Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Artykuły, opowiadania, felietony > Opowiadania
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

« Klatka | Sesja »

komentarz
 
Narzędzia artykułu Wygląd
<!-- google_ad_section_start -->Cień Przeznaczenia<!-- google_ad_section_end -->
Cień Przeznaczenia
Autor artykułu: Nightcrawler
29-03-2007
Cień Przeznaczenia

„... I nastanie czas, gdy na ostrzu tym zalśni szkarłatem krew, a narody jednym zapłaczą głosem...”
***
Od rana siedzieliśmy w krzakach -„dumni żołnierze” hrabiego Nikolaja.
Większość z tych chłopców nawet nie wiedziała, za co, za kilka chwil zostanie przelana ich krew. Mnie zresztą też nie wiele to obchodziło.

W owych dniach przebywałem tylko z Dimitrim, młodym, zdrowym, aczkolwiek chuderlawym chłopakiem z miasteczka „miłościwie panującego” hrabiego.
Lubiłem tego młodzika, bo tak jak ja cenił sobie samotność i własne przemyślenia, dlatego też, tego dnia, wybraliśmy razem całkiem ładny, aczkolwiek niepozorny krzaczek na uboczu i czekaliśmy z udawaną fascynacją na początek batalii, w której udział został nam przez los przypisany.
Dimitri miał tylko jedną wadę – kochał się szaleńczo w pewnej pannie ze swojego miasteczka i od kilku dni nic nie mówił tylko wpatrywał się: to w mlecznobiałe ostrze sztyletu, który od niej dostał, to w błękitne oko smoka, którego łeb wieńczył czarną rękojeść broni.
Twierdził, iż ów kamień przypomina mu lazurową toń oczu ukochanej, w którą co dnia radośnie się zagłębiał, nim udał się na wojnę.
Mówił to z takim przekonaniem, że patrząc na niego zrozumiałem, iż miłość to najgorsza, możliwa forma uzależnienia.

Wracając jednak do walki: około południa obie strony wyskoczyły wreszcie z chaszczy, które oblegały przez dość długi okres, dzięki niezdecydowaniu swych, niezbyt doświadczonych w sztuce wojny, wodzów, wrzeszcząc dziko i wywijając bronią, dobrą do poganiania bydła lub ewentualnie koszenia trawy, a nie heroicznych potyczek.
O samym starciu i jego wyniku wspominać nie będę, bo nie ma to zupełnie żadnego znaczenia.

Ważne jest to, iż zarówno Dimitri jak i ja ocaleliśmy z tej bezsensownej, bratobójczej walki, o poszerzenie nowymi ziemiami swego marnego stanu posiadania.
Mój towarzysz, zaraz po ogłoszeniu zwycięzców i zwyciężonych, z nieskrywaną radością udał się pieszo, traktem w stronę swego rodzinnego miasta, a ja wiernie mu towarzyszyłem.

„Stolica” majątku hrabiego posiadała aż jedną brukowaną główną ulicę, cztery świątynie, tyle samo domków z kamienia i kilkanaście lepianek.
Dotarliśmy do jednej z ładniejszych willi z małym, aczkolwiek dla niektórych wielce urokliwym ogródkiem, do którego to po cichu wślizgnęliśmy się tylną furtką.
Dymitri, liczył, iż jego ukochana wypoczywać tu będzie na ławeczce i tym nieszkodliwym włamaniem, chciał zrobić jej miłą niespodziankę.
Ławka niestety była pusta, podeszliśmy więc do okna jej pokoju.

To, co wewnątrz ujrzał mój towarzysz, doszczętnie zniszczyło jego świat - wybranka jego serca, z wyrazem miłosnego uniesienia, zwarła swe karminowe usteczka z jakimś młodzianem, o posturze i wyrazie twarzy tępego osiłka.
Jak już wspomniałem obrazek ten wielce zasmucił mego towarzysza i pchnął w jego chuderlawe ciało nieznaną siłę, którą to spożytkował natychmiast na szaleńczy bieg przez błotniste uliczki między lepiankami biedniejszej części „miasta”.

Potrącając nielicznych, przechodniów dotarliśmy na małą polankę przy lesie za „stolicą”. Tu Dimitri zwolnił, podszedł do drzewa i z bezwładnie zwisającymi rękoma oparł się o jego pień swym zasępiony czołem.
Prawie natychmiast z jego oczu popłynęły łzy, lecz już w chwilę potem jego rozedrgana aura smutku poczęła się przeistaczać w kolczaste fale mrocznego gniewu.
Z żarem w oczach odwrócił od milczącego pnia i z zaciśniętymi pięściami wykrzyczał w niebo całą masę przekleństw na wszystkich znanych bogów.
Wyrzucił im w obłoki ich nieczułość, okrucieństwo, a także tragizm człowieczego losu, po czym ze złością zacisnął pięść na czarnej rękojeści sztyletu, aż pobielały mu knykcie.
Z nową energią, podsycaną nienawiścią, rzucił się pędem z powrotem w stronę miasta.
Tym razem wszyscy schodzili nam z drogi, wpatrując się z przerażeniem w jego wściekle wykrzywione i pobladłe lica.

Na swoje nieszczęście aktualny obiekt nienawiści Dimitriego wypoczywał sobie z rozanieloną twarzą na wyżej wspomnianej ławeczce w ogródku.
Gdy nas zobaczyła pobladła, krzyknęła i próbowała się nawet rzucić do ucieczki, ale mój towarzysz w swym szaleństwie już do niej dopadł, krzyknął coś o zdradzie i wątpliwej jej moralności, a następnie przebijając jedwabną suknie i alabastrowe ciało zatopił mlecznobiałe ostrze w jej gorącym ciele.

O, ironio ludzkiego żywota !

Zaraz potem Dimitri rozpłakał się jak dziecko i próbując rozpaczliwie tamować krew, która z niej uchodziła, skomlał o wybaczenie, lecz gdy duch jej opuścił ciało, wraz z ostatnim tchnieniem, mój towarzysz wydał ze swego gardła najżałośniejszy okrzyk jaki kiedykolwiek słyszałem, następnie ponownie chwycił sztylet i wciąż łkając wraził go sobie w brzuch.

***

Powstań, ty który nas przeklinałeś i splugawiłeś mą wolę !
Powstań i zachowaj w swej pamięci ból i cierpienie zrodzone z obrazu ich ust złączonych w miłości, której chciałeś tylko dla siebie.
Będziesz się teraz tułał po świecie ze szczątkami swego marnego jestestwa zbierając duszę tych, którzy wedle mej woli udają się do mego królestwa.
Tako rzekłem, Ja – Pan Śmierci moja decyzja jest ostateczna !


***
Powoli zagłębialiśmy się w czeluście jaskini. Umocowane w stropie, w miarę regularnych odległościach od siebie, pochodnie rzucały na chodnik blade światło. Anderew, młody, wysoki człowiek z kruczoczarnymi włosami opadającymi luźno na muskularne ramiona, pełniący aktualnie zaszczytną, przynajmniej w jego mniemaniu, funkcję zarządcy tej kopalni i ja podążaliśmy za młodym, może piętnastoletni chłopaczkiem do nowej sztolni, w której ten ostatni odkrył coś niesamowitego.
Przynajmniej tak mu się w tej młodej, ubrudzonej główce wydawało.
Mój nowy towarzysz nie był jakimś tam geniuszem, po prostu znał się dobrze na swej robocie, gdyby znał się na poezji tak jak na machaniu kilofem zapewne zrobiłby oszałamiającą karierę, ale po co był szczęśliwy.
Miał pracę, dach nad głową kochającą, w miarę niebrzydką, żonę i uroczą, przynajmniej w opinii niektórych, siedmioletnią córeczkę. Myślał o nich teraz, bo lekko musnął czarna rękojeść sztyletu, zwieńczoną głową błękitnookiego smoka, który dostał od swej pociechy na swoje wczorajsze urodziny.

Czasem wydaje mi się, że ludziom tak niewiele potrzeba.

Wąski korytarz ciągnący się w dół, dość stromo, jak na chodnik, skończył się nagle szarą, brzydką i klaustrofobiczną jaskinią.
Wydrążona niegdyś prawdopodobnie przez podziemne strumienie była swego rodzaju zbiornikiem, który niestety już dawno wysechł.
Tym, co tak poruszyło duszę chłopca była czarna i kleista substancja wolniutko sącząca się ze szczeliny, rozłupanej najprawdopodobniej stojącym nie opodal kilofem, na ziemie i zbierająca się powoli w zagłębieniu.

Chłopak i kilku górników nieświadomi pochodzenia mazi, postanowili w jak najszybszym tempie powiadomić o tym zwierzchnika, czyli mego towarzysza.
Anderew wybrał chłopaka na przewodnika, gdyż reszta była zbytnio tym podniecona, jeden nawet bełkotał coś o esencji chaosu sączącej się ze skały na znak sprzeciwu bogów dla pogłębiania kopalni.
Jednakże teraz odesłał chłopca z powrotem po geologów, po czym razem zajęliśmy się badaniem cieczy.
Mój towarzysz ściągnął pochodnie ze ściany i wyjmując drugą ręką sztylet zbliżył się do czarnej kałuży. Następnie kucnął i zanurzył w obślizgłej breji mlecznobiałe ostrze swego urodzinowego prezentu. Nie wstając z nad zagłębienia, powolnym ruchem wyciągnął z niego ostrze i mrużąc oczy, zbliżył je do pochodni.

Mimo pewnej odległości od ognia kropelki rozgrzały się, a gdy mój towarzysz dotknął nim płomienia nagle wybuchły zamieniając się w niewielkie kule rozjuszonego, płonącego gazu. Anderew nie przygotowany na dziwną reakcję substancji upuścił sztylet i pochodnie wprost do niszy z czarną mazią.


***
- Wynoszą go w jakiejś ledwo zbitej drewnianej trumnie. Pewnie nie chcą by jego rodzina tak go zobaczyła.
Ona tam stoi, tuli dziecko i płacze.
Łzy bolesne, pełne rozpaczy ... jak moje niegdyś.

[i]- Śpiesz się Dimitri, przyprowadź mi jego dusze. Już wkrótce nadejdą wielkie zmiany i potężne stanie się Królestwo Śmierci... [i]

- To musiało być straszne.
Czuć jak skórę skwierczy, oczy topi żar, a członki rozrywa siła eksplozji i jeszcze cały świat leci w twą stronę by zmiażdżyć całe szczęście, jakie kiedykolwiek doznałeś.
Pewnie o nich myślał...

***
Cieszył się jak dziecko, gdy jego eksperymenty nad niedawno odkrytym olejem skalnym wykazały, iż owa substancja może dostarczyć dziesięć razy tyle energii, co powszechnie dotychczas używany węgiel.
Zrozumiał, iż zamiast ton brudnych brył jednym litrem oleju będzie mógł zwielokrotnić moc kryształów napędzających portale.
Ciągle mi powtarzał, że odkąd zaczął swe magiczne praktyki marzył by uruchomić sieć portali łączących najdalsze zakątki znanego świata, a była już stary jak na człowieka.
Koniecznie chciał mieć swój wkład w historię.
Potrafił godzinami siedzieć nad papierami gładząc swą długą, siwą brodę, nie miał nawet czasu jej golić, czy czesać, skutkiem, czego czasem znajdował w niej resztki swych skromnych posiłków.

W nikłym blasku świecy jego pomarszczona twarz wyglądała jak spękana powierzchnia zastygłej lawy, a brązowe oczy tonęły w cieniu. Tylko delikatne ruch ręki przy przewracaniu stron, czy pisaniu wciąż wskazywały na to, że żyje.
Tak to przynajmniej wyglądało dla mnie.

Od momentu, gdy się spotkaliśmy cały czas byłem przy nim, asystowałem przy każdym jego triumfie, niestety nie było ich zbyt wiele i przy każdej porażce, których było znacznie więcej, lecz wreszcie nadszedł dzień, w którym marzenie Symoniusza miały się spełnić.

Jak co dzień rano szliśmy długim korytarzem prowadzącym na tyły akademii magicznej, gdzie mój towarzysz ze swymi uczniami i dwoma, równie co on uzdolnionymi magami, ustawili wielki metalowy okrąg o średnicy trzech metrów. Poprzedniego dnia podłączyli do portalu nowe kryształy, a dziś mieli je spróbować zasilić energią pochodzącą ze spalania oleju.
Gdy zbliżaliśmy się do pozłacanych dwuskrzydłowych drzwi sali Symoniusz zwolnił kroku i delikatnie pogładził czarną rękojeść, zwieńczoną głową niebieskookiego smoka, sztyletu, który dostał w prezencie od kolegów jako wyraz ich wdzięczności za lata przepracowane w akademii.

Mój towarzysz odkrył w nim jakiś rodzaj magicznej energii, lecz mimo dogłębnych badań nie potrafił określić jej natury. Dlatego też traktował go jako amulet przynoszący po prostu szczęście. Następnie wziął głęboki oddech, otworzył drzwi i zrobił pierwszy krok w stronę panteonu tych, których czyny wpłynęły na losy świata.

Zanim uruchomiliśmy portal Symoniusz zaprogramował w nim słowo-klucz aktywujący cały mechanizm i przekazał go swym dwóm kolegom.
Następnie nakazał rozpocząć proces zasilania i razem z pozostałymi magami poczęli aktywować, za pomocą swych czarów, kryształy. Już pierwszy efekt nas zadziwił, w sekundę od aktywacji magiczne kamienie rozbłysły niewiarygodnym blaskiem i wszyscy musieli zmrużyć oczy.
Na szczęście już po kilku chwilach dostrajania mój towarzysz zmniejszył nabór mocy i skierował ją w stronę okręgu następnie z lekkim niepokojem wypowiedział słowo-klucz.
Wnętrze okręgu zasnuło się mlecznobiałą mgiełką. Wyglądało to jak tafla jeziora z lekka drgając i falując.

Gdy portal się ustabilizował Symoniusz wyciągnął sztylet i tak samo białym jak tafla ostrzem począł dźgać i jakby krajać powoli energię między obręczami.
Zaraz po tym jak wyciągnął nieuszkodzoną klingę, mimo sprzeciwów jego kolegów, przestąpiliśmy przez portal.

Gdy kilka minut później wypadliśmy z powrotem do pomieszczenia wszyscy zrozumieli, że coś poszło nie tak. Mimo prób magicznego leczenia i rozpaczliwego tamowania krwi, ciurkiem uciekającej z licznych ran pokrywających ciało mego towarzysza, Symoniusz wychrypiał tylko coś o demonicznej sferze, wciąż ściskając ociekający zielonkawą mazią sztylet z głową smoka, westchnął głęboko i wyzionął ducha.
Z kącika jego lewego oka popłynęła przez pooraną zmarszczkami twarz słona łza by zmieszać się na granitowej posadzce z szlachetną posoką starca.


***
- To niesamowite mój Panie!
Jak te mizerne istotki posiadły moc sprowadzania nas do swego planu egzystencji i za pomocą poznania naszych imion potrafią zmusić nas do wykonywania ich rozkazów ?
I dlaczego my sami nie możemy z własnej woli przejść, czy chociaż ponownie otworzyć tych portali ?
Ale ja poznałem ten sekret.
Niedawno sprowadziły mnie- MNIE ! do ich ohydnego świata i nakazały wykonać jakąś pracę, lecz ja wkradłem się do umysłu jednego z nich i odkryłem tajemne słowo pozwalające aktywować portale, z naszą potęgo będziemy mogli teraz otwierać je gdziekolwiek w ich świecie.
Jest po temu jeszcze jedna przyczyna na ich planie jest mnóstwo Shakh’sHeru – który oni nazywają olejem skalny i używają do uzyskiwania energii.
Nasze zapasy są przecież na wyczerpaniu,
Twoi poddani długo bez niego nie wytrzymają ! Ich, a właściwie NASZE uzależnienie od Shakh’sHeru, a w szczególności brak stałego dostępu do niego może doprowadzić do zamieszek.
- ...
- Tak Mój Panie będę zaszczycony prowadząc Twe wojska na ten mizerny światek !

***
Wciąż myślał o ojcu i matce.
Kurczowo ściskał w swych dłoniach czarną rękojeść sztyletu i delikatnie muskał niebieskie oko osadzone w łebku smoka.
Zapewne wspominał jak ojciec przeraził się wiadomością, że z każdego domu ma zostać oddelegowana jedna osoba zdolna do walki. Matka Hadriana wciąż kaszlała i szybko się męczyła, a ojciec w jakiejś bitwie stracił nogę i był w wojsku nie przydatny.

Mój mały towarzysz był jedynakiem i choć miał dopiero dwanaście lat musiał iść na wielką i straszną wojnę.
Teraz siedzieliśmy tu razem w okopach, a ja patrzyłem jak po jego małej umorusanej brudem twarzyczce ciekną łzy. Ciężko to znosił, wszędzie jęki rannych żołnierzy i ryki dzikich bestii.

Byliśmy na froncie, widzieliśmy jak hordy bezmyślnych kreatur wbijają się falą kłów i pazurów w słabe linie ludzkiego wojska. Widzieliśmy porozrywane ciała i rzeki krwi.
To za dużo jak na małego chłopca, to za dużo nawet dla niektórych dorosłych mężczyzn.
Jakby tego było za mało, gdy demony otworzyły portale sprowadziły ze sobą jakąś chorobę plugawiącą dobrych ludzi, zmieniającą ich naturę, lecz najpierw chorzy cierpieli, cierpieli strasznie, jęczeli a z ich ciał dochodził bulgot.

W okopach było pełno zakażonych i dogorywających, kobiet i mężczyzn, dorosłych i dzieci.
Ktoś wydał rozkaz wymarszu, podobno przybyły posiłki i istniała szansa na wygraną.
Mój mały towarzysz kończył tego dnia trzynaście lat.
Przypomniał sobie nakaz ojca by był dzielny, więc otarł łzy, nałożył na głowę zbyt duży hełm i ruszyliśmy w pierwszym szeregu.

Mlecznobiałe ostrze nie mogło równać się z ostrymi jak brzytwa pazurami, a niedopasowany pancerz z twardymi łuskami. Mój mały, biedny towarzysz nie zobaczył sukcesu swych braci, jego rozczłonkowane drobne ciało zmieszało się z ziemia, krwią i szczątkami innych....



***
- Nie karz mnie Panie. Porażka, z rąk tych ludzików, była wystarczającym poniżeniem. Błagam Cię Panie pohamuj swój gniew.
- ...
- Ponieważ znalazłem wśród nich jednego, który zgodził się na współprace i znajdę takich jak on więcej. Te śmieszne istoty są żadne władzy i splendorów zrobią dla niej wszystko. Uda mi się tym razem. Zapewniam, tylko błagam daj mi drugą szanse.

***
Chłodny poranek leniwie wdzierał się do namiotu, ale ona oczywiście już nie spała.
Powoli wstała z wojskowego posłania i zaczęła przywdziewać na swoje nagie ciało lniane odzienie, na które zwyczajowo nakłada się zbroje.
Błękitno szary napierśnik specjalnie dla niej wykonany – dopasowany do jej fizis rozpalał zmysły tym z ludzkich żołnierzy, którzy jeszcze byli w stanie myśleć normalnie po tych wszystkich okrucieństwach, jakie widzieli ostatnimi czasy.
Ona była po prostu piękna, jak każda elfka, jedyne co ją wyróżniało z innych przedstawicielek tej dumnej rasy to genialny umysł stratega.
Dlatego też niezbyt podobał się jej pomysł ludzi by oddział elfickich łuczników udał się do kanionu i wciągnął w zasadzkę główne siły uderzeniowe demonów.
Faktycznie jej łucznicy byli najlepszymi strzelcami i biegali szybciej niż te krasnoludzkie przykurcze, ale coś ją niepokoiło.
Mogła nie iść z nimi, była generałem nikt od niej tego nie wymagał, ale nie mogła ich zostawić, wiedziała, że jeśli coś pójdzie nie tak to tylko jej wiedza może ich uratować.
Myliła się.
Podniosła ze stołu swój pozłacany refleksyjny łuk i napięła na próbę cięciwę.
Następnie zabrała kołczan i sztylet o mleczno - białym ostrzu, choć wiedziała, że w walce w zwarciu nie ma szans.
Po prostu czuła od niego delikatną aurę magii i miała nadzieje, że przyniesie jej szczęście.


Ołowiane chmury zasnuły niebo.
Gdzieś daleko niebo przecięła błyskawica.
Powiał zimny wiatr, a pojedyncze samotne kropelki deszczu zaczęły swą wędrówkę by na jej końcu uderzyć o twardą ziemię.
Oddział elfów szedł w ciszy i skupieniu.
Minęli skały na i za którymi zgromadzili się wojownicy wielu ras by, po raz pierwszy wspólnie przeciwstawić się złu. Wszystkie oczy i myśli zwracały się ku łucznikom i ich generałowi, walecznej Narefhi.
Gdy znów zobaczyli jej piękną twarz – tym razem zastygłą w grymasie bólu z szyją nabita na krzywą włócznie ociekająca jadem zrozumieli, że magowie mylili się, że portale otwarły się bliżej.
Niestety martwe usta elfki nie mogły przekazać im, że zostali zdradzeni.
Deszcz zabębnił o kamienie smutną nutę śmierci.

***
- Od chwili śmierci maga, gdy naruszone zostały sfery nie odezwałeś się do mnie Panie, lecz ja wciąż kroczę ścieżką cienia tropiąc tych, których ciała sczezły....
- To pole pełne śmierci i błąkających się dusz czyżby to był znak ostatni Twej przepowiedni, czyżby nastał czas panowania Królestwa śmierci?
- Tak, tak teraz to widzę to miałeś na myśli mówiąc, że nadejdzie czas zmian i naszej potęgi! Tu stworzymy nasze imperium.



POWSTAŃCIE WOJOWNICY NA CHWAŁĘ PANA ŚMIERCI.

Tu stworzymy nasze imperium.



***
Tylko on jeden, dzięki demonowi, z którym się połączył po to tylko by zabić ten ból palący jego śmiertelne trzewia, ten ból okalający zmysły tak wyraźnie promieniujący od niego żałosnymi strzępami dawnych łez i wspomnień, tylko on jeden rozpoznał prawdziwą moc sztyletu i pozbył się go nim klątwa przeszła na niego.
Biedny, smutny człowiek.
Wciąż cierpiący Parafist.

***
-Tak, panie, wiem.
- ...
- Tym razem lepiej się przygotujemy. Zajmiemy pozycje, okopiemy się i będziemy czekać, wydzierając im powoli kawałek po kawałku i czając się w cieniu.
- ...
- Wiem, ze należy się śpieszyć, ale ich żałosne egzystencje są kruche i krótkotrwałe, można ich skłócić i eliminować pojedynczymi grupami. Tym razem zwyciężymy. Nie zawiodę Cię, panie !
- ...
- Ten plan też spalił na panewce, jak każdy jego pomysł. Istota powstała z połączenia nie słucha naszych rozkazów, chyba ma teraz swoje własne cele i pragnienia.

***
Demony powróciły, lecz nie chaotyczną, brutalną hordą, jak przedtem.
Tym razem otwierają mniejsze portale, okopują się i powoli plugawią okoliczne ziemie i jej mieszkańców, a ja ?
Ja teraz leżę tutaj, zupełnie sam i czekam.
Ktoś w końcu mnie zauważy, podniesie i znów zachwyci się mleczno białym ostrzem, lub głębią błękitu w oczodole smoka.
Jestem tego pewien.

Dlaczego ?
Bo jestem cieniem waszego przeznaczenia...
Autor artykułu
Nightcrawler's Avatar
Zarejestrowany: Feb 2006
Miasto: Kraków/Wieliczka
Posty: 1 094
Reputacja: 1
Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu

Oceny użytkowników
 
Brak ocen. Dodaj komentarz aby ocenić.
 

Narzędzia artykułu

komentarz

« Klatka | Sesja »

Narzędzia artykułu
Wygląd

Zasady Pisania Postów
You may Nie post new articles
You may Nie post comments
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site
artykuły rpg

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172