Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Artykuły, opowiadania, felietony > Opowiadania
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia artykułu Wygląd
<!-- google_ad_section_start -->Buźka<!-- google_ad_section_end -->
Buźka
Autor artykułu: Ajas
01-09-2013
Buźka

Rozdział 1
Nowa rodzina

Fale uderzały o deski starego brygu, którego figlarna nazwa „Kochanka morza”, kryła swymi urokami fach jakim trudnili się właściciele tego okrętu. Efekty ich pracy widać było wśród pływających w niebieskiej toni, szczątkach masztu filuta, który stał się dzisiejszym celem pirackiej kanonady. Niedobitki załogi statku handlowego, klęczały teraz na pokładzie brygu, z rękoma skrępowanymi za plecami. Głównie były to żółtodzioby i młode obszczymurki, które dzięki sprytowi i wrodzonemu szczurzemu instynktowi, przetrwały rzeź, jaką urządzili załoganci Kochanki. Pokryci zaschnięta krwią, w poszarpanych, brudnych ubraniach, trzęśli się ze strachu, przypomniawszy sobie wszelakie karczemne bujdy o spacerach po desce, wprost w wygłodniałe paszcze rekinów. Lepiej dla nich iż nie wiedzieli, że taki sposób wymierzania kar, to luksus na jaki w morskich podróżach nie było miejsca, a co gdyby rekiny nie były by głodne i ktoś by przeżył? Poderżnięcie gardła, było metodą szybszą i skuteczniejszą. Bajki rozpuszczone po świecie przez wszelakich bardów i romantyków, stworzyły ten niedorzeczny stereotyp o ostatnim spacerze pojmanego.
Minął okres skomlenia i błagania o litość. Pojmani zrozumieli, że słowa nic im nie dadzą, a Ci którzy wypowiedzieli zbyt wiele słów, pływali teraz wraz z innymi ciałami za burtą. Jeńcy obserwowali pokryte wodą deski pokładu, bojąc się unieść głowy chociaż na milimetr, by nie wzbudzić ponownego zainteresowania parszywej bandy, której lwia część zajęta była teraz znoszeniem skrzyń z pokładu zniszczonego filuta. Nie był to największy łup w karierze morskich grabieżców, statek przewoził głównie proste towary, warte wiele dla prostych mieszczan, nie zaś dla łasych na złoto łotrów. Widać dawno nikogo nie ograbili skoro połasili się na kąsek, który można by przyrównać do śmierdzącej padliny, pośród całego stada jeleni. Te drugie są szybsze, a schwytanie ich wymaga niemałej wprawy, jednak kto by nie chciał skosztować pysznego smaku bogactwa, którego na wodach Hiszpańskich mórz było tak wiele. Nie grało to na korzyść schwytanych młodzików, zawiedzeni nędznym łupem piraci, będą bardziej skorzy do swych brutalnych zabaw, a szanse przeżycia malały wręcz diametralnie.
Ciężkie kroki, wprawiające stare deski w jęki bólu, pojawiły się wraz ze swymi dwoma nieodłącznymi kompanami – czarnymi skórzanymi buciorami, pokrytymi mieszanką wody i krwi poległych. Oczy każdego z pojmanych wbite były w obuwie, niczym, spojrzenia grzeszników w obliczę Boga, który miał poddać ich ostatecznemu sądowi. Jedyna nadzieja w tym morskim piekle - to że kapitan pirackiego brygu zobaczy w nich kogoś godnego wstąpienia do załogi.
Buty przesunęły się, gdy ich właściciel przestąpił parę kroków to w jedną i druga stronę, niczym lew drażniący się ze swoją ofiarą, którą przydusił już łapskiem do ziemi. Ostre kły były w zasięgu jej wzroku, ale on dalej nie zatapiał ich w ciepłym mięsie, napełniając ostatnie chwile żywota stworzenia, strachem i złudną nadzieją.
W końcu kapitan odchrząknął, a silne ręce jego załogantów, uchwyciły za brudne włosy, kilku ocalałych chłopców, brutalnie podrywając ich głowy do góry. Teraz oczy morskich żółtodziobów, mogły chłonąc majestat i potęgę ich tymczasowego i kto wie czy nie ostatniego Bóstwa.
Kapitan „Kochanki morza” nie był piratem, jaki przychodzi na myśl gdy pierwszy raz usłyszy się to słowo. Mężczyzna ten, nie był wcale barczysty, a dość szczupły i wysoki, o elegancko przyciętym wąsie, którego kolor nie odbiegał od czarny kręconych włosów, ciężko opadających na ramiona. Twarz, była harda i poznaczona kilkoma bliznami, które w połączeniu z dostojną postawą, dawały wizerunek kogoś, kogo nikt nie chce mieć za wroga. W całej jego osobie było coś podobnego do zasuszonej śliwki, mimo że nie było w niej dawnej świeżości, to siła smaku i aromatu zdawała się dalej tkwić tam w środku. Wyćwiczonym gestem strzepnął on niewidzialny kurz ze swej czerwonej kamizelki ozdobionej srebrnymi guzikami, poprawiając gruby pas, trzymający spodnie na swym miejscu.
- Same szczyle i pachoły, żaden nie spędził na morzu dłużej niż trzech tygodni. – stwierdził oceniając młode twarze, swym wprawnym okiem, starego wilka morskiego. – Mały z nich będzie pożytek, nie potrzeba nam więcej mord do wykarmienia. – dodał jeszcze krzywiąc się. Nie dość, że łup okazał się mizerny to i jeńcy nie przynieśli oczekiwanych rezultatów.
Serca pojmanych zabiły mocniej, gdy padł wyrok, a ich losy zostały przesądzone. Pomruki trzymających, zostały wzmocnione przez odgłos wyciąganych ostrzy. Stal ciepła jeszcze od krwi pozostałych załogantów filuta, nie mogła doczekać się by zawrzeć nowe znajomości.
- Ciachnąć wszystkich Kapitanie?– wydukał jeden z tych oprychów, którego twarz wskazywała na to, że z myśleniem pokłócił się już dawno i nigdy nie doszli do porozumienia.
-Tak, a potem wrzućcie do wraku. Gdy już z tym skończycie, zasrane szumowin, zajmijcie się pokładem. Nie chce widzieć tu tej krwi gdy kuk zabije w dzwon. – odparł kapitan groźnym tonem, odwracając się powoli od jeńców.
-Chyba wzrok Kapitana szwankuje, skoro nie umie Pan odróżnić nowej gęby od tej która już co nieco wypływała.- dotarło do uszu dowódcy, drwiące stwierdzenie, które całkowicie odbiegało od postawy przedstawianej przez jeńców. Stary wilk morski uniósł powoli dłoń, by dać swym podkomendnym sygnał, by wstrzymali się od wykonania poprzedniego rozkazu. Zasuszona twarz, ponownie zwróciła się w stronę jeńców, a dokładniej w stronę z której dobiegły irytujące słowa.
–Który śmieć nawet zemrzeć z honorem nie potrafi? – warknął kapitan, którego cierpliwość wystawiana była tego dnia na ciężką próbę.
-Czyżby nie tylko oczy ale i słuch dopadła klątwa czasu, zwana starością? – odparł hardo jeden z trzymanych za długie przetłuszczone kłaki jeńców. Jego głos był niezwykle delikatny, nieskażony jeszcze efektami dojrzewania. Krył się w nim dziwny spokój, mimo sytuacji w której właśnie postawiony był jego posiadacz.
Kapitan okrętu powoli podszedł do młodego chłopaka, którego zuchwałość wywołała pomruki wśród reszty załogi pirackiego brygu. Silne palce chwyciły za podbródek skazanego na śmierć, a wilk morski uniósł jego głowę jeszcze trochę wyżej, by spojrzeć dzieciakowi prosto w twarz. Przez chwile ciemna zieleń oczu kapitana, badała niezwykle gładką twarz, która mimo szlamu i krwi musiała być uznana za przystojną. Twarz bezczelnego chłopaka, miała ten dziwny delikatny typ urody, brakowało jej jakiejkolwiek bruzdy, a wielkie niebieskie oczy, zdawały się zaglądać do samego wnętrza duszy. Gdyby dać mu dwie pomarańcze i suknię, w portach jego tyłek zgarniał by tyle samo klapsów co najbardziej rozchwytywanych karczemnych dziewek.
- Jeżeli myślisz, że cięty język uratuje Ci skórę, to się... – rozpoczął szorstkim tonem kapitan, jednak przerwał mu głośny huk za plecami.
- Wybaczy Gespar, wlazłem żem komuś pod nogi! – zarechotał ktoś niewidoczny dla chłopaka, wpatrzonego w zasuszoną twarz. Gruby wesoły głos dodał zaś jeszcze coś, co sprawiło, że mimowolnie kąciki ust młodzika uniosły się. – I co gadasz, że mamy komplet. Nie pamiętasz jak prosiłem o jeszcze jednego chłopca na dół, a ten młody szczur, nad wyraz mi się podoba!
Oczy kapitana Gespara przymknęły się na chwilę, gdy ten w duchu odliczył do trzech. – Po pierwsze, „kapitanie” Gespar. –odparował słowa niczym szpadę, wypuszczając brodę młodzika i obracając się na pięcie w stronę swego rozmówcy. – A ty John świetnie sobie radzisz z tym co masz.
- Ale lepiej będę sobie dawał rade z jednym dodatkowym. – odpowiedź padła błyskawicznie, a ton głosu mężczyzny, który tak lekko rozmawiał z kapitanem, wskazywał na to iż ten świetnie się bawił. – No Gespar… znaczy kapitanie Gespar! Nie daj się prosić, chłopak ma jaja większe niż cała załoga tego wraku. Co jak co, ale ikrę powinieneś docenić!
Jeniec który był źródłem tego zamieszania, ponownie wbił wzrok w podłogę, jego serce zaczęło uderzać jeszcze szybciej. Czyżby los się nad nim zlitował, wysyłając tajemniczego osobnika, jako ratunek od zimnych, nieznanych objęć, ostatniej kobiety jaką spotyka każdy na swej drodze?
Do uszu młodziaka nie docierały słowa mężczyzn, którzy żywo ze sobą dyskutowali, były to jedynie zniekształcone, nic nieważne szumy. Zdawało mu się, że chwile trwają całe godziny, morza wyschły i napełniły się na nowo, zanim dłoń kapitana Gespara ponownie chwyciła jego brodę.
- Jak Cie wołają chłopcze? – zapytał, zaś na jego twarzy malowała się rezygnacja, typowa dla osób które robią coś całkowicie wbrew sobie.
- Buźka panie Kapitanie. Tak na mnie zawsze mówili. – odparł, ponownie wlepiając swe wielkie niebieskie oczy w twarz starego wilka morskiego.
- Od dziś pływasz pod moją komendą, jasne? – mruknął bez przekonania i skinieniem głowy kazał puścić włosy młodzieńca. – Ale jedno przewinienie i dołączysz do reszty. – dodał jeszcze i splunął na pokład, by chociaż tak dać upust złości.
- Tak jest Panie Kapitanie. – odparł energicznie Buźka, od razu podrywając się z klęczek, na tyle energicznie, że jego osłabione ciało zachwiało się na deskach. Dopiero teraz oczy młodzieńcza dostrzegły jego wybawcę, nie było wątpliwości kto nim był. Oparty o maszt, stał osobnik o półtorej głowy niższy od Gespara, uśmiechając się wesoło. Butla z rumem co chwilę wędrowała w stronę jego ust, a ogromny zaczerwieniony nochal, wskazywał na to iż była to stała trasa wycieczkowa. Cała postura osobnika była zresztą obszerna, jednak nie w ten typowy dla atletów sposób. Wielki brzuch podskakiwał wesoło, waz z ruchami statku, a po gołej włochatej piersi spływały olbrzymie krople potu. Pirat otarł wierzchem dłoni, czarne splątane kudły zwane brodą, po czym puścił w stronę Buźki oko.
- Teraz pracujesz ze mną młody. – zarechotał wesoło. – Jestem śmierdzący John. –przedstawił się i ruchem głowy dał znać dzieciakowi by ten ruszył za nim. Chłopak posłusznie na lekko drżących nogach począł kierować się w stronę wybawcy, zaś charchot za jego plecami, połączony z odgłosem ciał opadających na pokład, był dodatkowym powodem by nie zawracać z wyznaczonej ścieżki. Brodaty osobnik skierował się w stronę klapy, która kryła przejście pod pokład. Buźka podbiegł do niego, by nawet na chwile nie oddalać się od swego tymczasowego bohatera. Załoga przeszywała nowego rekruta, serią spojrzeń zimnych i ostrych, niczym wiatr podczas najgroźniejszych sztormów. Głośne krzyki kapitana jednak szybko odgoniły oczy od młodej sylwetki, bowiem stary wilk morski postanowił dać upust emocją, wydając rozkazy i klnąc na lewo i prawo. Na pokładzie zawrzało, a deski zaskrzypiały pod ciężarem stóp załogi. Uderzenie klapy, nad głową chłopaka, odcięło go jednak od tego rabanu, zaś serce z triumfalnym uśmiechem powoli uspokajało swój oddech, po maratonie zwanym strachem.

Rozdział 2
Śmierdzący John

Oczy potrzebowały chwili by przyzwyczaić się, do półmroku panującego pod pokładem Kochanki Mórz. W tym czasie, nos mógł w końcu z obrzydzeniem stwierdzić, skąd gruby wybawca, wziął swój przydomek. Zapach jaki rozsiewał dookoła siebie John, był wręcz namacalny. Macki odoru, niczym odnóża ośmiornicy, oplotły Buźkę i zakołysały jego żołądkiem, chcąc wydobyć zeń całą zawartość. Smród zdawał się być integralną częścią grubasa, równie ważną co ręce czy nogi, był tak mocny i drażniący iż pewnym było, że wyhodowanie go zajęło wiele ciężkich lat. Niczym drogie perfumy, on też składał się z pieczołowicie dobranych składników, które mieszały się ze sobą gwarantując niezapomniane doznania. Dało się w nim wyczuć silną woń rumu, słabej jakości tytoniu oraz mocną nutę potu. Jednak zapach niósł też w sobie duszę, wielu innych składników, których nos laika nie była wstanie jednak rozpoznać. Buźka, zbladł lekko gdy zapach ocierał się o niego niczym zwierzak, witający się z gościem.
- No młody, ruchy! –ryknął basem John, w stronę młodziana, który tylko przytaknął niemrawym ruchem głowy. Buźka bał się, że jeżeli otworzy usta, ostatnie kilka posiłków wyląduje na deskach brygu.
Butelka rumu na chwilę zawitała w porcie, osadzonym za paskiem od spodni grubasa. Dłoń po raz kolejny otarła pot z czoła, poczym poprawiła bandanę, która otaczała głowę Johna. Jego kroki były pewne, gdy w ciemności prowadził Buźkę, w tylko sobie znanym kierunku. Widać że znał to miejsce jak własną kieszeń, w przeciwieństwie do młodzika, który zdążył już kilka razy się potknąć, oraz boleśnie uderzyć czołem o zwisające spod sufitu ciężkie haki. Chłopak dogonił Johna złorzecząc pod nosem, po czym wziąwszy głęboki oddech stanął obok grubasa, licząc na to iż chociaż trochę świeżego powietrza wpłynie tu przez bulaje jak i ambrazury.
Nikłe promienie słońca wpadały do pomieszczenia przez uchylone furty działowe, oświetlając grube mokre liny, oraz ciężkie czarne działa, które zniszczyły poprzedni okręt Buźki. Pokład działowy zastawiony był głównie przez beczki wypełnione prochem, oraz skrzynie w których majestatycznie spoczywały kule armatnie. Jednak znalazło się tu też miejsce, na drewniany stół i dwie podłużne ławy. Po starym zniszczonym blacie, walały się resztki ostatniego posiłku, jak i rozrzucone na boki naczynia. Widać John i jego podkomendni byli w czasie późnego śniadania, gdy kapitan wydał rozkazy do ataku.
W kącie rozwieszone były dwa hamaki, które bujały się w rytmie całego okrętu, zaś leżące nań koce były tak poprzecierane, że nawet kulawy pies nie chciałby się nimi otulić zimną nocą.
Przy jednej z armat klęczał młodzian o gołym torsie, majstrując coś przy drewnianym kółku. Podczas ostrzału, musiało się ono poluzować, lub co gorsza wyszczerbić, a zaniedbanie takiej usterki mogło sporo w przyszłości kosztować.
Chłopak pracujący przy armacie, miał ognisto rude włosy, a jego umięśnione plecy nosiły na sobie znaki niejednej potyczki.
- E, Ryży!– ryknął John, dziarskim krokiem ruszając w stronę chłopaka. Ten szybko poderwał się do pionu i odwrócił, by z góry spojrzeć na brodatą twarz śmierdziela. Rudy chłopak, miał wesołą niezbyt przystojną twarz. W jego łobuzerskim uśmiechu, widniała luka po utraconej niegdyś jedynce, która zapewne wybrała się na wieczną randkę z brakującym kawałkiem nosa.
-Aye! Panie John! –rzucił, wykonując marną imitację salutu. Buźka jednak bardziej niżeli na gest zwrócił uwagę na formę tego powitania. Na statkach na których dotychczas pływał, taki szacunek miało się jedynie do kapitana oraz pierwszego mata. Chłopak myślał, że na pirackim okręcie jedynie Kapitan, ma tyle autorytetu by mówić mu per „Pan”. – Kółko pierdolło, to żem przykręcił jako tako. –dodał szczerbaty młodzian, po czym splunął przez ambrazur prosto w morską toń.
- No tak nasz dzielny i pracowity Ryży! – zarechotał John i walnął swego pomocnika po plecach. – Marnujesz się tu chłopie. – dodał jeszcze wesoło grubas, ale szyjka wypełnionej rumem butli, szybko stała się ważniejsza niż słowa. Gdy gardło po raz kolejny zostało zmoczone trunkiem, John otarł usta i wskazał na niedawno uratowanego jeńca. – To jest Buźka, będzie nam tu teraz pomagał. – przedstawił chłopaka, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu. - A gdzie ten drugi śmierdzący obibok!? – ryknął, jednak w krzyku nie było nawet cienia złości.
- No jak to gdzie! Siedzi pewnie na najwspanialszym z tronów. – zarechotał Ryży i w dwóch susach dotarł do Buźki, którego dłoń mocno uścisnął. – Wyglądasz na taką delikatną piczkę! – strzelił bez ogródek, przyglądając się nie skażonej zarostem twarzy młodzika. – Ale wyrobimy Cie tu, nie bójta się.
- Żebyś się nie zdziwił, kto tu kogo wyrobi. – odparł zadziornie Buźka, swym delikatnym głosem, starając się nie skrzywić od potężnego uścisku Ryżego.
- No, no, mamy włosy na jajach co? – odparł z uśmiechem rudzielec, uwalniając młodą dłoń ze stalowego uścisku. – Nie dziwota czemu Pan John cie tu wzieł. – po tych słowach kolejna porcja śliny wyfrunęła z jego ust, tym razem rozbijając się o deski pokładu. Ryży chyba chciał dodać coś jeszcze, ale wesoły krzyk Johna przebił sie przez powietrze.
- No i jest nasza czarna zguba!
Buźka instynktownie odwrócił się, w stronę z której dobiegał głos śmierdziela. Jego oczy rozszerzyły się lekko ze zdziwienia, gdy dostrzegł osobnika, który wyłonił się, za stworzonej ze starego poszarzałego prześcieradła kotary, wiszącej w tyle pokładu działowego.
Mężczyzna miał niemal dwa metry wzrostu, zaś jego nagi czarny tors, wyglądał niczym wyrzeźbiony przez greckiego mistrza dłuta. Potężne muskuły, stanowiły naturalną trasę wycieczkową, dla kropli potu, które wędrowały po niej dużymi grupkami. Łysa głowa błyszczała w nikłym świetle, zaś na plecach bez wątpienia znajdowały się blizny po uderzeniach batem.
- To jest nasz malutki Smoła. – przedstawił Buźce kolejnego załoganta, gruby brodacz. – Tylko on niezbyt gada po naszemu, rozumieć coś tam rozumie, ale pogawędki sobie z nim nie utniesz. – dodał mrugając porozumiewawczo w stronę młodzika.
Murzyn kiwnął nowemu kanonierowi głową, na co ten odpowiedział tym samym. W duchu Buźka, dziękował Bogu iż nie musiał ściskać ręki olbrzyma, bowiem ten zapewne połamałby mu wszystkie palce.
- Dobra szelmy, wygrzebcie ze składziku jakiś hamak, dla naszego pięknisia. –wydał rozkaz John, ruchem palca przywołując do siebie Buźkę. – A tobie pokaże, nasze malutkie królestwo. – dodał wiecznie wesoły śmierdziel, obejmując młodzika ramieniem.
-Tutaj żremy.- mówiąc to niedbale wskazał na stół. – Dogadałem się z kukiem, by dawał nasze żarło, jednemu z tych brudnych majtków, a oni tu to znoszą. – wyjaśnił brodacz, co sprawiło, że myśli Buźki po raz kolejny zawrzały.
Kuk na statku, był niczym osobne bóstwo. Nawet kapitan traktował go zazwyczaj delikatnie, by w jego posiłku nie wylądowały najgorsze resztki, czy inne niepożądane składniki. Kucharze potrafili dyktować warunki, rzadko kiedy szli na kompromisy. Mimo to Śmierdzący John, namówił go by ten wydawał specjalne porcje dla niego i pozostałych kanonierów. Młody chłopak, coraz bardziej zastanawiał się, kim tak naprawdę był jego tajemniczy wybawca. Na jego poprzednim okręcie, gdyby ktoś odzywał się do kapitana tak jak grubas, ten już dawno kazałby go ściąć. Na pewno zaś by nie usłuchał żądań! Buźka zerknął jeszcze raz na brodatego mężczyznę, który teraz tłumaczył by pod żadnym pozorem nie podkradać jedzenia Smole. Śmierdzący John był niezwykłym osobnikiem, a młodzian coraz bardziej chciał zrozumieć ten fenomen. Zabsorbowało go to na tyle, iż nawet na chwile zapomniał o odorze, który ten roztacza. Zapach jednak szybko o osobie przypomniał, wkradając się do nozdrzy, co sprawiło iż Buźka znowu pobladł.
-Tu będziesz spał, z resztą zafajdańców. – oznajmił głównym kanonier, wskazując miejsce, gdzie wisiały dwa hamaki.
- A Pan Gdzie śpi? – wypalił nagle młodzian, zaskoczony własną śmiałością.
- Tam pięknisiu! – zarechotał John, niedbałym ruchem ręki, wskazując dalszą część pokładu. – Ale nie ważne jakiś piękny, faceta do wyra nie wpuszczę. – zarechotał jeszcze, nim po raz kolejny butelka rumu zatkała mu usta. Naczynie jednak nie było bez dna, jedynie kilka kropel spłynęło do gardła pirata.
– Skurwysyńskie nasienie. – zaklął zirytowany tym faktem John, a butla została ciśnięta silnym ruchem do morza. Grubas splunął na ziemię, podciągając spodnie, po czym już spokojniejszy poprowadził Buźkę dalej.
-Tutaj jest nasz sraczyk. – wyjaśnił odsuwając stare prześcieradło, zza którego wcześniej wyszedł Smoła. Jak łatwo można było się spodziewać, stało tutaj krzesło. Ktoś przybił je do ziemi, oraz wydrążył odpowiedni otwór w siedzisku. Pod spodem, w specjalnie przygotowanym do tego stojaku, chlupało wiadro z odchodami. Miejsce było wydzielone z pomysłem, bowiem znajdowało się tuż koło okienka, przez które ulatniała się część odoru.
- Jak się wypełni, ostatni wylewa. – wyjaśnił prosta zasadę brodacz, po czym pochylił się nad otworem. – No, no Smoła jak zawsze bez konkurencyjny!- zarechotał, silnym uderzeniem w plecy przysuwając Buźkę by i ten zobaczył co pływa w wiadrze.
Ohydny smród, wymieszany z naturalnym zapachem Johna, oraz widok pływających w wiadrze gówien, przechylił szalę wytrzymałości żołądka chłopaka. Młodzik dopadł do bulaju, wychylając zań głowę, a rzygowiny w akompaniamencie nieprzyjemnych odgłosów, zaczęły wylewać się do morza. John obserwował to z szerokim uśmiechem przylepionym do brodatej facjaty.
- No, lepiej już pięknisiu?- zagadnął wesołym tonem, gdy Buźka osłabionym ruchem ocierał usta. – Przyzwyczaisz się, tutaj trzeba mieć stalowy żołądek. – wyjaśnił, wyprowadzając chłopaka z prowizorycznej toalety.
- W sumie tyle jeżeli chodzi o wycieczkę.- stwierdził, palcami wykręcając czarne kudły w malutkie świdry. – Masz wykonywać moje rozkazy, a gdy mnie nie ma to Ryży Ci powie co robić. Zaczniesz od czyszczenia najpiękniejszych z naszych dam. – wyjaśnił klepiąc czule jedną z armat. – Dbaj o nie, a te panienki już się postarają, by Ci tyłka nie przetrzepali.
- Tak jest Panie… tak właściwie jak mam się do Pana zwracać?- zapytał Buźka, nie wiedząc czy tylko wybrani maja prawo tytułować grubasa, jego imieniem.
- Głuchyś?! – ryknął pirat, prosto do ucha chłopaka tak, że aż w nich zadzwoniło. – Już mówiłem, że jestem John! – odparł jak zawsze wesoły kanonier.
- Tak jest Panie John.- odparł już pewniej, bacząc na to by nie brać zbyt dużo powietrza do ust. Chłopak, jakoś nie chciał by zapach Johna tam zamieszkał.
- No to chwytaj szmatę, a nie jęzorem machasz!- wydał rozkaz brodaty mężczyzna, po czym pewnym krokiem ruszył w stronę, gdzie ponoć miała znajdować się jego kwatera. – Ja za to idę poszukać jakiejś nowej, pełniejszej butelki.
Buźka odczekał jeszcze chwilę, nim w końcu wziął głęboki wdech. Zapach Johna, chwile jeszcze się przy nim pokręcił, ale dość szybko pobiegł za swoim panem, na poszukiwanie rumu. Chłopak rozejrzał się, w poszukiwania kawałka materiału który mógłby posłużyć mu za szmatę. Dość szybko, dostrzegł miejsce gdzie leżało, kilka tych niezbędnych do konserwacji dział narzędzi. Nie minęła długa chwila, gdy chłopak już zawzięcie pucował działa, by usunąć z nich ślady po ostatniej kanonadzie.
Ryży oparł się o deski burty, obserwując pracującego chłopaka, a ślina co chwile frunęła na spotkanie z falami.
- Na poprzednim statku pewno pucowałeś pokład, co piękniś?- zagadnął chłopak o płonącej grzywie.
- Taaa, wypucować deski, wyprać gacie kapitana i takie tam. – parsknął chłopak, walcząc z jednym kawałkiem ciężkiej armaty.
Rudy wyszczerzył się, p oraz kolejny prezentując niepełne uzębienie. – Robota to robota. – stwierdził, a w jego dłoniach znalazł się nożyk, który wprawnie zaczął podrzucać. – Tylko pamiętaj, że to nie statek kupczyków.
- Zauważyłem, choćby po tym jak kanonier zwraca się do Kapitana. – odparł Buźka siląc się na obojętny ton. Jednak w duszy zjadała go ciekawość, jak Ryży na te słowa zareaguje. Może uda mu się dowiedzieć, czegoś o jego wybawicielu?
- Masz na myśli Pana Johna?- rudzielec wyglądał na wyraźnie rozbawionego. – Skoro nie słyszołem tutaj wrzasków kapitana, to znaczy że i tak subie po przyjacielsku godali. – stwierdził niedbale machając ręką. – Pan John, ma po prostu swoje układy z Kapitanem.
- Układy?- powtórzył, zaciekawiony tym faktem czyściciel działa.
- Ano. Nie wiem o co im poszło, ale to sprawy z dawnych czasów. Zasada jest prosta, John tu może prawie tyle co kapitan, a przynajmniej tak to wyglenda. – stwierdził kanonier, zerkając przez bulaj, na wzburzoną niebieską taflę. – Trzymaj się Pana Johna, a Ci będzie lepiej niż przy cycku matuli.- dodał jeszcze szczerbaty chłopak, chowając nóż tam gdzie jego miejsce. – A teraz ruszaj się z tą armatum, tutaj nie ma opieprzania się. – dodał z wesoła miną, by wymierzyć lekkiego kuksańca w tyłek Buźki.
- Smoła, pokaż Co Ci się tam rozjebało! – dodał już głośniej, w stronę murzyna na drugim stronie pokładu, w którego stronę ruszył.
Młodzian został w końcu sam na sam ze swymi myślami. Gnały one prędko niczym stada dzikich ogierów, po wolnych od prawa równinach. Jego ręce, miarowo ruszały szmatą, która walczyła z brudem na dziale. Taka monotonna praca, była idealna na tą chwile, w końcu mógł sobie wszystko poukładać.
Udało mu się… lepiej niż się spodziewał. Ucieczka filutem, była decyzją radykalną, nieprzemyślaną oraz desperacką. Jego dręczyciele, bez problemu odnaleźli by go w docelowym porcie starej łajby. Jednak kto by się spodziewał, że wybawieniem będą piraci. Gdy tylko filut nie dotrze do portu, wszyscy pomyślą, iż albo utonął albo dogorywa w słońcu, na jakiejś zapomnianej przez Boga wysepce.
Uśmiech sam zaczął wypływać na usta młodzieńca, gdy kolejne myśli i plany formowały się w jego głowie.
Teraz wystarczyło wykonywać swoje zadania i nie rzucać się w oczy. Raczej nie powinno być z tym problemu, czarnuch na pewno nie będzie nic podejrzewał, a rudzielec też na filozofa nie wyglądał. Kapitan, zapewne będzie próbował przyczepić się do dowolnego niedociągnięcia, by skrócić go o głowę. Jednak jeżeli, wierzyć słowom Ryżego, to wystarczy trzymać się blisko śmierdziela, a wszystko będzie dobrze. Zresztą w pierwszej pirackiej przystani, poczeka aż połowa załogi zaleje się w trupa, by zniknąć z tej łajby na zawsze. W końcu wolny, bez pościgu na plecach! Cóż za cudowna wizja, a jeżeli szczęście dopisze to jeszcze znajdzie to, co było przyczyna całego tego zamieszania…
Buźka, zamrugał kilka razy, łapiąc się na tym iż od paru minut, pucuje to samo, już całkowicie czyste miejsce. Musiał się skoncentrować, a marzenia odłożyć na czas snu. Teraz liczyła się praca, wysiłek który w końcu miał zaowocować tak upragnionym celem – wolnością.
Autor artykułu
Ajas's Avatar
Zarejestrowany: Jan 2010
Miasto: Szczecin
Posty: 1 731
Reputacja: 1
Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś

References
Pierwszy i drugi rozdział książki nad którą pracuje. Byłbym wdzięczny za konstruktywną krytykę.
Jedynie proszę pominąć uwagi na temat interpunkcji - ta zostanie dopracowana w późniejszych fazach.

Oceny użytkowników
 
Brak ocen. Dodaj komentarz aby ocenić.
 

Narzędzia artykułu

 



Zasady Pisania Postów
You may Nie post new articles
You may Nie post comments
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site
artykuły rpg

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172