Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Artykuły, opowiadania, felietony > Opowiadania
Zarejestruj się Użytkownicy

« - | Ścieżka »

komentarz
 
Narzędzia artykułu Wygląd
<!-- google_ad_section_start -->Wir pamięci (I)<!-- google_ad_section_end -->
Wir pamięci (I)
Autor artykułu: Yarot
29-03-2007
Wir pamięci (I)

1

Obskurne wejście skrywało równie nieciekawe wnętrze. Drewniana podłoga skrzypiała pod każdym krokiem powodując nieprzyjemny dreszcz z tyłu głowy. Martin nigdy nie był w takich miejscach, ale obecna sytuacja zmusiła go do tego i teraz, gdy zobaczył brudną portiernię oraz odłażące tapety od ściany, zaczął żałować swego kroku. Mocniej ścisnął w kieszeni portfel, który jako jedyny pozostał mu z dawnego życia.
- Pan coś chce? - usłyszał z boku głęboki i świadczący o przepiciu głos. Martin odwrócił się i dostrzegł wciśniętą w głębi portierni ladę. Za nią siedział niepozorny i mały człowiek w siatkowej koszulce, w rogowych okularach na nosie i z podkrążonymi oczyma. Martin ucieszył się. Nie wiedział dlaczego, ale może to obecność kogoś, kto zdaje się zwracać na niego uwagę dodała mu otuchy i pewności siebie. Poczucie bycia potrzebnym i zauważanym przywróciła mu to, co wydawało się że utracił wraz z pamięcią. I teraz będzie musiał ją mozolnie odtwarzać.
- Chciałbym pokój - zaczął ostrożnie chłopak, podchodząc do portiera. Teraz dostrzegł wyraźnie zmęczenie bijące od twarzy mężczyzny, a potem smród niemytego ciała oraz przetrawionego alkoholu. W przebłysku świadomości dostrzegł światło oraz skrzynię, ale zniknęło to tak szybko, że nawet nie zdołał dostrzec szczegółów. Miał jednak niepokojącą pewność, że to nie przypadek. Tymczasem mężczyzna wstał i podszedł do szafki w głębi pomieszczenia, skąd wydobył klucz. Na breloku opatrzonym godłem orła widniał wydrapany numer 7. Portier położył klucz na ladę, tuż obok zardzewiałego dzwonka. Schylił się i stęknął przy tym ciężko, jakby ta czynność sprawiała mu dużą trudność a nawet sprawiała cierpienie. Może właśnie dlatego podniósł się bardzo wolno trzymając w rękach opasły zeszyt. Położył go obok kluczy, otarł pot z czoła i ciężko usiadł na krześle.
- Pan wpisze się do książki. Opłata 15 dolców za dobę - portier wziął głębszy oddech. - Płatne z góry.
Martin otworzył zeszyt szukając ostatniej strony. Znalazł ją w połowie kartek. Ostatni wpis był...16 listopada 2007 roku. A dziś jest...
- Którego dziś mamy?
- Panie, bo ja wiem. Głowa mi pęka od wczoraj. Wpisz pan datę o jeden dzień większą niż ostatnia i tyle.
Martin wzruszył ramionami i wpisał 17 listopada. Nic nie przychodziło mu do głowy jeśli chodzi o wspomnienia. Nic nie atakowało go obrazami czy skojarzeniami. Tak jakby nie istniał wcześniej i pojawił się znikąd. Ale przecież to nie jest możliwe. Nie w taki sposób. Spojrzał również na dalsze wpisy w książce. Ostatni, z którego wykorzystał datę, należał do Anette Crawford. Ostry zawijas przy literze "C" świadczył o stanowczym charakterze. Martin chwilę pomyślał nad tym, ale nie mógł dojść do tego skąd wiedział takie rzeczy. Szybko naskrobał swoje dane by już nie przedłużać cierpienia portiera. Po skończeniu popchnął zeszyt w jego stronę, wziął klucz i ruszył w stronę schodów w górę. Na windę nie miał co liczyć. A ponieważ bagaży nie miał, to nie zauważył też braku bagażowego.
Pokój numer 7 okazał się równie przyciągający co wszystko w tym hoteliku. Zawilgocone łóżko, brudna wanna oraz przyszarzałe z brudu szyby to standard jakiego należało oczekiwać. Martina już nic nie dziwiło w tym miejscu i chyba popadł w niebezpieczny stan akceptacji tego, co widzi. Nawet przepełniony kosz na śmieci nie wzruszył go za bardzo, choć postanowił sobie, że nie będzie tu jadać. Kuchenka była, ale oblepiona starym i nowym tłuszczem z zaciekami w piekarniku oraz połową palników rozrzuconych po płycie. Szukał jeszcze czegoś, ale sam nie wiedział czego. Po jakiś czasie z mroków pamięci wypłynęły obrazy radia i telewizora. Nie znalazł nic takiego w pomieszczeniu. Odkrył za to niewielki otwór w ścianie przez który można było zobaczyć sąsiedni pokój. Spojrzał przez niego, ale dość niechętnie. Nie zwykł do przyglądania się komukolwiek z ukrycia a najwyraźniej to miejsce i ta dziura tylko temu służyła. Zasłonił ją pudełkiem po herbacie, którego dla pewności wolał nie otwierać.
Martin usiadł na podejrzanie miękkim łóżku i skrył głowę w dłoniach. Starał się ogarnąć to wszystko, co się dzisiaj stało, ale przekraczało to znacznie jego możliwości. Odkąd obudził się w śmieciach, przemógł panikę oraz znalazł to miejsce nie miał chwili na zastanowienie się nad tym, co się stało. Podążał za instynktem, który napędzał jego wyobraźnię i przerażał bardziej niż cokolwiek. Nie wiedział gdzie jest ani jak się tu dostał. Zobaczył ulice, ale te dla niego stanowiły zbyt zawiły labirynt wypełniony święcącymi neonami, tłumem ludzi oraz porykiwaniem aut. Uciekł. I tak trafił w to miejsce. Wydało mu się ciche, spokojne i bezpieczne. Nigdy nie był w takiej sytuacji i nie zamierzał być, choć teraz był bez wyjścia. Nie miał nic poza ... portfelem. Wyjął go z kieszeni płaszcza i jeszcze raz otworzył. Zwitek banknotów pęczniał w jednej z przegród, monety zagrzechotały w drugiej. Wizytówka. "Marsha Blackwood, Boston, MA. Hilary 54, 00043R" przeczytał pod nosem. Potem jeszcze numer telefonu, ale ten nie powiedział mu wiele. Sięgnął po kolejną rzecz. Rachunek. "Dom Aukcyjny McLeoda...hmmm...skrzynia ozdobna z XIX wieku...500 dolarów". Tak jak poprzednio, tak i teraz nie znalazł w pamięci żadnych skojarzeń z tym zdarzeniem czy nazwą. "Cholera" - zaklął po czym wyciągnął jeszcze jeden papier. Na białej kartce napisane były tylko cyfry, które prawdopodobnie są numerem telefonu. Prawdopodobnie, bowiem Martin choć niczemu się nie dziwił, nie wierzył też niczemu co zobaczył lub usłyszał. Martin, prawdę mówiąc, miał dość. Czuł narastający ból głowy i chyba zaczynał rozumieć co musi czuć ten gość na dole. Skronie zaczęły pulsować w rytmie, który spowodował, ze zacisnął zęby i opadł w tył. Zapach pleśni, starości oraz kurzu zapchał mu nos i usta. Martin wpadł w czarną dziurę snu i zaległ w niej na jakiś czas.
2
Z czarnej chmury niewidzenia wyłonił się sufit ozdobiony kwiatami zacieków oraz girlandami pajęczyn. Potem dał się słyszeć szept. Nie dało się go zrozumieć, jeśli chodzi o słowa, ale szept był faktem. Martin skupił się właśnie na tym. Udało mu się zlokalizować źródło skąd pochodzą głosy. Wstał z łóżka, które zachowało kształt jego ciała i nie zamierzało zatrzeć tego obrazu. Głowa już nie bolała, choć nie chciał jej przeciążać szybkimi ruchami. Dlatego też wolno podszedł do ściany a potem odstawił puszkę z herbatą. Nie mylił się. Tym razem nie szept, ale już cicha rozmowa dotarła do jego uszu. Z całą pewnością głos był kobiecy, choć drugiego rozmówcy nie słyszał.
"... ze mną, to bym może tego nie zrobiła" powiedział głos za ścianą. Brzmiał miło i delikatnie. Umysł już zaczął tworzyć na tej podstawie wizję twarzy, zarys nosa oraz kształt płatków uszu." Dla Ciebie to tylko jeden telefon i przejście przez ulicę, a dla mnie to cała wyprawa. Czy chociaż tego nie możesz dla mnie zrobić? Wiem, że może teraz Ciebie mało obchodzę, ale przynajmniej za to, co jeszcze mogę Ci dać, mógłbyś to zrobić. I nie patrz tak na mnie. Nie jestem tanią dziwką, chcę tylko to, co mi się należy."
Martin pochylił się i zajrzał przez dziurkę. Znów zobaczył ścianę sąsiedniego pokoju oraz fragment kanapy. Wtem pojawiła się właścicielka aksamitnego głosu. Miała na sobie tylko podomkę skrywającą drobne, kobiece kształty. Blond włosy, krótko obcięte, były w nieładzie. Wyglądało to tak, jakby właścicielka dopiero co wstała z łóżka. Miała w ręku papierosa, którym nerwowo wywijała wokół rozrzucając wszędzie popiół. Duże niebieskie oczy wpatrywały się w kogoś, kogo nie było widać z tego miejsca. Chwilę jeszcze stała przy oknie po czym znów zwróciła się w stronę pokoju i swojego tajemniczego rozmówcy.
- Czy zatem możesz to dla mnie zrobić? Ten jeden raz?
Milczenie rozkwitło jak kwiaty na wiosnę. Profil twarzy nieznajomej stał się zacięty, stanowczy. Usta ścisnęły się w wąską kreskę, oczy rozszerzyły się błyskając białkami oczu. Martin czuł się coraz bardziej niezręcznie, ale nie mógł oderwać się od sytuacji, od widoku tej dziewczyny, która z każdą chwilą przyciągała go do siebie. Jej twarz, jej zachowanie - było coś w tym, co nie pozwalało mu przesunąć puszki po herbacie i przerwaniu tego, co robi teraz. Podobała mu się.
- Jasne, nie odzywaj się. To umiesz najlepiej - wyrzuciła niedopałek gdzieś w bok. Dotychczas skrzyżowane na piersiach ręce podparła pod boki i stanęła bokiem do miejsca, skąd Martin obserwował sąsiedni pokój. Widział wyraźnie jak podomka rozchyla się, choć nie widział, co też skrywała. Stała tak wyzywająco nie zmieniając wyrazu twarzy. Jej rozmówca nadal nic nie powiedział.
- Jak chcesz. Nie masz zatem po co wracać tutaj. Znajdę kogoś, kto mi pomoże. A ciebie nie chcę widzieć! - ostatnie słowo wykrzyczała tak, że nawet gdyby Martin spał, to zostałby obudzony. Głos dziewczyny załamał się. Zawinęła się szczelniej w podomkę i zwiesiła głowę.
- Proszę wyjdź. Naprawdę…to koniec…odejdź - wyszlochała.
Podpatrywacz usłyszał skrzyp drewna, szczęk zamka i otwieranie drzwi. Nieznajoma nadal stała przy oknie a jej ciało wstrząsały spazmy szlochu. Trzasnęły drzwi. Martin przełknął ślinę. Odsunął się od otworu i zasłonił go pudełkiem. Przysiadł na krześle i dopiero teraz stwierdził, że przez ten krótki moment zapomniał o tym, co sam przeżywał, co go spotkało i co ma dalej robić.
Wieczór za oknem miał się w najlepsze. Za oknem było szaro a jedyne światła jakie było widać to odległe i rozmyte latarnie na ulicy. Wielkie miasto zostało gdzieś tam i, choć jest bliskie, to w tej jednej chwili zdaje się być bardzo, ale to bardzo, daleko. Spał kilka godzin, ale to nie przyniosło żadnej zmiany w jego sytuacji. Pamięć nie wróciła, wspomnienia milczały jak groby, a w głowie zaległa pustka. I do tego ten lęk, który ogarnia go i popycha w różne kierunki - raz jest szczęśliwy a raz chciałby schować się głęboko przed wszystkimi. „Normalnie jak na haju” pomyślał. Nigdy nie brał narkotyków, a przynajmniej tego nie pamięta. Raczej nie jest możliwym, by sobie coś zadał. Chyba że…ktoś się o to postarał. Ale kto? I kiedy? Pytania tłukły się w głowie jak mak w makówce. Najgorsze w tym była sytuacja taka, że nie było szans na uzyskanie odpowiedzi. Przynajmniej na razie.
Wtem Martin usłyszał pukanie do drzwi. Nie spodziewał się nikogo, nawet wizyty właściciela, który miał chyba co innego na głowie niż nachodzenie swoich lokatorów. Ciekawość kazała mu wstać i podejść do drzwi, Pewnym ruchem otworzył je i zobaczył…dziewczynę z sąsiedniego pokoju. Musiał się chyba zaczerwienić, bo czuł jak skóra twarzy zaczęła płonąć żywym ogniem. Zobaczył ją tak, jak ją pamiętał sprzeda parędziesięciu minut. Ciągle okryta podomką, w kapciach i z włosami w nieładzie. Twarz widziana tak, jak teraz, zdawała się naprawdę ładna i wzbudzająca zaufanie. Co prawda podkrążone oczy i zapuchnięte nie przydawały jej uroku, ale chwytały mocno za serce.
- Przepraszam że przeszkadzam - zaczęła - ale nie mam do kogo się zwrócić. Chodzi o pożyczkę. Ja wiem, że jestem dla pana kompletnie obcą … - Martin przerwał ten monolog, który musiała sobie przygotować wcześniej.
- Proszę, wejdź. Nie będziemy przecież o tym rozmawiać na korytarzu… - i odsunął się od drzwi.
- Dziękuję - dziewczyna weszła nieśmiało do środka, choć nie była specjalnie zdziwiona tym, co zobaczyła. Najwyraźniej standard pokoi był utrzymany wszędzie w budynku. Martin czuł się dobrze. Wreszcie ktoś, kto go zauważa i kto coś chce.
- Ja…potrzebuję pieniędzy. Niewiele, jakieś 100 dolarów. Muszę oddać dług, który ciąży na mnie już za długo, ale który muszę spłacić. Nie stać mnie…
- Jasne - chłopak sięgnął do portfela i wyjął zwitek banknotów. Wypatrzył w nich studolarówkę i wręczył kobiecie.
- Ale…dziękuję - odrzekła zaskoczona. - Ja naprawdę nie wiem…
Martin z uwagą przyglądał się jak plącze się w słowach. Jeszcze niedawno widział ją stanowczą i zawziętą, a teraz bezradną i słodką. Obserwowanie tego sprawiało mu nie lada przyjemność.
- Odda pani…a z resztą, co my będziemy sobie „panować”. Martin jestem - wyciągnął do niej rękę. Spojrzała na niego zapuchniętymi oczyma. Uśmiechnęła się wspaniale odsłaniając równe i białe zęby.
- Victoria…znaczy Vicky
- Vicky, oddasz jak tylko będziesz mogła. Ja na razie nie ruszam się stąd i poczekam.
- Tylko że ja nie wiem, kiedy uzbieram. Dla mnie to nie jest takie proste. Nie zarabiam tyle, by oddać pan…tobie te pieniądze jutro czy pojutrze. Potrzebuję tygodnia.
Dostrzegł jak mięła banknot w palcach. Ciągle obawiała się i nie czuła się pewnie.
- Niech będzie tydzień zatem. A jako zaliczkę na poczet tego pozwolisz się zaprosić na jakiś obiad? - spytał chłopak w duchu karcąc siebie za ten krok. „Co mnie opętało. Przecież ja taki … nie jestem? Cholera, nawet nie pamiętam jaki jestem”.
Znów pojawił się uśmiech na jej twarzy.
- Dobrze. Dziś mamy środę, to może w piątek? - spytała już najwyraźniej spokojniejsza.
- Nie mam w piątek żadnych planów. Ja przyjdę po ciebie.
- To już nie przeszkadzam. Dzięki za kasę i … czekam do piątku - otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Martin zamknął za nią drzwi. Przymknął oczy. „Cholera, to wszystko dzieje się tak szybko. Chyba naprawdę jestem na prochach”. Kiedy je otworzył dostrzegł stojący na szafce w przedpokoju telefon.
3
Oczywiście sygnału w słuchawce nie było. Chłopak nie wiedział dlaczego było to dla niego oczywiste, ale faktem jest, że nie zdziwił się. Postanowił przejść się jednak do portiera i zapytać się go o telefon.
Na dole nic się nie zmieniło. Nawet portier był w takim samym stanie, jak poprzednio. Zatem albo sam się utrzymuje w takim stanie, albo zdążył już zaliczyć kolejną kolejkę. Martin nie zamierzał mu już ułatwiać życia.
- Można skorzystać z telefonu? - spytał
- Jasne - odrzekł mikry człowieczek za ladą. Na jaki numer pokoju zapisać rozmowę?
- 7
Portier wyciągnął spod lady aparat i podał Martinowi. Ten wyjął z kieszeni kartkę z numerem telefonu i na cyferblacie wykręcił odpowiednie cyferki. Początkowa cisza oraz liczne piski zostały zastąpione nagraniem: „Hej, tutaj Pam. Teraz mnie nie ma. Po sygnale zostaw wiadomość.” W słuchawce pisnęło. Chłopak westchnął:
- Halo…tu Martin, nie wiem, co się dzieje ani skąd mam twój numer….
W słuchawce zgrzytnęło i zdyszany kobiecy głos na granicy paniki palnął prosto w ucho rozmówcy:
- Martin, kurwa, gdzie się podziewasz! Czy ty wiesz co się tutaj dzieje? Zostawiłeś mnie z całym tym bagnem i wyjechałeś?! Tak się kurwa nie robi! Czy ci do końca odbiło?...
Chłopak nawet nie mógł się przebić przez głos rozmówczyni. Próbował, ale wysokość głosu oraz szybkość wypowiadanych słów były po prostu nie do przeskoczenia. Poza tym, nie wiedział kompletnie kim jest ta kobieta, która grzmi w słuchawce a pamięć ciągle nie służyła pomocą.
- … im. Kurwa, Martin, w coś ty wdepnął. Czy możesz mi to wytłumaczyć?!
Błoga cisza jaka zapadła w słuchawce była jak balsam na uszy chłopaka. Delektował się każdą sekundą tego stanu. Do czasu.
- Jesteś tam? Martin, jesteś tam?
- Jestem…Pam. Nie wiem, jak to powiedzieć, bo … nie pamiętam niczego …wcześniej. Liczyłem, że może ten telefon pomoże mi przypomnieć coś…
- Co?!! Martin, nic nie pamiętasz?!! Co oni ci, kurwa, zrobili!!
- Nie mam pojęcia Pam. Nie pamiętam Ciebie, nie wiem, kto mógł mi coś zrobić i za co. Po prostu nie pamiętam - powoli miał dość tej sytuacji. Czuł się jak w akwarium, gdzie jako ryba swobodnie unosi się w wodzie zapominając o całym świecie podczas gdy wokół zbiornika wrzało prawdziwe życie.
- O Boże, boże! To co my teraz zrobimy? Martin, powiedz przynajmniej gdzie jesteś? Czy pod tym telefonem, z którego dzwonisz?
- Tak. Jestem w hotelu pod tym telefonem.
- Zaraz coś zorganizuję i przyjeżdżam po ciebie. Jezu! Ale się porobiło. Dobrze się czujesz poza tą pamięcią? - spytała już dużo spokojniej kobieta.
- Jest OK. Trochę mnie boli głowa, ale poza tym jest wszystko w porządku.
- Uff. Dobra. Dziś to nie dam rady, ale pewnie jutro na wieczór będę u Ciebie. Nie ruszaj się z tego miejsca. Pamiętaj, nie ruszaj się. Ta dziwka Blackwood już wydzwaniała do mnie z pytaniem o ciebie. Ściągnęła nawet jakiś goryli na pomoc. Policja nadal liczy trupy u McLeoda. Cholera! Świat zwariował, Martin. A jeszcze ty…ty…
- Pam. Powiesz mi to wszystko jak przyjedziesz. Chętnie się dowiem, co i jak, bo tutaj ni cholery nie mogę sobie nic przypomnieć. A przez te parę godzin chciałbym…jeszcze trochę pozapominać, OK.
- Jak chcesz. Ale pamiętaj, że jak przypomnisz sobie wszystko to kop w tyłek będziesz czuł przez parę lat
- Dam radę, Pam. Jakoś dziwnie jestem o tym przekonany.
- Martin…cieszę się, że nic ci nie jest. Tutaj, gdy zaginąłeś…nie wiedziałam, co się dzieje. Przepraszam za mój wybuch, ale to wszystko…cholera, cholera, cholera. Przyjeżdżam. Trzymaj się.
Ciągły sygnał w słuchawce chłopak przyjął jak ulgę. Nie dowiedział się co się stało, ale te strzępy informacji dostatecznie dobiły go. Trupy, goryle, zniknięcia, oni. To za dużo, stanowczo za dużo. „Może ten kop w tyłek nie będzie taki miły jak sądzę” pomyślał chłopak odsuwając telefon od siebie. Jest wieczór, jutro ma przyjechać Pam. Zatem niewiele czasu na nacieszeniem się błogim niebytem. Minęło raptem parę godzin oraz wypowiedziano parę zdań i już zaczynał tęsknić do niewiedzy. „Coś zdecydowanie nie jest ze mną w porządku. Chyba jest czas, by troszkę odpocząć. Nie rusza mnie to, że mój świat się zawalił, choć jeszcze parę godzin temu byłem przerażony”. W głowie Martina myśli pędziły z olbrzymią prędkością by rozbijać się o zaporę pamięci i realizmu. W zależności od fali, która właśnie roztrzaskuje się o brzeg czuje strach, uniesienie lub euforię. I tylko powoli kiełkuje w nim obawa, że z czasem przyjdzie spokój i nie będzie czuł nic. Kompletnie nic.
4
Kupił „Kagor” z mołdawskich winnic. Nic to dla niego nie znaczyło, ale sklepikarz zarzekał się, że to bardzo dobre wino. Nie chciał się z nim spierać, bo sam wiedział niewiele i zależało mu na czasie. Dobrze, że w pobliżu był ten sklep, bo inaczej nie wiedziałby jak to rozegrać. I przynajmniej ten jeden raz przydał się na coś portier.
Z winem w ręku zapukał pod ósemkę. Drżał lekko jak na pierwszej randce. I tak w rzeczywistości było, bo nie przypominał sobie innej. Doznawał czegoś nowego, czegoś nieznanego, a to powodowało, że całym sobą pragnął tego. Chłonął nowe doznania jak bibuła wodę i nie wiedział skąd się to brało. Może to rekompensata za brak pamięci. Może tym samym umysł daje znać, że zapełnia puste miejsca i chce to zrobić jak najszybciej.
Otworzyła w szlafroku i z ręcznikiem owiniętym wokół głowy. Pachniała ładnie, ale chłopak nie potrafił nazwać tych zapachów. Teraz wyglądała zupełnie inaczej niż poprzednio. Błękitne oczy ze zdziwieniem obserwowały przybysza a usta znów zakwitły uśmiechem.
- Ja…pomyślałem, że wpadnę jeszcze dziś. Jutro wyjeżdżam i nie wiem, czy jeszcze będę miał okazję spotkać się z tobą Vicky. Dlatego…jestem - wyciągnął przed sobą ciemną butelkę wina, by mogła docenić jego starania.
- To…Martin…dość zaskakujące dla mnie. Ja…daj mi kwadrans, dobrze? A potem zapukaj jeszcze raz - przymrużyła oczy jak kotka czekająca na głaszczącą ją rękę.
- Jasne, to i tak moja wina - rzekł chłopak i poszedł do siebie patrząc jeszcze, czy dziewczyna zamyka drzwi. Wszedł do sieni przywitany przez kurz i pleśń. Oparł się o drzwi i przymknął oczy. Ileż razy to dziś robił. Ileż razy powtarzał sobie, że on tak nie robi, że to nie on. I po raz kolejny doszedł do wniosku, że nie ma na to odpowiedzi. Cóż…
Przypomniał sobie o czymś. Zostawił wino na szafce i podszedł do puszki po herbacie. Przyłożył ucho do otworu i słuchał. „…dziś. Tak…nie mogę…oddam, powiedziałam, że oddam”. Głos dziewczyny był przytłumiony jakby płynął z daleka lub zza drzwi. Najwyraźniej rozmawiała z kimś przez telefon. „Nie wiem…tak…przyjdź dziś w nocy, to oddam wszystko…z procentem…nie twój interes…już nie twój…ty miałeś swoją szansę…teraz poszukaj innej naiwnej…tak, wiem, był dzisiaj u mnie…spławiłam go…jasne, przecież wiesz, że dla ciebie wszystko…tak…w nocy”. Martin poczuł znów nieznany wcześniej dreszcz. Zaczynało robić się coraz ciekawiej. Dziewczyna ma sekrety, on ma sekrety, a cały świat to jedno wielkie przedstawienie magika. Zasłonił dziurę.
I znów pojawił się błysk światła przed oczami, jak wtedy, na dole. Zobaczył skrzynkę, zdobioną, ale zakurzoną. Stoi na czymś podobnym do postumentu, na jednobarwnym obrusie. Potem dostrzegł stół i zagrzybioną ścianę. Wizja zniknęła. „Przeklęta skrzynia”.
Stanął znów przed sąsiednimi drzwiami. Zapukał. Usłyszał ze środka „otwarte” i wszedł. Tym razem Vicky nie stała w środku w szlafroku tylko w jeansach i koszulce z napisem „Go for it”. Włosy znalazły już swoje miejsce i teraz wyglądały naprawdę ładnie. Chłopak musiał przyznać, że teraz dziewczyna prezentowała się naprawdę ślicznie. Wszedł do środka. Podał jej butelkę i uśmiechnął się.
- To na wieczór. Nie zamierzałem nigdzie wychodzić i nie kłopotać ciebie. Myślałem, że po prostu usiądziemy i wypijemy tą butelkę za nasze spotkanie i zarazem pożegnanie - zaczął Martin nieśmiało.
- To dobrze, bo ja nie miałam zamiaru dziś wychodzić. Zatem dobrze się składa… - spojrzała na etykietkę. - Takiego nie piłam. To meksykańskie?
- Europejskie. Podobno
- Nie mam wiele do tego wina, chyba ze popcorn…
- Brzmi świetnie, może być popcorn - nawet nie zdziwiło go to za bardzo. Przyjął to nawet bez parsknięcia śmiechem.
- Usiądź proszę a ja nastawię…i przyniosę jakieś szkło - powiedziała i ruszyła do kuchni. Znał ten układ ze swojego mieszkania. Usiadł zatem spokojnie na kanapie. Rzucił ukradkiem spojrzenie na ścianę, gdzie spodziewał się ujrzeć dziurę. Była, a jakże, jako stary otwór pod półkę. Z półki został tylko jeden uchwyt trzymający teraz tylko niewielką podstawkę pod kwiatek. Dziura została, ale najwyraźniej nikt się jej obecnością nie przejmował. Martin wzruszył ramionami. Skoro nikt się nią nie przejmował to i on nie zamierza.
Przysunął do kanapy stolik oraz krzesło. Akurat wtedy weszła Vicky. Postawiła plastikowe kieliszki na stole, korkociąg oraz serwetki.
- Popcorn się robi. Ale chyba będzie można zacząć bez niego…
Martin chwycił korkociąg i otworzył wino. Nalał czerwonego płynu do kieliszków. Oboje wznieśli je do góry. W ciszy popatrzyli sobie w oczy. Na jeden moment, w tej jednej chwili spojrzeli się na siebie, świadomie i bez zahamowań. Błękit jej oczu z szarością jego. Stuknęli się kieliszkami. Plastik klasnął płasko i głucho. Jednak chłopak mógł przysiąc, że zabrzmiało to jak delikatne brzmienie kryształowych dzwonków. Wino miało lekko słodkawy i intensywny smak.
- To powiedz mi Martin skąd jesteś? - spytała, gdy już zasiedli.
- Z Bostonu - odparł. To pamiętał z wizytówki znalezionej w portfelu.
- O, to daleko cię wyniosło. A co porabiasz w Nowym Jorku?
- Pracuję w … domu akcyjnym. Jestem ekspertem - liczył, że zabrzmiało w miarę wiarygodnie.
Dziewczyna spojrzała na niego uważniej.
-Ekspertem? A w czym? - upiła delikatnie wina. Miała perfekcyjnie białe zęby.
- W antykach…
- Aha… - skwitowała dziewczyna, jakby to rzeczywiście było wystarczającym dla niej wyjaśnieniem. Chłopak nie zamierzał być dla niej dłużny.
- A ty Vicky? Co tutaj porabiasz?
Milczała chwilę. Na tyle długą chwilę, by Martin to zauważył.
- Pracuję w … reklamie jako modelka do … katalogów z … ubraniami - powiedziała to tak, jakby sama siebie chciała przekonać, że tak naprawdę jest. Spojrzała na rozmówcę znad kieliszka. Jej błękitne oczy wyglądały wspaniale.
- To wszystko tłumaczy - uśmiechnął się chłopak. - Tak wspaniale wyglądasz, że nie spodziewałem się, że będziesz pracować na poczcie
Roześmiała się na głos. Szczerze i serdecznie.
- Dziękuję za komplement, ale wiesz, nie jest to to samo, co praca modelek z wybiegów. Nawet nie przypomina to tamtego
- Ale są ciuchy, przebieranie się i błyski fleszy…
- Są, ale nie ma tych pieniędzy….- od strony kuchni coś cicho puknęło. - To jedzenie. Zaraz przyniosę.
Gdy wyszła z pokoju Martin patrzył na pusty kieliszek zabarwiony na różowo od wina. Świat widziany przez niego był pokręcony i zmieniony choć w ładnym kolorze. Czy tak obecnie on sam widzi wszystko? Zastanawiał się nad tym. Przypomniał sobie rozmowy, jakie podsłuchał i starał się na tej podstawie wyobrazić prawdziwą Vicky. Bo to, że teraz jest nieprawdziwa, zdążył się przekonać. Z drugiej strony on również nie jest szczery, zatem jest remis. Tylko co dalej z tego wyniknie?
- Tadaaaaa!… - krzyknęła dziewczyna wnosząc parującą miskę z popcornem. - Nie jest to może to samo, co kawior, ale musi wystarczyć.
Postawiła miskę na stole. Rozszedł się zapach kukurydzy, rozgrzanego masła oraz soli. Sięgnął po kilka białych kawałków. Smakowały wybornie.
- Dobre? - spytała patrząc na pierwszy kęs Martina.
- Aha - mruknął. - Całkiem, całkiem. Jak w kinie.
- Jak w kinie…
Zaległa cisza. Vicky bawiła się pustym kieliszkiem, chłopak patrzył na miskę. Nikt nie miał nic do powiedzenia. W takim czasie za dużo jest do powiedzenia i za mało do przekazania.
Wreszcie zaczęli razem i zaraz umilkli. Roześmieli się ponownie na takie zgranie. Wreszcie doszli do porozumienia, kto ma zacząć.
- Jeśli chodzi o te 100 dolców…
- Jest twoje - szybko urwał Martin. - Dziś jesteśmy na kolacji. Uważam, że jesteśmy kwita. Jutro pewnie wyjadę i nie wiem, czy się spotkamy, zatem nie będziesz miała jak zwrócić.
- No właśnie. Jest to dla mnie trochę…
-..krępujące? - dokończył. - Nie powinno. Nie masz, to nie masz. Zdarza się. Powiedzmy, że jak będę tu następnym razem to przyjdę i odbiorę, OK?
Skinęła tylko głową i wyciągnęła rękę z pustym kieliszkiem. Dolał do pełna, sobie również.
- A mogę zadać niedyskretne pytanie? - Martin zadał to pytanie bo czuł, że to już ta chwila, gdy poważne rzeczy i tematy zaczynają się pojawiać i wychodzić z nor jak szczury na żer.
- Tak, ale nie wiem, czy odpowiem - ostrożnie odparła Vicky.
- Po co ci pieniądze? Mówiłaś o długu, to na ratę czy dla kogoś?
- Tak. Wzięłam pożyczkę z pracy i zalegam z zapłatą. Pensja jeszcze nie wpłynęła a spłacić trzeba. Nie mam od kogo pożyczyć. Dziś chciałam, ale jeden taki odmówił…- zmieszała się na ostatnie słowa.
- Chłopak?
- Nie, nie mam chłopaka - szybko odpowiedziała Vicky. - Znajomy. Czasami mi pomagał, ale najwyraźniej już nie chce.
- Przyjaciel nigdy nie odmawia…to klątwa przyjaciół, czyż nie? - wzniósł kieliszek do góry. Stuknęła się z nim delikatnie i z wyczuciem.
- Jeszcze trzeba ich mieć. Martin, ty pewnie masz ich wszędzie i zawsze. Taki człowiek jak ty, musi tak mieć.
Chłopak uśmiechnął się lekko. Wspomnienie o jakichś trupach, czekających na niego zbirach oraz wściekłej Pameli niewątpliwie są licznymi i dość przekonującymi dowodami na otaczającą go przyjaźń.
- To nie jest tak, jak myślisz - odparł. - Nie jest tak prosto.
- Szkoda, bo mnie się wydajesz sympatyczny. Jesteś taki…inny. W zasadzie dałeś 100 dolców nieznanej kobiecie. Bez pytań. Dla mnie, to jest coś niezwykłego.
- W Bostonie to nic niezwykłego, mogę Cię o tym zapewnić…
Dziewczyna odstawiła kieliszek na stół. Przysunęła się bliżej chłopaka. Poczuł znów ten zapach, co poprzednio wzbogacony o wilgoć z włosów oraz zapach popcornu.
- My w Nowym Jorku, może i jesteśmy inni, ale wiemy jak okazywać wdzięczność… - powiedziała cicho i dotknęła delikatnie dłoni Martina. Wzdrygnął się, jakby coś zimnego próbowało go sięgnąć. Gardło miał całe zatkane, jakby ktoś wcisnął tam zwiniętą gazetę. Fale zimna i ciepła na przemian przelewały się przez niego jak podczas najgorszego sztormu. Dopiero po paru sekundach doszło do niego, że dotyk dziewczyny jest delikatny i bardzo, ale to bardzo zmysłowy. Przepadł bez reszty w tym doznaniu nie broniąc się i siedząc jak kłoda.
Vicky przesiadła się na kanapę by być jeszcze bliżej Martina. Nachyliła się nad jego uchem. Usłyszał:
- W Nowym Jorku to nic niezwykłego, mogę Cię o tym zapewnić….
Chłopak poczuł rękę na karku, potem na szyi a później na ustach. Zapach kremu stał się bardzo intensywny. Miał w sobie coś niesamowitego, nie mógł wręcz od niego oderwać siebie. Angażował on wszystko, co posiadał, zniewalał tak bardzo, że nie było miejsca na nic więcej.
I wtedy zabrzmiał telefon.
5

Magia chwili prysła. Gula w gardle zeszła do żołądka. Vicky ze złością wstała z kanapy i ruszyła do telefonu. Zmysły Martina wracały do normalności, jak po przejściu huraganu. Pławił się w tym doznaniu i … chciał jeszcze. Spojrzał za dziewczyną. Zniknęła w przedpokoju. Odwrócił wzrok. I dostrzegł stojącą na brzegu toaletki buteleczkę. Wziął ją zrazu za jeden z damskich kosmetyków. I tak było w rzeczywistości. Jednak napis na niej nie był jak nazwa producenta. Nie mógł go skojarzyć, ale patrzył na to ze strachem. „Feromon”. Nadal czuł uniesienie. Napił się jeszcze wina. Czekał.
- Szlag by to trafił - rzekła dziewczyna wracając do pokoju. - Muszę wyjść niestety. Naprawdę żałuję, ale muszę…
- Skoro tak, to już spadam…- chłopak wstał z kanapy i popatrzył na Vicky. Jej twarz była smutna i jakby…przestraszona. Martin o nic nie pytał. Pogłaskał ją po policzku i wyszedł.
Ochłonął dopiero u siebie, choć nie do końca. Wewnątrz nadal się gotował. Takiego intensywnego uczucia nie czuł nigdy, a w zasadzie od wczoraj. Jak na jeden dzień to i tak miał dość wrażeń. Dlatego też postanowił się położyć. Może to, co się zdarzyło to tylko sen i jutro obudzi się u siebie i będzie normalnym człowiekiem.
Wieczór przechodził w noc a ta pogłębiała się z każdą minutą. Nie zapalał światła przez co dość dobrze było widać odległy blask metropolii oraz raz po raz smagające okna światła przejeżdżających samochodów. Martin rozebrał się, ubrania położył na stole i zrzucił wszystko z łóżka. Wziął koc i pod nim położył się. Zrobiło się cicho i mroczno. Wreszcie miał chwilę dla siebie i nie zamierzał jej zmarnować. Jutro realny świat dotrze do niego pod postacią Pameli i skończy się to, co się dopiero co zaczęło. Sam się zastanawiał co mogło się zdarzyć. Nic nie pamiętał i to stanowiło główny problem. Nie wiedział w jaki sposób jest powiązany z domem aukcyjnym, z tajemniczą Marshą i z Pamelą oczywiście. Nie wiedział, kim są „oni” ani co mu zrobili. Fakt, że nie czuł się swojo i nie zachowywał normalnie, to jeszcze nie dramat. I tak nie pamiętał jak się zachowywał poprzednio. Jednak coś na dnie głowy mu mówiło, że to nie tak wyglądało. Martin doszedł w końcu do wniosku, że ile by nie myślał, i tak to nic nie da. Jutro jest dzień i jutro zacznie się kolejny dzień z jego życia. A jeszcze dziś wykorzysta to na dobry sen. Nie wiadomo, kiedy się zdarzy, by znów będzie można to powtórzyć. Zamknął oczy, a sen, jak cichy złodziej, wszedł do domu i zatrzasnął cicho drzwi.

Zimno ścięło go z nóg tak szybko, że nawet nie zdążył ochłonąć. Cienkie ubranie, które miał na sobie nie dawało ani ciepła ani ochrony. Upadł na śnieg czując na kolanach oraz dłoniach szorstki i zimny dotyk kryształków lodu.
- Raus! Raus! - usłyszał. Jakieś dłonie chwyciły go w górę, inne popchnęły do przodu. Dopiero teraz uświadomił sobie obecność innych ludzi. Tak jak on odzianych w pasiaki, wychudzonych oraz wysuszonych. Patrzył na nich i widział pochód umarłych, którzy z całych sił czepiali się życia. Chcieli je, gotowi byli zabić dla niego. Mimo to znalazł się ktoś, kto pomógł. Zawsze taki się znajdzie.
- Raus! Polskie swinie! Bo zabije! - znów ktoś krzyknął z tyłu. Martin obejrzał się. Zobaczył postawnego SS-mana w zielonkawym mundurze i z szalikiem owiniętym wokół szyi. Razem z nim było jeszcze kilku żołnierzy, którzy kroczyli sztywno i miarowo wokół ich grupki.
- Ty tam! Ić! Polska szwajne!
Wlókł się noga za nogą, tempem zgodnym z innymi. Nikt się nie wybijał ani nie szarżował. Nie czuł się na siłach by iść szybciej. Poza tym czuł już każdą nierówność śniegu przez warstwę onuc na nogach. Wilgoć w połączeniu z mrozem to zabójcza kombinacja.
Wreszcie doszli do ulicy a potem przez bramę przeszli na teren zabudowany. Wyglądało to na obóz albo więzienie. Wszędzie chodzili podobnie ubrani ludzie oraz wszędzie byli żołnierze z karabinami, czasami z psami. Nos nic nie mógł przekazać bo był zmarznięty na kość, podobnie jak skóra na dłoniach. Przy barakach kazano ustawić się w rzędzie. Martin stanął niepewnie i przyglądał się temu, co się stanie. Ten sam Niemiec, który tak się wydzierał, przeszedł wzdłuż rzędu. Patrzył na każdego. Wokół miejsca, gdzie usta zakrywał szalik utworzył się biały wianuszek szronu. Zimne, stalowe oczy oprawcy zdawały się doskonale współgrać z aurą.
- Du! - wskazał na mężczyznę nieopodal końca rzędu. Wskazany wystąpił i stanął patrząc się niepewnie na oficera. Ten przeszedł się dalej i wybrał jeszcze dwóch innych więźniów. Stanął przed Martinem i popatrzył mu w oczy. Dostrzegł w nich coś, co było naprawdę obce, niesamowite, wręcz nieludzkie. Człowiek w mundurze złapał chłopaka za kołnierz i pociągnął przed szereg. Spojrzał jeszcze na tych, których wybrał i wydał komendę na rozejście się. A czterech wybrańców ruszyło za Niemcem. Martin nie wiedział, co jest grane. Może dadzą jeść, może będą bić. Tutaj wszystko było możliwe.
Młodzieniec już widział, że zmierzają do Stacji. Wszyscy o tym mówili, ale nikt nie chciał nic o tym miejscu wiedzieć. Podobno tam, doktor Clauberg prowadził coś, co nie licuje z zawodem lekarza. Kiedy dotarło to do idących mężczyzn w grupce, zrobiło się małe poruszenie. Niemiec nie zaważał na to, choć w jego oczach można było rozpoznać rozbawienie. Zaczął nawet pogwizdywać jakąś skoczną melodię.
Mimo że starali się iść najwolniej jak mogli, to i tak nie mogli odwlec w czasie przybycia do Stacji. Skierowano ich do szatni, gdzie przebrali się, umyli i … czekali na swoją kolej. Najpierw wezwano Miszę - Rosjanina, którego złapano niedaleko. Opierał się, ale nie dał rady dwóm rosłym żołnierzom. Wszyscy czekali na jego powrót jak na zbawienie. Kiedy się pojawił, blady strach padł na grupkę oczekujących. Martin patrzył jak wynoszą Miszę za ręce. Całe plecy ukryte pod materiałem miał zmasakrowane, a krew skapywała na ziemię tworząc krwawe ślady. Nie żył, ale nie wiadomo, czy to przez plecy czy przez coś jeszcze. Stojący odprowadzili go wzrokiem pod nosem modląc się i przeklinając. Wraz z ciałem wyszedł człowiek w białym kitlu i drucianych okularach. Spojrzał na pozostałych i wskazał na Martina. Ten, jak manekin, podszedł sztywno i stanął na baczność. Strach wypełnił każdy wolny zakątek jego ciała, przerażenie ogarnęło wszystko to, co zostawił strach. Chciał już umrzeć, obudzić się lub odejść, byleby nie wchodzić za drzwi. Stało się inaczej. Dwóch niemieckich żołnierzy pomogło chłopakowi przejść przez próg do pokoju. Stało tam krzesło, obecnie jeden z techników kończył wycierać je szmatą. Posadzono tam chłopaka. Nie przywiązywano ani nóg ani rąk. Pozorna swoboda była jednak nadzorowana przez lufy karabinów.
Człowiek w białym kitlu podszedł ze strzykawką i bez ostrzeżenia wbił ją w ramię siedzącego. Martin poczuł falę ciepła rozlewającą się po całym ciele. Dostrzegł też subtelną zmianę w otoczeniu. Pokój zaczął falować, ściany traciły pion zaś podłoga zanikała miejscami odsłaniając czarny żwir lub piasek. Narastało też dudnienie, które chłopak zrazu wziął za dźwięk pracującego urządzenia. Wszędzie zaczęli krzątać się ludzie, coś wnieśli, coś co wyglądało jak skrzynia. Poczuł smród popiołu z palonych ludzi oraz zapach śmierci. Znów ukłucie w ramię wywołało kolejną falę gorąca. Pokój zdawał się teraz być tylko tłem dla większego pomieszczenia zrobionego z kamienia. Wyglądało to jak zamek lub pieczara. Martin nie zdążył się rozejrzeć, gdy wcześniej widziany doktor pojawił się przy nim. Chwycił go pod ramię i postawił na nogi. Pokój zniknął a pojawił się postument z leżącą na nim księgą. Dostrzegał, że wyrastał on ze skrzyni, którą widział wcześniej. Niemiec pchnął go w stronę postumentu. Dudnienie narastało. Płynęło zewsząd i zaczynało być denerwujące. Dla chłopaka jednak to wszystko było tak nierealne, że nawet się specjalnie nie bronił. Wykonywał nieme rozkazy Niemca jak automat poddając się jego sile oraz determinacji.
Podeszli bliżej. Księga była teraz na wyciągnięcie ręki, ale biło od niej żarem jak od pieca hutniczego. Martin przyjrzał się jej uważniej i zorientował się, że jest zrobiona z metalu. Każda jej strona to lity metal, podobnie jak litery. Gorące powietrze drgało nad nią powodując, że wszystko wokół falowało jak morze. Kropla potu spłynęła z nosa wprost na księgę. Nie zdążyła dolecieć, gdy wyparowała z cichym sykiem. Chłopak instynktownie odsunął się, ale Niemiec stał przy nim i nie dał dalej odejść. Mało tego, zdarł z niego jednym ruchem koszulę i obrócił plecami do księgi. Żółte zęby doktora ukazały się gdy ten się uśmiechał. Przekrwione oczy patrzyły na więźnia przed nim i chłonęły jego strach. Martin nie mógł znieść jego wzroku. Zobaczył potem wszystko jak w zwolnionym tempie, gdy ręka pcha go do tyłu a umysł podpowiada możliwe zakończenie tej akcji w postaci upadku plecami na książkę. Krzyk wydobył się z jego gardła tonąc w żarze oraz dudnieniu…


Usiadł na łóżku. Zmięty koc skopany był na podłogę. Jego skórę pokrywała równomierna warstewka potu, która powodowała, że zaczęło robić się chłopakowi zimno. Złapał się za głowę i przeczesał włosy rękami. „Ten sen” - pomyślał - „był taki realny”. Noc za oknem zdawała się trwać w najlepsze, choć zegarek wskazywał godzinę bliską brzaskowi. Ciemności litościwie skryły niedoskonałości lokum a wszechobecna cisza otuliła szczelnie wszystko i wszystkich. Martin wstał z wyrka i poszedł do kuchni się napić. Nie miał nic poza kupionym wczoraj winem, bo wody z kranu nie odważył się spróbować. Otworzył butelkę i pociągnął solidny łyk. Słodko-cierpki płyn przelał się przez gardło dając ulgę oraz odetchnienie. Od razu wrócił myślami do wieczora i smaku Vicky. Ponownie solidnie łyknął z butelki. Wspomnienie nie chciało odejść. Tak, jak uporczywie pamięć nie chciała odblokować się do wydarzeń sprzed wczoraj tak i nie chciała nic stracić z tych, co już ma. Trzyma się kurczowo nich jak tonący strzaskanej belki na morzu. Postanowił jednak położyć się jeszcze. Do ranka pozostało parę godzin i nie zamierzał ich stracić przez rozmyślanie o tym, na co nie ma wpływu.
Autor artykułu
Yarot's Avatar
Zarejestrowany: Jun 2005
Miasto: Warszawa
Posty: 2 247
Reputacja: 1
Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie

Oceny użytkowników
 
Brak ocen. Dodaj komentarz aby ocenić.
 

Narzędzia artykułu

komentarz

« - | Ścieżka »


Zasady Pisania Postów
You may Nie post new articles
You may Nie post comments
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site
artykuły rpg

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172