lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Opowiadania (http://lastinn.info/opowiadania/)
-   -   Reini (http://lastinn.info/opowiadania/5909-reini.html)

Leoncoeur 27-07-2008 21:50

Reini
 
Kolorowy ptaszek przycupnął na beczce z deszczówka i przez chwile pił.
Delektując się porannymi promieniami słońca, wyczyścił pierze i wyciągnął główkę by wydać z siebie kilka wesołych tonów.
Nie dane mu było…
Spłoszony odfrunął, gdy tylko usłyszał radosny, dziecięcy śpiew zbliżający się zza chaty.
Drugi głos należał do dojrzałego mężczyzny, lecz najwidoczniej będącego w równie dobrym nastroju, co chłopiec.
Pieśń na dwa głosy wypełniła podwórze, gdy śpiewali na przemian.

- Hej przyjacielu!
- Praca nas wzywa!
- Nie słuchaj nikogo!
- Ni rady ni praw!
- Bo gdy masz coś zrobić.
- To nie patrz po innych
- Działaj wytrwale!
- I dobrze się spraw!

Chłopiec zachichotał, gdy mężczyzna uniósł go i posadził na pieńku do rąbania drzewa.
Mrugnąwszy do dziecka, ojciec wyjął zza paska siekierę i przyciągnął kilka sporych kawałów drzewa.
Gestem kazał małemu zejść z pieńka i postawił na nim pierwszy klocek drewna.
ŁUP!
- Tato?
- Mhm?
- Pamiętasz ten kamyk co znaleźliśmy w strumieniu? Co oprawiłeś mi go w rzemyk bym nosił na szyi
ŁUP!
- Tak, co z nim?
- Gdy ostatnio z Shreiberami bawiliśmy się obok kapliczki, musiałem go zgubić.
ŁUP!
- Szukałeś go?
- …chciałem wrócić, ale Werner i Anton wyśmiali mnie, że chcę wracać taki kawał i szukać zwykłego kamyka.
ŁUP!
- I?
- No i wróciliśmy do domów… - chłopiec wydawał się mocno stropiony.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i milczał
ŁUP!
Chłopiec przez chwile zbierał porąbane kawałki do kosza, ale najwidoczniej zbyt go to gryzło
- Tato?
ŁUP!
- Mhm?
- A co według Ciebie powinienem zrobić?
- A skąd ja mam wiedzieć, to nie mój kamyk – ojciec udał tak zdziwionego, że odstawił na chwile siekierę.
- Bo to była pamiątka, gdy po raz pierwszy złowiłem tam rybę, ale Werner mówił, że to głupi kamyk…
- A ty? Co o tym sądzisz? – mężczyzna popatrzył na syna siłując się z wielkim klocem drewna.
- No ja chciałem wrócić, ale…
- Reini, nie ma „ale”. Czyń to co podpowiada ci serce, zawsze przemyśl czy nie jest to głupie, jednak ważne jest tylko to co ty czujesz, a nie czego się od ciebie wymaga.
Mały kopał chwile nogą w ziemi myśląc intensywnie.
- To ja pójdę go poszukać…
- Nigdzie nie pójdziesz, póki nie ułożysz drewna w kuchni. – surowo rzekł mężczyzna.
Po chwili zaś dodał:
- A kamyk leży na stole, zgubiłeś go bawiąc się z Mattem, jeszcze zanim poszedłeś do Shreiberów.
Chłopiec z rozjaśnionym obliczem wykorzystał pieniek jako schodek i wskoczył ojcu na plecy.
Drobne ramiona otoczyły szyje mężczyzny.
- Nie mi dziękuj – roześmiał się zaatakowany – psisko same go przyniosło, gdy tylko przestałeś go maltretować urwisie.
- A będę mógł dziś pojeździć na Siwym? – dzieciak ani myślał puścic ojca.
- Jak przekonamy mamę. Zobaczymy, któremu z nas spuści łomot, gdy znów ją o to poprosisz. - silna dłoń w końcu uchwyciła Reiniego za koszule i postawiła na ziemi.
Mężczyzna pocałował chłopca w czoło i klapsem popędził do zbierania drewna
ŁUP!




I

Reinhard obudził się. Uderzenia siekiery jego ojca wciąż brzmiały w głowie. Jednak były szybsze.
Kilka chwil zajęło, zanim uświadomił sobie, że to nie sen wspominający dzieciństwo a rzeczywistość.
Ktoś głośno łomotał w drzwi.
- Hessler! Otwieraj do stu piekieł!
Półnaga Lisa, też zerwała się z posłania i skoczyła do małej kołyski.
Reinhard uspokoił żonę gestem, i uchwycił siekierę stojącą przy łóżku.
Wstał i podszedł do drzwi. Łomotanie nie ustępowało, a nawet przeciwnie – zyskało na mocy.
- Reinard! Jeżeli myślisz, że będę stał tu na deszczu Tileański rok, to się grubo mylisz, otwórz do ciężkiej cholery!
Werner Shreiber… tego głosu nie można było pomylić z żadnym innym dźwiękiem.

Rozluźniony uchylił drzwi.
Przemoczony człowiek wpadł do środka.
- Znowu! Tym razem farma starego Gunthera. Jatka taka, że i krasnolud by się porzygał! Nikt nie przeżył.
Lisa zbladła.
- Tym razem jednak diabelskie nasienia się przeliczyły. Gdy masakrowali trupy i pożerali trzodę, nadjechała konnica pana. Tym razem ich dorwali.
Wpadli pomiędzy zwierzoludzi jak między owce. Kilku wojaków padło, ale wytłukli prawie wszystkich. Uciekł tylko ten diabeł…
Reinhard zmarszczył brwi. Okolica od roku terroryzowana była przez zwierzoludzi dowodzonych przez kogoś nazwanego przez jego czyny: „Diabłem”. Pogłoski zaś o nim były różne. Pewne było tylko to, że służy mocom chaosu.
- Uciekł, ale poranion okrutnie. – ciągnął Werner - Dziw ze się zdołał sam na konia wspiąć…. Tego konia znaleźlim pod kapliczką, postrzelany z bełtów był.
Był też ślad. Jucha się z piekielnika leje jak z wieprza na świniobiciu. Johan znalazł nawet kilka płyt z jego zbroi… widno siły nawet w żelastwie chodzić nie ma. Trop ku Niedźwiedziej Jamie idzie. W jaskini bydlak się chce wylizać widno…

Ktoś uchylił szerzej drzwi, Reinhard zauważył sylwetki ludzi i poświecił kagankiem rozpalonym przez Lise. Na zewnątrz mokło kilkunastu wieśniaków z okolicznych farm, nad ich głowami w deszczu błyskały ostrza kos i wideł, kilka siekier i cepów, świadczyło o tym, że to nie spontaniczna wyprawa na pola.

- Pięćset koron Reinhard. Taka jest cena za łeb piekielnika, a on być może już bez zycia tam leży. Nawet, jeżeli jednak życie się w tym przeklętym ciele kołacze, to za słaby on by łapą ruszyć. Żołnierze pana trop dopiero o świcie znajdą, bo po nocy w nieznajomym terenie jak dzieci biegają, oni łeb panu przyniosą i on złoto dostanie od hrabiego. Chyba, że my tam pierwej skoczym, a ani nas mało, ani my bezbronni.

Lisa złapała Reinharda za ramię.
- Tyle złota, o matulu… - jęknęła
Reinhard potoczył wzrokiem po zdecydowanych twarzach czekających ludzi. Kiwnął Wernerowi głową i zaczął wciągać spodnie. Lisa szybko podskoczyła z butami i koszulą.
Kilka chwil później szedł ku ścianie lasu z innymi i ojcowską siekierą w ręku by odmienić swe życie.
Na pieńku do rąbania drzewa siedziała niska postać opatulona płaszczem i odprowadzała grupę ludzi wzrokiem.


II

Jaskinia nie była duża, lecz od razu wiadomym się stało, że wyznawcy chaosu w niej nie było.
Leżał w deszczu przed nią i kiwał się uparcie próbując wstać.

Nie miał naplecznika ani napierśnika, jeden z nagolenników leżał kilka metrów dalej.
Zdobiony czaszkami, kryty hełm wciąż jednak osłaniał głowę wojownika.
Stanęli wokół niego.
Mimo, iż ranny nie był w stanie się podnieść, nikt nie śmiał się zbliżyć, by zakończyć krwawe życie tego, który tak długo terroryzował okolice.
On jednak nie błagał o litość, hełm potęgował jego szyderczy śmiech i wyzwiska rzucane w stronę coraz mniej pewnych siebie wieśniaków.
- Czyń, co podpowiada ci serce – szepnął Reinhard wychodząc z koła i mocniej chwytając stylisko.
Leżący targnał się, ale nie miał sił, znieruchomiał patrząc na uniesioną siekierę… Po czym ryknął gromkim śmiechem.
- KREW DLA BOGA KRWI! CZASZKI DLA TRONU CZASZEK! – krzyknął na całe gardło dławiąc się własną krwią
Siekiera opadła a głuchym mlaśnięciem.
Raz.
Drugi.
Trzeci…
…aż głowa w hełmie potoczyła się po mokrej trawie.
Grupka ludzi patrzyła na drgające ciało. Jeden z nich odwrócił się ku jaskini, ale nie zauważył błyskających tam czerwonych ślepi małej postaci w ciężkim płaszczu.
Był zbyt zajety wymiotowaniem.
Nie usłyszał też piskliwego chichotu cicho brzmiącego w pieczarze.




- Tato?
- Tak synku?
- Kochasz mnie?
- Najmocniej na świecie.
- A nie przestaniesz?
- Nigdy Reini. Nigdy…



III

Reinhard nie lubił snów.
Każdy bowiem, miał możliwość stania się koszmarem.
W śnie, pan na którego włościach żyli, zamiast obsypać złotem za zabicie wyznawcy chaosu – mógł wpędzić do loszku tego kto przynosi na to dowód.
W śnie, pan sam mógł oddać trofeum swemu seniorowi biorąc za to wielką nagrodę.
W śnie, niewinny chłop mógł być torturowany i bity miesiącami, trzymany przy życiu tylko dla sadystycznych pobudek córki swego pana.
Lecz nawet największy koszmar miał to do siebie, że człowiek budził się rano i dalej żył własnym życiem
Teraz zaś, Reinhard miał teraz powody by życia również nie lubić.

Wyrzucono go w końcu, nocą. Wprost do rzeki przepływającej przy dworku.
Ludzki strzępek, połamany, poraniony i nieprzytomny.
Nie dbano o to czy żyje, czy nie. Tak czy inaczej żywy by nie pozostał. Nikomu jeszcze nie udało się pływać z połamanymi rękoma i nogami. Nikomu, kto przy najlżejszym ruchu odczuwał taki ból, że znów popadał w omdlenie.

Długa błękitna ręka chwyciła włosy dryfującego człowieka, palce zakończone przyssawkami złapały go i wyciągnęły na brzeg. Ramię pełne wypustek i guzów uniosło człowieka jakby ten był piórkiem i niska zakapturzona postać poniosła go w noc, wprost ku jednej z chat.
Czerwone oczy popatrzyły na twarz człowieka złożonego przy progu.
Spod płaszcza dał się dosłyszeć paskudny chichot, gdy postać zabębniła kostropatą ręką w drzwi domostwa.
Werner Shreiber ostrożnie uchylił drzwi. W jego ręku kiwał się cep do młócenia zboża.
- Niech mnie gobliny… - rzucił cicho patrząc na zmasakrowana postać pod drzwiami.




- Tato?
- Tak synku?
- Czy jesteśmy dobrymi ludźmi?
- A jak Ci się zdaje?
- No nie wiem…
- Robisz to co uważasz za słuszne?
- Tak.
- Krzywdzisz ludzi, którzy są dla ciebie mili?
- Nie.
- Pomagasz innym, gdy zachodzi taka potrzeba?
- Tak…
- Brzydzisz się fałszem, zakłamaniem?
- Tak…
- Ja też Reini i to chyba świadczy o tym, że dobrzy z nas ludzie.




IV

Obudził się, słysząc krzątanie wokół siebie.
Otworzył oczy i rozejrzał się.
Obraz był jakiś dziwny, lecz nie dziwiło go to. Pamiętał jak jedno z jego oczu skończyło pod bucikiem panienki Adelajdy. Nie mógł sobie przypomnieć, czy było to przed obcięciem uszu, a po wyrywaniu zębów, czy też wręcz odwrotnie…
Ręce i nogi miał usztywnione, całe ciało spowijały bandaże.
Połamane palce również mu usztywniono.
Wszystkie.
Trzy u lewej i cztery u prawej dłoni.
Obok siedział Werner przykładając mu kubek do ust.
Woda koiła ból i chłodziła rozgrzane ciało.
- Reinhard, na młot Sigmara… nie myślałem… - odezwał się zduszonym głosem.
- Lisa… - głos Reinharda był słaby i cichy - co z Lisa?
Werner pokręcił głową
- Mów! - wyrzucił z siebie trochę głośniej.
- Jak cię wzięli, poszła się o ciebie pomodlić, rozmawiała z kapłanem. Poradził jej by ułożyła sobie życie i zapomniała…Tak, wzięła małą i wyjechała z tydzień po tym wszystkim.
Reinhard bezmyślnie patrzył w sufit.
- Słuchaj stary, możesz tu zostać…
- Nie… chce do domu, matka będzie mnie doglądać.
Werner spuścił wzrok, jakby bał się tego, co zaraz nastąpi. Zapadła dziwna cisza.
- Nie będzie… - Werner wciąż nie podnosił wzroku - spłonęła razem z domem. Panicz nie sprawdzał czy ktoś jest w środku, gdy puszczał go z dymem.
Reinhard nie odpowiedział. Tylko patrzył przed siebie.




- Tato?
- Tak?
- Jak dorosne chce być taki jak Ty!
- Eeee, odwidzi ci się. Każdy chłopiec chce być rycerzem, albo bogatym kupcem.
- Nie! Zawsze!
- Dobrze już Reini dobrze – smiech mężczyzny był szczery i radosny – co tylko chcesz skarbie.



V

Reinhard stał przy zgliszczach. Miał nadzieje, że choć jego matka zazna spoczynku w poświęconej ziemi. Niestety kapłan odmówił…
Oficjalnym powodem było to, że nie odnaleziono żadnych szczątków w wypalonej chacie. Oczywistym było, że żar spopielił też i kości, więc realnym był inny powód. Młody mężczyzna, po prostu nie miał pieniędzy na zapłacenie Sigmarycie.
Ojciec też nie leżał w grobie. Rozjuszony niedźwiedź rozwłóczył jego szczątki po lesie dwa lata wcześniej.
Coś lezącego w trawie zwróciło jego widok.
Gdy podszedł, zobaczył zapomnianą siekierę do rąbania drewna. Wydawało mu się, że zostawił ją w domu, gdy szedł do dworu po feralnej nocy. Dziwniejszym był fakt, że nie wyglądała jakby leżała tu miesiącami, na ostrzu nie było śladów rdzy.

Niska postać w szarym płaszczu nie ukrywała się. Reinhard zobaczył ją stojącą na skraju lasu.
Zdawała się czekać na coś, lecz w końcu znikneła między jałowcami.
Powoli ruszył w tamtą stronę, ostrożnie rozchylił gałęzie i znów ujrzał dziecięcą sylwetkę, jakby czekała na niego wyglądając zza drzew.
Irracjonalnie wyczuł, że wołanie nie ma sensu, podążał za nią przez las, aż zagłębił się w gąszcz nie odwiedzany przez nikogo.
Nie wycofywał się, bo nie miał dokąd. Cóż gorszego mogło go spotkać, choćby i śmierć… nie miało to znaczenia. Zbyt intrygowała go tajemnicza sylwetka prowadząca go przez las na granicy wzroku.
W końcu wyszedł na polanę usianą skałami, pomiędzy nimi usypany był kurhan, na nim zaś siedziała mała postać.
Jakby w odpowiedzi na wzrok mężczyzny, zeskoczyła i zniknęła w ziemi.
Reinhard znużony drogą ośmielił się podejść do grobu. Bez większego zaskoczenia zauważył jamę w ziemi.
Rozejrzał się i cofnął… Lecz… coś ciągnęło go do środka.
Postąpił krok do przodu, gdy nagle ziemia usunęła mu się spod stóp.
Runął w ciemność.




- Reini uważaj!
- Mówiłem byś nie stał tak blisko, gdy rąbie drzewo… - głos mężczyzny drżał przepełniony strachem – nic Ci nie jest?
- Obuszkiem oberwałem tato…
- Na wszystkich Bogów, pokaż się no… oj matka da nam w skóre.
- Taaa… Tato?
- Mhm?
- Werner mowil, ze jak cos przeskrobie, to dostaje od taty manto… Czemu u nas pasem bije zawsze mama?
- Bo za bardzo Cię kocham, by podnieśc na Ciebie rękę synku. Nawet gdy zasługujesz nie mógłbym Cię skrzywdzić.




VI

- Obudziłeś się - głos był bliski i przytłumiony.
Reinhard ocucił się przyzwyczajając wzrok do światła pochodni.
Wysoki człowiek zakuty w stal, siedział na krześle przy niewielkim stole. Nogi miał leniwie wyciągnięte, przez co można było go podziwiać w całej okazałości.
Obsceniczne runy na zbroi układały się w mamiący oczy fresk. Cały pancerz pokryty był malowidłami w różnych kolorach, jak u cyrkowca na odpuście.
Hełm z wysokim grzebieniem i niewielkimi otworami na oczy, oraz wielki miecz z czaszka na rękojeści nie były jednak na pewno wyposażeniem cyrkowca.
- Nie bój się, czyż mam powody, by cię zabić? - głos był łagodny, lecz zniekształcany przez hełm.
- Kolejny piekielnik - szepnął Reinhard, a jego twarz przybrała barwę kredy - przybyłeś zająć miejsce zabitego przeze mnie… - głos łamał mu się ze strachu i obrzydzenia.
Rycerz zaniósł się śmiechem, dołączył do niego piskliwy chichot niskiej postaci w płaszczu która weszła w krąg światła.

- Nie… To tamten próbował zająć moje miejsce. Swoim czynem pozbawiłeś mnie rywala, oraz nagonki hrabiego. Winszuje i dziękuję młodzieńcze, teraz mam święty spokój.
- Ale…
- Co ale? - opancerzona postać nalała sobie wina - Krwawy Skalp jak każdy wyznawca Khorna nie grzeszył intelektem. Polował na mnie, polował na innych… Pobył tu kilka dni i dał się wwieść w zasadzkę, z moją pomocą oczywiście - rycerz zasalutował pucharem.
- Tylko konia trzeba było mu zastrzelić… - upił łyk czerwonego trunku - Tak, to nie on tu działał… to byłem ja, na jego konto zapisać można mu tylko starego Ghuntera z rodziną. Jednak styl… zupełny brak klasy… - pokiwał głową.
- Ja…czego ode mnie chcesz? - Reinhard spoglądał niepewnie na niską postać zaczynającą go powoli okrążać.
- Pomóc ci. Chcesz zemsty, nieprawdaż?
- Nie - zmęczony głos pełen był rezygnacji.
- A czego chcesz? Śmierci?
- Nie będę wchodził w konszachty z mrocznymi siłami piekielniku - głos był pełen goryczy.
- Mrocznymi siłami - rycerz jakby cedził te słowa - a Twój pan wiedzący gdzie uderzy wojownik chaosu ze swą bandą, lecz poświęcający rodzinę Gunthera by odnieść łatwe zwycięstwo? Jego córka ze swoim przyjemnym pokoikiem i zestawem narzędzi? Jego syn lubiący bawić się pochodnią?
Kapłan odmawiający posługi twej matce i namawiający twą żonę by uciekła z synem kowala, który miał na nią chrapkę odkąd tylko ją zobaczył. Z Człowiekiem, nie skąpiącym srebra w rozmowach z tymże kapłanem… Twój przyjaciel, który Cię przygarnął tylko po to, by po wyleczeniu sprzedać cię Ostlandzkim handlarzom niewolników… Właśnie dziś wieczorem umówionymi na zakup kaleki za pół ceny…
Co z nieżyjącym już Alfredem który zabił Twojego synka. Tak, ten sam Alfred, którego rozczłonkowałem przy jednym z napadów, to on zabił Johana, to nie był wypadek… Dzieciak znalazł w starym dębie złoty pierścień i biegł na swoich małych sześcioletnich nóżkach by ci go ofiarować na urodziny, które właśnie obchodziłeś. Nie pytaj skąd pierścień się tam wziął. To nie jest ważne.
Co z nimi i innymi, których spotykałeś, co z tymi niemrocznymi? Hm?
Reinhard zatoczył się jakby dostał obuchem.
Sękata dłoń podtrzymała go, lecz zaraz cofnęła się. Słychać było tylko chichot.

- Mam wymieniać dalej…? - rycerz upił kolejny łyk wina.
- Nie! Dość! - wściekłość na cały świat przesłaniała mu rozum.
- To dobrze Reini, bo czasem lepiej nie wiedzieć…
- Nikt mnie tak nie nazywa.
- Ja cię tak zawsze nazywałem skarbie - głos był łagodny. Rycerz zdjął hełm i wstał.
Oczom Reinharda ukazała się twarz jego ojca. Niewiele starsza niż wtedy, kiedy ja pamiętał.
Z tym, że teraz na jego czole rosło kilka małych rożków, oczy miały źrenice jak u węża, a spomiędzy ust leniwie wychylał się rozdwojony język.
- Zawsze cię tak będę nazywał synku.

Reinhard cofnął się szybko, lecz wyjścia nie było. Nigdy nie odnaleziono ciała jego ojca, tylko kilka strzępów ubrań, krew i trop niedźwiedzia.
- Ale niedźwiedź...
- To nie był niedźwiedź, to było cos gorszego… i ja i mój przeciwnik zwyciężyliśmy tamtego wieczora… on zyskał sługę, ja sprzymierzeńca. Od tamtej pory sieję tu zamęt, bo lepsze to niż porządek którego ty między innymi doświadczyłeś. Od tamtej pory obserwowałem i chroniłem naszą rodzinę. Lepiej niżbym to robił jako drwal. Jednak czas zmian nadchodzi, zaznałeś bólu, który zahartował cię, zaznałeś zła porządku, które chciało cię złamać. Wstąp na drogę zmian i zemścij się na świecie, który cię chciał zniszczyć.
- Moja żona, córka, matka… - Reinhard powtarzał jak opętany.
- Matka nie żyje, fakt… gasła w oczach, zginęła kilka dni po Twoim aresztowaniu, ale nie w domu. Tu… Zabrałem ją by w spokoju przegrała z chorobą niszczącą ja od wewnątrz. Z chorobą, którą złapała przez to, że nieuczciwy handlarz sprzedał jej złe zioła.
Twoja żona… żyje i ma się dość dobrze, ale jest żoną innego. Sama to wybrała, nie przejęła się Twoim aresztowaniem bardziej niż śmiercią Twojego psa, którego sama otruła.
Zaś dziecko… Anna nie jest twoja, to dziecko Wernera, o czym wiedza w okolicy wszyscy prócz ciebie.
Na tym świecie jest tylko jedna osoba, która cię kocha synu, jedyna, którą mam nadzieję ty jeszcze kochasz.
Tylko jedna osoba na tym świecie chce twego szczęścia i tego byś nie zaznał krzywd- rycerz wyciągnął rękę.

- Chodź Reini, pokaże Ci potęgę Wielkiego Mutatora, a potem utopimy ten świat we krwi.
Reinhard powoli wyciągnął rękę
- Tato…- zaczął a oczy mu się zaszkliły.
- Zastanawiasz się nad tym. Myślisz o tym jako o źle, o tym co wpajali ci kapłani. Myślisz o tym jak na to patrzą inni, co o tym myśli cały swiat.
Jednak powiedz mi, co mówi twe serce Reini?
- Wiesz co.
- Wiem synu.
Wiedzieć musisz jeszcze tylko jedno. Nie jestem zupełnie wolny, zaprzedałem się pewnym siłom bardziej niż można sobie wyobrazić. Dało mi to siłę i potęgę do zmierzenia się z ładem. Też musisz to zrobić, poświęcić się na tyle by nazywać kogoś swym panem i właścicielem duszy - starszy mężczyzna usmiechnął się wrednie - jednak zanim on zabierze nasze dusze w demoniczne otchłanie, zrobimy tu takie piekło, że nie będzie żadnej różnicy.
Reinhard uniósł głowę. Był zdecydowany.
- Dobrze - zacisnął zęby
- Potrzebna będzie ofiara, zadasz śmierć ku czci Pana Zmieniającego Drogi - rycerz włożył w dłoń syna ofiarny sztylet - Mam też dla ciebie małą niespodziankę…

Starszy mężczyzna odsunął kotarę dzielącą pomieszczenie. Za nią, pod posągiem: po części ptaka, po części małpy, a po części człowieka, stał niewielki ołtarzyk.
Światło kilku pochodni oświetlało tą parodie świątyni.
Niska postać wskoczyła na ofiarny kamień i zdjęła płaszcz.
Pokręcone człekopodobne i bezgłowe ciało demona drgało w ekstazie. Wypustki na całym ciele pulsowały jakby wiły się pod skórą jakieś robaki.
Twarz osadzona w klatce piersiowej krzywiła się obleśnie a długie łapy sięgnęły po coś za ołtarz.
Bezkształtny tobół głucho upadł pod stopy niebieskiego demona. Maszkara zdjęła koc okrywający go i sięgnęła po coś łapą.
Oniemiały z przerażenia Werner Shreiber krzywił się, gdy szorstka łapa demona boleśnie wykręcała mu głowę. W jego oczach była opętańcza prośba o litość. Stękał tylko, próbując wypluć knebel.
Rycerz spojrzał na syna.
- Jak to w Bretonii mawiają… bon apetit.

Reinhard odrzucił sztylet i wyciągnął zza pasa ojcowską siekierę. Uśmiechnął się do rycerza, po czym spojrzał na Wernera i zaczął iść w jego kierunku napawając się strachem ofiary.

- Hej przyjacielu! - zaintonował.
- Praca nas wzywa! - odśpiewał mu ojciec.
- Nie słuchaj nikogo!
- Ni rady ni praw!
- Bo gdy masz coś zrobić.
(...)


Demon zachichotał przepełniony ekstazą.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:11.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
artykuły rpg


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172