Od śmiechu do płaczu niedaleko Majowa sobota. Piękne popołudnie. Wszystkie dzieciaki od pięciu lat wzwyż wysypały się na ulice. Jedne buszują po straganach na pobliskim bazarze, a inne szwendają się po podwórkach i zaułkach.
Na podwórku Kazika i Basi biegało tylko kilkoro dzieciaków, a rodzice i wszyscy inni dorośli rozpłynęli się w powietrzu.
Zamaszysty kasztan przez dzieci nazywany „Dinozarłem” był teraz oblegany przez naszych bohaterów. Nazwa całkowicie przypadkowa.
- Wyzej, Kazik!- zasepleniła Basia do wspinającego się po drzewie Kazika.
Kazik, siedmio letni chłopiec podkochujący się w dziewczynce ze swojej klasy, wspinał się teraz ku jej uciesze na podwórkowego kasztana.
- Ha, ha! Jak tam na góze? – śmiała się Basia
- Świetnie! Ale fajnie! – krzyczał Kazik wspinając się na już trzecią gałąź.
Czwarta gałąź. Piąta. Jakieś pięć metrów nad ziemią.
- Ale jesteś mała! Ha ha!
- No wiesz… Jestem duża! DUŻA! – Krzyczała obrażona Basia.
- Nie obrażaj się, bekso. Patrz jak jestem wysoko!
Chłopiec rzeczywiście był wysoko. Siedział teraz na siódmej gałęzi i próbował na niej stanąć.
Udało mu się, ale coś nie wyszło.
Noga poślizgnęła mu się na korze i upadł pośladkami na gałąź. Basi krzyk ugrzązł gdzieś głęboko w gardle. Wydobyła z siebie tylko jakąś kiepską imitację krzyku i stała wpatrzona jak Kazik spada do tyłu na poprzednią gałąź łamiąc sobie obojczyk.
Później było już tylko gorzej. Chłopiec obrócił się nogami do ziemi, ale trafił na czwartą od ziemi gałąź i połamał na niej nogę w kolanie, aż kość piszczelowa przebiła skórę i przywitała się ze światem dziennym. Wyraz twarzy chłopca przedstawiał połączenie strachu i płaczu od pulsującego obojczyka, który teraz był tylko puzzlami owej części ciała, a jego twarz najbardziej przedstawiała zdziwienie.
Basia zaprezentowała teraz najbardziej wysoki pisk na jaki stać było jej płuca.
Kazik był już nieprzytomny. Leciały sobie jego zwłoki, a jego dusza witała się z babcią Eugenią, zmarłą na zawał serca pół roku temu. Widział też dziadka Józefa, którego za życia bardzo dobrze wspominał. Szczególnie za rower, otrzymany na poprzednie mikołajki i jakąś grę komputerową.
Ale musiał obudzić się jeszcze raz.
Spadał z czwartej gałęzi. Po dwóch i pół metra lotu poczuł pierwszą gałąź i złowrogo wymierzony prostopadle do jego ciała około siedmio centymetrowy kikut innej, która pomogła mu się wdrapać na drzewo.
Ogromny ból.
Kikut gałęzi wpił mu się w całej okazałości w pierś łamiąc i dziurawiąc wszystko co napotkał. Chłopcu oczy wyszły z orbit, a z ust pociekła fala krwi, zalewając całą ziemie pod nim.
Siła uderzenia złamała gałąź i martwe ciało Kazika upadły na ziemie w konwulsyjnych drgawkach zalewając grunt kolejnymi falami krwi.
Nie było żadnych szans.
Kazik wstał. Rozejrzał się po podwórku i znalazł zemdlałą Basię i kogoś jeszcze. Nieznajomy ubrany był w czarną szatę. Jego nogi i twarz były niewidoczne.
Stali tak w milczeniu przez trzy sekundy zanim Nieznajomy odchylił kaptur i spojrzał na chłopca.
Pod kapturem była goła czaszka. To co rzucało się w oczy na pierwszy rzut, to były oczy, jeżeli można było to tak nazwać. Tam gdzie były oczodoły świeciły czerwone punkciki, które Obcy skierował na chłopca.
Następnie zmaterializował kawałek pergaminu i zapisał coś kościstym palcem na nim.
JESTEŚ MARTWY – powiedział Śmierć i rozpuścił się w powietrzu. | Autor artykułu | | Zarejestrowany: Feb 2008
Posty: 6
Reputacja: 1 | |
Oceny użytkowników | Język | | 3 | Spójność | | 3.67 | Kreatywność | | 3.67 | Przekaz | Brak Informacji | Wrażenie Ogólne | Brak Informacji |
Głosów: 3, średnia: 69%
| | | |
Narzędzia artykułu | | | | |