Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Artykuły, opowiadania, felietony > Opowiadania
Zarejestruj się Użytkownicy


komentarz
 
Narzędzia artykułu Wygląd
<!-- google_ad_section_start -->W imię twoje<!-- google_ad_section_end -->
W imię twoje
Autor artykułu: Jaśmin
13-07-2022
W imię twoje

Ocknąłem się z jakiegoś poplątanego koszmaru.
Usiadłem na podłodze, słysząc skrzyp otwieranych drzwi. Jak zwykle próbowałem zerwać się na nogi, rzucić się do ataku, walczyć. I jak zwykle poczułem, że moje mięśnie wiotczeją, odmawiają posłuszeństwa. Upadłem na podłogę bezwładny jak zerwana z kółek kotara.
Dwaj potężni mężczyźni w przepaskach biodrowych weszli do mego więzienia. Chwycili mnie pod ramiona i powlekli ze sobą. Wiedziałem, dokąd mnie ciągną i jak zwykle próbowałem wyrazić sprzeciw, ale z mych ust dobył się tylko zwierzęcy jęk.
Moja głowa zwieszała się bezwładnie na karku, widziałem więc tylko czyściutką, pedantycznie zamiecioną podłogę. Nie czułem swego ciała. Wiedziałem, że to wkrótce minie i na samą myśl o czekających cierpieniach i swej bezsilności zacząłem płakać.
– Zacząłeś się bać? - szept oprawcy jak jad – rychło w czas.
Uchylili drzwi i wciągnęli mnie do środka. Do niedużej komnaty cuchnącej potem, krwią i odchodami, odorem bólu i strachu, niedokładnie przykrytym wonią lizolu.
Nie wiedziałem dlaczego, ale wiedziałem co się za chwilę stanie. Raz jeszcze, tytanicznym wysiłkiem, spróbowałem zerwać się na nogi. Nic. Jakby złamano mi kręgosłup.
Oprawcy starannie ułożyli mnie na kamiennym katafalku. Przypięli pasami ręce, nogi i szyję. Jeden z nich wycofał się do drzwi. Drugi, słyszałem to, starannie mył ręce w umywalce. Szept wody jak jad.
W tej chwili poczułem, jak moje ciało wraca do życia. Jak zawsze zacząłem się szarpać. Bezskutecznie. Okrył mnie cień mego oprawcy.
Zaczął mnie torturować. Używał tylko opuszków swoich palców, kciuka i wskazującego. Nie potrzebował żadnych klasycznych technik, przypalania prądem, podtapiania, zrywania paznokci czy nacinania skóry. Był dużo bardziej wyrafinowany.
Wiedział, gdzie uszczypnąć, by bolało. Stopniowo dobierał się do mego systemu nerwowego. Nie zadawał żadnych pytań i to było najgorsze. Świadomość, że nie mogę zrobić niczego, by powstrzymać ból, wyciskała mi łzy z oczu na równo ze stopniowo narastającym cierpieniem.
Straciłem poczucie czasu. Mój oprawca wykorzystywał ból jak wirtuoz grający na instrumencie mego ciała i umysłu, stopniowo sprowadzając mnie do poziomu śmiertelnie przerażonego, wijącego się w agonii zwierzęcia.
Kolejne uszczypnięcia były stopniowo coraz bardziej bolesne. Wiedziałem, że krzyk nic nie da, mój język był poszarpany przez zęby, raz za razem zaciskające się konwulsyjnie. Usta miałem pełne krwi.
Stopniowo zanurzałem się w morzu ciemności, otaczające mnie zatrute wody wciągały jak łakome bagno. Towarzyszący mi ból zdzierał ze mnie kolejne warstwy człowieczeństwa, miałem ochotę wyć jak zwierzę. A do dnia morza było jeszcze tak daleko.
Całkowicie straciłem poczucie czasu, ale musiało minąć wiele godzin. Oczywiście mój oprawca nie torturował mnie przez cały czas, bo bym tego nie zniósł. Robił przerwy, a potem zaczynał od nowa, a wtedy ból okazywał nowe oblicza, przejmując mnie grozą aż po ziarno duszy.
Czasem, pod moimi zaciśniętymi powiekami, przelatywały błyski scen. Krzycząca pode mną przeraźliwie naga kobieta, trzask palki odskakującej od czyjejś czaszki, przeraźliwe jęki katowanego człowieka. Czy to ja zrobiłem? Ja? Boże, miej litość...
W trakcie tortur zmoczyłem się kilkakrotnie, czując to dopiero gdy doszedł do mnie smród. Jak zwykle nie dotrzymałem swego dumnego postanowienia i zaczynałem krzyczeć, aż do bólu gardła.
Wiele godzin później opanowała mnie apatia, mój oprawca, widząc to, zakończył męki. Leżałem, nie mając siły poruszyć ani jednym mięśniem. Byłem tak odwodniony, że nie mogłem nawet płakać...
– Masz. Pij.
Przytknięto mi do ust butelkę z wodą. Chętnie wypiłbym wszystko, ale odjęto mi wody po paru łykach. Mimo to aż załkałem ze szczęścia. Koniec? To koniec?
Drugi z oprawców obmył mnie i katafalk wodą ze szlaucha. Ból malał, stopniowo zamieniając się w znajome odrętwienie.
Odpięli mnie od stołu i powlekli bezwładnego korytarzem. Byłem tak wyczerpany, że zdałem sobie sprawę, dokąd mnie wloką, dopiero gdy otworzyli kolejne drzwi. Moje ciało wróciło do życia.
– Więzień numer sześć jeden sześć – spokojny, lekko znudzony głos – podnieście go.
Coś drgnęło w mym zmaltretowanym ciele. Jakieś uczucie.
Nienawiść.
Dobry Sędzia, jak mi się przedstawił przy pierwszym spotkaniu, obserwował mnie ze spokojną obojętnością. Twarde jak żelazo palce oprawców wpijały się pod pachy. W sumie dobrze, bo sam nie mógłbym ustać na nogach.
– Czy więzień ma coś do powiedzenia?
Splunąłem na jego nieskazitelnie czyste szaty.
Tylko się uśmiechnął, patrząc, jak oprawcy mnie biją. Gdy podnieśli mnie na powrót, raz jeszcze wbiłem wężowy wzrok w Dobrego Sędziego.
– Cóż, chłopcze, nie widzę poprawy. Muszę cię skazać na kolejną turę reedukacji...
Skrzypnęły drzwi. Stukot sandałów.
Srogi starzec w prostych białych szatach. Tyle miałem czasu, by obserwować nim postać starca zajaśniała blaskiem królewskiej władzy. Blask poraził me oczy, wycisnął łzy. Rozpaczliwie walczyłem, by patrzeć, ale to było ponad me siły. Opuściłem wzrok.
– Więzień sześć jeden sześć. Ukorz się. To Bóg Ojciec.
Warknąłem jak wilk schwytany w pułapkę. Bóg Ojciec obserwował mnie przez chwilę bezlitosnymi szarymi oczami. Dławiła mnie narastająca furia.
– Zabierzcie go stąd – rzekł Dobry Sędzia – i poddawajcie światłu reedukacji, by ujrzał jasno ciemność swych występków.
Walczyłem ze wszystkich sił, z ust rwał mi się szalony ryk. Nienawidziłem Boga Ojca, jego cienia, ziemi, po której stąpał. Na wargach wrzask, w sercu tańczy szaleństwo, gdybym mógł, z rozkoszą przegryzłbym mu gardło.
– Dlaczego?! - wyłem – jeśli mnie nienawidzisz, dlaczego mnie takim uczyniłeś?!
Oprawcy musieli wytężyć wszystkie siły, by mnie zatrzymać. Bóg Ojciec skinął dłonią i poczułem znajomy bezwład. Dławiąc się szalonym skowytem i płaczem, zostałem wyciągnięty z sali sądu.
Do mej cichej celi, gdzie mogłem wreszcie zasnąć.
Zasnę, a jutro, gdy się obudzę, wszystko będzie dobrze...

*****

Wóz zatrzymał się i otworzyłem oczy.
Wokół unosił się zapach świeżo upieczonego chleba. Towarzyszyło mu gdakanie kur i pochrząkiwanie prosiąt. Przykryte ciemnymi chmurami niebo miejscami przepuszczało promienie słońca. Po lewej stronie drogi stało gospodarstwo rolne, otoczone płotem, na którym to wisiały garnki i świeże pranie. Po podwórku kręciły się zwierzęta gospodarskie.
W drzwiach stał wysoki, krzepki gospodarz. Przez uchylone wierzeje widziałem kręcącą się po obejściu kobietę. Pachniało spokojem i ciepłem domowego ogniska.
Nie wiedzieć czemu czułem się, jakbym wrócił do domu, po długiej nieobecności. A przecież nigdy tu nie byłem. Mimo to wiedziałem, że wewnątrz jest jedna duża izba, starannie zamieciona i pachnąca gulaszem, pęczkami ziół i przypraw, a budyneczki obok to obora, kurnik i stodoła, siejąca zapachem świeżego siana. Ta mieszanka zapachów wycisnęła mi łzy z oczu.
Gospodarz ocenił mnie spojrzeniem, podał rękę. Tu lekko się zacukałem, gdyż odkryłem, że nie pamiętam swego imienia. Przez kilka chwil zmagałem się z upartą pamięcią, by skapitulować.
O dziwo, gospodarza i jego małżonkę to nie obeszło. Posadzono mnie za stołem, gospodyni podała gulaszu. Jedliśmy szybko i milczkiem.
Po posiłku, konkrety. Gospodarze potrzebowali parobka, w mej zamglonej pamięci pojawiło się wspomnienie, właśnie dlatego tu przyjechałem, dogadaliśmy się raz dwa. Pracy jesteś dosyć, spać będę na stryszku w stodole. Posiłki o tej godzinie, teraz zajmujemy się tym, a tym. Dobrze.
Okryty akceptacją pary jak ciepłym kocem, skończyłem posiłek, by zapytać, co teraz jest do zrobienia.
Ostatecznie wyszliśmy na pole, by orać i siać. Równe skiby ziemi szybko otwierały się pod dziobem pługa, lemiesz ciął twardą glebę. Ciągnąłem go z mozołem, za mną szedł gospodarz, siejąc ziarno z dużej torby zawieszonej na ramieniu.
Stopniowo oraliśmy pole, wzruszając glebę pod zasiew. Nie było żadnych zwierząt, mogących ciągnąć pług, pasy wpijały się w moje ramiona. Ciężka praca owocowała ciężkim potem, krople mego znoju wsiąkały w ziemię. Tak być powinno.
Wiele godzin później usiedliśmy, by odetchnąć. Aż rzęziło mi w płucach. Gospodyni przyniosła nam posiłek. Jedliśmy spokojnie.
Po przerwie wzięliśmy się znowu do pracy. Tym razem to gospodarz ciągnął pług, a mnie przypadł siew. Do zapadnięcia zmroku zaoraliśmy ponad połowę pola. Jak mówił gospodarz, jutro skończymy zasiew. Byle tak dalej, chłopcze. Skłoniłem głowę.
Zjedliśmy kolację. Pozwoliłem sobie na kubek młodego wina. To chyba przez całodzienną harówkę, ale szybko uderzyło mi do głowy. Życzyłem gospodarzom dobrej nocy, by udać się na miękkie siano w stodole.
Następnego dnia zaoraliśmy i zasialiśmy pole, by przystąpić do innych prac gospodarskich. Wstałem wcześnie, by wydoić jedyną krowę w obejściu, gospodyni sypała kurom ziarna. Gospodarz wziął się za karmienie prosiąt.
Szybko ustalił się schemat dnia. Wstać wcześnie, by pracować w obejściu, dbać o zasiew, naprawiać cieknące wiadra i krzywe płoty, pracować ciężko od świtu do wieczora. Raz na czas jakiś wędrowałem do pobliskiego lasu, by siekierą obalić jeden z miejscowych olbrzymów, codziennie zbierałem chrust i obchodziłem pułapki na króliki. W głębi lasu płynął strumień, można było się tam kąpać, czerpać wodę. I łowić ryby za pomocą skonstruowanego przez gospodarza ościenia. Tylko tyle ile trzeba, chłopcze, mówił mój pracodawca. Czas płynął, a moje ciało nabierało twardości, ręce pokrywały się pęcherzami.
Muszę tu dodać jedno, to był dziwny dom. Pod płaszczykiem codzienności widziałem rzeczy niezwykłe. Pewnego razu wstałem w nocy, by sobie ulżyć i zawędrowałem do obejścia, by nalać sobie kapkę wina. Zajrzałem wtedy do sypialni gospodarzy, ot tak, by sprawdzić, czy śpią. W małżeńskim łóżku nie było nikogo. Tknięty niepokojem rozejrzałem się po gospodarstwie.
Byłem tu sam.
Wróciłem do stodółki, by położyć się na sianie, czując jak kręci mi się w głowie. Gdzie oni są? Gdzie jestem? Dlaczego nie pamiętam swego imienia? Czemu nikomu to nie przeszkadza? Co tu robię?
Myśli długo nie pozwoliły mi zasnąć.
Gdy następnego ranka wstałem, wszystko było jak zwykle. Meczała niewydojona krowa, gdakały kury karmione ziarnem przez gospodynię. Gospodarz wołał na śniadanie. Dołączyłem do mych pracodawców, czując, jak uczucia i myśli zeszłej nocy ustępują. Wszystko było jak trzeba, to co zapamiętałem, pewnie mi się przyśniło.
Czas płynął i nadszedł czas sianokosów i zbiorów. Uzbroiliśmy się z gospodarzem w sierpy i ruszyliśmy w pole. Niebo po raz pierwszy było czyste i niezachmurzone, słońce grzało ciała, a pot wysiłku przyjemnie łaskotał. Nie pamiętam, kiedy to się stało, ale ciężka praca, w pewnym momencie, zaczęła sprawiać mi przyjemność. Zataczając kręgi sierpem, kładłem pokos wysokich traw, przemieszczając się równym rytmem w kierunku gospodarza koszącego z drugiej strony pola.
Gospodyni przyniosła nam chleba z masłem i jabłecznik. Smakowałem z przyjemnością gruboziarnisty chleb, młode wino szło do głowy.
Praca w polu, koszenie i zbieranie, zajęła kilka dni. Wraz z postępem prac nie rozmawialiśmy wiele. Mój pot wsiąkał w ziemię.
Wieczory spędzaliśmy w izbie, obok paleniska, gwarząc leniwie i pociągając z fajek tytoń. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że mimo iż minęło już kilka miesięcy mej harówki, na drodze nie pojawił się w tym czasie, ni jeden podróżny. Nikt też nie odwiedzał gospodarzy. Byliśmy sami, aż po horyzont ni jednego obcego człowieka.
Sami.
Gość, jedyny i ostatni, zjawił się pewnego wieczora, gdy ciemne chmury roniły deszcz. Starzec w sukmanie, podpierający się kijem wędrowca.
Gospodarze podjęli go, jak mogli najlepiej. Widać się znali. Nieznajomy zjadł potrawkę, napił się wina, pogwarzył z gospodarzem. W pewnej chwili spojrzał mi w oczy. Oczy miał spokojne, szare, zmęczone. Przepiłem do niego kubkiem trunku. Uśmiechnął się pod wąsem. Na zdrowie.
Rano wstałem, czując potrzebę spełnienia pilnego obowiązku. Poszedłem, jak zwykle, do izby, na śniadanie.
Zjedliśmy owsiankę. Nim się zorientowałem, gospodyni postawiła przede mną na stole mój tobołek. W środku, oprócz osobistych drobiazgów, bukłaczek wina, ser, pikle i chleb. Podniosłem wzrok, nie rozumiejąc.
Uśmiechnięta kobieta pogładziła mnie po włosach. Czas, powiedziała, musisz odejść.
Ten sam woźnica, który mnie tu przywiózł kilka miesięcy temu, czekał przy drodze. Gospodarz klepnął mnie w ramię, chodź, rzekł.
Posłusznie zapakowałem się na wóz. Może była to jakaś zwida, ale choć aż po horyzont nie widziałem ni człeka ni zwierza, podróż nie trwała długo.
Dotarliśmy do wsi, sporej, kilkadziesiąt obejść. W centrum czekał tłumek ludzi. Chodź, rzekł gospodarz.
Poszliśmy. Ludzie, od otroków po starców, przyglądali mi się uważnie. Zrewanżowałem się tym samym. Wyraźnie byli spokojni i dobrze odżywieni. Z pewnością nie żyło im się źle.
Witali mnie jak dawno niewidzianego syna lub brata. Po raz pierwszy czułem się częścią dużej społeczności, ludzie obejmowali mnie , klepali po ramionach, panował radosny gwar. Witaj w domu.
Poczułem łzy na policzkach. W domu.
Tej nocy spałem w łóżku, jak nigdy nie spałem.
Zamknąłem oczy. Jestem w domu.

*****

Siedziałem pod jabłonią, obwieszoną ciężkimi owocami. Jabłuszko, nagrzane słońcem, smakowało kwaśną słodyczą. Aż po horyzont ciągnęło się pole zarośnięte miotłami traw, smaganych łagodnym wiatrem.
Spokój. Cisza.
Nie wiem, kiedy to się stało, ale nauczyłem się doceniać chwile spokoju i samotności. Kiedyś, pamiętałem to mgliście, samotność wiązała się dla mnie z bólem. A teraz? Ból był słodki i łagodny jak owoc jabłoni. Towarzyszył mi jak stary przyjaciel, z którym możesz milczeć.
Spokój.
Sięgnąłem po dzbanek z piwem, napełniłem mój ulubiony wyszczerbiony kufel. Zapach chmielu i zapach nadchodzącego deszczu. Zapach spokojnie mijającego czasu.
Na horyzoncie unosiły się ciemne punkty, ptaki w stadzie. Zadziwiające, one wszystkie nie wchodzą sobie w drogę, choć raz za razem przelatują obok siebie całą chmarą.
Ja też byłem teraz częścią zbiorowości. Nie tak jak kiedyś. Czasem przeszłość wracała do mnie w krwawych koszmarach, w których nie poznawałem siebie. Budziłem się zlany potem, by dotknąć ramienia śpiącej obok kobiety i przypomnieć sobie, że moje życie się odmieniło.
Nie jestem już sam. Dręczony samotnością, chłostany poczuciem winy i rozdzierany potrzebą pokuty, zostawiłem tego człowieka za sobą. Czasem to wraca w snach, ale wtedy wystarczy mi dotknąć skóry mej kobiety, by wrócić do Teraz.
Stałem twardo w teraz, to co kiedyś, z każdym dniem, jest coraz dalej.
Osłoniłem dłonią oczy. Jakiś mężczyzna nadchodził od strony wsi, w przykurzonej siermiędze, podparty kijem wędrowca. Rozpoznałem go, to on odwiedził nas w sadybie gospodarza.
Nieśpiesznie dotarł do mnie, zatrzymał się w cieniu jabłoni, kładąc wolną dłoń na sękatej korze. Zerknąłem na niego. Spokojny, nieco zmęczony, ale pogodny. Zerwał owoc jabłoni, schował go w rękawie swej szaty.
– Czas wrócić.
– Jeszcze trochę – uśmiechnąłem się – tu jest tak spokojnie.
– Czas wrócić – rzekł – chodź.
Zerknąłem za siebie. Zdumiało mnie, że nie widzę nigdzie śladu wioski. Kiedy odszedłem tak daleko? Jak teraz wrócę?
– Chodź – rzecze ojciec mój – pokażę ci drogę.
Wstałem powoli. Czas wrócić.
Czekajcie na mnie. Już idę.
Autor artykułu
Jaśmin's Avatar
Zarejestrowany: Mar 2011
Miasto: Bydgoszcz
Posty: 1 817
Reputacja: 1
Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację

Oceny użytkowników
 
Brak ocen. Dodaj komentarz aby ocenić.
 

Narzędzia artykułu

komentarz



Zasady Pisania Postów
You may Nie post new articles
You may Nie post comments
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site
artykuły rpg

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172