Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - ogólnie > Kufer skarbów > Porzucone projekty > Opowiadania-archiwum
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Opowiadania-archiwum Wasza twórczość


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-10-2005, 12:21   #1
 
Mortiis's Avatar
 
Reputacja: 1 Mortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znany
Przepowiednia

PROLOG

„I gdy umrze jedenasty Nicolaa, zjawi się Syn Północy któremu życie następcy zostanie powierzone, a wówczas burza nadejdzie i Piękna Wszechmocna z pomocą przyjdzie. Jedynie ona i Syn Północy znaleźć ludzi mogą którzy uratują dziecię Nicolaa”
–Dalej ciągnie się zwyczajny u wróżbitów bełkot –zakończył Ynas, królewski sekretarz. –Może gdybym poszukał znalazłbym jeszcze coś ciekawego.
–Dlaczego zajmujesz mi czas tymi bzdurami? –zapytał znużony Benean.
Król miał niespełna czterdzieści lat, ale rządzenie Jintarem nie należało do najzdrowszych czynności dla człowieka, ciągłe waśnie Jintaran z podległymi im nomadami, Jintaran z Jintaranami i nomadów z nomadami spędzały z powiek sen królom od kilku pokoleń, poza tym na kłopotach wewnętrznych się nie kończyło, na pustyni Hiir roiło się od rabusiów przez co handel niebezpiecznie zamierał, na dokładkę niemal wszystkie sąsiednie kraje patrzyły łakomie na żyzną dolinę Deis i szlaki karawan do Trinfaradu omijające Słone Pola. Od trosk Benean posiwiał przedwcześnie, z powodu małej ilości snu wyglądał co najmniej niezdrowo.
–To jedna z przepowiedni wieszczki o imieniu Allies, dali mi to w świątyni Weratry, twierdzą że kiedy nie bredziła bez sensu, jej wizje sprawdzały się zawsze.
–Przecież sami bogowie przeczą istnieniu czegoś takiego jak przeznaczenie, a więc nie można przewidzieć przyszłości –odparł słabym głosem władca.
-Niby tak, ale nie twierdzili nigdy że są wszechwiedzący, mogą się mylić. Albo są wyjątki, nie wiem. Jedno jest jednak pewne, kiedy kapłani Weratry usłyszeli o niej jakieś trzysta lat temu postanowili zbadać to zjawisko, udokumentowali kilka sprawdzonych wizji.
–To może być zbieg okoliczności.
–A jeśli nie?
–No dobrze –poddał się król. –Przejdź do rzeczy skoro musisz.
–Z początku zareagowałem jak ty, panie, mam przecież ważniejsze sprawy niż grzebanie się w bredniach jakiejś wariatki zmarłej trzysta lat temu. Kapłani jednak byli uparci, opowiedzieli mi o sprawdzonych przepowiedniach tej kobiety i zaraz po tym wetknęli pod nos księgę w której pokazali mi fragmenty o Jintarze.
–Skąd ta pewność że chodzi o mój kraj, z tego co słyszałem nie padło tam nic co przypominałoby jego nazwę.
–Jednym z twych przodków był wódz plemienny Nicola, żył dokładnie w czasach naszej wieszczki, więc naturalne wydaje się że mówi ona nie o kraju, tylko o nim, sam Nicolaa był dosyć sławny zjednoczył plemiona Jintaryjskie, nie mówi się jeszcze o państwowości, bo tym zajęli się jego następcy, ale dokonywał rzeczy o jakich głośno było po tej stronie Morza Wewnętrznego.
–Kojarzę te czasy, Ynas, wcale nie jestem dumny że mam za przodków pustynnych rabusiów.
–To nie istotne, panie. Kiedy uświadomiłem sobie sprawę że w przepowiedni mowa tu o naszym kraju, zacząłem analizować ten ustęp i porównałem ze starymi dokumentami twego rodu. Nie było to co prawda jasne, pustynni nomadzi nie prowadzą raczej notatek, ale udało mi się określić że twój ojciec był dziesiątym potomkiem Nicolaa, ty panie jesteś więc jedenasty i można cię traktować jako jedenastego Nicolaa.
–I mam umrzeć? –zapytał lekceważąco król. –Nawet bym się nie zdziwił, jeszcze jeden taki rok, a padnę z siną twarzą na to biurko z radością idąc w objęcia Weratry.
–O przedwczesnym zgonie waszej wysokości nie ma mowy, przepowiednia mówi o twym następcy, a jako że królowa nie obdarzyła cię jeszcze synem, przemawia to na twoją korzyść, masz tylko córkę, a siedmioletnia dziewczynka nie może być „następcą”.
–Nadal nie wiem po co mi to mówisz.
–Nie niepokoi cię mowa o burzy w przepowiedni?
–Burzy? A co to za różnica, ostatni wiek w Jintarze to jedna wielka burza.
–Dobrze, a fragment o ratowaniu dziecięcia Nicolaa? Moim zdaniem chodzi tu o królestwo, choć zapomniany przez historię, był w rzeczywistości kimś dzięki komu Jintar powstał.
–Mam dość problemów by jeszcze martwić się jakąś mętną przepowiednią. A jeśli ty cierpisz na nadmiar czasu, to pomogę ci znaleźć zajęcie, problemów mam aż w nadmiarze i zawsze przyda się ktoś do pomocy przy ich rozwiązywaniu.
–Ależ…
–Żadnego ale, Ynas. Jeśli naprawdę w to wierzysz, to masz sporo czasu, jak sam powiedziałeś, nie mam jeszcze syna, zajmij się przepowiednią kiedy się tylko narodzi. Koniec dyskusji, mam spotkanie z przedstawicielami gildii kupieckiej, nie mam czasu na bzdury.
Sekretarz westchnął zrezygnowany i starając się nie patrzeć na zirytowanego władcę, opuścił jego gabinet. Chcąc nie chcąc musiał przyznać królowi rację, sami bogowie przeczyli możliwości przepowiadania przyszłości, a kraj miał i tak dość kłopotów. Postanowił postąpić z radą Beneana i zacząć się martwić przepowiednią gdy wreszcie narodzi się następca tronu.

[ Dodano: 2005-11-02, 14:51 ]
Rozdział 1



Koń i jeździec powoli przedzierali się przez pustynię, wierzchowiec miał zwieszony nisko pysk, a i jego właściciel nie trzymał się w siodle zbyt pewnie. Ta para niespecjalnie pasowała do otoczenia, nie tylko dlatego że nikt nie pasuje do środka pustkowia, ale dlatego że nie wyglądali podobnie do miejscowych nomadów. Pustynni koczownicy woleli przede wszystkim wielbłądy, a jeśli używali koni były to smukłe i wytrzymałe stepowe koniki, jako jedyne miały tyle wytrzymałości by przeżyć na pustynnym skwarze. Tymczasem wierzchowiec owego podróżnika był to wielki kary ogier, roślejszy nawet od koni ze wschodnich, zamorskich równin, równie potężne zwierzęta spotykało się na południu bardzo rzadko, choć ponoć w mroźnych północnych krainach były one dość powszechne. Jeździec także wyglądał „nietutejszo”, choć miał na sobie burnus i turban, założone były nie tyle niefachowo co niechlujnie, każdy szanujący się koczownik sięgnąłby na ten widok po broń. Co gorsza dla podróżnika, spod fałd burnusa widać było oczka kolczugi, a tylko ktoś bezgranicznie głupi, lub nie znający pustyni nosi na niej kolczugę.
–Co za kraj! –wysapał jeździec, miał siły tylko na taką obelgę.
Każdy kto by go usłyszał natychmiast poznałby że nie jest to nikt z miejscowych ludów, głównie chodziło o język, był gardłowy i twardy, podczas gdy mowy południa były bardziej melodyjne, a nawet „szeleszczące”, różnicą był także sam głos, niski i tubalny, na południu niezwykle rzadko napotykało się ludzi o takim głosie, większość mieszkańców tych stron miała raczej wysokie, nawet nieco piszczące.
Mężczyzna był dosyć rosły, kolejna rzecz dość niezwykła na południu, jego twarz nie zdradzała wieku, była jednak obficie pokryta kilkudniowym zarostem, a pomimo wyczerpania, jego błękitne oczy patrzyły przed siebie żywo z dozą niejakiej ironii.
–Parszywe miejsce na śmierć, Torban –powiedział do konia. –Jeśli tu zdechniemy to pewnie coś nas tu zeżre. Postaraj się chłopie.
Jakby w odpowiedzi, karosz parsknął gniewnie. Gdyby nie był koniem, można by było odnieść wrażenie że warknął coś w stylu „jaki jesteś taki mądry, to ty mnie kawałek ponieś”. Jeździec wzruszył tylko ramionami i nie kontynuował monologu.
Podróżnik miał tyle rozsądku by nie wędrować podczas najgorętszych pór dnia, gdy nastawały wyciągał z troków płachtę, z której tworzył dla siebie i wierzchowca coś na kształt namiotu, przynajmniej takiego jaki da się zrobić używając miecza i jego pochwy jako podpór dla materiału. Jeden z tych postoi mieli właśnie za sobą, teraz mogli jechać aż do zmierzchu.
Kiedy wjechali na pustynię zaskoczył ich piekielny żar lejący się z nieba, jednak całkowitą niespodzianką była dla nich pierwsza noc na niej. Zmarzli na kość. Teraz obaj marzyli tylko o opuszczeniu tego parszywego zakątka świata, pustynia jednak niełatwo wypuszcza swe ofiary, błyskawicznie pobłądzili i teraz bardziej liczyli na szczęście i cud, niż odnalezienie drogi którą przybyli.
Niespodziewanie na horyzoncie pojawiły się ciemne plamki.
Jeździec zamarł, wpatrywał się w nie przez chwilę, jakby chcąc sprawdzić czy to nie złudzenie, następnie stanął w strzemionach i przysłonił oczy przed słońcem. Nie minęło nawet kilka sekund kiedy opadł z powrotem na siodło uśmiechając się głupawo.
–Pieprzona karawana –powiedział jakby sam siebie chciał przekonać. –W samą porę, cholera.
Uderzył wierzchowca piętami, chcąc skłonić go do szybszej jazdy, karosz jednak nie zareagował, posuwał się dalej swym mozolnym tempem. Podróżnik spojrzał na niego gniewnie.
–Rusz się bydlaku, bo nam uciekną.
Torban potrząsnął pyskiem i parsknął twardo, zdecydowanie zbyt inteligentnie jak na konia. Jeździec spojrzał na niego wściekle, ale nic nie zrobił, koń był uparty a podróż na piechotę zdecydowanie mu się nie uśmiechała.
–Jak chcesz –powiedział z ponurą rezygnacją. –Ale jeśli nam uciekną, to będzie twoja wina.


Jak się okazało zadanie dogonienia karawany nie było tak łatwe jak można było sądzić, choć wydawało się że jest tuż tuż, powietrze na pustyni było wielce mylące, jechali aż do zmroku, kawalkada dawno już znikła z pola widzenia, a jeździec i jego koń nie znaleźli najmniejszego jej śladu na swej drodze. Dopiero następnego dnia przed południem, kiedy podróżnik zaczynał podejrzewać że wszystko to było złudzeniem, natrafili na ślady przemarszu na piasku.
–Nigdy nie sądziłem że tam mnie uszczęśliwi widok wielbłądziego gówna –stwierdził. Po chwili dodał z niejaką melancholią –Szczerze mówiąc byłbym szczęśliwy nigdy nie dowiadując się co to jest wielbłąd.
Karosz parsknął na zgodę.
Jeździec z trudem nie roześmiał się na głos, przypomniawszy sobie jak jedna z tych garbatych bestii opluła i chciała ugryźć Torbana, może i było to zabawne ale koń nie uznał tego za takowe, a na punkcie swej godności był wręcz nieziemsko wyczulony. Jeździec nie był pewien czy jego rumak ma dość sił by spróbować go wierzgnięciem zrzucić z siodła, wolał jednak nie przekonywać się o tym.
Kiedy tylko przeczekali południe ruszyli dalej, obaj nabrali sił dzięki nadziei, karawany nie poruszały się zbyt szybko i mieli wszelkie powody, by spodziewać się że wkrótce ją dogonią.
I rzeczywiście się tak stało, natknęli się na nią tuz przed wieczornym postoju. Zastali ją jednak nie w takich okolicznościach jakich by chcieli.
Karawana zatrzymała się w sporej niecce, wielbłądy i ludzie zbili się w ciasną grupę, a ze wszystkich stron napierała na nich około trzydziestoosobowa grupa zbrojnych. Sytuacja nie wyglądała najlepiej dla kupców, choć było ich znacznie więcej niż bandytów, to niewielu miało broń, a szalejące ze strachu zwierzęta tylko utrudniały obronę.
–Jak ich wybiją, to nikt nie wyprowadzi nas z tej parszywej pustyni –warknął zirytowany podróżnik. –Masz siłę na małą walkę? –zapytał konia niespokojnie.
Karosz parsknął zdecydowanie i zaczął przebierać nerwowo kopytami, jak wiele razy wcześniej przed walką, wprowadzał się w swego rodzaju koński szał bojowy. Jeździec widząc to także zaczął się przygotowywać, zrzucił z siebie burnus odsłaniając stalową kolczugę i skórzane spodnie myśliwego, zdjął także turban, oswabadzając zmierzwione jasne włosy. Mając już całkowitą swobodę ruchów sięgnął do pasa i wyciągnął z pochwy długi, masywny miecz jednoręczny.
Koń bez żadnej komendy, wyczuwszy tylko że mężczyzna jest gotów, ruszył pędem w dół zbocza niecki. Nikt nie zwrócił uwagi na pojawienie się samotnego jeźdźca, napadnięci myśleli że to kolejny rabuś, a bandyci nawet go nie zauważyli. Po kilku chwilach rumak wpadł między walczących. Podróżnik przez chwilę miał problem z rozpoznaniem kto do której strony należy wszyscy nosili jasne burnusy, ale szybko spostrzegł że kupcy i ich eskorta ma w turbanach błękitną wstęgę, to mu starczyło.
Mieszkańcy pustyni nie noszą zbroi, rzadko jest potrzebna, a przynosi w skwarze dodatkowe cierpienia, nie byli więc gotowi na starcie z długim ostrzem przybysza. Podróżnik nawet nie musiał się zbytnio zamachiwać, sama prędkość Torbana nadawała ostrzu siłę która poważnie raniła bandytów, w ten sposób zrzucił z siodła trzech przeciwników. Dopiero wtedy zwrócił na siebie uwagę bandytów.
Trzech kolejnych rzuciło się na niego wydając świdrujący, przeraźliwy okrzyk, nim jednak do niego dojechali na zasięg swej broni, dwóch już leżało powalonych błyskawicznymi ciosami długiego miecza, tylko jeden zdołał uderzyć. Nomadzi używali szabel, broni lekkiej i szybkiej, ale niezbyt skutecznej przeciw opancerzonemu wojownikowi, bandyta był na tyle niewprawny w walce że celował w korpus, nie w głowę czy szyję, przez co jego broń nieskutecznie odbiła się od kolczugi, sprawiając tylko trochę bólu jej właścicielowi. Nie zdążył poprawić błędu. Torban potężnie ugryzł wielbłąda w szyję wywołując to że zwierze zaczęło wierzgać jak opętane, siedzący na nim bandyta z trudem zachowywał równowagę, zapominając na chwilę o przeciwniku. Ostrze podróżnika zagłębiło mu się prosto w pierś ledwo mgnienie oka po ataku Torbana.
Karosz z obrzydzeniem wypluł sierść i krew wielbłąda po czym skierował się ku najbliższemu bandycie. Pustynny rabuś nawet nie wiedział co go zabiło.
Wraz z jego śmiercią, ktoś kto dowodził napaścią zdał sobie sprawę z coraz większych strat, powietrze rozdarł przykry dla uszu okrzyk, na dźwięk którego bandyci zerwali kontakt i rzucili się szaleńczo do ucieczki.
Podróżnik obserwował odwrót pełnym pogardy wzrokiem, nie pamiętał czy spotkał równie słabych i tchórzliwych przeciwników kiedykolwiek wcześniej. Kiedy napastnicy znikli po chwili za wydmami, poklepał czule po karku swego wierzchowca.
–Smakował wielbłąd? –zapytał z rozbawieniem.
Karosz parsknął gniewnie, nie miał widocznie sił na bardziej zdecydowano odpowiedź.
Tymczasem członkowie karawany patrzyli z niepokojem na parę która najpewniej uratowała im życie, wreszcie jeden z nich, najwyraźniej dowódca eskorty, przezwyciężył niepewność i podszedł do nieznajomego.
–Dziękujemy za pomoc, wojowniku –powiedział z szacunkiem.
Podróżnik spojrzał na niego ciekawie. Poczuł pewną ulgę zauważywszy że ci nomadzi posługuję się givash, znał ten język z Trinfaradu i wolałby nie uczyć się kolejnych narzeczy, których wymowa groziła zwichnięciem szczęki.
–Nie ma za co –odpowiedział z dziwnym, gardłowym akcentem. –Ja pomogłem wam, wy pomożecie mi.
–Czym możemy pomóc naszemu wybawcy?
–Wyprowadźcie mnie z tej cholernej pustyni.
Najemnik spojrzał na podróżnika nieco zaskoczony.
–Zabłądziłeś na pustyni?
–Owszem –przyznał niechętnie nieznajomy. –Tak się kończy kiedy ktoś sądzi że zdoła pokonać pustynię w poprzek mając tylko mapę. Gdybym was nie znalazł za kilka dni byłoby po mnie.
–Iście to szczęśliwy traf, i dla nas i dla ciebie. Mam na imię Nafarm jestem przewodnikiem karawany, a jak ciebie zwą?
–Landorf.
–Iście zaszczytem jest mi cię poznać, Landorfie. Przyłącz się do nas –wskazał resztę karawany –i napij się z nami wody.
–Z przyjemnością. Zanim jednak ja się napiję, niech zrobi to mój koń, jest bardziej spragniony niż ja.
–Dobrego człowieka poznać można po tym jak traktuje swego wierzchowca.
Kiedy Torban dostał swoją wodę, podróżnik i przewodnik karawany napili się wody z jednego bukłaka. Kiedy ten miejscowy zwyczaj został zakończony, Nafarm zagadnął nowego towarzysza.
–Co cię sprowadza w te strony? Nieczęsto spotyka się tu twoich ziomków.
–Wcale się nie dziwię, wybacz, ale to iście piekielna kraina.
–Dla nas równie okropne byłyby wasze mrozy.
–Nie są gorsze niż to co tu jest w nocy. Odpowiadając jednak na twe pytanie, przyniosła mnie tu zwykła ciekawość, od lat wędruję po świecie, znam świetnie północ, nie obce mi są kraje wschodu, ale tu mnie jeszcze nie było. Mało nie zgubiła mnie pewność siebie –mruknął ponuro. –Przedarłem się kiedyś przez zasypane śniegiem góry, przemierzałem stepy w szerz i w wzdłuż, byłem więc pewien że i pustyni dam radę.
–Zabiła ona więcej ludzi niż jakiekolwiek góry świata, wędrowcze. Chcąc ją przemierzyć trzeba dołączyć się do karawany, samotnie przeżyć tu mogą tylko najlepsi przewodnicy, a i to tylko na szlakach.
–Ci bandyci jakoś sobie poradzili z pustynią. Często zdarzają się tu napaści?
–Z każdym rokiem coraz częściej, niedługo eskorta stanie się tak kosztowna, że handel straci opłacalność.
–Gdzie zmierzacie?
–Do Jintaru.
–No cóż, niedokładnie tam chciałem dotrzeć, ale może być. Leży nad morzem, prawda?
–Owszem, to dość znany port.
–To dobrze, czuję że te strony nie mają mi nic do zaoferowania poza piaskiem i upałem, wrócę na północ.
–Nie osądzaj naszego kraju zbyt pochopnie, Landorfie, Jintar to może nie największe miasto świata, ale ma wiele uroku.
–Zobaczymy. Mam nadzieję że się nie mylisz, byłbym zawiedziony gdyby okazało się pokonałem pustynię bez powodu.
–Czym się trudnisz, kiedy nie wędrujesz?
–Długo by wymieniać, wielu zawodów się imałem, w tym wypadku chyba najpożyteczniejszą mą umiejętnością będzie posługiwanie się mieczem.
–Nie przesadzę mówiąc że dziś uratowała nam życie.
–Ta hałastra nie była godnym przeciwnikiem, gdyby rabowali na północy, wszyscy dawno już gryźliby ziemię.
–Możliwe, ale tutaj ich umiejętności wystarczą.
–Ile dzieli nas od Jintaru?
–Cztery dni drogi.
–Myślisz, że spróbują drugiego ataku? Dość łatwo się poddali.
–Nie sądzę, nomadzi rzadko wracają do miejsca gdzie ich pobito. Choć kto wie, bandy rozpanoszyły się do tego stopnia że jednak zaatakują, oni, albo inna grupa.
–Niech próbują –odparł podróżnik złowrogo się uśmiechając i kładąc dłoń na rękojeści miecza.


Jintar, największe miasto i stolica kraju o tej samej nazwie było całkiem przyzwoitych rozmiarów, zawdzięczało to zapewne położeniu w delcie sporej rzeki która gwarantowała urodzajne pola. Landorf przyglądał się ciekawie kwadratowym, kremowym budynkom różnej wielkości, doszedł do wniosku że gdyby nie rosnące między nimi palmy i inne drzewa, miasto sprawiałoby ponure wrażenie. Palmy i wstążki wiszące niemal z każdego domu.
–To jakieś święto, czy miejscowy zwyczaj? –zapytał jadącego obok niego Nafarma.
Przewodnik przez chwilę milczał nie wiedząc o co chodzi podróżnikowi, ale po chwili pojął i wytłumaczył uprzejmie.
–To żałoba, miesiąc temu zmarł król.
–Żałoba?! –zdziwił się Landorf. –Przecież te wstążki są białe.
–Tutaj to właśnie kolor żałoby.
–Dziwne, mi się biel nigdy nie kojarzyła ze śmiercią.
–Pewnie nie widziałeś dość szkieletów na pustyni –zaśmiał się lekko przewodnik.
Podróżnik skinął głową na zgodę, żart czy nie żart, miał sporo racji. W tej samej chwili jego wzrok przykuł budynek który bez wątpienia był karczmą, na samą myśl o schłodzonym piwie pociekła mu ślinka.
–Ja się tu zatrzymam –oznajmił. –Jestem spragniony cywilizacji.
–Baw się dobrze, przyjacielu. Gdybyś zrezygnował z podróży statkiem, zgłoś się do mnie, za półtora tygodnia ruszam z powrotem na równiny, przydałby mi się ktoś tak dobrze władający bronią. Dobrze zapłacę. Mam dom we wschodniej dzielnicy, każdy ci go wskaże.
–Zapamiętam.
Odłączył się od karawany i zatrzymał przed gospodą, zaprowadził Torbana do stajni, po czym wszedł do oberży. Na widok jaki zastał wewnątrz usta same ułożyły mu się w uśmiech, jak świat szeroki karczmy wyglądały niemal jednakowo. O ile jednak on czuł się swojsko, reszta klienteli zauważyła jego odmienność, wpatrywali się w niego ciekawie. Podróżnik zignorował ich całkowicie, usiadł przy jednym ze stołów i położył na nim swój miecz, jako wskazówkę dla kogoś szukającego zaczepki, by się zastanowił jeszcze raz czy warto.
–Piwa! –zawołał.
Już po chwili zjawił się niechlujny karczmarz z kuflem w ręku, poprosił o kilka miedziaków, po czym odwrócił się by jak najszybciej oddalić się od obcego.
Landorf spojrzał w swe naczynie, uspokoił go fakt że nic podejrzanego nie pływa mu w piwie, więc wziął potężny haust. Nim jednak zdołał połknąć wypluł go z obrzydzeniem.
–Co to za wielbłądzie szczyny?! –zagrzmiał.
Karczmarz odwrócił się przerażona, pobladł niespodziewanie i skulił się w sobie.
–Piwo, panie.
–Ty to nazywasz piwem?!
–Najlepsze piwo w mieście, sam warzyłem, panie.
–Sam, tak? –Powąchał ostrożnie zawartość kufla. –Pszenne –stwierdził krzywiąc się z niesmakiem. –Pewnie nie wiesz co to chmiel, prawda?
–Chmiel, panie? –powtórzył zagubiony człowiek.
–Wiedziałem, że ten kraj nie ma nic do zaoferowania, nawet piwa nie umiecie robić. Zabierz to ode mnie człowieku i przynieś wina, najlepszego jakie masz. Jeśli to tutaj nazywasz piwem, aż strach bierze co uważacie za wino.
–Już panie.
Karczmarz niemal pobiegł na zaplecze, po chwili wrócił z małą beczułką okutą mosiądzem, dysponującą nawet kranikiem. Landorf spróbował ostrożnie, okazało się jednak znakomite, co prawda cena była dosyć naciągana, ale uznał że może sobie jeszcze pozwolić na taki wydatek.
Uznał że czas spędzony w tym mieście nie będzie należał do najtańszych, zastanowił się czy propozycja Nafarma nie jest wybawieniem, dla jego sakiewki. Rejs statkiem poważnie nadwerężyłby mu kiesę, a mógł tą samą drogę pokonać lądem i do tego by mu za to zapłacono. Tydzień jednak trzeba było przeczekać, a przewodnik karawany nie czuł do niego aż takiej wdzięczności by zapewnić mu na ten czas dachu nad głową.
Przywołał gestem karczmarza, mężczyzna nadal był blady i patrzył się na gościa z przestrachem.
–Masz tu do wynajęcia pokój? –zapytał go Landorf.
–Zajęte są wszystkie, panie, ale znam dom w którym można wynająć nocleg. Całkiem tanio.
–Gdzie on jest?
–Dwa domy dalej wzdłuż ulicy, rośnie przed nim akacja.
Podróżnik podziękował mu skinięciem głowy, po czym kontynuował rozpracowywanie beczułki. Jako że nie była pełna, skończył ją dość szybko, nie czuł nawet najmniejszego szmeru w głowie, co powodowało oczywisty wniosek.
–Co za kraj –warknął pod nosem. –Nie umieją robić porządnego piwa, a do wina dolewają wody.
Bez słowa wstał i ruszył do wyjścia, w stajni znalazł Torbana zajadającego się paszą jakiegoś innego konia. Kiedy zauważył swego właściciela parsknął pytająco.
–Nie przyniosłem ci –odparł Landorf chłodno. –Już jesteś wredny, a jak pijesz całkowicie ci odbija.
Karosz parsknął gniewnie w odpowiedzi.
–Chodź, poszukamy jakiegoś dachu nad głową –powiedział podróżnik ignorując fochy wierzchowca.
 
__________________
Give me your soul, give me your black wings
I'm the Devil, I love metal !!
I'm the Devil I can do what I want !!
Mortiis jest offline  
Stary 10-12-2005, 05:58   #2
 
Ceridian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ceridian ma wyłączoną reputację
HI
Fajniutkie :P - fakt - faktem da się odczuć rękę początkującego (tak mi się przynajmniej wydaje; bez obrazy)
ale wkręcilem się na tyle że chętnie dokonczyłbym czytanie - jak napisałeś coś jeszcze i udostępniasz swoją twórczość to prosiłbym o przesłanie na PW

pozdrawiam
 
__________________
In Memoriam: "Zapolujemy na elfy? "
Ceridian jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172