Moje pierwsze opowiadanie, zapraszam do czytania
Rzecz działa się w małej, amerykańskiej mieścinie w latach 90-tych, Sitting Grave. Pewnej nocy ni stąd ni zowąd ci nie śpiący jeszcze ludzie usłyszeli przeraźliwy wrzask kobiety, jakby była obdzierana żywcem ze skóry. Szybko zorganizowano grupę, która zajmie się znalezieniem przyczyny spotykanego tylko w nadzwyczajnych okolicznościach odgłosu. Po prawie sześciu godzinach poszukiwań znaleziono ciało młodej kobiety z odgryzionym kawałkiem szyi w miejscu tętnicy. Zabrano jej ciało na pogrzeb, lecz w czasie transportu ożyła. Miotała się w worku do którego zapakowano martwe do tej pory ciało. Dwóch mężczyzn, którzy nieśli zwłoki uciekło do miasta. Zostali uznani za wariatów. W następnych dniach zaczęli znikać ludzie, zapanowała psychoza, słychać było jęki z pobliskiego lasu, ludzie zaczęli masowo wykupywać broń i amunicję, ci bardziej przywiązani do swoich domostw zaczęli budować fortece, zaczęto wierzyć dwóm nieszczęśnikom. Proszono burmistrza o jakąś interwencję odpowiednich służb, choć nie wiadomo było kto nadaje się do sprawy z żywym trupem. Choć sam burmistrz nie przejmował się sytuacją, nawet próbował zarabiać na ogólnym strachu, organizował dostawy jedzenia i wody dla tych co zostają w miasteczku, oczywiście dawał to „za małą opłatą za wydzierżawienie”. Krążyły plotki, że dziewięcioletni syn właściciela sklepu budowlanego widział w lesie jakieś sylwetki, jak ktoś klęczy nad czym co przypomina ciało i pochyla się nad nim, słychać było mlaszczące dźwięki. Chłopczyk już nigdy nie odzyskał zdrowia psychicznego. Wreszcie najgorsze obawy tych bardziej wystraszonych stały się faktem. I tutaj zaczyna się historia „Arki Franky’ego”.
Bar „U Franky’ego” jak zwykle był otwierany dopiero po osiemnastej. Właściciel i barman zarazem, były motocyklista Frank, nazywany pieszczotliwie przez kolegów „Franky”, pół Hiszpan-pół Amerykanin, właśnie wyładowywał ze swojego Forda pick-upa skrzynki z piwem, whiskey i innych alkoholi, oczywiście nie zabrakło Coca-Coli i mrożonych frytek i skrzydełek kurczaka, tak na zakąskę dla strudzonych podróżników. Nigdy nie opowiadał dlaczego skończył bawić się z motocyklami, rzadko odkrywał swoją przeszłość, która nie należała do najlepszych. Otworzył bar i jednocześnie klub fanów motocykli i rock n’ rolla. Starał się nie zauważać, że coraz więcej ludzi ginie bez śladu choć przeczuwał jakąś grubszą sprawę, lecz rzeczywistość przeszła największe pojęcie. Nikt by nie pomyślał, że poobgryzane trupy tych zaginionych zaczną pałętać się po ulicach. Widok powolnych ciał wychodzących z lasu przyprawiała o dreszcze, niektórzy po tym zaczęli strzelać sobie w głowę. Z całej populacji mieściny została garstka, która zostawała pomniejszana przez żywe trupy i słabą psychikę. Frankowi udało się zamknąć w barze. Dzień przed najazdem zdążył zabezpieczyć okna i drzwi metalowymi płytami. Drzwi do baru zostały zabudowane, zaś te od zaplecza wzmocnione zasuwami, łańcuchami blokującymi szersze otwarcie i kołkami blokującymi od dołu. Kilka godzin później wyłączono światło, prąd, gaz i wodę. Na to Frank też był przygotowany. Świece parafinowe to dobre rozwiązanie. Wody pitnej miał w bród, w końcu do baru zajeżdżali również kierowcy. Lodówka pełna mrożonek była napędzana kilkoma akumulatorami wyciągniętymi z pojazdów martwych już właścicieli. Frank zmienił również nazwę lokalu na „Arkę Franky’ego kiedy uznał, że jest jednym z ostatnich żywych w tym mieście. Miał być to punkt ratunku dla żywych ludzi.
Od kilku dni Frank przestał wychodzić na zewnątrz, natężenie trupów było zbyt duże. Nawet na dach bał się wyjść. Nie rozstawał się ze swoim rewolwerem. Lecz kiedy usłyszał stukanie do metalowych drzwi podniecony ruszył do wizjera, choć zachowywał bez względu na wszystko ciszę. Potrzebującymi okazała się młoda kobieta z kilkuletnią dziewczynką. Po dokładnym przepytaniu i sprawdzeniu stanu zdrowia obie wpuścił do środka i nakarmił. Kolejne kilka dni później (Frank już dawno stracił rachubę, czasem nie wiedział czy jest dzień czy noc) znów stukanie. Tym razem starszy mężczyzna, prawdopodobnie farmer oraz urzędas z biura burmistrza. I zdaje się, że to byli ostatni ocaleni.
Po długim czasie, mogło to być nawet i dwa tygodnie zaczęło brakować żywności. Trzeba było obcinać dzienne pokarmy do coraz to mniejszych ilości. Później nawet dziecku zmuszeni byli odebrać. Zdecydowanie złote lata „Arki” skończyły się. Ostatnie świeczki zaczęły się wypalać, baterie w latarce na wyczerpaniu, akumulatory od lodówki padały. Rozpoczęły się narzekania i bunty. Pierwszy stawiał się urzędnik, po dość brawurowej i głupiej próbie ataku z kawałkiem szkła w ręku na Franka skończył z dziurą w głowie. Jego ciało wyrzucono z kryjówki. Frank zaczął pić. W ogóle nie ruszone do tej pory zapasy alkoholu zostały dość szybko opróżnione. Motocyklista nie panował nad swoimi nerwami, doszło do tego, że postrzelił śmiertelnie starszego farmera, na oczach dziewczynki. Przez tankowanie wypijał dwa razy więcej wody.
Od trzech dni już nic nie jedli. I tak koścista już kobieta wyglądała żałośnie, dziecko rozpaczliwie błagało o coś do zjedzenia. Frank wpadł w depresję, a nie miał już ani kropli alkoholu do ucieczki przed tym wszystkim. Żałował, że przyjął ich wszystkich pod dach. Tak miałby więcej jedzenia i wody dla siebie. Dziecko wtulone w piersi kobiety tylko kiedy Frank przechodził w pobliżu zaczęło drgać ze strachu. Matka również była bezbronna. Frank nie przyjmował do wiadomości tego, że stawał się zwierzęciem. Doszło do tego, że chciał zabić dziewczynkę tylko dlatego, że błaga o jedzenie. Rzucił nią o ścianę ponieważ zaczęła zjadać zeschnięte liście paproci wiszącej nad barem. Z dobrego człowieka zamienił się w bestię. Sytuacja z trupami też nie była wesoła. Było ich już wystarczająco dużo żeby uniemożliwić jakiekolwiek szanse na przeżycie. Kobieta widząc to wszystko powiesiła się w kuchni na pasku od spodni. Dziecko kiedy rozpaczliwie zaczęło szukać mamy, weszło do kuchni. Na widok martwej jedynej chroniącej jej osoby dziewczynka zaczęła żałośnie płakać, że kiedy Frank na nią spojrzał załamał się całkowicie. Był to płacz wzywający do otwarcia oczu na rzeczywistość, mówił, że ten świat już się skończył, że nie warto już żyć. Taką siłę mają dziecięce emocje. Frank wycelował rewolwer w plecy dziewczynki, zamknął oczy i nacisnął spust. Huk wystrzału był głośniejszy niż kiedy strzelał wcześniej. Nie otwierając oczu przyłożył teraz sobie zimną lufę do skroni, zdobył się tylko na wypowiedzenie formułki do Boga:
-
Przepraszam za całe zło, które im uczyniłem, chciałem ich ratować, choć byłem na tyle słaby, że nie mogłem pomóc sam sobie – łzy już zaczęły płynąć mimo zamkniętych oczu. W mieście rozległ się ostatni strzał. Arka Franky’ego poszła na dno.
*****
Tekst ten wyszedł podczas dumania nad tym czy człowiek ma szanse przetrwać taką apokalipsę. Zebrałem do kupy wszystko o realnych kataklizmach jakie nawiedziły Ziemię oraz swoich odczuć i przypuszczeń. Poczytałem na temat zachowań i odruchów podczas katastrof, ogólnie o ludzkiej naturze, która czasem przypomina naturę zwierzęcą. Wczułem się w rolę Franka i powstało takie coś.
Oczywiście tekst można traktować jako czystą rozrywkę bo chciałem tym tekstem również zaprezentować moje możliwości operowania słowem pisanym. Proszę o oceny, rady lub coś co pomoże mi wykształcić mój warsztat pisarski.