Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Artykuły, opowiadania, felietony > Opowiadania
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia artykułu Wygląd
<!-- google_ad_section_start -->WH40K - Ósmy<!-- google_ad_section_end -->
WH40K - Ósmy
Autor artykułu: Nightcrawler
21-04-2013
WH40K - Ósmy

Zanurzam się w zapach.
W mgnieniu oka odpływam objęty efemeryczną falą oceanu emocji. Lecę głową w dół w cichych objęciach słodkiej woni, a pastelowe barwy zalewają mi głos. Oczy zamykają się w błękicie wezbranego morza, palce grzęzną w gorącym piasku, a stopy... drę piętami białe prześcieradło! Sterylne białe ściany odbijają blady żar lamp i cichy pomruk aparatury...
Nie – to przecież jedwab jej głosu. Szept przyzwolenia, dotyk rozkoszy... I cień i szept i krzyk... cień? Plama na słońcu. Beatrice? Jestem sam na piasku, wśród huku lawendowych fal i woni Twoich perfum. Beatrice – gdzie jesteś?

- Ósmy?
Lepka woń słodyczy odpływa, opuszcza mnie, wrzuca do zatęchłych zaułków Volgu...
- Ósmy!
- Przepraszam, Lordzie Inkwizytorze zamyśliłem się...

***

Przyczajeni w cieniu jednej z uliczek biegnących do Areny Kopca gwardziści spojrzeli na ocierającego pot z czoła Psykera.
- Fragg – zmarszczył się Jurgen – nie dość, że uganiamy się po szambie tej zapyziałej planety za bandą xeno-przemytników, to jeszcze musimy ciągnąć ze sobą tego zadrutowanego półmózga...
- Zawrzyj gębę
- syknął Horace. – Przecież to telepata.
Żołdak zerknął z ukosa na szczupłego mężczyznę w steranym pancerzu typu Flack. Na pierwszy rzut oka można by sądzić, że jest on przeciętnym gwardzistą, który od tygodnia żywi się tylko polowymi racjami. Pierwsze wrażenie psuła jednak chorobliwa bladość łysej głowy, liczne kabelki wystające ze szwów na potylicy oraz zza prawego ucha mężczyzny. Na lewym nadgarstku wytatuowano też szkarłatną liczbę „8”. Obrazu dopełniał dyndający na piersi złoty medalik w kształcie oka z wpisaną w źrenicę Imperialną Aquilą.
- Wszystko ok, Ósmy?... – Horace spojrzał w zimną stal oczu Psionika, a nie napotkawszy tam nawet iskry zrozumienia odwrócił się do partnera i mruknął:
- Widzisz – wszystko gra...

Telepata jeszcze raz szepnął coś do obwodu Vox ukrytego w kołnierzu wojskowej kamizelki i skupił wzrok na zbliżającej się powoli do przeciwległego budynku czarnej limuzynie.
Najpierw delikatnie musnął otoczenie swoim drugim ja i poczuł – tym razem świadomie - jak jego jaźń oddala się od ciała i rozszerza na najbliższe otoczenie.
Po chwili widział już pulsujące myśli każdego stworzenia w obszarze stu metrów od niego. Omiótł swym wewnętrznym okiem mieszkańców przyległych habitatów, żebraków szwendających się po uliczkach, szczury nadgryzające czyjeś stygnące ciało...
Odsunął się od nich i skupił się na ochroniarzach Areny, na gladiatorach w jej kazamatach, na rozwrzeszczany, podniecony tłum widzów. Nie musiał ich nawet liczyć jego umysł po prostu znał ich liczbę. Uspokoił się nie znalazłszy nikogo kryjącego się tak jak oni.
Zwinął więc jaźń w cienki stożek i runął w stronę pojazdu. Były w niej trzy osoby, ale tylko na jednej mu zależało.

***

- Elisabeth. Jesteśmy na miejscu! Och! Już nie mogę się doczekać!
Kobieta drgnęła i dłonią w koronkowej rękawiczce przetarła oczy. Chwile zajęło jej przypomnienie sobie kim ona jest i rumieniec wpłynął na jej twarz. Jakże mogła zapomnieć kim jest hrabina Maria Constanzza Cortez - piękna, rozpuszczona Maria z jednego z szanowanych rodów Sektora Calix. O tak, papa będzie zadowolony z tej znajomości, szczególnie że cudna Maria najwyraźniej współdzieliła pasję typowe dla rodu De La Rua.
- O tak, już czas – mruknęła – ale najpierw – prezent od mojego tatusia...
Z niewielkiej skrytki przy swoim siedzisku kobieta wyciągnęła misternie zdobione pudełeczko i otworzywszy je wręczyła hrabinie jedną z dwóch karminowych pastylek.
- Och! Toż to całe konstelacje wirują! Jak w bursztynie!
- Raczej w kropli krwi, moja droga. No dalej, spróbuj – sprawi, że odlecisz–

Elisabeth podała Marii kieliszek wina z podręcznego barku i sama połknęła drugą kapsułkę. Ogień rozlał się po jej trzewiach i zmysłach. Po chwili wahania jej towarzyszka uśmiechnęła się figlarnie i włożyła pastylkę do ust.

***

- Lordzie Inkwizytorze, potwierdzam – Ród De La Rua jest w posiadaniu substancji Xeno. Odkryłem też w umyśle Elisabeth informację o spotkaniu ojca z Oscarem Verge. Wymieniali podarunki – to Verge pierwszy przekazał mu tę substancję na jakimś tajnym konklawe. Podejrzenia Marie się potwierdziły. Czy mamy interweniować?
- Pięknie, a wszyscy na planecie uważali, że tych dwóch chce się pozabijać. Czy odkryłeś coś o tym konklawe?
- Elisabeth tak określa to zebranie – uczestniczyła, zdaję się, tylko przez chwilę. Reszta jej wspomnień wiązała się z jakimś mężczyzną, podnieceniem seksualnym, upojeniem alkoholowym, bólem fizycznym, rozkoszą...
- Dość. Działamy zgodnie z planem Marie. Skoro nie myliła się do tej pory niechaj będzie jej karta na wierzchu. Wchodzicie jak tylko potwierdzi, że wszyscy winni znajdują się dziś na widowni. Nie będziemy się rozdrabniać.
- Tak, Inkwizytorze....

***

- Czekaj, coś jest nie tak. Usłyszałem Verge’a. Jestem pewien, że to ten tłuścioch. Czemu Marie nie potwierdza? – Horace trzepnął odbiornik – i czemu to brzmi jakby każdy muzyk grał inną melodię... Ej! – Mężczyzna wytrzeszczył oczy spoglądając na partnera. – Wyłączyła nadajnik!
Z ledwie widocznym uśmiechem na swej trupiobladej twarzy Ósmy wyminął dwóch ukrytych gwardzistów. Założywszy rękawiczki sięgnął po ciężki pistolet tkwiący w kaburze przy prawym udzie.
- Zaczęło się – rzucił przez ramie do swoich towarzyszy i skupił się na swojej broni - na jego drewnianej rączce i złoconym wężu wijącym się wzdłuż lufy. Musnął palcami bezpiecznik, który w odpowiedzi błysnął ostrzegawczą czerwienią. To było jak mantra, jak chwila oddechu nim zanurzy się w niespokojne morze myśli wojowników.

***

Oscar Verge siedział w swojej loży popijając najlepszy Amasec ze zbiorów Antoin De La Rua. Spoglądał z uśmiechem na leżącą poniżej salę balową i na ekrany zamontowane na ścianie po prawej, przekazujące obraz z kamer ochrony. Choć Arbitrzy pojawili się troszkę za wcześnie wszystko odbywało się zgodnie z jego planem. Poniżej loży, w różowej mgiełce narkotyków, możni Kopca Volg wili się w ekstazie, rwąc z siebie ubrania i spółkując na marmurowej podłodze w najdziwniejszych konfiguracjach. Bracia Montoya – zarządzający rurociągami - rzucili się z pasją na Elisabeth De La Rua, córkę Antoina, rządcy oczyszczalni ścieków. Ten z kolei tarzał się wśród strzępów swego fraka z Oliną Mayne –matroną rodu, zarządzającą flotą transportową Volgu. Naga hrabina Cortez, skończywszy zabawy z dwiema służkami, które teraz same splotły się w namiętnym uścisku, ruszyła kołysząc biodrami w stronę swej przyjaciółeczki i igrających z nią braci. Reszta pomniejszych przedsiębiorców gryzła się, gwałciła i okładała pięściami tuż pod sceną, na której wciąż szalała muzyka.
Dopijając trunek Verge podszedł do dźwiękoszczelnej szyby by chłonąć dzieło swego życia – sztukę którą wyreżyserował.
- Spójrzcie tylko na siebie! – krzyknął Oscar, tłukąc otwartą dłonią w szybę. – Niczym robaki u mych stóp. Wijcie się, wijcie!!! Kiedy skończycie to ja będą jedynym, który dba o czystość i wodę wszystkich kopców Fenku. - Chichocząc przytulił spocone czoło do szyby. – Nikt z Was nie nazwie mnie już spasionym prosiakiem. A teraz Grande Finale. – Pstryknął tłustym paluchem przełącznik przy szybie wpuszczając do małego pomieszczenia kakofonię dźwięków orkiestry mieszającą się z jękami rozkoszy, krzykiem umierających i wibrującym crescendo śpiewaczki, która z wolna unosiła się w powietrze. Z jej oczu płynęła krew, a śpiew wibrował i drążył każdy zakątek umysłu uderzając go falą ni to bólu ni to rozkoszy.
- Poznajcie potęgę Waszego nowego Pana!! – Krzyknął gruby magnat rozrzucając ręce na boki i dołączając do chóru jęków.
- Nie tym razem – cichy głos wgryzł się w umysł Verge’a niczym rozżarzone ostrze. Błyskawicznie, jak na swoją tuszę, mężczyzna odwrócił się i spojrzał w czarny otwór lufy ciężkiego pistoletu.
- Nie zepsujesz mi tego – ryknął w furii Oscar wyciągając przed siebie dłonie. Hecuter został wyszarpnięty z ręki Ósmego niczym chwycony niewidzialną dłonią.
Już za późno, nie widzisz? – Zarechotał szlachcic łapiąc broń w locie. Jednocześnie sięgnął swą spaczoną jaźnią ku chudemu mężczyźnie; chciał zmiażdżyć jego umysł, wydrzeć duszę i rzucić ją na pożarcie swemu władcy. Jednak jedynym czego udało mu się dotknąć była pustka. Stojący przed nim człowiek był niczym czarna dziura, ocean niebytu i niepamięci.
- To dla Ciebie jest za późno – odezwał się lodowato Psyker robiąc krok naprzód. W tym samym momencie głośniki przy szybie eksplodowały nowym dźwiękiem. Ponad ramieniem grubasa Ósmy zobaczył jak do Sali balowej wpada Jurgen z granatnikiem w ręku i w masce przeciwgazowej. Pierwszy pocisk trafił prosto w śpiewaczkę, rozrywając ją na strzępy zanim zdołała ostatecznie poświęcić się na ołtarzu Rujnujących Potęg i wpuścić do świata materialnego jedno z dzieci Osnowy. Zaraz za gwardzistą do pomieszczenia wbiegł jego partner wraz z oddziałem Arbitrów, omiatając laserowymi smugami zarówno grajków jak i wijących się pod sceną ludzi. Jedna z laserowych smug trafiła także otumanioną narkotykami Marie. Nie zwracając na to uwagi Jurgen wystrzelił kolejny granat, który eksplodował na środku sceny. Drzazgi, poskręcane kawałki instrumentów i krwawe ochłapy bryznęły na wszystkie strony.
- Jak to? – jęknął Verge
- Twój Pan dał Ci moc, ale nie nauczył z niej korzystać. Nie potrafisz ukryć się przed wyszkolonym umysłem. To, co tu stworzyłeś było niczym cień na tarczy słońca, wyraźny mimo jego oślepiającego blasku – wystarczyło, że za nim podążyłem
- Ty!!!
– ryknął magnat i wycelował w Ósmego jego własną broń.
Lewa ręka, na której lśniła krwawa ósemka wystrzeliła do przodu. Oscar zdał sobie sprawę, że nie może drgnąć. W pomieszczeniu zrobiło się przeraźliwie zimno. Grubas wypuścił z dłoni pistolet, czując jak jego skóra napina się na każdym milimetrze ciała, ścięgna kurczą się i skręcają, a kości trzeszczą niczym ściśnięte imadłem. Krew nabiegłą mu do oczu; w głowie huczało jakby ogromna fala przyboju raz za razem uderzała o potylicę. Nieoczekiwanie płuca zacisnęły się i magnat z głośnym jękiem wyrzucił z siebie całe powietrze.
- Dość.... – wychrypiał
- Nigdy nie będzie dość dla takich jak ty – wysyczał przez zęby psionik i, dotykając złotej Aquili, ostatni raz wytężył umysł.
Z ohydnym odgłosem pękania kości i darcia skóry zmiażdżone cielsko Oscara Verge zwaliło się wprost na fioletowy plusz dywanu.
Autor artykułu
Nightcrawler's Avatar
Zarejestrowany: Feb 2006
Miasto: Kraków/Wieliczka
Posty: 1 094
Reputacja: 1
Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu

References
Chwalić się będę - 2. miejsce w konkursie Story of the Month ed.7 Temat prac - Psionik

Oceny użytkowników
 
Brak ocen. Dodaj komentarz aby ocenić.
 

Narzędzia artykułu

 



Zasady Pisania Postów
You may Nie post new articles
You may Nie post comments
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site
artykuły rpg

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172