lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Opowiadania (http://lastinn.info/opowiadania/)
-   -   Akademik (http://lastinn.info/opowiadania/5971-akademik.html)

Chrapek 07-08-2008 22:12

Akademik
 
I

No i wreszcie. Koszmarny wytwór polskiej myśli uniwersyteckiej, nazwany przez jakichś zboczeńców "wykładem" dobiegł końca. Wyszedłem na zewnątrz Instytutu otulając się cieplej płaszczem; było zimno jak jasna cholera. Na szczęście moje szare komórki zostały tak skutecznie otumanione ilością przyswojonej wiedzy, że tego prawie nie zauważyłem. Szurając nogami pokulałem się w kierunku dworca tramwajowego.
Oczywiście się spóźniłem. Albo faceci w tych cholernych pojazdach mają na pokładzie zegary atomowe, albo opanowali nietrudną, acz magiczną sztukę uciekania na mój widok.
Wreszcie zajechał. Piąty jeździec apokalipsy, objazdowa karuzela, sokowirówka podłączona do sieci, nazywajcie to jak chcecie. Ale na pewno to czerwone bydle, nie było godne, żeby nosić dumne imię tramwaju. A biorąc pod uwagę przeciążenia jakie to coś osiągało, w środku powinien obowiązkowo siedzieć chirurg, a na przystankach ustawione być powinny konfesjonały, coby się co bardziej grzeszni wyspowiadali, nim odważą się wejść do środka.
Wsiadając kątem oka zarejestrowałem coś niepokojącego. Skoncentrowałem na tym czymś wzrok i szarpnąłem się z przerażeniem do tyłu. Drzwi jednak były zamknięte, a wagon już ruszył. Przez moment zastanawiałem się nad możliwością staranowania ich, albo bohaterskiego skoku przez okno, ale szybko zrezygnowałem i podszedłem grzecznie do barierki. Spytacie, co mnie tak zaniepokoiło? Jednoosobowa pieprzona orkiestra, ot co.
Cygan z harmoszką.
Dawno już stwierdziłem, że Cyganie nie mogą być ludźmi. Na każdego którego spławiłeś, pojawiało się dwóch następnych. Pół biedy jeśli był to dalej typ uzbrojony jedynie w harmoszkę. Gorzej jeśli były to typy uzbrojone w kosy. Tych ostatnich zaliczyłbym zresztą do tej samej rodziny, co tasiemca uzbrojonego; jak się dobrze przyjrzeć, to można było nawet znaleźć podobieństwo.
Tramwaj zatoczył się osiągając trzecią prędkość nadświetlną, a ja poleciałem do przodu na jakąś tłustą babinę, przy okazji obrywając w jajka jej torbą.
- Kur... - podzieliła się ze mną swoim optymistycznym poglądem na świat, gdy zamortyzowałem potknięcie w jej fałdach tłuszczowych.
Nic nie powiedziałem, ale powinna być w sumie wdzięczna. Był to bowiem jedyny znany mi sposób, żeby ktokolwiek kiedykolwiek na nią poleciał.
Zastawiłem się strategicznie przed Cyganem grubą babą. Tym razem przeczucie mnie nie myliło:
- Weź ty się do roboty, nierobie, gnoju ty! - baba zaczynała wpadać w szał bitewny. Jestem pewien, że któryś z jej dalekich przodków był berserkerem, albo śpiewaczką operową, co w sumie nie stanowi takiej wielkiej różnicy.
Wreszcie - mój przystanek! Dzięki Ci Boże, Allahu, względnie Wiszno! Zręcznie pochwyciłem z powrotem swój portfel, który próbował podprowadzić mi z kieszeni trzynastoletni dres, po czym, usłyszawszy jego opinię na temat mojej rodziny ze szczególnym uwzględnieniem mojej matki wyszedłem na peron.
W nozdrza uderzył mnie zapach grudniowego, świeżego powietrza o większej zawartości metali ciężkich niż tlenu. Przy odrobinie szczęścia po ukończeniu studiów nie będę już potrzebował lampki do czytania w nocy. Sam będę świecił.

Przekroczyłem próg portierni i zatęskniłem za przywodzącym mi na myśl zapach polnych kwiatów ołowianym miejskim powietrzem. Ponoć w akademikach mieszkają tylko dwa typy ludzi: alkoholicy i ludzie pozbawieni zmysłu powonienia. Jedno zaś nie wykluczało w żadnym wypadku drugiego.
Otworzyłem drzwi windy ciężko zaskoczony obecnością żarówki w jej wnętrzu. Równie zdziwiony byłem gdy dźwig ruszył już po trzecim uderzeniu w pulpit. Winda drgnęła wlokąc się w żółwim tempie w górę. Wprawdzie mógłbym ze trzy razy prędzej wejść po schodach, ale po co tracić kalorie kiedy i tak jedzie się na chińskich zupkach? Nie wspominając, że w windzie, jeżeli akurat nikt nie narzygał, prawdopodobieństwo wpadnięcia w jakąś niezidentyfikowaną wydzielinę było kilkaset procent mniejsze niż na schodach.
Z nudów zacząłem rozglądać się po ścianie dźwigu. Uwagę moją przykuł napis wykonany staranną cyrylicą na przeciwległej ścianie. Resztka neuronów która nie popełniła rozpaczliwego samobójstwa spędzając ostatnie dwie godziny na "antyku jako źródle kultury politycznej" spróbowała odcyfrować ów tajemniczy napis. Druga półkula mózgu zaczęła snuć całkowicie nierealistyczne wnioski, że, być może ktoś tutaj napisał gdzie schował swoją kasę. Albo gdzie otworzono nową meliną z fajkami bez akcyzy i spirytusem od ruskich. Ostatecznie "leśny dzban" po pewnym czasie się nudzi, a kiedy nie ma kasy na nic lepszego...
Skoncentrowałem się na napisie.
- Two..ooja... - wydukałem. I nagle zamarłem. Słowa napisu zlały się w zrozumiałą całość.
"Twoja stara pije wodę po pierogach".
Ot tyle, jeśli chodzi o marzenia.
Winda z potępieńczym jękiem zatrzymała się na stacji docelowej. Cud, powiadam Wam, cud prawdziwy: drzwi otworzyły się, nie wypadając na zewnątrz!
- Biała szmata, pas czerwony, to ŁKS pieeerdoo khee... khee... - powitał mnie znajomy głos na piętrze. To był Czarek. Jak nie był akurat naćpany albo nawalony, to kibicował swojemu ukochanemu Widzewowi. Gorzej kiedy te dwie czynności mu się ze sobą sprzęgały. Pamiętam jak raz cuciliśmy go wyrzuceniem przez okno z piątego piętra, po tym jak próbował podpalić nasz pokój, myśląc, że kibicujemy Wiśle. Jednego się nauczyłem się tamtego dnia: koty i widzewiacy, a w szczególności naćpani widzewiacy lądują zawsze na cztery łapy. Czarek też wylądował, i lekarzom nawet udało się go poskładać do kupy. A, że, jak wspomniałem, był naćpany jak Alicja w Krainie Czarów, to na szczęście nie domyślił się komu podziękować za dwie śruby w kolanie. Ponoć nawet zadowolony był. "Niech no się teraz nasunie jakiś ŁKS, to go z tego kolanka przypier..." mówił.
Przywitałem Czarka, zapewniłem go o mojej wierności Widzewowi, po czym otworzyłem drzwi swojego pokoju. Chłopaków którzy ze mną mieszkali akurat nie było. Ległem na wyrku kontemplując okazałego grzyba rosnącego sobie w najlepsze na suficie. Grzyb miał niesamowite zdolności zmieniania co jakiś czas koloru. W tej chwili był rdzawoczerwony. Pateflon, jeden z moich znajomych, zwykł był wierzyć w jego nadprzyrodzone zdolności w kwestii przewidywania przyszłości. Ponoć wzory w jakie się układał, miały ostrzegać przed czyhającymi na nas niebezpieczeństwami. Ale Pateflon twierdził też, że ceni sobie jego właściwości halucynogenne i miał brzydki zwyczaj stawania na biurku po to żeby lepiej się nim zaciągnąć.

Drzwi otworzyły się z hukiem.
- Ty, Świeżak, wstawaj z koi, czarnuchy na burcie - usłyszałem. To był Allah. Allah, jak na niego wołali, ze względu na studiowaną przezeń socjologię. Nie wiecie dlaczego? To zacznijcie studiować socjologię. Otworzyłem jedno oko.
- No i?.. - mruknąłem. Czarnuchy jak czarnuchy. W mieście jest dużo czarnuchów. Małych, dużych, grubych, chudych, ze skośnymi oczami...
- No sam zobacz. Wyglądają jakoś nieteges - współlokator sprecyzował swoje spostrzeżenia - A jak będziesz wracał to nastaw czaju.
Zarechotał paskudnie i trzasnął drzwiami. Wzruszyłem ramionami i wstałem powoli z łóżka. Wyjrzałem za drzwi.
Mój wzrok skrzyżował się ze wzrokiem czarnucha wprowadzającego się do pokoju na końcu korytarza. Wydawało mi się, że widzę jego myśli. On moje też, i sądząc po wyrazie jego twarzy, nie zasmakowały mu. W końcu opuścił główkę i wszedł do środka zamykając za sobą drzwi.
Wyjąłem z kieszeni reglamentowanego ćmika; czarnuch ani mnie grzał ani ziębił. Uprzedzony nie jestem, a konkurencji u dziewczyn przy naszej kondycji fizycznej i tak nie stanowił, bo nasze życie towarzyskie i tak ograniczało się do puszki piwa i 'Dziewczyn w bikini' na TVN'ie. Dopaliłem ćmika i malowniczo zgasiłem go na przeciwległych drzwiach. Wróciłem do pokoju i ległem na kojo.
Byłem tak zmęczony, że nie zauważyłem nawet jak Grzyb uformował się w coś, co żywcem przypominało trupią czaszkę...

II

Życie jest sztuką wyboru, jak mawiał pewien filozof. A, że wybór jaki mamy, często odzwierciedla jakość naszego życia?..
- Panie, masz pan może papieroska? - naturystyczny Indianin ze szczepu czerwononosych pochylił się w moją stronę zionąc 'konkwistadorem' połączonym z delikatną nutką cebuli. Odpowiedzi musiałem udzielić mu w jego matczynym języku, toteż powietrze na kilka sekund zagęściło się od gwiazdozbiorów.
Sztuka wyboru: do którego wagonu tramwaju wsiąść? Tego w którym siedzi śmierdzący pijaczynka, czy do chwilowej rezydencji szyitów? I nie, nie mówię tu o sympatycznych mieszkańcach Iranu, lecz trzypaskowo-sterydowym, rodzimym polskim wyrobie.
Z dwojga złego wybrałem sąsiedztwo menela. Smród i molestowanie o papierosa mogę wytrzymać, w przeciwieństwie do połamanych żeber.

Winda ze skrzypnięciem zatrzymała się pomiędzy piętrami. Kopnąłem w drzwi; zgodnie z moimi przewidywaniami zatrzęsła się i opadła na niższe pietro. Na drzwi musiałem poświęcić jeszcze jednego kopniaka.
- Jezus, Maria gdzieżeś ty bywał, Świeżak - powitał mnie w drzwiach Allah.
- A co się stało? - spojrzałem w mętne oczy rozmówcy - Nie mów, że wreszcie zajrzałeś pod swoje łóżko.
Pod łóżkiem Allaha znajdowała się bowiem istna kolonia... Czegoś. Żaden z nas nie miał dosyć odwagi żeby tam zajrzeć, a sam nieraz słyszałem swojego współlokatora łkającego w poduszkę i szepczącego coś o 'mackach wciągających go pod wyrko'.
- Tam łóżko - sarknął - Patrz!
Gwałtownym ruchem otworzył lodówkę. Była pusta.
Szczęka opadła mi z łoskotem na ziemię.
Oczywiście, ktoś może zawsze powiedzieć, że studencka lodówka jest i powinna być pusta. I byłaby to racja, gdyby nie to, że wczoraj wkładałem tam osobiście dwa sześciopaki pełne aromatycznego browaru.
Z przerażeniem spojrzałem na szafkę powyżej, gdzie znajdowało się nasze studenckie pożywienie w torebeczkach oznakowanych chińskimi krzaczkami. Prawda była taka, że tylko piwo dostarczało energii do funkcjonowania naszych ciał. Chińskie zupki były tylko po to, żeby zachować pozory posiłku. Bo, nie oszukujmy się - rzeczy tego typu jedzą tylko ludzie którzy nie przejmują się zupełnie swoim zdrowiem. Czyli menele i studenci.
- Zabije gada - jęknąłem, mając na myśli Dziada, który niechybnie leżał gdzieś pod płotem mając w brzuchu chlupocącą zawartość naszej lodówki. Dziad był naszym trzecim współlokatorem. Zawdzięczał on swój artystyczny pseudonim zaawansowanemu wiekowi - dociągał już bowiem trzydziestki, co nie przeszkadzało mu od ośmiu lat studiować nieszczęsnej biologii; a co wykorzystywał jedynie do poszerzania swoich alkoholowych kontaktów. Uroki studiowania dały mu się jednak we znaki - jego mózg był już równie dziurawy jak i jego wątroba.
Moim złowieszczym, pełnym nienawiści myślom akompaniowały "Kanikuły" rozlegające się zza ściany. Przez głowę przebiegł mi nieśmiały pomysł, że jeśli wpadnę tam z nożem, to już za kilka chwil będę się cieszył czarnookimi Hurysami w Valhalli.
Zanim jednak podjąłem tę bohaterską decyzję drzwi otworzyły się z hukiem, a w progu stanął Dziad, kiwając się lekko na nóżkach. Ewidentnie w jego krwi pływały wściekłe żyjątka, zwane przez laików promilami.
- Kurrr... - Allah z pianą toczącą mu się z pyska rzucił się w jego kierunku z łapami.
- Czekaj! - krzyknąłem - Nie zabijaj, weźmiemy go na tortury! Może wszystkiego nie przepił!
No i kto by pomyślał, że Dziad ma jeszcze tyle siły?! Zawsze przekonany byłem, że w takim wieku i po tylu latach chlania siła powinna z niego wyparować. A jeśli brać serio tylko połowę jego opowieści, to powinien być już po czwartym przeszczepie wątroby. A jednak sprawił nam niespodziankę; w obliczu groźby utraty życia lub zdrowia zyskał nadludzkie siły, którymi począł się wyrywać z rąk sprawiedliwości. Biedny Dziad wyglądał jak zwierzę w potrzasku i niemal zrobiło mi się go żal. Ale i Allah nie był do końca sobą. Przypominał raczej Mudżahedina widzącego restaurację McDonalds'a w centrum Bagdadu, toteż nasz sędziwy przyjaciel nie miał wielkich szans. Po chwili zresztą leżał już na łóżku, przywiązany doń sznurówkami. Allah pochylił się nad jego twarzą.
- Zapytam tylko raz - rzekł złowieszczo - Co zrobiłeś z sześciopakami?!
- Nic nie wiem! - Dziad poszedł w zaparte.
- Więc giń, mugolu! - wydarł się Allah i założył Dziadowi na uszy słuchawki od empetrójki. Popłynęła zeń muzyka miła sercu każdego drecha. Słodkie dźwięki 'Blogu 27', podlane sosem z 'Feela', a na deserek 'Stachursky'.
- ... podaruje mojej dziewczynie... - z oczu Dziada popłynęły łzy. Począł niemrawo wierzgać nóżkami, ale prowizorycznie założone więzy trzymały się nadzwyczaj dobrze.
- Może już wystarczy? - zaproponowałem nieśmiało.
- Ty Świeżak nie podskakuj, bo za krótki jesteś - ofuknął mnie Allah - Ja się nim zajmę, a ty coś pożytecznego zrób. Czaju naparz albo co.
Wzruszyłem ramionami. Ostatecznie nie miałem stuprocentowej pewności, że Dziad jest niewinny, więc po co miałem ryzykować, że spotka mnie ta sama kulturalna uczta jaka przypadła mu w udziale? Zamiast więc patrzeć na miejsce kaźni, postanowiłem zmyć z siebie ołowianą skorupę jaka narosła na mnie, po wizycie w mieście i udałem się pod prysznic.

Prysznice były cztery na piętro. To, że ludzie nie potrafią widzieć mikroorganizmów jest istnym błogosławieństwem. Możecie sobie bowiem wyobrazić, że to co żyło w tym ekosystemie to nie były już nawet kolonie bakterii. To były całe cholerne cywilizacje. Nie zdziwię się, jeżeli pewnego dnia prysznic przemówi do mnie ludzkim głosem.
Odkręciłem kurek. Z kranu poleciało coś, co przy odrobinie dobrej woli nazwać można było wodą. Już miałem sięgnąć w kierunku prysznica, gdy nagle rzygnęła z niego brązowa maź, która poleciała w moim kierunku. Całe życie przeleciało mi przed oczami, gdy przez głowę przeszło mi, że być może znowu hydraulicy podłączyli do wodociągu kanalizację. Jakaż więc była moja ulga, gdy okazało się, że maź jest zwykłym szlamem! Tylko, z drugiej strony skąd ten szlam?.. Nie dane mi było się nad tym zadumać, bo z sąsiedniej kabiny usłyszałem naraz głęboki szloch.
Owinąłem się ręcznikiem i zapukałem do drzwi. Odpowiedział mi tylko głębokie smarknięcie. Nacisnąłem klamkę. Pod prysznicem, z którego obficie skapywały szlamowe gluty siedział skulony Czarek kiwając się to do przodu, to do tyłu i płacząc przy tym pod niebiosa.
Przez dłuższą chwilę walczyłem ze spazmatycznymi skurczami przepony, zwanymi popularnie śmiechem.
- Czarek, co się stało?! - zapytałem wreszcie.
- Wódka - jęknął i wysmarkał się w ramię - Cała wódka z lodówki zniknęła - ostatnie słowo zginęło w przeciągłym szlochu.
Trybiki w mojej głowie zaczęły się poruszać z nadnaturalną szybkością. To nie mógł być przypadek, że zginęło pożywienie z dwóch, różnych miejsc. A Dziad nawet gdyby chciał, nie dałby obu źródełkom rady, bo przy swoim stanie zdrowia niechybnie wylądowałby na OIOM'ie. Tknięty nagłą myślą zawinąłem ręcznik i co sił w nogach pobiegłem przerwać dziadowskie męczarnie. Prawdziwy sprawca ciągle był na wolności...

III

Dziesięć minut później siedzieliśmy w czwórkę i próbowaliśmy myśleć. Dokładnie - 'próbowaliśmy' jest tutaj całkiem adekwatnym słowem, kiedy przez większość czasu robi się rzeczy zupełnie odwrotne.
- Cokolwiek to jest, sami nie damy sobie z tym rady - Czarek wraz ze swoją flaszką utracił życiowy optymizm.
- Przecież musi być jakiś sposób - żachnąłem się.
- Jest jeden - rzekł Dziad - Pakujemy się i wyprowadzamy, byle szybko.
- Pogięło cię?! - nawet nie chciało mi się polemizować z pijacką teorią współlokatora.
- Nie rozumiesz?! - wrzasnął zapytany - Teraz było piwo i wódka, a co będzie jeśli następne będą fajki?!
- Boże broń! - wykrzyknął Allah i huknął się pięścią w klatę aż zabrzęczało.
Przez chwilę kontemplowaliśmy tę ewentualność w milczeniu.
- No dobra, a ten na czternastym piętrze, jak mu tam... - zacząłem.
- Johny Lenin?
- No, dokładnie! Może on by nam pomógł!
Johny pomieszkiwał na czternastym piętrze od niewiadomych czasów. Od niewiadomych, czyli co najmniej od zbudowania akademików, a co dawało mu około sześćdziesiąt lat ciągłego melanżu. Lata kontemplacji wspomagane sowicie trawą, pozwoliły mu zjednoczyć się ze wszechświatem i wpaść w harmonię z otaczającymi go murami. Innymi słowy mówiąc - Johny myślał dalej, że są lata '70, a na świecie panuje epoka dzieci-kwiatów.
A mówią, że trawa mózgu nie wyżera...
- Czternaste piętro?! Czyż cię Bóg opuścił?! - Allah, łapiąc się za głowę zgłosił obiekcję co do siły mojej wiary.
- Posłuchaj - zacząłem po dobroci - Johny siedzi tu dłużej od kogokolwiek z nas. Nawet od Dziada - wymieniony beknął z aprobatą - Jest szansa, że będzie wiedział co się dzieje.
Allah przez chwilę skubał resztki brody.
- Dobra Świeżak, ale jeżeli to nie wypali, to... Będziesz prał przez tydzień wszystkie moje skarpetki.
Skrzywiłem się, ale co począć. I tak je prałem , a gdybym się odezwał, to Allah mógłby wymyśleć coś znacznie gorszego.

Czternaste piętro słynęło z tego, że ludzie tu wchodzili, ale już z niego nie wracali. Cieszyło się zatem dosyć ponurą sławą, do czego przyczyniał się dodatkowy fakt, iż, powodowane legendą sprzątaczki bały się przestąpić progi Złego. Toteż pierwszą przeszkodą jaką musieliśmy pokonać, były półmetrowe barykady utworzone z gustownie rzuconych puszek po browarze, opakowaniach po pizzy i foliowych torebkach. Potem przebić się musieliśmy przez żyzne pokłady popiołów, zapewne pochodzących z bliżej nieokreślonych skrętów. Wreszcie przejść musieliśmy przez dżunglę; doniczki z rośliną, uznaną w naszym kraju za nielegalną stały na całej długości piętra, a sama roślinka bujnie porastała ściany i sufit. Tak naprawdę brakowało tylko pohukiwania małp i jakiegoś lwa który pożarłby Allaha i definitywnie uwolnił mnie od jego skarpetek.
- Mistrzu - Dziad zapukał do drzwi - Możemy wejść?
Odpowiedzi nie usłyszeliśmy, więc przestąpiliśmy próg. Johny siedział po turecku na poprawnym ekologicznie dywanie. Długa siwa broda splątana była w fantazyjne warkoczyki które przerzucił sobie przez ramię. Na nosie miał nieśmiertelne czarne lennonki.
- Hello Mary Lou, Goodbye Heart - zaśpiewał na przywitanie Johny.
- Sweet Mary Lou I'm So In Love With You! - zafałszował w odpowiedzi Dziad. Kiedy wstępny ceremoniał powitania dobiegł kresu, Allah wyciągnął kilka puszek Warki i położył przed Johnym.
- Mistrzu, przynosimy ci w darze najczystszą źródlaną Warkę i prosimy o radę - Allah skłonił się po pas przed podstarzałym hipisem.
- Usiądźcie bracia - odpowiedział zagadnięty głębokim głosem - I mówcie co was sprowadza.
Zajęło mi chwilę opowiedzenie wszystkiego od początku bez zbędnych ozdobników. Lenin przez chwilę bawił się warkoczykami, by w końcu się odezwać:
- To mi przypomina Woodstock w '73. Też się coś takiego pojawiło. Powiedzcie bracia, czy wprowadził się ktoś nowy w waszej okolicy?
- Czarnuchy - sapnął Dziad - To na pewno ich sprawka!
- To już dawno nie są czarnuchy, drogi bracie - Johnny smutno pokręcił głową - Ich dusze owładnięte zostały przez demona kapitalizmu. Teraz są już tylko wampirami alkoholicznymi.
- Wampirami alkoholicznymi?!
- Tak. Wysysają energię zawartą w alkoholu. Jest im niezbędnie potrzebna do funkcjonowania.
- Więc jak ich powstrzymać? - zapytałem pochylając się w kierunku Lenina.
Mistrz odkorkował sobie Warkę i pociągnął sporego łyka. Zagulgotało.
- Słuchajcie mnie uważnie bracia. Najpierw musicie odrąbać im głowy i związać ręce, żeby nie mogli ich sobie z powrotem założyć. Potem wbijacie w czerep posrebrzany gwóźdź. I wreszcie, na koniec tulipana, w samo serce.
Najlepsze tulipany się robią z gorzkiej żołądkowej, ale każdy powinien zadziałać...
Przez chwilę trawiliśmy w milczeniu informacje tak hojnie zaserwowane przez Lenina.
- Wszyscy ludzie są braćmi, a świat jest na tyle duży, że starczy na nim miejsca dla każdego - mistrz uraczył nas hipisowską dewizą.
- Prócz alkoholicznych wampirów - warknąłem i rozbiłem walającą się nieopodal butelkę żołądkowej gorzkiej w idealnie skrojonego tulipana.

IV

- Idę odcedzić kartofelki - Allah podzielił się z nami istotną informacją na temat stanu swojego pęcherza moczowego, po czym wydalił się z pokoju. Kondycję jego pęcherza można jednak było w prosty sposób usprawiedliwić - przed egzorcyzmem postanowiliśmy bowiem znieczulić nasz system nerwowy za pomocą czterdziestoprocentowego anestetyka, i kilku małych pięcio i pół procentowych kompresów.
Leżałem na łóżku i próbowałem skoncentrować wzrok na wszechmogącym grzybie, który w swojej hojności, obdarowywał nas sowicie swoimi zarodnikami. Czy cokolwiek to było. Obok mnie Dziad próbował wydziergać sobie markerem 'toczkę'. Oczywiście pomylił policzki, i zamiast groźnie wyglądającego znaku, wskazującego, że Dziad należy do grypsującego bractwa, umalował sobie afrodyzjak, który zapewniłby mu powodzenie pod każdym prysznicem w dowolnym zakładzie penitencjarnym.
Zrobiło mi się przyjemnie ciepło, a oczy powolutku się zamykały. Utkwiłem wzrok w suficie podziwiając bogatą kolorystykę porastającej go pleśni. O dziwo, pierwszy raz nie budziła ona mego wstrętu, lecz wręcz przeciwnie, powodowała we mnie głębokie wzruszenie spotęgowane silnymi przeżyciami estetycznymi.
- Allah -- Ratuj -- Wampiry - usłyszałem z sufitu, a grzyb uformował się w charakterystyczny obraz rozbitej butelki.
Przez chwilę kontemplowałem to niezwykłe zjawisko, po czym zdecydowanym ruchem spadłem z wyrka.
- Dziad, wstawaj, idziemy!
- Co? - adresat mojego wezwania nie trafił markerem, i grypserski znaczek trafił w prawy policzek, pogarszając jeszcze bardziej zamierzoną przez niego sytuację.
- Mają Allaha - powiedziałem - Musimy działać sami.

Chwilę później staliśmy przed drzwiami, które prowadziły do królestwa alkoholicznych wampirów. Pukanie i przedstawienie się jako świadkowie Jehowy nie dało skutku; widocznie czarnuchy, czarnuchami, ale '101 sposobów na spławienie Jehowców' przeczytali.
- Wywalaj - sapnąłem wreszcie do Dziada. Ten przymierzył się i kopnął drzwi z całej siły. Cóż, złamana kość śródstopia powinna się do wesela zagoić. Nie czekałem na jego drugą próbę, tylko wywinąłem Dziadem wiatraka, po czym całą siłą rozpędu, skierowałem jego masywne cielsko ku wrażym drzwiom. Tym razem, pojedynek wygrał Dziad, choć nie bez strat własnych, co wywnioskowałem po jego zbolałym wyrazie twarzy. Wewnątrz gapiło się na mnie ze zdziwieniem dwóch czarnuchów. Obaj ubrani byli jedynie w kiecki zrobione z listowia tytoniu, w nosy wbite mieli kości (chyba zdobyli je na niewiernym drobiu z akademickiej stołówki), wzrok mieli dziki a oddechy nieświeże. Po ścianach ich plugawego barłogu wiły się rury chłodnicy, w centralnej zaś części pokoju ustawione zostało palenisko, na którym stał wielki kocioł. A w środku kotła - związany Allah.
Wiecie, widziałem już w życiu rożne zboczenia. Ale robić zacier z Allaha? To już nie jest zboczenie. To już nawet nie jest desperacja.
Nie czekając wiele rzuciłem się na pierwszego lepszego czarnucha z bitewnym wrzaskiem którego nie powstydziłby się nawet studwudziestokilowy wikiński berserk, biegający z toporkiem po dziewiczej Brytanii i mordujący dalekich kuzynów Asterixa. W ręku trzymałem tulipana, którego niechybnie wbić chciałem w wampirze serce. Czarnuch był jednak szybszy. Nim się zorientowałem, wytrącił mi z dłoni narzędzie zbrodni. Nie przewidział jednak tego, że Dziad w przypływie świadomości zdzieli go po łbie kawałkiem rurki z chłodnicy.
- Dalej Świeżak, kasuj imperialistę! - zawtórował mi z kotła Allah, kiedy zapakowałem jednego z kułaków do paleniska.
W tym momencie do pokoju wpadły smerfy. Nim się zorientowaliśmy, byliśmy spętani jak balerony i rzuceni w kajdankach na ziemię. Widać wrogowie nas podkapowali...

Wbrew pozorom, wszystko skończyło się jednak szczęśliwie. No, prawie szczęśliwie. Allah, przez miesiąc leczył traumę bimbrem z czarnucha, i notabene, z siebie również, co doprowadziło do częściowej marskości wątroby. Allah się jednak nie przejmował; wyczytał gdzieś, że wątroba odrasta, a jeśli odrasta, to, wydedukował, trzeba ją hojnie podlewać. Więc ją sukcesywnie podlewał. Wódką. Czarnuchów administracja wywaliła, bo przecież: "wnoszenie alkoholu na teren akademika jest surowo wzbronione". Że już nie wspomnę, iż pomysł zrobienia grilla z Allaha, nie spotkał się ze szczególnym zrozumieniem u kierownictwa naszego skromnego przybytku. Cóż, Polska ciemnogrodem stoi, i mało u nas ciągle tolerancji dla innych kultur. Za to z wampiryzmem alkoholowym mieliśmy nareszcie spokój.
A my? My wylądowaliśmy na czas przesłuchania, na dwie doby na dołku. Szczęśliwie dzięki toczce Dziada na prawym policzku, jego nowi przyjaciele byli skłonni nawiązywać większość relacji z nim, a nie ze mną. A były to wyjątkowo czułe relacje, przepełnione zrozumieniem i niekoniecznie platoniczną miłością. Ale to już zupełnie inna historia...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:50.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
artykuły rpg


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172