Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - ogólnie > Kufer skarbów > Porzucone projekty > Opowiadania-archiwum
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Opowiadania-archiwum Wasza twórczość


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2004, 15:18   #1
 
ant_z's Avatar
 
Reputacja: 1 ant_z ma wyłączoną reputację
opowiadania by ant_z

tu są moje opowiadanka... moze nie bede musiał sie wstydzic

[ Dodano: 2004-09-04, 14:20 ]
Po raz pierwszy, gdy ją spotkałem padał deszcz, stała w strumieniach wody, jej czarne faliste włosy zmoczone i sklejone przylgnęły do jasnej jak papier twarzy. W jej czarnych i chłodnych oczach czaił się smutek, ale kąciki czerwonych i pełnych ust miała lekko uniesione do góry.
Stała tak owinięta w długi do kostek płaszcz patrząc się w kierunku skrzyżowania, nie robiąc sobie nic z ulewy i z tego, że wszyscy inni zebrani chronili się pod parasolami i szczelnie opatulali swoim ubraniem.
Jej wzrok utkwiony był w jednym punkcie, ale nie zdziwiło mnie to, bo wszyscy patrzyli się w to samo miejsce. Ona jedna stała sama i nieporuszona, trochę na uboczu jednak bliżej niż pozostali. Dookoła unosiły się ciche i przejęte grozą szepty, tłum był poruszony tym, co miało miejsce przed chwilą.
Policja i karetka już były, funkcjonariusze i medycy biegali bezradnie nic nie mogąc już pomóc. Na czarnym asfalcie zbierała się rozrzedzona wodą krew i spływała do pobliskich studzienek. Było jej dużo, potwornie dużo jasnej rozwodnionej krwi, która skapywała z wraków i ze zmasakrowanych ciał ludzkich uwięzionych w rozbitych samochodach. Można było jeszcze usłyszeć lament rannych wnoszonych do karetek oraz cichy jęk tych, którzy umierali zamknięci w kleszczach powyginanej blachy i potłuczonego szkła. W jednym z pojazdów zauważyłem rannego chłopczyka, miał może sześć lat, przygnieciony wrakiem cichutko kwilił, a z jego chudego ciałka z wolna sączyła się rozwodniona deszczem krew. Ona jednak dojrzała go pierwsza, ale stała nieporuszona wpatrując się w jego twarz.
Zacząłem się przedzierać poprzez tłum gapiów w tamtym kierunku, gdy byłem już blisko, zawołałem sanitariusza. Gdy ten przybiegł, odwróciłem się w jej kierunku i chciałem coś powiedzieć, jednak powstrzymał mnie jej chłodny wzrok i wyraz twarzy nie wyrażający żadnego uczucia. Ktoś mnie złapał za ramię i z ulgą oderwałem od niej wzrok. Był to policjant informujący, że podszedłem za blisko i powinienem stanąć dalej.
Potem odwróciłem się w jej kierunku, tylko po to, żeby zobaczyć pustkę.

Chłopczyka wyciągnęli z wraku i wsadzili do karetki, która zaraz odjechała na sygnale w kierunku szpitala. Akcja ratownicza trwała jeszcze trzy godziny, przez które stałem w ulewie patrząc na rozbite samochody, biegających policjantów i sanitariuszy, gapiów zastygłych w miejscu i przejętych grozą, odwracających się na widok kolejnych ciał jednak chciwie wypatrujących nowych sensacji, reporterów robiących kolorowe zdjęcia do gazet oraz na spływającą potokami rozrzedzoną deszczem krew.
Gdy wróciłem do domu, byłem zmęczony i znużony, bolała mnie głowa od nadmiaru wrażeń, których doświadczyłem tego dnia. Zdjąłem ciężkie przemoczone ubranie i wziąłem prysznic. Ciepła woda sprawiła, że poczułem się znacznie lepiej. Po zjedzeniu odgrzewanej pizzy usiadłem w fotelu i włączyłem telewizor. Przerzucałem nieśpiesznie kanałami jakby w poszukiwaniu czegoś konkretnego. Wszystkie stacje nadawały seriale i różnego rodzaju telewizyjne show z udziałem gwiazd masmediów i nie znanych mi ludzi tak samo szarych jak ja. W końcu znalazłem to, czego szukałem. Tak mi się przynajmniej zdawało. W wieczornych wiadomościach natrafiłem na reportaż z miejsca wypadku, młody reporter mówił szybko i zwięźle, bez emocji, o ilości ofiar, postępach policji w pracy nad ustaleniem przyczyny wypadku i na ile zamknięta została droga przelotowa przez miasto. Wystarczyło kilka słów i ujęć kamery z tego straszliwego miejsca a obraz katastrofy na nowo stanął mi przed oczami. Miałem już dosyć oglądania trupów i krwi, więc wyłączyłem telewizor i zacząłem czytać książkę.
Koło jedenastej w nocy zmęczony położyłem się spać, następnego dnia będę musiał znów iść do pracy, więc wolałem się wyspać, żeby myśleć trzeźwo. Jednak, gdy tylko zamknąłem oczy, niechciane obrazy pojawiały się z powrotem i sen nie nadchodził. Przewracałem się z boku na bok próbując zająć myśli, czym innym niż tym, co dzisiaj widziałem. W końcu koło pierwszej usnąłem, ale nie przyniosło to odpoczynku, w nocnym koszmarze widziałem krew, porozrzucane ciała i wraki, medyków brnących po pas w czerwonej wodzie i śmierć unoszącą się ponad tym wszystkim w postaci dymu lub pary. Następnego dnia zaspałem
*

Ponownie zobaczyłem ją po kilku dniach. Byłem wtedy w szpitalu, w sali, w której przebywali ranni w wypadku. Wszędzie krzątał się personel medyczny i rodziny poszkodowanych. Znalazłem tego chłopczyka, był podłączony do aparatury plątaniną kabli i przewodów a obok niego stało mnóstwo sprzętu migającego różnorodnymi diodami, wyglądał nienajlepiej i zastanawiałem się czy przeżyje. Nie widziałem przy nim nikogo z rodziny i obawiałem się, że nigdy nie zobaczę. Podszedł do mnie pielęgniarz i zmęczonym od nadmiaru pracy głosem spytał czy potrafię go zidentyfikować i zawiadomić jego bliskich. Gdy odparłem przecząco, odszedł wyraźnie zmartwiony. Potem odwróciłem się z powrotem w kierunku rannych, i wtedy zobaczyłem ją…
... Wchodziła do sali uważnie się rozglądając. Była teraz sucha jednak miała na sobie ten sam długi płaszcz ubłocony nieco na brzegu, jej włosy teraz miękko opadały na ramiona, ale twarz pozostawała blada. Jej wzrok zatrzymywał się co chwila na jakiejś twarzy i przeskakiwał na następną. Domyśliłem się, że szukała tego chłopczyka, może czuła się winna, że nie pomogła mu wtedy, albo go znała i przyszła odwiedzić. Jednak pomyliłem się, bo przyszła szukać mnie, i gdy znalazła stanęła w miejscu świdrując mnie swoimi czarnymi oczyma. Nie mogłem tego znieść i ruszyłem w jej kierunku, zawołałem ją, jednak nie drgnęła. Wtedy się zaczęło. Byłem już blisko i chciałem chwycić za ramię, lecz nagle aparatura podtrzymywania życia jednego z pacjentów odezwała się piskliwie informując cały personel, że ten delikwent wybiera się na „tamten świat”. Potem następna i jeszcze jedna. Przez kilka minut kolejno kilka aparatów włączyło sygnał alarmowy podrywając lekarzy i sanitariuszy na nogi i powodując straszny zamęt. Ludzie w białych kitlach biegali nerwowo, co rusz wpadając to na siebie to na mnie. Musiałem się wycofać na korytarz by umożliwić pracę innym i straciłem ją z oczu. Początkowo byłem zdezorientowany i wystraszony tym nagłym zajściem, więc tylko gapiłem się na tłum krzątających się ludzi. Potem zaczęła świtać mi pewna myśl: skojarzyłem jej wejście z tym całym zamieszaniem i zacząłem się zastanawiać jak do tego doszło. Tymczasem na oddziale zrobiło się cicho, lekarze wyszli a sanitariusze wyprowadzali wózki z ciałami tych, których nie udało się odratować. Zobaczyłem małe ciałko nakryte białym prześcieradłem i domyśliłem się, po co tu przyszła.

Ta myśl nie dawała mi spokoju, dręczyła całą noc i przez nią nie mogłem usnąć. Przewracając się z boku na bok rozmyślałem o tym zajściu w szpitalu. Nie potrafiłem wytłumaczyć, dlaczego całą winą obarczałem akurat tę jedną kobietę, której nawet nie znałem.
Wtedy postanowiłem ją odszukać, gdybym znał, chociaż jej nazwisko nie byłoby to dla mnie problemem. Kilku kolegów w policji i w urzędach pomogłoby mi, jednak wiedziałem o niej tylko tyle, że była na miejscu wypadku i w szpitalu i postanowiłem zacząć od sprawdzenia tych właśnie źródeł.
Następnego dnia przejrzałem prasę, w której zamieszczone były zdjęcia z wypadku, spędziłem całe popołudnie w bibliotece w nadziei, że coś znajdę, jednak skończyło się tylko na nadziei. Najwyraźniej żaden z fotoreporterów nie zainteresował się jej osobą i nie uwiecznił na kawałku swojego celuloidu. Potem sprawdziłem szpital, trudno było nie znaleźć jakiejkolwiek osoby, która nie pamiętałaby tamtego dnia, przecież na jednej sali w jednej chwili zmarło kilka osób. Jednak żaden z zaczepionych przeze mnie ludzi nie potrafił jej sobie przypomnieć a co dopiero mówić o rozpoznaniu.

Zrezygnowany wracałem do domu, gdy zobaczyłem jak stała na chodniku pośród normalnie o tej porze poruszającego się, gęstego tłumu, jej wzrok utkwiony był w młodym biznesmenie wsiadającym do swojego samochodu. Chciałem biec w jej kierunku i wreszcie ją poznać. Gdy stawiałem pierwsze kroki na dzielącej nas jezdni, rozległ się odgłos wybuchu, od którego powylatywały szyby w pobliskich oknach wystawowych. Jeden ze stojących w pobliżu samochodów zajął się ogniem a w pozostałych włączyły alarmy. Z pojazdu, który eksplodował pozostały jedynie szczątki ramy.
Ludzie zbiegali się i ściskali, każdy chciał dojrzeć, co się stało. Nadjechała straż pożarna i policja, ugaszono płonący wrak i otoczono teren taśmą. Grupka japońskich turystów robiła zdjęcia a pielęgniarze opatrywali lekko rannych przechodniów. Zginął ten młody biznesmen i wszyscy zebrani wokół mnie szeptali o mafii, a ja rozglądałem się w poszukiwaniu tej jednej osoby.
I znalazłem. Stała pośród innych, zwyczajna blada kobieta, która przyszła zobaczyć, co wydarzyło się tu przed chwilą, ale ja wiedziałem, że ona ma coś wspólnego z tą aferą, i nie tylko tą. Podniosłem rękę i skierowałem w jej kierunku. Wiedziony przekonaniem o słuszności swych podejrzeń krzyknąłem:
- To ona! Ona to spowodowała!
Tłum zafalował. Ludzie chcąc zobaczyć, kogo wskazałem poruszyli się i przesłonili mi widok. Każdy coś mówił jednak nic nie mogłem zrozumieć. Podszedł do mnie policjant i wyciągnął z ciżby.
-Kogo pan wskazywał? –zapytał?
-Nie ma jej już tutaj. – odparłem.
-Jej? Uciekła? Zna pan ją? Kim ona jest? Skąd pan wiedział, że to ona? Czy widział pan jak zakładała ładunek? Czy ma pan z nią coś wspólnego? Czy… - Funkcjonariusz zadawał kolejne pytania, na które nie potrafiłem odpowiedzieć. Stałem tylko i kręciłem przecząco głową zastanawiając się, co zrobić żeby wyplątać się z tej afery i żeby ten policjant dał mi wreszcie spokój.
Potem zabrano mnie na komisariat, usadzono w dość niewygodnym fotelu, spisano moje dane osobowe i zadano jeszcze raz te same pytania. Próbowałem się jakoś wytłumaczyć i usprawiedliwić nagłe zachowanie. Policjanci patrzyli na mnie zdenerwowanym wzrokiem a ten, który mnie przesłuchiwał powiedział:
- Następnym razem, gdy będziesz chciał pan poderwać jakąś kobietę to nie w ten sposób. Oszczędzisz sobie i jej wstydu a nam roboty. Jest pan wolny i może iść do domu, ale następnym razem, gdy będzie pan wzywał policję to radzę mieć pod ręką jakąś prawdziwą historyjkę.
Walnął protokołem o stół i wskazał drzwi. Wyszedłem w wieczorny chłód zbity z tropu, zastanawiając się nad własnym położeniem. Ta kobieta w jakiś sposób działała na los ludzki i tylko ja o tym wiedziałem. Chcąc nie chcąc wplątałem się w coś, czego nie rozumiałem i nie potrafiłem w sensowny sposób wytłumaczyć. Polegałem na domysłach, przypuszczeniach i wyrwanych z jej życia faktach.
Tak rozmyślając dotarłem do domu, położyłem w ubraniu do łóżka i usnąłem. Następnego dnia obudziła mnie pewna myśl. Nieprzebrany poszedłem do szpitala. Na miejscu spytałem portiera o służbę w kostnicy. Po otrzymaniu skierowania zszedłem do podziemi szpitalnych. Było tam chłodno i wilgotno, na niezliczonych kilometrach rur skraplała się para wodna. Długi pusty i słabo oświetlony korytarz zaprowadził mnie do ciężkich stalowych drzwi, które ku mojemu zaskoczeniu otworzyły się lekko i bez skrzypienia. Stanął w nich niemłody lekarz i zaprosił do środka. W olbrzymiej sali, która mogłaby uchodzić za schron, stały w rzędach łóżka, większość z nich była pusta, ale na niektórych leżały ciała przykryte białymi prześcieradłami. Gdy stałem w wejściu przyglądając się temu pomieszczeniu, odezwał się jego gospodarz, był niższy od tego, co mnie wpuścił i najwyraźniej starszy.
- Pan w odwiedziny do kogoś?- zapytał, wykrzywiając usta w uśmiechu.
- Niedawno był wypadek, w którym zginęło wiele ludzi i chciałbym kogoś odszukać.
- Ach tak pamiętam, to znaczy, że przyszedł pan zidentyfikować jednego z naszych milusińskich pacjentów, tak?
- Właśnie.
Starzec idąc zadawał jakieś pytania dotyczące osoby, którą byłem zainteresowany, zaglądał też co chwila pod prześcieradła jak zwyczajny lekarz wśród zwyczajnych pacjentów podczas obchodu.
- Rzadko mamy tu gości, czy to był ktoś bliski?
- Nie, raczej tak, eee, bliska przyjaciółka.
- Ach, więc kobieta?
- Zdecydowanie tak.
- Ładna jakaś, to znaczy czy była ładna zanim tu trafiła?
- Trudno powiedzieć.
- Czy…- staruszek gadając doszedł w końcu do łóżek zajętych przez ofiary wypadku i rozejrzał się wokół.
Byliśmy po środku sali daleko od oświetlonego wejścia. Przede mną było jakieś ciało, więc zajrzałem pod prześcieradło. Zobaczyłem twarz mężczyzny w średnim wieku.
- Nie tu, Kobiety są po drugiej stronie.
Zajrzałem pod następne i jeszcze jedno a potem patrzyłem w twarze trupów bez obaw. Gdy po pół godziny zrezygnowany podnosiłem jedną z ostatnich płacht stanąłem jak wryty: znalazłem ją…no może nie tą samą, ale identyczną. Taka sama twarz, takie same włosy, tak samo wyglądały jej usta, tylko były blade. Chciałem zajrzeć pod powieki, ale powstrzymał mnie stary.
- No tylko bez czułości, wiem, że była bliska pańskiemu sercu, ale na nekrofilię w MOJEJ kostnicy nie pozwolę!!
- Pan czegoś nie rozumie.
- Tak, tak, zakochał się pan a ona po prostu olała sprawę i przyszła do mnie, czyż nie?
- Nie!
- No, więc, o co chodzi kochasiu?
- Ja tą kobietę widziałem żywą wczoraj po południu podczas zamachu…
- O tym, że pacjenci czasami lunatykują to słyszałem, ale nie spodziewałem się tego po moim oddziale. A może była pełnia, co?
- Wiem, że brzmi to głupio, ale niech pan poda mi jej dane osobowe, została chyba zidentyfikowana?
- Tak, ale rodzina nie chce odebrać tego ciała i przez jakieś waśnie rodzinne mam zajęte łóżko przez pacjenta gotowego do wypisania. Dobra, podam ci jej dane, ale na twoją odpowiedzialność.
- Dziękuję.
Gdy otrzymałem dane, o które tak bardzo się starałem wyszedłem ze szpitala jak najszybciej jak tylko potrafiłem, z początku wiedziałem, co robić, jednak po chwili nagłe najście na jej rodzinę wydało mi się nietaktowne i niemożliwe do wytłumaczenia. Postanowiłem więc pochodzić i wypytywać sąsiadów czy nie widzieli ostatnio nieboszczki. Kilka pierwszych osób nie udzieliło mi żadnych konkretnych informacji. Gdy jednak spytałem sąsiada mieszkającego naprzeciwko dowiedziałem się kilku interesujących rzeczy. Po pierwsze rodzina tej dziewczyny nie chce odebrać ciała z kostnicy, po drugie jej rodzice bali się jej i od czasu śmierci córki nie pokazali się nikomu z przyjaciół. Podobno odizolowali się od świata i nie chcą z nikim rozmawiać. Gdy zapytałem o nią samą, sąsiad zrobił się mniej rozmowny i bardziej ostrożny. Przyjrzał mi się uważnie i spytał czy nie jestem z policji. Gdy odpowiedziałem przecząco zaprosił mnie do środka.
- Ona była dziwną dziewczyną- opowiadał przy herbacie rozglądając się uważnie na boki.- nie miała żadnych przyjaciół ani kolegów. Stroniła od ludzi i nigdy się do nikogo nie odzywała, patrzyła tylko tymi swoimi czarnymi oczami na innych jakby chciała wszystkich zabić, którzy znajdą się w zasięgu jej wzroku. Podejrzewaliśmy ją o satanizm, ale gdy tylko zapytaliśmy o to jej rodziców ci natychmiast milkli i uciekali. Wydaje mi się, że nie mieli nad nią żadnej kontroli i możliwe, że sami obawiali się o swoje życie. Niestety dokładnie nie mogę odpowiedzieć a wszystko są to tylko domysły. Tak naprawdę nikt jej nie znał i już nie pozna.
- Myli się pan. – powiedziałem bez namysłu wprawiając mojego rozmówcę w osłupienie.
- Nie rozumiem- odparł wyraźnie zdumiony.
- Mam na myśli kilka ostatnich dni, kiedy widziałem ją żywą.
- To przecież niemożliwe, ona niedawno zginęła w wypadku.
- W każdym razie ja ją widziałem jak przyglądała całej scenie, a potem znalazłem jej ciało w kostnicy, dlatego też postanowiłem pokręcić się w okolicy i dowiedzieć coś o niej. Dziękuję panu bardzo za informacje i do widzenia.
Następnego dnia dane mi było spotkać ją osobiście. Byłem w domu, gdy usłyszałem stukanie do drzwi. Wyjrzałem przez wizjer i zobaczyłem jej bladą nienaturalnie zniekształconą przez soczewki twarz oraz czarne uporczywie wpatrujące się we mnie oczy. Nie wiedzieć, czemu wpuściłem ją do środka. Była mokra- znowu padało, stanęła w przedpokoju wpatrując się uparcie we mnie, a potem się odezwała:
- Szukał mnie pan ostatnio? – zapytała miękkim lecz chłodnym głosem.
Stałem jak wryty oczekując nadejścia śmierci, gdyż tylko tego spodziewałem się po spotkaniu z nią. Jednak nie nadchodziła a ta jakże realna nieboszczka zdjęła płaszcz i rozsiadła na mojej kanapie.
- Miło tu. – stwierdziła po chwili rozglądania po moim mieszkaniu. Nagle zacząłem oczekiwać pożaru albo wybuchu bomby. Jednak nic takiego się nie wydarzyło a ja przez dłuższy czas stałem jak wryty. Powoli usiadłem naprzeciwko niej i spojrzałem na jej twarz. Wyrażała zainteresowanie i ciekawość.
- Chciałby pan wiedzieć, pewnie, kim jestem? Wiem o tym, że zna pan moje imię, nazwisko i adres zamieszkania, wiem, że widział pan moje ciało i wiem o pana braku pojęcia o mojej prawdziwej i obecnej postaci. Czy chciałby pan poznać prawdę?
Kiwnąłem głową. Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Byłem zszokowany tym, co już wiedziałem a miałem okazję dowiedzieć się jeszcze więcej. Na dodatek zaczynałem się bać.
- To bardzo się z tego powodu cieszę- Posmutniała i utkwiła we mnie swój wzrok – Nawet nie zdaje sobie pan sprawy z tego… z tego…- tu głos zaczął się jej załamywać – z tego jak w towarzystwie śmierci może doskwierać samotność.
Wstała. Założyła płaszcz i wyszła. Na odchodnym zdążyła jeszcze powiedzieć:
- Jutro tu jeszcze przyjdę.
Następnego dnia dowiedziałem się, że zmarł mój sąsiad.

Tak jak obiecała była następnego dnia, zobaczyłem ją przez okno jak stała na ulicy. Znowu padało i była cała mokra. Zarzuciłem pośpiesznie na siebie płaszcz i wyszedłem żeby zaprosić ją do środka, jednak ona odwróciła się i zaczęła iść w przeciwnym kierunku.
- Zaczekaj – zawołałem za nią. Ona jednak nie spojrzawszy na mnie szła dalej- Zaczekaj- wołałem dalej.
- Choć ze mną. – usłyszałem w odpowiedzi.
Szliśmy wąską uliczką oświetloną tylko jedną lampą przymocowaną do jednego z budynków, Było już późno i ludzie powoli znikali z ulic, sprzedawcy zamykali sklepy, a służby porządkowe sprzątały ulice. Robiło się cicho i ciemno. Z daleka dochodziły tylko odgłosy dobiegające z jakiejś ruchliwszej ulicy. Szarość brudnego wieczoru ustępowała powoli wszystko ukrywającemu mrokowi nocy spowijającej powoli ten ruchliwy zakątek świata
Doszliśmy do skrzyżowania dwóch większych ulic i przystanęliśmy w nieoświetlonej części chodnika, w niedużej odległości od przejścia dla pieszych. Nagle zobaczyłem zakochaną parę młodych ludzi wchodzącą na pasy i wtedy spostrzegłem, że ona też patrzy na nich.
- Nie –cicho zaprotestowałem i ruszyłem do przodu, aby ich ostrzec. Nagle na moim ramieniu poczułem delikatny uścisk jej ręki, który zatrzymał mnie w miejscu i nie pozwolił dalej działać.
Wtem na skrzyżowanie z głośnym piskiem wtargnął samochód, odwróciłem się w jej kierunku, aby wyczytać w jej oczach czy mam rację i czy tych dwoje młodych ludzi za chwilę umrze…
… i usłyszałem pisk opon na asfalcie, odgłos uderzenia, tłuczonej szyby i jęk…
… zamknęła oczy i wtedy odwróciłem się z powrotem w kierunku ulicy…
… chłopak bezwładnie leżał na mokrej jezdni, dziewczyna powoli podnosiła się na kolana a samochodu nie było, chciałem pomóc, ale znowu zostałem zatrzymany. Mogłem tylko biernie obserwować jak poszkodowana podciąga się do pozycji siedzącej ociera twarz i wreszcie chwiejnie wstaje, potem podchodzi do chłopaka i próbuje go podnieść…
… jednak ten nie reaguje i ona opada ciężko obok na kolana i odwraca go na wznak, Chwilę wpatruje się w jego twarz, unosi jego głowę i lekko nią potrząsa. Z niedowierzaniem rozgląda się w około i zaczyna płakać. Stąd gdzie stałem słyszałem tylko ciche pojękiwanie i widziałem jak po jej ciele przechodzą spazmatyczne drgawki, jak dziwnie wykrzywioną ręką głaszcze zakrwawioną głowę i rozgarnia przyklejone do czaszki włosy. Widok był wstrząsający, zwłaszcza, że nie było na tej ulicy nikogo oprócz nich i nas. Nikogo, kto mógłby im pomóc.
- Muszę coś zrobić – powiedziałem w końcu – nie mogę tak stać i patrzeć, puść mnie.
- Nie możesz nic zrobić, nie możesz w nic ingerować, to musi się potoczyć dalej, dojść do naturalnego końca. Jej nie wolno przerywać!- zapadła głucha cisza.
- Komu?- odezwałem się po chwili przerywając milczenie
- Śmierci- wyszeptała cicho zwieszając głowę. Zaczęła płakać, jej łzy powoli, lecz nieustannie spływały po zimnych i mokrych policzkach, tworząc dwa nierówne strumyki. Podszedłem do niej i otarłem je. Spuściła głowę.
- Dlaczego? – spytałem odgarniając jej mokre włosy z twarzy.
- Lepiej żebyś nie wiedział, po prostu muszę, taka jest moja kara i przeznaczenie a ty tylko jesteś tu przez przypadek i nie powinieneś nic robić, tak jak ja, nie wolno. Rozumiesz?
- Tak, chodźmy stąd. –zabrałem ją z tego miejsca. Przez cały czas cicho płakała. Pozwoliłem jej na to, chociaż i ja byłem wstrząśnięty tym, co zobaczyłem. Im dłużej szedłem obok niej, tym bardziej robiło mi się jej żal. Gdy doszliśmy do mnie do domu ona po prostu odeszła. Oswobodziła się z mojego uścisku i poszła w zupełnie innym kierunku. W nieznane. Długo patrzyłem jak odchodzi, prosto sztywno i powoli. Nieco pochylona do przodu znikała w ciemności i w deszczu aż straciłem ją zupełnie z oczu.


Następnego wieczoru też była, z początku nie chciałem wychodzić, nie chciałem oglądać więcej jak ktoś umiera, jak czyjeś marzenia i szczęście przerywane jest przez ślepy los. Dopiero po chwili wyglądania przez okno zdecydowałem się wyjść, poczułem się wtedy jak bym pomagał komuś znosić jakieś wielkie cierpienia, jakbym pomagał nieść krzyż, z własnej woli nieprzymuszony. Tak pomagałem jej znosić widok, który towarzyszył jej codziennie a może nawet przez cały czas, czułem się dzięki temu lepszy, potrzebny komuś, miałem jakiś cel w swoim działaniu.
Wyszedłem w wieczorny półmrok, w deszcz i wiatr. Jego podmuchy szybko wygoniły ze mnie i z mojego ubrania ostatnie resztki ciepła, jakie udało mi się jeszcze zachować…
...Staliśmy nieco na uboczu, mieliśmy jednak dobry widok dzięki niewielkiemu wzniesieniu, cały tłum zgromadził się o jakieś dziesięć metrów od nas. Wszyscy zgromadzeni rozmawiali między sobą, przekrzykiwali się nawzajem albo stali w milczeniu. W końcu przyjechała czarna limuzyna i wysiadł z niej młody człowiek, gwiazda dzisiejszego wieczoru. Powstało ogólne zamieszanie, ludzie wiwatowali, krzyczeli lub próbowali się dopchnąć do idola, ochroniarze zaczęli nerwowo się rozglądać w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia a sam chroniony uśmiechał się i rozdawał autografy. Pośród ogólnego zadowolenia dostrzegłem niewysokiego mężczyznę, który się nie uśmiechał, jego twarz zdradzała zdenerwowanie, zacięcie i nieustępliwość, przedzierał się w pobliże ciasnego przejścia pozostawionego dla gwiazdora. Nie postrzeżony przez ochronę dotarł do aluminiowej barierki powstrzymującej napór tłumu, sięgnął ręką za połę płaszcza i wyjął pistolet. Potem wycelował i strzelił. Kula trafiła VIP-a w głowę przeszła na wylot i raniła jeszcze jedną osobę z tłumu. To, co nastąpiło później trudno jest opisać: krzyk spanikowanych ludzi, powstający powoli harmider i kilka wystrzałów zmieszało się w jeden wielki mętlik i kłębowisko ciał i odgłosów, morze ludzkich ciał zafalowało i rozlało się po ulicy. Po chwili, gdy przyjechała już policja została tylko mała grupka gapiów, dwa martwe ciała i kilkoro rannych. Panowała cisza i spokój, spokój nadchodzącej śmierci i odchodzącej sławy i w wielkości.
Stałem nieco sfrustrowany, zdziwiony tym, co zaszło, nie samym faktem śmierci, tylko tym jak szybko potoczyły się przed chwilą wydarzenia i jak jeden tak ważny człowiek stał się nagle nikim. Sława, pieniądze i ochroniarze nie pomogły mu uciec przed kulą, nie uratowały go od zapomnienia, bo przecież następnego dnia ci ludzie nie będą się już przejmować jego dalszym losem. Może ktoś przyjdzie na jego pogrzeb, ktoś o nim będzie wspominał, ale i tak zostanie zapomniany przez ogół osób, nawet tych, które stały tu przed chwilą...



Następny wieczór też spędziłem z nią...
Szliśmy wąską uliczką pełną śmieci i odpadków, panował tu zaduch a smród rozkładających się resztek pokarmu był nie do zniesienia. Przed naszymi nogami z piskiem umykały szczury, ale tylko na chwilę, bo zaraz wracały do przerwanego posiłku. Brnęliśmy tak przez chwilę w morzu brudu i obrzydlistwa, poruszającym się milionami futrzanych łapek i wydzielającym nieopisany bukiet zapachów, a fale brudu rozbijaliśmy twardymi podeszwami swoich butów.
Dotarliśmy do końca uliczki, paliło się tu jedno światło okna w okolicznych budynkach były powybijane i zasłonięte dyktą a ściany były miejscami nadpalone lub obdarte z tynku. Przystanęliśmy, i wtedy domyśliłem się, że TO musi stać się w tym miejscu...
...I usłyszałem cichy jęk, powoli wydostający się z gardła zmęczonego życiem człowieka, który opisywał całe jego życie i jego pragnienia. Spojrzałem w kierunku, z którego dobiegł mnie ów dźwięk, zobaczyłem opartego o ścianę bezdomnego, ubranego w podarte łachy, zarośniętego jak dziki zwierz i skołtunion"ego. Jego wargi były napuchnięte, brzuch wzdęty a spojrzenie mętne, nie wiedział, że stoimy i patrzymy na jego mękę. Wtedy znowu jęknął, a mnie zrobiło się niedobrze. Przewrócił się na bok, jęknął ponownie i skonał. I było po wszystkim, nie wiedziałem, co teraz mam zrobić, stałem tylko z rękami na brzuchu pełen obrzydzenia. W końcu zwymiotowałem a ona powoli zaczęła wracać, pognałem za nią zgorszony.
Kilka kolejnych dni spędziłem w łóżku i w ubikacji, lekarz powiedział, że musiałem się czymś zatruć.
Jednak później znowu poszedłem za swoją przewodniczką...
...Prowadziła mnie po dzielnicy wysokich bloków, rozglądałem się w poszukiwaniu potencjalnego kandydata na trupa, ale nie znalazłem, wszyscy byli zwyczajni, aż za nadto.
Weszliśmy na dach jednego z budynków, było z niego dobrze widać okolicę, ale obok stał jeszcze wyższy, jakieś dwadzieścia pięć pięter. I to właśnie ten był powodem dzisiejszej wizyty, w słabym świetle wieczoru dostrzegłem człowieka na parapecie najwyższego piętra. Powoli wystawiał na zewnątrz swoje długie nogi i wychylał spoconą głowę. Nie widziałem jego twarzy, ale w tym miejscu, w którym stałem czułem bijące od niego niezdecydowanie. A potem zacisnął oczy i skoczył, w okolicy dziesiątego piętra zaczął krzyczeć, ale trwało to krótko. Ziemia pomknęła na jego spotkanie z niesamowitą prędkością i zginął na miejscu, prawie nie było co zbierać. Zaskoczyło mnie to, a najbardziej wybiegająca po chwili kobieta, najprawdopodobniej matka. Ludzie zaczęli się schodzić, a my patrzyliśmy na całe zajście z góry. ‘Ostatni krzyk- łabędzia nuta’ i po wszystkim, dla tego człowieka się skończyły na zawsze, ale dla jego rodziny zaczęły jeszcze większe...
Kolejne dni mijały bardzo szybko, każdego wieczoru wychodziłem i patrzyłem na śmierć, przestałem odczuwać strach i zacząłem się zastanawiać nad głębszymi aspektami oglądanych przeze mnie scen. Przez tak długi czas nie zdarzyło mi się zobaczyć, aby dwie osoby umierały tak samo. Było ich wiele, z najróżniejszych warstw społecznych wykonujących najróżniejsze zawody. Uczestniczyłem w zamachu na szefa mafii, patrzyłem jak spada samolot, widziałem kilku zbirów katujących niewinnego człowieka, byłem światkiem wielu szpitalnych zgonów i wypadków. Wszystkie te epizody kończyły się śmiercią, każdy z nich inną. Pociągały za sobą przeróżne skutki i spowodowane były innymi przyczynami. Gdy umierał prezes dużej firmy na raka płuc, wiele osób traciło pracę, gdy umierał bezdomny z braku środków do życia, nikt tego nie odczuwał. Gdy umarł światowej sławy lekarz, wielu ludzi nie zostało później uratowanych, a gdy zastrzelono pod barem młodego członka gangu, płakała tylko jego rodzina.
Często zastanawiałem się, jaki to wszystko ma sens i dlaczego dane mi było to zobaczyć? Odpowiedź na drugie pytanie z pozoru jest prosta: ja sam tego przecież chciałem, gdy pierwszy raz podążyłem śladami mojej przewodniczki. Ale dlaczego nikt poza mną jej nie zauważył? Na to pytanie chyba nigdy nie znajdę odpowiedzi.
Podczas wielokrotnego obcowania ze śmiercią wyostrzyły mi się zmysły, zacząłem spostrzegać pewne więzi między ludźmi, nawet tymi, którzy się nie znali. Dzięki temu dostrzegłem coś bardzo ważnego, coś, co powstawało bardzo powoli a miało olbrzymie znaczenie.
Z biegiem dni zacząłem oczekiwać jej przyjścia, było to całkiem podświadome i niecelowe, jak oglądałem czyjąś śmierć czułem jak mało znaczę, gdyż, chcąc nie chcąc, utożsamiałem się z `poznawanymi` przeze mnie w ten sposób ludźmi. Za każdym razem, gdy ktoś odchodził traciłem cząstkę siebie...
...i odnajdywałem ją w niej, ONA stawała się dla mnie osobą coraz ważniejszą, bez której po pewnym czasie ciężko mi było żyć. Była ona dla mnie ucieczką od codzienności i monotonności zwykłego życia. Ze świata zwyczajnych bezrozumnych zdarzeń dostałem się do strasznej krainy, w której dowiadywałem się czegoś o sobie, za każdym razem czegoś innego. Tylko z nią było mi dobrze, mimo że oznaczała ona śmierć. Ta więź stawała się coraz dziwniejsza i coraz mocniejsza, niemalże czułem jej chłodny dotyk za każdym razem, gdy stała obok, cicha, spokojna i małomówna, rzucająca tylko uwagi typu „Tam” lub „Odwróć się w prawo”. Stawałem się coraz bardziej podobny do niej. Gdy patrzyłem na czyjeś cierpienia nie rwałem się z pomocą. Wyzbyłem się tego ludzkiego odruchu i stałem tylko analizując dostrzegane przeze mnie fakty. Zaintrygowało mnie też to, że widziały nas tylko osoby umierające, a nikt z żywych nas nie dostrzegł. Może, dlatego, że przed śmiercią człowiek zaczyna dostrzegać więcej, nawet to, co nie chce być dostrzeżone. Przecież upodobniłem się do niej i stawałem w miejscach nieoświetlonych ubrany w czarny długi płaszcz i niejednokrotnie zasłonięty byłem jakąś przeszkodą. Dziwne... ona zawsze wiedziała gdzie jestem...
Zmiany nie były tylko jednostronne, zauważyłem po pewnym czasie pewne różnice w jej wyglądzie i zachowaniu. Rysy twarzy odrobinę złagodniały, usta przestały się wykrzywiać w przykry grymas i wyprostowała się jej sylwetka. Odzywała się też częściej i próbowała nawiązywać rozmowę. Kilka razy się uśmiechnęła. Któregoś razu zastałem ją zapatrzoną w we mnie i w to, co ja robię...
To wszystko jednak były drobne niezauważalne zmiany, które wychodziły na jaw po pewnym czasie, ale jest jeszcze jedna rzecz. Coś się ze mną dzieje i nie wiem co. Może coś się jej stało, bo nie przychodzi o zwykłej porze, spóźnia się, co zdarzyło się po raz pierwszy. Chodzę teraz po pokoju zdenerwowany i nie wiem, co myśleć. Obawiam się o nią? Tęsknię? Ręce mi się trzęsą i nie mogę pisać. Czy z tego przyzwyczajenia wyniknęło coś więcej- przywiązanie, albo miłość. Naprawdę obawiam się nie tylko o nią, ale i o siebie. Przecież widziałem jej martwe ciało, więc nie mogę zakochać się w trupie. Co mam...
***

Usłyszał dzwonek a potem pukanie do drzwi. Zostawił pisanie odsunął krzesło, na którym siedział i poszedł otworzyć.
Weszła do środka, włosy miała mokre i potargane, twarz wykrzywioną w dziwnym nierozpoznawalnym grymasie, biło od niej wyraźne niezdecydowanie. Stanęła na środku przedpokoju i odwróciła się w jego kierunku. On stał nieco zdziwiony, później zaczął się bać.
- Nigdzie dziś nie idziemy?- spytał niepewnie.
- Nie...
- To... to znaczy... to znaczy, że już koniec? Tak?
- Tak.
Powoli sięgnęła po nóż, długi, czysty, zimny i lśniący. Podeszła dwa kroki i zawahała się. Zabrakło jej odwagi?
- Przecież powinienem się już dawno przyzwyczaić do tego, że ktoś umiera. Dzisiaj po prostu przyszła kolej na mnie.- pomyślał i przełknął głośno ślinę.
- Ja to muszę zrobić – powiedziała zbliżając się do niego – muszę to zrobić, bo tak dalej być nie może. To trzeba skończyć i wierz, że nie przychodzi mi to z łatwością.- doskoczyła do niego i wbiła nóż w brzuch. Skulił się i jęknął z bólu.
- Już, już, niedługo będzie po wszystkim – szeptała cicho do niego głaszcząc go po głowie – jeszcze tylko chwila. Tam nie jest tak źle, ja to wiem ja TAM byłam. – jej głos powoli się załamywał – nie bój się, idź za mną, tak jak zwykle, a spełnią się twoje pragnienia. Wiesz... ja... Ciebie... kocham... Wybaczysz mi?
Gdy pierwsza łza spłynęła z jej twarzy i spadła na jego policzek szepnął krótkie „wybaczam” i umarł.

[ Dodano: 2004-09-04, 14:22 ]
Opowieśc Karczemna
- Taaak to były czasy... cudowne... nie ma nic lepszego niż poszwędać się po świecie, zobaczyć to i owo i wchłaniać zatęchłe powietrze miejscowych spelun... prawdę mówiąc często się zdarza, że więcej jest w nich zapachu strachu niż prawdziwego piwa... ale cóż nie wszyscy mają takich znajomych jak ja... [pociągnięcie nosem]... a raczej mieli...[chlip] [chlip]..ech... łezka w oku się kręci...[chlip i pociągnięcie nosem] [długi łyk z kufla] [beknięcie] To dla was moi przyjaciele... nigdy was nie zapomnę... a Ciebie Haerfinie będę przeklinał do końca życia...
- ...Dziwisz się...? To był elf, przez którego dziś muszę opłakiwać starych przyjaciół... Nieee, nie on ich zabił... on mnie tylko uratował... Nie wiem czemu to zrobił... po prostu złapał mnie w pasie rozbujał i wrzucił do jakiejś nory po drugiej stronie uskoku... a potem spalił się żywcem....[ciężkie westchnięcie] eech a może coś powiesz o sobie?
[trzy piwa później]
- Tak? Miałeś szczęście... ja nie byłem wtedy taki odważny jak ty, prawdę mówiąc po tym jak uspokoiło to wiałem ile sił w nogach... ale nie było już kogo poza mną ratować więc swoją skórę ocaliłem.
- Hej panienko! Co z tym Khorwańskim Mięsem?
- [mlaśnięcie] już mi lepiej... tak wiem że mam trochę żarcia w brodzie ale to normalka... wieczorem za to wszystko wyczeszę i zawiążę od nowa warkocze... o czym to... aha... Tak oto Haerfin z Wichrowej Krainy zamiast Khatji uratował mnie... nie mam pojęcia czemu... zginęli prawie jednocześnie... Ona dłużej się opierała ale krócej paliła... Na nic się zdały jej umiejętności... wiesz ona znała magię... potrafiła robić takie rzeczy... i przy tym nie mamrotała jak to czasem widziałem u Aasindrela... Ona była długi czas u sinthian... no tak nie wiesz oczywiście nic o nich... nie przeszedłeś nigdy przez bramę... eee... jeśli wiesz co to jest... nauczyli ją tego wszystkiego bo miała wielki talent do czegoś tam, ale nie skazili jej umysłu... [westchnienie] eeech jaka ona była piękna... czarne włosy luźno opadające na ramiona, piękne usta, smukła budowa i ten kosmyk zasłaniający jedno z najpiękniejszych oczu na świecie... idealnie czarnych i promieniujących czymś... czymś... czego się nie da opisać... a teraz już więcej nie stanie za mną... i nie usłyszę jej zawsze spokojnego i aksamitnego głosu... „tego za plecami Reyijika”... tak zawsze mówiła... mówiła mi co mam robić nawet gdy nie musiała... była tym wszystkim czego potrzebowałem... i czym żyłem... zawsze dla niej przynosiłem te białe kwiaty, które rosną przy czystych źródłach górskich... wpinała je we włosy... uśmiechała się do mnie swoimi czarnymi oczyma a ja mogłem wtedy na nią patrzeć w nieskończoność...
- Co z tego że jestem Krasnoludem!? Nie mówiłem Ci, że w moich żyłach płynie krew kilku ras!? No pewnie że jest to możliwe! Ale cóż widzę że w twoim małym mózgu się to nie mieści...
- Co najdziwniejsze te kwiaty w jej włosach potrafiły nie więdnąć przez bardzo długi czas... Gdy... gdy wróciłem na... tam gdzie to się wszystko dokonało... zabrałem ten kwiat [pokazuje biały jak śnieg kwiat o długich czerwonych pręcikach i delikatnej woni] tylko tyle zostało z niej... nie mam pojęcia jakim cudem ale znalazłem go przy niej... albo przy tym co nią kiedyś było [ długi łyk z kufla i jeszcze dłuższe milczenie]
- Widzę, że coraz więcej osób się przysiada i słucha... nie często tu pojawia się ktoś kto prawie był trupem i ma co opowiadać... eeej! Mały... oddaj tą fujarkę... no masz tu zabawkę <wyjmuje jakiś dziwny przedmiot> i oddaj mi pamiątkę po Issi. Tak też zginęła... nie mówiłem ci kretynie, że tylko ja przeżyłem... przez tego cholernego Elfa opłakuję <prawie krzyczy> moją Khatię, Reyijika, Issi i Aasindrela, naszego ‘ojca’ i towarzysza!
- Co? A... Issi grała na tej fujarce zawsze gdy szliśmy lub kładliśmy się spać... miała w sobie tyle życia, że aż dziwne że zdołało się zmieścić w jej hobbickim ciałku... Każdy z nas znał na pamięć jej melodyjki i miał pukiel jej jasnych jak mleko włosów... [zniża głos]... Issi zginęła pierwsza... potem Aasindrel, wtedy też stwierdziliśmy że ten cholerny lutniarz jest ponad nasze siły i zaczęliśmy odwrót... ale... końcówki się domyślasz... Issi po prostu wyparowała, Aasindrela twarz i ręka wystaje jeszcze z tego kamienia, Reyijika rozszarpała jakaś bestia a Haerfin i Khatja... [długa cisza]
- Aasindrela spotkałem w Wiecznym Mieście, przybył tam z Zuryijiku z posłaniem od tamtejszych władców w sprawie... eee... nie ważne jakiej... i tak byś nie zrozumiał! To jest większe niż cały ten twój świat i te potwory... o wiele poważniejsze i za trudne do pojęcia zwłaszcza dla takiego kretyna jak ty!
[po chwili]
- Issi spotkaliśmy we wsi na stepach a Reijika wyciągnęliśmy z wilczego dołu w Górach Środka... tak to była dopiero paczka... a temu... temu... Zaa’ wpakuję toporek między oczy <wstaje i na jego poczciwej twarzy pojawia się gniew> jakem Kreftig saa Helgard!!! [ zaciśnięta pięść jest dostatecznym dowodem że będzie próbował]
[siada]
- Dzięki za trunek.... cóż dużo jest do opowiadania... Aasindrel znał się na ludziach, na czarach, na walce, na świecie... słowem na wszystkim, był naszym przywódcą... on zawsze za nas mówił, on wyciągał nas z kłopotów i on potrafił nas pogodzić gdy się sprzeczaliśmy. Reijik był mistrzem w polowaniu na ludzi, potrafił zabijać wszystko i w każdy możliwy sposób, uwielbiał też śpiewać a nade wszystko uwielbiał kobiety... leciały do niego jak ćmy do świecy... pewnie z powodu jego nieokreślonej rasy... ten to był dopiero wyrzutek, zawsze i u wszystkich był odmieńcem i nikt go nie akceptował na dłużej, poza nami oczywiście. Haerfin doskonale strzelał, najlepiej szukał tropów i wyśmienicie znał wszystkie drogi... Issi była naszym dobrym duchem, dzięki niej nigdy nie brakowało nam złota i platyny a zwykły szczur przyrządzony przez nią smakował jak najlepsze jadło.
[beknięcie]
- A co ja robiłem w Wiecznym Mieście? Gdy mój wuj Ykke nie wracał z wyprawy poza zachodnią bramę poczułem się zobowiązany odnaleźć go ale tam gdzie się udał już nie było po co iść... tak więc gdy wróciłem do naszych krain zaciągnąłem się do służby na okręcie jako obrona przed grasującymi nad stepami piratami. Tam też znalazłem zastosowanie dla moich latających toporków... Śmiejesz się? Nie pasuje ci krasnolud do statku powietrznego? A co powiesz na to że trafię tym toporkiem miedzy oczy głowę tego stwora co wisi tam na końcu sali? A co powiesz na to że sam Arcymag Eithnaan z Mglistej Wieży wynajął mnie żebym przewodził armii jego golemów a piraci mówili na mnie ‘skacząca zagłada’? Robisz takie wielkie oczy ze zdziwienia? Ale to nie wszystko... w moim życiu, które było wiele dłuższe od twojego, więcej zobaczyłem świata niż ty sobie potrafisz wyobrazić, o ile w ogóle to potrafisz, znam się na płatnerstwie i potrafię też się bronić przed tymi co machają łapami i szarpią włosy na brodzie. W końcu kilka lat na służbie u maga coś mnie nauczyło a i Khatja nie jedno wbiła mi do łba...[chlip] [opuszcza głowę]
- Dzięki za propozycję, jeśli na prawdę chcesz mi pomóc... to dla mnie bardzo ciężkie przeżycie ale muszę się z tego otrząsnąć i szukać sposobności do zemsty a każdy miecz się przyda, nawet jeśli ma tak tępego pana...
- [w drzwiach staje jakaś postać „czy jest tu Kreftig saa Helgard, zwany „Latającym Toporem?”]
- Tak jestem, oto ja...[powiedział wstając zza stołu poprawiając pas, podzwaniając ukrytą pod skórzanym ubraniem kolczugą, kładąc rękę na toporze i wpatrując się w przybysza swoimi rudo-brązowymi jak broda oczami. Stał się też jakiś większy niż się zdawał i poważniejszy niż był przed chwilą. Nabrał głęboko w piersi świeżego powietrza, które wtargnęło przez otwarte drzwi, wyprostował szerokie jak na swój wzrost plecy i poruszył wąsiskami i nosem jakby zwietrzył przygodę]

[ Dodano: 2004-09-04, 14:23 ]
Wietrzna Opowieśc
- Wiesz, zawsze mnie zastanawiała beztroska z jaką Ania żyje. Jej uśmiech i sposób bycia jest bardzo intrygujący. Jest bardzo wesoła, wygląda na szczęśliwą. Jako jedna z niewielu potrafi się cieszyć życiem... Wygląda i zachowuje się jak mała dziewczynka mimo, że już jest zupełnie dorosła. Taka urocza nieco infantylna. Od kilku lat ją obserwuję i zauważyłem, że jest prawdziwym dzieckiem szczęścia. Pominąwszy tragiczną śmierć jej rodziców można by powiedzieć, że wszystko jej się w życiu układa. Skończyła dobrą szkołę, teraz studiuje i dobrze jej się powodzi mimo tego, że dużo pracuje aby się utrzymać. Wydawało by się, że jej życie jest ciężkie: nauka, praca i chora ciocia, o którą trzeba dbać. Jednak mimo tego wygląda na zadowoloną, wszyscy chętnie jej pomagają, ma dobre wyniki na uczelni, niemało zarabia a ciocia mimo wszystko nie umiera. Dziwne jest to, że potrafi w sobie znaleźć tyle ciepła i radości mimo trudności. Ona zawsze ma ciepłe słowo dla innych, którzy się poddali, ona pomaga staruszkom nosić zakupy, uczy swoje koleżanki ze studiów. Myślałem, że właśnie dzięki temu ma wielu przyjaciół, którzy chętnie przychodzą jej z pomocą. Otóż jest przeciwnie: żyje sama i nie potrzebuje wsparcia innych! To było dla mnie dziwne, dopóki nie rozmawiałem z jej koleżanką jeszcze z wczesnych lat dzieciństwa. Ona opowiedziała mi ciekawą historię.
- Spotkałem ją zaledwie parę dni temu i po namiętnej nocy zdradziła mi mały sekret naszej Ani. Podczas małej chwili słabości Ania przyszła do owej koleżanki i zaczęła opowiadać swoją historię od samego początku, a właściwie od wypadku jej rodziców. Trochę się wstydziła opowiadać o tym, gdyż uważała to za śmieszne i niepoważne głupstwa. Może jest w tym ziarnko prawy. Ale wróćmy do Ani...
- ... Gdy jej rodzice zginęli w katastrofie lotniczej Ania długi czas nie mogła dojść do siebie. Została sama z, już wtedy, podupadającą na zdrowiu ciocią. Przez długi czas jako 11 letnia dziewczynka dochodziła do siebie po utracie ojca i matki. Często płakała, zamknęła się w sobie a potem popadła w apatię. Wieczorami gdy jej ciocia już spała, mała Ania chodziła nad brzeg morza gdzie siadała na skarpie i wpatrując się głęboko w dal myślała, a raczej marzyła, o rodzicach. Prosiła wtedy Boga by jej zwrócił to co jej zabrał, obiecywała wiele, nawet swoją duszę. Gdy to nie skutkowało próbowała grozić. W napadach bezradności bezgłośnie krzyczała, że już więcej się do Niego nie odezwie. I spełniła swoją obietnicę. Przestała chodzić do kościoła, przestała się modlić i rozmawiać, co robiła często, z Bogiem. Tylko przychodziła na skarpę i bez słów wpatrywała się w dal. A wiatr muskał jej włosy, głaskał po głowie i tulił. Przyzwyczaiła się do tego, że choćby najmniejszy podmuch dotyka jej skórę. Przez kilka lat przychodziła co wieczór nad morze i spędzała tam całe godziny na rozmyślaniach. A wiatr zastępował jej matkę, głaszcząc czule po głowie. Był też jak ojciec tuląc ją w ciepłych ramionach. Zawsze choćby najmniejszy zefirek baraszkował w jej blond włosach. Po jakimś czasie stało się to dla niej czymś bez czego nie mogła żyć, tylko tam na skarpie mogła czuć się szczęśliwa i spokojna, tylko tam mogła porozmawiać z wiatrem. Mimo, że miała już 16 lat wyobrażała sobie, że jest córką wiatru. W jej wyobraźni powstał obraz wysokiego mężczyzny stworzonego z podmuchów wiatru. Bardzo przypominał jej ojca. Mijały lata i Ania odzyskiwała spokój i pogodę ducha. Dzięki kilku chwilom spędzonym w jej „świętym miejscu” potrafiła odnaleźć w sobie siły do dalszego działania. Mimo, że jej zachowanie oddalało ją od jej rówieśników to nie czuła się samotna, miała przecież swój Wiatr- przyjaciela i ojca w jednej osobie. Wierzyła, że gdy siedzi tam tak samotnie to On przytula ją do siebie i tuli. Często „słyszała” jak daje jej porady jak żyć. Codziennie zwierzała się z dręczących ją problemów i opowiadała co ciekawego zdarzyło się danego dnia. Z upływem czasu wizerunek Wiatru nieco się zmieniał: gdy narysowała go to przypominał rosłego człowieka, z surowym ale przyjemnym obliczem, długimi rozwianymi włosami i krzaczastymi brwiami. Na rysunkach uwieczniała go zawsze z brodą i delikatnym uśmiechem. Prawdopodobne jest to, że jej ojciec mógłby teraz tak samo wyglądać. Widać to po zdjęciach jej rodziny. Gdy Ania skończyła szkołę średnią musiała wyjechać na studia do większego miasta, musiała się też pożegnać z jej zakątkiem. Była już jednak bardzo energiczną i pełną życia młodą kobietą, tak bardzo inną od małej wiecznie smutnej Ani. Potrafiła się uśmiechać, cieszyć z życia, pracować i studiować. Bardzo często przyjeżdżała do cioci aby się nią opiekować. Umiała pogodzić to wszystko znajdując zawsze trochę czasu na to by posiedzieć chwile w „świętym miejscu” i móc pobyć sam na sam z Wiatrem.
Na studiach wydarzyło się też kilka małych incydentów. Raz gdy wchodziła w
Ciemny zaułek silny podmuch wiatru zmusił ją do odwrotu, nie umiała sobie tego wytłumaczyć w żaden logiczny sposób. Innym razem niespodziewane zawirowanie powietrza powstrzymało ja przed wkroczeniem na ulicę, wprost pod pędzący samochód. Było też parę innych przypadków, zbiegów okoliczności, ale Ania czuła, że to ręka Wiatru ją ocaliła. Nie mogła się wyzbyć uczucia, że ktoś przez cały czas nad nią czuwa i się nią opiekuje.
Może to rzeczywiście wiatr? A może to próba wytłumaczenia zbiegów
okoliczności czymś niezwykłym? Przecież jej wyobraźnia mogła potrzebować czegoś
co zastąpiło by jej rodziców. Takie jest logiczne wytłumaczenie tego. Psychologiczne. Trudno powiedzieć...
Czas na nas mój przyjacielu...

* * *
Obrzydliwy mężczyzna przerwał monolog z długim na łokieć sztyletem. Wstał od stołu i schował swojego „przyjaciela” za pas spodni. Był wysoki i nieludzko szczupły. Jego szpetną twarz wykrzywił obrzydliwy uśmiech gdy wyszedł na ulicę. Szedł pokracznie zaczesując kościstą dłonią pozostałości tłustych włosów. Wyglądało to jak parodia szykowania się na randkę. Kierował się w kierunku wcześniej upatrzonego sklepu, w którym pracowała Ania. Idąc rozmyślał o jej delikatnej skórze, zmysłowych ustach, miękkich włosach, zgrabnym ciele... i szkarłatnej krwi. Cały czas bełkotał coś niezrozumiale pod nosem groteskowo uśmiechając się do siebie.
Gdy wiatr zaczął rozwiewać przylepione do jego czaszki tłuste włosy zatrzymał się. Gdy w jego kierunku zaczął nadlatywać kurz i liście z jego twarzy zniknął paskudny uśmiech. Gdy zawirowania powietrza zaczęły unosić puszki, gazety i inne śmiecie zaczął się bać.
Chwilę potem podmuchy były na tyle silne, że ledwością utrzymywał się na nogach. Osłaniając głowę ręką zaczął powoli się wycofywać...
Gdy podmuchy wiatru pociągające za sobą kurz, liście, gazety i inne śmiecie zaczęły przybierać materialną postać wysokiego człowieka o twarzy otoczonej gęstwiną rozwianych włosów, z brodą i marsowym obliczem obrzydliwy mężczyzna krzyknął „Nieeeeeeeee!!!” i został uniesiony przez Wiatr.
* * *
Nad ranem znaleziono zwłoki obdarte z ubrania i większej części skóry. Kości tego człowieka były połamane i powyginane w nienaturalny sposób. Wysuszona skóra twarzy była wykrzywiona w nienaturalnym grymasie grozy. Resztki suchych i sztywnych włosów były całkowicie siwe. W wyniku dochodzenia ustalono, że mężczyzna padł ofiarą niezwykle silnej anomalii pogodowej....

[ Dodano: 2004-09-04, 14:25 ]
To by było na razie tyle... po sesji bedzie wiecej
 
__________________
jeśli masz swój świat to jesteś marzycielem
jeśli tworzysz do niego zasady to jesteś Bogiem
jeśli zapraszasz tam innych ludzi to jesteś Mistrzem Gry
ant_z jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172