lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Opowiadania (http://lastinn.info/opowiadania/)
-   -   Klatka (http://lastinn.info/opowiadania/2829-klatka.html)

Milly 29-03-2007 23:45

Klatka
 
Klatka




Aron nie lubił sklepów mięsnych. Przerażała go perspektywa patrzenia na martwe, poćwiartowane zwierzęta, które (jak mu się wydawało) wciąż czuły każdy zadany im cios nożem, nawet jeśli były już pokrojone na małe kawałeczki. Dlatego kategorycznie wzbraniał się przed wejściem do rzeźnika i choć kucharka Fela śmiała się z niego, zawsze zostawał przed sklepem.
Jak każdy ośmiolatek nie lubił długo czekać. Szybko znudziło mu się przyglądanie się przechodniom, wszystkie wystawy sklepowe znał już na pamięć i nawet lukrowy domek z lukrowymi ludzikami w oknie cukiernika nie wydawał mu się już interesujący.
I wtedy przed pobliską bramę zajechał powóz.
Nie był to zwykły powóz, ale jeden z tych bardzo dużych, zaprzężonych w trójkę pięknych (choć niezbyt rasowych) koni, który służy do przewożenia dużych i ciężkich rzeczy. Tylne drzwi otworzyły się i ze środka wyskoczyło czterech rosłych mężczyzn, którzy kląc jak szewc starali się delikatnie wyjąć i postawić na ziemi coś sporego rozmiaru i (sądząc po ich wysiłku) bardzo ciężkiego. Aron zaciekawiony do granic możliwości przycupnął pod pobliską latarnią gazową i obserwował wyczyny osiłków. Po kilku minutach przed bramą kamienicy stanęła wysoka na dwa metry klatka (z czystego srebra! Aron mógłby przysiąc!). A w niej siedziała skulona i zasłaniająca twarz przed słońcem kobieta. Jej skrzydła tworzyły naokoło niej coś w rodzaju ochronnego kokonu.
Jeden z osiłków zaklął znowu nieprzyzwoicie.
- To paskudztwo zabrudziło mi piórami cały powóz! Wielmożny pan będzie musiał mi za to słono zapłacić!
Słysząc krzyki i poruszenie przed kamienicą dozorca o pełnej i mocno zaczerwienionej twarzy wybiegł przed bramę. Po krótkiej sprzeczce („Co to ma znaczyć?!”, „Przesyłka dla jaśnie pana”, „Ale TO tu nie może stać! Pan jeszcze nie wrócił!”, „Nie nasza sprawa, mieliśmy przywieźć. Lepiej niech pan tego dobrze pilnuje”) czterech drabów wskoczyło z powrotem do powozu, a sapiący ze wściekłości dozorca został z klatką i kłopotem sam. Pozostawiając na chwilę otwartą bramę zniknął w środku, po czym przyniósł w jednej ręce niskie krzesło, a w drugiej miotłę. Uprzątnął porozrzucane po chodniku szare pióra. Potem przyjrzał się krytycznie klatce i końcem kija szturchnął „to” w skrzydło. Dziewczyna pisnęła niczym zwierzątko i przerażona wcisnęła się w drugi koniec klatki, z dala od kija od szczotki. Patrzała dookoła rozszerzonymi ze strachu oczyma koloru ametystu. Dozorca przestał zwracać na to dziwne stworzenie uwagę. Zajął swoje miejsce na krzesełku i zaczął z namysłem dłubać w nosie.
Aron dostrzegł w tym swoją szansę. Powoli zaczął oddalać się od swojej latarni i zmierzać okrężnym krokiem w stronę klatki. Nim zdążył zbliżyć się na tyle, żeby móc z bliska przyjrzeć się skrzydlatej kobiecie, kucharka (która przy okazji też spełniała rolę pokojówki i guwernantki, jeśli było trzeba) wyszła od rzeźnika i zaczęła wołać chłopca. Aron w kilku susach podbiegł do niej i złapał ją za kraj spódnicy, zmuszając ją do tego, by się odwróciła.
- Felu spójrz! – wskazał wyciągniętym palcem na klatkę. Kucharka trzepnęła go w dłoń, którą szybko cofnął i zaczął masować piekące miejsce.
- Nie ładnie jest pokazywać palcem! I nie wolno ci zbliżać się do tego... tego zwierzęcia. Może roznosić jakieś wstrętne choroby. Jak wrócimy do domu masz natychmiast umyć ręce.
Aron nie mógł już nic więcej zrobić. Miał jedynie osiem lat, chłopcy w jego wieku nie mogą się przeciwstawiać swoim opiekunom. Postanowił jednak, że jak tylko będzie mógł wyrwać się z domu koniecznie musi tu wrócić.
Jeszcze przed obiadem matka kazała mu się nauczyć kilkunastu łacińskich słówek. Ponieważ jednak dopadła ją migrena, nie pilnowała go tak ostro jak zwykle. Musiał jednak siedzieć w bawialni i powtarzać wszystkie odmiany na tyle głośno, by mama słyszała jego głos w swoim pokoju. Powtarzając bezwiednie słówko za słówkiem myślał zupełnie o czym innym.
Podczas obiadu przez przypadek poplamił obrus sokiem z malin. Na szczęście matka nie jadła z nimi – wciąż boląca głowa nie pozwoliła jej wyjść z łóżka. Odpuściła nawet Aronowi resztę lekcji i nie sprawdziła znajomości słówek. To oznaczało, że z mamą jest naprawdę niedobrze. Nawet przy ataku migreny nie zapominała nigdy o zadanych wcześniej lekcjach. Chłopiec niezmiernie cieszył się z niedyspozycji matki - nie podobała mu się perspektywa popuchniętych dłoni od bicia linijką.
Ojciec natomiast, jak zwykle z głębokimi cieniami pod oczami i nabrzmiałymi żyłami na łysej czaszce, był myślami zupełnie gdzie indziej. Zazwyczaj nawet nie zauważał, że ma w ogóle syna, tak więc plama na obrusie umknęła zupełnie jego ciągle zaprzątniętej uwadze.
Aron nie mógł jeść. Tak bardzo cieszył się, że będzie miał dziś wolne popołudnie, że zupełnie nie potrafił się skupić. Czas dłużył mu się niemiłosiernie. Nie mógł już usiedzieć podczas poobiedniej kawy, tym bardziej, że musiał wypić ją w samotności, pilnowany jedynie czujnym wzrokiem Feli. Matka wciąż leżała, półprzytomna z bólu. Ojciec zaś udał się już do swojego gabinetu, myśląc tylko o tym, jak zapewnić swojej rodzinie życie na poziomie, skoro jego oszczędności drastycznie zaczęły się kurczyć, a zyski z kamienic, które posiadał, stawały się coraz mniejsze. Żyły na jego głowie nabrzmiały jeszcze bardziej, a sińce pod oczami pogłębiły się.
Wreszcie przyszła ta godzina, kiedy Aron bezkarnie mógł wyjść aby pobawić się w ogrodzie. Oczywiście ani myślał tam siedzieć – znał takie miejsce, w którym deski ogrodzenia nieco już spróchniały i wystarczyło podwadzić kilka gwoździ, aby wydostać się na ulicę. A stamtąd dzieliło go już tylko kilka minut szybkiego biegu od bramy obok rzeźnika. Zaczął znosić do swojego ulubionego miejsca w ogrodzie bardzo dużo swoich zabawek, sygnalizując tym samym Feli, że będzie bawił się bardzo długo i w coś naprawdę wielkiego i ważnego – jak na przykład w wojnę. Nie mógł tak od razu wyjść – ktoś mógłby chcieć sprawdzić co robi. Ale kiedy już wszyscy (to znaczy Fela, nikt inny się nim przecież nie interesował) będą przekonani, że grzecznie siedzi sobie na swoim polu bitwy, będzie mógł się wymknąć.
Aron miał całkiem trafne przeczucia. I tym razem intuicja go nie zawiodła. Już po dziesięciu minutach przyszła do niego Fela, nakazując natychmiast biec po lekarza. Z matką było coraz gorzej. Jej krzyki było słychać nawet w tej odległej części ogrodu. A przecież tata tyle razy powtarzał, że gdy pracuje (a pracował cały czas), musi mieć święty spokój i absolutną ciszę.
Ośmiolatek ucieszył się na myśl o wyprawie do doktora. To nawet jeszcze lepszy i bezpieczniejszy sposób na to, aby zobaczyć skrzydlatą dziewczynę w klatce, niż ryzykowne wykradanie się z domu.
Już po kilku minutach dostrzegł lśniącą w blasku słońca, srebrną klatkę. Przyspieszył biegu. Kiedy dotarł na miejsce policzki paliły go żywą purpurą, a oddech jeszcze długo nie chciał się uspokoić. Dozorca spał oparty plecami o bramę. W jednej ręce ściskał miotłę, z drugiej omal nie wyślizgnęła mu się butelka. Cuchnął potem i alkoholem.
Dziewczyna o pięknych, perłowych skrzydłach, ze wszystkich sił starała się wręczyć któremuś z przechodniów jedno długie i błyszczące pióro. Wszyscy jednak przechodzili obok niej zupełnie ją ignorując lub zbliżając się do klatki przechodzili na drugą stronę ulicy. Skrzydlata wyciągała jak najdalej poza klatkę drobną rękę. Nie przynosiło to jednak rezultatów. Aron obserwował ją najpierw z daleka, potem powoli podszedł i stanął tuż obok srebrnych prętów. Dziewczyna dostrzegła go i odwróciła się w jego stronę. Wbiła w niego swój piękny, ametystowy wzrok. Tkwiła w nim mieszanka zdziwienia, zaciekawienia i... nadziei. Patrzyli tak na siebie w milczeniu dłuższą chwilę.
Skrzydlata kobieta była całkiem naga. Jedyną jej osłoną były długie i gęste włosy koloru dojrzewającego w słońcu zboża, oraz skrzydła. Aron pomyślał, że to najpiękniejsza istota, jaką w życiu widział i chyba już nigdy nikogo piękniejszego nie zobaczy. I tym razem przeczucie go nie omyliło.
Jasnowłosa wyciągnęła w jego stronę rękę z piórem. Aron zawahał się.
- Nie mogę nic od ciebie przyjąć. Gdyby Fela się dowiedziała, to złoiła by mi skórę. Przykro mi.
Jej ametystowe oczy posmutniały i zupełnie przygasły. Opuściła rękę i wyglądała tak, jak gdyby całkiem zrezygnowała z jakiegoś ważnego zadania.
- Kim ty jesteś? Fela powiedziała, że jesteś jakimś egzotycznym zwierzęciem przywiezionym z dalekiego kraju. Ale przecież wyglądasz jak człowiek.
Milczała.
- Masz jakieś imię? Ja jestem Aron. Mam osiem lat.
Spuściła głowę i zaczęła obracać w dłoni swoje pióro.
- Nie umiesz mówić? Mogę cię nauczyć, to bardzo proste. Mógłbym cię nauczyć wielu rzeczy, bardzo dużo potrafię. O, nawet mogę cię nauczyć łacińskich słówek, znam sporo!
- Chłopcze – usłyszał za swoimi plecami męski głos. Gwałtownie się odwrócił i ujrzał wytwornie ubranego, młodego mężczyznę. Miał na sobie jasnoszary garnitur, śnieżnobiałą koszulę i wypastowane do granic możliwości buty. Błyskające złoto guziki, zapinki i pierścienie świadczyły o tym, że nie jest byle kim. Na głowie miał wysoki cylinder w tym samym kolorze, co garnitur, a spod niego spływały mu na plecy kruczoczarne, długie włosy. W przykrytych rękawiczkami dłoniach obracał wysadzaną drogimi kamieniami laskę.
- Dzień dobry proszę pana – powiedział lekko przestraszony Aron. Nigdy jeszcze nie rozmawiał z tak wytwornie wyglądającym mężczyzną. Nieznajomy przeniósł spojrzenie z chłopca na skrzydlatą dziewczynę. Podszedł bliżej klatki i uśmiechnął się jedynie kącikami warg, delektując się widokiem. Kobieta skuliła się w sobie i wcisnęła z powrotem w kąt klatki.
- Piękna, prawda? – mężczyzna zwrócił się do Arona – Piękna i tylko moja.
- Tak proszę pana, jest bardzo piękna. Ona należy do pana? Kim ona jest i... dlaczego ma skrzydła? – zapytał z wahaniem, bojąc się, że ten jaśnie pan może naskarżyć na niego rodzicom.
Młody mężczyzna popatrzył na niego stalowymi oczami, których kolor idealnie pasował do ich chłodnego wyrazu. Nie odpowiedział od razu. Najpierw sondował Arona wzrokiem, a chłopiec czuł się jak gdyby ten samym spojrzeniem mógł przejrzeć jego duszę na wylot. W końcu mężczyzna pochylił się nad ośmiolatkiem i położył mu rękę na ramieniu.
- To, mój mały chłopcze, jest Wena. Należy teraz tylko do mnie. Jak wcześniej należała na własność do innych wielkich ludzi. Bo widzisz... od jutra będę nie tylko bogaty, ale i wielki. Właśnie dzięki niej.
- Ale... jak to? Co to znaczy...? – Aron nie na żarty przestraszył się wyrazu twarzy tego jaśnie pana, nie rozumiał jego słów.
- To oznacza tylko tyle, że wszystko – położył nacisk na to ostatnie słowo – wszystko na tym świecie można kupić. Tylko trzeba znać odpowiednią cenę. Nie tylko pieniędzmi się płaci za takie rzeczy jak ona. Zapamiętaj to, a może za kilkanaście lat wyrośniesz na porządnego człowieka. A teraz znikaj.
Mężczyzna podszedł do śpiącego dozorcy i zdzielił go swoją drogocenną laską. Przerażony stróż plątał się w wyjaśnieniach i przeprosinach, podczas gdy jego pan wycierał koniec swej lagi haftowaną chusteczką. Wydawał szybkie i krótkie polecenia nawet nie patrząc na trzęsącego się dozorcę. Potem zniknął w bramie kamienicy. Po kilkunastu minutach zniknęła w niej również klatka z piękną, skrzydlatą kobietą – Weną.
Godzinę później chłopiec dotarł wreszcie do doktora.
Tej nocy jego matka zmarła po wielu godzinach przerażającej męczarni - na pomoc było już dla niej za późno. Aron nie mógł spać. Myślał wciąż tylko o jednym, tylko o ametystowych oczach i perłowych skrzydłach. Wtedy też ośmiolatek złożył swoje pierwsze w życiu poważne postanowienie.
Już nigdy nie miał zapomnieć o tym, że na świecie wszystko ma swoją cenę.




Milly®
czerwiec-lipiec 2006


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:06.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
artykuły rpg


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172