ZIELONA HERBATA I ŚMIERĆ
Zielona herbata - szlachetny napój, którego historia sięga Chin sprzed pięciu tysięcy lat, kiedy to – według legendy – cesarz Chen-nung odkrył dzięki przypadkowi cudowny smak wywaru z listków nieznanego drzewa. Po dziś dzień jest to napój ceniony i lubiany, któremu dawniej szamani a obecnie naukowcy przypisują lecznicze właściwości.
Jej nagroda. Kobieta sama siebie nagradzała herbatą po każdym wykonanym zadaniu, po każdym morderstwie, którego dokonała z zimną krwią. Zielona herbata z dodatkiem trzech łyżeczek cukru - słodka i lepka – tylko taka przypominała, jak dobre potrafi być życie.
Raz... Dwa... Trzy...
- No nie! Mamo, znów słodzisz herbatę? I to zieloną. Nie wstyd ci? Każdy Japończyk zamordowałby cię na miejscu za taką profanację.
Karla wpadła do salonu niczym burza, którą zresztą była w życiu Glorii Magnolii. Niechciana kiedyś, a dziś tak upragniona. Jedyna siła, która pchała te stare kości co dzień do wstawania z łóżka. No, może nie stare, ale wiekowe już z pewnością.
Dziewczyna okrążyła mosiężny stół i z właściwą sobie prostotą uczuć, pocałowała matkę w pokryty różem policzek. Pukiel rudawych włosów połaskotał w nos. Każdy inny człowiek, który pochyliłby się w ten sposób nad Szablą, skończyłby już z przebitym szpilką do włosów gardłem. Z czasem takie reakcje stały się po prostu odruchem. Tylko Karla była bezpieczna. Przy niej wszelkie reakcje obronne wyćwiczonego, zahartowanego w śniegu Syberii i wśród piasku Sahary ciała przestawały działać. Wszystko dlatego, że dwadzieścia lat temu płatna zabójczyni na usługach radzieckiej mafii po raz pierwszy zakochała się. I to w małym, kwilącym brzdącu, który narodził się z jej łona tylko po to, by - wedle planu - zostać oddanym do przytułku. Zakochała się jedyną w swoim rodzaju, bezkompromisową i prawdziwie bezinteresowną małpią miłością - właściwą wyłącznie matkom. To dlatego stała się Glorią Magnolią, która po latach przewrotów i rewolucji osiedliła się na bałtyckim wybrzeżu w niedużym domku z loggią, kawałkiem plaży oraz molo, na którym w bezwietrzne wieczory ustawiała stolik, krzesło i piła zieloną herbatę - zawsze z trzema łyżeczkami cukru.
- Cmokaj mnie tak dalej, a cały makijaż pójdzie w diabli. – poskarżyła się marudnie, jak wypadało samotnej kobiecie w jej wieku.
- Oj, no! – Karla pochyliła się nad jej ramieniem tak, że widziały swoje odbite twarze w lustrze. Młodą i starą. Rozkwitającą i więdnącą. Obie w jakiś dziwny sposób podobne do siebie.
- Dałabyś się dziecku z matką pożegnać. Kto wie, kiedy cię zobaczę? Znów jedziesz się wygrzewać na jakiejś Kostaryce albo w Honolulu małpy straszyć, a ja tu biedna, samiutka będę zakuwać do egzaminów semestralnych...
- Aha, a ten twój Marek czeka już pod drzwiami czy przyjdzie pięć minut po moim wyjeździe na lotnisko?
- Mamo... nie doceniasz mnie. – Karla zachichotała, jakby od niechcenia przeczesując palcami jej włosy. – Ja go już pod łóżkiem schowałam.
- W tym kurzu? Boga w sercu nie masz dziewczyno! – udała przerażenie Gloria. – Jak cię matka wychowała?
- No... Paskudnie! – kolejne cmoknięcie w policzek i zmiana tonu, która zawsze towarzyszyła zmianie nastroju dziewczyny. – Na długo wyjeżdżasz?
- Nie wiem skarbie, znasz moją pracę. – odpowiedziała cichym głosem - Szef może potrzebować tłumacza na jedno spotkanie, a może na cały tydzień jak się nie będą potrafili dogadać.
To nie tak, że kłamała jak z nut. Naprawdę ciężko byłoby jej okłamać własne dziecko. Po prostu, kiedy wracała do domu, naprawdę stawała się czterdziestopięcioletnią tłumaczką przysięgłą języka rosyjskiego i niemieckiego. Przekraczając próg dębowych drzwi z zawieszoną nań podkową, po prostu zapominała o tym, w jakich warunkach przyszło jej się nauczyć tych dwóch języków. Zburzenie muru berlińskiego, rozwiązanie ZSRR... to były już zamierzchłe czasy. Teraz rysowała się zupełnie inna, nowa przyszłość. Czy jednak lepsza? Nie. Ludzie tak łatwo się nie zmieniają. To dlatego wciąż nie było jej dane przejść na emeryturę.
- O której jedziesz? – zapytała Karla, a odsunąwszy się od poręczy fotela, podeszła do okna i zaczęła bawić się skrawkiem firanki. Ta dziewczyna nigdy nie potrafiła ustać w miejscu dłużej niż pięć minut.
- Zaraz. Dopiję tylko herbatę, nałożę szminkę i znikam.
- Ten cukier cię kiedyś zabije, mamo. – Karla skrzywiła się, przypatrując w znaczący sposób białemu osadowi na brzegu filiżanki.
- E tam. Smęcisz córuchna.
***
- Kto by pomyślał, że spotkam rodaczkę w potrzebie na samym środku morza, nie? Pewnie nikt mi nawet nie uwierzy, bo pani to się jak bogini z wody wynurzyła normalnie.
Młody, dobrze zbudowany Aryjczyk zaśmiał się jowialnie. Widać zdążył już spożyć sporo greckiego wina. Na szczęście chyba czuł swój stan, bo nie tylko gościowi, ale i sobie przyniósł filiżankę zielonej herbaty. Nie był przystojny. Miał zbyt wystającą szczękę i świńskie oczka, by móc uznać go chociaż za sympatycznego. To pewnie dlatego przebywał zupełnie sam na jednej z samotnych wysepek Morza Jońskiego. Do najbliższego ośrodka zaopatrzeniowego było z tego najbardziej wysuniętego na południe kawałka ziemi dobre półtora godziny żaglówką i to przy przychylnej pogodzie. Niespodziewana towarzyszka Niemca miała zatem sporą dozę szczęścia w nieszczęściu, że ledwo kilka mil stąd jej kutrowi zabrakło paliwa. Gdyby zdarzyło się to na otwartym oceanie, właścicielka byłaby całkiem bezradna. Dwie czy trzy mile do stałego lądu, to natomiast akurat tyle, ile wysportowana czterdziestoletnia kobieta mogła pokonać wpław, przypływając na najbliższą, zamieszkałą wyspę. I jeszcze okazała się Niemką, rodaczką znad Łaby! Co prawda była żylasta i sporo starsza od mieszkańca wyspy, ale samo towarzystwo w tych warunkach stanowiło sporą uciechę.
- Bardzo jestem panu wdzięczna za gościnę. – uśmiechnęła się do niego ciepło. - Naprawdę nie wiem, co bym zrobiła bez pańskiej pomocy. Chyba musiałabym czekać do rana na jakiś patrol, bo to radio w rozpadającej się łajbie, to trudno stwierdzić czy jeszcze działa.
- Zapewne, zapewne. – Niemiec potwierdzająco pokiwał głową i jakby dla większego efektu zastukał łyżeczką do herbaty o kant stołu.
- Jeszcze pomyśleć, że miał pan wolny kanister paliwa i zgodził się mi go użyczyć. Naprawdę nie wiem, jak się panu odwdzięczyć, panie...
- Jörg Wurster. Proszę wybaczyć, że dopiero teraz się przedstawiam. – odpowiedział wyraźnie zamroczonym od alkoholu głosem. - A z tym kanistrem to drobiazg. Nawet nie wie pani, jak mi miło, że mogę się do kogoś odezwać wieczorem.
Obiekt zidentyfikowany. Jörg Wurster - berliński przedsiębiorca, przemytnik i handlarz kradzionymi dziełami sztuki. Dłużnik Olafa Komorenki, przemytnika, jednego z szefów ukraińskiej mafii narkotykowej. Powód pościgu? Nie mogąc spłacić na czas długu, Jörg Wurster zrobił to, co uczyniłby każdy człowiek na jego miejscu, ceniąc swoje życie. Uciekł i ukrył się. Na jego nieszczęście właśnie został odnaleziony.
Mężczyzna sięgnął po cukiernicę i przystawiwszy w pobliże filiżanki, zanurzył łyżeczkę w jeziorze białych kryształków. Jeszcze nie wiedział, że prawdopodobnie będzie to jego ostatni łyk herbaty. Umrze ze smakiem słodyczy w ustach i aromatem zielonej herbaty w płucach. Tylko tyle Szabla mogła dla niego zrobić.
Jörg podniósł łyżeczkę ponad szklane naczynie i przerzucił jej zawartość do swojej filiżanki. Jedna łyżeczka. Następnie wykonał ów gest po raz drugi z tą samą pieczołowitością i spokojem. Druga łyżeczka. I znów to samo, rytuał został powtórzony. Trzecia łyżeczka. Stukot mieszania i uderzanie o dno filiżanki były w tej chwili jedynymi odgłosami w pomieszczeniu.
„Jaka szkoda – pomyślała z rozrzewnieniem Gloria – Jest na świecie jednak ktoś, kto rozumie, jaka herbata smakuje najlepiej.”
Bang!
Huk wystrzału spłoszył przysypiające na dachu ptaki, których wrzaski rozniosły się wśród fal. Kobieta wpatrywała się ze zdziwieniem w dymiącą lufę spoczywającego w dłoni Niemca rewolweru. Bezruch obu postaci trwał dłuższą chwilę, po czym to jej ciało zaczęło płynnie zsuwać się z krzesła ku podłogę.
- O trzy łyżeczki za długo, Szablo. – rzekł Jörg z wyraźnym smutkiem, lecz ona już go nie słyszała.
W głowie Glorii Magnolii pojawił się natomiast dźwięczny, przyprawiony nutką wesołości głos córki:
Ten cukier cię kiedyś zabije, mamo.
... a potem był już tylko szum morskich fal.