Przywdziać zbroję, zabijać smoki, ratować dziewice...
Ratować co dzień cały świat!
No, przynajmniej raz w tygodniu oczyszczać go z zastępów zła.
Czy to nie marzenia każdego berbecia?
Starczy, że z powijaków wyrośnie, a już z kijaszkiem ugania się po podwórku walcząc z kurami, jakby to były bagienne jaszczury.
„Za wiarę! Za honor! Za ojczyznę!”
Malec krzyczy wielkie słowa, sepleniąc z leksza przy tym i nijak mu nie przeszkadza fakt, że nie rozumie ich znaczenia. Bo czym że są szlachetne wartości dla dzieciaka, któremu smark jeszcze wisi u nosa? Najwyżej powodem jedynie, by dokonywać czynów – tak zwanych – rycerskich, które de facto sprowadzają się do tego, by móc zabijać i być za to chwalonym. Głupcami wszak są ci, którzy wierzą, że natura dziecka niby strumień górski czysta. Bzdura! Berbeć, co ledwo kilka wiosen ma za pasem, jest jak młode szczenię, a to trzeba jeszcze wychować, bo inaczej władać nim będą jeno instynkta.
Nie o wychowaniu jednak ma być ta rozprawa, wróćmy zatem Czytelniku do naszego kochanego berbecia ze wsi, który w oczach nam dorasta i coraz częściej dziewki po krzakach obmacuje.
Już nie dziecię to, lecz młodzian, i choć nie ma jeszcze przyłbicy, coraz częściej charakteryzuje się cechą iście rycerską: zakutym łeb. Ten niewidoczny garniec na jego głowie powodujący proporcjonalny przyrost mięśni w stosunku do ubywającego rozumu. Mówiąc krótko i dosadnie: pełna koncentracja na przerzucaniu siana w celu wyrobienia krzepy, zakrawa inteligencję naszego milusińskiego berbecia do tej, którą obserwujemy u gremlinów. Przy czym
„małe nase, słabe nase, i nase śmierdzi”, zamienia się w duże i silne... Smród jedynie zostaje ten sam.
Lata mijają, a przerzucanie siana i ubijanie masła nudzą się młodzianowi, który dokonuje przełomu intelektualnego i dochodzi do wniosku, że... to już czas. Czas zamienić widły na miecz, czas ruszyć w świat! Nie to jednak, żeby planował obrać własną drogę życia czy iść na przełaj przez wytyczone już ścieżki. Nie przeceniajmy go... Chociaż śledzimy jego losy od kołyski, to jednak sentyment nie powinien nam przysłaniać umiejętności w miarę obiektywnej oceny, drogi Czytelniku. Bądźmy więc dumni, z każdego jego postępu.
Starczy, że chowając w sercu marzenie z dziecięcych lat, młodzian wyruszył wreszcie do najbliższego miasta, by tam zaciągnąć się do woja.
Lecz cóż to?! Nieszczęście straszliwe! Bo co począć, skoro gwardia akuratnie naboru nie organizuje? Czy to koniec marzeń, koniec fantazji o smokach i dziewicach?
O nie, nie.
Jest przecie zakon jakowyś w pobliżu, a należący doń prawi rycerze cechują się najwspanialszymi, najbardziej szczelnymi zbrojami, których jedyną wadą jest ograniczony dostęp powietrza do mózgu. Ale, nic to! Starczy jeno wyuczyć się na pamięć kilku formuł owej wiary, by mieć co powtarzać niewiernemu, gdy się mu pysk obija i już nasz podopieczny może ubiegać się o miano najbardziej oddanego wyznawcy, który za pomocą ostrza krzewić będzie wiarę, równowagę i...co mu tam powiedzą.
Spragniony wrażeń i sławy adept w swym zapale szybko spostrzeże, że dziewic to za wiele na tym świecie nie ma, a wobec tego... każdy kryć w sobie może namiastkę zła!
Niech więc to bóg osądzi kto ustrzeże się wspaniałego rycerza, a kto winien karę ponieść.
Tak oto, drogi Czytelniku, nasz słodki berbeć spełnia swe marzenie i otula muskularne ramiona płaszczem chwały, chełpiąc się roczną statystyką „oczyszczonych” większą niźli dorobek życia niejednego zabójcy... bo przecie jego bóg nad nim czuwa!
Zatem:
„Za wiarę! Za honor! Za ojczyznę!”