Arthorins: Głupiec nie pozostanie w piekle Akshe-Dhil, niewielkie miasto na wschodzie Treemlandu. Spokojna letnia noc, chmury nie zasłaniają gwieździstego nieba. Srebrzysty księżyc w czwartej kwadrze oświetla uliczki miasta. Spokojny nastrój panuje także w jednej z karczem. „Pod Łbem Niedźwiedzim” to spory zajazd na uboczu miasta. Piętrowy budynek z bali, kryty strzechą, przybudowaną stajnią nie wyróżniał się zbytnio, wśród podobnej w konstrukcji i rozmiarach zabudowy mieszkalnej i rzemieślniczej. Otwierając drewniane, skrzypiące drzwi tawerny trafia się na ganek, a z niego na przepełnioną pomieszanymi zapachami dymu, mięsa i alkoholu salę. W pomieszczeniu tym stało równo piętnaście okrągłych stolików i jeden mebel, który jeszcze niedawno temu sprawiał, że w karczmie stało stolików szesnaście, przy każdym cztery krzesła. Gawiedź w karczmie była senna. Zdawałoby się, że pomieszczenie jest kolekcją szalonego maga, który zażyczył sobie mieć przedstawicieli wszystkich ras Arthorins. I tak: tu przy kominku elf przygrywa na lutni, a niziołek pochłania mięso z talerza, nieco dalej krasnolud śpi twarzą na trzonku topora, w rogu odpoczywa człowiek, a kolejny rozmawia przy ladzie z barmanem. -... i widzisz, i ja wtedy tego graba w pysk. Nie wiedziałem co robię, toć zawsze łeb mam na karku, ale tak to jest jak piwo jest zbyt tanie. No i jak ten mnie za ramię nie złapie, jak mną na ścianę nie rzuci! W łapie to on miał chyba tyle co niedźwiedź! No ale co, ja pijany, to i honor zachowam – łapię za krzesło i mu przez kark. Zatoczył się, to mu z buta poprawiłem. No miałem szczęście, że mnie wyprowadzili i że go więcej nie spotkałem... -Oj miałeś, miałeś! -No właśnie mówię... polej mi no tu jeszcze – wtrącił podstawiając kufel od piwa – bo widzisz Madonie, alkohol głupca z człowieka robi, a głupi ma szczęście... I dla tego piję... -Tyś i bez piwska głupi Artolu – roześmiał się oberżysta -A być może, ale przynajmniej szczęście mnie nie opuszcza Konwersację przerwało skrzypienie drzwi i kroki właśnie chwiejnie wchodzącego, zakrwawionego człowieka w stroju ze skór zwierzęcych. Niewysoki mężczyzna podpierał się nieokorowanym, krzywym kiju. Jego długie ciemne włosy były całe w błocie, liściach i różnych składnikach ściółki leśnej, zaś przez wysokie czoło przechodziła głęboka rana, z której wyciekała na twarz krew -Po...ppo...moccy! – wypowiedział niewyraźnie i z wielkim trudem nieszczęśnik, po czym padł, ale zachował przytomność -Na bogów co się stało! – wykrzyknął Artol, który już zdążył dobiec do rannego -Ooo...ork...kowie! -Co? Co ty pleciesz? Jacy orkowie!? -Ork...kowie zz z armii Roolvu, ssą w pob...bliż...żu miasta! -Niech to szlag! Nie bredzisz? -Nnn...nie! Rra...atujjj...cie się! – powiedział ostatnie słowa, po czym zakończył żywot -Hej! Wstawaj! – krzyczał Artol, bijąc trupa po twarzy – Szybko! Po medyka! – krzyknął do najbliżej niego stojącego – elfa -Ja jestem medykiem – odezwał się obudzony wrzaskami, śpiący dotąd w rogu człowiek, po czym doskoczył do denata, obejrzał i zawyrokował – Zbyt późno, nie żyje! -Więc ratujmy chociaż siebie! – krzyknął niziołek, po czym złapał za swoją torbę i wybiegł, jednak wrócił się po chwili – Mmmała poprawka: orkowie nie są w pobliżu miasta. Oni są w mieście! -Idź do kuchni Artolu, za nią są drzwi do stajni. Osiodłajcie konie i uciekajcie do stolicy! – powiedział Madon, po czym wbiegł po schodach na piętro, budząc gości. Artol pobiegł do stajni, za nim niziołek, medyk i elf prowadzący pijanego krasnoluda. Osiodłali wszystkie konie, gdyż nie wiedzieli ilu Madon ma gości. Elf wsiadł na konia, trzymając przed sobą krasnoluda, zaś medyk dzielił siodło z niziołkiem. Po chwili do stajni wszedł Madon, jego żona Hara, córka Ida oraz dwóch gości – gnomi mag i elfi kupiec. Madon otworzył wrota stajni, po czym wraz z żoną na jednym koniu wyjechał i skierował się w stronę zachodniej bramy. Za nim pojechał Artol, wiozący Idę, goście na oddzielnych koniach i dalej reszta. Wyjechali na ulice miasta, gdzie rozpętane już było piekło. Miasto staje w ogniu, orkowie mordują uciekających ludzi a straż nieskutecznie próbuje odeprzeć atak. Madon skręcił w mniejszą uliczkę, jednak zawrócił się, ujrzawszy sporą grupę napastników. Pojechał dalej, wymijając leżące ciała. Ponownie skręcił w uliczkę, dojechał do głównego placu i znów skręcił w drogę prowadzącą do zachodniej bramy. Po drodze wyminął scenę walki garnizonu miejskiego z oddziałem orków. Obejżał się za siebie i zauważył, że kupiec opuścił ich już parę zakrętów temu, a bard z krasnoludem trafili w ręce oprawców. Pognał konia, wyjechał przez bramę i strasznie się przeraził. Widok obozu setek orków rozbitego zaraz przy murach miejskich nie mógłby nie przerazić. Wokół mordy, gwałty kobiet i grabieże – Madon myślał teraz tylko o tym, aby uchronić przed strasznym losem swoją rodzinę. Jechał dalej omijając szerokim łukiem biegnących w jego stronę orków. Jeden zginął pod kopytami konia Artola, drugi w wyniku ognistej kuli maga, trzeci utracił głowę dla niziołkowego miecza, a czwarty padł z sercem przebitym przez ten sam miecz. Wydawało się, że mag, medyk i niziołek starają się zwrócić na siebie uwagę orków, umożliwiając Madonowi ratowanie rodziny. Madon i Artol popędzili konie, zostawiając towarzyszy, którzy niechybnie zginą. Zostawili za sobą orków, którzy nigdy jak tej nocy nie wydawali się im tak przerażający. Zostawili miasto, będące ich historią. Zostawili w końcu karczmę, do której byli przywiązani tak Madon jako właściciel i tak samo Artol – stały jej bywalec. Nie myśleli jednak o tym, dopóki nie znaleźli się w bezpiecznej odległości. Wtedy Artol roześmiał się -Tak jak i szczęście, tak i humor cię Artolu w żadnej sytuacji nie opuszcza. -Tak, tak. Ale widzisz Madonie, wychodzi na to, ze obaj jesteśmy głupi... |
Hm, krótkie, styl fajny, czyta się szybko i przyjemnie:D Tyle, że to opowiadanie o...? O czym właściwie? Siedzą goście w karczmie, orkowie atakują, goście uciekają, koniec. Opisy ładne, pogaduszki bohaterów wypadły naturalnie. Gdyby to opowiadanie przedłużyć, gdyby opowiedzieć jakieś tkliwe historie bohaterów, gdyby czytelnik trochę się do nich przywiązał, a atak oków był naprawdę groźną i krwawą masakrą, której postaci próbowałyby zbiec, mogłoby to być coś naprawdę fajnego, gdyż widać, że masz talent;) Jest nieźle, zwłaszcza ostatnie zdanie ujmujące xD W pomieszczeniu tym stało równo piętnaście okrągłych stolików i jeden mebel, który jeszcze niedawno temu sprawiał, że w karczmie stało stolików szesnaście, przy każdym cztery krzesła. Gawiedź w karczmie była senna. >>> A czytelnik po pierwszym zdaniu zachodzi w głowę „co to był za mebel?!” Zdawałoby się, że pomieszczenie jest kolekcją szalonego maga, który zażyczył sobie mieć przedstawicieli wszystkich ras Arthorins. >>> Pomieszczenie nie może być kolekcją;) Co najwyżej jego wyposażenie. -... i widzisz, i ja wtedy tego graba w pysk. >>> GRABA? O_O Carpinus betulus?xD Więc ratujmy chociaż siebie! – krzyknął niziołek, po czym złapał za swoją torbę i wybiegł, jednak wrócił się po chwili – Mmmała poprawka: orkowie nie są w pobliżu miasta. Oni są w mieście! >>> To jest fajne!:D Wokół mordy, gwałty kobiet i grabieże >>> To brzmi trochę dziwnie. Mordy jako twarze raczej się kojarzą w tym kontekście, „wszędzie gwałty” też nie brzmi zbyt zgrabnie. |
Napisałem kontynuację opowiadania: klik. |
Bardzo mi się podobało, nie za długie ale przyjemne :) |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:37. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
artykuły rpg