Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Artykuły, opowiadania, felietony > Opowiadania
Zarejestruj się Użytkownicy


komentarz
 
Narzędzia artykułu Wygląd
Spark Keeper (seria opowiadań)
Heero00
13-05-2009
Przegląd przez wyszystkie anime jakie znam. Zaczniemy od Gundam Wing. Opowiadnia są powiązne ze sobą w ciekawy sposób. Zachęcam do komentowania.


Metal - prolog


Mała korweta wkroczyła w strefę powietrzną koloni. Świeże jeszcze ślady...
  #10  
Milly on 14-05-2009, 22:44
Cytat:
Taki mój problem.
Cytat:
Nie ja piszę w swój własny sposób.
No dobrze, w takim razie ja kończę z "dobrymi radami". Tylko na przyszłość nie zamęczaj ludzi żeby czytali i komentowali Twoje opowiadania, skoro nawet przyznając się do problemu nie chcesz znaleźć jego rozwiązania. Szkoda na to czasu

Pozdrawiam serdecznie i powodzenia w pisaniu zakręconych historii.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #11  
Heero00 on 14-05-2009, 23:04
Przynaje się, przynaje, ja tylko odpowiadam na krytykę. Stawiam błedy, ale pracuje nad tym. Za dobre rady dziękuję. Jestem wdzięczny. Będę pracował nad sobą.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #12  
Kelly on 14-05-2009, 23:07
Mam inną radę. Sam ją stosuję. Przed wrzuceniem daj poczytać komuś. Nawet wiele lepsi w pisowni mają bardzo duże problemy z łapaniem swoich błędów.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #13  
Heero00 on 15-05-2009, 17:26
Metal

Duo przez kilka dni poszukiwał mechanika, którego spotkał na kosmodromie. Był niemal pewien, że to jest osoba, jakiej szukała Elder. Ona sama nie potrafiła jej znaleźć. Wiedział gdyż sama mu to powiedziała. Duo nie był pewny czy awatar umiał płakać, jednak twarz projekcji była tak smutna, że zdawała się lada chwila wybuchnąć płaczem. Białe oczy pozostały jednak suche. Był pilot zdecydował się jej pomóc. Niestety nieznajomość imienia gościa i opisanie go jako brązowowłosego chudzielca z zielonymi oczami nie dawało konkretnych informacji.
Była jedna rzecz, dzięki której mógł się upewnić czy poszukiwany to brat dziewczyny. Elder wyjawiła mu, że przy dotyku takiej osoby ciało zwykłego człowieka reaguje w pewien ciekawy sposób. Tak jak by ładunek prądu przeszedł przez ciało, ale to się dzieje tylko raz. Gdy osoba zostanie dotknięta po raz drugi, nic się nie dzieje. Łatwo to pomylić z iskrą przeskakującą przy określony warunkach. Sekunda bólu i już. Tyle że to nie jest ból. Jedynie szok, jaki napotyka umysł odtykając czegoś tak nieokreślonego.
Duo był już bliski poddania się. Kolonia była wielka, a on szukał samotnie. Ilu może być mechaników?! Do dziś nie zdawał sobie sprawy jak ich wielu. Z tak skąpymi informacjami, jakie miał dalsze poszukiwanie nie miały już na prawdę sensu. Co więcej niby jak miał by jej o tym powiedzieć? System komunikacji na „Igle” był poważnie uszkodzony. Latanie z prędkością, jaką osiągała korweta niszczyło sprzęt tak często, że nie warto go było reperować. Zatem nie było nawet kontaktu. Przerosił w myślach Elder i wybrał się do kawiarni.
- Ciężki, dzień, co młody?
Duo poniósł głowę znad malinowych lodów. W tym momencie żałował, że nie ma przy sobie broni. Albo przynamniej coś ostrego.
- Ty! – Krzyknął. – Szukam cię i szukam, a ty się gdzieś szlajasz?! Gdzie cię poniosło?!
- Czego wrzeszczysz? Ja cię nawet nie znam!
Duo zrobił głupia minę. Rzeczywiście tak było. Jednak to nie zmieniało faktu, że coś obiecał Elders. Potarł dłonią czoło. Ta sprawa robi się zbyt skomplikowana.
- No dobra, jak się nazywasz? – Spytał w końcu mechanika.
- Leonardo Da Vinci.
- Ha, ha, bardzo śmieszne.
- Ale ja nie żartuje! Dobra, a ja się nazywa gość, co mnie szukał?
- Duo Maxwell.
- Więc powiedz, dlaczego mnie szukałeś.
Duo zmyślił na szybko historyjkę o dziewczynie z inne koloni, która szuka swojej zaginionej rodziny. Mając nadzieje, że coś zaskoczy w umyśle Leonarda podał opis, Eldrest w jej oryginalnym ciele. Jednak nic z tego. Chuderlawy gość w brudnym kombinezonie szybko policzył na placach rodzinkę i sierdził, że nikogo takiego u niego nie ma.
- A skoro mowa już o rodzinie – zgnił temat Leonardo. – Wiesz, że u nas wszyscy to inteligenci? Tylko ja jeden dłubie w silnikach i takich tam. Choć marzą mi się mobile. I to nie taki złom jak naprawiam dla naszej Obrony Cywilnej, ale takie, co dorównują gundamą!
To mówiąc wyciągnął dłonie ku sztucznemu niebu. Duo uśmiechnął się do siebie. Nie zapomniał o sowim starym przyjacielu - Bogu Śmierci.
- Pewnie cię to nudzi młody…
- Nie, mów dalej.
Słuchał o systemach, semaforach i rozwiązaniach konstrukcji zwianych z dużymi obciążeniami. Sam wiedział wiele na ten temat. Nie raz musiał sam naprawiać Deathscythe. Jednak nie sądził jak bardzo skomplikowana jest konstrukcja choćby nogi mobila.
- Ty mnie słuchasz? – Spytał nagle Vinci.
- Tak semafory z kilkoma łożyska rozprowadzające ciężar i sporniki – powtórzył ostanie zdanie wypowiedzi Leonarda.
- Ja tyle gadam, a ty? Co robisz w życiu?
- Różnie – Duo wykonał gest ręką. – Złomem się zajmuje, naprawiam róże rzeczy, pilotuję… - w porę ugryzł się w język. Z Leonardem zbyt dobrze mu się rozmawiało. Rozmowa potrafi ponieść prawdę, której nie chcesz wyjawić.
- Pilotujesz? Co?
- Ciągniki – była to prawda. Dwa miesiące przepracował na ciągnikach usuwających złom postawiony po wojnie.
- Szkoda – mruknął. – No to ja się muszę zmywać.
Duo wyciągnął rękę i klepał go po ramieniu. Szok był tak silny, że zleciał z chybotliwego stołka kawiarenki. Ludzie spojrzeli w ich stronę i zaczęli szeptać miedzy sobą.
- Wybacz, ostatnio często ludzi kopie prądem – powiedział pomagając Duo wstać. – Pewnie to przez te sporniki. Ostatnio wymieniałem instalacje w jednym domu… - urwał w pół zdania.
Nadchodzili ludzie z Obrony Cywilnej. Łatwo ich było rozpoznać po jednolitych szarych strojach.
- W nogi! – Zawołał Leonardo i przewracając stołki zaczął uciekać.
- Ten z nim gadał! – Wskazał Duło gość robiący tu najwidoczniej za dowódcę. – Brać go!
- Dowidzenia panowie, nie mam czasu się z wami bawić – Duo zasalutował im niedbale i również dał dyla.

Nie bez trudu zrównał się z Leonardem. Chudy mechanik długimi susami sadził do przodu i by zmienić kierunek musiał korzystać z ścian budynków by się od nich odbić i nie stracić prędkości.
- Czego oni od ciebie chcą? – Wydyszał Duo gdy go dogonił.
- Zbudowałem coś… i nie che im tego oddać!
- Co?
- Deathscythe!
Duo potknął się i o mało nie przerzucił.
- Trzyma się mnie! – Zawołał Vinci i nagle zmienił kierunek.
Pognał do podziemnego przejścia. Duo był tuż za nim. Zza zakrętu słychać było tupot nóg i przekleństwa prześladowców.
W tunel był zakończony drugim jasnym wyjściem. Jednak nie tam prowadził go Vinci. Wpadł w wąski korytarzy, nad który wisiała tabliczka z napisem „Pomieszczenie Techniczne”. Gdy tam weszli Vinci zaryglował drzwi od wewnątrz. Zasuwa była ciężka i zupełnie nie pasowała do miejsca.
- Co ty… - Zaczął Duo.
- Tylko cicho. Dobrze ci patrzy z oczy, wiec chyba poproszę cię o pomoc.
Poprowadził byłego pilota w głąb poniszczenia, które okazało się większe niż z początku się wydawało. Pachniało tu starym smarem i wilgocią. Ukryte w cieniu, stalowe wrota miały czytnik linii papilarnych. Leonardo położył na nim dłoń.
- Pilotowałeś kiedyś mobila? – Spytał, gdy laser skanował linie na jego placach.
- Parę razy, nic specjalnego.
- Jasne.
- Proszę?
- Kłamiesz.
Duo milczał. Ciężkie wrota otworzyły się automatycznie. Vinci gestem zaprosił go do środka. Gdy były pilot przestąpił próg, lampy pod sufitem zasyczały i włączyły się, jedna po drugiej.
Był tam. Kalecząc na jednym kolanie z pochyloną głową. Był dokładnie taki jak go Duo zapamiętał. Deathscythe.
- Byłeś pilotem tego gudama, prawda?
- Jakim cudem go odbudowałeś?!
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – spojrzał na gudnama. – Podczas bitew gubiliście tyle części, że wystarczyło się schylić i pozbierać. Kolonia wypłaciła się bym go odtworzył… - umilkł na chwilę. – Zabierzesz go stąd i zniszczysz.
Duo spojrzał na Leonarda. Widać po nim było, że był dumny swe swojego dzieła. Jednak…
- Daj spokój, wywieziesz się go gdzieś – niech poczeka na gorsze czasy – powiedział były pilot.
- Nie rozumiesz. ZEWNETRZENIE wygląda jak stary Deathscythe. Jak go udoskonaliłem. Cholera, ja udoskonaliłem go tak, że jest najpotężniejszą bronią we wszechświecie! Mógłby w pojedynkę stanąć przed całą flotą Ziemi i wygrać. Stworzyłem broń idealną.
- Wiec… wiec trzeba go zniszczyć – przyznał po minucie ciszy pilot.
- I jego konstruktora też.
- Niech chcesz chyba…!
- Jestem tylko człowiekiem, nie jestem wstanie się zabić – mruknął podchodząc do aparatury podłączonej do mobila. – Próbowałem parę razy… jestem chodzącą bombą zegarową. Co dostaje w ręce przerabiam tak, że nie ma sobie równych. Żaden metal nie jest dla mnie zagadką. Dlatego nie mogę żyć. Jeśli ktoś mnie zmusi, a zrobić to łatwo wolę nie wiedzieć, jaka wojna wtedy wybuchnie.
Duło tylko skinął głową. Rozumiał, co tamten czuje.
- Teraz, gdy jestem pewny, że to ty pilotowałeś, wiem, że mogę ci zaufać. To, co rozbiłeś na wojnie to dostateczna rekomendacja. Na plus można zapisać kapsułę ratunkową w kokpicie.
Vinci szybko przyuczył Duo jak odpalić i kierować kapsułą.
- Jak poznałeś, że to ja? – Spyta Duo zakładając skafander próżniowy.
- Miałbym się znać tak na mobilach, a nie rozpoznać pilota? Daj spokój, za kogo ty mnie masz? – W jego głosie pobrzmiewała lekka uraza.
- No tak…, ale…
- Żadnych, ale. Czas ucieka. Zbyt długo to wszytko przygotowałem, by teraz plan spalił na panewce – coś mocno grzmotnęło w pancerne drzwi. – Sprowokuje pantów. To będzie prostsze niż włącznie autodestrukcji mobila z sobą w środku. Na Południowym Sektorze jest luk, którym możesz wrócić. Tylko nie daj się złapać – pacnął się otwartą dłonią w czoło. – Do kogo ja mówię?!
- Jesteś odważnym człowiekiem – rzekł kładąc dłoń na ramieniu Leonarda. – Jest coś, co powinieneś wiedzieć…
- Stary, za chwile mnie podziurawią jak sito. Nie muszę nic już wiedzieć, jeszcze się rozmyślę – odjechał rękę Duo. Trząsł się jak osika. – Gdybym był odważy nie wpakowałbym cię w to wszystko.
Kolejnie uderzenie zatrzęsło wrotami. Duo wskoczył w miejsce pilota i zapiął pasy. Vinci otworzył luk nad hangarem gundama. Mieszkańcy koloni mogli zobaczyć jak jeden z opuszczonych odnów nagle otwiera się i w górę wyjeżdża z Deathscythe. Leonardo został na dole. Patrzył jak jego śmiercionośne dzieło wzbija się do lotu. Teraz kolej na niego.
Wrota w końcu ustąpiły. Vinci wziął do ręki ciężki klucz francuski. Ledwo go mógł utrzymać w dygoczących dłoniach. Odwrócił się i pobiegł na spotkanie wbiegającym do środka ludziom.
- Sorka, Bóg Śmierci miał umówione spotkanie!!!
Rzuci się na nich z kluczem w reku. Kilka pierwszych pocisków przeleciało obok niego. Następne były dużo celniejsze. Ciepły ból parokrotnie szarpnął ciałem Leonarda. Padł na plecy ciągle trzymając klucz w prawej dłoni. Mógł teraz spokojnie patrzeć jak Bóg Śmierci odlatuje w swój pierwszy i ostatni lot.
Duo widział wszystko. Nie mógł nic zrobić poza wypełnieniem obietnicy. W minutę później na zewnątrz kolonii nastąpił potężny wybuch.

Jakiś żołnierz podszedł do nieruchomego ciała mechanika. Plama jego krwi powiększała się z wolna. Pochylił się i dotknął szyjnej.
- Trup – powiedział.
- Nie chce być tym, co zda raport – odezwał się ktoś przy drzwiach.
Sierżant podrapał się po głowie patrząc na martwe ciało.
- Niech ktoś wezwie kogoś z kostnicy. Trzeba tu posprzątać.

Duo siedział pod drzewem w parku. Piękny siniak kwitł mu na prawym policzku. Leonardo owszem zrobił kapsułę ratunkową, ale system, który wyrzucał ją z gundama postawił wiele do życzenia. O zmarłych nie mówi się źle, ale gdy Duo wygrzebał się ze szczątków małego pojazdu głośno oświadczył całemu światu, co myśli o Leonardzie i co zrobi, gdy go odkopie z grobu.
- No, trzeba się będzie dowiedzieć gdzie go pochowają – powiedział do siebie wzdychając.
- Ciężki dzień, co?
Duo poderwał się na nogi. Za nim stał całkiem żywy Vinci. Miał na sobie strój pracownia prosektorium.
- Choć ten gość z kostnicy raczej nie – powiedział Leonardo po namyśle. – Uciekał tak szybko, że go nie zdarzyłem zapytać.
- Ty…, ale…
- Nie rób takiej miny jak byś wdział ducha, patrz jestem całkiem materialny – Vinci klepnął lekko ramie byłego pilota.
Znów nastąpił szok. Tym razem o wiele słabszy.
- Teraz wiem, o co chodziło Elderst z umieraniem…
- Właśnie, szkoda, że jej wtedy nie rozpoznałem – powiedział Leonardo patrząc w niebo. – Wyprzedzając kolejne nieuchronne pytanie byłem w miejscu poza czasem i przestrzenia gdzie dowiedziałem się wszystkiego. I spotkałem jeszcze tego starego skórkowańca, mojego ojca. Wykorzystuje Eldrest jako kamyczek, który nieświadomie spowoduje lawinę.
- To masz na myśli?
- No, Eldrest nie wie, że spotykając ludzi jak ciebie w innych miejscach przekaże im swoja wiedzę, a oni z kolei obudzą nas, trzynastu. Każdy z mojego rodzeństwa ma na swe rozkazy małą cząstkę wszechświata. Ja mogę posługiwać się każdym istniejącym metalem, zmieniać go, udoskonalać. Stąd moja talent w dziedzinie techniki – westchnął ciężko. – Eldrest to zlewisko, punkt wiążący nas wszystkich. Płaci słona cenę za pobudzenie swych zdolności przed czasem… a to wszytko przez naszego ojca. Szczerze go nienawidzę i odwdzięczę się za to, co zrobił mnie, Eldrest i reszcie rodzeństwa.
- Co teraz zamieszasz zrobić? – Spytał Duo
- Wrócę do tego miejsca gdzie zyskałem wiedzę. Tym razem wraz z ciałem. Poczekam na resztę. Wypada mi podziękować za pomoc przy gundamie. Dziękuję, więc. Na buźkę polecam kawał surowego mięsa. Powinno pomóc.
Podszedł kopiąc, jaka pustą puszkę.
- Jednak… jednak ci pomogłem Eldrest - powiedział do siebie Duo, gdy Vinci zniknął miedzy drzewami. – Gdybyś tylko wiedziała, czy dalej prowadziłabyś woja krucjatę?





No gotowe. Następne opowiadanie "Ogień i Woda przecięte Piorunem" będzie osadozne w śwecie Fullmetall Alchemist. Z góry mówie że będzie to anime, bo mange słabo znam.
Ostatnio edytowane przez Heero00 : 15-05-2009 o 17:29.
Odpowiedź z Cytowaniem
  #14  
Heero00 on 20-05-2009, 22:02
Woda i Ogień przecięte Piorunem – prolog

Kolejny wybuch wstrząsnął miastem. Bombardowanie trwało juz od kilku godzin i zadało się, iż Wermacht nie spocznie do póki w mieście nie zostanie nawet jeden stojący budynek. Dwóch chłopców uciekało przez puste ulice ratując się przed pewną śmiercią pod gruzami walach się budynków.
Kolejny pocisk spadł bardzo blisko. Jeden z uciekinierów o krótkich blond włosach przewrócił się i drewniany pal podtrzymujący jedna ze ścian budynku przygniótł mu nogi.
- Braciszku! – Zawołał rozpaczliwe.
Drugi, długowłosy zatrzymał się natychmiast i pognał na pomoc przygniecionemu. Znalazł, jakich metalowy drążek i usiłował nim podeprzeć pal. Ten jednak ani drgnął. Kolejny wybuch rzucił ni o ścianę. Szczęśliwie przewalił również kawał drewna, który uwięził drugiego chłopca.
- Braciszku, musimy uciekać!
Długowłosy z pomocą brata poniósł się i oboje podpierając się nawzajem ruszyli dalej.
- Jeden dzień… gdyby zaatakowali jeden dzień później już by tu nas nie było – warknął długowłosy, gdy deszcz tynku sypał się im na głowy
- Czy ta wojna nigdy się nie skończy? – Spytał jego brat ze smutkiem. – Parzcież muszą mieć kiedyś dość!
- Halt!!!
Zza zakrętu wypadło kilku niemieckich żołnierzy. Dla odmiany nie strzelali od razu. Widocznie nad przejęciem miasta, patrz – zrównaniem go z ziemią - czuwał jakiś starszy oficer. Ci młodsi mieli wyryte w umysłach słowa Führer’a na temat rasowych podziałów. To jest mordowali wszystkich, jak leci.
- Co robimy? – Spytał krótkowłosy.
- Nie wiem…, Czego od nas chcecie? – Spytał po niemiecku.
Żołnierze spojrzeli po sobie. Nie byli przyczajeni odpowiadania na pytania. Zwykle strzeli, potem jeszcze raz strzelali, a trupa zadali kilka pytań. Ponownie wymierzyli broń w chłopców.
- No to koniec – mruknął długowłosy.
Coś białego i bardzo szybkiego spadło z okiem jednego z domów prosto na oddział żołnierzy. W powietrzu ginęła im blada twarz i białe oczy. Broń wyskoczyła z ich rąk za sprawą drewnianego kija jakim wywijał biały osobnik. W sekundę później celnymi ciosami zostali kolejno pozbawieni przytomności.
Gdy wszyscy wojskowi spoczęli na ziemi bez zmysłów, uciekinierzy w końcu mogli zobaczyć swego wybawcę. Właściwe wybawczyni. Była to dziewczyna którą najłatwiej określić mianem - biała. Całkowicie, począwszy do spodni, poprzez płaszcz, kończąc na oczach i włosach.
- Edward i Alphonse Elric? – Spytała prosto z mostu
- A kto pyta?
- Kros kto właśnie uratował wam życie.
Ed i Al spojrzeli po sobie.
- Tak to my – powiedział Al.
- No to jazda! – Zawołała chwytając Ed’a za ramię zmuszając obu braci do biegu.
- Gdzie nas prowadzisz!? – Zawołał Al ledwo nadążając za białą dziewczyną.
- Jak najdalej stąd! Führer wydał nakaz oczyszczenia tego miasta. Ze wszystkich żywych.
- Musimy zostać! Pomóc ludziom… - zaczął Alphonse.
Dziewczyna zatrzymała się tak raptownie, że bracia wpadli na nią. Ta złapała ich za kołnierze chroniąc przed upadkiem. Była bardzo silna.
- Wy nic nie możecie zrobić, nic w tym świecie, który na dobitkę nie jest waszym. Z alchemią, może i jeszcze, ale teraz jesteście jak kaczki na strzelnicy – wskazała ręką rozwalone wejście do piwnicy. – Tam.
Bracia poganiany kijem weszli w ciemność. W środku było coś dużego i błyszczącego. W słabym świetle padającym z wyjścia ciężko było dokładnie powiedzieć, co to. Dziewczyna złapała ich za ręce i zaprowadziła na jakąś platformę. Z dźwięku, jakie wydawała można było wnioskować, iż jest metalowa. Rozległ się cichy syk i wjechali na górę. Znaleźli się w łagodne oświetlonym metalowym tunelu. Z jednej strony kończył się boksem, z którego przylatywał im się ciekawie czarno-brązowy koń. Drugiego końca nie było widać za sprawą rozwidlenia w dwa różne kierunki.
- Siedzicie tu i trzymajcie się mocno. Czeka nas ostra jazda. Koniem się nie przejmujcie to mechanizm nie żywe zwierzę.
- Zaraz! – Zawołał Ed zatrzymują biała dziewczynę w pól kroku. – Gdzie mu jesteśmy? Kim ty jesteś? Skąd nas znasz i alchemię?!
- Raz – to jest statek łatający, lepszy do samolotu zdolny do lotu miedzy gwiazdami i nie tylko. Dwa – jestem Elder, awatar dziewczyny też nie z tej rzeczywistości zwanej Eldrest. Trzy – znam wasz świat bardzo dobrze, bo go wdziałam, jestem czymś za kształt medium tyle, że widzę nie duchy, ale inne wymiary. Wyprzedzają ostanie pytanie zabieram was do domu.
- Nie możemy wrócić, ten świat nas potrzebuje – powiedział Al.
- Nie. Nigdy tak nie było i nie będzie. Ludzie tu doskonale sobie bez was poradzą, a ja z doświadczenia wiem, że najlepiej jest, gdy każdy żyje w świecie, jakim się urodził. Tymczasem muszę wystartować. Pięć minut i możecie do mnie przyjść. Na lewo, bo po prawej jest maszynownia.
Po tych słowach dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu.
- Co to awatar? - Spytał Al.
- Taka projekcja świadomości, widoczna i materialna – odparł Ed. – Tylko jak ona chce nas zabrać do domu? Bramą? Muszę z nią pogadać…
- Braciszku! Ona kazała zaczekać!
- Taaa? No to patrz.
Coś gwałtownie szarpnęło i przycisnęło braci do podłogi. Potem pomieszczenie, a według tajemniczej dziewczyny statek, zmienił poziomy. Podłoga stała się ścianą. Bracia wpadł na metalowe drzwiczki boksu. Koń porzucił łbem i zarżał… zupełnie tak jak by się śmiał.
Trwało go z minutę i wszytko wróciło do normy. Po tym czasie Ed i Al odkleili się od drzwiczek i ciężko gruchnęli o ziemię. Mechaniczne zwierze tupnęło i znów zarżało. Znów do zlodzenia przypominało to chichot.
- Czekaj no ty! – Warknął Edward. – Najpierw dowiem się, co to za cyrk, a później ty też oberwiesz!
- Ed, czeka! – Zawołał Al za bratem, ale odwrócił się jeszcze do konika i pogłaskał go po szyi. – Nie bój się, on tylko tak straszy.

Al pobiegł za rozjuszonym bratem. Brakowało tylko żeby go nazwać „mały” i gotowa apokalipsa. Wiedział, iż w razie, czego przytrzyma go i jakoś to będzie.
Tunel okazał się być krótszy niż się spodziewał. Ed stał przy metalowym łożu, do którego przypięta była dziewczyna, kolorowe odbicie Elder.
- No to jak zabierzesz nas do innego świata? – Spytał Edward patrząc na wąskie dłonie wystające spod obszernego ubrania. Były cienkie jak patyczki. – Rajcze nie utworzysz kręgu, a o poświęcaniu czyjegoś życia nie ma mowy.
- Wy alchemicy, zawsze myślicie tylko alchemią! – Żachnęła się dziewczyna. – Ten statek może lecieć w zwykły sposób, ale jeśli ja go pilotuje to leci gdzie ja zechcę. Nawet, jeśli to jest inny wymiar. Tak jest i już.
- I dla takiego podróżowania rozwaliłaś sobie układ nerwowy?
- Nie, dla odnalezienia swojego rodzeństwa. Ty coś o tym wiesz, prawda? Coś, o braterskiej miłości. Różnica jest tylko taka, że ja mam tylko więcej rodzeństwa.
- Taa… – spojrzał na Al’a. – Wiem, tylko ile mas tego rodzeństwa?
- Dwanaścioro.
Ed i Al potrzebowali chwili na pozbieranie szczek z podłogi.
- Jesteśmy na miejscu. Wasze miasteczko – oznajmiła Eldrest.
- Już? – Zdziwił się.
- Już, wież mi na słowo, minęło trochę czasu, ale skakanie w czasie w porwaniu z przemieszczanie się miedzy światami do bułka z masłem.
Na monitorach pojawiły się znajome widoki pół okalających ich miasteczko. Słońce zachodziło świecąc ogniście na horyzoncie. Obraz na monitorach obrócił się i teraz widoczny był niewielki las. Obraz opadał i po chwili na większości monitorów widoczne były tylko gałęzie. Rozległ się nieprzyjemny dziwę jak by cos ocierało się o kadłub. Statek osiadł na ziemi.
- Ups, drzewo – powiedziała Eldrest. – Jedno mniej, nikt nie zauważy.
- Chodzi Al, zabieramy się - powiedział Ed łapią brata za frakę.
- Ale bracisku…!
- JUŻ!

Winda pod pojazdem była już otwarta, wystarczyło zeskoczyć na ziemię. Teraz bracia mogli zobaczyć wreszcie statek. Miał opływowe kształty i był znacznie większy niż można było by sądzić po korytarzu jaki wdzieli. Poza tym był z jednolitego metalu.
Gdy tylko odeszli nie co dalej pojazd wzniósł się w powietrze powodując huragan wśród drzew. Obrócił się godząc ostro zakończonym dziobem z niebo. Silniki ryknęły i statek wzniósł się gwałtownie ku górze. W chwile później był tylko jasna kropką na niebie.
- Braciszku, zrozumiałeś coś z tego?- Spytał Al.
- Nie, ale mam wrażenie że ona nie nas tu nie przywiozła bezinteresownie. Wracajmy już… Długo nas tu nie było.



Uf, wreszcie skończyłem. Justro zabiorę się za resztę. Z góry mówię, nie mam nic do Niemców!
Odpowiedź z Cytowaniem
  #15  
Heero00 on 05-06-2009, 16:02
Woda i Ogień przecięte Piorunem

Kolacja u cioci Pinako była jak zwykle przepyszna. Ed i Al śmiali się przytrzymując woreczki z lodem na głowach. Windi na powitanie potraktowała ich obu kluczem francuskim. Gdy tylko ich zobaczyła od razu oberwali po głowach, a potem wysłuchali tyrady o tym jak się o nich martwiła i co sobie oni wyobrażając wracają bez zapowiedzi. Teraz jednak wraz z nimi jadła, rozmawiała i śmiała się.
Dobrze było znów być w domu. Szczególni, że Edward odkrył, że ich alchemia działa znów i jest potężniejsza niż kiedykolwiek. Pozostawało tylko pytanie, co teraz będą robić? Póki, co, on i Al zamierzali zostać Resembool, przynajmniej na jakiś czas. Nie mieli konkretnych planów i chyb po raz pierwszy w swoim życiu zdali się na to, co przyniesie przyszłość.

Minęło kilka spokojnych dni. Jednak wojsko, gdy tylko rozprzestrzeniła się informacja, iż bracia Elric znów pojawili się na horyzoncie natychmiast zaczęło drążyć sprawę. Tydzień po powrocie w domu cioci Pinako pojawiło się dwóch żołnierzy… i Roy Mustang.
Pinako trzymała żołnierzy za drzwiami usiłując ich odprawić. Wcześniej kazała Ed’owi i Al’owi zachować się w piwnicy. Teraz z uszami przyklejonymi do drzwi przysłuchiwali się rozmowie.
- Nawet, jeśli tu byli, to, dlaczego miałabym wam powiedzieć gdzie są teraz? Te dzieci dość się już wycierpiały przez was – oświadczyła mała staruszka.
- Te „dzieci” mają już po dwadzieścia lat. Czas najwyższy by przestali myśleć tylko o sobie – odpowiedział ostro Mustang. – Potrzebujemy ich zdolności. To sprawa wagi państwowej.
- Nie obchodzą mnie wasze podwody. Proszę opuścić mój dom! – Pinako, mimo iż mała miała silną osobowość i nie dawała łatwo za wygraną.
- Może sami powiedzą, co o tym myślą? – Pozwiedzał głośno Mustang. – Ale skoro Edward jest taki mały, że nie może nawet odpowiedzieć…
Al trzymał brata zakrywając mu usta. Ed szarpał się na całego z rządzą mordu w oczach. No tak, czas płynął, ale dalej wspominanie o niskim wzroście Ed’a było jak dolewanie oliwy do ognia. Jednak teraz, gdy Al nie był wielką zbroją nie był w stanie utrzymać brata. W końcu się uwolnił i wypadł jak burza przez drzwi.
- KOGO NAZYWASZ MAŁY?! –Wrzasną na Mustanga. – CO JA?! JAKAŚ FASOLKA, ŻE NIE MOZNA MNIE ZAUWARZYĆ, CO?!
- Tego nie powiedziałem – odparł spokojnie Mustang uśmiechając się. – Nic, a nic się nie zmieniłeś Stalowy.
- Braciszku! – Z piwnicy wypadł Al. – Oj…
- … i Al, jak zawsze jesteście nierozłączni – powiedział z wyraźną ironia Mustang. – I właśnie, dlatego jesteście potrzebni, tym razem jako cywile.
- Sir! Nie powinien pan mówić niczego przy osobach postronnych! – Odezwał się szybko jeden z żołnierzy.
- Nie widzę tu żadnych postronnych – warknął Mustang do podwładnego. – Co do sprawy, całkiem słynny alchemik, zwany Piorunem, ma dwie siostry bliźniaczki. Pół roku temu otrzymały licencje, ale zgodnie z ich przydomkami, Alchemik Wody i Ognia nie są w stanie współpracować z powodu różnic.
- Alchemik Ognia? Rośnie ci konkurencja Mustang – zakpił Ed.
- Nie pytałem o zdanie – odgryzł się półkownik. – Jacyś goście z nowego Parlamentu uparli się by wy dwaj pogadali z dziewczynami… i spróbowali je pogodzić.
Bracia spojrzeli na siebie. Co ciekawe Ed dalej nosił czerwony płaszcz, ale wymusił na Alu inny kolor. Padło na niebieski. Ciekawa zbieżność zdarzeń.
- To jak się nazywają?

- Una i Anna Logan – mówił Piorun prowadząc braci przez centrale. - A jestem Frank. Nasi rodzice uznali, że skoro są tak podobne ich imiona też powinny być zbieżne.
- Pewnie twoi staruszkowie się nie ucieszyli, że pod ich dachem wyrosło trzech Państwowych Alchemików, co? – Spytał Ed.
- Skąd, byli wniebowzięci. Mój staruszek jest emerytowanym sierżantem.
Piorun był wysoki, Ed ledwo sięgał mu do ramienia. Był rozczochrany i zarośnięty i miał wredne poczucie humoru. Jednak ktoś go musiał wcześniej uprzecie się o słabym punkcie Stalowego, po o wzroście słowem nie wspomniał. Za stroił żarty z jego protezach. Że rdzewieją, że panny na nie, nie lecą i że słychać jak idzie z daleka. Ed puszczał to mimo uszu, choć korciło go by dać Piorunowi nauczkę.
- A to tutaj siedzą – powiedział stając przed drzwiami o numerze 102. Jednak nie sięgnął po klamkę.
- Co się stało? – Spytał Al.
- Trochę jest za cicho.
W następnej sekundzie drzwi wyleciały z zawiasów za sprawą kuli ognia. Ed, Al i Frank przyklejeni do framugi przyglądali się uwalnianej mocy Alchemii.
- Ja?! JA JESTEM GŁUPIA?! MOJA ALCHEMIA JEST GŁUPIA?! – Wrzeszczała dziewczyna o rozwianych włosach sięgających pasa. Były ogniście czerwone. Jest strój był przerobiony z munduru, tyle, że był czarny, a prawy rękach i nogawkę zdobiły stylizowane płomienie. Uderzyła pierścienie na lewej dłoni o kanciastą bransoletę na nadgarstku drugiej ręki. Ed zdołał dojrzeć, że na obu przedmiotach znajduje się krąg transformacji.
Wybuch ognia przybrał postać kuli i pomknął ku przeciwniczce.
Druga dziewczyna ubrana w zawiewną niebieską tunikę, białe, luźne spodnie podniosła dłoń zaciskając ją w pieść. Na jej nadgarstku rozbłysła bransoleta oznaczona alchemicznymi symbolami.
Woda w powietrzu skupiła się tworząc tarczę. Wywołany transmutacją wiatr rozwiał włosy Alchemika Wody, czarne, z błękitnymi pasemkami częściowo splecione w warkocz. Jej twarz, identyczna jak u Alchemika Ognia była czerwona od złości.
- TY jesteś głupia, a alchemia nie ma tu nic do rzeczy, jedynie twojej nie douczenie – nie krzyczała, ale jej głos zwierał taka porcje wściekłości, że aż ciarki chodziły po plecach.
- Witajcie w moim życiu – powiedział Frank krztusząc się nagle osuszonym i podgrzanym powietrzem.
Założył białe rękawiczki z kręgami transmutacyjnymi. Pod jego dotykiem ładunki eklektyczne w pokoju gdzie trwała mała bitwa zbudziły się ze stanu spoczynku łącząc się wyładowaniami. W efekcie tego obie dziewczyny zostały lekko pokopane prądem i rzucone na kolana. To znacznie je ostudziło.

Wściekłe na siebie nawzajem szły nie patrzeć na siebie. Włosy Uny i Anny ciągle jeszcze falowały po porcji eklektyczności. Miedzy nimi dreptał Frank z kwaśną miną.
- Nie chce mi się wierzyć, że nas przegonili z koszar – westchnął ciężko. – Anna, o co poszło? - Ognista tylko mruknęła coś niewyraźnie. – Una?
- Pokłóciłyśmy się o to…, co jest silniejsze, który żywioł – powiedziała po chwili.
- Al, pamiętasz jak my się kłuliśmy? – Spytał Ed uśmiechając się współczująco. – Zawsze wygrywałeś.
- Ano, tylko, że my potrafiliśmy się pogodzić.
To była trafna uwaga. Co prawda kłótnia ucichła, ale w powietrzu czuło się napięcie miedzy dwiema młodymi kobietami. Dzieliły ze sobą tą sama pulę genów, ale różniły się od siebie jak… ogień i woda. Dosłownie i w przenośni - Anna miała ostry temperament, mówiła głośno, nie skrywała sowich myśli. Una, spokojniejsza, ale twarda i uparta. Była dość skryta.
- Biorę na siebie Annę – powiedział w końcu Ed. - Poradzisz sobie z Uną?
- Rajcze, tak… braciszku? Teraz za tym tęsknie.
-, Za czym?
- Za zbroja, szczególnie jak znów się pokłócą.
Ed tylko uśmiechał się współczująco.

Szli po obu stronach ulicy. Po jednej Una z Al’em, a po drugiej Ed z Anną. Pośrodku kroczył Frank z niepokojem spoglądając na dwie pary. Mówili ściszonymi głosami, a on niestety od wyładowań elektrycznych, które w kółko wytarzał miał nie, co uszkodzony słuch. Wada zbyt mała by się nią przejmować teraz odgryzała się za nie zwracanie niań uwagi.
W końcu zatrzymali się. Siostry spojrzały na siebie i wolnym krokiem zbliżyły się do siebie. Frank potarł parce ukryte w rękawiczce. Iskra posłusznie przeskoczyła.
- Ja… - zaczęła Una.
-… przepraszam – dokończyła Anna.
- Ja za starych czasów za nim zaczęłyśmy my się uczyć…
- …nasze słowa są takie same.
- Oni wiele przeszli, ale zawsze potrafili się pogodzić… my tez możemy? – Spytał Una patrząc na braci.
- Skoro oni mogli, to, czemu my nie?
Dziewczęta uściskały się serdecznie. Frank podszedł Ed’a i Al’a patrząc na nich podejrzliwie.
- Jak? Coście powiedzieli? – Spytał.
- Tylko przypomnieliśmy im, kim są dla siebie i opowiedzieliśmy pewną historię – odparł Ed.
- Jaką? – Drążył sprawę Piorun.
- Naszą. Ta prawdziwą, a nie plotki powtarzane przez ludzi – powiedział Al.
- Acha… no wiec będę musiał się z nimi dalej męczyć – westchnął Frank.
- Przecież się pogodziły! – Zdziwił się Ed.
- Widzisz stalowy…, gdy były małe zawsze jedna dopełniała zdanie drugiej. Zawsze razem, mimo różnicy charakterów. Miały swój tajemny język, który ja i moi starsi musieliśmy się nauczyć. Teraz najwyraźniej znów zaczynają… moja bieda głowa! Wiesz, jakie to było trudne?
Ed spojrzał na bliźniaczki. Rozmawiały bardzo szybko. Gdy zorientowały się, że na nich patrzy uśmiechnęły się i Una pomachała do niego.
- Mieliśmy tylko je pogodzić. Teraz mogę zabić Mustanga z czystym sumieniem – podsumował Ed i wybuchnął śmiechem.
Po chwili cała piątka stała obok siebie śmiejąc się aż brakowało im tchu. Ed z Mustanga, Al i Frank z niego, a dziewczyny z ich śmiechu. Przechodnie ze zdziwieniem patrzyli na roześmianych młodych ludzi.
W końcu zabrakło im tchu. Ed musiał się oprzeć o ścigane budynku żeby się nie przerzucić. Wtedy to usłyszał. Szczek metalu. Znał ten dźwięk… to był…
- Słyszeliście? – Zapytał odsuwając się od ściany.
Coś z ogromniał siłą uderzyło, co w prawe ramie i przerzuciło go na plecy. Rozległ się donośny dźwięk rykoszetu.
- Bracie nic ci nie jest?! – Zawołał spanikowany Al.
- Nie, trafił w zbroje… - umilkł nagle.
Frank przeciskał dłonie do klatki piersiowej. W okolicach serca rosła czerwona plama pochłaniała błękit mundur. Nagle na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Marnie… tak umierać… - wyszeptał i jego ciało zwiotczało.
Dziewczyny złapały go za nim upadł na ziemię. Żadnego płaczu, krzyku, nic. Tylko patrzyły na swego brata i nieme łzy płynęły po ich policzka. Anna wstała jako pierwsza. Poniosła głowę, a jej oczy śledziły okoliczne dachy i okna. Wyparzyła cel. Iskra wskrzeszona przez pierścieni i bransoletę dała wielką kule ognia, która pomknęła na dach jednego z budynków. Na ziemię spadł mocno przysmażony gość z pistoletem w dłoni. Lufa była owinięta jakimś rzecznikiem, okopconym i ciągle się tlącym. To musiało stłumić dźwięk wystrzału.
- Wybacz – odezwał się do Anny. O dziwo żal w jego głosie był szczery. – Zapłacono mi za Stalowego, nie Pioruna. Gdyby knypek się nie poruszył, ja bym załatwił zadnie, a ty dalej byś miała brata.
- Kim jesteś?! – Zwołała Una roztrzęsionym głosem. Tuląc do siebie brata. - Skąd nas znasz?!
- Jestem najemnikiem… mordercą na zlecenie – ciężko było powiedzieć coś o jego twarzy. Płomienie pochłonęły włosy i część skóry. Głos mówił, iż ma jakieś trzydzieści lat, ale błękitnie oczy, które nie ucierpiały od ognia należały do człowieka o wiele młodszego. – Robię to, za co mi płacą, ale nigdy nie zabiłem kobiety ani dziecka. Co do ciebie Stalowy, gdybym nie wiedział, że stuknęła ci dwudziestka, nie przyjąłbym zlecenia. Wyglądasz na jakieś 10 lat.
- Zamorduje… - warknął Ed.
- Bracie, to morderca, lepiej uważać – odezwał się cicho Al.
- Słuchaj młodszego brata, dałem Ognistemu Alchemikowi jej zemstę za brata, który nie miał zginać, a skoro o śmierci mowa… - Wstał wolno, a wszyscy cofnęli się o krok. - … Muszę się zająć moim pracodawcą. Moja kolejna zasada – tylko jedno podejście, potem usuwam pracodawcę, bo inaczej straciłbym na reputacji.
- Czekaj! – Zawołał Ed. – Kto cię wynajął?
- Nie znasz go, ale twoje przygody sprawiły, że stracił byt wiele pieniędzy, poza tym raz się może zdarzyć, że zawiodłem. Drugi raz - nie. Zatem jest chodzącym trupem. Dzięki za twarz Anno, bynajmniej zniknę na dobre.

- Pozwoliłeś mu odejść Stalowy? – Spytał Mustang.
- Ja i Al mieliśmy pogodzić siostry, nie było nic o najemnym zabójcy – powiedział Ed wzruszając ramionami.
Nie wiedział, dlaczego, ale uwierzył bezimiennemu najemnikowi na słowo, że nie będzie dalej go prześladował. Może, dlatego że nie był to pierwszy morderca, z którym miał do czynienia? Z resztą teraz to nieważne.
- Uważaj Stalowy, bo… - zaczął Mustang.
- Zapomniałeś, nie jestem już państwowym alchemikiem i nie podlegam tobie – powiedział Ed z wyraźnym jadem w głosie.
- Panie półkowniku! – Jakiś żołnierz wpadł do gabinetu Mustanga.
- Jestem teraz zajęty – warknął Płomienny Alchemik.
- Sir! Zwłoki Pioruna zniknęły z kostnicy! Siostry Logan też gdzieś zniknęły.
- Nie mogły…
- Ludzka Transformacja – Wyszeptał Ed.

Gdy dotarli do starego magazynu reakcja transformacji zaczynała się wzmagać. Teraz nic nie można było zrobić. Ed z Al, który zabrał ze sobą Mustang wołali imiona dziewcząt, ale bez rezultatu. Nie chciały, ale nie mogły ich słyszeć. Światło, jakie wywarzał krąg oświetlało dwie damskie sylwetki, a pośrodku kręgu leżało ciało Franka.
- Stalowy, można to zatrzymać! – Zawołał Mustang przekrzykując wiatr i wyładowania energii.
- Nie mogę… - powiedział Ed. - … jest za późno.

Gdzieś w miejscu poza czasem i przestrzenią trójka rodzeństwa stała przed Bramą. Wiedzieli, kim są teraz i kim będą musieli się stać. Brama musiała ich puścić. Nie byli dziećmi tego świata. Nie obowiązywały ich jego prawa. Narodzili się ze Światła a ich dusze stanowiły jedność z czymś większym.
- Wypada ich wszystkich przeprosić –powiedział Frank.
- Alej jak? Jestem Wodą, Anna Ogniem, a tym Piorunem, do póki nasza misja się nie wypełni nie możemy wrócić – Pozwiedzała smuto Una.
- Zróbmy latawiec, jak za starych dni, gdy bawiliśmy się jako dzieci. Brama go im odda – powiedziała Anna z lekkim uśmiechając się do rodzeństwa.
Złączyli dłonie. W tak utworzonym kręgu pojawił się prosty latawiec z szarego materiału. Tekst na nim był pięknie kaligrafowany.
- Jak się podpiszemy? – Spytała Una.
Napis sam się pojawił.
Latawiec jak by wiedziony własnym rozumem poderwał się w górę i przeleciał przez Otwartą Bramę. Przez moment wdzieli w niej odległe pola i dwie małe postacie siedzące na porośniętym trawą wzgórzu. Potem Brama ponownie się zamknęła.
-Musimy już iść – pozwiedzał Frank i wziął siostry za ręce. W tym szczególnym miejscu gdzie wszyscy są jednością już na nich czekano.

Edward i Alphonse Elric siedzieli na wzgórzu gdzie kiedyś stał ich dom. Rozmawiali o tym, co się stało tamtego dnia, miesiąc temu, gdy bliźniaczki próbowały przywrócić swego brata do życia.
- Po prostu zniknęły. Nie został po nich żaden ślad, jak by nigdy nie istniały – powiedział Ed wpatrując się w dal.
- Musiały go bardzo kochać – stwierdził Al. – poświęciły wszystko, co miały.
- I cięgle było za mało – westchnął Ed.
Coś sunęło w powietrzu. Al pierwszy zauważył szary latawiec, szybujący w ich stronę, mimo że wiatr wiał w przeciwną. Szturchnął brata i go wskazał. Latawiec zniżył lot i szorując po trawie poleciał do stóp alchemików.
Ed podniósł go i obejrzał dokładnie. Widniał na nim napis.

Brama nas nie zabrała, to my musieliśmy poznać nasze przeznaczenie. Kiedyś znów was odwiedzi. Niech wam szczęście sprzyja.
Pozdrówcie od nas Eldrest, jeśli się znów pojawi.

Woda i Ogień przecięte Piorunem


- Rodzeństwo Eldrest? – Zdziwił się Al.
- Najwyraźniej – spojrzał w niebo. – Gdziekolwiek są najważniejsze, że są razem.
- Dobrze mieć brata lub siostrę przy sobie – powiedział Al.
- Prawda…
Wiatr dmuchnął mocniej, ale latawiec już pozbawiony szkieletu tylko załopotał. Tkanina wydała z siebie dźwięk podobny do śmiechu dziecka.











Uf reszcie skończone. W nastepnym odcinku: Prolog "Świałto i Ciemność gdzie Wiatr wieje". Umieszczę go w... śwecie Natruto. Troche minie za nim to napiszę gdyż już dawno nie ogladałem tej anime i muszę sobie poprzypominać.
Pokornie proszę o komentarze.
Odpowiedź z Cytowaniem
komentarz



Zasady Pisania Postów
You may Nie post new articles
You may Nie post comments
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site
artykuły rpg

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172