Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Literatura
Zarejestruj się Użytkownicy


Zamknięty Temat
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-02-2017, 19:47   #21
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
1/12

Erin M. Evans - The devil you know


**** - czytelniczy fast food

Swego czasu (czyli pod koniec 2013 roku) Czarodzieje z Wybrzeża mniejszą lub większą przemocą przekonali swoich czołowych pisarzy do napisania serii książek, które miały być wprowadzeniem do nowej edycji DnD w Zapomnianych Krainach. Książek tych było sześć, z czego trzy skończyłem bez prób wydrapania sobie oczu. Nie przedłużając wstępu, jedną z nich napisała Erin Evans.
Wydane w zeszłym roku "The devil you know" jest zakończeniem sagi, która (nie da się tego ukryć), jest romansem fantasy. Mamy główną bohaterkę o imieniu Farideh: czerwoniutkie jak burak diablę, z rogami i różnobarwnymi oczami. Jest ten nieporadny, uczuciowy facet, będący upadłym paladynem Oghmy, o którym ona wie, że jest dla niej dobrym wyborem. No i obowiązkowo jest ten trzeci - kambion, będący chodzącym uosobieniem seksu i magii, przy którym miękną jej kolana. A jakby jednego romansu było komu mało, to Farideh ma siostrę bliźniaczkę (która już nie ma różnobarwnych oczu) o imieniu Havilar, mniej lub bardziej szczęśliwie zakochaną w cormyrskim szlachcicu.
A jeśli ktoś zamiast dwóch jajników ma dwa jądra, to książka zaoferuje mu jeszcze piekielne intrygi, wojnę drakonów z demonicznymi zastępami boga-tyrana oraz pogrobowy spisek ducha, który grozi destabilizacją całych planów.
O ile książka z 2013 roku (zwąca się "The Adversary") zainteresowała mnie sobą na tyle, by serię dalej czytać, o tyle ostatnia jej część wyraźnie traci parę. Romantyczne perturbacje zostały już zasadniczo uporządkowane wcześniej i teraz tylko udają, że jeszcze nie wszystko jest jasne, zawiązanym w poprzedniej części intrygom brakuje zwrotów akcji, nawet wykreowany przez autorkę świat jest już na tyle kompletny i stabilny, że dalsze rozdziały są już tylko malowaniem ścian, zamiast budowaniem nowych pięter.
Jeśli ktoś lubi romanse, to ten rzecz jasna spełnia wymaganie "still better love story than Twilight", język (w oryginale, bo tłumaczenia na nasze nie ma) stoi na niezłym poziomie w porównaniu z innymi autorami ze świata Forgottena i ogólnie czyta się to bez bólu. Można jednak przeczytać coś lepszego.

2/12

Jeremy Clarkson - Co może pójść nie tak?


****** - fajnie się czytało

To żeby odzyskać testosteron, który straciłem pierwszą książką, moją drugą pozycją w tym roku jest zbiór felietonów Clarksona.
Jest to więcej tego samego, zatem jeśli ktoś czytał motoryzacyjne felietony Jeremyego, to wie czego się może spodziewać po tym wydaniu. Błyskotliwy, kąśliwy humor, miłość do samochodów, niechęć do zielonych i obojętność wobec polarnych misiów. Jeśli ktoś nie czytał Clarksona, a motoryzację lubi, to może się dowiedzieć dlaczego polskie fiaty swego czasu były popularne w Wielkiej Brytanii (podpowiedź - nie z powodu komfortu jazdy).
Bardzo przyjemna lektura do porannej kawy, po wieczornej kolacji, albo w innej wolnej chwili pozwalającej na pośmianie się przy jednym, czy dwóch felietonach.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 07-02-2017, 10:24   #22
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


1/12

Opowieści ze świata wiedźmina





* - gniot jakich mało


Antologia.
  • Leonid Kudriacew - Ballada o smoku
  • Michaił Uspienskij - Jednooki Orfeusz
  • Maria Galina - Lutnia, i to wszystko
  • Władimir Arieniew - Wesoły, niewinny i bez serca
  • Władimir Wasiliew - Barwy braterstwa
  • Aleksandr Złotko - Okupanci
  • Andriej Bielanin - Zawsze jesteśmy odpowiedzialni za tych, których...
  • Siergiej Legieza - Gry na serio

Tematem tej antologii wg Pawła Laudańskiego stojącego za tym śmieciem miał być hołd rosyjskich i ukraińskich pisarzy dla Sapka. Pięcioksią o wiedźminie podobno cieszy się sporą popularnością za wschodnią granicą, a podobno mnogo tam utalentowanych pisarzy (niniejsza podpałka boleśnie to weryfikuje, ale nie uprzedzajmy faktów). Co więcej, Laudanski zaznacza ogromny potencjał we wiedźminlandii, który aż prosi się o podniesienie. Zgadzam się z nim całkowicie. Jak dla mnie Sapek jest strasznie marny jeżeli chodzi o kreację głównych bohaterów i głównej fabuły, ale to prawdziwy mistrz kreacjii drugiego i dalszych planów. Świat wiedźmina jest bardzo żywy, plastyczny, a mnogość postaci zaznaczonych w pięcioksiągu stanowi wyborną przyprawę dla tego uniwersum.
Pomysł zatem więcej niż zacny.
Wziąć 8 pisarzy i kazać im napisać kilkudziesięciostronnicowe opowiadania z przewodnim motywem wiedźminlandu. Efekty są przerażające. Albo nawet nie. to słowo nie w pełni oddaje grozę i soczysty rzyg wiążący się z lekturą.
Jedziemy po kolei.
1. Ballada o smoku Kudriawcewa na wstęp lektury, jako pierwsze opowiadanie, to jak strzał w ryj na dzień dobry. Niby Laudański się wita kulturalnie przedmową, ale potem już czytelnik jest od razu solidnie bity. Bezlitośnie. Opowiadanie bez historii. W 40 stronach autorowi udało zawrzeć się krótki opis bzdury odkrywanej przez Jaskra w jakimś maisteczku na końcu świata. Jakieś przesłanie? Zero. Prezentacja nieuansów świata? Bzdura. Bolało bardzo.

2. Jednooki Orfeusz Uspienskiego wkręca w jeszcze większy wir łomotu. Jeżeli poprzednie było lutą w ryj, to Uspienskij bierze czytelnika już do parteru i na kopy. Prosta historia w której głównymi bohaterami są Geralt i Jaskier. Znów bez żadnego sensu i przesłania, za to w stylu chyba mającym zamiar małpować sznyt "Coś się kończy, coś się zaczyna" z antologii Sapka o tym samym tytule. O ile jednak Sapek celowo używał tam groteski i banglało, to tutaj ni w ząb. Ciężko rozkminić czy autor chciał pisać jednak na poważnie czy z przymrużeniem oka. Czytanie boli wręcz fizycznie i od stylu i od konstrukcji tekstu (pod względem fabuły i czysto literacko) i od pewnych smaczków. Znaki wiedźmińskie "A-psik" i "Fuck You"? A są, są.

Po tych 2 opowiadaniach myślałem tez, ze solidny kop w czoło należe się osobie odpowiedzialnej za przekład. Te gnioty napisane są tak (dialogi, opisy) jakby robili to gimnazjaliści. Ale jednak nie. 2 różne osoby przekładały te 2 opowiadania, a i potem pod względem konstrukcji zdań jest trochę lepiej. Czyli powyższych dwóch 'autorów' nie dość, że nie potrafi wymyślić sensownej historyjki na krótkie opowiadanie, to jeszcze klasycznie nie potrafią pisać.

3. Lutnia i to wszystko Galiny daje wytchnienie po braindance jaki zafundowali dwaj poprzednicy. Opowieść dotyczy dość ważnego wydarzenia w świecie wiedźmina zasygnalizowanego jedynie przez Sapka w pięcioksiągu. Są tez postaci z sagi i ich dalsze losy zn ów fajnie splatające się z zasygnalizowaniem ich (losów postaci) przez Sapka. Jaskier, Essi "Oczko" Daven, Iola, Rusty, Toruviel. Opowiadanie przyjemnie napisane. Normalnie solidne 3+ lub 4- w szkolnej skali. Poprawne po prostu i tematyką i językiem itp. Moje odczucia do tego opowiadania są lepsze, bo naprawdę po tamtych dwóch to był jak łyk wody na pustyni. Galina swoim opowiadaniem otarła zakrwawioną twarz czytelnika, obwiązała popękane żebra, opatrzyła rany.., aby miał siły iść dalej tą drogą.
Nienawidze jej za to, po tym co przeszedłem dalej...
To opowiadanie jako trzecie daje złudną nadzieję, że z tej antologii coś może jeszcze być. Byłoby na początku? Człowiek rzuciłby to w kąt po 2-3 poprzednich i obniżeniu poziomu do szamba. Byłoby na końcu? Czytelnik by nie dotarł. A tak? Masz Ci los...

4. Wesoły, niewinny i bez serca Arieniewa. Łysy wiedźmin z doświadczeniem medycznym i pistoletami poluje na Piotrusia Pana w klimacie 7th Sea wymieszanym trochę z Zewem Cthulhu. Mam pisać dalej, czy już nie trzeba? Język, konstrukcja? Słabe, chaotycznie napisane, że ciężko ogarnąć do pewnego momentu szczegóły nakreślanych scen (np. kto jest kim). Dno.

5. Barwy Braterstwa Wasiliewa, to pokazanie świata wiedźmina jak się patrzy! Wiedźmin Geralt (nie, nie ten) na cyberpunkowej Ukrainie pomagający w rozwikłaniu zagadki jednego morderstwa gangowi motocyklistów. Po drodze jakieś półogry gnomy w bandzie najemników, oraz zasygnalizowany motyw dzikich maszyn. Serio *****?! Świat wiedźmina jak się masz. Z tego co pisał Laudański ten typ ogólnie jakiś cykl na tej kanwie pisał i opowiadanie jest z nim luźno związane. Ale w tej antologii? "Gdzie tu związek ze światem wiedźmina deklu" człowiek chciałby spytać. Tylko słowem wiedźmina na określanie fuchy głównego bohatera. Normalnie zaje.

6. Okupanci. Zołotko. Kolejny ancymon. Przecież to proste, że jak się pisze o świecie wiedźmina, to trzeba na warsztat wziąć historię radzieckiego żołnierza stacjonującego w Legnicy w pierwszej połowie lat 80tych ubiegłego wieku, prawda? No bez tego ani rusz. Mocne rozkminy kto ma rację, czy Radzieccy żołnierze pełniący po prostu służbę, czy aparatczyki PRL, czy opozycja. Złożoność relacji i filozofowanie. Fajne pokazanie co druga strona myśli na temat pełnionej przez siebie 'okupacji' w wersji light. Fajny język, fajna konstrukcja. Co do cholery z tego? Jedyny związek z tematem antologii to info o jakichś międzywymiarowych wrotach i o elfach/driadach co mordują się z opozycją po lasach, bo elfy chcą dla siebie lebensraum a lokalsi dolnoślązacy/przesiedleńcy z Kresów ziemi oddać nie chcą. Wszystko to jako tło podczas rozmowy o tym partyzanta z wysłannikami rządu i rosyjskim żołnierzem. Bez komentarza.

7. Zawsze jesteśmy odpowiedzialni... Bielanina to dopiero prawdziwy hit. tutaj najlepiej posłużę się cytatem. Albo nawet nie. Nie chce mi się nawet przestukiwać tekstu. Łapcie fote.


Geralt dostał od Yennefer przykaz wyrzućić smieci, bo ona właśnie robi flaki. Rozkmiając jak to Unia zła i co robio z to Polsko, orientuje się, że jakiś potwór żyjący w zssypie go zapchał. Biedny wiedźmin w kapciach i z kubłem śmieci musi iść do śmietnika pod blokiem. Tam spotyka potwora, który mu wygarnia, że brak możliwości znalezienie samicy to przez wiedźmina. Wiedźmin go wyłącza ciosem wiadra i dzwoni po policję by zabrali napastnika. Po czym wraca do domu. Wieczorem wraz z Yenną zabijają jakiegoś potworka co chciał ukraść z kuchni kaszankę. Fin.
Plusem tego "czegoś" jest objętość. Ten typ co to popełnił nie miał weny na więcej niż 6 stron tekstu. Za co z płaczem dziękuję opatrzności.

8. Gry na serio Legiezy na koniec ocenić ciężko. Kilku typów przenosi się do świata wiedźmina, który jest w niedalekiej przyszłości po prostu sim-światem czyli odpowiednikiem VR. Mają tam jakieś zadanie jako zakamuflowane Sim-świat tarcze czyli VR Police? O ile dobrze zrozumiałem. I tyle. Opowiadanie trąci mocno Dukajem. Długie opisy złożoności technologii związanej z sim-reality, filozoficzne wstawki do bólu. Wszystko to przetyka się z fabułą opisaną bardzo chaotycznie. Cięzko z niej jakiś głębszy sens i logikę wychwycić. Aczkolwiek są tam jak i ślad mglistego przesłania głębszego. Ot jedynie sygnalizacja. Problem z tym opowiadaniem jest taki, że jest to słabo wykonany fajny pomysł do takiej antologii w przypadku gdyby reszta tej bandy zrozumiała na jaki temat antologia powstaje. Gdyby w tym zbiorku tylko opowiadanie Legiezy podchodziło do tematu fikuśnie i nieszablonowo, może byłaby to wisienka na torcie. Niestety po tym co człowieka spotkało wcześniej nie jest to ani wisienka, ani tort. Raczej nieprzetrawiona kukurydza w kupie gówna.

To mnie naprawdę bolało.
Czytałem to 'coś' miesiąc.
W międzyczasie łamałem to innymi książkami, popularnonaukowymi.
Pierwszy raz od kiedy pamiętam miałem sytuację, że jadąc autobusem do pracy wolałem bezmyślnie popatrzeć w szybę niż sięgnąć do plecaka. Biedny w tym wszystkim sam Laudański, bo on pod tym zbiorkiem podpisał się jako redaktor co go totalnie skompromitowało. Ale należało mu się. To on w przedmowie opisał autorów jako utalentowanych i och i ach i w ogóle, a opowiadania jako ciekawe. Czy Ty sobie człowieku kpisz?!?!?!?11one

Jak komuś przyjdzie by po to sięgnąć i czytnąć, to proponuję długi rozpęd i baranka w ścianę.
do skutku.
Aż chętka nie przejdzie.
A jak już, to polecam jedynie Galinę. Opowiadanie fajne, choć smutne.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 07-02-2017 o 10:36.
Leoncoeur jest offline  
Stary 07-02-2017, 15:56   #23
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację
1/12



*** - toaletowa przygoda
Kolejny tom przygód Gotreka i Felixa z którym zapoznała się zdecydowana większość tego forum, a ja dopiero teraz nadganiam braki w podstawowej literaturze. Oczywiście jestem świadomy poziomu tej serii i nie spodziewałem się niczego innego, niż już doświadczyłem w poprzednich odsłonach ich podróży, także oceniam tą książkę jako dobry „toilet read” – w sam na małe posiedzenie. O dziwo, „Zabójca Ludzi” w pewnym momencie trafia to ścieków i w pewnym sensie był mi wtedy bliższy, gdyż i ja siedziałem nad ujściem do miejscowej kanalizacji. Nie twierdzę jednak, że nie było warto – ich przygody są po tysiąckroć ciekawsze, niż wszystkie historie jakie moje postaci przebyły podczas jakiejkolwiek sesji i bardzo dobrze się czyta jak to topór Gotreka zmienia kolejnego przeciwnika w krwawą papkę.

O ile ktoś jeszcze nie czytał to nasi bohaterowie ponownie trafili do Nuln, gdzie starają się powstrzymać tajemniczą organizację Oczyszczający Płomień przed zniszczeniem sprzętu, który ma trafić do Middenheim. Gotrek chce się dostać do Miasta Białego Wilka, aby stanąć w szranki z nadciągającą armią Chaosu, także od biedy może pomóc też miastu Nuln. Pojawią się postaci z ich poprzednich przygód – Ulrika, Makkaison, Thanquol (chociaż dosłownie na jeden podrozdział) – i pojawiają się z nimi też miłe uczucia. Miłe dla czytelnika, ponieważ znowu jesteśmy w „domu”. Nadal jest to nasz stary dobry Gotrek i wojowniczy wierszokleta Felix. Wkurzało mnie jedynie to, że Felix po tylu przygodach nadal jest bardzo delikatny, jeżeli chodzi o uderzenia w skroń. Za każdym razem w ważnym momencie odpada i pozwala narratorowi nieco popchnąć fabułę. Niech sobie założy jakiś kask czy coś.

Oczywiście „Zabójca Ludzi” wbrew swojej nazwie ma bardzo mało wspólnego z ludźmi. Gdzież by było wyzwanie i chwalebna śmierć, jeżeli Gotrek miałby walczyć ze zwykłymi człeczynami.

Chwilowo odpuszczam jednak Zabójcy i ruszam czytać trylogię Konrada ze świata Młotka.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 10-02-2017, 12:03   #24
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
2/12

John Steinbeck - Tortilla Flat

******
(fajnie się czytało)


Tortilla Flat to jedna z pierwszych powieści amerykańskiego noblisty, bardziej znanego z takich tytułów jak Myszy i ludzie czy Grona gniewu. Życiorys Steinbecka był powiązany z latynosko-kalifornijskim środowiskiem klasy robotniczej. Właśnie wokół tej kultury oscyluje wiele jego utworów. Nie inaczej jest tutaj.
Rzecz, która zdecydowanie wyróżnia Tortilla Flat to lekkość pióra oraz mnogość humorystycznych akcentów. Książka autentycznie bawi czytelnika prawie sto lat po jej wydaniu. Całość opisuje luźno powiązane ze sobą perypetie kilku stroniących od pracy paisanos (z hiszpańskiego - bliscy sercu rodacy, zazwyczaj z terenów wiejskich). Gnieżdżą się oni u Danny’ego, który powraca z wojny do tytułowego miasteczka. Jak się bowiem okazuje, dostaje on w spadku dwa tutejsze domy. To awansuje go z poganiacza mułów do całkiem prominentnego mieszkańca. Jako że jeden z budynków szybko zostaje strawiony przez pożar, akcja książki skupia się na drugim z nich. Tam zaczynają się pojawiać, a potem mieszkać bliscy Danny’ego jak Pilon, Wielki Joe Portugalczyki czy Pirat. Każdemu poświęcono kilka charakterystycznych cech, nie można jednak mówić w ich przypadku o specjalnej głębi. Pirat jest na przykład wskroś prostolinijny, zdaje się bardziej lubić swoje psy niż większość ludzi. Pilon to zaś chytrus, który najbardziej perfidny plan potrafi ubrać w deklarację przyjaźni. Większość bandy można po prostu nazwać próżniaczą. Właśnie na krętactwie oraz miganiu się od wysiłku obudowana jest cała powieść. I to jej kompletnie wystarcza.
Rozdziały stanowią rodzaj krótkich opowiadań. Te prowadzą ostatecznie do zakupu oraz konsumpcji gąsiorków wina, lubieżnych zachowań czy bójek. Bohaterowie są zwykłymi próżniakami, którzy pod przykrywką serdecznych zachowań, zazwyczaj szukają okazji do zamroczenia umysłu możliwie dużą ilością alkoholu. I nie jest to bynajmniej żaden moralitet o zgubnych skutkach nadużycia. Tortilla Flat jest dokładnie tym, na co wygląda - lekką opowieścią o rybackim miasteczku, w którym czas płynie własną miarą. Żyją tu ludzie prości, dla których najwyższą aspiracją jest nieraz założenie nowych butów lub możliwość pochwalenia się własnym odkurzaczem (to nic, że nie ma się prądu). W tym wszystkim tkwią główni bohaterowie, zazwyczaj prowadząc swoje działania celem wypełnienia kolejnej szklaneczki. Przy niej stoczą potem dysputę o życiu lub po prostu bójkę. Wszystko opisane jest z niezwykłą sympatią wobec bohaterów i swoistym ciepłem. Mimo licznych wad trudno znielubić swawolną bandę. Bohaterowie są skrajnie próżni, jednak gdzieś między wersami bije od nich przekornie ukazana, lecz szczera lojalność.
Co ciekawe, narracja nie jest prowadzona nazbyt łopatologicznie. W Tortilli znajduje się wiele nawiązań do obrzędów religijnych, klechd czy legend arturiańskich. Steinbeck bynajmniej nie ucieka tu w przesadny symbolizm. Czasem jednak pod przykrywką banalności przemyca elementy łotrzykowskie lub nawet baśniowe. Dla przykładu w wigilię nocy św. Andrzeja dwóch bohaterów wybiera się do pobliskiego lasu na poszukiwanie skarbów. W tym czasie zakopane w ziemi dobrodziejstwa mają być widoczne dzięki widmowym słupom światła. Mamy więc świetną, oniryczną scenę gdzie poszukiwacze z łopatami w dłoniach, przeczesują las. Nikt nie chce nadużyć cierpliwość duchów, dlatego ludzie ci snują się między drzewami milcząco, niczym mary właśnie. W książce odnajdziemy jeszcze jeden archetyp - mianowicie tego, jak działa grupa przyjaciół. Mimo zwad między jej członkami, wspólnota cały czas funkcjonuje tu niczym jeden organizm. Symbol pojawia się nie bez powodu. Każda dekada czy okres historyczny potrzebowały innego rodzaju pokrzepienia. Podczas Wielkiego Kryzysu nastąpiło rozprzężenie właściwie każdej komórki społecznej - rodziny, komuny, parafii. W domu Danny’ego natomiast postawiony został metaforyczny, Okrągły Stół przy którym mimo przeciwności losu zasiada razem grupa kumpli. I nieważne, że miast mieczy podnoszą w górę pełne szklanki. Wymową powieści jest wszakże bezkompromisowy optymizm w obliczu trudnych warunków.
Tortilla Flat to zwyczajnie dobra pozycja. Dzielnie znosi upływ czasu, przez co nie trzeba specjalnie brylować w literaturze, aby poznać się na jej lotności. To takie literackie i bardziej subtelne Trailer Park Boys. Czyta się dobrze i czyta się szybko. Coś znajdą także ci, którzy lubią doszukiwać się w lekturach drugiego dna, nie popadającego jednak w pretensjonalizm.

Cytat:
“Kiedy Wielki Joe wysiadł z pociągu, miał na sobie płaszcz wojskowy, kurtkę wojskową i granatowe wełniane spodnie.
(...) Prawdziwych przyjaciół tej nocy nie znalazł, w Monterey natomiast nie brakowało przyjaciół fałszywych, do cna zepsutych alfonsów lub po prostu dziewek, zawsze gotowych udostępnić człowiekowi upadek na dno piekieł. Joe, który nie był bardzo moralny, nie miał wstrętu do piekła i upadku. Nawet to lubił.
Wino zniknęło po upływie zaledwie paru godzin, pieniądze też. Wtedy dziewki usiłowały wypchnąć Joego z otchłani, ale on nie chciał wyjść. Było mu tam bardzo wygodnie.
Gdy spróbowały wyrzucić go siłą, Joe, okazując wielką niechęć wobec tych poczynań, połamał wszystkie meble w lokalu i wybił wszystkie okna, a półrozebrane, rozwrzeszczane dziewczęta wygnał w ciemną noc. Potem, jakby po chwilowym zastanowieniu, podpalił dom. Nie było rzeczą bezpieczną wodzić Joego na pokuszenie - nie znajdował w sobie żadnych hamulców przy stromym zjeździe w otchłań.
Wreszcie podjął interwencję policjant i zabrał go pod swoją opiekę. Joe Portugalczyk westchnął uszczęśliwiony, nareszcie poczuł się u siebie w domu.”
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 10-02-2017 o 18:39.
Caleb jest offline  
Stary 11-02-2017, 18:28   #25
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Tad Williams - Pamięć, Smutek i Cierń


Super, polecam wszystkim
3/12


Cytat:
Nim przejdę do recenzji właściwej, muszę zaznaczyć, iż nie wszystkie książki przeczytałem w tym roku. Ostatnia strona "Smoczego Tronu" opadła pod koniec 2016r. Dlatego policzyłem do wyzwania 3.

Nie mogłem się jednak powstrzymać przed zrecenzowaniem serii, jako całości, kiedy to już po zakończeniu rozumiem cały zamysł oraz wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce, a jednocześnie ta metoda pozwoli zminimalizować ilość spoilerów. Przejdę zatem do rzeczy.

Tad Williams wystartował jak... koń ze skręconą kostką na wyścigach.
Rysował wielkie, wspaniałe królestwo, które stanęło pod znakiem zapytania przez ostatnie dni życia starego, ukochanego, podziwianego króla Prestera Johna. Niemniej Williams, ku mojej uciesze, niespecjalnie się nad tym rozwodził.
Akcja przez pierwsze strony posuwała się wolno, natomiast na brak opisów nigdy narzekać nie mogłem.

Potem było... różnie. Bieg spraw przyspieszał, by powrócić przeciągłej monotonii opisów i niczego więcej. Mówiąc krótko, pierwsze 50 stron skróciłbym o jakieś 20.

Za co zatem 7/8 gwiazdek, skoro opisuję to jako totalny gniot?
Bo seria ma około 3000 stron, natomiast powyżej opisuję początek początków.
Od pewnego momentu zawsze się coś dzieje u wszystkich bohaterów pierwszoplanowych. Zostali oni postawieni w dramatycznej wręcz sytuacji. Nikt nie próżnuje.

Widzimy losy gamoniowatego kuchcika Simona uwikłanego w coś, czego nie rozumie, zaś w trakcie powieści dorasta. Rozpoczyna przygodę jako chłopiec, a kończy jako mężczyzna. Co prawda, na samym początku, kiedy to autor zaznajamiał mnie ze światem, przewidziałem coś, co wydarzy się w dwóch ostatnich rozdziałach części drugiej Wieży Zielonego Anioła, stanowiących swoisty epilog. Niemniej była to kwestia kluczowa dla tego, co mogło się wydarzyć po zakończeniu trylogii w czterech tomach. Nie miało wpływu na samo rozwiązanie akcji, więc nie przeszkadzało mi to wcale.
Jest to "najgłówniejszy" ze wszystkich bohaterów pierwszoplanowych.

Z przyjemnością odwiedzałem głowę wybuchowego, acz niezwykle poczciwego, starego księcia Isgrimnura, seniora położonej na mroźnej północy Elvritshalli, domu brodatych Rimmersmanów.

Był też zawsze rozważny i dyplomatyczny hrabia Eolair z politeistycznego Hernystiru, poddany króla Llutha.

Bardzo często przewijał się książę Josua Bezręki, brat Eliasa, pierworodnego syna Prestera Johna. Ciągle zgięty pod ciężarem konieczności dowodzenia ludźmi, lecz nie łamiący się pod nim.

Wymienię również sir Deornotha nazywanego prawą ręką Josui. Wierny, doświadczony rycerz o przenikliwym umyśle.

Jest jeszcze wielu innych, a między nimi przedstawiciele różnych ras zamieszkujących Osten Ard (przykładowo niezwykle ważna i częsta postać, troll Binabik). Przeliczy się jednak ten, kto spodziewa się elfów, krasnoludów czy niziołków. Mamy choćby Sithów tylko z nazwy przypominających rasę oraz zakon z pewnej space opery czy trolle nie będące tępymi osiłkami z maczugami. Niemniej same ich społeczności nie pojawiają się zbyt często.

Początkowo delikatnie irytowała mnie religia. Opiszę wam ją pokrótce. Na większości terenów Osten Ard panuje wiara w Usiresa Aedona, syna Boga i świętej, ludzkiej kobiety Elysii, powieszonego na Drzewie Straceń.
Znacie to skądś?
Niemniej powodem zdenerwowania nie była dewocja, tylko po prostu to, iż takie połączenie pasowało mi jak pięść do nosa.
Szybko jednak przestało mi przeszkadzać, ponieważ zrozumiałem kilka rzeczy.

U Tada Williamsa wielkie wojny mieszają się z małymi. Niejednokrotnie byłem zdziwiony pewnymi obrotami spraw, zaś na prędkość akcji nie narzekałem już ani razu. Czasem było wolniej, czasem nieco szybciej, ale zdecydowanie nie powróciła monotonia. No, może raz, gdy Williams ponownie rozpędził się z opisami tuneli.

Były miłości, głupie zachowania, szalone posunięcia, wielkie wizje. Pojawiły się cienie intryg politycznych, choć one stanowiły głównie tło. Niektóre kwestie drażniły jak ciut wyidealizowani Sithowie czy przydarzające się literówki. Dwa razy zdarzyło się nawet pomylenie imion. Takim kfiatkiem było fragment z Wieży Zielonego Anioła. Pewną kwestię ewidentnie wypowiedział Josua, natomiast obok widniał dopisek "powiedział Isgrimnur".

Przechodząc do podsumowania, idealnie nie było. Potknięcia się zdarzały, nie mogę zaprzeczyć.
Niemniej Tad Williams zbudował ciekawy świat, umieścił w nim interesujące rasy, a wszystko to zapełnił wciągającą przygodą, którą świetnie się czytało.
Wiecie, po pewnym czasie spędzonym z bohaterami ciężko się z nimi rozstać. Tak jest w tym przypadku.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 11-02-2017 o 18:36.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 14-02-2017, 21:14   #26
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
3/12
Komornik, Tom 1 - Michał Gołkowski

****** (fajnie się czytało)

Gatunek: Sakralne postapo/Gołkowski style/dark cheeki-breeki
Ilość stron: 496

Ja to widzę tak.
Gołkowski w ortalionowych spodniach w 3 paski i skórzanej kurtałce siedzi w słowiańskim przykucu na skraju czarnobylskiej Zony. Czyta sobie Kossakowską - Zbieracza Burz dajmy na to. Kończy. Ciepie książkę w przysłowiowe “f pizdu”, ciągnie łyk samogony i mówi:
-No ładna ta apokalipsa, ładna... taka milusia… już ja Wam to prawilniej napisze, taka wasza mać…
No i wziął, siadł i napisał. A że pióro ma lekkie i jara się wszystkim co robi, to wyszło jak zwykle tak, że ja pierdziu… prawie.

Ale od początku.
Długo się zbierałem do Komornika. Raz, że uwielbiam pióro Meeshy i jego stalkera ale jakoś tak ta “w cholerę biblijna” apokalipsa na początku mi nie podeszła. Bałem się ze to będzie z jajem bardziej, albo nie na poważnie - no tak w stylu Sztywnego. I nie, nie mam nic do Sztywnego - książka bajera - ale jakoś nie miałem ochoty na cheeki breeki przez pewien czas. Ot wsiąkłem w S-F, cyberpunki itp.
Ale tu naprawde mamy apokalipsę rodem z biblii, taką z końcem czasu, ziemią która staje w miejscu i zastępami niebieskimi, które zstępują na Ziemię i dostaje atomówką między oczy. Ano tak - święci i prorocy, serafini i demony u Gołkowskiego sobie nie dali rady.
No bo Anioły na ognistych rydwanach z mieczami i włóczniami mają trochę problem jak ugryźć 6 miliardów ludzi z czego większość jakoś tak nie chce iść łaskawie pod sąd boży, a jeszcze do tego potrafi się ostrzeliwać z broni palnej i kryć po ruinach.
Niby wszystko nowe, takie brand new i w ogóle, ale po Siewcy Wiatru Kossakowskiej żadne Anioły nie będą już takie same. Tak mi się zdawało. Aż poszedłem z Komornikiem do łóżka - zacząłem czytać i nagle zdałem sobie sprawe że przeleciało mi 100 stron, wszyscy domownicy śpią, ja chce jeszcze ale jutro do roboty trza wstać. Damn you Michał…
Tylko że im dalej w las tym - dla mnie osobiście trochę gorzej.
Ot po zawiązaniu akcji, nakręceniu głównego wątku i ciekawym zwrocie akcji Misha serwuje nam trzy side questy.

No dosłownie, no. Główny heros bierze się za inne zlecenia - bo musi. No rozumiem, że ciężki jest chleb człowieka na usługach Niebios który musi eksterminować grzeszników bo Anieli dali pupy.
Rozumiem idee pokazania świata i bohatera w różnych sytuacjach. Wreszcie rozumiem że nasz Autor kochany ma tak w piz… dużo pomysłów że pisze pierdyliard książek na minutę ale kolejny raz czytanie X powieści w jednej książce mnie trochę zniechęciło.
Bo i w Ołowianym świcie miało się wrażenie, że autor miał w szufladzie 500 opowiadań stalkerskich wybrał kilka “da best” zrobił spójny i logiczny wątek główny, ale bohater jednak w międzyczasie robi rzeczy z dupy.
I w “Błocie” Stalowe Szczury miotają się po polu walki robią to sramto i owamto, zanim dojdą do konsensusu, że trochę w połowie Komornika chciałem powiedzieć Meeshy nie.
Powiedzieć: - Panie nie rób mi tu jak Philip K. Dick - nie miej ramy dla każdej książki w której tylko - po mistrzowsku, co prawda - wkładasz bohatera i NPCów opisując inne światy i inne przygody (nawiązania RPG tutaj też na miejscu bo czułem jakby Ezekiel Siódmy czyli nasz komornik był postacią z RPGa robiącym dodatkowe questy w wielkiej kampanii Boskiego MG).
To wszystko jest świetne, ale wyzbądź się ramy Michał - błagam!

Na szczęście jednak doczytałem do końca. Kolejny twist akcji, melancholijne smaczki i zakończenie wystrzeliwujące książkę wysoko do góry sprawiło, że chcę więcej.

Tylko nie opalajcie się tak bardzo. To wciąż literatura akcji, jest tu trochę przemyśleń na temat Boga, opuszczenia ludzi przez Stwórce, sensu istnienia i melancholii (włączyć podkład muzyczny “a kiedy przyjdzie po mnie Zegarmistrz światła purpurowy...”) - ale tylko trochę - tak dla smaku. Ot łyżka dziegciu w beczce miodu. Bo Komornik to jednak nie filozof a twardy zawodnik od spuszczania wpierdolu.
Więc jeśli lubisz szybkie pióro Michała Gołkowskiego, nietypową wizje apokalipsy i Boga - to książka w stylu “Must have”. Gwarantuje, że się łatwo nie oderwiesz od Komornika.

Jeśli nie - to będzie dla Ciebie czytelniczy fast food. Teksty napalonych fanów o orgazmie czytelniczym wsadź sobie daleko w poważanie.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 16-02-2017, 21:10   #27
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Stephen Hawking - Krótka historia czasu


4/12


Cytat:
"Nie można jednak w istocie rzeczy spierać się z twierdzeniem matematycznym."
Stephen Hawking


Po trylogii w czterech tomach "Pamięć, Smutek i Cierń", postanowiłem zabrać się za coś krótkiego. Ot miałem ochotę na szybką przygodę z książką.
Wybór padł na "Krótką historię czasu".

Pomyślałem, iż będzie to całkiem zgrabne przypomnienie dla wiedzy, którą już dysponuję. Zastanawiałem się nawet, jak to będzie być "mądrzejszym" od Hawkinga. Nieprzypadkowo pojawił się w cudzysłów. Chodziło jedynie o to, iż autor wydał książkę w roku 1987, więc mam aż 30 lat przewagi! Nie mógł wtedy wiedzieć o BICEP1 i BICEP2 szukających polaryzacji typu B czy o odkryciu Kosmicznego Obserwatorium Herschela.

Pierwszym zaskoczeniem było to, iż całkiem nieźle obeznanemu z tematyką czytelnikowi, przechodzenie przez kolejne strony zajmuje sporo czasu. W pewnych momentach Hawking opisuje znane mi zjawiska w sposób, moim zdaniem, trudniejszy do zrozumienia niż sposób, w jaki ja się o nich dowiedziałem. Niemniej zawsze spojrzenie z innej strony jest cenne, więc za każdym razem starałem się zrozumieć to, co jest napisane.

Tutaj zastanawiałem się bardzo mocno nad oceną książki. Czy mogę ją polecić każdemu zainteresowanemu tematyką spojenia mechaniki kwantowej z ogólną teorią względności? Czy każdy czytelnik pojmie zamysł unifikacji oddziaływań podstawowych?

Moja odpowiedź brzmi: tak.
Są różne poziomy zrozumienia omawianych zjawisk. Jest płytki poziom dla Kowalskiego i głębszy dla osób mojego pokroju. O poziomach jeszcze głębszych się nie wypowiadam. Jak pisał sam Hawking, nauka jest obecnie bardzo mocno wyspecjalizowana i tylko nieliczni, nieustannie dokształcając się, są w stanie nadążyć za rozwojem. Twierdzenie o większych głębokościach byłoby jak rozprawianie o czasie z istotą zdolną poruszać się w czterech wymiarach.
A konkretniej? Na pytanie: "Jaki jest wynik działania 2+2?" Kowalski bez wahania odpowie "4". Matematyk odpowie: "Zależy w jakim ciele". I ten drugi wykazuje się głębszym zrozumieniem tematyki. Tak właśnie jest w tej pozycji.

Muszę jednak przyznać, iż jest tylko kilka miejsc, w których okazałem się "mądrzejszy". Sprawy omawiane w "Krótkiej historii czasu", z perspektywy niewyspecjalizowanego człowieka, są zaskakująco aktualne.

Powiem więcej. Hawking kilkukrotnie poważnie mnie zaskoczył, a wielokrotnie zmusił do przerywania lektury, bym mógł rozważyć to, co przed chwilą przeczytałem. Okazało się, iż nawet dla mnie nie była to czysta powtórka wiedzy. Była to ponowna podróż do początków czasu.

Hawking porusza również, co nie jest zaskakujące, tematykę Boga. Osobiście zgadzam się z nim i się nie zgadzam jednocześnie. Więcej nie ma co mówić, bo każdy wierzy w to, w co chce. Po to mamy mózgi i umysły, żeby sami we własnym wnętrzu odpowiadać na pytania z tego zakresu.

Dlaczego zatem nie dałem kompletu gwiazdek?
Ponieważ miejscami sposób tłumaczenia jest dość zawiły i trzeba poświęcić dłuższą chwilę na zastanowienie się nad rzeczywistym sensem wypowiedzi, natomiast zamysł autora był zupełnie inny. Chodziło o wytłumaczenie skomplikowanych spraw w prosty sposób, czego czytelnik dowiaduje się już na początku.
Niemniej w znakomitej większości się to udało.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 16-02-2017 o 21:17.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 16-02-2017, 21:11   #28
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
6. Elantris - Brandon Sanderson
*** - kiepściucha, ale były momenty
Bardzo mi jest przykro, że muszę napisać negatywną ocenę tej książce. Bo autor pięknie napisał (a przynajmniej tłumacz dał sobie dobrze radę) i miał cudowny pomysł, ale dwie trzecie stron można wyrwać i wrzucić do kominka, żeby ogrzać się po tym, jak nuda wychłodziła ciało. W książce są trzy mocno powiązane ze sobą wątki, każdy ma poświęcony sobie rozdział. Zainteresowanie nimi wygląda następująco:


Pierwszy wątek, dzieje księcia, który miał pecha i został przeklęty, przez co wpadł do miasta pełnego... w uproszczeniu zombie (sam też się taki stał). Istoty te myślą i mają swoje dawne osobowości, jednak są ciągle głodne (nie na mózgi, ale na taki rosołek, to już... Ohoho) i nie regeneruje im się ciało, co oznacza, że ciągle czują ból, nawet najdrobniejszego skaleczenia. I tak każdy siniak dołącza się do wiecznego cierpienia. I ten wątek jest ciekawy. Tutaj autor wlewa w czytelnika swój wigor ("ja to wymyśliłem, czytaj i się ciesz!") i pomysły. Czyta się wyśmienicie, poziom zainteresowania na wykresie wynosi: 1.

A potem przeskakujemy na rozdział o dziewczynie, która miała zostać żoną księcia, ale dowiedziała się, że zmarł (nie był martwy, ale do wiadomości publicznej tak podano). I tutaj bohaterka bawi się w politykę, spiski i inne cuda. Może byłoby to interesujące, lecz ciągle miałem wrażenie, że jedynym problemem tej baby był brak chłopa. Czego nie omieszkała nam przypomnieć co drugą stronę w jakichś swoich przemyśleniach. Zainteresowanie sięgnęło osi odciętych.

I wtedy dostajemy polityczno-intrygancką papkę o epickim kapłanie (mnich 20 poziomu, charakter praworządny zły), który nawraca kraj, w którym się to wszystko dzieje. I znów - wątek byłby nawet ciekawy, gdyby nie to, że jest podany w tak leniwy sposób. To jakby pójść na imprezę i wypić 2 litry whisky. Tylko w drinkach. I impreza trwa jakiś rok. Równie dobrze można by tej whisky nie kupować. Do tego bohater nie ma charakteru (tak, wiem, jest praworządny neutralny) i jest skonstruowany jak pacynka, której zachowanie zależy jedynie od ręki autora, która grzebie mu w tyłku, by pchać akcję tak, jak autor sobie wymarzył. Ogólnie, to do tego służą bohaterowie w powieściach, ale lepiej robić to... Sensownie? I tutaj wykres opada nam na -1.

A potem znów wracamy do naszego księcia i wykres zainteresowania skacze.

Gdybym oceniał tylko wątek pierwszy, to zapewne skończyłoby się na: super, polecam; ale skończyło się na tym, że za każdym razem kiedy zbliżał się wątek kapłana, to odkładałem książkę na później.

Smutno mi, że w taki sposób zacząłem przygodę z Sandersonem, bo słyszałem, że to bardzo dobry autor. A ja już się zraziłem.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 20-02-2017, 00:19   #29
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Dean Koontz - Jedyna ocalona


Fajnie się czytało
5/12


Cytat:
Przed rokiem dziennikarz kryminalny gazety "Los Angeles Post", w katastrofie Boeinga 747 stracił żonę oraz dwie córki. Feralnego lotu 353 nikt nie miał prawa przeżyć.
Wszystko zmieniło się dokładnie rok po tym, jak maszyna spadła z nieba. Tego dnia Joe Carpenter spotkał kobietę, która twierdzi, iż leciała lotem numer 353.

W starszej wersji (czytanej przeze mnie) tytuł brzmi "Jedyna ocalona", natomiast na zamieszczonej grafice, z uwagi na brak odpowiedniej grafiki w zasobach Google, wybrałem wydanie nowsze ze skróconym tytułem.
Uprzednio sprawdziłem jednak czy to te same książki. Z całą odpowiedzialnością mogę odpowiedzieć twierdząco.

Jeśli macie ochotę na coś szybkiego i względnie łatwego, to Koontz jest całkiem niezłą do tego celu pozycją, choć muszę zaznaczyć, iż nie jestem koneserem tego typu książek. Nie jestem w stanie ocenić czy to, co mi się spodobało jest sztampą, czy nie.

Z całą pewnością mogę jednak stwierdzić, iż akcja rozpoczyna się niemal od pierwszych stron i ten stan utrzymywany jest do samego końca, natomiast rysująca się od początku tajemnica nabiera głębi z każdym poczynionym przez Carpentera odkryciem.

Moim zdaniem, oprócz interesującej, wciągającej przygody, warto spojrzeć również na sferę emocjonalną.
Koontz przedstawił dramat ojca zmuszonego pochować własne dzieci, człowieka nie potrafiącego podnieść się po niespodziewanym uderzeniu.
Czasem ze strony Joego spotykałem się z zachowaniami irracjonalnymi, dziwnymi czy nieodpowiednimi, ale potem przypominałem sobie, że ten facet stracił wszystko włącznie z sensem własnego istnienia.

Książka, przy odrobinie dobrej woli, potrafi dać do myślenia. Miejscami opisy są delikatnie nużące, lecz zwykle są one dość krótkie. Historia intrygująca i ciekawa. Akcja wartka.
Mimo tego, iż "Jedyna ocalona" na kolana mnie nie powaliła, bardzo miło się ją czytało.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 20-02-2017 o 00:22.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 22-02-2017, 10:17   #30
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację
2/12



**** - dobra, ale nie dla mnie

Nie jestem fanem Pratchettowskich czarownic. Moim ulubionym tematem jest Straż i Rewolucja Techniczna, jednak jako człowiek, który naprawdę docenia kunszt autora zbieram wszystkie książki ze Świata Dysku i uzupełniam kolekcję o kolejne. Nawiasem mówiąc została mi już tylko Historia i Tiffany Obolała do skompletowania.

Kupiłem, przeczytałem, no i jak zwykle nie jestem zachwycony. Zwyczajnie nie mogę się przekonać do babci Weatherwax, niani Ogg i Magrat. Książka napisana jest świetnie, fabuła wciąga, jak zwykle żart powala na kolana, ale nawet po sześciu innych książkach nie potrafię na tyle ich ukochać, aby powiedzmy wracać co pewien czas do tej książki. Jest to niestety moja wada i zapewne wielu z was czarownice pociągają, jednak nie mnie. Sorki batorki.

Fabularnie – Magrat wychodzi za mąż za króla Lancre. Jak się okazuje w pobliżu znajduje się kamienny krąg, który jest przejściem do świata elfów. I jeżeli myślicie, że świat elfów to kraina bajkowa, pełna radości, tęcz i jednorożców, to poniekąd macie racje. Tylko, że niestety wszystko co tam żyje chce zabijać. Elfy uważając się za rasę wyższą uwielbiają gnębić ludzkość, dlatego też przerywają przygotowania do ślubu i zachowują się jak banda rozwydrzonych dzieci. Oczywiście nasze czarownice muszą temu zaradzić. Przy pomocy żelazka na sznurku.

Jedyne dlaczego zapamiętam tę książkę to fajny opis elfów. Właśnie tak wyobrażam sobie Młotkowe elfy, banda zadufanych kretynów.

Jeszcze raz podkreślam – książka fajna, jednak nie dla mnie.
 
Evil_Maniak jest offline  
Zamknięty Temat



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172