Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Artykuły, opowiadania, felietony > Opowiadania
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia artykułu Wygląd
<!-- google_ad_section_start -->Ksiezniczka na ziarnku grochu: ksiega ognia<!-- google_ad_section_end -->
Ksiezniczka na ziarnku grochu: ksiega ognia
Autor artykułu: secutor
26-10-2013
Ksiezniczka na ziarnku grochu: ksiega ognia

Ksierzniczka na ziarnku grochu:
Ksiega ognia.

Rzekl im Chat:
- Jesli mam wam doradzac, to musze sie czegos dowiedziec o innych Dra.
- Dra nas nie interesuja i nie potrzebojemy o nich nic wiedziec.
Nie wynosimy seibie ponad Athas a ty nie jestes Hoz i ty tez nie powinienes wynosic sie ponad Athas.
- Ja nie czynie siebie wynioslym, ale Dra sie znirzaja do przestepstw plugawych bez honoru i my musimy ich poznac.
- Nie chce ich znac - rzekl Hoz-tik
- Ja tez nie chce ich znac, ale musze.
Bede czulka badajaca grund pod nogami.
Jesli poznam wyglad ich zamiarow, okresle to co nas dopiero czeka, to wtedy zaplanujemy nasze kolejne kroki gdy okreslimy przeszkody jakie sa przed nami i to wtedy juz nie bedzie wiecej zasadzka.
Rzekl mu Gtok-hoz:
- Ty jests Chat, ale Ty bedziesz Hoz.
Przyjmiesz imie Chat-Cho-Chtik i zrobisz co zamierzasz.
- Nie martw sie powroce jak rzucona chatkcha.
- Chatkcha, powraca gdy nie siegnie celu - zacytowal mu Gtok-hoz - ostatni ktory tak mowil nie wrucil.
Chat-Cho-Chtik zdziwil sie.
- Tik-tik, tak powiedzial Hazik`owi i nie wrocil.
Hazik mial racje, chatkcha nie wraca jesli siegnie celu.
- Z ktorego szczepu jest Hazik?
- Nie w naszych czasach*, nie z naszych G.
- Wierzysz w to?
- Zadni Thri-kren`i, nie maja religii i wierzen jak Dra - upomnial go - Nie oddajemy czci bogom ktorzy nie istnieja, wszyscy czcimy zywioly ktore widzimy.
- Nie czcimy zywioly, tylko to co soba reprezentuja i Dra czcza to co reprezetuja sobia ich bogowie.
Nie ma roznicy.
Dra mowia ze czuja obecnosc bogow, tak jak Thri-kren`i czuja obesnosc powietrza.
Hoz-tik wlorzyl reke pod ramie i pierdnol tak ze wszyscy wybuchli smiechem. Inny Thri-kreen, zrobil gest jak by skladal poklon bogom i smiech G-tok wybuchl jeszcze glosniejszy.
- Koskcha - dodal swoje trzy grosze ktos inny przedluzajac salwe smiechu. Chat-Cho-Chtik zaczekal az wsyscy sie uspokoja, po czym zapytal:
- I co na to Tik-tik mu odpowiedzial?
- To bylo tak:
- "Nie martw sie powroce jak rzucona chatkcha do swego tik. - Tak mu powiedzial.
Na co Hazik mu Odpowiedzial:
- chatkcha powraca tylko gdy nie siegnie celu.
A Tik-tik wtedy:
- Ostatecznie gdy siegnie celu tez powraca, bo szkoda Tik-owi chatkcha`i, ktora przyniosi mu szczescie.
Na co Hazik mu odpowiedzial ze:
- Jak sie zlamie, to nie wroci - a potem tak mu jeszcze dodal:
- Ty lepiej badz w moich rekach jak gythka Tik`a (wojownika).
Posle was dwuch, jak dwa ostrza ghytka`i, jak sie jedno zlamie pozostaje jeszzcze drugie. - Wszyscy chcieli pochodzic z jego szczepu, bo byl madry i zawsze wszystkim powtarzal:
- Nie liczni pochodza z mojego szczepu, ale liczni moga do niego nalerzec. Dostal Tik-tik od Hazika kamien i takie uslyszal pouczenie:
- Gdy sniacy umieraja ich duch wedruje do jadra Gtok-dra.
Odbylem duchowa droge do miejsca Gtok-dra, przebilem sie przez ootake (otoczka chroniaca jaja), wykradlem Gtok-dra, sniacych co nazywaja siebie ludzie.
Zawarlem go w tym oto kamieniu, tu beda wracac po smierci, on stanie sie ich wiezieniem, nie beda weicej sie odradzac.
Odparl mu Tik-tik:
- Dobrze, skrepuje ludzi, beda zyc w blasku swego krysztalu.
- Ciekawe czy bym go poznal - zastanowil sie Chat-Cho-Chtik.
- Hmmm, masz chaka-chat
- Jesli go znajde i poznam, przyniose go wam.
Bedziemy miec wladze nad ludzmi.

Planeta Posejdon
Krol i krolowa zyja w separacji.
Krolowa gdzies na statku w przestrzeni kosmicznej.
Krol na planecie Athas a ich corka na planecie Posejdon.
Na zamku od jakiegos czasu mowi sie o oficjalnych oswiadczynach mlodej ksierznej, kore maja sie odbyc na Athas, bo przeciez nie wypada zeby ojciec ksierzniej, bodz co badz, krol i wladca, ulegal corce.
To by bylo zle widziane, przez innych a jego autorytet nadszarpniety. Publiczne oswiadczyny sa pretekstem do spotkania sie calej rodziny co cieszy ksierzna z jednej strony, a z drugiej smuci bo nie chce zadnych oswiadczyn przyjmowac.
Inna sprawa ze musi, bo tak wyapada, bo tego sie oczekuje i z wola ojca zgadzac sie trzeba.
Ale nie w glowie jej oswiadczyny.
- Przyslano obraz ksiecia. - Powiedziala opiekunka scielac lozko - Ksiarze byl mlody, byl przystojny, ksiarze byl tez dostojny, ale przedewszystkim, ksiarze byl reprezenatywny.
- Ksierzna nadal chce sie uczyc szermierki, lucznictwa jazdy konno i wszystkiego tego co nie przystoi mlodej panience? - Zapytala nie przestajac skladac przescieradla
- Karze poslac po odpowiednich nauczycieli, - Odpowiedziala - "dla ktorych rzekomo nie ma juz ani miejsca, ani czasu, bo oswiadczyny, bo wyjazd, bo przygotowania" - dopowiedziala sobie w duchu reszte.
Opiekunka namawiala ja jeszcze by ewentualna nauke zostawic na potem gdy juz powroci z oswiadczyn (a noz sie jej cos odmieni).
Ksierzna obstawala jednak uparcie przy swoim i uzywajac dyplomacji (wyuczonej w najlepszych szkolach) pertraktowala dalej az opiekunka zgadzila sie na jednego, no gora dwuch, nauczycieli ktorzy maja leciec z nia na Athis.
- Ale za to ksierzna musi obiecac ze nie bedzie zaniedbywac innych nauk. - Przypomniala jej warunek.
- Czy Ksierzna zyczy sobie przetestowac przyslany luk przed czy po sniadaniu? - Zapytano.
Corka krola gapiac sie na obraz mlodego ksiecia odpowiedziala:
- Nie, nie. Lepiej zaczekam na orginal.

Krolowa byla juz na Athas, ale z daleka od krola i w innym miescie czekala na corke.
Gdy jednak ksierzna przybyla, matki juz nie bylo, a miala czekac.
Karawana pustynna ruszyla wiec dalej do ojca

Karawana:
Skwar lal sie z nieba.
Perlisty pot wystepowal na czola.
Promieniste slonce wysuszalo ich.
Ksierzna pol-naga schowala sie do lektyki i teraz ciagnieta w lektyce przez zwierzeta, nudzila sie jak diabli, a rozmowa zajac jej nikt nie mogl, bo nie wypada by przez kogos byla tak widziana.
Tutaj przynajmniej miala cien i troche chlodu.
Tam na zewnatrz zolnierze nie nosili cierzkiej zbroi, bo i tak nie dalo by sie w niej wytrzymac.
Probowala podziwiac widoki na zewnatrz, ale sie nie dalo, bo byly marne. Monotonny piasek pustyni na dole i niebo u gury.
Te same widoki godzine temu, co dwie godziny temu, byly idetyczne z tymi przed dwuch czy trzech godzin, czy nawet kilku dni temu, nic sie nie zmienilo. Zasnac nie mogla, bo snily jej sie koszmary i ciagle sie budzila.
Nasluchala sie opowiesci o prymitywnych tubylcach i teraz cierpiala bezsennosc.
Na domiar zlego tutejsi dworacy potwierdzil wszystkie najgorsze o nich opowiesci a nawet dodal wiecej.
Prymitywni tubylcy wygladali jak wielkie robaki, byli kanibalami, jedli tylko i wylacznie mieso, czesto surowe.
Ich mowa i zachowanie cierzko bylo zrozumiec, a proby ucywilizowania ich skonczyly sie na nauce mowy ludzkiej kotra brzmiala u nich jak jeden wielki belkot.
Bardziej cywilizowane spolecznosci mialy swoje miasta.
Slowo ucywilizowane bylo wielkim nadurzyciem.
W owych enklawach miastach panstwach, tubylcy jak wszy pili Krew i przelewali ja obficie, walczac na arenach, skladajac ofiary.
Jedzono nie tylko surowe mieso, ale i mozgi, najczesciej z zywej ofiary.
Podobno ciagle kapie im z otworow gebowych jakas toksyczna ciecz, nie myja sie i strasznie smierdza.
Mozna by to jeszcze jakos zrozumiec, bo wody malo i oszczedzac trzeba, ale te wszystkie inne wstretne rzeczy....
Maja wyglad modliszki i liczne kolce na hitynowych pancerzach a idac ciagna te swoje odwloki po ziemi.
Nie potrafia jezdzic ani latac, nawet jesli maja do tego odpowiednie zwierzeta, czy maszyny.
Jedyne narzedzia jakimi nauczyli sie poslugiwac to prymitywne bronie, kamienie przywiazane do drewnianych kijow, szpice z kosci zwierzat itd. itp. slowem, wszystko co tylko moze zadac smierc.
Jeszcze na planecie Meinikis, myslala ze to taka propaganda i o ile przed wyprawa chciala jeszcze jakiegos zobaczyc, o tyle teraz juz jej zupelnie przeszlo.
Parsy szedl obok lektyki ciagnietej przez zwierzeta, gdy nagle uslyszal dziwne furkotanie powietrza.
Ksierzna wyrwana z zamyslenia ocknela sie skupiajac na dzwiekach z zewnatrz.
Wydawalo sie jej ze cos uslyszala.
Odsunela okno i wygladnela na zewnatrz i faktycznie, uslyszala furkotanie powietrza jakby caly roj ptakow nadlatywal.
Cos stuknelo w lektyke po przeciwnej do okna stronie.
Odwrocila sie szybko i przez szpare ktora powstala zobaczyla cos co w niej utkwilo.
Zaciekawilo ja to na tyle ze przyblizyla sie aby to ogladnac.
Furkotanie nie ustawalo, kolejne stukniecia o lektyke i zielono-krysztalowe ostrza przebily sie przez drewno.
Ksierzna odskokczyla od sciany, na zewnatrz rozlegla sie wrzawa walki. Zdarzyla chwycic sztylet gdy drzwi otwarly sie i zobaczyla wielki leb owada ze ogromymi oczami kore patrzyly na nia.
Owad otworzyl szerzej drzwi i wlazl do polowy do srodka.
Ciagle poruszyl szczekoczulkami jak mucha odnurzami.
Dziewczyna chwycila mocniej sztylet i chciala nim zadac cios, za pozno. Potwor z koszmarow przybil jej reke trzymajaca sztylet do sciany, jakas widelkowata wlucznia raniac nadgastek, z ktorego krew zabarwila wnetrze. Ksierzna siegnela po sztylet druga reka, ale i potwor siegnol po nia swoja druga reka i przytrzymal tylko na sekunde, bo zaraz potem ugryzl ja w szyje i cala odretwiala.
Wsunol pod nia druga pare ramion, jak by nabral na widly i wyrzucil na zewnatrz.
Ksierzna lerzala na goracym pisaku, a potwor wlazl do srodka i szabrowal co sie dalo.
Raz po raz wylatywaly z tamtad poduszki, zaslony, koce.
Walka nie ustawala, a zolierze bronili sie dzielnie, ale modliszkowaci mieli cztery ramiona i znaczna przewage nad ludzmi, szybko ich wycieli.
Najdlurzej bronili sie jej nauczyciele lucznik i miecznik.
Ludznik prol z luku do wszystkich, a miecznik go oslanial.
Widziala jak wspolpracoja razem.
Gdy ktorys z robali zucil wlucznia w lucznika, miecznik odbijal wlocznie chroniac go.
Za to ludznik strzelal do najskuteczniejszych przeciwnikow, warznych celow taktycznych.
Niestety chyba wszystkie robale czyms mogly zucac i zasypali ich takim gradem pociskow ze nie zdolali tego odbic.
I lucznik i miecznik padli na ziemie.
Miecznik pozbieral sie broczac krwia, lucznik niestety juz nie.
- aldkjalsdkaldkf, - zagadal jeden z modliszowatych i wszyscy odstapili od miecznika prucz niego.
Modliszkowaty stanol ewidetnie w pozycji bojowej gotowy do walki.
W gornych rekach mial wlocznie z dwoma ostrzami, a w dolnych krotkie miecze.
4 ostrza przeciw jednemu.
Nauczyciel nigdy nie byl w tak beznadziejnej sytuacji, ale nie stracil latwo glowy a i zycia nie odda bez walki.
Modliszkowaty rozdzielil bronie, przekladajac je do lewych i prawych ramion i machajac nimi, co nie umknelo uwadze miecznika.
Ped wloczni byl szybki, ale w miejscu gdzie dwa lewe nadgarstki podaja sobie wlocznie obracajac nia, maly.
Zaatakowali razem prawie rownoczesnie.
Miecznik wszedl na nadgarstek, obciol mu palce i dalej, orajac przeciwnika po ramieniu, przebil mu bark.
Niestety ostrza modliszkowatego pocharataly tez i jego.
Obaj padli na ziemie mocno ranieni.
Robale wydaly okrzyk, jak by okrzyk podziwu.
Kilku podbieglo do nich i wzniesli wlocznie by dobic ich obu, ale jeden bardzo stary modliszkowaty powstrzymal ich.
Wynikla dyskusja, o cos sie sprzeczali.
W koncu doszli do porozumienia.
Jeden z robakow wzniosl ostrze nad cierzko rannym czlowiekiem i zatopil je w nim dobijajac.
Cierzko rannego Modliszkowatego jednak podniesli.
Potwor szabrujacy wylazl juz z lektyki, a i reszta robali zaczela sie do niej zblizac, gdy charakterystyczne furkotanie znow dalo sie uslyszec.
Wszyscy powiedli wzrokiem w strone skad przybylo i zobaczyli innych.
Inni nie mieli zoltych odwolokow i zaczeli wydawac jakies dzwieki ktorych nierozumiala.
Dla niej wszystko brzmialo to dziwnie, ale ewidetnie komunikowali sie.

Szarpneli dziewczyne, probojac ja wziasc ze soba, ale tamci cos zagadali i puscili ja, wyraznie niezadowoleni z tego faktu, nie krytli tego.

Zolte robale odeszli ale na ich miejsce weszli nowi i tak samo zaczeli szabrowac jak i tamci.
Ogladali przedmioty, probowali je i mierzyli.
Jeden wlorzyl chelm na glowe zmarlemu czlowiekowi i kilku poklepalo chelm mocniej usadawiajac go, po czym wybuchli smiechem.
Jeden podszedl do ksierznej.
- Chat-Cho-Chtik - zaszczebiotal cos do dziewczyny swoimi szczekoczulkami, przygladajac sie jej.
Odretwiala patrzyla sie na niego.
- "A wiec jednak umia mowic" - stwierdzila w myslach.
- Chat-Cho-Chtik - powtorzyl, nastala pauza, dziewczyna nic nie odpowiedziala.
- Dras-dul, kos-dre-kcha-k? - powiedzial uderzajac wlocznia o piers.
Ksierzna nie mogla odpowiedziec nawet jesli by rozuzmiala i chciala.
Za to sprobowala sie poruszyc ale nie mogla, a modliszowaty tylko sie z niej zasmial.
Wogole smial sie za karzdym razem gdy probowala sie poruszyc, chyba bawilo go jej bezsilnosc.
Wlasnie zaczeli sie dobierac do jednego z wozow, wzieli siekiere jednego z zolnierzy i poczeli wyrabywac opancerzone drzwi.
Robal oparl sie wszystkimi szescioma odnozami o ziemie i przygladal jej jakis czas, obrucil ja i ogladnol ukaszenie na szyi.
Inni wlasnie rozrabali drzwi i wywlekli zlota pancerna skrzynie zamknieta na szyfr.
- Chat-Cho-Chtik - ktos zawolal i robal odstapil od niej, podparl sie wlucznia o ziemie i wstal na 2 nogi.
- Chat-cho-chtik, Chu! (dokladna wiedza)
- Kos-dre, kos-dre - powiedzial do niej i wskazal wlocznia na slonce.
- klik(nauczyciel)-kil(uczyc)-chu(dkladna wiedza) - ponaglali go.
Robal podszedl do nich.
- "Zostawcie to, - myslala - to nie jest wasze. Wy prymitywy, to jest zamkniete na szyfr nie umiecie tego otworzyc, nie rozumiecie tego, ma 365 kombinacji nie tacy probowali".
Robal dotknol skrzyni rekami, chwile siedzial przy niej w przykucu, potem chwycil klutke w dlon i znow chwile czekal nie wiadomo na co.
- Zostaw to - zdolala wyszeptac bo najwyrazniej czucie wracalo do niej - nie niszcie tej skrzyni.
- Chu? zapytal jeden
- Chu - dpowiedzial robal trzymajacy klutke w rece.
- Nie niszczcie skrzyni tylko dlatego ze nie mozecie jej otworzy..... - Dziewczyna ugryzla sie w jezyk, bo robal przekrecil mechanizm szyfru i za pierwszym razem otowrzyl go.
Zdziwila sie i to bardzo sie zdziwila, otowrzyli skrzynie.
- Zostawcie to - powiedziala bo nie potrafila krzyczec - robal odwrocil sie w jej kierunku, reszta nawet nie zwracala uwagi tylko zaczeli wyciagac cos ze skrzyni.
- To nie jest wasze, glupie smierdzace prymitywy. Robal podszedl do niej.
- Odejdz robalu, kapie Ci z mordy - mowila coraz glosniej.
- Rodale to ty nasz y zadku, a ja jesten staoonog....sta-zo-nog, stazonog - Sylabizowal jak dziecko czytajace pierwsza czytanke.
- Umiesz mowic? Znasz ludzka mowe?
- Unien nofic to faszenu, a ty?
- Nie umie mowic po waszemu - Modliszkowaty rozesmial sie.
- Dlaczego wczesniej nic nie mowiles po naszemu.
- To jakienu?
- Po mojemu.
- To jakienu ty gadac nie fiedziec, jak nilczec, a z nysli nie czytac.
- Chat-cho-chtik - zawolali go znowu bo wyciagneli szescioscienna kolorowa kostke do ukladania i zaczeli obracac bez sensu jej kolejnymi segmetami. Robal podszedl, a dziewczyna ledwo co ale jakos podeszla za nim.
- Zostawcie to moje, jeszcze to zepsujecie - odepchneli ja i trzymali na dystans. Robal ktory z nia rozmawial wziol kostke i w kilka minnut ulorzyl ja. Zaraz potem wszyscy juz ja umieli ukladac i znudzeni nia oddali ja dziewczynie po czym wzieli sie za inne przedmioty i zaczeli ogladac.
Jeden przyniosl miecz.
Robal ktory z nia rozmawial wbil wlocznie w piasek i wziol dlugi miecz w gore rece.
Wzniosl go nad glowe i skrecil rece krzyzujac je i rozkrzyzowujac machal mieczem nad glowa robiac horyzontalne ciecia.
- "Technika wolu" - rozpoznala ja.
Potem pokazal cios z gory w dol, to tez zdarzyla sie nauczyc.
Potem zaczol pokazywac inne techniki kotrych nie znala, bo nie zdarzyla sie nauczyc.
Modliszowaci wskazali na chelm niezyjacego, cos powiedzieli i wybuchli smiechem.
Jej przeszly rozmowca ewidetnie pokazywal im jak walczyc mieczem, ale w przeciwienstwie do kostki nikt nie przejawial wiekszego nim zainteresowania, zamiast tego zucili go na ziemie obok do koca w ktorym byly inne przedmoty i zaczeli dalej szabrowac.
Gdy udalo jej sie odebrac jakas rzecz, nie protestowali tylko zostawiali jej ja, ale wszystkiego zabrac nie mogla, wiec upuszczala cos zawsze a oni to zabierali jak swoje.
Ostetecznie wzieli wszystko co chcieli i poszli. Przejechala reka po szyi i zorietowala sie ze zgubila medalionik z podobizna ojca i matki.
Zucila kostke i kilka inncych przedmiotow, ktore na nic sie jej nie przydadza. Miala dwa wyjscia isc z nimi albo isc do zamku, wybrala druga opcje. Wiedziala w ktora strone szla do tej pory karawana, poszla wiec w tym kierunku, jednak coraz bardziej zmeczona wkoncu padla wycienczona przez slonce.

Sed(woda)
- Gdzie jest wasza zdobycz?
- Nie polawalismy.
- Damy wam za nia duzo metalu i Dra was nie zaatakuja z jej powodu.
- Nie boimy sie Dra, nie straszcie nas nimi, a metal mamy wlasny.
- Zabraliscie im dziewczyne (dras)
- Zabralismy wam dziewczyne (dras), teraz robi co chce.
Dra sie zabijaja, to oni wam dali metal zeby ja zabic, maja wojne i wy o tym wiecie.

Modliszkowaty przygladal sie jej caly czas, gapil sie w nia jak zachipnotyzowany, ogladal pod roznymi katami.
Obudzila sie, lerzala na jakis materacach na miekkim piasku w zaglebieniu w cieniu.
Nad nia wznosil sie hitynowy pancerz jakiegos wielkiego robaka wsparty na palach i zacienial piasek w ktorym lezala.
Wiatr wial lekko. Modliszkowaty nie przestawal sie na nia gapic.
- Sed - powiedzial podajac buklak z jakiegos zweirzecia i robiac gest jakby przytykal naczynie do geby
- Tij (pij).
Dziewczyna wziela lyk, to byla woda, potem drugi, trzeci, zaczela lapczywie pic az sie zaksztusila.
- Dlaczego stisz-las?
- Co zapytala nie rozumiejac
- Stalas - powiedzial robiac gest jak by przytulajac sie do poduszki.
- Spalam.
- Stalan, - powtorzyl.
-sP-alaM - zaakcetowala prawidlowo litery
- sY-talaN - zaakcetowal nieprawidlowe litery.
- Bo bylam zmeczona.
- Tylko dlatego syisz, do jestes zneczona?
- Tak.
- Dlaczego? - Modliszkowaty najwyrazniej czegos nie rozumial, no albo ona, bo zdezorientowal ja tym pytaniem.
- Bo slonce mnie wykonczylo. - modliszkowaty nie rozumial.
- Nie doisz(boisz) sie stac(spac)?
- A mam inne wyjscie?
- A nie stac(spac), nie nozesz(mozesz)?
- Musze spac
- Nusze(musze), nie nusze(musze), a jak sie nie odudzisz(budzisz)?
- Odudze sie - odpowiedziala kaleczac mowe podobnie jak on.
- Stisz(spisz), do(bo) mozesz stac(spac), szczycisz sie tyn(tym)?
- Jestem zmeczona, musze cos zjesc. Wyprowadzil ja na zewnatrz.

T_ f = w_p.
D=d
N=m
z=w

Morderczy trening.
No i zaczelo sie, trening od switu do nocy.
Nauczyli ja wszystkich postaw szermierczych i stawiania krokow, ale to bylo za malo.
Nauczyl ja trikow jakichs podciec, przytrzyman, atakow rekojescia, a nawet jelcem.
Do tego boks i zapasy, dzwignie, duszenia, rzuty na ziemie, a nawet jak padac na nia.
Potem jak dobijac i jak bronic sie przed dobicem.
Nawet jak walczyc na opancerzonych, pomimo ze sami nie mieli pancrzy wiedzieli jak.
Potem przyszedl czas na trening z cieniem i pokazali jak cwiczyc plynnosc ruchow, cwiczenia silowe i na szybkosc, ile razy dziennie i ktore.
Boaly ja miesnie bo juz po kilku dniach miala zakwasy, ale narzucone tepo nie malalo.
Strasznie sie pocila i smierdziala i nie mogla sie wykompac bo nie bylo do tego wody.
Khrii-kreeni, czyscili hitynowe skorupy piaskiem, ale ona w piasku wykapac sie nie mogla.
Polapali sie, ze ludzkie mozliwosci sa inne, bo zaczela spac wiecej i zwolnil tepo.
Na poczatku dnia trening byl bardziej silowy, potem przechodzi w szybkosciowy, a pod koniec dnia tylko technika i prezycja.
Doszlo do tego ze zaczela spac w dzien, kilka razy obudzila sie w nocy, wymyslila zeby nie spac w noc jak najdlurzej to w dzien bedzie wiecej, przez co mniej trenowac, ale przylapal ja Chat-Cho-Chtik na tym i zarzadzil trenigi nocne. To nawet lepiej bo w nocy slonce nie prarzylo tak mocno, ale z obolalym cialem to i tak bylo jej bez roznicy i nadal pila w durzych ilosciach. Przestawila sie na nocny tryb zycia.
Caly czas tylko trening, jedzenie picie i spanie, gdy pytala o rodzicow zbywali ja, gdy nalegala odmawiali jakich kolwiek wyjasnien.
- Trening, trening - powtarzali w kulko i dalej od nowa.
Po dwuch miesiacach nie wytrzymala i zbuntowala sie.
- Nie bedzie zadnego trenignu - zucila miecz. Chat-Cho-Chtik zasmial sie.
- Nie? - Dopytal sie.
- Nie, nie bede trenowac.
- Dzis nie, jutro tak - stwierdzil wzruszajac ramionami i poszedl gdzies.
- Ani dzis, ani jutro, ani nigdy! - Krzyknela za nim. Usiadla, potem polozyla sie, a potem zasnela.
Obudzily ja jaies chalasy, byl dzien i wyjatkowo wielki charmider.
Khri-krenii, wznosili rece do gory tak jak ludzie ktorzy sie poddaja i na rozstawionych szeroko nogach chwiali sie na boki.
Dowiedziala sie ze jest to rodzaj tanca przed lowami/tik-chak i gdy zapytala czy moze isc z nimi na tik-chak o dziwo zgodzili sie i kazali "tanczyc".

- Co wtedy mowiles gdy mnie znalezliscie? Co znaczy: Dras-dul, kos-dre-kcha-k? - Pytala w drodze.
- Dras=kobieta-dul=poruszac sie, kos=powietrze- dre=smierc-cha=zabic-k=zakonczyc.
- Chciales mnie dobic? - Niedowierzala. - A o czym rozmawialiscie z tamtymi, Toksa tak ich nazywacie prawda? Przytaknol glowa i zawolal:
- Hoz-tik, Chu(dokladna wiedza), Dras(kobieta) Toksa(barbarzyncy)-tek(grupa). Chwile pogadali a wkoncu modliszkowaty zaczol tlumaczyc:

/- Jeral: - Co tu robdicie(robicie)?
- Toksa: - Zatedzilisny(zapedzilismy) sie za daleko, nie chceny z zani(wami) zalczyc(walczyc)
- Jeral: - To nasze terytoriun.
- Toksa:- Juz sie zynosiny.?

- A toten:
Jeral: - Zostazcie(zostawcie) Dra, to nasze terytoriuz(terytorium) i nasi Dra.
Toksa: - Dany(damy) zan(sam) netalu, jesli dacie nan Dras(kobiete).
Jeral: - Chcecie nan dazac(dawac) nasze rzeczy? To nasi Dra i nasze dronie(bronie) z netalu, do to jest nasze terytoriun i zy(wy) nic z tego dac nan nie nozecie, do(bo) nie do zas(was) to nalerzy. Zynoscie sie z tad.
- Toksa: - Nany(mamy) torachunki(porachunki) z Dra
- Jeral: - Teraz i ny(my) nany(mamy) torachunki(poranchunki z Toksa. Zeszliscie(weszliscie na nasze terytoriun nie tytajac(pytajac) i roztoczeliscie(rozpoczeliscie) tikchak(lowy), teraz ny nozeny zejsc(wesjc) na zasze terytoriun i roztoczac(rozpoczac) nasze tikak (lowy)./

Gtok-Hoz mial zadziwiajaca pamiec.

Poszli daleko na pustynie.
Piasek byl dziwny, jakis zadki, wciagal ich troche jak bagna.
Chciala jeszcze o cos zapytac, ale Khrii-kreni byli cicho, ewidetnie cos wyczuwali.
Wiedziala ze liderem jest Gtok-Hoz, ale to Chat-Cho-Chtik, cos mowil i pokazywal poslugujac sie jakims jezykiem migowym.
Poklepal jednego z Khrii-Kreen`ow, po ramieniu i wskazal mu jakies miejsce, do ktorego tamten skoczyl jednym susem i ledwie tam wskoczyl z piachu wysunela sie macka.
Zaraz pojawily sie i inne macki i Khrii-kreeni, doskoczyli. Gtok-Hoz, zaatakowal najwieksza zucil w nia Chatka`mi i te utkwily w celu, potem doskoczyl i wyrywajac chatchatki sieknol macke Gythka.
Macka wzniosla sie do ciosu, ale Gtok-Hoz nie przestawal boksowac ja wyrwanymi Chatka`mi w jednym i tym samym miejscu.
Macka zaatkaowala, Khri-kreen zaslonil sie Gythk`a horyzontalnie az ta ugiela sie malo nie lamiac i modliszkowaty wojownik przykleknol na piasku ale boksowac nie przestawal.
Macka wzniosla sie znowu do drugiego ataku, ale znacznie wolniej bo mocno podcieta nie miala juz tak duzej szybkosci.
Modliszkowaty zaslonil sie ostrzem Gythk`i, biorac ja na sztych i ta nabila sie sama, ale wyrwac juz nie zdoalala bo boksujace ja dolne ostrza wlasnie ja odciely i Ghtok-Hoz, wzniol ja demonstracyjnie do gory, pokazujac wszystkim trofeum.
- Aaaaaaaaaaaa - zakrzyczal.
Dziewczyna nie miala czterech rak ale chciala sprobwac czegos podobnego.
Z pozycji dachu, ciac wolem, czyli machajac mieczem nad glowa jak smiglem, bedzie ciac horyzontalnie i blokowac pionowe ciosy.
Ruszyla biegiem do jednej z wystajacych macek i dopadla ja.
Obrucila miecz nad glowa i ciela, przyjmujac opadajaca macke na miecz. Niestety uderzenie bylo zbyt silne macka wytracila jej miecz raniac ja jej wlasna bronia, wzniosla sie znowu w powietrze by dobic swoja ofiare.
- "Teraz seria chachatek powinna sie posybac" - Pomyslala, ale nic takiego sie nie stalo.
Zadni Khri-kreeni nie zuciali nimi.
Oczami wyobrazni juz widziala swoja smierc, gdy Cho-chat-chtik, doskoczyl i przyjol uderzenie na sztych, tak mocne ze ghytka drugim koncem wbila sie w ziemie i pod naporem ciosu zlamala jak zapalka, nabijajac macke na zlamanie. Mosliszkowaty padl na ziemie jak kloda i przytrzymal dziewczyne nisko piasku, malo sie go nie najadla.
Przez mgle, katem oka zobaczyla jak Chat-cho-chtik, podczas calej tej akcji, przytrzymuje gythke, tak by jej zlamany koniec wbic w rozpedzona macke.
Z dwoma wbitymi polowkami Ghytki, znowu zaczela sie wznosic w powietrze. Chat-cho-chtik, szarpnol dziewczyna, pomiedzy jednym a drugim uderzeniem ktore mialo nadejsc, wyciagnol ja z pola zagrorzenia.
Ksierzna trzymala sie za glowe broczac krewia obficie.
Piasek pil krew lapczywie ile by jej nie wylala, pochlonie wszystko, pochlonie nawet ja cala jesli mu na to pozwoli.
- Dzieki - pwiedziala trzymajac sie za rane.
- Dedzie trenning - stwierdzil krotko.
Khrii-kreni wzieli ja do obozu.

Cieszyli sie pokazywali swoje trofea, opowiadali o akcji i dzielili sie przezyciami.
Chat-Cho-chtik, nalal wody do naczynia i rozrobil w nim zielona wydzieline z geby.
Dziewczyna skojarzyla ja z wydzielina ktora saczyla sie jej z ukaszenia, gdy Toksa napadli na ich karawane.
Polal jej rane tym specyfikiem i skora odretwiala jej w okolicy tego miejsca przez co krew nie lala sie tak bardzo.
- Anortyzowzac, nie blokozac, uginac kolana - pokazal nasladujac Gtok-hoz`a.
Dziewczyna kiwnela glowa ze zrozumiala, nie chcialo jej sie gadac.
Rozpalili ognisko i zaczeli smarzyc upolowane macki.
Nagrzali tez kilka obrobionych na ksztal nozy kamieni i podeszli do ksierznej przytrzymujac ja powiedzieli.
- Nie ruszaj sie. - Myslala ze chca przypiec rane i ze bedzie bolalo, ale ci poprostu "zgolili" jej tym wlosy w okolicy rany.
Zaczesala wlosy na druga strone i poprosila zeby z tej tez przycieli. Przygladnela sie w odbiciu miecza, teraz miala na glowie wielkiego irokeza i wielka szrame po lewej stronie.
- Jutro trening - powiedziala - dzis spac - I polozyla sie.
- Jutro trening zycia - Odpoweidzial jej - nie miala sily dopytywac o co mu chodzi.
Wstala w nocy, na drugi "dzien", Thrii-kreeni jak zwykle nie spali.
- Czas na trening, - poganiala ich. Chat-Cho-Chtik powiedzial jednak zeby siadala.
- Nie, dzisiaj trening, nie odpoczywanie, nie spanie, trening - mowila ze zloscia w glosie.
- Siadaj - Powiedzial z glosem nie lubiacym sprzeciwu.
- Nie - zaprostestowala znowu.
- To jest trening, siadaj.
- Chce sie uczyc walczyc
- Uczyc zyc, nie zalczyc, nie unierac, uczyc sie zyc.
Doszlo do klutni.
- "Ja Ci dam trening zycia!" - pomyslala i zucila sie na niego.
Przezucil ja przez tulw i jeszcze w powietrzu wyrwal miecz.
Wstala z ziemi i otrzepala sie z kurzu.
Znow ruszyla na niego, tym razem chciala isc w zapasy i przewrocic go. Lekko uniusl sie do gory i pchnol rekami w dol jej cialo, tak ze z calym impet rozpedu wbila sie pod niego.
Przewrocila sie a on stanol na niej jedna noga demonstracyjnie.
Przeturlala sie uciekajac spod nogi, wstala.
Wlorzyl dwie rece za siebie, pokazujac ze wyrownoje jej szanse.
Nie dbala o to, uderzyla z piesci.
Zbil piesc swoja jedna reka a druga chwycil za szyje, zaraz potem i druga reka dolaczyla konczac duszenie.
Poniewaz byla lekko obrucona do niego bokiem, oparl sie na niej swoim calym cierzarem i jedna noga stanol jej po przeciwnej stronie kolana tak ze uklekla. Potem druga noga stanol jej po przeciwleglej stronie kolana, a potem objol nogami w pasie tak ze nie mogla sie wyrwac.
Gdyby chcial mugl by ja udusic, gdyby chcial muglby ja okladac druga para ramion, lub wbic sztylet.
- Gadasz za dudziestu, tijesz za dziesieciu, jesz za tieciu, zero tolujesz, a zalczysz jak jedna-dziesiata Krhri-kreena.
Wkurzyla sie jeszcze bardziej, obrucila glowe i ugryzla go w chitynowy pancerz ramienia.
- No dodra, - przyznal bez wiekszego entuzjazmu - zalczysz za 2/3 Khri-kreena, - przyznal.
Zaczela sie szamotac.
Wzniol ja nad glowe i zucil o ziemie.
W oczach jej pociemnialo i stracila oddech. Zaczela desperacko lapac powietrze, a gdy jej sie to udalo, pozalowala, bo zamiast powietrza zlapala kurz i pach w pluca, ksztuszac sie nim.
Thrii-kreni smiali sie.
Mugl ja zucic kregoslupem o kolano i zabic, ale nie zrobil tego.
- Glupi prymitywny Thri-kreen. - powiedziala. Ale on tylo sie zamsmial z niej.
- Unien nozic, to zaszenu, ty nie uniesz, nuzic to naszenu, ale to ja gluti?
- Nie umiesz mowic po naszemu, belkoczesz, nie mowisz.
- Siadaj - powtorzyl - toten zrodisz co zechcesz.
- Trening? - Zapytala pogodzona z losem.
- Treeeeeninng zycia, siadaj.

Nie usiadla, zaatakowala, ale Chat-Cho-Chtik zaczol jej opowiadac mimo wszystko.
- Zsrod Dra jest fojna, fielka fojna. Dali netal dla Toksa, zeby Cie torfali. Kin jestes?
- Jestem ksierzna, corka krola Palasa Ozarmenczyka i krolowej Malgorzaty Ozmarenczykowej - Mowila nie przestajac sie z nim przepychac - Jestem bardzo warzna dla wrogow naszego krolestwa, to dlatego chcieli mnie porwac.
Wiedzieli to, ale chcieli uslyszec od niej.
- Juz nie. Caly zanek rik, nie na takiej sed z kos, co by ugasic tak fielki rik. Oni chcieli cale zasze G.
- Oczym ty mowisz? - Nie wierzyla w to co slyszala. Sed=woda, wiedziala to, rik=ogien, domyslila sie, kos=powietrze, ale co to G?
- Rodzina? Moja rodzina nie zyje? - Przestala walczyc.
- Nie fien, nic nie fien, dyc noze, nic tefnego. Odpowiedzial niczego nie wyjasniajac. Rozplakala sie.
- Duzo sed - powiedzial wskazujac na oczy - za duzo sed - powtorzyl krecac glowa. I wstal i mial odejsc, ale dziewczyna wpadla mu w robakoware odnurza.
Chat-Cho-Chtik rozlorzyl ramiona dlonmi do gory patrzac po swoich, jak by chcial zapytac
- "Co to ma byc?" Thrii-kreeni zglupieli i tak samo rozlorzyli ramiona na boki dlonmi do gory jak by w odpowiedzi
- "A skad my mamy to wiedziec?".
Dziewczyna beczala.
KhreeKreen ukasil ja.
Dziabnol ja niespodziewanie i na tyle mocno ze ta stracila przytomnosc.
- K (koniec)-sed(wody), stac(spac).

Luk.
Kolejna nie przespana noc i kolejny morderczy trening+strzelanie z luku.
Gdy juz wyuczyla sie technik celowania, strzelania.
Gdy poznala, bardziej wyczula, mniej wiecej, intuicyjnie proporcje szybkosc lecacej strzaly do napiecia cieciwy, dowiedziala sie ze nie moze dlugo trzymac napietego luku zeby nie meczyc za bardzo miesni bo spada jej celnosc.
- Strzelac bez nierzenia - tak jej oznajmili. Khrii-kreeni, mieli cos w rodzaju zorawia do wyciagania wody z glebokiej studni, a zamiast wiadra przymocowali tam kosz pleciony.
Rozbujali "zorawia" dookola i kazali jej strzelac do kosza.
Na poczatku szlo jej kiepsko,ale z czasem coraz lepiej.
Ghot-Hoz wyjasnil jej ze ma zucac przed cel, ze ma przewidywac dokad uda sie cel.
Gdy strzala wbila sie za koszem nie trafiajac zoruzmiala ze kosz od mometu wypuszczenia strzaly przelecial 1/4 odleglosci, co znaczylo ze cale kolo jakie zataczal nalerzalo podzielic na 4 zesci i zawsze celowac 1/4, przed celem. Gdy to pojela Khri-kreeni rozbujali "zorawia" jeszcze szybciej i tym razem 1/4, przed celem juz nie wystarczylo i trzeba bylo 1/2, przed celem.
Potem kazali jej strzelac z odmiennych odleglosci i ciagle zmieniali te dwie szybkosci tak ze z pozycji w ktorej strala pierwotnie musia by strzelac raz 1/2, a innym razem 1/4, przed celem.
Ale wyrobila sobie nawyk.
Potem przeszli do treningow innymi rodzajami broni, Ghytka okazala sie dla niej za cierzka, wiec dali jej dziecieca wersje tej broni, a Chatchaki nie pojela nigdy.
Trojczlonowa wielka gwiazda byla ostra i podczas lotu wirowala w powietrzu, jesli zlapac ja za ostrza to mogla obciac palce, dlatego tubylcy lapali ja wkladajac palec w dziure na srodku ktora nie byla ostra.
Dodatkowo podkrecali ja na dwa sposoby, tak jak kolo toczone do przodu i tak jak kolo toczone do tylu.
Do tylu wbijala sie mocniej i ranila bardziej i zucali tak w pojedycze cele gdy wiedzieli ze trafia.
Do przodu gdy chcieli zeby sie odbila od falszywego celu i poleciala dalej. Czesto tak zablokowana chatchatka tarcza wylatywala pionowo do gory i spadala w dol i wtedy tarczownik musial zaslaniac sie tarcza jak parasolem od gory, odslaniajac z przodu na ciosy.
Miedzy czasie zdarzyla wypytac jakim cudem Chat-Cho-Chtik otworzyl klutke. Wyjasnil jej:
- Tytan rzecz a ona odtoziada.
- Rzeczy odpowiadaja na twoje pytania?
- Tak, otoziada historie, sluchan a ona nozi, tu - wskazal na glowe - chaksa(glowa).

Chakak (psionik), opowiada im ze przypowiesc jest symboliczna i odkrywa w ksierzniej moc.

- Krysztal nie istnieje, wszyscy Krii-krens`i, to wiedza, lsniacy blask krysztalu to przenosnia na zaslepienie ludzi, symbol ich egoizmu i nic wiecej - sana slyszalas.
- Nie ze nie istnieje, tylko ze nigdy cos takiego nie mialo miejsca, - poprawila go - a ze nie znacie pisma to szybko takie wydarzenia przechodza u was w niepamiec.
To moglo sie wydarzyc bardzo dawno temu z zamierzchlych czasach.
- Nie takie cos, takie dysmy nie zatonieli, dysny tanietali.
Kanien nie istnieje, a szczet ciage tak nuzil, ale nie sluchalen - stwierdzil zrezygnowany. Potrzebowala jego pomocy, wogole potrzebowala ich pomocy, a caly ich zapal do wspierania jej wynikal z checi posiadania tego krysztalu, nie miala innego wyjscia.
- A co jesli? Co jesli jednak on istnieje?
- Ztedy kanien nalerzy do nas
- Ale ludzkie dusze, sa ludzi.
- Ale kanien nasz. - wzruszyl armionami. Pozalowala ze rozpalila jego nadzieje.
- To po co Ci on? Po co Ci cos co nie istnieje.
- Obiecalem i sloza dotrzynan. Zez sodie dusze jesli totrayisz, ja zadiore kanien.
- Po co Ci ten kamien, skoro go nie ma?
- Kanien jesli istnieje, udozodnie to.
Khri-kreen`i nozia ze zadaje sie z Dra, ze zeirze jak Dra, ze tododny do Dra.
- Nie pozwole uwiezic moich ludzi, nadal jestem ksierzna.
- Uratozalisny Ci 2x zycie, nauczylisny jak ratozac sodie zycie tutaj. Dostalas tak ziele daj cos z zanian.
- Nie, nie moge poswiecac zycia innych ludzi.

- Masz chaka (moc umyslu/psionika), Chakak mowil ze noze Cie jej nauczyc, bedziesz nogla zalczyc, dedziesz nogla isc do Toksa i zyzznac syna G-chtot-Hoz, na tojedynek chyda ze odtowie na Tz/noje tytania ztedy go nie zadijesz.
- Nie obiecam Ci zadnego kamienia z ludzkimi duszami, jesli juz taki znajde to predzej rozbije go i uwolnie ludzi.
- Krysztal jest tzardy, nie rozdijesz go.
- No to go zniszcze w jakis inny sposob.
- A co jesli zniszczysz dusze z srodku?
- Znajde sposob.
- Ale jesli sie nie da, to ztedy dasz ni go?
- Nie!
- Ale co za roznica jesli nie dasz rady, jesli nikt nie da rady, uratowac ludzi? Trzeciez ztedy ludzie i tak deda ziezniami, co za roznica kto bedzie trzynal kanien.
Noze nazet lepiej jesli ny niz ktos inny kto chce tylko krzyzdy i poddija inne narody?
Ny nie zynosimy siebie tonad Athas, ny nie czyniny zagrorzenia, to ludzie grorza zszystkim.
- Dobra powiedzmy ze Ci go obiecam, jesli okaze sie niezniszczalny, co dalej, zabierzesz mnie do Toksa?
- Mowisz tak tylko dlatego bo wiesz ze krysztal mozna rozbic a ludzi uwolnic.
- Ja tez ryzykuje i to znacznie wiecej bo wiele ludzkich istnien, ufam ze obietnicy dotrzymasz i dusz nie skrzywdzisz, ale sa inni.
Pol, na pol ze dostaniesz go Ty, lub ja.
Po za tym, nawet nie mamy pewnosci czy taki istnieje.
- Usta zawsze klamia.
- Moje chca klamac, bardzo chca klamac - przyznala- ale niczego nie obiecuje, chciala bym, muc Ci obiecac, ale nie moge.
Musimy wypytac Toksa kto im to zlecil.
- Nie ja, nie Chakak, ale Tok-Chak-Hoz zadecyduje.

Tok-Chat-Hoz nie zdecydowal zamiast tego wysylal ich na pustynie, tam mieli czekac na odpowiedz samego Hazi (najwyzszy) Chat-Cho-Chtik, widzac wielka glowe modliszki padl na 6 odnoz i dotykajac ja czulkami zamarl. Ksierzna czekala jakis czas siedzac az w koncu zasnela.
Sen przyniosl jej wizje rytualnego tanca Tik-dul, przed Tikal, ktory wykonuje sie przed polowaniem.
Obudzila sie.
- " A wiec lowy rozpoczete" - pomyslala natchniona snem.
Chat-Cho-Chtik mial kwasnia mine, cos mu sie nie podobalo, cos mu ewidetnie lerzalo na owadziej watrobie.
- Hazi tozdrazia ksierzna i nuzi ze ludzie trzegryzaja zojne.
Duzo netal na niedie Athis.
- "Zawarl wiadomosc w kamieniu" - domslila sie.
- Co z moimi rodzicami? Wiadomo cos o nich? Zyja?
- Niezen.
- Co z moja rodzima planeta Ziemia i Posejdon? Co z Toksa?
- Chakak na Cie nauczyc chak nasz trzydrac imie: Koskcha (latajacy zabojca/drapierznik).
Nawet ich pan Hazi wydawal sie z nia liczyc.
- "To dlatego modliszkowaty jest niezadowolony" - domyslala sie w duchu.
- Nan zylorzyc Ci trazo (prawo), zedlug ktorego nany tostetozac.
Athis, jest Khrii-kreen`oz, na nalerzec do Khrii-Kreen`oz.
Nasz sie zrzec zszystkiego co naterialne na Athis, nazet jesli nyslisz ze jest Tzoje, to nie jest tzoje, nigdy nie dylo.
Tzoja zladza ma dyc syndoliczna tutaj.
Ezentualny kanien z trzytoziesci, na nalerzec do nnie, za noje trudy.
- Teraz poczula sie wyzyskana, ale cos bylo nie tak, nierozumiala dlaczego modliszkowaty byl taki zmartwiony, przeciez ma im oddac prawie wszystko.
- Co z Toksa? - Pytala zniecierpliwiona bo tylko tyle ja teraz interesowalo.
- Nasz zrodic chatkcha tak ja zzyczaj(zwyczaj) nakazuje, dy(by) dyc(byc) trzyjeta(przyjeta) do nas a toten(potem) nasz zyzzac(wyzwac) Hoz-tika, i tokonac(pokonac) go, dy(by) dyc(byc) na tyn sanyn tozionie co Toksa, ktory chcial Cie utolozac(upolowac).
- Czy to jakis sprawdzian? Mam odebrac wladze Hoz-tikowi, by muc wyzwac tego z Toksa?
- To ni sie nie tododa(niepodoba), jestes niedestieczna(niebezpieczna), zdyt niedesteczna.
Nie rozunie czenu Hazi tak kazal.

Chakak nauczyl ja mocy chak.
Okazalo sie ze ma moce telekinetyczne i potrafi lewitowac, teraz zrozumiala dlaczego ich wladca kazal jej przybrac imie latajay drapierznik.
Domyslila sie ze musi znac przyszlosc.
Poszla nawet dalej w swoich rozwarzaniach i teraz nie mogla oprzec sie wrarzeniu ze ta opowiesc o kamieniu ktory na szczescie nie obiecala Chat-Cho-Chtik`owi, mowila nie o przeszlosci ktora przeciez nikt z Khrii-kreen`ow ostatecznie nie potwierdzil, a wrecz wszyscy zaprzeczaja, ale o przyszlosc ktora ma nadejsc i ktora byc moze zna ich pan Hazi, czy jak go tam zwa. Ksierzna wykonala wszystko wedlug zwyczaju Khrii-kreen`ow i objela dowodztwao nad szczepem, pokonujac Ghot-Hoza i stajac sie Ghot-Hoz.

Dras - dziewczyna.
Khri-kreeni, weszli bezceremonialnie na teren Toksa co nie umknelo ich uwadze.
Banda barbarzynskich Toksa zaraz sie zjawila.
- /Weszliscie tu bez pozwolenia.
- Tak jak wy weszliscie bez pozwolenia, jestescie nam to winni
- Wam tak, ale nie Dra, co dras tu robi, zaraz ja zabijemy.
- To nie Dra(obcy). Dras(kobieta), jest Khrii-kreen`m, Ghtok-Dra(adoptowana).
Dras jest Hoz-tik i nazywa sie Koskcha/ .
- Tokaz(pokaz) in, chatchatka - powiedzial byly Hoz-tik. Dziewczyna zademonstrowala bron zrobiona przez siebie wedlug ich przepisu tak jak jej polecicli.
-/Nie moze byc, nie ma jadu. Dra nie maja jadu. Skad wziela jad na chatchatka? Wy podstepni Jeral. - Domyslal sie ze to oni jej go dali.

- Z szyi. Hoz-tik miala jad z twojego ukaszenia.
- Nie moj
- Twoj rozkaz,twoja odpowiedzialnosc za jad,rzadzisz tu czy nie?
- Moj rozkaz, moj jad, nie jej
- Nie trzeba bylo jej go dawac.
- Nie dalem
- Toksa dali jad w szyje, nie my, nie trzeba bylo dawac.
- Podstepni Jeral, to moj jad nie jej.
- Wez go sobie, bo ona wyzywa Cie na rytualny pojedynek i nie zabije tylko jesli odpowiesz na jej pytania.
Toksa rykneli smiechem.
- Nie odpowiem, nigdy.
Dziewczyna zatanczyla.
- Odpowiesz.
- Po moim trupie.
- Po twoim - przytaknela - Odpowiesz na karzde pytanie, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Oddaj medalion ktory masz na szyi, jest moj.
- Wez go sobie - przedrzeznil ja.
- Rytual nakazuje zeby walczyc tylko przy uzyciu broni ktora posiadacie.
- Chat-Cho-Chtik, jesli go zabije i jego duch uleci z ciala, bedzie ono martwa materia, dasz rade wyczytac to z niego?
- Tak - przytaknol.
Khrii-kreen rzucil sie na nia, ale ta uniosla sie w powietrze lewitujac i nie mogl jej dostac.
- Podstepni Jeral - krzyczal i rzucil chatchatkami jedna zaraz po drugiej, jedna zablokowala swoja i zlapala ale roztrzaskala przy tym swoja bron, Druga wbila jej sie w bok, krew pociekla na ziemie..
Thri-kreeni, zalorzyli ze w jej zylach plynie jeszcze jad Toksy i ze moze uzyc swojej krwi jak oni jadu, do wytworzenia ostrzy, ale tak sporzadzone bylo znacznie slabsze.
Ksierzniczka strzelila w zolto-ogoniastego barbarzynce.
Zrozumial ze nie ma szans i wyrwal bron innemu Toksa.
- Nie wolno - protestowali Jeral.
- Latac, tez nie wolno.
- Rytual nic nie mowi ze nie wolno latac, ale mowi ze nie wolno brac bron od innych podczas walki.
Trzeba bylo wczesniej pozyczyc.
Trzeba bylo sie przygotowac miales czas.
- Podstepni Jeral, dras oszukuje, nie walczy, lata, niech zejdzie i walczy.
- Koskcha oszukuje? koskcha, walczy z powietrza.
- To nie koskcha, to dra
- Lata? Lata. Je mieso? Je. Poluje? Poluje. Jest wiec koskcha (powietrznym drapierzca/zabojca). Tak walcza koskcha z powietrza.
- Lamiecie zasady.
- I ty i dra byliscie ranni, ale to dra dobito nie Ciebie.
To wy lamiecie zasady.
Karzda koskcha walczy z powietrza, zawsze tak bylo, takie jest odwieczne prawo natury. To ty chcesz je lamac.
- Kto Ci to zlecil - zapytala a posylajac kolejna strzale a Khrii-kreen`i przetlumaczyli.
- G mlodego ksiecia, zwabil wasze G, zeby miec was wszystkich w garsci. Wasze G, pokonane, wasze stalowe koskcha, zniszczone, wasze G-tok, przeklete.

Koskcha zrywa z szyi modliszkowatego swoj medalion.

- Czy mozesz czytajac przeszlosc tego przedmiotu odnalesc moich rodzicow? - Pyta Chat-Cho-Chtik`a.

Cha-cho-chtik dowiaduje sie czym jest kamien z przypowiesci, gdy dotykajac jej zgubionego/ukradzionego medalionu z planety Ziemi.
- Planeta Ziemia jest kamieniem z przepowiesci.
Obiecalas mi planete Ziemia.
- Skad to wiesz? Skad wiesz ze to planeta Ziemia, a nie inny kamien? Przeciez to sie kupy nie trzyma, zaden Krii-Kreen, nie stworzyl planety Ziemia?
- To przenosnia, tak jak i lsniacy blask krysztalu to przenosnia.
- Ale....., ale......, - zajaknela sie - przeciez ludzie nie sa uwiezieni w planecie Ziemia,
- Sa uwiezieni na planecie Ziemia. - wszedl jej w slowo.
- przeciez lataja statkami po calym wszechswiecie - nie poddawala sie
- Juz nie.
- Jak to nie, przeciez Toksa mowil ze to tylko na Athis nasz rod przegral.

- Wasza cywizlizajca upadla, wszyscy pokonani, utkneliscie na planetach. Tak jak mowilas, to troroctzo, trzytoziesc trzyszlosci, a nie trzeszlosci.
- Nie wierze.
- Gdy dotykam przedmiotu z tlanety Zienia, dotykan Zieni, dotykan przeszlosci, po tym toznaje, gdy noj duch zedruje na tlanete Zienia, jesten na swoin terytoriun.
- Wez ja sobie, ale ratuj moich rodzicow.
- Nie mozesz mi dac cos co nalezy do nnie.
Wy wszyscy nalezycie do mnie.
Nie ma co brac, wszystko zniszczone, Twoi rodzice sa na planecie Ziemia, widzialem ich, Ty tez kiedys umrzesz i powrocisz na planete Ziemia, do swoich rodzicow i bedziesz nalerzec do mnie.
- Ale jak? Jak to sie stalo?
- Dwa ostrza gythka, jednym jestem ja, drugim jest ktos inny.
- Nie rozumie.
- Te same zdolnosci co ja.
Gdy dotknie materii poznaje przeszlosc materii.
Widzialas jak szybko sie ucze walki mieczem, poslugiwanie sie lukiem, szyfry, zabezpieczenia...
- Ale kiedy to sie stalo, przeciez wojny trwaja nie raz latami?
- Drugie ostrze poznaje, a zespoleni psionicy chaka czytaja myslii przekazuja dalej.
Nie zauwarzylas jak szybko sie porozumiewamy?
Nie zauwarzylas ze dla nas wasze rzeczy nie sa rzadna tajemnica.
Umiemy latac waszymi maszynami jesli chcemy, znamy wasza bron, znamy wasza magie, wasze sekrety, szyfry, wszyscy Thrii-Kreeni to znaja.

Czy trzeba cos wiecej, niz szansa, ktora daje nam natura, by przetrwac?

Rzekl Hazi:
- W pajeczynie powiazan, siatka szpiegowska, wykradlem tajemnice ludzi.
Ich twierdze zniszczone ich mury przebyte.
Chat-cho-chtik dzis Hoz, zwiazal sie z ludzmi.
Powiazal ich sprawy w jedna, zaciesnil wiezy
Zaslepieni egoizmem.
Omemeni blaskiem korzysci.
Zakleci w "kamien", jeszcze snicie czasami o dawnej potedze co z wiatrem minela
Na ziarnku grochu niewygode cierpicie, pod nieskonczona warstwa puchu.
Lecz my wytrwali nie zmrurzylismysmy oka, raz przebudzeni, przetrwamy wszystko.

Koniec.

Thir-Kreni nie maja ust, dlatego:
t = w
To jest bardziej swit wydmuchiwanego powietrza niz: f = p, ale czasami f= w
d=b
n=m
z=w

Dra - karzdy kto nie jest Thri-Keen`em
Dras - dziewczyna
Hoz - przywodca
Cho - nietypowa wiedza
Chat - utrzymujacy madrosc.
Chtik - zolta ziemia/wzgorze, teren nie Kreenow.
Chaka - psionika
Chakak - psionik
Clutch - szczep (populacja).
G’tok - roj
Thok - jajo wszelkiego zycia
G - rodzinna krew
Gtok - rodzenstwo z jednego szczepu jaj
Gtok-dra - szczep moze byc z adoptowanymi moga to byc"sniacymi"humanoidalnymi
chatkcha - powracajaca jak bumerang, trojczlonowa gwiazda do rzucania
gythka - wlocznia z dwoma ostrzami
koskcha - powietrzny-zabojca, okreslenie na latajacych drapierznikow

Prolog
Poprzez rysunki na cialach mowia, co musi sie wydarzyc, to lowy/tiktik zapisane krwia.
I zanim mieso nie wyschnie, musi byc zjedzone.
Inaczej pustynia, przy pomocy glodnych, rozprawi sie z obcymi, gdy przyjda padlinozercy to i zywymi nie pogardza.
Ostrym piaskiem pustynia wyrysuje swoj obraz nedzy.
Niosac odwieczny zapach wyschnietego kurzu pustyni.
Arakokra, widziano w zamieciach, ale potem znikali gdzies, dalecy sa od wojen.
Ich lowy nigdy sie nie zaczely
Dla obcych Athas, zawsze byla dziwna planeta.
Burze piaskowe zasypywaly cale miasta i idac do nich mozna je bylo przegapic.
Innym znow razem, widzac fatamorgane, nie jeden ulegl zludzeniu i uwierzyl przed wczesnie.
To znow przychodzila burza i przenoszac wydmy, odslaniala miasto ktore zostalo za plecami.
Pod piaskiem pustyni skryci tubylcy smiali sie z tych co dali sie nabrac.
Do tego Thri-krenscy, psionicy Hakak mamili przybyszow iluzja, tak iz cierzko bylo rozpoznac, co jest a co nie jest realne.
Nie jeden Dra pogubil drogi, nie jeden uschnol z pragnienia.
Poterzni wladcy wiatru, wznosili burze piaskowe, zasypywali i dslaniali co chcieli i komu chcieli innych nisczyla pustynia i zabijalo slonce.
Innych oslepiano, piaskiem, burzami, iluzja psionikow lub fatamorgana.
Caly ten obraz sprawial wrarzenie ze Athas bylo ziemia duchow, miast widm iluzji i narkotycznych omamow.
Szeptano tez ze nie jedno miasto cyklon otoczyl swoja opieka i chuczac rwal w szczepy armie atakujace. Ich wlasne narzedzia i brone ich zabijaly, gdy nadziewali sie na wiruajacy w powietrzu swoj wlasny metal ktory przyniesli. Deszcz ich krwi rosil pustynie na zewntrz miasta, na zewnatrz cyklonu.
A w miejscu gdzie roztaczal opieke nad miastem panowal spokoj, oka cyklonu
Podobno tak Thri-kreni, rozgramiali najezcow rozprawiajac sie z nimi.
To znow inni polowali na Dra jak na zwierzeta i jedli ich i ich dusze nie zaznawaly spokoju i bladzili Dra po pustyni straszac, pogubili drogi.
Hoz wyladowal na skale, chiwle przygladal sie uciekajacemu po czym zucil swoimi bolas.
Sznury owinely sie wokol nog i scigany upadl.
Kurz uniusl sie w powietrze.
Wiatr zabral go ze soba.
Thri-kreniscy lowcy dopadli ofiare, a potem znikneli gdzies w kurzawie piachu
Zupelnie jak niebieskie czasy, stali sie legenda.
Nie raz, cale ich tlumy, zatancza tikal.

Lowcy dusz.
Uslysz mnie
Uslysz moj glos madrosci.
Ludu ze wschodu
Ludu z zachodu.
Jesli przyjada bogowie wraz ze switaniem, powiedza:
- Ze sloncem przybyli
Jesli z zachodu, wtedy powiedza:
- Wraz z noca przybyli.
O szamani Arakokra, ktorzy udajecie bogow przed wszystkimi sniacymi, nieodpedzajcie mnie.
Nieodpedzajcie skoro sie tu zjawilem.
O kaplani wiatru, mistrzowie zycia, bogowie ludow wierzaych.
Przynosze wam bohny chleba, jako pokarm, aby wzmocnic w wedrowce, wspomoc pielgrzymke.
Moje zagle rozwinolem, lecz wiatru w nich niema.
Moj statek piaskowy stoi bez ruchu.
Nietoczy swych kol po piaskach pustyni, niewzdyma zagle od naporu wiatru, lecz mizerniejac straszy jak widmo.
Oby naprawila sie moja zegluga, po zoltych polacach glaskanego wiatrem piasku.
Lepszego krolestwa nikt dac mi nie zdola, niz slonce wiecznie glodne pustyni.

Ja pan nicosci, krol piasku, Si-tho-laj czteroreki.

Ty miasto Tyr, ktore kuszac przepychem, jak narkotycznymi wizjami, omamilas tak wielu.
Jakze to oszukano cie w drodze do chwalebnej przyszlosci, ze dzis w wizji twej zabraklo ci niewolnikow.
Jak zawitaly do Twego lona dzieci dumne ?
Jak omamilasj je w swojej falszywej opiece
Tak z twoich piaskow zasuszonych niewola ludow wzeszla wolnosc jak roslina zywa.

I nawet Bodach antyczne ze swoim splendorem, tak glosno nieodcisnelo sie na histori tej krainy
Co Twoje wydarzenia zrodzone z potrzeby wolnosci
Jak licznych bekartow, wydalas niewolnikow na wolnosc....

Rozwarlas swe bramy dotad nieprzybyte, ni w jedna, ni w druga strone
Kto wyszedl, wejsc juz niezdolal
Kto wszedl do srodka, martwy opuszczal te ziemie.
Lecz wolnosc wyszla z twego lona od niewolnikow wyszla Twoich
Matko, bekartow, newolnikow, gladiatorow.
Pijanych krwia swoja, krwi swojej majacych juz zadosc,
Lecz nie dosc bylo zadosc uczynienia, az do tej chwalebnej chwili, gdy wolnosc wzbila sie na wyrzyny lotu.
Zemsta!
I krol Kalak padl od uderzenia
I wtedy padly mury.
I wtedy otwarly sie bramy.
I usta krzyczkaczy.
I oczy slepych egoistow, szeroko sie otwarly,
Wszelkie wiezienia otwarlas i dawne rany odrzyly az do ustania zadosc uczynienia.
Piasek krwi nienadarzal spijac i po raz pierwszy pustynia zobaczyla rzeke czerwona.
Bo poprawil sie byt dzieci Tyru, pycha sie zanosili, w przepychu toneli
W nadmiarze zlota zoltego jak slonce ktorego az za dosc.
Duma sie zanosili a potem nieslawa okryli.


Kiedy ozywiony tchnienem zycia zaczol oddychac ow region
Znalazl Si-Tho-laj Zigurat ogromny w miescie z obsydianiu usypany
Wsrod kamienia twardego zastal duchy pracujacych
Ktorzy strudzeni nijak niemogli zaznac spokoju wiecznego.
I tak rzekl do tego przybytku wielkiego.
- Czy kiedykolwiek ukonczyc ten szczyt sie zdola ?
Widze krolestwo, lecz gdzie jest wladca?
- My miasto, panujemy nad ludem i samo sobie jestesmy panem.
Przeznaczonych do zwiazania, powiazano przeznaczeniem i stali sie niewolnikami.
- Ja jestem pan, ktory czyny scierzki, uczeszczajcie je licznie. tak by droga sie staly.
- Nie nasz - odpowiedzieli mu niewolnicy.
- Niezaslurzyliscie na pana wiekszego, pracujcie wiec w unirzeniu dalej.

Otwarl swe serce do ludu swojego i tak rzecze im w swoim natchnieniu:

O ludu Tri-Krenow, ktorego matki w liczbie tak wielkiego mnostwa wydaja na swiat
Czemus ty nie tak liczne jak ziarnka piasku pustyni,
Czemus ty nie tak silne jak zar slonca na ziemi Athasu?
Czemus ty niejest jedym organizmem z wielu organow zlorzonym?
Lupierzcy - Kik
Nieszanujecie zwyczajow jak dawni przodkowie- to mam przeciw wam, zachlysnieci walka bez celu.
Dra glodni morderstw i zabojstw, zabijaja bez konca.

Dra sami sobie wysnili taka iluzje ze podazaja za nia na zgube jak za fatamorgana
Niesyca tym ciala, niegasza pragnienia, proboja tym karmic nieistniejace byty.
Czy ta iluzja ich zaspokoi? Czy sny ich napoja? Czy jawy nakarmia?
Dlatego Dra niemajaa konca niosac smierc i zniszczenie.
Zopatrzeni w Dra zabijacie, ale miesa pokonanych niejecie.
Po co zabijac, skoro niejestescie glodni?

Nie dla wojny jest tikal, ale dla lowow.
I nie dla zabawy jest zerka* (poszukiwacz miesa).
Sed gasi pragnienie, nie ichor z areny.

Wypuscilem swoje duchowe czulki, poza horyzont waszego widzenia.
Daleko poza horyzont zrozumienia
I uslyszlem je jako odbite od ksztaltow tego swiata:
I tak wyksztalcily ten swiat w mojej haksie/glowie
Ze Pelniac swe obowiazki opowiedzialy mi wszelka tajemnice..
Ktora przybyla do mnie jak echo.
I juz niebyla wiecej oddalona, ale stala sie bliska.
Oswoilem sie z prawda za pan brat, zwabilem ja zapachem przyjazni
Oto przyszla do mnie niewolana.
Wolna.
Wszczepilem sie w prawde.
Ja Tri-Kren, stalem sie obcy niczym dra-tok.
Slabosc, dla niej.
Sila, dla mnie.

Ozywilem Cie Athas wymarla pustynio, szczepami licznymi jak gwiazdy na niebie..
Zaklinam dzis Ciebie przez wzglad na nasze wspolne dzieci.

Ogromna liczbe czasu masz juz za soba, lecz odslon swa twarz czasow swojej swietnosci niebieskich.

Otwarla sie brama pierwotnych czasow niebieskich.
Rozwarla swe wrota pancerne dotad przez nich niewidzialne
Gdy tylko zrozumieli ze sa martwi, poszli tam gdzie ich wolano.


Powrocil na statek a nad nim cos latalo, wiedzial ze niejest sam,
Wyciagajac pakunki

Rzekl Si-tho-laj:
- Byliscie zjawami, obyscie stali sie realni.
Ale nikt nieodpowidzial.
Rzekl wiec Si-tho-laj:
- Byliscie wojownikami, obyscie stali sie rolnikami - i pokazal bohny chleba.
Sfruneli
- Jestesmy Magami udajacymi bogow. Oddaj nam bohny chleba.
- Oto dam wam bohny chleba i cos jeszcze.
Ziarno.
Zrozumieli Arakokra dlaczego rolnikami ich nazwal.
- Pozostaw ziarno i bochny chleba.
Zostawil je, a oto wiatr sie wzmogl od zachodu i napiol zagle.
I naprawila sie jego zegluga.
I od tej pory Si-tho-laj, na zachod podazal, goniac Slonce zawsze mial je przed swoim obliczem.
I cien pozostawil za soba, cien ktory za jego plecami go gonil.
I ksierzyc podazal za nimi..

Nieuplynelo czasu za wiele a oto taki nowy obraz zobaczyl
Wzmogl sie watr straszny i podniosl piaski pustyni
A pod piaskami skryte miasto, ogormne, wspaniale, chodz pelne problemow.
Rozwinol wiec swoje duchowe czulki, ale niedotknol niczego nimi.
- A wiec fatamorgana z iluzja, przyszly by mnie omamic - pomyslal.
I wiatr go uedrzyl.
A statek jego przewrocil sie na bok, rozerwala sie burta i kolo odpadlo.
Piasekiem po oczach dostal Si-tho-laj.
A wiatr jeszcze mocniej chuczec zaczol groznie
I dalej rwac w szczepy to co zostalo
I przeganiac szczatki po calej pustyni.
Jakby specjalnie i na zlosc, chcial porwac mu rzagiel
I z takim zamiarem go szarpal, aby daleko od Si-tho-laja cisnac.
Na zgube dla podroznika.
Na czas przewidzial co mu szykuje los okropny, jakby specjalnie zlosliwy.
I Na czas zwinol plutno Si-tho-laj.
A oto zobaczyl pod soba ze skarpy na ktorej sie roztrzaskal, swoj statek piaskowy i jego strzepy
Jak wiatr porwal je w dol w strone kurzawy,
To wszystko co mial ze soba, Los mu zabral bezwzgledny.
I cos jeszcze przez chwile zobaczyl
W pomaranczowym widoku, w zoltym sloncu skapany, zarys miasta ten z fatamorgany.
I dym ktory od niego sie unosil.
- Kto dym widzi, ten ognia szuka - pomyslal Si-tho-laj i pchniety wichura jeszcze w drodze do ziemi zanim sie roztrzaska, rozwinol zagiel na wzor nieszczesnego latawca.
W akcie desperacji zycie ratujac.

Przelecial ponad miastem pchniety wichura
Czy byl to Raj, Raam, Tyr, czy iluzja niewiedzial.
Bo oto zaraz upadnie nisko z wysoka, na cos na wzor miasta Gulug zielonego.
Bo gdy tylko wiatr ustal zrozumial ze zrzucil ziarno co mu zostalo wczesniej porwane.
A oto roslina rozkiwtla zywa i zazielenila sie ziemia od tego miejsca cala.
Widzial, jak cala_bez granic oaza postepuje w swoim rozkiwcie.
Bardziej wyczul to niz zobaczyl, bo poza horyzont jego widzenia sie siala.
I tak samosiew przygotowal mu grund pod nogami.
Ze zanim upadl juz mial miejsce gotowe.

Stracil przytomnosc gdy sznury go scisnely na podobienstwo dra zasnol nieprzytomny.
A w snie swoim zobaczyl inna Ziemie, niebieska, podobna do Athas z czasow niebieskich.
I snil otym ze sznury sie poluzowaly i otym ze w mig sie obudzil skapany w strumyku czystym.
I otym ze wysnil nowa Ziemie.


I dotarl Si-tho-laj, do cudwonej krainy, co tylko pomyslal realnym sie stalo.
I padl bez zycia na piasek pustyni,
Lecz mysli mial czyste,
Niemyslal o smierci
I ani myslal umierac.

Rozgladnol sie po oazie i tak rzecze:

- Oto wyszedlem samotnie na lowy, by schwytac swiadomosc sniacych co nazywaja siebie ludzie.
Zmierzam do tej zywej krainy, ktora jest obdarzona we wszystkie moce zmyslowe.

Oto jest to, co zrodzili pra-dawni bogowie.
Otom zobaczyl ich dzielo, co zwie sie mysloksztalt.
Ze zwiazku mysloksztaltu i bogow zrodzilo sie dziecie
Athas, damo mu imie.
Szczyt mozliwosci z geniuszu zrobione.
Z madrosci nad madrosciami
Otom na ksztalt dawnych bogow zrodzil to co zwie sie Ziemia.
I nastala wedrowka dusz
I powstalo (ich) dusz po smierci wedrowanie.
Po zmianie formmy, po promieniach slonca.
W pielgrzymce zycia, bogiem sie stalem.

Wyszli martwi spod piasku oazy na wpol zgnici, na wpol zasuszeni, by zjesc Si-tho-laj-a
- Jakrze to wy na wpol martwi, byc mozecie? Czemu spokoju niezanajecie?
Pomiedzy dwoma swiatami zawieszeni, po promieniach slonca sie niewspieliscie?
G-tok (jajo wszelkiego zycia) wysoko jest w niebie, a wy tutaj gubicie drogi?
Gdzie sa padlinozercy, czysciciele, gdzie robaki, gdzie sila rozkladu, ktora obnazyla by wasza prawdziwa swietlana nature.
- Jestesmy zrodzeni z Cienia - odpowiedzieli.
- Jakze to wy z cienia zrodzeni byc mozecie, skoro swiatlosc slonca wszedzie panuje?
- My jestesmy mysloksztalt.
- Nie moj.
- Ale to Ciebie zabijemy
- Niedotykam was swoimi duchowymi czulkami.
Niejestescie realni.
Bedziecie mnie straszyc, ale niezabijecie i nigdy nie umre od tego.
Wracajcie skad pochodzicie, do zrodla powstania, do tych ktorzy was zrodzili.
- Niemasz wladzy nad nami.
- Ja jestem ten ktory kreauje mysloksztalt. Ktory ma wladze nad ta kraina. Co tylko pomysle realnym sie staje. Odprawilem duchy mego ludu. Otwarlem czas czasow niebieskich tej ziemi, tak iz cala ona roslinnoscia sie wypelnila.
Zrobicie co powiem.

- Masz wladze nad nia, ale nie nad nami
- Mam wladze nad soba, nad wami nie musze.
- Wyrwij wiec drzewo....
Si-tho-laj wyrwal drzewo ogromnomne, sila swoich mysli i przed oblicza cienystych postaci je cisnol
- Otom wyrwal drzewo ogromne na znak mego panowania.
Zdziwili sie.
- Zostancie jesli musicie, na znak, jako przestroga.
Lecz kiedys odejsc bedziecie musieli w mrok zapomnienia.
Do tego czasu tylko straszycie, bo przegraliscie juz z chwila narodzin.
Jesli powstaliscie, to tylko po to aby przeminac
Niemacie prawa bytu i nigdy powstac nie powinniscie.

Gdy wzeszlo slonce, cienie go opuscily, gdy noc przychodzila, ksierzyc panowal.
I tak mu uplynol dzien i poranek pierwszy.


Pamiec szczepu.
Gdy starszyzna Tekak i psionicy Hakak, wrazili pamiec szczepu Haziemu.
Oto narodzil sie Hazi, pan panow Tri-Krenow.
Rozlupal jajo swego zapomnienia porzucil zlude swojej niepamieci.
I zobaczyl swe narodziny, jak jego duch sfrunol wprost do jaja/tok z ktorego wyszedl.

Hazi przegryzl skorupe, rozbil ja od wewntrz, wyszedl z martwego pancerza.
Rozwinol swoje skrzydla, jak dawni Tri-Kreni z czasow niebieskich.
Prostujac do lotu zadziwil wszystkich, bo jako jedyny wzbil sie do lotu.
Czas jakis go niebylo w swoim szczepie, az do dnia gdy powrocil juz dorosly.
Starszyzna kolem go otyczyla pytala gdzie byl co sie z nim dzialo
Lecz ten nie odpowiadal, a zamiast tego:

Rozwinol swoje duchowe czulki, poza choryzont widzenia.
Poza choryzont zrozumienia.

I w swoja podroz ich zabral.

Bez slow go zrozumieli.

Zobaczyli czasy odlegle ukryte gleboko niebieskie
I to jak zamienil sie w pamiec wszystkich szczepow
Zrozumieli ze jest duchem wpsanialym, pamiecia wszelkiego zycia.
Kiedy zapalil sie od Slonca ogniem zywym prawdziwym
Zrozumieli to.
Jak dasl krystalizowala sie ich chaka (psionika/duchowosc)
Jak Zik-thok (roslina katalizoator) byl dla nich Si-tho-laj.
Jego czulkami, stali sie psionicy/chakak.
I tak rozumowali:

- Ja jestem wielki Thok (jajo wszelkiego zycia).
Ja bede Tek (szczep)
I wszelkim G (rodzina)
W karzdym G`tok (roju) zawarty.

Badajac co jest przed i po....wspol-udzial sie czyni.

Rozwinol swoje nowe czulki, poza choryzont widzenia
I nowa podroz rozpoczol.

Oto jest Hazi, ten ktory stal sie wielkim bogiem.
Oto jest pamiec szczepuw.


C.D.
http://lastinn.info/opowiadania/1463...tml#post518943 (Hazi)

http://lastinn.info/opowiadania/1351...ega-ziemi.html (Jas i Malgosia: ksiega Ziemi)
Ziemia
http://lastinn.info/opowiadania/1340...iega-wody.html (Nowe szaty cesarza: ksiega wody.)
Woda
Autor artykułu
secutor's Avatar
Zarejestrowany: Oct 2009
Posty: 315
Reputacja: 1
secutor ma z czego być dumnysecutor ma z czego być dumnysecutor ma z czego być dumnysecutor ma z czego być dumnysecutor ma z czego być dumnysecutor ma z czego być dumnysecutor ma z czego być dumnysecutor ma z czego być dumnysecutor ma z czego być dumnysecutor ma z czego być dumnysecutor ma z czego być dumny

Oceny użytkowników
 
Brak ocen. Dodaj komentarz aby ocenić.
 

Narzędzia artykułu

 



Zasady Pisania Postów
You may Nie post new articles
You may Nie post comments
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site
artykuły rpg

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172