Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Artykuły, opowiadania, felietony > Opowiadania
Zarejestruj się Użytkownicy


komentarz
 
Narzędzia artykułu Wygląd
<!-- google_ad_section_start -->Chebańskie opowieści: Black Buick (Neuroshima)<!-- google_ad_section_end -->
Chebańskie opowieści: Black Buick (Neuroshima)
Autor artykułu: Pipboy79
26-09-2020
Chebańskie opowieści: Black Buick (Neuroshima)

Siemka


- Zapraszam do czytania małego opowiadania z uniwersum neuroshimy. A dokładniej na spotkanie z postaciami jakie były BN-ami w jednej z moich sesji. Dokładniej do Zimowej i Wiosennej Wyspy Skarbów. Taki mały prequel na temat jednego z epizodów paru postaci z gangu Sand Runners jacy przewinęli się przez tą sesję. Wydarzenia z tego opowiadania dzieją się na kilka lat przed tym co działo się w sesjach forumowych.



2035; Detroit; strefa Camino Real



Coś było nie tak. Jakieś niejasne poczucie niebezpieczeństwa pulsowało coraz wyraźniej. Pulsowało coraz wyraźniej nie pozwalając umysłowi osunąć się w błogą ciemność i ciszę nieświadomości. Cisza. Właśnie. Cisza. Tego potrzebował. Tego tu brakowało. Coś się darło monotonnym dźwiękiem. Prawie tuż nad uchem. W końcu spuchnięte powieki otworzyły się. Samochód. Był w samochodzie. Ledwo jednak otworzył oczy i poruszył głową a poczuł ból. Syknął i uniósł dłoń do obolałego miejsca. Ale ból jeszcze bardziej odegnał słabość. Spojrzał na swoją dłoń. Krew. I kryształki. Kryształki szyby. Rozbitej. No tak. Był w samochodzie. I na brudnych, startych szturmówkach w wojskowym kamuflażu miał też krew. I pełno tych kryształków.

~ Szyba poszła. ~ umysł wreszcie zdołał uformować pierwszą składną myśl. I ta cholerna syrena! Znaczy klakson. Spojrzał z niechęcią w bok. Zobaczył kierowcę. W skórzanej, podartej kurtce z masą naszywek. Nie widział jego twarzy. Tylko niezbyt krótkie, czarne włosy. Ale ten obrazek nagle przywrócił mu pamięć i świadomość.

- Guido! - tknięty niepokojem Taylor sięgnął ręką potrząsając ramieniem przyjaciela. Tamtym zatrzęsło ale reakcja była słaba. Jakiś niezrozumiały pomruk. Przywalił łbem w kierownicę? Cholera tego Taylor nie pamiętał. Ale kątem oka dostrzegł inną sylwetkę. Na tylnej kanapie.

- Viper… - sapnął widząc kobiecą sylwetkę w skórzanej kurtce na tylnym siedzeniu. Leżała bezwładnie. Żyła? Nie miał pojęcia. Dostrzegł coś jeszcze. Tym razem na zewnątrz samochodu jakim Guido chyba wjechał w jakąś stertę gruzu. Wymazane na murach stylizowane CR. Camino Real. Kurwa mać! Byli na terenie tych brudasów z Camino! I jeszcze coś. Widział już jak niczym drapieżniki zwabione śmiertelnie zranioną zwierzyną zbliżali się. Bez pośpiechu. Szydząc i śmiejąc się. Na razie czterech. Ale w pobliżu musiało być ich więcej. W końcu byli na ich terenie. A ociężały umysł nie bardzo mógł się zorientować gdzie dokładnie. A bez tego nie było szans określić którędy wracać do domu.

- Guido! Guido wstawaj! Obudź się! Camino nadchodzą! Wstawaj do cholery! - Taylor chociaż był osłabiony i obolały ogarnął już sytuację na tyle, że to jeszcze nie koniec. Byli już prawie na miejscu. Prawie wrócili do domu. Ale kurwa mać w amoku musieli wjechać od najbardziej chujowej strony. Wjechali w strefę kolorowych gangów z którymi Runnersi prawie “od zawsze” mieli na pieńku. Byli już w Det. Udało się wrócić! Ale wjebali się w złą dzielnię…

Te myśli szybko galopowały mu przez łysą głowę gdy szarpał swoim kumplem za kierownicą. Ale ten nie reagował w żaden sensowny sposób. Gorączkowo zastanawiał się co zrobić. Tamtych czterech było już na odległość strzału z klamki. Próbował przekręcić kluczyk ale Guido skutecznie blokował swoimi nogami dostęp do pedałów.

- Hola, blanco! Alguien te invitó aqu�-?* - zawołał jeden z nich zaczynają grę wstępną w tych ulicznych starciach. Mieli już w łapach klamki, bejsbole, obrzyny i maczety. Byli zbyt blisko. Taylor nie znał się na tym slangu brudasów. Ale jak ktoś kto nie wiadomo ile razy wcześniej przerabiał ten rytuał zdawał sobie sprawę o co drą ryja.

- Twoja siostra! Właśnie jedziemy zerżnąć tą drugą! - odkrzyknął łysol na miejscu pasażera. Było chujowo! Guido ledwo coś kontaktował a Viper nawet nie było wiadomo czy żyje. To, że tamci jeszcze zbierali się w sobie i nie uderzyli na całego to pewnie dlatego, że do tych zakutych pał brudasów nie przyszło, że trójka Runnerów może być aż w tak opłakanym stanie. Byli słabi, schorowany, poranieni i wykończeni. Ale jeśli te czarnuchy się w tym zorientują to już po nich. Jest! Znalazł wreszcie strzelbę jakiej szukał. Musiała spaść na podłogę przy zderzeniu. Teraz schylił się po nią i nieświadomie duchy okazały mu swoją łaskę. Akurat jak się schylił boczna szyba osobówki rozpadła się zalewając go lawiną szklanych kryształków. Zaczęło się!

Nie miał siły krzyczeć. Coś mu blokowało oddech. Ale nie miał na to czasu. Ledwo przeszły pierwsze strzały trzasnął drzwi po swojej stronie. Zacisnął zęby i pociągnął za spust. Potężna broń huknęła a on poczuł zapach spalonego prochu. Tamci rozsypali się po ulicy jak kręgle. Zaraz przeładował i strzelił ponownie. Wątpił by kogoś trafił. Chciał ich tylko przydusić. Udało się. Widział sylwetki tych z Camino chowających się za wrakami i jakimiś kawałkami gruzu. Tego potrzebował!

- Guido! Wstawaj! Wstawaj do cholery! - krzyczał próbując obiec tył osobówki. Ale coś go kłuło w tych płucach więc wyszedł mu najwyżej jakiś taki niezdarny trucht. Dopadł do drzwi kierowcy u je otworzył. Teraz bryła osobówki chociaż symbolicznie oddzielałą go od tamtych tych gnojków. Schylił się by znaleźć się z Guido na podobnym poziomie. Chciał go przepchnąć na swoje miejsce i zająć miejsce kierowcy. Musieli stąd spadać! Zaraz się zleci reszta tych szmaciarzy! Jak nie klakson to strzały musiały ich zwabić! Ale od strony ulicy kolejne grudki ołowiu zabrzęczały o karoserię, rozbiły kolejne szyby i wbijały się w okoliczne gruzy i ściany. Jebane matkojebcy!

Wstał i znów oddał dwa albo trzy szybkie strzały by przydusić ich do ziemi. Pomogło. Schylił się nad młodszym i szczuplejszym mężczyzną z opinią zawodowego farciarza. Unieruchomił jego głowę w dłoniach by jej się przyjrzeć. Żył. Poznał to mruganiu powiek. Ale balansował na pograniczu świadomości. Nie było co liczyć, że siądzie za kółkiem. Ale żył. Musiał go wydostać. Tak jak Guido wydostał ich… stamtąd…

Czas się jednak skończył. Usłyszał triumfujące krzyki od strony ulicy. Schodzili się kolejni. Zaraz ten wóz zmieni się w tarcze strzelecką. - Guido… Spadamy stąd… - wychrypiał do kumpla. Nie było szans dojechać pod takim gęstniejącym ogniem. Każdy kolejny brudas dołączał swoją lufę do rosnącej kanonady. Upajali się swoją mocą i potęgą sycąc się słabością krwawiącej zwierzyny. Obie strony zdawały sobie, że wynik starcia może być tylko jeden. I to, że nawet przy niedbałym strzelaniu pociski w końcu zaczną pruć żywe, krwawiące mięso.

Taylor zareagował odruchowo. Złapał Guido za chabet i wytargał go na zewnątrz. Potem przerzucił jego ramię na swoje ale się przeliczył gdy sądził, że kumpel będzie chociaż truchtał. Właściwie zawisł bezwładnie na ramieniu swojego kumpla, ochroniarza i egzekutora i ten musiał go wlec na ziemi. Ale udało się! Przebiegli przez chodnik i trochę w głąb jakiegoś zaułka gdzie musieli chociaż na chwilę zejść tamtym z oczu.

Pitbull spojrzał na osobówkę jaką tu prawie w pijanym widzie jednak dojechali. Nie miał pojęcia jak. Nie pamiętał. Cud, że Guido jakoś wytrwał aż tyle za kierownicą by tu wrócić. Niestety cud skończył swoje działanie na ostatniej prostej. Teraz w tym samochodzie wciąż była Viper. Nawet nie wiedział czy jeszcze żyje. A słyszał jak pociski przebijały blachy karoserii, rykoszetowały po niej albo z rozbijały się o ściany. A jeśli żyła? Dobrze wiedział co te brudasy potrafią zrobić jednej z ich dziewczyn jeśli wpadła w ich łapy.

- Punk rock to nie jest bułka z masłem… - mruknął i splunął gęstą śliną. Pić mu się chciało. - Poczekaj tu. Zaraz wrócę. Idę po Viper. - rzucił do czarnej głowy opuszczonej na zakrwawioną pierś. Nie miał czasu czekać na jakąś reakcję więc zostawił szefa i chyłkiem ruszył tym kalekim truchtem do wciąż ostrzeliwanego samochodu. Usłyszał okrzyki tamtych gdy znów się zobaczyli. W ramach pozdrowień wystrzelił jeszcze ze dwa razy. Znów nie po to by któregoś trafić ale po to by mieć chociaż moment spokoju. Cholera! Był już ich z tuzin! Wyłazili jak wszy ze ścierwa!

- Viper! Viper wstawaj! - wrzasnął z trudem przez zaciśnięte zęby. Ledwo się schylił a palba od Camino się wzmogła. Gruchnęła o samochód, ściany i gruz. Nie odważył się wstać a Viper nie reagowała. Więc złapał ją za ręce, zarzucił na plecy i tak trochę się czołgał a trochę czworaczy, kawałek nawet wlókł ją obok siebie. Ale doczołgał się do zaułka. Oparł się plecami o kontener starego śmietnika jaki chwilowo zasłaniał ich od niebezpiecznego wylotu ulicy. Nie mieli czasu odpoczywać. Ale musiał złapać oddech.

---

Musiał złapać oddech. Wszystko go paliło. To było bez sensu. Od paru chwil zdawał sobie sprawę. Bawili się z nim. Już nawet nie strzelali by trafić. Nie miał szans im uciec. Nie jak coś kłuło go w płucach przy każdym oddechu. Nie gdy dźwigał dwa bezwładne ciała. Ostatecznie stracił nadzieję jak ujrzał, że uliczka i dom w jakim zamierzał się ukryć… No stąd też wyszli. Przejechał nawet jakiś ciemny Buick. Zatrzymał się a kierowca spojrzał na niego. Ale powoli ruszył dalej. To było bez znaczenia. Ta cholerne kundle otaczali ich z każdej strony. W końcu byli na swoim terenie. Najbardziej nie mógł zdzierżyć, że śmiali się. Śmiali się z niego. Z niego! Jakby dorwał to by wklepał każdemu z nich! Ale było ich zbyt wielu… Nie miał już sił… Guido i Viper nadal nie kontaktowali… Żyli ale nie kontaktowali… Może to i lepiej? Chociaż szkoda, że to tak się skończy…

Zacisnął zęby. Nie miał już siły. Ale uznał, że chociaż dotrze do tego budynku obok którego stali. Chyba jakiś dawny sklep. Potrzebował chwili spokoju. By się z nimi pożegnać. Dlatego jęknął ciężko ale powstał po raz kolejny. Słyszał tamtych jak kpili z niego. Szydzili. Zarzucił sobie Guido na plecy. Na Viper nie miał już ani miejsca ani siły. Więc wlókł ją po ziemi. Słyszał jak jej nogi szurają na tych śmieciach jakie zawalały chodnik. Słyszał jak znów tamci zaczęli strzelać. Jak do cholernego kogucika na jarmarkach! Złość dodała mu sił. Sforsował schody i schronił się w jakimś wnętrzu ale z uporem pitbulla parł dalej. Wiedział, że to już ostatni skok. Jak się zatrzyma to koniec. Przebył jakiś korytarz i zatrzymał się w czymś co było jakimś magazynem czy co. To koniec. Wywalił się razem z niesionymi ciałami. Leżał na plecach czując pod swoim barkiem ramie Guido a gdzieś na nogach leżała mu Viper. Sufitował. Brudny popękany sufit i ból w piersiach które miały problem łapać każdy kolejny oddech stał się całym jego światem. I pościg. Zbliżali się. Zaraz tu będą.

- Taylor… - był tak wykończony, że nawet się nie zdziwił, że go słyszy. Może już odpływał? Czy tak się umiera? Nigdy dotąd nie umierał to nie miał wprawy. Nie wiedział jak to jest. Zaraz się pewnie dowie.

- Taylor… - głos powtórzył się. Zupełnie jakby gadał ze swoim kumplem Guido. I chyba gadał. Przełknął ślinę jakby to miało pomóc w mówieniu.

- No? - zapytał wciąż nie odwracając głowy od tego zapleśniałego, bezimiennego sufitu gdzieś w trzewiach strefy Camino Real.

- Daj szluga. - Guido poprosił go o przysługę. Coś zaczynał kontaktować. Chyba nie było dobrze. Ale nie bardzo mógł sobie przypomnieć dlaczego. Ale musiał zajarać.

Taylor wreszcie zebrał się w sobie by odwrócić głowę w bok i spojrzeć na leżącego obok kumpla. Oczy miał zamknięte. Ale pierś już unosiła mu się dość regularnie. Jakby się budził. Cholera. Żył. Naprawdę żył. Guido naprawdę żył! Potrzebowali czasu…

Jęknął i usiadł. Zaraz złapał się jakiejś starej lady by podnieść się do pionu. Drzwi… Musiał zamknąć drzwi… Bo te brudasy… Sapnął i zmusił się oderwać od lady. Wpadł prawie na ścianę i zamknął drzwi. Nie zamknęły się do końca. Ale miały łańcuch z którego skorzystał. Nie zatrzyma ich na długo ale zyskają trochę czasu. Sapiąc wrócił do powalonego kumpla. Klęknął przy nim korzystając z pomocy krzesła stojącego obok i sięgnął mu do wewnętrznej kieszeni kurtki. Wyjął z niej srebrną papierośnicę do jakiej Guido miał taką słabość. Jak ją otworzył zobaczył w niej tylko jednego papierosa. I tak się zdziwił, że w ogóle był jakiś. Jakim cudem Guido go uchował? Od jak dawna go kitrał? Teraz to i tak nie było istotne. Słyszał już tupot i krzyki za drzwiami. Już tu byli. Szukali ich. Na zewnątrz też ich słyszał. Ale jeszcze nie znaleźli właściwych drzwi. Skorzystał z okazji by odpalić tego ostatniego szluga. Zaciągnął się z lubością wchłaniając tak znajomy smak i aromat zioła. I jeszcze raz. Po czym wsadził skręta w spuchnięte wargi Guido.

- Dzięki stary. - czarnowłosy ganger skinął głową i z ulgą zaciągnął się zielenią błogości. Coś zaczynał kontaktować. Ruiny. Krzyki. W tym brudasowym slangu. Kroki. Blisko. Zbyt blisko.

- Camino? - świetnie rokujący porucznik Runnerów otworzył wreszcie oczy i spojrzał na Pitbulla zmęczonym ale przytomnym wzrokiem. Zobaczył potwierdzające skinienie łysej głowy. - Jak jest? - nie miał siły mówić. Ale już sam mógł sięgnąć po swojego skręta. Chociaż ruch wydał mu się cholernie trudny.

- Chujowo. Mają nas. - Taylor nie widział sensu ściemniać. Ale cieszył się, że na koniec Guido się ocknął. Nie chciał tak bez pożegnania, bez ostatniego szluga.

- Ale wróciliśmy? Wróciliśmy do domu? - niespodziewanie usłyszeli szept Viper. Guido aż zmusił się by unieść głowę. Viper nerwowo przełknęła ślinę. Ale oczy miała otwarte.

- Ta. Wróciliśmy. - czarnowłosa głowa opadła z powrotem na brudną, zapyloną podłogę. Zaciągnął się po raz ostatni i mimo wszystko uśmiechnął się. A jednak wrócili… Nie do wiary… Potem oddał szluga Taylorowi gestem wskazując na ich kumpelę.

- Ale numer. - Viper też się uśmiechnęła. Taylor skorzystał z okazji by się jeszcze raz sztachnąć.

- No. - mruknął. Nie wiedział czy to wpływ zioła czy świadomość, że zaraz zginął. Ale cieszył się, że tu i teraz jest właśnie z tą dwójką.

- Taylor… Oprzyj mnie… - czarnowłosy Runner wskazał na ścianę obok jakiej leżał. Taylor spojrzał na niego zdziwiony i na tą ścianę nie bardzo wiedząc o co kumplowi chodzi. Ale skoro takie miał życzenie… Przekazał końcówkę szluga Viper. Ta zaciągnęła się z nim z lubością. A on sam jęknął i stanął nad Guido. Znów złapał go za chabet i przesunął kawałek. Tak by kumpel mógł się oprzeć o ścianę jak na krześle.

- I krzesło. Daj mi tutaj krzesło. - Guido wskazał na miejsce przed sobą gdzie chciał mieć to krzesło. Tego mimo całej krytycznej sytuacji Pitbull już nie mógł zrozumieć.

- Krzesło? Chcesz usiąść na krześle? Mam cię posadzić? - łysy Runner dopytywał się patrząc na stare krzesło na jakim sam się niedawno podpierał.

- Nie chcę zdechnąć jak jakiś obszczymur. Daj mi krzesło. I spluwę. - chociaż głos starego druha był słaby tak jak i to jednak jakoś zabrzmiał w niej cień tej siły i charyzmy jaką zazwyczaj promieniował. I jaka sprawiała, że ludzie szli za nim w ogień. Czasem nawet dosłownie. Taylor dłużej nie zwlekał. Sapnął i podstawił krzesło tak jak chciał kumpel. Potem wsadził mu w rękę jego chromowany pistolet. Czarnowłosy runner chwycił broń w dłoń i oparł ramię o krzesło. Chyba nie dałby rady samodzielnie utrzymać pistoletu. Ale z podpórką… A sądząc po odgłosach za drzwiami to zaraz ich znajdą.

- O. - Taylor sam się zdziwił z tego co znalazł. To chyba kiedyś był jakiś sportowy sklep. Może dlatego leżał tu pewien charakterystyczny, podłużny kształt. Chociaż dopiero co się spotkali to łysy uśmiechnął się jakby w tej ostatniej godzinie spotkał dawno niewidzianego kolegę. Podszedł ten kawałek i podniósł bejsbol z ziemi. Otrzepał go i machnął na próbę. Pozostała dwójka też się uśmiechnęła mimo wszystko widząc, że Taylor za zrządzeniem jakiegoś kaprysu duchów odnalazł swój ulubiony rodzaj broni do masakrowania szczęk i piszczeli.

- Viper my bierzemy te drzwi. Taylor ty tamte. Pojedziemy tych brudasów. - właściwie to wszyscy wiedzieli kto tu kogo zaraz pojedzie. Ale tak im było lżej. Tak było lepiej. Pokiwali głowami jakby mieli zaraz wstać i pójść strzelać do butelek za rogiem. Czas się skończył. Ktoś po drugiej stronie trzasnął w drzwi i z zaskoczeniem stwierdził, że łańcuch zamknięty przez Taylora stawia mu opór.

- Aqu�- están!** - krzyknął Camino triumfalnie oznajmiając reszcie sfory, że odnalazł chwilowo zagubioną zwierzynę. Trójka Runnerów za drzwiami spojrzała ostatni raz na siebie. Guido nie wiedział czy dobrze rozczytał spojrzenie. Ale chciał to zrobić. Po raz ostatni.

- Sand Runners! Za mną! - głos chociaż zachrypnięty i zdyszany miał w sobie tą samą moc jak zawsze gdy wódz prowadził ich do ataku. Na cokolwiek by im nie stało na drodze. Nawet teraz, gdy nie miał już sił ustać na własnych nogach to wciąż echo dawnej potęgi rozlało się przez trzy Runnerowe ciała dodając ich energii do ostatniego zrywu. Drzwi upadły zaraz potem gdy Camino dyszący żądzą zemsty sforsowali ostatnią przeszkodę jaka oddzielała ich od znienawidzonego wroga.

Pierwszy który wpadł z pistoletem trafił na bejsbol Pittbulla. Taylor ustawił się z boku tuż przy wejściu więc gdy drzwi wpadły do środka bejsbol zleciał z góry z miażdżącą siłą krusząc kości ramienia. Camino zawył z bólu wypuszczając broń z ręki i umilkł zaraz potem gdy kij trzasnął go prosto w twarz rozbryzgując krwistą posoką jego, ściany,podłogę i Taylora. Pierwszy upadł ale wpychali się następni. Tych powstrzymały pistolety kolejnej dwójki. Guido oparty o swoje krzesło strzelał w tłum kłębiący się na korytarzu. Viper nie miała krzesła ani sił i czasu by choćby usiąść. Wciąż leżała na plecach i tylko unosiła ramię z pistoletem próbując trafić kogoś z tamtych.

Camino czuli się jak wilcy co mieli wpaść do kurnika i zmasakrować bezbronne kurki. Kompletnie nie spodziewali się tak zażartego oporu. Zwłaszcza, że przez te drzwi i korytarz łatwo robił się korek walczących,, rannych i umierających. W ciasnocie korytarza zrobił się chaos gdy ci w głębi próbowali się przepchać do przodu albo nawet strzelać w głąb sklepu. Byli rażeni przez dwie lufy Runnerów a tych powalonych w przejściu dopadał bejsbol Pittbulla. Zrobił się istny chaos gdy żywa masa ściśnięta na korytarzu próbowała robić wszystko jednocześnie ci z tyłu wciąż napierali na tych z przodu a z przodu ci co oberwali z ołowiu lub bejsbola próbowali się wycofać ale nie mieli gdzie. I niespodziewanie koniec końców musieli się cofnąć by spróbować ogarnąć co tu się właściwie dzieje. Ale przy takiej różnicy potencjałów nie dało się odwlekać nieuchronnego.

- Taylor! - Guido dlatego, że był nieco w głębi sklepu pierwszy dojrzał nowe zagrożenie. Tamci rozwalali drugie wejście. Pitbull spojrzał na szefa, odwrócił się i tym kalekim truchtem ruszył by zażegnać to zagrożenie. Dotarł w samą porę. Ledwo tamci zdołali otworzyć drzwi a te przycięły łapy pierwszemu Camino gdy Taylor z całym impetem swojego cielska wpadł na te drzwi. Zaraz poprawił zdzielając je ponownie a jakiś Latynos z kolorową chustą na głowie zawył z bólu. Egzekutor Runnerów trzasnął go w szczękę kastetem powalając tamtego na ziemię. Znów bronił pozycji przez agresywny atak. Tamten trafiony poleciał na kolegę co stał za nim a pięść Taylora trzasnęła tego co stał obok. Tutaj na szczęście było ich chyba mniej.

Ale nie mógł się rozdwoić. A w każdej klamce w końcu kończy się ołów. Gdy tylko Camino zorientowali się w sytuacji wznowili atak na główne wejście. Wpadli do środka zanim dwójka ciężko rannych Runnerów miała okazję pomyśleć o zmianie magazynków. Pierwsza na drodze stanęła im Viper. Dlatego, że leżała na podłodze w połowie drogi do krzesła Guido.

- Viper! - Guido krzyknął widząc jak pierwszy kolorowy dopada do Viper. Nie miał czasu zmienić magazynku ani nawet o tym pomyśleć. W bezsilnej złości cisnął w nadciągających przeciwników bezużytecznym już pistoletem. Chromowany pistolet trafił któregoś w ramię nie robiąc nikomu większej krzywdy.

Ale Viper nie na darmo miała na imię Viper. Gdy napastnik dopadł do niej, i z sadystycznym uśmieszkiem zaczął ją dusząc oburącz wrzeszcząc coś do niej jej dłonie działały prawie po omacku. Był od niej silniejszy i miał lepsza pozycję gdy siadł na niej i dusił ją oburącz. A ona i bez tego była ledwo żywa. Ale w końcu udało jej się sięgnąć po nóż. Namacała go palcami, wreszcie całą dłonią i bez wahania wbiła go w szyję tego brudasa. Ten momentalnie ją puścił łapiąc się za szyję z bardzo zdziwioną miną. A Viper poprawiła cios zalewając chrypiąc ciężko i uderzając już prawie na oślep. Zrzuciła wreszcie go z siebie tylko po to by poczuć kopnięcie w żebra. Zawyła z bólu a za pierwszym przyszły kolejne.

Guido też był osaczony i desperacko zasłaniał się krzesłem przed atakami bejsbola jakim jakiś Camino próbował rozwalić mu głowę. Z trudem unosił to cholerne krzesło i nie mógł nawet wstać. Tamten z furią demolował jego zasłonę aż się w końcu rozpadło. Siedzącemu Runnerowi została w ręku tylko połamana noga. Ale zanim tamten rozłupał mu czaszkę, zdzielił go ta nogą w goleń. Tamten krzyknął z bólu i zaskoczenia cofając się ale z miejsca go zastąpił kolejny. Nie było szans by Runnerzy wygrali ta walkę. Dlatego wybuch wewnątrz sklepu zaskoczył absolutnie wszystkich.

Odgłosy walki kompletnie zaskoczyły dźwięk silnika więc dopiero jak maska pojazdu staranowała okno wystawowe i wbiła się do sklepu hamując gwałtownie wszyscy dostrzegli wtargnięcie czarnego Buicka. To było tak kompletnie zaskakujące, że w pierwszym ułamku sekundy tak Runnerzy jak i Camino zamarli kompletnie nie wiedząc co tu się do cholery wyprawia. Do czasu aż drzwi pasażera nie otworzyły się i wyskoczył z nich jakiś zamaskowany typek. W skórzanej kurtce. Jaki bez wahania otworzył ogień do wciąż kompletnie zaskoczonych kolorowych. Zaskoczenie w połączeniu z nagłym ostrzałem spowodowało prawie paniczny odwrót drużyny gospodarzy. Ponownie rzucili się w stronę korytarza, mało który pomyślał w ogóle by chociaż symbolicznie strzelić do nowego napastnika.

- Do samochodu! Prędko zanim wrócą! - krzyknął nowy przeskakując nad czarną maską. Pogonił ruchem dwójkę zmasakrowanych Runnerów. Sam doskoczył do rozwalonych drzwi i by zyskać na czasie posłał w głąb korytarza kilka kolejnych strzałów aż usłyszał suchy trzask pustego magazynka. Wtedy szybko schował się za framugę i nerwowymi ruchami spoconych dłoni próbował zmienić mag z pustego na pełny.

Guido nie miał pojęcia co jest grane. Ale zdawał sobie sprawę, że mimo wszystko Camino zaraz się ogarną i wrócą. Jedyna ich szansą było dostać się do tego czarnego Buicka i wydostać się stąd. Ruszył się ale nie miał siły. Zdołał tylko przewalić się na podłogę. Próbował się czołgać.

- Co za lamusy! - krzyknął zdenerwowany kierowca widząc, że wszystko niepotrzebnie się przedłuża. Nie powinien opuszczać miejsca kierowcy ale widząc w jak kiepskim stanie są ci Runnerzy zrobił to. Otworzył drzwi i zawczasu odsunął swój fotel by było miejsce dla pasażera. Buick był świetną bryką. Zwłaszcza dla kogoś z tak ograniczonym budżetem jak jego. Ale niestety był dwudrzwiowy. Podbiegł więc do Guido, bez ceregieli złapał go za klapy kurtki, podniósł i zaczął holować do samochodu.

- Bierz tą małą złamasie! - krzyknął do strzelca widząc, że Viper daje jeszcze jakieś znaki życia. Sam właśnie musiał jakoś wepchnąć to prawie bezwładne ciało do środka, na tylna kanapę. Wleczony Guido nie widział zbyt dokładnie. Zwłaszcza, że kierowca nosił chustę jak na prawdziwego bandytę przystało. Ale czy nie był jakiś śniady? Ale runnerowej kurtki to na pewno nie miał.

Kumpel strzelił na postrach kilka razy ale podbiegł do powalonej Runnerki. Złapał ją i biegiem ruszył w ślad za kierowcą. Nie mieli czasu się bawić więc prawie jak kłodę wrzucili bezwładną gangerkę na już leżącego tam ciemnowłosego. Oboje jęknęli gdy teraz strzelec upychał ich tak by dało się zamknąć fotel i drzwi a kierowca go poganiał.

- Streszczaj się! - popędzał go ciemnowłosy kierowca wyciągając spluwę u trzymając ją w pogotowiu. Miał nadzieję tego nie robić! Dlatego był kierowcą! Nie chciał strzelać do swoich!

- Dawaj! - kumpel dał mu znać znów obiegając maskę a kierowca wskoczył za kierownicę. Mieli ich! Teraz tylko się stąd wydostać! Dobiegał właśnie do swoich drzwi poganiany przez kumpla gdy z innej strony usłyszał ciężkie kroki i świszczący oddech. Odwrócił się celując z klamki ale ze zdumieniem rozpoznał truchtającego Taylora. Zawahał się ale tylko przez chwilę. Odsunął się od otwartych drzwi pasażera by łysy mógł tam wleźć i sam wycelował w tych co byli w pogoni za uciekającym Runnerem. Strzały zastopowały pościg gdy tamci pochowali się za ladami i szafkami szykując się aby odpowiedzieć ogniem. Podobnie kierowca nie miał już wyjścia gdy jego współplemieńcy wlali się ponownie na pobojowisko przy głównych drzwiach. Gdy oni strzelali do niego on zaczął strzelać do nich.

- Dawaj! Dawaj, dawaj, dawaj! - wydarł się strzelec bez ceregieli ładując się Taylorowi na kolana i zamykając drzwi. Kierowca nie zwlekał tylko wycofał z piskiem opon i zawróciła już na drodze. A potem bezlitośnie wcisnął gaz do dechy ruszając przeciążony muscle car z kopyta. Pierwsze sylwetki Camino wybiegły za umykającą zwierzyną i ostrzelały go jeszcze na pożegnanie ale na piechotę nie mieli szans dogonić umykający pojazd. Patrzyli w bezsilnej złości na zwierzynę która już schwytana w matnię w ostatniej chwili jednak wyrwała się na wolność.

- Co to za jedni!? Skąd oni się tu wzięli!? - wściekali się jeden na drugiego na ten cholerny niefart co kosztował ich tylu zabitych i rannych.

- A ja chyba wiem kto ma takiego czarnego Buicka. - niespodziewanie jeden z nich odezwał się, nawet niezbyt głośno. Ale to co mówił uciszyło wszystkich i skoncentrowało na nim uwagę reszty gangu.

---


2035; Detroit; strefa Sand Runners


Wydawało się, że śpi. Albo zapadł w jakiś letarg. Siedział w samych wojskowych spodniach i nie zawiązanych wojskowych butach. Na torsie świeże opatrunki przykrywały mu stare blizny i tatuaże. Siedział na sofie oparty o oparcia tak samo jak niedawno o brudną ścianę w jakimś starym sklepie sportowym w strefie Camino. Też miał przymknięte oczy i wydawał się nie kontaktować co się dookoła dzieje. Jak stary lekarz z opinią pijaka podawał mu jakieś proszki, zszywał, oczyszczał rany i w końcu zakładał opatrunki. Tak samo jak Viper. Tylko Taylor nadal wydawał się ogarniać co się dookoła dzieje. Chociaż i on wyglądał jak wypluty przez samą śmierć. Dlatego trójka co miała decydujący głos w tej sprawie była niejako wyautowana z tej sceny.

Wszystkich zelektryzowała wieść o powrocie Guido. Zwłaszcza jak ostrzelany, czarny Buick z piskiem opon zahamował przez kręgielnią. A dwóch młodzików zaczęło krzyczeć o pomoc i wynosić Taylora który ledwo powłóczył nogami. A potem jeszcze okazało się, ża na tylnej kanapie dogorywają Viper i sam Guido. Ledwo przyjechali a już stali jedną nogą w grobie. Do tego nikt kompletnie nie spodziewał się ich powrotu a już na pewno nie w takiej sytuacji. I gdzie jest reszta? Przecież pojechali całą ekipą. A nawet nie wrócili własną furą. Tylko ten obcy, czarny Buick ich przywozi w takim stanie. Do tego, żaden z tych gówniarzy nie był Runnerem. No Paul to jeszcze. Tak z widzenia. Nieźle się zapowiadał. Ale nikt go jakoś nie uważał za prawdziwego Runnera. Nie zasłużył się niczym specjalnym no i młody jeszcze był. Ale chociaż nosił się jak Runner, miał wojskowe szturmówy, skórzaną kurtkę i w ogóle. Ale ten drugi? I dlaczego wciąż chodził w chuście na gębie? I czemu miał tą gębę jakoś tak mało białasową.

- Chyba coś kręcisz młody. Pytam się gdzie jest reszta. - na razie na stan poharatanej trójki nic nie mogli poradzić. Mogli nie przeszkadzać temu staremu pijakowi w kitlu. Ale mogli też pogadać z tymi młodymi. W końcu ta ich historyjka się nie kleiła.

- Pewnie tam są! Musimy ich odbić! - krzyknął któryś z chłopaków bo już wszyscy wiedzieli, że to te brudasy od Camino prawie załatwili Guido, Viper i Taylora.

- Już mówiłem, byli tylko oni. Nie wiem gdzie jest reszta. - Paul czuł poganiający wzrok Hektora. I też chciał spadać. No ale do wyjścia to mieli dobrą gromadę w skórzanych kurtkach przed sobą. A Hektor pewnie się czuł jak żuk w mrowisku. Czuł się rozdarty. Wiedział, że ten numer może mu przynieść upragnione członkostwo w bandzie a nawet szacun u starszych kolegów. No ale był ten Latynoski lamus. I mieli pilną sprawę do załatwienia.

- A od kiedy ty masz takie znajomości u Camino Paul? - zapytał któryś z tych starszych kolegów. No faktycznie brzmiało dziwnie. Zwłaszcza jak obie strony znacznie częściej do siebie strzelały niż negocjowały. A to znacznie utrudniało kontakty towarzyskie.

- Dobra to wy to sobie ustalcie a ja spadam. - Hektor miał dość. Ruszył w stronę wyjścia. Od samego początku miał wątpliwości chociaż sam przecież podjechał do tego złamasa by mu powiedzieć o tym jak to trójka Runnerów pomyliła dzielnię. Ale teraz musiał się wydostać i wracać do domu.

- A dokąd ci tak śpieszno? - któryś z Runnerów zastąpił mu drogę. Kolejny niespodziewanie ściągnął mu chustę zdradzając jego tożsamość co do której już wcześniej były wątpliwości.

- Wiedziałem! To jeden z tych brudasów! - krzyknął i triumfalnie i oskarżycielsko ten co mu ściągnął chustę wskazując go palcem. Przez i tak wkurzonych Runnerów przeszedł złowrogi pomruk a dłonie same zacisnęły się w pięści. To był jeden z nich! Jeden z tych co właśnie prawie załatwili Guido a pewnie i resztę! I był na tyle bezczelny by zbrukać ich sanktuarium swoją obecnością!

- Nie, nie nie! On jest ze mną! On jest w porządku! - Paul szybko doskoczył do kumpla. Przez moment widział jak jego własna kariera i wstęp do gangu, do tego jakiego najbardziej mu zależało, do Runnerów i do Guido właśnie runęła jak domek z kart. Na pewno mu nie darują tego kumplowania się z “brudasem”. Ale jednak mimo wszystko nie zawahał się ani chwili. I stanął w jego obronie przeciwko tym z którymi tak bardzo się chciał kumplować.

- Kumplujesz się z brudasem Paul? Jesteś z nimi? - kolega o statusie pełnoprawnego członka gangu podszedł do niego z wyraźnym oskarżeniem wypisanym na twarzy i głosie.

- On jest w porządku! To mój kumpel! Razem pojechaliśmy po Guido! Sami go zapytajcie! - Paul desperacko wskazał na ledwo przytomnego szefa tej bandy. Ten jednak wydawał się bardziej po tamtej stronie niż tej. Więc chociaż reszta bandy naprawdę popatrzyła na niego jakby szef jak zwykle miał rozstrzygnąć sporną kwestię to żadnej reakcji się nie doczekali.

- To jak ten twój mały brudas jest taki fajny to może powie nam gdzie jest reszta naszych chłopaków? - zaproponował Arnie z kpiącym, złośliwym uśmieszkiem jakby dwóch młodzików łączyło coś czym przynajmniej Runnerowi nie wypada się obnosić. Reszta bandy zaśmiała się ze złośliwej uciechy.

- Wpierdolę każdemu kto mnie jeszcze raz nazwie brudasem. - Hektor ostrzegawczo wycelował palec w Arniego po czym powiódł po reszcie zgromadzonych skórzanych kurtek. Co w nich było takiego fajnego?! Paul to chyba zgłupiał, że chce się przyłączyć do takich złamasów!

- Paul naucz manier tego swojego koleżkę. Skróć mu smycz czy co. - Arnie pokręcił głową śmiejąc się złośliwie i patrząc wyzywająco na młodego który tak bardzo chciał być jednym z nich. A właśnie miał okazję. Wystarczyło, że udowodni, że można mu ufać. Paul przełknął gorzką gulę jaka zalepiła w mu gardło. Tak bardzo chciał być Runnerem! Od dziecka! Ale mieszkał o ulicę czy kwartał nie tu gdzie trzeba. Na samym niepewnym pograniczu pomiędzy Runnerami a Camino. Zupełnie jak Hektor. Inaczej pewnie już dawno by byli w przeciwnych gangach. A teraz, jak wreszcie miał okazję…

- Masz coś do niego? To masz coś do mnie. - warknął ostrzej niż się spodziewał. Przelewając cały swój żal i złość w to warknięcie. Zaskoczył go. Arniego. I innych. Nawet Hektor był trochę zdziwiony.

- Ah tak? Wolisz się kumplować z brudasami Paul? To jakbyś był bruda… - Arnie podszedł do Paula jakby mu było żal, że młody podjął niewłaściwą decyzję. No i może coś jeszcze ale nie dokończył myśli bo niespodziewanie pięść Hektora trzasnęła go w twarz.

- Mówiłem. Jak ktoś mnie jeszcze raz nazwie brudasem. To ma wpierdol. - jedyny Latynos w tym pomieszczeniu dołożył swoje. I czując jak się obaj z Paulem zsuwają po równi pochyłej. Obaj stali obok siebie obok wkurzonych Runnerów którzy właśnie szykowali się by spuścić im łomot. Pewnie by spuścili gdyby niespodziewanie w pomieszczeniu nie huknął strzał. Wszyscy natychmiast się odwrócili w stronę faceta na sofie jaki wciąż trzymał pistolet w dłoni.

- Oni są ze mną. - wychrypiał z trudem Guido wskazując spojrzeniem na dwóch młodzików. I umilkł. Na więcej nie miał już siły. Ale jego decyzja wywołała konsternację wśród reszty bandy. Patrzyli na siebie, na niego, na dwóch młodych nie bardzo wiedząc co zrobić. Ci młodzi ich wkurzyli jak cholera i bardzo chcieli komuś spuścić łomot a ci dwaj sami się prosili. A Guido wyglądał jakby lada chwila mógł odwalić kitę. Był słaby jak nigdy wcześniej go takim nie widzieli.

- Słyszałeś co Guido powiedział? Masz z tym kurwa jakiś problem? Mam tam kurwa podejść i ci to kurwa wepchać w ten pusty łeb? - Taylor też był cieniem samego siebie. Ale nawet jak siedział na krześle i z trudem mówił to wciąż było to Taylor. Prawa ręka szefa i egzekutor jego woli. Wyglądał też najlepiej z całej pociętej i postrzelanej trójki. Nie wyglądało by miał zapomnieć czy wykitować. A w końcu dojdzie do siebie i wtedy lepiej było nie mieć z nim na pieńku.

- Jasne Taylor. Pewnie. Jak Guido tak chce to nie ma problemu. To tylko takie żarty nie? - Arnie dodał sobie dwa do dwóch i pewnie nie tylko jemu wyszły podobne wyniki. Więc uniósł dłonie w pokojowym geście i spasował. Reszta też. A dwójka młodych wreszcie mogła opuścić kręgielnie i wrócić do czarnego Buicka.

---



2035; Detroit; pogranicze Sand Runners i Camino Real


- Iść z tobą? - już był wieczór. Podjechali ze zgaszonymi światłami. Powoli i po cichu. Tym razem to Paul prowadził. Przyjechali tu od razu z kręgielni i cisnęli ile się dało. Tylko ten ostatni kawałek podjechali po cichaczu by nie alarmować okolicy.

- Nie trzeba, zaraz wracam, nie gaś silnika! - młody latynoski chłopak z chustą na twarzy wyskoczył płynnie z miejsca pasażera ale jeszcze na wszelki wypadek odwrócił się do kumpla i rzucił mu krótką prośbę. Chociaż znali się na tyle, że nie musieli sobie mówić takich rzeczy. Białas też z chustą na twarzy pokiwał głową i sprawdził spluwę. Widział jak Hektor znika w mrokach klatki schodowej. Bywał już u niego więc świetnie wiedział które okna należą do nich. Świeciło się światło chociaż chyba od strony pokoju dziennego. Ale chyba było w porządku. Oby tylko jego mama i siostra nie robiły histerii, że trzeba się stąd natychmiast zrywać. Bo brat to małolat, się złapie go za łapę to pójdzie za resztą. On sam rozglądał się nerwowo na boki sprawdzając czy jacyś szmaciarze się tutaj nie kręcą. Hektor bał się, że ktoś z Camino mógł go rozpoznać. Albo jego czarnego Buicka. Jak tak było to mogli wziąć odwet na jego rodzinie. Ale przecież przyjechali tu od razu z kręgielni a tam też pojechali od razu z dzielni Camino więc…

- Noooooooooooooooooo!!! - niespodziewanie przez wieczorną ulicę przeszedł krzyk rozpaczy. Z pierwszego piętra. Tam gdzie mieszkali Fernandez. Co gorsza Paulowi serce zamarło gdy rozpoznał głos Hektora. Z miejsca zorientował się, że nie zdążyli.

- Hektor! Hektor! - zamaskowany młodzieniec w skórzanej kurtce wychylił się ku oknie pasażer apróbując coś dostrzec przez okna. Zwłaszcza swojego najlepszego kumpla. Ale nic nie widział ani nic nie słyszał. Tylko złowróżbną ciszę i mrok klatki schodowej w której przed chwilą zniknął Hektor.

- Kurwa mać! - zaklął i wysiadł z czarnego wozu szybko przeskakując nad maską i wbiegając w mrok klatki. Schody, półpiętro schody i tam już zobaczył otwarte na oścież drzwi do mieszkania Fernadezów. A na nich krwawy napis.

Muerte a los traidores!***

Zatrzymał się na sekundę nie pewny czy chce tam wchodzić. Ale tam był jego kumpel. Jedo przyjaciel. Jedyny jakiego miał.

- Hektor! - zawołał z progu. Widział już korytarz mieszkania. Świetnie znał tu każdy kąt jakby tu mieszkał. Podobnie jak Hektor znał jego rodzinę i mieszkanie. Na tym tak znajomym korytarzu dostrzegł krwiste smugi. Wbiegł do środka. Serce mu się krajało jak widział kwilącego kumpla klęczącego nad ciałem własnej matki. Zakrwawionym ciałem.

- Mamá, oh mamá… - syn klęczał i płakał przy ciele swojej zamordowanej matki. Obok leżało ciało jego siostry która skrycie tak bardzo podobała się jego kumplowi. I kilkuletniego brata dla którego starszy brat był niczym idol i ojciec w jednym. Wszyscy leżeli zaszlachtowani we własnym pokoju gościnnym. Mieszkanie zostało splądrowane. Paul kompletnie nie wiedział co powinien teraz zrobić albo powiedzieć. Ale wiedział, że czas im ucieka. Czy mu się wydawało czy na zewnątrz słyszał silnik samochodu?

- Hektor… - zaczął i zaraz stracił wenę co powiedzieć dalej. Zwłaszcza, że pogrążony w rozpaczy kumpel nie reagował na niego kompletnie.

- Hektor… Wiem, że to trudne… Ale musimy spadać. - czuł się podle, że musi powiedzieć coś takiego. Ale wiedział, że jeśli zaraz się stąd nie zawinął to będzie po nich. Już szaleństwem było wracać tutaj. Ale nie miał sumienia odmówić tego swojemu bratu po tym jak ten dla niego zaryzykował wszystkim. I teraz właśnie to wszystko stracił.

- Hektor… - Paul podszedł do latynoskiego rówieśnika i skoro słowa nie działały to położył mu dłoń na ramieniu jakby chciał go delikatnie przebudzić. Cholera! Czy na zewnątrz trzasnęły drzwi samochodu?!

- Zostaw mnie! Zostaw nas! Spierdalaj! To przez ciebie! I tych twoich zjebanych Runnerów! - reakcja Hektora była zaskakująco gwałtowna. Odtrącił rękę kumpla i odepchnął go od siebie. Zaczęli się szarpać. Chociaż Paulowi wciąż kroiło się serce wiedział, że jak się zaraz nie zmyją skończą tak jak rodzina Hektora.

- Chodź Hek! Spadamy stąd! Znajdziemy ich! Załatwimy! Ale potem! Teraz spieprzamy! Spieprzamy Hek! - białas miał nieco lepszą pozycję od kolorowego kolegi. Złapał go pod pachy i powoli wlókł szarpiącego się Latynosa do korytarza, na klatkę i dopiero tam, na schodach coś do zrozpaczonego Hektora zaczęło docierać. Razem zbiegli na dół wypadli na chodnik i Paul znów przeskoczył czarną maskę by siąść za kierownica. Ale nie Hektor. Latynos dojrzał swój cel. Byli tu. Wysiadali z dwóch furgonetek, szli w ich stronę ze shotgunami, pistoletami i maczetami. Wiedział co trzeba zrobić.

- Jebane brudasy! Zajebię was! Zajebię was wszystkich! - Hektor nie wahał się. Po prostu sięgnął po spluwę i zaczął strzelać. Tamci rozpierzchli się i zaraz potem odpowiedzieli ogniem. A Paul z grozą obserwował jak Hektor maszeruje kursem kolizyjnym wciąż strzelając ze swojego gnata zupełnie jakby się go kule miały nie imać.

- Kurwa! Hek! Hek wsiadaj! Wsiadaj Hek! - Paul ruszył gwałtownie ale zaraz zatrzymał się za plecami kumpla otwierając mu drzwi od pasażera i modląc się by tamten się opamiętał. Co mogło być trudne biorąc pod uwagę, że ołów tamtych już rozrywał karoserię i asfalt wokół Buicka. Sam dostrzegł jeszcze kogoś po swojej stronie. Wystawił więc swoją spluwę i też otworzył do niego ogień sam nie wiedząc co zrobić teraz. Olać Hektora? Dać mu się zabić? Zostać i zginąć razem z nim? Wylecieć i próbować go wciągnąć do samochodu? Na szczęście dla nich zdecydowała amunicja. Przy tak gwałtownym ogniu klamka Latynosa szybko wypstrykała się z pestek. I chociaż ten naciskał spust raz za razem broń już nie chciała więcej wystrzelić. Fernandez ze złością rzucił pustym pistoletem w stronę napastników i ku niebywałej uldze kierowcy wskoczył na miejsce pasażera. Zaraz potem czarny Buick dokończył obrót na wieczornym asfalcie i pomknął długą prostą zostawiając za sobą przeszłość. A dla dwójki kumpli z sąsiedztwa zaczął się całkiem nowy rozdział w ich życiu.



K O N I E C


---


Obsada:

Guido - szef jednej z band Sand Runners, czarnowłosy, charyzmatyczny, pomysłowy z opinią wiecznego farciarza.

Taylor - łysy mięśniak, kilka lat starszy od Guido, jego prawa ręka i ochroniarz. Brakuje mu przebojowości Guido ale jest świetnym wykonawcą jego woli.

Viper - numer 2 w bandzie, chyba jedyna osoba w bandzie która mogłaby się pokusić o zdetronizowanie Guido z jego miejsca. Samodzielna, odważna, śmiała w działaniu.

Paul i Hektor - para bliźniaków, w sesji byli odpowiednikiem “agentów specjalnych” czyli Guido wysyłał ich gdy trzeba było fantazji i finezji. W opowiadaniu jeszcze na początku gangierskiej kariery.

---


Słowniczek:

*Hola! Blanco! Alguien te invitó aqu�-? - (his) Hej białasy! Ktoś was tu zapraszał?
**Aqu�- están! - (his) Tu są!
***Muerte a los traidores! - (his) Śmierć zdrajcom!
****Parkerzy - Parker Lost, gang płatnych zabójców z Detroit. Zlecenia przyjmują przez wpisywanie celu zabójstwa na murach miasta.
*****Stary pierdziel - Ted Schultz, szef schultzów, ma główną siedzibę w hotelu “Ambasador”. Schultzowie i Camino raczej za sobą nie przepadają.
Autor artykułu
Pipboy79's Avatar
Majster Cziter
Zarejestrowany: Jan 2014
Miasto: Ostróda - Oxford
Posty: 12 019
Reputacja: 1
Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację

Oceny użytkowników
Język
70%70%70%
3.5
Spójność
80%80%80%
4
Kreatywność
80%80%80%
4
Przekaz
90%90%90%
4.5
Wrażenie Ogólne
90%90%90%
4.5
Głosów: 4, średnia: 82%

Narzędzia artykułu

  #1  
rudaad on 26-09-2020, 22:06
Nieźle, naprawdę nieźle. Czytało się z przyjemnością, choć schematy oklepane, historie powtarzane to napisane płynnie i odpowiednimi emocjami. Dobrze, że nie na poczet Akademii, bo na koniec spodziewałam się wątku z wypasania bydła w górach :P

Fajny kawałek tekstu, oczywiście polecę dalej!
Odpowiedź z Cytowaniem
  #2  
Pipboy79 on 26-09-2020, 22:48
@Rudaa

- Dzięki za dobre słowo i przeczytanie tego opowiadania
Odpowiedź z Cytowaniem
komentarz



Zasady Pisania Postów
You may Nie post new articles
You may Nie post comments
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site
artykuły rpg

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172