynie, a desant tutejszych marines to sprawa kilkunastu godzin, po drugie nawet jeśli pojawią się tu obce okręty wojenne to będą tylko obserwować, bo otwarcie ognia wymaga wypowiedzenia wojny Wenezueli, a na to się nikt na pewno nie zdecyduje. A po trzecie i najważniejsze to kompletne niezrozumienie sposobu myślenia tutejszych. Jak w sprawę się wymieszają norteamericanos to Chavez zyska poparcie prawie wszystkich Wenezuelczyków oraz innych krajów regionu i ma gwarantowany wybór na prezydenta. Czy on myśli, że doktryna Monroe została zapomniana na południu?


Ale może też się wszystko udać, w Wenezueli jest straszny bałagan, może nie będą potrafili podjąć na czas decyzji. Zresztą mnie płacą za szkolenie, a nie narażanie dupy. Jak co to się zmyję i przycupnę u krewnych, za taką kasę jaką otrzymam będą mnie ukrywać przez lata. Vamos, ¿qué te importa? - odparł Jesus i wyciągnął się na pryczy.

Możesz się nie przejmować, ale mnie to wkurza niemiłosiernie. Idę pobiegać, a potem się spije - mówiąc to otwarła szufladę i chwile w niej grzebała. - To Adiós.

Grenada to mała wyspa, po dwóch kilometrach biegu Maria złapała okazję do The Lime. Z lotniska Salines do Stanów odlatywało sporo samolotów.

Wieczorem Jesus zaniepokoił się nieobecnością Marii, gdy zajrzał do jej szuflady znalazł w niej przedartą legitymację AIM.
 
Gwena jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172